Nowa odsłona bloga Profesorskie Gadanie. Pisanie i czytanie pomaga w myśleniu. Pogawędki prowincjonalnego naukowca, biologa, entomologa i hydrobiologa. Wirtualny spacer z różnorodnymi przemyśleniami, w pogoni za nowoczesną technologią i nadążając za blaknącym kontaktem mistrz-uczeń. I o tym właśnie opowiadam. Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof UWM, Wydział Biologii i Biotechnologii, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
▼
26.08.2019
Łąka kwietna czyli z bioróżnorodnością to nie taka prosta sprawa
Obserwujemy globalny spadek różnorodności gatunkowej roślin, grzybów i zwierząt. Przyrodnicy mówią o antropocenie i wielkim wymieraniu. Czy jest czym się martwić i czy coś można zrobić by uchronić się od katastrofy lub przynajmniej ją zmniejszyć? Na oba pytania odpowiedź jest twierdząca: jest to poważny problem, mamy powody do zmartwień i mamy wiedzę jak działać. Tylko czy zechcemy?
Gwałtowne wymieranie gatunków w skali globalnej i lokalnej to nie jest tylko kwestia "jakichś tam roślinek i żabek". Gwałtowna utrata bioróżnorodności jest szybsza niż potencjalne tempo ewolucji, odbudowujące różnorodność. Skutki mogą być widoczne także na poziomie ekosystemów (efektywności ich funkcjonowania, np. spadek liczby owadów zapylających i mniejsze plonowanie roślin owadopylnych). A dla gospodarki oznacza to mniejsze zasoby dla produkcji żywności, lekarstw czy kosmetyków.
Spadek liczby gatunków dotyczy także krajobrazu wiejskiego i wynika z nowoczesnych metod uprawy i ochrony pól. Brakuje miejsc, gdzie mogą rozwijać się tak zwane "chwasty", będące jednocześnie ogromnym zasobem związków chemicznych (naturalnych), wykorzystywanych w medycynie, farmacji, kosmetologii, żywieniu. Dla ochrony tej bioróżnorodności można wykorzystywać pobocza dróg, tak zwane nieużytki oraz obszary miejskie. Moda na tak zwane łąki kwietne nie jest tylko modą ale i sensownym działaniem. Co się kryje pod pojęciem "łąka kwietna"? Mały ekosystem roślinności zielnej, ziołorośle, łąka kseroterniczna, miedza, refugia śródpolne itd. Jednym słowem miejsce rozwoju dzikiej roślinności i związanych z nimi zwierząt, w tym owadów.
Skąd się biorą "chwasty" i łąka kwietna w szerokim sensie? Z nasion. Bo życie bierze się z życia. Samo się nie zalęgnie. Żeby były nasiona... to wcześniej muszą tam być rośliny, które te nasiona wydadzą. Nawet w mniejszej czy większej odległości. Niektóre nasiona roznoszone są przez wiatr, inne przez zwierzęta (zoochoria) czy nawet przez ludzi (antropochoria). Celowe rozsiewania roślin dziko rosnących jest jakimś dodatkowym sposobem odbudowy ekosystemów.
Kolejnym źródłem nasion jest glebowy bank nasion. Czyli wszystkie propagule i diaspory, zdeponowane w glebie. Nie wszystkie nasiona kiełkują od razu. Niektóre czekają kilka czy kilkanaście lat na sprzyjające warunki. Czasami nawet kilkadziesiąt. Na swoje pięć minut.
Skoro wiele gatunków roślin (oraz związanych z nimi zwierząt i grzybów) jest zagrożonych wyginięciem na skutek zmian w ich dotychczasowym środowisku (dotyczy to także agrocenoz), to możemy im tworzyć nowe miejsca, swoiste rezerwaty, refugia, w postaci łąk kwietnych, chwastowisk w miastach (zamiast trawników) czy na poboczach dróg. Czyli tam, gdzie nie ma gospodarki rolnej, nie ma orki, wysiewania nawozów sztucznych czy nie stosuje się chemicznych środków ochrony roślin. Wysiewamy nasiona na różne sposoby, np. w postaci bomb kwietnych (kulki gliny i ziemi z nasionami różnych roślin, które rozrzucamy w krajobrazie i na trawnikach) lub rozsiewając celowo nasiona w wybranych miejscach. Nie należy się martwić, jeśli od razu, na drugi rok, nie ma oczekiwanego efektu. Wzbogacamy glebowy bank nasion a cząstkowe efekty mogą ujawniać się w ciągu kilku kolejnych lat. Ważne, żeby rośliny kiełkowały, zakwitały i wydawały nasiona. Dlatego te miejsca nie mogą być zbyt często koszone.
Samo zaprzestanie koszenia trawników nie uczyni jeszcze łąki kwietnej. Jeśli zbyt długo trwało coroczne, częste koszenie oraz brakuje takich chwastowych refugiów w bliskiej okolicy, co niby skąd mają się brać nasiona i wyrastające z nich rośliny? Spacerując po drogach i bezdrożach zbierajmy nasiona różnych roślin. I rozsiewajmy je w innych miejscach. Część zostanie zjedzona przez bezkręgowce, część nie znajdzie dogodnych warunków a część wzejdzie i wyda nasz ekologiczny plon. W wyniku sukcesji ekologicznej pozostaną te gatunki, którym dane siedlisko odpowiada ze względu na wilgotność, żyzność, pH itd. Nie musimy się za bardzo znać na gatunkach i ich siedliskach (choć to na pewno ułatwia). I nie należy oczekiwać natychmiastowego efektu. Łąka kwietna, siedlisko miedzowe to nie trawnik rozwijany z rolki. Trzeba czasu, cierpliwości i... sukcesji ekologicznej.
Można oczywiście zaorać teren i zasiać w tak przygotowaną glebę gotowy zestaw roślin, na których nam zależy (orka w części eliminuje gatunki konkurencyjne, np. trawy oraz odsłonięta gleba ułatwia kiełkowanie nasion). Niektórzy stosują herbicydy, by zabić jak najwięcej roślin, które mogłyby stanowić konkurencję dla nowo wysiewanych. Odradzam takie zabiegi. To pozorowanie działań i liczenie na szybki (choć krótkotrwały) efekt. Ważny jest proces, proces ekologiczny (w tym sukcesja). Można na przykład wysiewać gatunki będące półpasożytami traw. Czyli trzeba wiedzieć co, gdzie i kiedy wysiać by wspomagać procesy przyrodnicze.
Każdy z nas może włączyć się do takich działań. Rozsiewanie nasion dziko rosnących roślin może nie jest akcją spektakularną i widowiskową ale te pozornie niewielkie w skali działania są ważne dla ochrony lokalnej i globalnej bioróżnorodności. Zwiększamy glebowy bank nasion. Warto jednak skupić się na gatunkach rodzimych i nie rozdziewać gatunków inwazyjnych (obcych). Oczywiście, dalsze zabiegi są wskazane, np. selektywne usuwanie niektórych gatunków, zmniejszenie częstości koszenia itd. Na to nie zawsze mamy wpływ, trzeba przekonywać i namawiać do zmiany sposobu użytkowania. To wymaga czasu i wysiłku. Ale w tym czasie możemy rozsiewać. Życie bierze się z życia, więc umożliwiajmy trwanie różnym gatunkom nawet w niewielkich wyspach ekologicznych, miedzach, refugiach, chwastowiskach.
Na koniec polecę dwie książki, umieszczone na ilustracji wyżej. Są to bardzo ciekawe opowieści o ponad dziesięcioletnich poczynaniach pewnego Brytyjczyka, który kupił kawałek ziemi we Francji i próbował odtworzyć łąkę kwietną pełną owadów. Dlaczego to tak długo trwało na dawnym polu, intensywnie użytkowanym i z jakimi wiązało się perypetiami, błędami czy przygodami, dowiecie się z lektury. Będzie także sporo informacji o trzmielach i innych mieszkańcach krajobrazu rolniczego środkowej Francji. Jest też trochę drobnych błędów, wynikających z niezbyt udanego tłumaczenia terminów biologicznych (typu przepoczwarzenie - zamiast przepoczwarczenie, zmarłe drzewa itd.). Być może te drobne błędy dostrzegą tylko wprawni entomolodzy czy przyrodnicy. Treść tych książek bez wątpienia jest wartościowa. I dobrze się czyta te opowieści o łące i trzmielach.
Pozostaje kwestia choćby kleszczy...
OdpowiedzUsuńPonadto usuwanie np. nawłoci to praktycznie orka, bo samo koszenie niewiele da, a gatunek jest niezwykle ekspansywny. Podobnie rdestowiec sachaliński.
Osobna kwestia to co zrobić z pokosem? Mulcz dusi wiele gatunków nieskopoennych, a sprzyja właśnie nawłoci, barszczowi, czy rdestowcom. Zbieranie mulczu zubaża glebę... Nawożenie? Fajnie ale to podnosi koszty.
A i jest jeszcze problem ochrony p.poż. wysokopienna łąka kwietna bardzo łatwo płonie...
W przypadku nawłoci i rdestowca koszenie jest bardzo skuteczne. Trzeba tylko wiedzieć kiedy i ile razy. Mały szczegół a niezwykle ważny. Podobnie jak z jazdą samochodem - dla obeznanego to łatwizna, dla nie mającego pojęcia to niewyobrażana sztuka i praktycznie niemożliwa. Co do pożarów - tak, na przykład beton nie płonie, ale to nie powód do zamieniania łąk w betonowe place :). Odnośnie łąk kwietnych, sposobu ich pielęgnacji itd. wiedza zgromadzona jest już dość duża. Wystarczy z niej korzystać.
Usuń