Jestem nałogowym i niszowym pożeraczem książek. To znaczy wyczytuję treści a nie konsumuję celulozę. Książki pozostają całe i nienaruszone w swej fizyczności (jeśli nie liczyć zakreśleń ołówkiem - ale tylko na moich prywatnych). Głównie sięgam po lekturę naukową i popularnonaukową. Wiem, wiem, dziwaczne. Ale wiedza na prawdę jest bardzo ciekawa. Na dodatek w naukach biologicznych dzieje się bardzo dużo, pojawiają się nie tylko nowe odkrycia ale i powstają nowe teorie, paradygmaty, zmienia się wizja zachodzących procesów. Tak jakby zburzyć budowlę z klocków Lego i zbudować z tych samych (i kilku nowych) zupełnie coś nowego. Podobnego ale innego. Zamiast domku z balkonem na przykład statek. Albo samolot. Te same klocki a inna zabawa.
O roli mikroorganizmów, hologenomie czy dziedziczeniu cech nabytych, w ostatnich latach pojawiają się coraz to liczniejsze doniesienia. To tak, jakby biologię zacząć poznawać od nowa. Przyjemniej niektóre jej fragmenty. I to jest właśnie fascynujące. Czyta się jak książki przygodowe. Na przykład to, że odkryto nową oś komunikacji: mózg - jelito - mikroorganizmy. Jak się głębiej zastanowić, to powinniśmy mówić o sobie w liczbie mnogiej...
Od kilku dni przy moim łóżku leży książka, dotycząca roli mikroorganizmów w naszym życiu i zdrowiu: Margit Kossobudzka "Człowiek na bakterie. Jak czerpać energię i zdrowie z jelit", 2018, Wyd. Agora, Warszawa, ISBN 978-83-268-2690-0, 237 str. Czytam z wielką przyjemnością. Ale jak to bywa przy takich lekturach, nie wszystko rozumiem. Pojawiają się różne terminy, nowe dla mnie i przez to niezrozumiałe. Niby można wywnioskować z kontekstu, ale czasem dla autora termin czy zjawisko jest oczywiste lub marginalne, dlatego brakuje szerszego wyjaśnienia. A tu ciekawość zżera. I chciałoby się wszystko dobrze zrozumieć.
Z pomocą przychodzą błogosławieństwa nowych technologii. Nie trzeba nawet z łóżka wstawać (w czasie wieczornej i przedsennej lektury jest to niewygodne) by szukać w książkach lub włączać komputer i przeszukiwać przepastne zasoby internetu. Ale nowych terminów w książkach nie ma co szukać. Próżne wstawanie i wysiłek. A internet? W zasięgu... telefonu! Ciach, prach i już się googla. Niewyobrażalny i szybki dostęp do ludzkiej wiedzy. Po kilku minutach można wrócić do lektury. Chyba, że nieoczekiwanie znajdzie się coś fascynującego i nieznanego. Wtedy telefon nie wystarczy. Ciekawość zmusza do wstania z ciepłego posłania i dalszego poszukiwania w książkach lub internecie. A wiadomo, że łatwiej się szuka i czyta na komputerze (bo większy ekran i łatwiej się literki wystukuje na klawiaturze). I zamiast spokojnej lektury do snu... czasem kilka godzin nocnych poszukiwań i rozgryzania zagadki.
Nie będę streszczał omawianej książki. Wspomnę tylko o jednym terminie (pojęciu) który tam znalazłem. Wcześniej dowiedziałem się czym jest mikrobiom i mikrobiota. Pierwsze odnosi się do genomu i łączy się z hologenomem, drugie do zespołu (ekosystemu?) mikroorganizmów, w tym przypadku związanych z człowiekiem, np. żyjących w jelicie. W niektórych miejscach, w tym i na Wikipedii, mikrobiota i mikrobiom traktowane są jako synonimy. Z książki, którą czytam, wynika coś innego. Potrzeba zrodziła rozdzielenie synonimów na dwa osobne pojęcia. Tak jak ewolucyjna specjacja gatunków sympatrycznych. Skoro uwspólniona (konektywna) ludzka wiedza dostrzega więcej zjawisk, to trzeba znaleźć dla nich osobne terminy. Bez ponazywania rzeczy i gatunków precyzyjna komunikacja międzyludzka nie byłaby możliwa.
Terminologia nie zawsze nadąża za rozwojem wiedzy. Liczne archaizmy jeszcze funkcjonują. Na przykład związki organiczne (materia organiczna). Zupełnie niedawno dowiedziałem się, że termin powstał dawno temu, gdy uważano, że istoty żywe zbudowane są z innych związków chemicznych, specjalnej materii żywej. Nasz pogląd na świat dawno się zmienił a termin dalej funkcjonuje choć w trochę innym znaczeniu (w sensie paradygmatu to całkowicie w innym znaczeniu). Lub inny przykład - mikroflora jelitowa. Pojęcie znakomicie funkcjonowało przez kilkadziesiąt lat, mimo że w tym czasie bakterie zaliczano już do innego królestwa i to rozdzielnego z roślinami. Flora to rośliny a dawno temu do roślin zaliczano grzyby i bakterie. Potem rozdzielono i mikroflora nie oznaczała małych roślin tylko grzyby i bakterie. Teraz dodalibyśmy także archeony oraz jednokomórkowe pierwotniaki. Cały, zróżnicowany ekosystem. I zupełnie niedawno ukuto i wylansowano nowy, bardziej poprawny termin - mikrobiota.
W Człowieku na bakterie Margit Kossobudzkiej trafiłem także na dziwny i całkiem nowy dla mnie termin: faunifikacja. Jak zrozumiałem z kontekstu, faunifikacja to inokulowanie mleka ludzkiego, trafiającego do banku mleka (dla niemowląt) lub sztucznych odżywek, bakteriami wyizolowanymi z piersi karmiących kobiet. Proces ma na celu wzbogacenie mleka synbiotykami (pożądanymi bakteriami i pożywkami dla ich rozwoju). Na skutek pasteryzacji ludzkiego mleka, oddawanego do banków mleka, usuwane są bakterie, korzystnie wpływające na mikrobiotę. Faunifikacja ma za zadanie uzupełnienie odżywek, podawanych niemowlętom, o bakterie probiotyczne. Termin faunifikacja użył naukowiec - dr hab. n. med. Jan Mazela, pediatra i neonatolog z Katedry Neonatologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Nie wszystko jest dla mnie jasne a googlanie nie przyniosło zadowalającego rezultatu. W internecie pojęcia tego jeszcze nie ma (trzeba byłoby szukać słowa angielskiego, bo publikuje się głównie po angielsku).
Dlaczego faunifikacja? Słowo kojarzy się z fauną. A przecież mikroorganizmy nie są fauną sensu stricte. A może inny jest źródłosłów tego pojęcia? Może to jakiś żargon laboratoryjny? Ale przecież ukazało się to w książce czyli wypowiedzi publicznej. Wykluczałoby to żargon. Tajemniczy jest dla mnie sam proces. Dlaczego użyto do wyjaśnienia słowa inokulacja?
Ciekawość moja nie została zaspokojona. Jednego się dowiadujesz a rodzą się kolejne pytania. Będę szukał w kolejnych źródłach. Lub zacznę pytać specjalistów. Tymczasem wracam do lektury, bo jest wciągająca. I to mocno.
PS. 1. Nowych i trudnych słów jest znacznie więcej: eubioza, dysbioza itd. Przydałaby się jakaś dobra encyklopedia naukowa, pisana przez naukowców. Powinna być w wersji on-line, bo wiedza nieustannie się rozwija. Zwłaszcza w zakresie nauk biologicznych.
PS. 2. (14 maja 2019) Faunifikacja okazała się znakomitym markerem wyszukiwania linków do mojego bloga. Słowo unikalne, praktycznie nigdzie w internecie jeszcze nie funkcjonujące, dlatego prawie wszystkie trafienia związane są z moim blogiem. Na przykład szybko i znakomicie pokazują, w jakich miejscach mój blog jest linkowany. Niektóre miejsca (blogi, agregatory) znałem ale inne są dla mnie zupełnie nowe. Nie wiedziałem że i tam funkcjonuję (że i tam mnie polecają). Niespodziewany marker do nieoczekiwanych analiz. Zaledwie doba a już są rezultaty. A googlowskie boty "chodzą" i co i raz dorzucają nowe miejsca.
Najprostsze tłumaczenie (zazwyczaj są najcelniejsze) jest takie że autorce brakowało terminów, mogła napisać "mikrobiotyzacja"(ale albo jej nie pasowało, albo termin ten jest już dla jakiegoś procesu). Okulizacja to termin znany każdemu ogrodnikowi. Więc Margit Kossobudzka mogła napisać "wzbogacanie mleka pożytecznymi bakteriami", widać z jakieś przyczyny postanowiła dać Profesorowi rozrywkę...
OdpowiedzUsuńNie wiem co miałoby znaczyć "mikrobiotyzacja", tak ja "ubakternianie", "grzybizacja" itd. Ale język jest ciekawy i nie do końca logiczny, żyje swoim, niezależnym życiem. Może i mikrobiotyzacja się pojawi, przynajmniej na jakiś czas.
UsuńJeśli już, to słowa wypowiedziane zostały przez naukowca a nie przez Autorkę książki (z wywiadami). Dla treści książki jak i przekazywanych treści nie ma znaczenia jakiego słowa się użyło. To tylko forma. Jestem zadowolony za taką rozrywkę, nie wiem czy świadomie czy przypadkiem. Lubię takie intelektualne rozrywki.
OdpowiedzUsuń