28.02.2021

Każdego dnia tworzymy świat, można nawet powiedzieć - stwarzamy, choć nie od zera


Jest to opowieść o stwarzaniu świata. Przez nas, każdego dnia. Nie od zera ale w formie kontynuacji. Nawet nic nie czyniąc dokładamy nowe elementy, kierujemy na te a nie inne tory. Krople, które drążą skałę. A skoro tworzymy to jesteśmy także współodpowiedzialni za świat wokół nas.  Opowiem o zimowym dokarmianiu ptaków, o pomaganiu przyrodzie i ludziom, o skutkach antropopresji, o śladzie wodnym i węglowym i o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Że to od Sasa do Lasa? Jest jednak ważny element wspólny. Tę opowieść dedykuję Maćkowi Chłopeckiemu (w trakcie czytania wyjaśni się dlaczego).

Mamy za sobą kilka tygodni śnieżnej i momentami mroźnej zimy. Relatywnie sroga zima.... była corocznością w mojej młodości. Po latach ciepłych i mało śnieżnych zim, mróz i śnieg w lutym wydał się nam czymś dziwnym i nietypowym. Te nieliczne dni pozwoliły nam na chwilę zapomnieć o globalnym ociepleniu klimatu i o jego skutkach. Globalne ocieplenie to pierwszy aspekt naszego stwarzania nowego świata. I to przez prawie niezauważanie codzienne działania. To, co i jak kupujemy w sklepie, jak żyjemy, ma znaczenie. Po drugie intensywnie wróciliśmy do zimowego dokarmiania ptaków.

Niewątpliwie zimowe dokarmianie ptaków jest wpływaniem na rzeczywistość. Chcemy pomóc  zwierzętom przetrwać zimę. Dlaczego? Może dlatego, że Homo sapiens nie dość, że jest gatunkiem społecznym, to jeszcze wykazuje biofilię czyli potrzebę kontaktu z przyrodą. Lubimy przebywać wśród innych istot żywych, czy to w parku, lesie, nad jeziorem czy to nawet w domu. Stawiamy na parapetach rośliny, trzymamy w domach zwierzęta mniej lub bardziej udomowione. W ten sposób wpływamy na liczebność określonych gatunków na Ziemi. Także i w ten sposób wpływamy na świat wokół nas, regulujemy i zmieniamy naszą biosferę. Jesteśmy także gatunkiem społecznym i zwierzęta traktujemy jako członków naszego stada. Co raz to nowe gatunki udomawiamy lub tylko oswajamy. Lubimy psy. Czasem zastępują one nam przyjaciół. Pozwalają nie czuć samotności i zaspakajają ważne potrzeby społeczne. Ubocznym skutkiem jest bardzo duża liczba psów i kotów w miastach. Więcej odchodów i jakiś mały problem sanitarny oraz ułatwianie dyspersji niektórych pasożytów. I w końcu drapieżnictwo, zwłaszcza kotów. Drapieżnik jak to drapieżnik, poluje. Co roku w kocich pazurach giną małe ptaki i drobne zwierzęta. Podobnie z psami na wsi, które są spuszczane na noc... i polują na dzikie zwierzęta, zwłaszcza zimą. Małe decyzje, które wpływają na świat...

Dokarmianie ptaków to także kontakt z przyrodą. Można powiedzieć, że ze skutkami lepszymi niż trzymianie psa czy kota w miejskim bloku. Nie mamy tych ptaków na własność, pozwalamy im żyć własnym życiem. Skutkiem jest większa różnorodność biologiczna w miastach. Więcej gatunków może tam się utrzymać. Nie trzeba mieć czegoś na własność by cieszyć się jego obecnością. Bo czyż  trzeba mieć Słońce na własność by cieszyć się wczesną wiosną słoneczną pogodą? Albo zachodem słońca w czasie wakacyjnego odpoczynku nad morzem czy jeziorem? Parki w mieście, łąki kwietne, nawet małe skwery i pojedyncze drzewa nie muszą być naszą własnością ani nie muszą rosnąć na naszym, prywatnym terenie by cieszyć. Możemy mieć kontakt z przyrodą za oknem, na naszej ulicy. Jest to jednak trudne. Dlaczego? Bo wymaga współpracy społecznej i wspólnego zarządzania. O to trudno. Jak się tego nauczyć? Jeden z przykładów pojawi się na końcu tej opowieści. 

Pomagając ptakom przetrwać zimę, a niedawno niekorzystne i krótkotrwałe mroźne dni, wpływamy na to, które gatunki przeżyją. Ingerujemy chcąc nie chcąc w ekosystemy oraz... ewolucję. Znajdując dogodne warunki w mieście do przetrwania zimy coraz więcej osobników z populacji i coraz to kolejne gatunki nie odlatują "do ciepłych krajów". Duża zmiana w biosferze. A czym dokarmiamy? Najczęściej tym, co sami jemy, na przykład chlebem. Dla większości ptaków jest to pokarm nieodpowiedni. Wiele odchorowuje lub nawet zdycha. Chcemy czynić dobro a wychodzi nie najlepiej. Wiedząc o takich ekologicznych i biologicznych uwarunkowaniach, świadomi mieszkańcy sami przygotowują lub kupują właściwy pokarm dla różnych gatunków. W miastach pojawiają się nawet kaczkomaty czyli pojemniki w parku z odpowiednią karmą dla ptactwa wodnego. Zaspokajamy swoje własne, ludzkie, altruistyczne i społeczne potrzeby kontaktu z przyrodą i pomocy zimującym ptakom a jednocześnie nie wyrządzamy im niedźwiedziej przysługi. Wpływamy na świat wokół nas. Tak czy inaczej. Dokarmiając ptaki czy nie dokarmiając, karmiąc chlebem czy odpowiednią dla ptasiej diety karmą. Tak czy siak jesteśmy współodpowiedzialni.

A skąd się bierze karma dla ptaków, różne nasiona i inne dodatki? Zbierane są  w dzikich zakątkach przyrody? To wtedy zabieramy źródło pokarmu gatunkom tam żyjącym. Uprawiamy? Rolnictwo wywiera ogromny wpływ na środowisko. To nie tylko zabieranie dzikich fragmentów środowiska pod uprawy ale i stosowanie różnych środków ochrony roślin. Zwiększać powierzchnie upraw by wykarmić nie tylko człowieka ale i ptaki w mieście? To wnikliwe dzielenie włosa na czworo jest po prostu analizą wszystkich aspektów, wszystkich zamierzonych i niezamierzonych skutków. Wraz ze wzrostem globalnej populacji człowieka coraz mniej ekosystemów zostawiamy dzikiej przyrodzie. Między innymi dlatego obserwujemy masowe wymieranie gatunków. Ale może w miastach uda się stworzyć dogodne siedlisko do życie dużej liczbie grzybów, roślin i zwierząt? Mamy te moc by to uczynić. 

A może, żeby zapewnić bazę pokarmową nie tylko dla ptaków żyjących w mieście, zamiast okazjonalnie dokarmiać, zadbajmy by rosły na terenach zabudowanych odpowiednie drzewa, by były niekoszone łąki kwietne z "chwastami"? To oczywiście wymaga długofalowego planowania. Dorodne drzewa nie pojawiają się nagle, nie wystarczy rok ani nawet 10 lat. Wskazane podejście wymaga znacznie głębszej wiedzy przyrodniczej o procesach zachodzących w ekosystemach. Zapewnienie dobrego środowiska pozwoli przetrwać i na stałem żyć w miastach znacznie większej liczbie gatunków. Zwiększy się także bioróżnorodność.

Ale jak wtedy obserwować dziką przyrodę? Przy karmniku jest znacznie wygodniej - w jednym miejscu wiele gatunków. I radość z obserwowania, fotografowania itd. Można pójść jeszcze krok dalej - dzielić się swoimi obserwacjami z innymi. Jak już pisałem człowiek to gatunek społeczny. Zarówno radością, smutkiem, jak i zachwytem nad przyrodą chcemy dzielić się z innymi - opowiadać, relacjonować, pokazywać.  Czy to z rodziną, czy to z przyjaciółmi, czy włączając się do różnorodnych społecznych akcji o charakterze naukowym. Wszystkie te luźne informację mogą być źródłem danych o liczebności ptaków w miastach, o migracjach, o stanie populacji. A także o zmianach w ich behawiorze. Możemy ewolucję obserwować za naszym oknem. Chcąc czy nie chcąc wpływamy na ekosystemy lokalne jak i na biosferę. A także na zachodzące procesy ewolucji. Mamy moc sprawdzą. A przez to ponosimy i odpowiedzialność. 

Krok po kroku dochodzimy do ważnej kwestii - jakie są skutki naszej działalności i codziennych nawyków. Tak jak z dokarmieniem ptaków. Dobrym sposobem analizowania jest ślad węglowy i ślad wodny (tak jak byśmy szli po śniegu i zostawiali ślady). To znaczy analizowanie różnorodnych konsekwencji w dłuższej skali i z obserwacją całego cyklu życiowego danego towaru. 

Co to jest ślad wodny? Zużycie wody na wyprodukowanie danego produktu. Czy to będzie paczka karmy dla dzikich zwierząt czy to koszulka bawełniana czy kotlet schabowy. Obiad jarski (wegetariański) czy mięsny ma znaczenie. Widzimy tylko fragment. A czy zastanawiamy się nad wszystkimi elementami tego procesu?  Podobnie jest ze śladem węglowym - czyli analizowaniem ile energii z węgla (czy ropy lub innych źródeł energii) trzeba na wyprodukowanie paczki ciastek, butów, smartfonu itd. Codzienna wizyta w sklepie, codzienne zakupy to wpływanie na losy świata. I to czy przychodzimy z własną torbą wielokrotnego użytku czy też bierzemy przy kasie foliową jednorazówkę. I nie ma znaczenia, czy to sobie uświadamiamy czy nie. Wiedza przyrodnicza pozwoli nam mądrzej dokonywać wyborów w naszym stylu życia. Ile zużywamy energii, ile zużywamy wody i ile produkujemy odpadów. Cokolwiek czynisz patrz początku i końca. 

Każdego dnia współtworzymy środowisko przyrodnicze i społeczne. Stwarzamy świat, w którym żyjemy. Nawet pojedyncza osoba wywiera ślad, nie tylko ten wodny, nie tylko ten węglowy ale także ten ekologiczny, wpływający na bioróżnorodność i dobrostan zwierząt. Każdego dnia przez swoją świadomą lub nieświadomą aktywność wpływamy na przyrodę i na funkcjonowanie społeczeństwa. Wywieramy wpływ. Czynimy dobro lub zło. Zatem patrz na skutki. Żeby zobaczyć więcej, potrzeba głębszej i szerszej wiedzy o zjawiskach i procesach zachodzących w świecie wokół nas. Poznaj więc świat w którym żyjemy. Wszechstronnie i dogłębnie.

A co z tą Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy? Tysiące wolontariuszy, setki tysięcy osób i darczyńców zaangażowanych jest w to przedsięwzięcie. Stwarzanie świata społecznego. A czy za opiekę medyczną to nie jest odpowiedzialne czasem państwo? Przecież płacimy podatki, zatem to rząd powinien właściwie zadbać o służbę zdrowia i wyposażenie placówek medycznych. Niby tak ale nie całkiem. WOŚP nie tylko interweniuje tam, gdzie sprzęt jest potrzebny i zwraca uwagę społeczną na konkretne i ważne problemy. Znacznie ważniejszy jest proces społecznej inicjatywy i edukacji obywatelskiej. Robimy coś razem a to niezwykle ważne dla zdrowia duchowego całego społeczeństwa. Odczuwamy radość ze współsprawstwa, bycia ze sobą w grupie. Uczymy się współpracy i współodpowiedzialności. I właśnie te kompetencje są znacznie ważniejsze niż materialny wymiar zbiórki pieniężnej. Wpływamy na świat i czujemy się współodpowiedzialni. Tu i teraz.

Niniejsza opowieść jest efektem licytacji na WOŚP. Pomoc innym, w szlachetnym celu. Ważniejsze niż jakaś materialna rzecz. Opowieść jest niematerialna, nie zużywa wody, ani węgla, nie tworzy odpadów. Dzieje się w naszych mózgach. Owszem, czytanie tej opowieści wymaga komputera, tabletu czy telefonu i łączności internetowej. To konkretne urządzenia, wyprodukowane z konkretnych surowców i zużywające prąd. Skąd te surowce, skąd ten prąd? Bez tych urządzeń nie wyobrażamy sobie życia. Są bardzo pomocne. Ale możemy decydować o tym ile i jakie urządzenia elektrotechniczne kupujemy. Gdzie zostały wyprodukowane, czy z udziałem pracy niemalże niewolniczej? Ile będziemy ich używali? Czy naprawimy czy też kupimy nowe? I co się stanie ze starym sprzętem? Warto więc poznać cykl życia produktu od narodzin aż po gród. I się zastanowić. Sama zaś opowieść jest niematerialna. Nie zużyto do jest stworzenia ani wody, ani węgla, nie będzie odpadów. A może jednak? 

Wróćmy do licytacji na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Jej ubocznym skutkiem jest ta właśnie opowieść. W rozmowie z mamą Maćka, panią Elwirą Chłopecką, dowiedziałem się więcej o zainteresowaniach i działaniach Maćka. Jest więc w tym troska rodzicielska, wspólne rodzinne działania. Troska o ludzi i o przyrodę oraz sprawcza inspiracja dla niniejszego tekstu.  Bez tej licytacji, bez rozmowy ten tekst by nie powstał. Został wspólnie, zespołowo (w dialogu) powołany do życia. I jest. Ktoś go może przeczyta, może wywoła jakąś refleksję, może do czegoś skłoni. Będzie wywierał wpływ. 


Czytaj też: Opowieść o przyrodzie, wystawiona na licytację WOŚP

27.02.2021

Houston lecimy - kolejna książka o wyprawach kosmicznych

Od 10 marca 2021 w księgarniach.
Za mojej młodości powszechne było zainteresowanie lotami w kosmos. W liceum czytaliśmy o przygodach pilota Pirxa autorstwa Stanisława Lema. Wtedy to była fantazja, choć już loty w kosmos się odbywały. W wieku mocno dojrzałym ponownie sięgam po książki o kosmonautach Tym razem ukazują się wspomnienia kosmonautów, naukowców, ludzi z obsługi. Staje się historia. Już nie fantazja ale relacja. I to jest niesamowite. Dożyłem tych czasów.

Spojrzeć na przygotowanie lotów kosmicznych od kuchni. Niesamowita frajda. Kim są ci, do których skierowane były słynne słowa: „Houston, we have a problem"? Na czym polegała ich rola w pionierskich przedsięwzięciach, jakimi były loty załogowych promów, co widzieli na ekranach monitorów, jakie decyzje podejmowali i jak z ich strony wyglądały pierwsze wyprawy w kosmos wahadłowców? Książka Paula Dye'a pozwala zajrzeć w miejsce na co dzień niedostępne – za kulisy centrum dowodzenia lotów kosmicznych – i poznać ich tajemnice. „Houston, lecimy!” w księgarniach od 10 marca br. A ja czytam już teraz.

Niedawno oglądaliśmy relację z lądowania łazika na Marsie. Codziennie ekscytujemy się nadsyłanymi zdjęciami. Podobnie było 1 lipca 1969 roku gdy cały świat z zapartym tchem obserwował, jak Apollo 11 zbliża się do powierzchni Księżyca. Słowa Neila Armstronga: „To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości” przeszły do historii. Teraz o tej historii możemy poczytać z dużym dystansem. Kiedy mowa o pierwszych lotach kosmicznych NASA, na pierwszym planie zawsze są kosmonauci – udzielają wywiadów i opowiadają o swoich wrażeniach. A jednak za sukcesem misji kosmicznej stoją również inni bohaterowie, cisi i często nieznani. Mowa o pracownikach centrum dowodzenia – inżynierach, kontrolerach, analitykach. Teraz możemy ich poznać. Kim byli ludzie odpowiedzialni za powodzenie misji kosmicznych? Kto podejmował najważniejsze decyzje? Jak z ich strony wyglądają loty w kosmos? Wiele fragmentów omawianej książki jest zaskakująca. Tak jak telefony w skrytkach pod podłogą. 

Paul Dye – inżynier, konstruktor, pilot i wieloletni dyrektor lotów NASA – opowiada przez pryzmat własnych doświadczeń o kolejnych misjach załogowych, w których uczestniczył oraz o przygotowaniach, które je poprzedzały. Przedstawia historię lotów wahadłowców od kuchni – obfitującą w wiele ciekawostek, faktów i fascynujących, pełnych pasji ludzi, którzy pracy w NASA poświęcili życie.

Houston, lecimy! ukazuje kluczowy dla podboju kosmosu program z perspektywy tych, którym powierzono jego realizację. Autor przedstawia nam całą galerię osobowości, cudów techniki i rozwiązań znalezionych nieraz w ostatniej chwili, które złożyły się na to, że regularne załogowe loty w kosmos były możliwe. Bardzie realistyczna i w pełni autentyczna historia. 

Paul Dye zaprasza nas, abyśmy przyjrzeli się misjom kosmicznym, które odmieniły świat. Pozwala zajrzeć za kulisy centrum dowodzenia oraz poznać niuanse programu promów kosmicznych. Jeśli jesteście ciekawi, jakie jeszcze sekrety skrywa centrum dowodzenia, wcale nie musicie aplikować o pracę w agencji kosmicznej! Wystarczy, że sięgniecie po książkę ,,Huston, lecimy!” Za jakiś czas byc może pojawią się podobne i kolejne. 

Paul Dye jest byłym dyrektorem lotów kosmicznych NASA, na którego staż w awiacji i misjach kosmicznych złożyło się czterdzieści lat doświadczeń jako inżyniera, konstruktora i pilota. W roku 1982 roku uzyskał na uniwersytecie stanowym w Minnesocie dyplom inżyniera lotnictwa ze specjalizacją w projektowaniu i oblatywaniu samolotów. W 2013 roku przeszedł w NASA na emeryturę, będąc w chwili odejścia najdłużej w historii piastującym stanowisko dyrektorem lotów. Łącznie, pełniąc tę funkcję, Dye zaangażowany był w 39 misji. Podczas 9 z nich wypełniał obowiązki głównodowodzącego. Wyróżniono go Medalem NASA za Wybitne Zarządzanie oraz Medalem NASA za Znakomity Przebieg Służby (trzykrotnie). Został także odznaczony przez prezydenta Stanów Zjednoczonych. Obecnie zajmuje się doradztwem w zakresie zarządzania. Prowadzi także wykłady dla firm i stowarzyszeń chcących doskonalić swoje kadry i mechanizmy kierownicze. Jest jednocześnie redaktorem naczelnym czasopisma „Kitplanes”.

Houston, lecimy!” Paul Dye, Wydawnictwo Muza, od 10 marca w księgarniach.  Cena 49,90 zł.

24.02.2021

Tłumaczyć jak krowie na miedzy (na rowie)

 

Tłumaczyć jak krowie na miedzy*. Słyszę to powiedzenie (przysłowie) od wielu lat. Ale czy współczesny człowiek zrozumie, o co chodzi? Przysłowia są mądrością narodu. A w zasadzie były. Bo to syntetyczna, podsumowująca informacja, poprzedzona doświadczeniem i obserwacjami przyrody lub ludzi. Syntetyczna, często rymowana treść, którą łatwo zapamiętać (po to właśnie jest tam rym). Krótka forma gromadzenia wiedzy, charakterystyczna dla epoki... przedpiśmiennej. Wtedy miało się tyle.... ile było się w stanie zapamiętać. Nawet nie było jak i gdzie zapisać (zwłaszcza, że jako ludzkość byliśmy w zasadzie niepiśmienni). Teraz mamy książki, komputery i internetowy dostęp do ogromnych zasobów wiedzy przez telefon komórkowy. Czy w wielu XXI przysłowia mają jeszcze jakąkolwiek wartość w sensie gromadzenia wiedzy? Czy je rozumiemy?

Po co tłumaczyć krowie na miedzy i co to jest ta miedza oraz co robi krowa na miedzy? Bo żyjąc w mieście obrazków tych w pamięci zazwyczaj już nie mamy. Ilu z nas widziało krowę tylko na obrazku? I to zazwyczaj w oborze. Czy zatem potrafimy zrozumieć o co chodził z tym tłumaczeniem krowie na miedzy? W domyśle jest jakiś przekaz o bezproduktywnym przemawianiu, przecież krowa nie zrozumie? A może o coś innego chodziło naszym przodkom?

A zatem miedza, co to jest? Za oknem samochodu czy pociągu obecnie widzimy wielkohektarowe monokultury. Czy tam jest jeszcze jakaś miedza? Miedza to takie coś między jednym polem a drugim. I chyba nawet nie można nazwać miedzy ekotonem. Niezaorana, więc i trawa tam rośnie oraz inne rośliny. Miedza to coś niewykorzystanego (rolniczo). Szkoda, żeby miało się zmarnować. I w dawnych czasach, gdy część mieszkańców wsi nie miała własnego pastwiska, swoje bydlęta (krowy, kozy), wypasała po rowach, miedzach i innych niczyich fragmentach. Albo i sam gospodarz wysyłał dziecko lub pastucha, by krowę wypasać na miedzy. A że z jednej i drugiej strony pole, to niepilnowana krowa mogłaby wejść w szkodę (znaczy zjeść to, co nie powinna), to pastuch przypilnować musi. Nadzorca, kierownik, decydent... 

Na zdjęciu powyżej widzimy krowę, uwiązaną na łańcuchu na takim właśnie przydrożnym, "nieużytku". Łańcuch ogranicza zasięg krowiego jęzora. Ale na miedzy tak by się nie udało, miedza jest zbyt wąska. Trzeba osobiście przypilnować i krową pokierować.

Wiemy już więc co to jest miedza (bardzo ważna dla przyrody, bo i zające oraz inna bogata bioróżnorodność tam znajdowała schronienie w krajobrazie rolniczym) i co robi krowa na miedzy. A dlaczego jej coś tłumaczyć? 

Przy wypasaniu, kiedy krowa zieleninę skubie i powoli przeżuwa, pastuszek ma sporo czasu. Jest samotny. Nie ma innych ludzi, do których by usta otworzył. Może siedzieć i przemyśliwać o życiu, fujarkę wystrugać lub koszyk z wikliny zrobić (tak zwykł czynić mój dziadek). I nie ma z kim pogadać. Chyba że z krową. Więc można cierpliwie, dokładnie krowie się zwierzyć, opowiadać i do różnych rzeczy przekonywać. Na przykład dlaczego nie powinna wchodzić w szkodę w zboże, buraki czy grykę. Ale czy krowa, z tego do niej przemawiania, coś zrozumie? Nawet jak przyjaźnie patrzy swoimi dużymi, cielęcymi (bydlęcymi) oczami? 

Nie jest ważne czy krowa rozumie, samo mówienie mówiącemu służy, pozwala poukładać myśli, przemyśleć kwestie, dopracować szczegóły. I co ważne, krowa cierpliwie słucha, nie przerywa, nie zadaje trudnych pytań, nie niecierpliwi się, nie skrytykuje, błędów nie wytknie. Można się wygadać. Czasu dużo, więc i pośpiechu nie ma. Taka krowa psychoterapeutka a może nawet i "Kołcz".

Teraz to pewnie byśmy powiedzieli: tłumaczyć jak przygodnemu słuchaczowi do komputerowego ekranu. Jak kamery nie włączy, to też żadnej reakcji nie widać. Skutek podobny tylko pięknych oczu bydlęcia nie widać… Ani nie czuć zapachu ziół czy nie słychać śpiewu skowronka. Chyba jednak lepiej do krowy na miedzy przemawiać. 

A jak nie ma krowy i miedzy to do smartfonu można przemawiać... Najlepiej na łonie przyrody.

Czy stare przysłowie w zmienionym środowisku cywilizacyjnym są jeszcze zrozumiałe? Czy potrafimy odczytać kontekst sytuacyjny i zawartą w nich treść? Mamy znacznie lepsze i w dużym stopniu sprawdzalne prognozy pogody, więc obserwacja nieba i odwoływanie się do powiedzeń (przysłów) odwoływać (na świętego Hieronima jest pogoda albo nima). Chyba, żeby potraktować je jako punkt wyjścia do obserwacji przyrody w Klubach Młodego Odkrywcy. I sprawdzić jak z myślenia potocznego wykształciła się metodologia naukowa. 

* Inna wersja tego powiedzenia: tłumaczyć jak krowie na rowie - ze względu na rym łatwiej sia zapamiętuje (i przez to upowszechnia). Sens jest taki sam. Wypasanie krów na rowie jest bardziej powszechne w drugiej połowie XX wieku. Ponadto na miedzy można wypasać tylko w określonym czasie, po żniwach. Wąska miedza utrudnia pilnowanie krowy (lub kozy) by nie wchodziła w szkodę.

21.02.2021

O zdalnym nauczaniu - jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz

Ktoś daleko ogłada webinarium
w trybie asynchronicznym.
Jeden z elementów ewaluacji.
Uczenie się polega na popełnianiu błędów. Zupełnie jak z nauką jazdy na rowerze, na łyżwach czy na nartach. Wywracasz się, wstajesz i jedziesz dalej. Po kilku upadkach już masz wprawę i ... kilka siniaków. Grunt to nie bać się upadku. A w nauce i uczeniu się ważne jest by nie bać się swoich błędów. One czegoś uczą. Nauka wymaga wysiłku a nawet bólu. Nauka jazdy na rowerze obejmuje kilka siniaków a uczenie się wymaga wysiłku mózgu. I emocji. Nie wszystkie są przyjemne.

Kilka dni temu zaliczyłem właśnie taki upadek w zdalnym nauczaniu. Wydawało mi się, że już dużo umiem, że sobie bezproblemowo poradzę a tu przykra niespodzianka. Dotkliwy upadek... ale nie powód do płaczu i wycofania się. Tak jak w badaniach naukowych - eksperyment, który nie zakończył się sukcesem jest początkiem kolejnej próby i kolejnego eksperymentu. Upadłeś, wstań, popraw koronę i idź dalej (to parafraza częstego memu z portali społecznościowych).

Droga do zrzeczonego upadku była długa (i usiana innymi niepowodzeniami, zmaganiami itd.). Kiedy mniej więcej rok temu zaczęła się zdalna edukacja online byłem już jako tako obyty z różnymi formami zdalnej komunikacji. Miałem już za sobą udział bierny i czynny w webinariach na platformie ClickMeeting, różne telekonferencji na Skypie, Facebooku, Messengerze. Ale przez rok poznałem kilka zupełnie nowych. Zajęcia prowadziłem na MS Teams, uczestniczyłem w różnych spotkaniach i webinariach na kilku różnych platformach: ClickMeeting, MS Teams, Google Meet, Zoom, Webex, hopin, Discord, Skype itd. Do wykładów na nowych platformach przygotowywałem się na sucho, sprawdzałem, trenowałem i próbowałem. Bo był strach, że sobie nie poradzą. I trzeba było sprawdzić jak to działa. Najchętniej to bym się ograniczył do jednego programu, nauczył się, poznał i spokojnie działał. Ale dwa powody to uniemożliwiają. 

Po pierwsze, gdy się współpracuje, to trzeba dostosować się do możliwości i preferencji gospodarzy (wyjście ze swojego, wąskiego kręgu i strefy komfortu zawsze jest ryzykowne). Po drugie... nawet oswojone platformy się zmieniają, wprowadzają nowe funkcje, ulepszenia itd. Jak już myślisz, że wszystko umiesz i wszystkie funkcje poznałeś... to nagle pojawiają się nowe funkcjonalności lub zmienia się parę szczegółów. I już nie działa tak jak działało. Nieustająca nauka. Najlepiej przez ciągłe używanie, działanie. Najskuteczniej poznaje się uczestnicząc jako uczestnik i jako prelegent a nawet administrator. Różne punkty widzenia, różne sytuacje, różne problemy.

A z moją wpadką było tak. Bardzo napięte dwa tygodnie. Każdy dzień czymś wypełniony. Ledwie starczyło czasu by moją prelekcję przygotować koncepcyjnie i technicznie w Power Poincie. Referat miał odbyć się na Google Meet. Już 3-4 razy uczestniczyłem w takich wideokonferencjach z pokazywaną prezentacją. Wydawało mi się, że wiem jak to działa. Wiele tych platform ma podobne działanie, podobne funkcjonalności. A ja przecież już całkiem nieźle się w tym poruszam. Przyczyną upadku były dwa powody: po pierwsze brak czasu by potrenować jako prelegent na tej właśnie platformie. Po drugie... złudna pycha, że już to umiem. Więc będzie dobrze. Rutyna...

Symbolicznie właśnie w Dzień Nauki Polskiej zaliczyłem dużą wpadkę i porażkę. Wcześniej uczestniczyłem w wideo spotkaniach na Google Meet i było dobrze. Tym razem po raz pierwszy miałem prezentację. Dołączyłem do spotkania, znalazłem przycisk, umożliwiający prezentowanie. Do wyboru miałem trzy opcje: karta, okno i pulpit.  Wybrałem najbardziej użyteczną prezentację w "oknie programu". Ale po uruchomieniu prezentacji zniknął kontakt z publicznością. Po załadowaniu Power Pointa widziałem tylko swoją prezentację i nic więcej. Żadnego podglądu.  Mogłem słyszeć tylko głosy. Na początku nawet usłyszałem od któregoś z uczestników, że przerywa głos. Postarałem się mówić wolniej. I mówiłem, pokazywałem, objaśniałem. Prawie godzinę. W trakcie ktoś dzwonił, jakiś nieznany numer. Nie odbierałem. Nawet nie miałem czasu i możliwości wciśnięcia komunikatu "oddzwonię".

Po zakończeniu prezentowania referatu... okazało się, że nikogo nie ma a ja zostałem wyrzucony z programu. Bez żadnego sygnału. Oddzwoniłem. Okazało się, że organizatorzy próbowali do mnie zadzwonić ale nie odbierałem. Znalazłem próby skomunikowania się przez Messenger.... Ale nie miałem otwartego okna z tym programem. A nawet jakbym miał, to i tak bym nie zobaczył. 

Porażka. Kilkadziesiąt osób nie wysłuchało zaplanowanego rezultatu. A ja przez prawie godzinę gadałem do monitora. Tylko płakać?

Nic z tych rzeczy. Organizatorzy jeszcze w trakcie mojego bezkontaktowego gadania ustalili, że trzeba webinarium powtórzyć. Naukowcy nie zrażają się potknięciami. Wstają i szukają lepszego sposobu. Analizują i szukają błędu. Poprawiają i próbują kolejny raz. Uczymy się na błędach własnych i cudzych. Żeby się uczyć na cudzych błędach trzeba... dyskutować. Otwarty dialog jest niezwykle owocny. 

A wnioski są nie tylko dla mnie. Po pierwsze zawsze się trzeba starannie przygotować. Przy nowych platformach sprawdzić i przećwiczyć narzędzie. Poznać okoliczności i narzędzia. Skonsultowałem się już z bardziej doświadczanymi Superbelframi. Google Meet tak po prostu ma. Trzeba mieć otwarte dwa okna (zalogować się dwukrotnie). W jednym widok uczestnika, w drugim  widok prelegenta. Jedno okno wyciszone. Lepiej jest, gdy ma się dwa urządzenia lub dwa monitory. Od dłuższego czasu planowałem kupić monitor by go podłączać do laptopa. Ale można wykorzystać smartfon, tablet czy drugi laptop. Tak już czasami robiłem, by mieć pewność jak widzą uczestnicy. Lub gdy robiłem transmisje.

Kolejny wniosek to zabezpieczyć drugi, niezależny kanał komunikacji. Gdybym wpisał do swojego telefonu numer od organizatora, to na ekranie smartfonu pokazałby mi się nie jakiś tajemniczy numer lecz nazwisko. Wtedy bym na pewno odebrał. Dodatkowym kanałem szybkiej komunikacji może być jakiś komunikator, uruchomiony na innym urządzeniu.

Ostatnim wnioskiem, uzgodnionym  z organizatorami, jest wykorzystanie innej platformy (skoro ta okazała się zawodna w tej konkretnej sytuacji). Teamsy nie wchodziły w rachubę bo w spotkaniu uczestniczyły osoby z różnych uczelni i osoby z poza środowiska akademickiego. Z kolei dostępna dla mnie licencja na ClickMeeting umożliwia uczestnictwo 50 osób. To za mało. Będzie więc transmisja na You Tube. Do rozwiązania pozostanie kilka drobnych spraw technicznych.

Dlaczego o tym wszystkim piszę i zdradzam swoją porażkę? By jeden upadek bardziej owocnie wykorzystać. Niech będzie nauką nie tylko dla mnie. Dzielenie się wiedzą, w tym niepowodzeniami, nieudanymi eksperymentami, leży w samej istocie nauki (procesu badawczego). Uczenie się także. 

A jaki związek z tematem ma górne zdjęcie? To element dobrej ewaluacji. Skupiamy się na kontaktach w czasie rzeczywistym. Sporo teraz różnych, ciekawych webinariów. Można uczestniczyć w spotkaniach, w których wcześniej, ze względu na odległość, byśmy nie uczestniczyli. Ale pozostaje jeszcze czas. Pora dostrzec atut nauczania zdalnego - asynchroniczność

"(...) wspaniały wykład. Niestety nie mogłem obejrzeć "na żywo", tylko dopiero jak wszyscy poszli spać, na youtube. (...)."

Ciągle się uczymy. Ja na pewno. A żeby się nauczyć, to trzeba nieustannie próbować, popełniać gafy, zaliczać wpadki i upadki. Podnosić się, analizować, wyciągać wnioski i próbować znowu. Nie udało się? To spotykamy się w nowym terminie: 

20.02.2021

Jak pachnie deszcz?

Uwielbiam zapach po deszczu. Ale co tak pachnie? Deszcz? Jakiś czas temu dowiedziałem się, że to zapach od bakterii glebowych. Z książki Simon King i Clare Nasir dowiedział się, że są różne zapachy podeszczowe. I że nawet wyrabia się perfumy o takim zapachu. 

Pierwszy nosi nazwę petrichor (boski płyn z kamienia). Został nawet dokładnie zbadany naukowo. Przed deszczem zwiększona wilgotność powoduje uwolnienie związków chemicznych, obecnych w ziemi. Gazy i cząsteczki przenikają z suche gleby do atmosfery. Spadające krople deszczu uwalniają gazy z mikroskopijnych otworów w kamieniach i skałach. Cząsteczki te przenikają do powietrza a zapach staje się intensywniejszy. Po deszczu ten zapach wciąż utrzymuje się w wilgotnym powietrzu. Petrichor znany jest od dawna, zwłaszcza w tych częściach globu ziemskiego, gdzie występują pory roku: wilgotna i sucha. Ludzie (i przyroda) po upałach wyczekują życiodajnego deszczu i ulgi od męczącym upałów. Tak dzieje się na przykład w Indiach. I tam, mała perfumeria w Kannaudź w stanie Uttar produkuje perfumy o zapachu mokrej ziemi po deszczu. Można powiedzieć perfumy o woni deszczu.  Jak i z czego produkuje się takie perfumy dowiecie się z książki pt. Jak pachnie deszcz?

W Europie znamy inny podeszczowy zapach  - geosmina, za który odpowiedzialne są różne substancje organiczne, żyjące w glebie bakterie oraz ozon. To właśnie ten zapach znam. Przez lat nim się cieszyłem ale nie wiedziałem, że ma swoją nazwę. I że nie w każdym miejscu na Ziemi deszcz pachnie tak samo.

Jak pachnie deszcz? 100 pytań na temat zadziwiających zjawisk pogodowych to znakomita książka popularnonaukowa, przybliżająca różne zjawiska pogodowe. Można z niej się dowiedzieć czym się różni pogoda od klimatu. Książkę Simon King i Clare Nasir przełożyła Magdalena Hermanowska a wydał Dom Wydawniczy Rebis w 2020 r. Mały, poręczny format, wygodny do czytania w łóżku i w podróży, 340 stron. Napisana przez Brytyjczyków koncentruje się na zjawiskach obserwowanych w Wielkiej Brytanii oraz dawnych koloniach imperium. Można odczuć lekki niedosyt w odniesieniu do przykładów zjawisk pogodowych ze Środkowej Europy. 

Książka Simona Kinga i Clare Nasir jest niecodziennym ujęciem problematyki związanej z pogodą, klimatem, przestrzenią pozaziemską, historią wojen i polityką globalną. Znajdziemy w niej bardzo przestępnie opisane takie zjawiska i procesy jak słońce, składniki pogody, chmury, cyklony, huragany i tornada, zjawiska pogodowe, wpływ przestrzeni kosmicznej i planet na pogodę, techniki kontroli pogody, wpływ pogody na działania wojenne oraz zmiany klimatu. 

Dlaczego niebo jest niebieskie? Dlaczego na Ziemi są cztery pory roku? Jak ruch obrotowy Ziemi wpływa na pogodę? Jak powstaje grad? Czy może być za zimno, żeby padał śnieg? Czy gorąca woda rzeczywiście zamarza szybciej niż zimna? Jak gorący jest piorun? Dlaczego pustynie są takie ważne? Jak powstaje burzą? I dziesiątki innych, intrygująco postawionych pytań. Na wszystkie autorzy przystępnie odpowiadają. 

Pogoda jest uniwersalnym tematem do niezobowiązujących rozmów. Takie publiczne small talk przydatne każdemu. Po lekturze Jak pachnie deszcz? można będzie towarzysko zabłysnąć. Książka warta polecenia każdemu, kto interesuje się otaczającą nas naturą i zjawiskami ją kształtującymi.

13.02.2021

Jak i dlaczego świętować naukę?

Zupełnie przypadkiem odkrywałem, że 11 lutego obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Kobiet i Dziewcząt w Nauce (ang. International Day of Women and Girls in Science, celebrowany także pod nazwą  Dziewczyny w Nowych Technologiach.  Znajomy skomentował, że jest to dyskryminacja mężczyzn. Przecież nauka jest jedna, niezależna od płci, narodowości, koloru oczy, używanego języka. To po co jest w takim razie dzień kobiet naukowców? 

Świętowanie kobiet i dziewcząt w nauce może wydawać się dziwne. W jakiś sposób szczególny zwracać uwagę na rolę kobiet w nauce? Wystarczy jednak spojrzeć nieco szerzej by dostrzec sens i wartość. W Polsce wieku XXI kobiety są w wielu miejscach na uczelniach i placówkach badawczych. Moim zdaniem zarobki nie zależą od płci, są profesorami, dziekanami, ostatnio nawet piastują najwyższe stanowiska rektorskie. Dlaczego bardziej celebrować kobiety? A co z mężczyznami? Czy nie wystarczy święto nauki?  

Jak już zaznaczyłem, warto się rozejrzeć nieco szerzej. Na przykład Maria Skłodowska-Curie jako kobieta nie mogła studiować w Polsce (wtedy pod zaborami), musiała wyjechać do Francji. Z trudem kobiety uzyskały prawo do studiowania i zajmowania ważnych, naukowych stanowisk. A w wielu miejscach świata jeszcze muszą o to walczyć (bo zabiegać to zbyt mało powiedziane). Warto zwrócić uwagę, że jest to Międzynarodowy Dzień. Czyli trzeba globalnej i uniwersalnej perspektywy. A wtedy jak najbardziej podkreślać fakt, że kobiety są tak samo wartościowe i potrzebne w badaniach naukowych jak i mężczyźni. Ale i w warunkach polskich za bardzo przywykliśmy do pewnych stereotypów, takich jak np. "kobieta przy garach". Święto, jako jeden dzień w roku, to tylko symboliczne zwrócenie uwagi na problem, pretekst by się nad czymś zastanowić. Czy kobieta najpierw musi być matką i żoną a dopiero potem może być naukowcem?

A skoro nauka jest międzynarodowa, niezależna od płci, narodowości itd., to dlaczego powstało święto państwowe Dzień Nauki Polskiej? Dopiero drugi raz będziemy obchodzić. Czy nauka polska jest inna od nauki niemieckiej, rosyjskiej, amerykańskiej, chińskiej?  Wiedza pozostaje wiedzą a metodologia naukowa metodologią, jedną i uniwersalną, niezależnie od języka, płci i kultury. Wiedza była i jest tworzona w zespołach i w obiegu międzynarodowym. Dzień Nauki Polskiej jest tylko szczególnym zwróceniem uwagi na polski wkład do nauki światowej (równie dobrze, można mówić o wkładzie kobiet). A dla mnie jeszcze jedne powód by mówić o nauce, o wiedzy o tym, jak dochodzi się do prawdy, na czym polegają eksperyment naukowe, wersyfikacja danych itd. 

Takich naukowych świat jest wiele, o mniejszym czy szerszym zasięgu, np. Dzień Liczby Pi (14 marca) czy Dzień Darwina (12 marca). Ten ostatni od wielu lat obchodzimy w Olsztynie, organizując małe spotkania naukowe w kawiarniach (w przestrzeni publicznej pozaakademickiej). W tym roku zorganizowany został w formie zdalnej. Jeszcze jeden eksperyment - kawiarnia naukowa czyli spotkanie popularnonaukowe poza murami uniwersytetu, z podkreśleniem, że nauka jest dla każdego

Tydzień później w podobny, zdalny sposób celebrować będziemy Dzień Polskiej Nauki, podkreślając wkład polskich naukowców w rozwój wybranych dyscyplin biologicznych. Kawiarnie naukowe jak i cały projekt Spotkania z Nauką są formą upowszechniania wiedzy z nauk przyrodniczych oraz budowania kapitału ludzkiego, kapitału naukowego. Wszystko po to by zachęcić młodzież do nauki i wybory ścieżki naukowej. Niezależnie od płci i miejsca zamieszkania. Przełamując bariery środowisk defaworyzowanych i stereotypów kulturowych. Niech dostęp do kształcenia będzie szeroko otwarty dla wszystkich. W ramach projektu staramy się przybliżyć laboratoria dla tych, którzy mieszkają daleko od szosy. By, tak ja Maria Skłodowska, nie byli skazani na bycie guwernantką w prowincjonalnym dworze i by mogli udać się po wiedzę do uniwersytety i - jeśli zechcą - wybrać zawód naukowca (naukowczyni). 

Za Wikipedią: "Międzynarodowy Dzień Kobiet i Dziewcząt w Nauce (ang. International Day of Women and Girls in Science[1], również w j. pol. Dziewczyny w Nowych Technologiach[2]) – święto ustanowione przez Zgromadzenie Ogólne ONZ rezolucją A/RES/70/212 (22 grudnia 2015)[3] na wniosek ONZ do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO), UN Women, ITU i innych właściwych organizacji, które wspierają i doceniają dostęp kobiet i dziewcząt do nauki, technologii, inżynierii, matematyki, ich kształcenia i badań naukowych na wszystkich szczeblach edukacji[1]. Na obchody święta, które po raz pierwszy odbyły się w 2016, wyznaczono dzień 11 lutego[4]. Organizatorem jest The Royal Academy of Science International Trust (RASIT) we współpracy z UN DESA-DSPD[1][a]. Obchody mają na celu uznanie kluczowej roli, jaką odgrywają kobiety i dziewczęta w środowiskach naukowych i technologicznych[1]. Historia ITU, jako pierwsza organizacja zwróciła uwagę na fakt, że sektor nowoczesnych technologii rozwija się niezwykle dynamicznie, lecz przy zdecydowanej przewadze po stronie mężczyzn. Przedstawiciele organizacji z całego świata zadecydowali, że należy podjąć aktywne działania popularyzujące wśród kobiet i dziewcząt branżę teleinformatyki (ICT), ponieważ budowanie dojrzałych społeczeństw informacyjnych powinno być zrównoważone w każdym wymiarze[2]. Obchody w Polsce W ramach projektu społecznego „Dziewczyny w Nowych Technologiach” podczas pierwszych obchodów święta odbędzie się konferencja poruszająca kwestie obecności kobiet i mężczyzn w branży nowych technologii[2]. Organizatorami wydarzenia są prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, wraz z partnerami projektu, oraz Rektor Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica w Krakowie[2]."

A na koniec jeszcze wideorelacja z rozpoczęcia Dnia Darwina 2021 w Olsztynie.

11.02.2021

Patronat medialny Profesorskiego Gadania nad projektem „SPINaj Naukę"



"Sz.P. Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof. UWM 
Wydział Biologii i Biotechnologii Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie 
Autor bloga profesorskiegadanie.blogspot.com 

W imieniu Zarządu Stowarzyszenia Społeczeństwo i Nauka SPIN zwracam się z prośbą o objęcie patronatem przez blog profesorskiegadanie.blogspot.com projektu „SPINaj naukę”, który jako Stowarzyszenie wraz z partnerami będziemy realizować w latach 2021-2022. 

Ogólnopolskie Stowarzyszenie Społeczeństwo i Nauki SPIN zrzesza blisko trzydzieści najważniejszych w branży podmiotów z całej Polski - instytucji kultury, centrów nauki, muzeów, instytutów badawczych oraz innych organizacji zajmujących się popularyzacją nauki, edukacją i działaniami kulturotwórczymi. Jako sieć współpracy działamy od 2013 roku – początkowo jako Porozumienie, przekształcone w 2018 roku w Stowarzyszenie. SPIN jest m.in. organizatorem ogólnopolskiej Konferencji „Interakcja-Integracja”, skierowanej do specjalistów zajmujących się popularyzacją nauki czy inicjatorem corocznego SPINDay, w ramach którego w kilkunastu miastach Polski odbywają się wykłady, warsztaty i pokazy naukowe. 

„SPINaj naukę” to nowy projekt Stowarzyszenia i wyjątkowa w skali Polski inicjatywa, w której 11 partnerów (członków SPIN) - centrów nauki, organizacji pozarządowych i muzeów od lutego 2021 do sierpnia 2022 roku zorganizuje kilkaset wydarzeń popularnonaukowych w całym kraju. Celem projektu jest promocja osiągnieć polskich naukowców oraz zacieśnienie współpracy pomiędzy instytucjami działającymi w obszarze popularyzacji nauki. Do udziału w inicjatywie zaprosiliśmy ponad 100 polskich naukowców, ekspertów oraz popularyzatorów nauki. 

Patronat niezwykle popularnego bloga profesorskiegadanie.blogspot.com, prezentującego najwyższej jakości treści poświęcone nauce, pozwoli Stowarzyszeniu na dotarcie z informacją o projekcie do szerokiego grona odbiorców, w tym naukowców, ekspertów, edukatorów, popularyzatorów nauki oraz dziennikarzy. W ramach współpracy patronackiej chcielibyśmy zaproponować wzajemne świadczenia o charakterze promocyjnym (tytuł Patrona dla bloga profesorskiegadanie.blogspot.com, informowanie o objęciu patronatu nad projektem na stronie internetowej i w mediach społecznościowych Stowarzyszenia oraz Partnerów) oraz merytorycznym (np. współpracę przy cyklu artykułów poświęconych osiągnięciom polskiej nauki lub roli centrów nauki i podobnych instytucji w popularyzacji nauki). 

Liczymy na pozytywne rozpatrzenie naszej prośby i owocną współpracę"


Z przyjemnością blog Profesorskie Gadanie obejmuje patronatem medialnym tak zbożną inicjatywę upowszechniania wiedzy i rozwoju edukacji pozaformalnej. Drużynowo zdziałamy więcej niż w pojedynkę.

Stanisław Czachorowski

PS. Zgodę na piśmie przesłałem wcześniej do nadawcy. Tu tylko publicznie potwierdzam. C.d.n.


Partnerzy projektu „SPINaj Naukę”: Centrum Nauki Experyment w Gdyni, Centrum Nauki Kopernik, Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy, Fundacja im. prof. Jerzego Stelmacha, Fundacja Uniwersytet Dzieci, Fundacja Wspierania Edukacji przy Stowarzyszeniu „Dolina Lotnicza”, Gmina Miejska Ciechanów , Hevelianum , Międzynarodowy Port Lotniczy im. Jana Pawła II Kraków – Balice, Muzeum Inżynierii Miejskiej, Olsztyńskie Planetarium i Obserwatorium Astronomiczne.
Celem Stowarzyszenia jest wspieranie kreatywności, myślenia krytycznego i podmiotowości obywateli oraz zachęcenie do żywego kontaktu z nauką poprzez umacnianie potencjału polskich centrów nauki, muzeów i innych organizacji, których wspólną wizją jest rozwój społeczeństwa opartego na edukacji, nauce, technice i innowacji.





Ruszamy z nowym projektem

„SPINaj naukę” to nowa inicjatywa naszego Stowarzyszenia, poprzez którą chcemy promować osiągnięcia polskich naukowców – prezentować sylwetki wybitnych polskich badaczy oraz upowszechniać wiedzę o ważnych odkryciach naukowych.

Projekt jest dofinansowany z Programu „Społeczna Odpowiedzialność Nauki” Ministra Edukacji i Nauki i będzie realizowany do sierpnia 2022 roku we współpracy z 11 partnerami – Członkami Stowarzyszenia.

W ciągu dwóch lata trwania projektu zorganizujemy kilkaset wydarzeń popularnonaukowych – wykładów, warsztatów, pokazów, ale też pikników naukowych, gier miejskich, spektakli, koncertów czy letnich obozów dla dzieci i młodzieży. Będziemy się spotykać w przestrzeni Internetu, ale też (jeśli pozwoli na to sytuacja epidemiczna) na żywo w Ciechanowie, Gdańsku, Gdyni, Krakowie, Olsztynie, Rzeszowie, Szczecinie, Toruniu i Warszawie. Pierwsze wydarzenia zaplanowaliśmy na przypadający na 19 lutego Dzień Nauki Polskiej.

W ramach projektu odbędą się również dwie ogólnopolskie Konferencje Interakcja-Integracja, w trakcie których eksperci działający w obszarze popularyzacji nauki będą mogli wymienić się wiedzą, doświadczeniami i cennym know how. Najbliższa konferencja odbędzie się jesienią 2021 roku.

Do współpracy przy projekcie zaprosiliśmy też ponad 100 polskich naukowców, ekspertów i popularyzatorów nauki z różnych dziedzin, wspólnie z którymi będziemy przybliżać zagadnienia z obszaru nauk ścisłych, przyrodniczych i humanistycznych.

Informacje o wydarzeniach organizowanych w ramach projektu będziemy na bieżąco publikować na stronie oraz Facebooku Stowarzyszenia.

Partnerami projektu są: Centrum Nauki Experyment, Centrum Nauki Kopernik, Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy, Fundacja Eureka im. prof. Jerzego Stelmacha, Fundacja Uniwersytet Dzieci, Fundacja Wspierania Edukacji przy Stowarzyszeniu „Dolina Lotnicza”, Gmina Miasta Ciechanów, Hevelianum, Międzynarodowy Port Lotniczy im. Jana Pawła II Kraków-Balice, Muzeum Inżynierii Miejskiej, Olsztyńskie Planetarium i Obserwatorium Astronomiczne.




10.02.2021

Już można jeść (owady na talerzu)

 

Od kilku tygodni można już je jeść. Unia Europejska dopuściła swoimi przepisami do zjadania owadów, przynajmniej niektóre gatunki, takie jak mącznik młynarek. Mam na myśli konsumpcję przez człowieka (Homo sapiens). Bo jako pasza dla zwierząt owady dopuszczone były już wcześniej w Europie. Zmienia się nam tradycja i dziedzictwo kulinarne. 

W sumie bezwiednie to i tak każdy z nas zjadał około 1,5 kg owadów rocznie. W czasie mielenia ziarna na mąkę i w innych procesach owady dostawały się do naszego pożywienia. Ale czego oczy nie widzą to i żołądek nie boli :). Czyli bezproblemowo przyjmie. Prowadzono jednak badania nad ewentualnymi, nieprzewidziany skutkami obecności białka owadziego w ludzkiej diecie. Badania okazały się pozytywne i dlatego już można jeść. Naukowcy jednakże swoich praca badawczych nie zakończyli. Ciągle będą sprawdzać różnorodne aspekty kulinarnego wykorzystania sześcionogów. 

W ubiegłym roku eksperymentalnie ze studentami testowaliśmy kulinarnie owady. Było to w ramach zajęć z entomologii. Produkcja pożywienia dla ludzi z owadów... jest przyszłością. Mniej zużywany wody i... można to robić w warunkach domowych. Na własne potrzeby. Projektanci już przygotowali funkcjonalne i ładne urządzenia. Niewielkie, tak jak mikser czy jakiś robot kuchenny. Tak więc nie tylko zioła na parapecie będą ale i owady w kuchni. Wrzucamy resztki organiczne... a po jakimś czasie mamy białkowy plon, który można dodać np. do sałatki. Tak jak na zdjęciu wyżej. Albo do pizzy czy ciasteczek owsianych, tak jak w poniższym filmiku. 

W tym roku akademickim nie dostałem przydziału na zajęcia z entomologii. Nie będzie więc eksperymentów ze studentami, ciekawymi świata. Ale może w przyszłym roku ponownie do tematu wrócimy. Przy okazji rozwijając współpracę przedsiębiorcami z regionu.

7.02.2021

Nauczyciel z Polski czyli poradnik dla nauczycieli i kandydatów

Gdyby nawiązać do filmu Nadciąga totalny kataklizm z Jasiem Fasolą, to tę opowieść można byłoby zacząć tak. Co ja robię? Siedzę i czytam książki. Czasem leżę i czytam. A potem o nich piszę albo opowiadam. I co o tej książce można powiedzieć? Że jest gruba. Liczy dużo stron. I dlatego jest cenna, bo autor musiał dużo czasu pracować by wyszła taka gruba. I warto ją przeczytać. Ja przeczytałem. To bardzo dobry poradnik dla nauczycieli i kandydatów na nauczycieli. Mimo że nie wygląda na poradnik. I czasami książka ta jest zabawa. A czasami pojawiają się w niej brzydkie słowa. Tak jak w szkolnej toalecie czy na szkolnej ławce. Samo życie, bez ściemy. W pewnym sensie książka ta jest niebezpieczna (wywrotowa), więc nie każdy powinien po nią sięgać....

Okładka mi się nie podoba. Ktoś rozpłaszczony na szybie. Zapewne tak jak ludzie, którzy trafiają do szkoły w roli nauczycieli i zderzają się z polską rzeczywistością. O wiele bardziej podoba mi się ilustracja (zamieszczam niżej). Uładzona rzeczywistość z dopiskami, rysunkami. Czyli najprawdziwsza szkoła. 

Pracuję w edukacji już ponad 30 lat. Dużo książek pedagogicznych i edukacyjnych przeczytałem, dużo sytuacji przeżyłem, nie tylko w murach szkoły wyższej. A mimo to Nauczyciel z Polski Jarka Szulskiego jest dla mnie pozycją odkrywczą i porządkująca. Opisuje co prawda polską szkołę a ja szukam dopasowania do sytuacji uniwersyteckiej. I znajduję. Bo w sumie to też szkoła, tyle, że uczniami są dorośli ludzie. Studenci. A ja od wielu lat chciałbym, żeby uniwersytet był mniej szkolny. A szkoła by była bardziej uniwersytecka.  A linijką to chyba spróbuję zmierzyć skalę mojego rozpłaszczenia na tej szybie czy też szklanym suficie. Jak już policzę i zmierzę, to zapiszę ołówkiem. Bo ołówkiem można pisać na leżąco, z notatnikiem trzymanym do góry nogami. Zauważyliście, że w takiej pozycji nie ta się pisać ani długopisem ani piórem wiecznym? To przez grawitację. A taki ołówek, staroświecki, potrafi. Trzeba tylko go zatemperować...

Wróćmy do Nauczyciela z Polski. To poradnik, który się czyta jak beletrystykę. Czyli z przyjemnością, zaskoczeniem i ciekawością co będzie dalej. Będę polecał studentom, którzy myślą o zawodzie nauczycielskim. Niech wiedzą na co się piszą i jak sensownie się przygotować do tego zawodu. I żeby nie był to zawód (w sensie rozczarowania).

Konstrukcja poradnika jest przejrzysta i sensowna (najwyraźniej Autor ją starannie przemyślał). Najpierw jest o potencjalnym nauczycielu (Zacznij od siebie). Potem o otoczeniu, w którym znajdzie się nauczyciel (Otoczenie). Potem o szkole i o początkach pracy. Następnie o regulacjach i podstawach programowych (ale napisane nie tak jak myślisz, nie tak jak się spodziewasz). Potem jest o szarej codzienności w szkole i o tym jak nie zwariować. O wycieczkach, o trudnych sprawach, o rodzicach i konfliktach, o dyrekcji i pokoju nauczycielskim. I są też występny gościnne pedagogów i uczniów. I cały czas czytelnik znajdzie na prawdę mądre rozważania o edukacji tu i teraz. Oraz tej w przyszłości. 

Jest to poradnik jak być nauczycielem i nie zwariować. I nie chodzi o super nauczyciela tylko o takiego normalnego, zwykłego. W niezwykłej, szkolnej sytuacji. A może społecznej? "Cokolwiek zrobić, będzie źle, zapamiętaj". Czy po takiej poradzie poradnika dalej chcesz cudzie dzieci uczyć? Jarek (dlaczego nie Jarosław?) Szulski zaznacza, że "nie ma właściwie jednego słusznego sposobu uprawiania zawodu nauczyciela i wychowawcy." Więc nie martw się, że być może nie spełniasz jakichś wyidealizowanych standardów. Szulski pisze o wielu przyjemnościach bycia nauczycielem.  I nauczycielką.

A jeśli nie jesteś nauczycielem - to też przeczytaj. By zrozumieć rzeczywistość wokół nas. O czy jeszcze jest ta książka? "O tym, że aby szanować innych, trzeba zacząć od szacunku do samego siebie." A może o tym, że "U podłoża braku ufności leży (...) upokorzenie i brak szacunku."?

A do czego ten ołówek na fotografii, zamieszczonej wyżej? Bo zakreślam nim ciekawsze fragmenty i sformułowania, które chcę zapamiętać. A linijka? Nie wiem, skojarzyła mi się ze szkołą i pracą domową.

Jarek Szulski, Nauczyciel z Polski, 584 str., JS & CO Dom Wydawniczy, 2021, ISBN 978-83-951395-5-0

PS. Być może tytuł filmu (Nadciąga totalny kataklizm) skojarzył mi się z polską edukacją.... A może była to całkiem inna przyczyna? Bo skojarzenia są takie nieprzewidywalne. Jak pociągi (to myśl Żeromskiego, ale nie tego z lektury szkolnej).

6.02.2021

Podręcznik do biologii czyli wszystko w jednym miejscu

Czy macie u siebie na półce podręczniki szkolne? Te z dawnych lat. Mało kto je zostawia. Są w jakimś sensie jednorazowe. A przecież mogłyby być zasobem wiedzy, do której warto wracać. Od bardzo dawna interesuję się biologią. Mam bogaty księgozbiór. Ale nie ma w nim typowych podręczników szkolnych. Dlaczego? Jest tam wiedza zbyt ulotna, do której nie warto wracać? Mam za to dużo podręczników akademickich i książek popularnonaukowych (może zrezygnować z podręczników szkolnych i wykorzystywać te właśnie oraz treści internetowe?). Bo pisane były nie do konkretnej klasy, jakiegoś rozkładu materiału a w celu przedstawienia konkretnej wiedzy? 

Biologia Campbella należy do takich uniwersalnych i "wieloletnich" podręczników do biologii. Można uznać za taki domowy podręcznik, od szkoły średniej, przez studia a i potem stanowi swoistą encyklopedię wiedzy biologicznej. Jest zbyto obszerna by ją za jednym razem przeczytać od deski do deski. I zbyt gruba by czytać w łóżku. Jest na tyle ciężka, że najwygodniej czytać ją przy biurku (stole), na siedząco. Współczesne podręczniki do biologii pisane są przez zespół autorów i są przez wiele lat doskonalone. Tylko skrótowo określamy je jako np. Biologia Campbella.

Z czasów licealnych, a potem studenckich, na mojej półce stoi Biologia Kimballa (PWN 1979) oraz Biologia Villeee'go (PWRiL, 1987, kupione nowsze wydanie, bo to licealne gdzieś zaginęło) oraz nowsze wydanie (syna), kolorowe z 1996 r. wydane przez MULTICO). I mam pierwsze polskie wydanie Biologii Campbella z 2012 roku. Kilka lat temu przeczytałem ją od deski do deski, jako przypomnienie sobie wszystkich działów biologii. I by być na bieżąco nie tylko w swojej specjalności

I jeszcze jedna dygresja. Całość wiedzy można zawrzeć w encyklopedii. Łatwo się odszukać hasło czy jakiś termin. Ale wiedza jest tam poszufladkowana, nieustrukturyzowana, jak klocki Lego rozsypane w pudle. Można poznać termin, gdy akurat potrzebujemy. Podręcznik inaczej przedstawia wiedzę - jako system powiązanych ze sobą elementów, jako strukturę. Można zrozumieć i ogarnąć całość. Piszę o tym dlatego, że taką książkę warto kupić nawet wtedy, gdy już dawno edukacje szkolną się skończyło. Uczenie się sprawia przyjemność. Można studiować samodzielnie, w dowolnym okresie swojego życia. Biologia Campbella to dobrze przemyślany i zorganizowany podręcznik (kompendium), z powtórzeniami, poglądowymi ilustracjami, pytaniami kontrolnymi, słowniczkiem, indeksem i odsyłaczami do źródeł itp.

Książkę tę polecam w szczególności nauczycielom biologii i przyrody. Znakomity materiał do inspiracji dydaktycznych i porządkowania swojej wiedzy. Także w razie wątpliwości z treściami, zawartymi w podręcznikach szkolnych.


Właśnie ukazało się drugie, uaktualnione polskie  wydanie Biologii Neila A. Campbella i Jane B. Reece oraz współautorów, jednego z najlepszych podręczników dla studentów nauk przyrodniczych. Przeglądam. Jest nieco grubsze od poprzedniego wydania. I gdzieniegdzie zmodyfikowana została treść, np. zamiast rozdziały "Pierwotniaki" jest "Protista". To efekt aktualizowania wiedzy. 

Biologia Campbella to podręcznik (określiłbym go jako licealno-akademicko-nauczycielski) opatrzony doskonałymi materiałami ilustracyjnymi. Obecne wydanie jest nieco zmienione i poszerzone, zawiera najnowsze odkrycia w tej dynamicznie rozwijającej się gałęzi nauki (nauki biologiczne), szczególnie w takich dziedzinach jak ewolucja, biologia komórki czy genetyka. Jak zapewnia wydawca jest to najlepiej sprzedający się podręcznik biologii na świecie. Ma ponad 7 milionów sprzedanych egzemplarzy i przetłumaczony został na 17 języków. Biologia jako ogólnoświatowy i międzykulturowy kod ludzkości? Jestem za.

Biologia Campbella to najbardziej aktualny, atrakcyjny w formie podręcznik dla studentów biologii, medycyny, nauk przyrodniczych i nauk pokrewnych. Doskonały dla uczniów klas biologiczno-chemicznych i maturzystów. Moim zdanie to najlepszy i najbardziej aktualny podręcznik dla studentów nauk przyrodniczych, nauczycieli biologii i licealistów z klas o profilu biologiczno-chemicznym (ale za ciężki by nosić do szkoły tornistrze). Dobre źródło wiedzy dla maturzystów, przygotowujących się na studia przyrodnicze. 

Ukazujące się wydanie bazuje na najnowszym wydaniu amerykańskim. Jest to podręcznik bardzo dobrze skomponowanym pod względem dydaktycznym. Ewolucjonizm jest motywem przewodnim, co mnie ogromnie cieszy. Przystępnie wyjaśnione są procesy i różnorodne zjawiska biologiczne. Zawiera wykresy, schematy, sprawdziany podsumowujące wiedzę. Ponad 1400 stron 10 000 terminów.

Podzielam opinię, że to znakomicie "skomponowany materiał, oparty na wynikach najnowszych badań, przystępnie i z pasją napisany przez zespół światowej sławy specjalistów to niepodważalny atut tego długo wyczekiwanego na polskim rynku podręcznika."

5.02.2021

Gdzie i jaki jest cyfrowy kampus akademickiego Kortowa?


Niewątpliwie dodatkowym atutem każdej uczelni wyższej jest jej fizyczna lokalizacja, coś co można nazwać kampusem. Czy jest to zwarty i spójny obiekt w przestrzeni czy też rozrzucony po całym mieście. Fizyczna lokalizacja ułatwiająca lub utrudniająca przemieszczanie się między obiektami. A także to, co jest pomiędzy.

UWM ma piękny kampus. Mieści się prawie w całości w jednym miejscu, na skraju miasta. Małe miasteczko, na dodatek pięknie położone nad jeziorem, z parkiem i na skraju lasu. Niewątpliwy atut. Tak oczywiście jest w tak zwanych normalnych czasach. A czy w okresie pandemii i nauczania hybrydowego i zdalnego pobliskie i malownicze jezioro jest jeszcze atutem? Każdy siedzi i siebie, przed monitorem. Jedynie zajęcia na krótkich zjazdach pozwalają zamieszkać w urokliwym miasteczku uniwersyteckim. Choć co prawda, na skutek zwiększenia liczby studentów i nie powiększaniu bazy akademikowej, dużo część studentów mieszka "na mieście", dojeżdża (w normalnym trybie studiowania) i tylko częściowo może korzystać z uroków pięknego parku, jeziora i malowniczych widoków na las. To jednak jest to zwarte miasteczko. I niewątpliwie urokliwe.

Cyfrowa przestrzeń wirtualnego kampusu uniwersyteckiego istnieje zapewne już od dawna. Od czasów zaistnienia Internetu. Czyli jakieś 30-40 lat. To oczywiście nie tylko oficjalna strona www uniwersytetu. Tak jak i normalne życie studenckie nie toczy się jedynie w rektoracie, w salach i laboratoriach wydziałowych ale i nieoficjalnie w klubach studenckich, na przyjeziornej łące z grillowanie, tak i cyfrowa przestrzeń nie ogranicza się do oficjalnych, uczelnianych i wydziałowych stron www. 

Chwalimy się pięknym kampusem, wszystko w jednym miejscu i w pięknej scenerii. A jakie to ma znaczenie w czasie pandemii? Pusto w sklepie, pusto na parkowych alejach itd. Stąd pytanie o cyfrowy kampus uniwersytecki. Czy jest, jaki jest, czym tętni, jakimi treściami i aktywnościami jest wypełniony. Czy może być atutem i pojawi się w folderach reklamowych? Czy jest wspierany i rozwijany? Co się tam dzieje? A może pustką tam wieje? Ktoś musiałby sprawdzić. 

Wiem, że oberwę za takie pytania, bo pewnie komuś (nadgorliwemu) się wyda, że to "kalanie własnego gniazda", a wiadomo, że tylko zły ptak tak robi. Ja nie wiem i chciałbym odkryć, poznać i zwiedzić ten cyfrowy kampus. Gdzie i jak go szukać? Potrzeba wprawnego badacza, cyfrowego podróżnika i eksploratora. Może ktoś taki już jest, może zwiedza, poszukuje, analizuje? Z chęcią poznałbym rezultaty. Sam nawet nie wiem jak szukać. I gdzie. Przejrzeć wszystkie strony www, uczelniane, wydziałowe, biblioteczne i tam szukać tych dodatkowych, mniej oczywistych przestrzeni aktywności zarówno pracownik jak i studentów oraz absolwentów? Czy jest to przestrzeń relaksu, refleksji, dyskusji, rozrywki, ciekawości? A może poszukiwania trzeba zacząć zupełnie inaczej?

Jeśli istnieje ten cyfrowy kampus, to istniał od dawna. Teraz jednak nabrał większego znaczenia. Jak go odszukać i poznać? To swoista ewaluacja - wiedzieć jak jest i świadomie tę przestrzeń rozwijać. Tak jak buduje się nowe budynki, boiska, zakupuje sprzęt dydaktyczny i laboratoryjny. Cyfrowy kampus jest ważny nie tylko w czasie (przemijającej) pandemii. Przecież to świat, w którym spędzamy coraz więcej czasu, to wirtualna przestrzeń naszych dyskusji z zupełnie nowymi możliwościami. Zupełnie tak jakby do małej miejscowości, położonej gdzieś, gdzie wrony zawracają a diabeł  mówi dobranoc, doprowadzono linię telefoniczną, wybudowano kolej i w końcu pojawiło się radio, telewizja i Internet. Inny świat, inne możliwości.

Zatem gdzie i jaki jest, cyfrowy uniwersytecki kampus? A jak to jest na innych uczelniach? Niby jestesmy daleko od siebie w przestrzeni fizycznej ale w świecie cyfrowym możemy być bardzo blisko siebie.


PS. A zdjęcie? Jest z Olsztyńskiej Wystawy Dalii, jednego z kilku pikników naukowych. Na pierwszym planie butai, oczekujące na opowieść w plenerze z bajka kamishibai. 

4.02.2021

Kreatywni nowatorzy nie mają łatwo, nie mieszczą się w rubrykach do sprawozdań


Kiedyś, gdy umieszczałem na swojej stornie pdfy z moich publikacji, a było to na początku XXI wieku, traktowany byłem jak dziwak. Po to robisz, po co to komu? I czy to tak wolno? Teraz jest to normą, przykładem jest Research Gate i inne strony wydawnictw. Jedne udostępniają za darmo, inne za opłatą. W wersji elektronicznej praca rozchodzi się szybciej i dalej. I nie ma kosztów przesyłki (nie trzeba pakować w kopertę, naklejać znaczka itd.). Kiedyś sam wysyłałem do autorów prośby o nadbitki prac (a sam wysyłałem na takie prośby swoje prace). Tu może młodszym wyjaśnię. Otóż czasopisma drukowały po kilkanaście egzemplarzy tak zwanych nadbitek, czyli tekst publikacji na papierze, wyjęty fragment z czasopisma. Za dopłatą można było zamówić więcej egzemplarzy. Czyli można  było wysyłać tylko swój antyków a nie całe czasopismo. Epoka papieru, kopert i poczty tradycyjnej.

Teraz już nie muszę skanować artykułów i robić z nich polików pdf. Robią to wydawnictwa (ja oszczędzam czas). I na różnych stronach można umieszczać linki od razu do artykułów. To co 20 lat temu było dziwactwem teraz stało się normą i codziennością. Ale trzeba było poczekać tych kilkanaście lat.

Inny przykład. Jakiś czas temu zwrócono się do mnie z prośbą o konsultacje i wyjaśnienie czy tekst zamieszczony na blogu można uznać za artykuł popularnonaukowy. Chodziło o konkretny tekst i konkretny blog. Sprawa nie była błaha bo chodziło o spełnianie kryteriów w konkursie na stanowisko, a więc etat i pracę. Przecież taki wpis na blogu nie ma stron. Bo jeśli wydrukować w czasopiśmie, to i owszem, to jest to artykuł popularyzatorski. Na przykład w takim czasopiśmie wydawanym od wielu lat, np. Wszechświat, Kosmos. Ale jakiś wpis na blogu? 

Problem spory, bo nie ma jeszcze standardów, wypracowanych schematów. I jak to cytować? Jeśli nie jest na papierze wydrukowane, to nie jest ważne? To się nie liczy? Uznać?

Tekst na blogu tekstowi na blogu nie jest równy. Tak jak publikacja naukowa w zeszytach uczelnianych innej publikacji, np. w Nature. W przypadku artykułów naukowych pokategoryzowaliśmy na te ważniejsze i mniej ważne. Wynika to z zasięgu (docierania do czytelników naukowych) oraz procesu redakcyjnego z recenzjami. W jednych przyjmą prawie wszystko, w innych jest ogromna konkurencja. Artykuły z jednych czasopism są zazwyczaj częściej czytane i cytowane, z innych prawie nie zauważane (ale wszystkie są artykułami naukowymi). Stąd można statystycznie wnioskować o wpływie, jaki artykuł opublikowany w danym czasopiśmie może wywierać na naukę światową.  A jak jest z tekstami popularyzatorskimi? Są na pewno potrzebne. Wszystkie liczyć i traktować tak samo, na sztuki? Na objętość? Kiedyś, na początki mojej pracy akademickiej, artykuły naukowe także liczyły się na sztuki, z uwzględnieniem liczby strony (arkuszy wydawniczych). 

Jeśli coś przeszło przez procedurę wydawniczą, to jest wartościowe (nie zawsze, ale prawdopodobieństwo błędów jest mniejsze i gwarantuje wyższy poziom językowy, argumentacji, jasności wywodu itd.). Ktoś recenzował, ktoś kwalifikował, długi proces, tak więc i spodziewana jakość większa. Więcej trzeba się napracować, większy włożyć wysiłek w napisanie, poprawianie i opublikowanie. I można się spodziewać wyższej jakości i większego wpływu oraz oddziaływania. Czyli lepszego upowszechniania wiedzy. Jak na razie nie ma na uczelniach (chyba) pochylenia się nad tym problemem. Popularyzacja ma być, bo jest ważna. Ale nie wiemy jak ją "ważyć". Taka ozdoba, mało (po)ważny dodatek.

Zanim nowe rozwiązania wejdą do powszechnego obiegu mija zazwyczaj trochę czasu. Dlatego nowatorzy mają pod górkę - nie mieszczą się w tabelkach i sprawiają tylko same kłopoty.  Nowe wzbudza nieufność lub bezradność. Bo jak zacytować artykuł na blogu? I stron nie ma... Co prawda niektóre czasopisma naukowe ukazują się tylko w wersji elektronicznej... i też stron nie zawierają... Ale mają DOI (internetowy numer identyfikacyjny).

Teraz spotkałem się z czymś zupełnie nowym. I nie wiem jak to wpisać do swojego dorobku (bo co jakiś czas musimy wykazywać się aktywnością i wg odpowiedniego schematu wpisywać swoje prace, aktywność itd.). 

W ramach kursu storytellingowego ułożyłem krótką opowieść. W sensie prawa autorskiego jest to utworem. Jedna z wersji tej opowieści ukazała się na blogu, kolejna w formie prezentacji na Genial.ly. Wpis na blogu od biedy można jakoś wpisać, bo jest tytuł, link do strony itd. A jak z Genial.ly? Lepiej nie wykazywać, bo to tylko kłopot? 

Opowieść została dopracowana i wydana w formie audiobooka. No i tu zaczynają się schody. Czy liczyć moją opowieść jako rozdział w monografii (bo ten schemat najbardziej by pasował)? Czy raczej nie liczyć, bo potraktować audiobook jako swoistą antologię? A jeśli policzyć jako rozdział w monografii, to jak podać strony? W audiobooku najzwyczajniej w świecie nie ma  stron... 

Na szczęście ukazał się także ebook. Też wersja elektroniczna lecz przynajmniej z literami. Tu już są strony (można więc wykazać jako rozdział w monografii) i jest ISBN. To już mieści się jakość w schematach, mimo że nie jest wydrukowane na papierze.  Można by zapisać np. tak:

Czachorowski S., 2021. Jak ośmioletnia, mała Basia postanowiła iść na studia (str.: 20-24) . W: Marek Stączek, Historie o edukacji, jakie opowiedzieli mi Superbelfrzym, EdisonTeam.pl, Warszawa 2021, 112 str., ISBN 978-83-61485-36-0.

Owszem, pozostanie problem z klasyfikacją. Czy wpisać jako artykuł popularyzatorski czy jako esej edukacyjny czy jeszcze jakoś inaczej? Brak na razie odpowiednich rubryczek w tabelce i schemacie. 

I jeszcze kwestia utworu i wykonania. Tu już daleko wychodzę poza utarte schematy z nauk przyrodniczych (publikacje naukowe  muszą być oryginalne). Do tej pory tylko pracownicy akademiccy z wydziałów artystycznych dostrzegali sens w takim rozróżnieniu. Czy mam wykazać wszystkie formy mojej opowieści? Ta z bloga, audiobooka, ebooka, Genial.ly, nagrania filmowego? Byłoby kilka pozycji (rozmnożenie dorobku). Czy też wymienić tylko jeden utwór z kilkoma, różnymi wykonanymi? Muszę popytać kolegów artystów. Albo nie wykazywać niczego i mieć problem z głowy. Ani ja, ani osoba weryfikująca nie będzie miała zagwozdki. Bo nijak na razie nie mieści się w stosowanych standardach, szablonach i tabelkach.

Ktokolwiek wie jak to uwzględniać proszony jest o pomoc. Proszę wpisać w komentarzu.






1.02.2021

Światowy Dzień Mokradeł, czyli o tym, dlaczego cieszy mnie śnieg w zimie

 

Zimowe zdjęcie ze śniegiem w dolinie rzeki Łyny. Mamy rok 2021. Cieszę się z tego śniegu i nie tylko dlatego, że jest ładnie, biało i można zjeżdżać z górki na sankach czy ulepić bałwana. Jako przyrodnik widzę małą retencję. Czyli coś, o czym warto porozmawiać z okazji przypadającego jutro (2 luty, wtorek) Światowego Dnia Mokradeł, znanego także pod nazwami: Światowy Dzień Obszarów Wodno-Błotnych, Światowy Dzień Terenów Podmokłych, Międzynarodowy Dzień Mokradeł, ang. World Wetland Day. Światowy Dzień Mokradeł obchodzony jest od 1997 roku i upamiętnia podpisanie w dniu 2 lutego 1971 roku konwencji ramsarskiej.

Za sprawą antropogenicznego osuszania krajobrazu (melioracje, kopalnie, osuszanie terenów podmokłych) oraz antropogenicznego ocieplenia klimatu, wody jest coraz mniej w ekosystemach lądowych. Obniża się poziom wód gruntowych i podziemnych, zanikają źródła, drobne zbiorniki a nawet cieki i jeziora. Narastająca susza daje się we znaki nie tylko przyrodzie ale także rolnictwu i gospodarce komunalnej. Problem narasta. 

Cóż można zdziałać w jeden dzień? Święto, święto i po święcie? Święto ma o czymś przypominać. O czymś ważnym. Dla mnie Dzień Mokradeł jest podwójnie ważny. Zawodowo od kilkudziesięciu lat zajmuję się badaniem mokradeł: źródeł, strumieni, potoków, rzek, jezior, zbiorników okresowych, bagien, torfowisk. I tym, co w nich żyje (bioróżnorodność), a w szczególności wodnymi bezkręgowcami, w tym chruścikami (Trichoptera).

Za nami kolejny rok suszy. W mediach społecznościowych pojawiały się zdjęcia wyschniętych jezior, suchych koryt rzecznych.... tak, tak, zagłębienie w terenie nosi nazwę "rzeka", a wody w nie nie ma. Nic nie płynie. O potrzebie zwiększania retencji wody w krajobrazie, odtwarzaniu mokradeł i renaturyzacji rzek mówią już niemal wszyscy: naukowcy, działacze ochrony przyrody, decydenci i pracownicy administracji publicznej, zajmującej się ochroną przyrody i gospodarką wodną. Tymczasem w ramach rutynowych zabiegów kolejne systemy rowów odwadniających są poddawane „konserwacji”. Przykłady widzę w przepływającej nieopodal mojego domu rzece Łynie. Co roku z bólem serca patrzę na wykaszanie roślinności wodnej i wyrzucanie jej na brzeg, z tysiącami wodnych bezkręgowców. Ginie także niprzyrówka rzeczna (Leptocerus interrutrus), o które z dumą kilka lat temu pisałem, że w Olsztynie odkryliśmy gatunek, który został wcześniej uznany za wymarły w Polsce. 

Ciągle jest za mało praktycznych działań, a jeśli są to w niewielu miejscach. Czasu mamy coraz mniej, Już nie tyle by zatrzymać negatywne zmiany lecz by łagodzić nadchodzące skutki. Święto jest także od tego by o ważnych sprawach dyskutować, sięgać do źródeł, uzupełniać swoją wiedzę i edukować się. 

Zapraszam także do przeczytania wywiadu Agnieszki Porowskiej w jutrzejszej (2 luty, wtorek) Gazecie Olsztyńskiej.

Wysychające jezioro, Kujawy, Pojezierze Gostynińsko-Włoacławskie, rok 2018.

Rzeka w Hiszpanii.