Różne do mnie kierowane są pytania i prośby o wyjaśnienie tego czy owego, przyrodniczego. Czasem uda mi się szybko odpowiedzieć, czasem potrzebuję czasu by poszukać, słowa jakoś w głowie ułożyć a potem skrzętnie spisać. Niniejszym nadrabiam zaległości w tej internetowej korespondencji.
Razu pewnego (z początkiem maja) na facebookowej tablicy zastałem taki wpis:
„No, teraz to zwątpiłam... Prof. Stanisław Czachorowski, cóż Pan na to powie?” A do tego link do notatki na facebookowym fanpejdżu, pt. CO ŻYJE W POLSKICH KRANACH. Zatem zajrzałem i przeczytałem. Na zdjęciu profilowym uśmiecha się młoda pani w białym fartuchu, ze stetoskopem na szyi. Do tego podpis „Lek. med.”. Wskazuje to na eksperta z wykształceniem medycznym i na aktywnego lekarza. Wygląda wiarygodnie. I sentencja: „Mity medyczne, które mogą zabić kontra fakty mogące uratować życie...”. Trochę niezrozumiałe. Czy to walka z mitami czy z medycyną, której przeciwstawiane są "fakty" (bo przecież medycyna współczesna opiera się na faktach z definicji)? W przyrodzie znana jest mimikra. Aby zmylić ofiarę lub drapieżnika. Trudno mi się oprzeć przyrodniczym dygresjom…
Tekst przeczytałem. Niby dobry i profesjonalny, ale są istotne wątpliwości i spory znak zapytania. Mimo naukowej stylistyki i naukowej formuły (licznie cytowane publikacje naukowe) coś tam jednak zgrzyta i wzbudza niepokój. Po pierwsze użyty został zbyt duży kwantyfikator (odbiorca myśli, że wywód dotyczy wszystkich kranów i wody wodociągowej, co jest znacznym nadużyciem). Moim zdaniem wygląda to na artykuł sponsorowany: przestraszyć tym, co w wodzie się znajduje (cytując publikacje), by zachęcić do kupna filtra. Ale może się mylę? Gdyby to było wyliczanie tego, co w wodzie można znaleźć, wyglądałoby na rzetelny przegląd. Ale między wierszami znajduje się wartościowanie i nieuzasadnione wnioskowanie. Co więcej, gdzieniegdzie manipulacja jest bardzo widoczna (ale tylko wtedy, gdy starannie sprawdzić źródła).
Jaki ten tekst wywołuje efekt? Dociera do bardzo wielu osób, a to wybrane komentarze (czyli tak jest to odczytywane): "Tytus Presiński Dlatego nie pijam kranówy, jeno jeżdże po żywą wode ze źrodła (...) Adalbert King Gotowanie kranówki, przelanie do karawki, dorzucenie limonki, albo cytryny i najtańszy napój bogów gotowy" (pisownia oryginalna).
Zaczyna się tak, ten tekst z odpowiedzią, co żyje w „polskich kranach”
„Armia ciekawych żyjątek. Mało sympatycznych, niestety. Istnieje wielki rozdźwięk pomiędzy tym co mówią naukowcy zajmujący się rzeczywistym badaniem wody wodociągowej i „eksperci” zapewniający w gazetach, telewizji o tym, jakim dobrodziejstwem jest to, co płynie w naszych kranach. Z pewnością, słyszeliście jak zdrową mamy w Polsce „kranówkę”… Wskazany kontrast między ekspertami a jakimiś pismakami w mediach. Przecież uwierzymy naukowcom! To są eksperci. A pisząca jest lekarzem, więc przedstawia punkt widzenia naukowy, ekspercki. I na samym początku „armia żyjątek”. Strach pić?
„Ciągle zachęcam: nie wierzcie we wszystko co Wam mówią. Lepiej to weryfikować.”
I ja zweryfikowałem. Nie tylko dlatego, że autorka zachęca. Krytyczne myślenie jest kompetencją XXI wieku.
„Często pojawiają się komunikaty, że woda wodociągowa zawiera bakterie coli. Czy zastanawialiście się co to znaczy? Escherichii coli szukamy w wodzie wodociągowej oceniając czy nadaje się do spożycia, bo obecność tych bakterii wskazuje na ŚWIEŻE zanieczyszczenie wody tym, co jeszcze niedawno przebywało w jelitach innych ludzi i/lub zwierząt. Czyli- mówiąc brutalnie- kałem.
Jak badana jest polska kranówka? Podczas analizy wody niemożliwe jest śledzenie wszystkich organizmów chorobotwórczych, które mogły w niej zamieszkać. Analizuje się tylko „bakterie wskaźnikowe” (należą do nich: 1-bakterie grupy coli, 2-bakterie E.coli, 3-paciorkowce kałowe, 4-Clostridium). Co, jeśli nasza woda ich nie ma?”
I tu jest pierwsza manipulacja lub niezrozumienie metodologii badań wody. Po takich fragmentach nabrałem wątpliwości czy blog prowadzi lekarz medycyny. Zacząłem szukać w Internecie i nie znalazłem takiej lekarki (jedynie jako prelegenta na dość dziwnej konferencji). Może niewystarczająco starannie szukałem (brak potwierdzenie nie oznacza jednak negacji), a może to tylko „ksywka” jakiegoś blogera, który dla dodania sobie wiarygodności pisze jako lekarz… Taka zmyłka, czyli biologicznie rzecz ujmując – mimikra. Przy okazji mała dygresja, nazw naukowych (łacińskich) się nie odmienia. Zatem „Escherichii coli” to niepoprawna odmiana. Bakteria ta ma swoją polską nazwę: pałeczka okrężnicy. Chyba, żeby uznać, że to takie spolszczenie, ale i wtedy nazw gatunkowych nie piszemy w języku polskim dużą literą. Jeśli już to escherichia coli (ale chyba lepiej byłoby spolszczyć na eszerichia koli – ale najlepiej zostawić oryginalną nazwę naukową lub używać ustalonej, polskiej nazwy i nie odmieniać niepoprawnie). Fakt że Escherichia wygląda dużo "profesjonalniej" i "naukowo" niż pałeczka okrężnicy...
Czytam dalej: „Dlaczego bada się tylko obecność Escherichii coli? To jest mniejsze PRAWDOPODOBIEŃSTWO (ale to wcale nie wyklucza) obecności innych chorobotwórczych „stworków”. Mamy przecież jeszcze grzyby, wirusy i pierwotniaki, no i całe mnóstwo zupełnie innych bakterii.”
I tu jest głównie nieporozumienie lub świadome przekłamanie. Badania monitoringowe (sprawdzające) muszą być łatwe, szybkie i w miarę tanie, ale mają dawać wiarygodny wynik. Wszystkiego nie da się sprawdzić (zbadać, bo trwałoby to zbyt długo i byłoby bardzo kosztowne). Dlaczego Escherichia coli została wybrana (dodam, że nie jest jedynym wskaźnikiem mikrobiologicznym, na co zresztą wskazuje blogerka)? Bo jest mieszkańcem naszego jelita, i to dość licznym, powszechnym. Sama w sobie nie jest szkodliwa. Wręcz przeciwnie jest bakterią symbiotyczną - uczestniczy w rozkładzie pokarmu, a także przyczynia się do produkcji witamin z grupy B i K. Jednakże nawet symbiotyczna pałeczka okrężnicy w określonych warunkach wykazuje chorobotwórczość dla człowieka, wywołując schorzenia układu pokarmowego i moczowego. Parafrazując: nawet na równej drodze można się potknąć i złamać rękę. Dlaczego więc szuka się w wodzie w celach diagnostycznych w sumie nieszkodliwej bakterii? Bo wskazuje, że do wody mógł dostać się kał. A jeśli tak, to możliwe są drobnoustroje chorobotwórcze (i inne pasożyty, bo kał mógł pochodzić od osoby zarażonej). To nie test "na pewno" ale tylko duże prawdopodobieństwo. Dlatego jeśli jest (powyżej normy), to uznaje się że woda nie nadaje się do celów spożywczych. To nie jest wskaźnik chorobotwórczych organizmów ale wskaźnik, że do wody mogły dostać się mikroorganizmy z kału. Zatem zwrot „to wcale nie wyklucza) obecności innych chorobotwórczych stworków” jest znaczącym przekłamaniem. Sugeruje, że nawet jeśli w wodzie nie wykryto pałeczki okrężnicy (i innych wskaźników) to w wodzie i tak mogą być „stworki”, oczywiście chorobotwórcze. Celem jest chyba przestraszenie czytelnika. A jak się mocno przestraszy, to sam poszuka reklamowanych filtrów do wody. Typowy zabieg marketingowy, który często spotykamy.
Wróćmy jeszcze do tekstu
„Styczeń 2017r (1) Najwyższa Izba Kontroli ocenia, że jakość wód, które są uzdatniane jest bardzo kiepska. W 40% kontrolowanych przypadków nikt nie przejmował się tym, że w pobliżu ujęcia wody, bezkarnie można odprowadzać ścieki, składować odpady promieniotwórcze, rolnicy mogą do woli sypać nawozy sztuczne i środki ochrony roślin, hodowcy budować fermy i wielkie obory, w których zwierzęta produkują mnóstwo … no wiadomo czego, dopuszczalne jest grzebanie zwłok zwierzęcych, mogą powstawać cmentarze (1). Wnioski po kontroli: „Przedsiębiorstwa wodociągowe i gminy nie gwarantują należytej jakości wody pitnej (wodociągowej). Ponad 40 proc. właścicieli ujęć wód nie wystąpiło o ustanowienie strefy ochronnej wokół ujęcia wody pitnej. Ponad 40 proc. wójtów, czy burmistrzów nie raczyło informować o jakości wody, w sposób wymagany przepisami prawa (2).”
[wytłuszczenia S.Cz.]
Tu akurat są mało znaczące błędy w cytowaniu. Te cyferki w nawiasach odnoszą się do publikacji naukowych. Sprawdziłem. Jako (1) przytoczone opracowanie: Prawo wodne, Dz.U.2017.0.1121 t.j. - Ustawa z dnia 18 lipca 2001 r. Zatem cytowanie całkowicie nieuzasadnione w tym miejscu i nie odnoszące się do treści. Dopiero druga cytowana pozycja jest adekwatna: (2) NIK o ochronie jakości wód przeznaczonych do spożycia, 11 stycznia 2017. Zajrzałem i dowiedziałem się, że badania NIKu dotyczyły tego, że „Skontrolowano 30 jednostek, w tym 12 przedsiębiorstw wodociągowych, 12 urzędów gmin i sześć powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych.”
W odniesieniu do strefy ochronnej ujęć wody „ponad 40 proc. kontrolowanych właścicieli ujęć wód nie wystąpiło o ustanowienie strefy ochronnej obejmującej teren ochrony pośredniej, pomimo przesłanek wskazujących na potrzebę ustanowienia takiego obszaru. W ten sposób nie eliminowano wysokiego ryzyka niekorzystnego wpływu zanieczyszczeń na warstwy wodonośne i pogorszenia się jakości ujmowanych wód. Także ponad 50 proc. właścicieli ujęć wód nie wystąpiło o ustanowienie strefy ochronnej obejmującej wyłącznie teren ochrony bezpośredniej. Tłumaczyli się oni brakiem obowiązku prawnego w tym zakresie.” (...) „Istotnym źródłem możliwego zanieczyszczenia poziomów wodonośnych, wykorzystywanych do pobierania wody przeznaczonej do spożycia przez ludzi, jest zanieczyszczenie gruntu i wód w wyniku nieprawidłowego zbierania i usuwania nieczystości ciekłych przez właścicieli nieruchomości, którzy nie posiadając kanalizacji korzystają ze zbiorników bezodpływowych, tzw. szamb. W kontrolowanych gminach stopień ich skanalizowania wynosił od ponad 26 proc. do blisko 93 proc. Pozostali mieszkańcy gmin korzystali głównie z szamb.” (...) „W ocenie NIK, taka sytuacja zwiększa ryzyko zanieczyszczenia środowiska, a na obszarach o niekorzystnych warunkach geologicznych, także zanieczyszczenia wód podziemnych oraz wód powierzchniowych, stanowiących źródła zaopatrzenia ludności w wodę przeznaczoną do spożycia.” [wyróżnienie kolorem S.Cz.]. Dotyczy więc dbałości o zabezpieczenie a nie jakość wody jako takiej, tej która płynie w kranach. Moim zdaniem w wywodach blogerki jest nieporozumienie lub nadużycie. Oczywiście na zimne trzeba dmuchać i po to wymyślane są normy aby przeciwdziałać zanieczyszczeniom.
Jest jeszcze jeden ważny fragment z raportu NIK „W kontrolowanym okresie w pięciu przedsiębiorstwach występowały przekroczenia dopuszczalnych parametrów jakości wody w miejscach wprowadzania jej do sieci wodociągowej. Badania jakości wody objętej nadzorem inspektorów sanitarnych wykazały corocznie, w latach 2013 - 2015, od 113 do 175 przypadków przekroczenia dopuszczalnych parametrów jakości wody. Liczba miejsc, w których stwierdzono te przekroczenia wynosiła od 38 do 56, co stanowiło od ponad 17 proc. do blisko 26 proc. liczby tego rodzaju punktów objętych nadzorem. W I kwartale 2016 r. stwierdzono 32 takie przypadki w 20 miejscach wprowadzania wody do sieci wodociągowej. Najczęściej przekraczane były parametry fizykochemiczne - mętność, żelazo i mangan, a w następnej kolejności parametry mikrobiologiczne - bakterie grupy coli.” [wyróżnienie kolorem S.Cz.].
Przytoczony fragment dotyczy już wody wodociągowej, ale uwzględnia także parametry fizyczno-chemiczne wody. Nie można więc wprost i w całości odnosić do „stworków” w wodzie.
„W celu poprawy efektywności i skuteczności realizacji zadań w zakresie ochrony jakości wód ujmowanych do zaopatrzenia ludności w wodę przeznaczoną do spożycia, NIK zaproponowała podjęcie działań m.in. przez:” I po to jest sprawdzane, także przez NIK, aby zagwarantować dobrą jakość wody.
Wróćmy jednak do tekstu z bloga. Fragment z raportu NIK tak autorka przedstawiła: „Właściciele wielu domostw w naszym kraju korzystają z przydomowych szamb. Czy myślicie, że ich treść pozostaje tylko w nich? Otóż, nie. Oficjalnie w raporcie sprzed roku (2) stwierdzono: „Istotnym źródłem możliwego zanieczyszczenia poziomów wodonośnych, zawierających wodę przeznaczoną do spożycia przez ludzi, jest zanieczyszczenie zawartością powszechnych w Polsce szamb”. ([wyróżnienie S.Cz.]. A w cytowanym dokumencie NIK jest tak:
„Istotnym źródłem możliwego zanieczyszczenia poziomów wodonośnych, wykorzystywanych do pobierania wody przeznaczonej do spożycia przez ludzi, jest zanieczyszczenie gruntu i wód w wyniku nieprawidłowego zbierania i usuwania nieczystości ciekłych przez właścicieli nieruchomości, którzy nie posiadając kanalizacji korzystają ze zbiorników bezodpływowych, tzw. szamb”. Ewidentna, drobna zmiana sensu cytowanego fragmentu. Albo jest nieuzasadnionym uproszczeniem albo jest świadomą manipulacją. Drobna zmiana stylistyczna a przy pobieżnym czytaniu może być inaczej zrozumiana. Czym innym jest woda pobrana do uzdatnienia (np. z poziomów wodonośnych) a czym innym woda już uzdatniona (woda w kranach, przeznaczona do spożycia przez ludzi). Oczywiście NIK ma rację, że zwraca uwagę na potencjalne zagrożenia. Im lepsza (czystsza) woda, tym mniejsze koszty uzdatnienia. Dbałość o zasoby wody jest nam niezwykle potrzebna. I każdy alarm jest wskazany. Tym bardziej, że jak wskazuje raport NIK wielu z nas, podchodzi do ochrony wód bardzo lekkomyślnie (szamba nieuszczelnione, wylewanie nieczystości "do lasu:) itd.
A tu interpretacja autorska blogerki: „Cóż, woda krąży w przyrodzie. To, co jest w szambie jest skutecznie przenoszone w strumieniu wód gruntowych na odległość kilkudziesięciu metrów. Mamy pecha, jeśli woda, którą mamy w kranie jest pobierana z okolicy, gdzie takich szamb jest sporo.... a prawdopodobieństwo tego, jak stwierdził NIK jest spore. Smacznego.” Najpierw więc mimowolna lub celowa zmiana sensu cytowanego fragmentu, potem w miarę wiarygodnie wyglądająca opowieść. Tak by było, gdyby woda nie była uzdatniana. Po to się bada, np. obecność E. coli by sprawdzić czy potencjalnie mogły się znajdować jakieś przecieki z szamb. I wtedy ujęcia są zamykane. Czasem w prasie o tym czytamy. Dotyczy to zwłaszcza gminnych ujęć. Popieram większą troskę o ochronę ujęć wody i kontrolę usuwania nieczystości. Ale to nie znaczy, że woda wodociągowa jest zanieczyszczona. Zanim dotrze do kranu jest systematycznie badana (a przynajmniej tak powinno być). Oczywiście statystyka i prawo wielkich liczb robią swoje: mimo kontroli zawsze kiedyś coś się zdarzyć może. I się zdarza. Im więcej dbałości o spełniania norm ochrony zasobów wody pitnej, tym mniejsze ryzyko.
Dalej jest tylko coraz straszniej.
Tak jak z podręcznika parazytologii, wszystkie możliwe przypadki (do pierwotniaków o wrotków włącznie). Woda jest w ujęciu badana i uzdatniana. Potem wędruje rurami. I tu także może coś się przytrafić. Autorka bloga cytuje kilka prac, w których badano osady w rurach. Wykryto tam różne mikroorganizmy. Nie pisze tylko kiedy, gdzie i przy jakiej okazji badano. Rolą naukowców jest poznawać rzeczywistość. Jeśli gdzieś wykryje się inne zagrożenie to należy modyfikować system monitoringu. Informacje na temat uzdatniania wody, np., przez chlorowanie, są mocno nieaktualne. Każdy sam może sprawdzić, jak w jego miejscowości (ujęciu wody) woda jest uzdatniana. I kiedy się chloruje, jeśli w ogóle.
Jak sobie z tym wszystkim poradzić? Autorka pisze „Ja, osobiście, używam porządnego (tak uważam, bo dokładnie sprawdziłam publikacje i badania jego dotyczące) filtra domowego użytku. I, oczywiście, nie powiem jakiej firmy, bowiem tutaj nie reklamujemy żadnych produktów” [wyróżnienie S.Cz.]. Kiedyś też miałem filtr w domu, w latach 90. XX wieku. Potem doczytałem, że na filtrach, zwłaszcza rzadko wymienianych, może dochodzić do namnażania drobnoustrojów. Wspomniana autorka całkowicie ten fakt przemilcza. Jak i badania dotyczące mikroorganizmów, stwierdzanych w domowych filtrach.
Wnioski moje. Artykuł jest trochę nierzetelny i nieobiektywny. Uważam, że jest to materiał marketingowy, sprytnie spreparowany, bardzo upodabnia się do tekstu eksperckiego, naukowego. Mimikra prawie doskonała. Oczywiście, mogę się mylić. Dla pewności należałoby dokładniej sprawdzić wszystkie cytowane publikacje i kilka innych tekstów wspomnianej autorki. Może jest rzetelna, a tylko ten jeden tekst wypadł słabiej?
A teraz nawiążę do zamieszczonego zdjęcia. Piję wodę z kranu. Bo jest dobra i nie obciąża środowiska nadmiernymi odpadami. W Olsztynie mamy ujęcie głębinowe. Co prawda za dużo jest żelaza i manganu i musi być pod tym względem uzdatniona. Jest smaczna. W innych miejscowościach także zazwyczaj piję wodę z kranu. Bo jest badana i monitorowana. Zatem jest bezpieczna. O ile życie jako takie jest bezpieczne. W razie wątpliwości wodę można przegotować (jeśli jesteśmy w nowym miejscu).
PS. Dostęp do czystej wody pitnej jest coraz większym problemem światowym. Nie wszędzie ludzie mają możliwość korzystania z czystej i należycie uzdatnionej wody pitnej. W Polsce na szczęście jeszcze (chyba) nie mamy z tym problemu. Ale może się to zmienić. Nie wszystkie miasta korzystają z wody głębinowej (ta też jest wyczerpywana!), niektóre korzystają z wody rzecznej, np z Wisły. Koszty uzdatnienia są więc dużo wyższe. Dlatego nie podlewajmy trawników ani nie myjmy samochodów wodą wodociągową. To duże marnotrawstwo. Czystej wody może nam zabraknąć, na początek lokalnie, potem w szerszej skali.
Jak bym jakiegoś denialistę czytał...
OdpowiedzUsuńOczywiście się zgadzam, sam kranówę piję, a tego typu taksty jak inkryminowany wrzucam do jednego wora z "oczyszczaczami aury", "plastrami na pasożyty", rtęcią w szczepionkach, chemitralsami, rozpylanym aluminium, globalnym ociepleniem itp.
^to
UsuńJesli zdatnosc do picia badamy przed systemem rurociagow a wode pijemy po przejsciu przez ten system to nie mozemy powiedziec ze na pewno jest taka jaka zbadalismy. Czytajac Pana artykul mam wrazenie ze zaklada Pan ze woda w miejscu badania = woda ktora wyplywa z kranu.
OdpowiedzUsuńwpływa czysta, mój kran jest czysty, więc woda z niego musi być czysta ;)
UsuńMoże umknęło to uwadze ale w tekście jest odniesienie do kwestii drogi wody od ujęcia do kranu i możliwych tam zanieczyszczeń.
UsuńDzień dobry
UsuńCzy robił pan kiedyś remont kanalizacji wodnej w domu? Bo ja tak i widziałam stan rur którymi przestała płynąć woda- to był powód wymiany rur.Szkoda, że nie oddałam zawartości wnętrza do zbadania.
Ja staram się nie pić wody z kanalizacji... ;)
UsuńPan Profesor gani blogerkę za brak rzetelności (świadomej lub nie), a sam, niestety, wpada w sidła prawdy objawionej - woda wodociągowa jest przebadana, czyli bezpieczna. Warto doczytać rozporządzenie i dowiedzieć się jak często dokonuje się badań wody. Do tego dochodzi czas oczekiwania próbki na badanie (nie robi się tego od razu). W praktyce przeżyłem jedno skażenie wody w mojej miejscowości. Pewnego dnia dostaliśmy obwieszczenie, że w próbce pobranej dzień wcześniej wykryto bakterie kałowe (piliśmy tę wodę 24 h). Przez kilka dni gmina dowoziła wodę beczkowozami, po czym wydano obwieszczenie, że przebadano próbkę z dnia, w którym wprowadzono zakaz jej używania - była czysta. Także, ten...
OdpowiedzUsuńTo raczej argument ZA tezą profesora! Mało systemów wodociągowych jest takich by woda na wejsciu trafiała do odbiorcy szybciej niż w ciągu kilkudziesięciu godzin. Jest czas na reakcję, a lepiej "dmuchać na zimne" i dowozić wodę beczkowozami, nawet wtedy gdy skażenia nie było, niż dopuścić do zatruć.
UsuńBardzo rzeczowy tekst. Dużo się dowiedziałem i moje ego zostało połaskotane faktem, że tak jak myślałem woda w kranie jest zdatna do picia i bezsensowne jest wydawanie pieniędzy na plastik. Pozdrawiam i dziękuje za mile spędzony czas.
OdpowiedzUsuńDlatego właśnie woda jest chlorowana. Chlorowanie to jedyna metoda działająca ZA stacją uzdatniania.
OdpowiedzUsuńW domu używam filtrów ale właśnie po to żeby się pozbyć chloru. Bo w gorszych miesiącach pod prysznicem czułem się jak żołnierz pod Ypres.
BTW w niektórych przypadkach przegotowanie wręcz przeszkadza.
Chlor nie pomoze na zaniczyszczenie metalami ciezkimi
UsuńMuszę sprostować tylko jeden błąd, który wkradł się do powyższego wpisu.
OdpowiedzUsuń"Do tego podpis „Lek. med.”. Wskazuje to na eksperta z wykształceniem medycznym i na aktywnego lekarza."
Taki podpis nie wskazuje na eksperta z wykształceniem medycznym, gdyż... taki tytuł nie istnieje :) Istnieje "lek." i to on wskazuje na kwalifikacje zawodowe (ukończone studia medyczne) i podlega ustawowej ochronie.
Tytuł "lekarz medycyny" nie podlega takowej i może Pan sobie wyrobić pieczątkę z takim tytułem nawet dzisiaj, a nikt nie będzie mógł pana o nic oskarżyć.
Z tego względu jest tak chętnie wykorzystywany przy podpisywaniu reklamowych lekarzy, a właściwie aktorów ich grających.
Podobna sytuacja jest z "doktorem medycyny", który to tytuł ma wprowadzić w błąd, sugerując że dana osoba posiada tytuł "dr n. med.".
Dziękuję za to wyjaśnienie. Nie wiedziałem. Teraz już rozumiem jak można bezkarnie udawać "lekarza". Bo dziwiło mnie, dlaczego nie ścigać takich oszustw z urzędu. Jak widać jest furtka. Ale przeciętnego człowieka wyprowadzi w pole ów "lek.med."/
UsuńBardzo dobry tekst. Przytaczanych przez niektórych argumenty o licznych skażeniach są nietrafione. W tym roku (2020) monitoruję takie komunikaty i jak na razie (stan na koniec sierpnia) było wydanych poniżej 20 gmin, podczas gdy gmin mamy ponad 2500.
OdpowiedzUsuńKiedyś trafiłem na innego podobnego delikwenta, który podpierał się badaniami naukowymi, nawet podając do nich linki, ale w każdym przypadku błędnie odczytał samo streszczenie, nie mówiąc już o zagłębianiu się w treść publikacji naukowej.
Naprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń