Czym jest metoda naukowa i jak dojrzewała, wywodząc się z myślenia potocznego? Jest to temat, który próbuję zrelacjonować już po raz kolejny. Tym razem opowiem na przykładzie bawarki – herbaty z mlekiem.
Co w metodzie naukowej jest ważne? Po pierwsze ciekawość, właściwa Homo sapiens od samego początku jego dziejów. Przeglądając jakąś książkę kucharską natknąłem się na pozornie banalny przepis na bawarkę-ukropek. Dlaczego zaintrygował mnie ten przepis? Bo nasunął zupełnie nową hipotezę powstania nazwy „bawarka”. Zaciekawił czymś nowym, zaintrygował.
Przez lata spotykałem się ze słowem bawarka, jako określenie herbaty z mlekiem. Nigdy mnie nie zaciekawiała etymologia tego słowa. Nie zwracałem uwagi, geneza nazwy wydawała się oczywista, póki nie trafiłem na krótki zapis w książce kucharskiej, który wygenerował hipotezę alternatywną. Pierwsze i pozornie oczywista hipoteza – od Bawarii. Oczywiste i proste wyjaśnienie. Po co to zgłębiać? Aż trafiłem na ukropek. I skojarzyłem ze słowem warzyć – warka. To co dla piwa możliwe czy mogło być związane z herbatą zabielaną mlekiem? Biała warka? Ale czy możliwy był proces językowy skracania białej warki do ba-warki? Zacząłem poszukiwać przy okazji a te poszukiwania nieco przypadkowo zawiodły mnie to niekropienia i soku z leśnych tulipanów.
Wróćmy jednak do myślenia potocznego. Często stosujemy strategię żołnierza – bronić „ojczyzny”, w tym przypadku jakieś tezy, własnej, autorskiej lub zasłyszanej, do której czujemy się w jakiś sposób przywiązani. Traktujemy jako oczywistość a gdy pojawiają się wątpliwości to szukamy potwierdzenia. To postępowanie jest złudne, bo psychologicznie pomijamy fakty przeczące lub niepasujące (czasem nawet ich nie dostrzegamy, czasem świadomie odrzucamy). W toku dyskusji i wieloletniego rozwoju metodologia naukowa dostrzegła tę niedogodność i wypracowała inne procedury dowodzenia. Na przykład w dyskusji wyznaczano adwokata diabla, czyli osoby-strony, która ma za zadanie dowodzenie tezy przeciwnej. Co dwie pary głowy to nie jedna i na dodatek dwa przeciwstawne punkty widzenia. Niech dyskusja na argumenty rozstrzygnie. Każda strona z zapałem "żołnierza-obrońcy" będzie wyszukiwać stosownych argumentów.
Po wielu latach procedura naukowa wzbogaciła się o nową metodologię – testowanie (falsyfikowanie) hipotezy. Wymyślamy doświadczenie lub tylko proces myślowy, by wykazać błędność hipotezy, by ją obalić. Jeśli nie uda się jej obalić, znaleźć słabych stron, to hipoteza tymczasowo zostaje. Aż do następnej próby. Ale po popperyzmie zwrócono uwagą i na paradygmat i konieczność generowania hipotez alternatywnych. Zatem nie tylko falsyfikowanie ale i poszukiwanie alternatywnych hipotez (które także się falsyfikuje). A paradygmat? Na ile hipoteza (i wyjaśnienie) pasuje do szerszej wiedzy – przyjętego paradygmatu.
Można było oczywiście sprawdzać czy bawarka pochodzi od Bawarii i jak to się stało, czyli poszukiwać potwierdzenia. W znanym mi przypadku potocznego dowodzenia etymologii bawarki takie postępowanie ze strategią żołnierza doprowadziło do karkołomnego wywodzenia herbaty z mlekiem od napoju ziołowego z niekropieniem. Zabrakło chłodnego falsyfikowania. Ale łatwiej może dociec prawdy z dwoma, alternatywnymi hipotezami? Które konkurują ze sobą jak gatunki w ekosystemie lub w procesach ewolucji?
Ukropek wygenerował hipotezę alternatywną, nie od Bawarii lecz od warki, warzenia. Hipoteza to dopiero początek przygody i detektywistycznego poszukiwania. Temat dla mnie bardzo poboczny ale przy nadarzającej się okazji poszukiwałem śladów na jedną bądź druga hipotezę (bawarska kontra warecka). I o tym właśnie będzie ta opowieść o bawarce.
Niby rzecz błaha, ale można nauczyć się metody i zrozumieć metodologię (filozofię nauki). I tego, dlaczego w nauce ważne jest podawanie źródeł (by można było weryfikować, sprawdzać). Jeśli jedna, nawet drobną rzeczą zajmować się długo i dociekliwie, to można zrozumieć znacznie więcej. Tak jak z analizy ziarna piasku można dowiedzieć się o całej pustyni. Jeśli nie wszystkiego to na pewno wielu rzeczy.
Kuszą łatwe i proste rozwiązania: bawarka – znamy Bawarię i jej mieszkańców Bawarczyków. Słowo bardzo podobne, to na pewno od Bawarii wywodzi się herbata z mlekiem. Tyle tylko że język się zmienia a słowa zmieniają swoje znaczenie. Na przykład nazwa wsi (teraz dzielnicy Olsztyna) – Kortowo. Pierwsze skojarzenie z kortami tenisowymi. Pewnie nazwa wzięła się od tego, że są tu korty tenisowe. Owszem, są. Ale nazwa powstała znacznie wcześniej, dawniej, przed 1945 rokiem brzmiała Kortau i pochodzi prawdopodobnie od pruskiego słowa korto, oznaczającego las, zarośla.
Tajemnica pochodzenia słowa bawarka na określenie herbaty z mlekiem nurtuje mnie od 10 lat. Zacząłem szukać w 2010 roku. I do tej pory szukam. Przy okazji, czasem przeszukując internet, bo cyfrowe wersje starych książek są już dostępne. To przygodne poszukiwania bez specjalnego nastawienia i systematycznego przeszukiwania źródeł.
Kultura niematerialna zostawia swoje materialne ślady. Tak jak ślady zwierząt odciśnięte na piasku, śniegu lub błocie (nawet skamieniałe) informują mniej lub bardziej precyzyjnie o zwierzęciu. Wnioskowanie jest jednak zawsze tylko pośrednie.
Bawarka, czyli herbata z mlekiem, sprowokowała mnie do sięgnięcia po stare książki i poszukiwania nie tylko lingwistyczne. Rzecz z pozoru prosta okazała się skomplikowana. Po pierwsze skąd nazwa bawarki, po drugie czy to herbata z mlekiem, czy mleko z herbatą? Wgłębianie się w te zawiłości przypomniały, że kultura niematerialna zmienia się ale i zachowuje swoją ciągłość. Podobnie jak gatunki i ekosystemy. Ale do rzeczy.
Maria Disslowa, w książce kucharskiej z 1935 r., opisuje ukropek (bawarka) jako napój sporządzony z połowy szklanki śmietanki i połowy szklanki wrzącej wody oraz kawałka cukru (wtedy powszechny w użyciu był cukier w głowach, więc się go najczęściej w kawałku brało do ust i popijało – zbyt długo trzeba byłoby czekać na rozpuszczenie w filiżance z herbatą). Ale sam przepis wskazuje na fakt, iż pierwotnie bawarka (ukropek) nie była sporządzana na bazie herbaty. No cóż, herbata w naszej środkowoeuropejskiej kulturze pojawiła się stosunkowo niedawno. Jeśli przyjąć taką hipotezę to najprawdopodobniej nazwanie herbaty z mlekiem jako bawarki wywodzi się z gorącego napoju zwanego ukropek. Potwierdzałby to Słownik poprawnej polszczyzny PWN z 1980 r., w którym bawarka to regionalne określenie na „osłodzony napój z wody lub herbaty i mleka”. Podobnie definiuje bawarkę (pomijając Bawarkę jako mieszkankę Bawarii) Mały słownik języka polskiego PWN z 1989 (wyd. I z 1969).
Sądząc po synonimie z ukropkiem oraz definicjach słownikowych, słowo bawarka mogłoby pochodzić od war, warzyć (gotować, wrzątek) a nie od Bawarii. Według innych opinii znalezionych w Internecie, bawarka to określenie utworzone od słowa "rozbawiać" (pomieszać, rozcieńczyć) innym płynem, w niektórych regionach mówi się np. zupę rozbawić śmietaną. To byłaby trzecia etymologiczna hipoteza. Żadnego związku mlecznej herbaty z Bawarią nie udało mi się znaleźć, jest więc on być może pozorny i wynika z podobieństwa słownego a nie związku kulturowego. Ale to, że nie znalazłem, nie znaczy że takiego związku nie ma. Może za słabo szukałem? Teoretycznie da się to sfalsyfikować.
Maria Disslowa (M. Disslowa, Jak gotować. Wyd. Epoka, Warszawa 1989 , na podstawie wydania pierwszego z 1935 r.), zaleca podawanie ukropka (bawarki) na śniadanie, zwłaszcza osobom chorym i dzieciom (jako napój smaczny i pożywny). Rozbawianie, rozcieńczanie śmietanki wodą wydaje się współcześnie dziwaczne. Ale co pili nasi przodkowie, gdy nie było jeszcze u nas ani kawy, ani herbaty? Może tak samo pożywne jak mleko z masłem i miodem? A gorący napój już swoją temperaturą rozgrzewał. Bawarka byłaby więc gorącą (uwarzoną), rozbawioną (w sensie rozcieńczona, zmieszania) śmietaną lub mlekiem (dolanie gorącej wody zamiast gotowania mleka czy tym bardziej śmietany byłoby mniej pracochłonne). W sam raz dla osłabionych i chorych. Czy dlatego pojawił się powszechny współcześnie mit, że bawarka wzmaga laktację u karmiących matek? Może po prostu jest tylko pożywna i rozgrzewająca?
Współcześnie w Polsce bawarka to określenie na herbatę z mlekiem, parzoną na sposób angielski. W opracowaniu z końca XX w (M. Pempel, S. Pempel, Napoje na różne okazje. Poradnik barmana. Wyd. Spółdzielcze, Warszawa 1985) przepis na bawarkę wskazuje, że do gorącego mleka dolewa się napar herbaciany (na 1 szklankę mleka pół szklanki zaparzonej herbaty). W Internecie znaleźć można jednak i inne przepisy, informujące o dodawaniu mleka do herbaty. Anglicy obruszyliby się na takie „barbarzyństwo”. Co więcej, znaleźć można uzasadnienia naukowe, wskazujące, że dolewanie mleka do herbaty jest szkodliwe i powinno się jedynie dolewać herbatę do mleka.
Sama zaś herbata to słowo łacińskie, określające trawę, ziele. Angielska tea wzięła się z południowo-chińskiego tē. Czy taki „obrót słowny” (w nawiązaniu do „obrót sprawy”) wynikał ze szlaków handlowych czy przywiązania Polaków do łaciny? A może niechęci do rosyjskiego? Bowiem w rosyjskim czaj to herbata. Ale słowo to pochodzi z tureckiego czaj, a to z chińskiego cza (za Aleksandrem Brüknerem ze Słownika etymologicznego języka polskiego, Wiedza Powszechna 1974). Wychodzi więc, że nazwa czaju też z Chin do nas doszła, ale poprzez innych pośredników kulturowych niż do Anglików, stąd inaczej się nazywa. Podobno czaj to bardziej północna wersja natomiast te to wersja kantońska. Statki holenderskie raczej dopływały do Kantonu, bo tam bliżej z Indii Holenderskich, więc i słowa zapożyczali raczej od kantończyków niż pekińczyków.
Mamy więc herbatę i… czajnik (do parzenia czaju). Maria Disslowa proponuje nazwę „herbatnica”. Bardzo to logiczne, ale czy wtedy (początek XX. w., budowanie niepodległej Polski po półtorawiekowych zaborach) było to słowo rzeczywiście powszechniej używane? Czy była to tylko maniera spolszczania (tak jak wszechnica zamiast uniwersytetu)? Dziś czajnikiem jest każde naczynie do gotowania wody na herbatę, kawę, rosołek z kostki, zupkę chińską itd. Nie ma już samowarów, kawiarek i herbatnic…
No dobrze, a jak się nazywało wcześniej naczynie do gotowania wody, kiedy nie znaliśmy jeszcze „czaju” czyli herbaty? Garnek? Kocioł?
Według Słownika poprawnej polszczyzny PWN pod red. Doroszewskiego, czajnik - „naczynie zakryte z dziobkiem służące do gotowania wody i zaparzania herbaty; reg. takie naczynie, służące tylko do zaparzania herbaty”. Logiczniej byłoby mówić o czajniku jako naczyniu, w którym zaparza się herbatę, np. stawiając dodatkowo na samowarze lub gorącej płycie kuchennej. W naszym języku zarezerwowaliśmy na to słowo „czajniczek” vel „imbryczek”. W tym samym słowniku czajnik to inaczej imbryk. Ale Słownik wyrazów obcych PIW, z 1958 r. imbryk wywodzi z języka osmańsko-tureckiego oraz z arabskiego, gdzie oznacza dzban na wodę, naczynie na kawę, a współcześnie oznacza (u nas) naczynie do gotowania wody, zaparzania herbaty lub kawy. Byłby więc czajnik do herbaty a imbryk do kawy.
Z tych przydługich (jak na blog) rozważań wynika, że albo pierwotna nazwa na naczynie do gotowania samej wody nie istniała w ogóle (pojawiło się z kawą i herbatą), albo ta pierwotna nazwa została wyparta. Co i jak pili nasi przodkowie? Czy tylko wodę ze strumienia, studni i napoje fermentowane (piwo jak sama nazwa wskazuje, to coś podstawowego do picia)? Co się z tego dawnego dziedzictwa niematerialnej kultury zachowało?
Dlaczego w języku polskim słowo czajnik wyparło słowo imbryk z powszechnego użycia (elektryczny czajnik a nie elektryczny imbryk)? Czy dlatego, że herbata (czaj) przez wiele dziesięcioleci była tańsza i powszechniejsza od drogiej i luksusowej kawy? Nie licząc oczywiście kawy zbożowej (np. uprażonej domowym sposobem na patelni). Tak oto ekonomia i granice polityczne w pośredni sposób wpływałyby na język.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz