25 listopada 2015 roku do obiegu wszedł znaczek pocztowy o wartości 1,75 zł, na którym przedstawiono podobiznę Władysława Bartoszewskiego oraz jego sentencję "warto być przyzwoitym". Wielce sympatyczne. Ale już wtedy środowiska prawackie „prawdziwych Polaków” (bo chyba nie prawicowe?) rozpoczęły internetowy hejt, zarzucając, że nie był profesorem. I trwa to nieustannie. Warto więc po raz kolejny wyjaśnić co znaczy słowo profesor. I czym się różni Profesor od profesor (tylko jedna litera na początku zapisana jako wielka a nieco inne znaczenie, tak samo jak w przypadku Homo sapiens i homo sapiens lub Smok wawelski i Smok Wawelski).
Słowa są jak gatunki w ekosystemie, czasami z upływem czasu zmieniają swoje znaczenie (pole semantyczne). Taka „sukcesja ekologiczna” w języku. Dla niektórych może zaskakujące jest to, że swego czasu magister był bardziej nobilitujący niż profesor.
Ale zacznę od lat pacholęcych i filatelistyki. Zbieranie znaczków pocztowych w czasach mojego dzieciństwa było bardzo popularne. Co tam jeszcze zbieraliśmy? Opakowania po czekoladach, pudełka po papierosach, mosy (guziki wojskowe), niektórzy zbierali etykiety zapałczane czy etykiety po alkoholach (wtedy butelki się myło i oddawało do skupu). Ale filatelistyka była najpopularniejsza. Mam więc duży sentyment do znaczków pocztowych (i starą kolekcję, do której dawno nie zaglądałem). Kilkanaście lat temu Poczta Polska wydała pierwszy na świecie znaczek z chruścikiem. Kupiłem dużo i systematycznie naklejałem na listy, zwłaszcza te wysyłane za granicę do innych trichopterologów. Ale teraz bardzo rzadko wysyłam listy do kolegów naukowców. Komunikujemy się głównie drogą elektroniczną... W 2015 też kupiłem sobie sporo „Bartoszewskich”, bo na znaczku widnienie zacne motto: „Warto być przyzwoitym”. Niech się upowszechnia, zwłaszcza w trudnych dla przyzwoitości czasach.
No a co z tym profesorem? Otóż słowo pochodzi z języka łacińskiego i oznacza nauczyciela. Jak podaje „Słownik wyrazów obcych”, (PIW, Warszawa) z 1958 roku profesor to „2. Tytuł używany w stosunku do nauczycieli i wykładowców, zwłaszcza szkół średnich”. Dlatego w szkołach jeszcze do niedawna mówiło się na nauczycieli „profesor” (w wielu używa się cały czas). W moich czasach tak było w liceum. Mówiliśmy między sobą także w formie uproszczonej, psor, sor (psorze). W tamtych czasach magister to był ktoś, czasem był jeden lub dwóch w miasteczku (np. aptekarz). Teraz już prawdopodobnie w szkołach średnich nie używa się określenia profesor, funkcjonuje chyba tam jak w szkołach podstawowych – pan, pani (jeśli się mylę, to mnie poprawcie i sprostujcie). No cóż, czasy się zmieniają. Ale w XX wieku nauczyciel w liceum był profesorem, czy to magister czy nauczyciel po studium nauczycielskim.
W miarę wzrostu znaczenia uczelni wyższych i krystalizowania się nomenklatury (terminologii) słowo profesor zaczęło oznaczać głównie nauczyciela akademickiego o pełnych prawach akademickim. A więc profesor to tytuł samodzielnego pracownika akademickiego, przyznawany po docenturze (teraz docenta już nie ma), i po habilitacji. W różnych okresach, tuż po wojnie, profesorami zostawali doktorzy a nawet magistrzy. Można było więc być magistrem profesorem czy częściej doktorem profesorem (w zapisie prof. dr Jan Kowalski). Bo w nauce precyzyjność zapisu jest ważna. Język naukowy stawia na precyzję i jednoznaczność.
Szkół wyższych przybyło, kadry ze stopniami i tytułami także. Tytuły i stopnie naukowe ujęte zostały precyzyjnie w ustawie. A więc jest tytuł naukowy profesora (po habilitacji), przyznawany przez prezydenta, na wniosek odpowiedniej rady naukowej, zwany pospolicie profesorem belwederskim lub zwyczajnym (po przedostatniej ustawie tylko - profesor i dodatkowo profesor uczelniany jako stanowiska przyznawane na uczelniach). Ale jest i stanowisko profesora czyli profesor nadzwyczajny (niższy w hierarchii niż zwyczajny – co niektórych może dziwić, bo nadzwyczajność wydaje się rzadsza i bardziej ekskluzywna). Pospolicie taki profesor nazywany jest uczelnianym (bo to stanowisko na konkretnej uczelni), złośliwie zwany podwórkowy lub zadnim (bo prof. pojawia się za nazwiskiem a nie przed). Tytuł naukowy od stanowiska wyraźnie odróżnia się sposobem zapisu: prof. dr hab. Jan Kowalski (tytuł naukowy) to co innego niż dr. hab. Jan Iksiński, prof. UWM (stanowisko, profesor nadzwyczajny, uczelniany). A tym bardziej prof. mgr Antoni Ygrekowski. Znaczenie słowa "profesor" zmienia się w zależności od kontekstu towarzyszących mu innych określeń i skrótów. Są także dodatki informujące, że to profesor zwyczajny lub honoris causa.
Zatem współcześnie słowo profesor ma kilka znaczeń (za Wikisłownikiem): 1.1) tytuł naukowy nadawany samodzielnym pracownikom naukowym; także osoba której nadano tak tytuł (1.2) nazwa stanowiska pracy na uczelniach wyższych i w instytucjach naukowych; także osoba pracująca na takim stanowisku (1.3) potocznie nauczyciel szkoły średniej, zwłaszcza liceum ogólnokształcącego (1.4) tytuł honorowy zasłużonych nauczycieli szkolnictwa podstawowego, gimnazjalnego oraz ponadgimnazjalnego; (profesor oświaty). I jeszcze grzecznościowe pisanie dużą literą - Profesor. Wskazuje na szacunek i uznanie.
Profesor oznaczać może więc: tytuł naukowy, stanowisko naukowe, tytuł zwyczajowy, tytuł honorowy w oświacie. Czy zatem można poprawnie mówić o Profesorze Władysławie Bartoszewski per pan profesor? Można, mimo różnych perturbacji. Przede wszystkim liczy się wiedza. Ona zawsze jest najważniejsza. I szacunek środowiska akademickiego. Na ten ostatni trzeba sobie mocno zapracować.
Władysław Bartoszewski, po maturze studiował polonistykę na tajnym Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego (1941-1944). „W grudniu 1948 został przyjęty na trzeci rok polonistyki na Wydziale Humanistycznym UW. Studia zostały przerwane aresztowaniem w grudniu 1949 i pięcioletnim pobytem w więzieniu. W listopadzie 1958 został przyjęty na studia polonistyczne na Wydziale Filologicznym UW w trybie eksternistycznym. Złożył na ręce profesora Juliana Krzyżanowskiego pracę magisterską, jednak decyzją rektora UW Stanisława Turskiego został w październiku 1962 skreślony z listy studentów” (za Wikipedią). Czasy były trudne i za swą patriotyczną działalność cierpiał różne prześladowania. Napisał pracę magisterską, ale w wyniku politycznych represji został skreślony z listy studentów. Można więc zarzucać, że nawet nie jest magistrem…
Ale podobnie można powiedzieć o naszym najwybitniejszym matematyku, Stefanie Banachu. Jest najczęściej cytowanym matematykiem, zaraz po Euklidesie. Bez magistra przed wojną obronił doktorat. A i to w wyniku starań i „podstępu” przyjaciół z lwowskiej uczelni. Banach nawet nie był świadomy, że jest na swojej obronie – myślał, że tłumaczy zagadnienia matematyczne przybyłym z Warszawy panom. Niesamowity talent naukowy i wielka sława matematyczna. Możemy być dumni ze szkoły lwowskiej i Stefana Banacha.
Wróćmy jednak do Władysława Bartoszewskiego, którego wiedzę i pisany dorobek (książki naukowe) uznały środowiska akademickie (nie zważając na braki stopni, wynikłe z politycznych prześladowań). „W latach 1973–1982 i 1984–1985 prowadził, jako starszy wykładowca, wykłady historii najnowszej (ze szczególnym uwzględnieniem wojny i okupacji) w Katedrze Historii Nowożytnej Polski na Wydziale Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego [za Wikipedią]. W latach 1983–1984 i 1986–1988 był profesorem wizytującym [a więc zatrudnionym na stanowisku profesora – S.Cz.] w Instytucie Nauk Politycznych Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Ludwiga-Maksymiliana w Monachium (na tej uczelni także w Instytucie Nauki o Mediach w latach 1989–1990). Między 1984 a 1986 gościnnie wykładał na Katolickim Uniwersytecie Eichstätt-Ingolstadt. W 1993 był recenzentem pracy doktorskiej Jana Tkaczyńskiego na tej uczelni [recenzje prac doktorskich powierza się pracownikom samodzielnym: doktorom habilitowanym i profesorom – S.Cz.]. W roku akademickim 1985–1986 wykładał na Wydziale Historii i Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Eichstätt w RFN. Od 1988 do 1989 wykładał w Katedrze Nauk Politycznych na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu w Augsburgu.”
Jednoznacznie wynika, że Pan Władysław Bartoszewski był profesorem. Tytuł naukowy profesora (profesor belwederski) jest przyznawany dożywotnio. Stanowisko profesora jest czasowe, w trakcie zatrudnienia. Zatem profesorem nadzwyczajnym (uczelnianym) jest się tylko w momencie zatrudnienia na tym stanowisku. Po odejściu (np. na emeryturę) lub do innej pracy określenia „profesor” się już nie używa. Ale – tak jak w odniesieniu do byłych premierów, prezydentów i innych tytułów – używa się grzecznościowo. W przypadku Profesora Bartoszewskiego to wyraz szacunku i uznania dla wiedzy i postawy życiowej. Dorobek naukowy i pisarski ma ogromny i wartościowy.
Jak wykazałam, w pełni poprawnie jest nazywanie Profesora Bartoszewskiego profesorem.
Kilka lat temu, w 2015 roku) pewna lokalna prawacka gadzinówka (używam określenia "prawacki", bo do słowa prawicowy mam sentyment i szacunek), różnymi inwektywami próbowała mnie dyskredytować, pojawił się anonimowy (a jakże, bo anonimowy hejt jest znakiem firmowym tego typu środowisk) wpis, odmawiający prawa używania określenia „profesor” w stosunku do mojej osoby (po jakimś czasie wpisy zostały skasowane). Ogromnie zabawnie wyglądały wyjaśnienia „Redakcji” (też anonimowej):
„Jednego nie rozumiem – dlaczego tytułujecie tego pana „Profesorem” (wzgl. dlaczego on sam to robi). Ten pan nie ma takiego stopnia naukowego. To żaden profesor tylko zwykły doktor habilitowany, co najwyżej zatrudniony na stanowisku profesora uczelnianego. Odkąd uczelnie wymyśliły sobie etaty o nazwie „profesor uczelniany” nikt już nie odróżnia ich od prawdziwych profesorów.” A tu wyjaśnienie „redakcji”: „Na swoim blogu „Profesorskie gadanie” pan Czachorowski przedstawia się tak: „Dr hab. Stanisław Czachorowski prof. UWM, Wydział Biologii i Biotechnologii.” Zarówno tytuł bloga, jak i ten wpis wskazują, że pan Czachorowski określa się mianem „profesor” i tego oczekuje od innych. Natomiast to, co wypisuje na swojej stronie fb, a co przytoczyliśmy tylko we fragmencie, dyskwalifikuje go jako inteligenta i autorytet moralny, bez względu na to, jaki jest jego faktyczny tytuł naukowy. Redakcja”
Czyż nie jest to zabawne? Ignorancja, która z napuszeniem rozprawia o profesorach. Mylone są pojęcia takie jak tytuł, stanowisko itd. Gwoli ścisłości to – jak sama zaznaczyła w swej nieświadomości Redakcja – nie przedstawiam się jako profesor w sensie tytułu naukowego. Ale to już chyba zazwyczaj tak bywa, że hejt idzie w parze z ignorancją. Na dodatek przez blisko rok byłem na stanowisku starszego wykładowcy (czasowo). Od grudnia 2019 ponownie jestem na stanowisku profesora uczelni (ale na stanowisku dydaktycznym). Przez prawie rok na moim blogu był odpowiedni zapis, zgodnie z aktualnie zajmowanym stanowiskiem. Niezależnie od tego, dzwoniący do mnie dziennikarze zwracali się do mnie per "panie profesorze". I miel do tego pełne prawo, tak samo jak studenci zwracający się "panie doktorze" (bo to skrót od doktor habilitowany).
Słowa mogą mieć różne znaczenia. To kontekst zdania i sytuacji pozwala w pełni poprawnie zrozumieć przekaz. Ale jak się psa chce uderzyć, to kij się zawsze znajdzie. Język nienawiści, by znaleźć sobie ujście, tak pozmienia kontekst i wybiórcze znaczenie, by uzasadnić swoją agresję. Niech to co wychodzi z człowieka, do niego wraca. Inni ujmują to takim powiedzeniem: "karma wraca". Niech wiec hejt wraca do hejtującego a przyzwoitość do przyzwoitych. Zło przemija a mądre i wartościowe słowa Profesora Bartoszewskiego trwają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz