Dziennik refleksji edukacyjnych. Zamiast punktozy i obszernej dokumentacji. Gdzieniegdzie już tak się dzieje - dziennik refleksji jest element dokumentacji rozwojowej, potrzebnej do awansu zawodowego. Zamiast zbierania zaświadczeń o uczestnictwie w szkoleniu, kursie, konferencji, zamiast zbierania pisemnych potwierdzeń i podziękowań jest pisanie dziennika refleksji, np. edukacyjnych. Czyli opowiadanie własnymi słowami, własnymi przemyśleniami o udziale w szkoleniu czy webinarium. Byłem, uczestniczyłem... ale co z tego dla mnie wynika? Z jednej strony to forma notatki z wbudowaniem nowej wiedzy do już istniejącego konstruktu (własna wiedza). Co jest łatwiej zebrać: dyplomy i zaświadczenia czy spisane refleksje? A co łatwiej ocenić: przekartkować zaświadczenia o uczestnictwie, policzyć punkty czy przeczytać tekst z dziennika refleksji? Ja tymczasem od kilkunastu lat piszę bloga (wcześniej także w brulionie papierowym).
Uczestniczę w wielu spotkaniach. Niektóre są wspaniałe, bardzo inspirujące i rozwijające, inne są przeciętne a jeszcze inne bardzo słabe. Chciałoby się powiedzieć irytująca strata czasu. Jednak dużo zależy od kontekstu i nastawienia słuchacza. Nawet kiepskie webinarium może czegoś nauczyć. Wszystko zależy od tego jakie masz nastawienie do świata. I do siebie samego. Ten kontekst dużo zmienia. I niżej to szczegółowo wyjaśniam.
Skoro już jesteś na niepotrzebnym webinarium czy naradzie czy spotkaniu konferencyjnym, to poszukaj w nim czegoś cennego, odkrywczego, wartościowego. Da się. O tym decyduje nie tylko mówca ale i słuchający. Kiedyś usłyszałem i teraz stosuję - gdy uczestniczę w nudnym i nieciekawym spotkaniu to zastanawiam się dlaczego słuchacze nie słuchają i co można byłoby zmienić by to konkretne wystąpienie było lepsze (czyli jest to ćwiczenie w tle techniki wystąpień publicznych). By przyniosło więcej satysfakcji mówiącemu i słuchającemu. Takie studium przypadku. Mały zabieg intelektualny a spotkanie staje się odzyskane. Oczywiście, można myśleć o zupełnie czymś innym, niewerbalnie udając zainteresowanie. By nie sprawiać przykrości mówiącemu (lub nie narazić się na szykany) a z drugiej strony - sobie. To też czasem czynię... A Ty, mój Czytelniku, też tak miewasz?
Jak jednym zdaniem sprawić by nudna prelekcja nabrała wartości? By jednym sformułowaniem poprawić całe wystąpienie? Wystarczy znać zasady i schematy wypowiedzi. Szkoda, że się tego nie uczy, że to wiedza zdobywana przypadkiem i poza zorganizowanym system. I to w środowisku, które w zasadzie żyje z mówienia. I pisania. Mam na myśli środowisko akademickie.
Jakiś czas temu uczestniczyłem w webinarium, na którym wypadało być (najdelikatniej to ujmując). Zapowiedź była enigmatyczna. Nic o prelegencie, nic zaciekawiającego o tematyce spotkania. Po prostu nic. Trzeba być... Czyli już na starcie emocjonalne złe nastawienie budowane u słuchaczy. Lub trafiłeś zupełnie przypadkiem, spodziewając się czegoś konkretnego i przydatnego - wtedy pojawia się rozczarowanie. Też negatywne emocje. Prelegent zapytał czy w czasie wystąpienia ma mieć włączoną kamerę. Zaskoczyła mnie taka alternatywa, wypływająca od prelegenta. Chce się wycofać, "schować za filar"? Przecież jest to zmniejszenie kontaktu ze słuchaczami. Ci wybrali opcję z kamerą (ale sami nie włączyli - nie było symetrii i wzajemności). O tyle to dziwne, że przynajmniej część z nich sama na swoich wykładach nie włącza kamery.... Z wielu różnych spotkań, seminariów, konferencji ze studentami, doktorantami zauważyłem, że referujący prelegenci nie włączają kamery np. na Teamsach. Po części wynika to z wyboru sposobu udostępniania prezentacji (udostępnianie okna programu lub pulpitu, ale przecież można wybrać inną opcję, z widoczną sylwetką prelegenta w kamerze). Narzekamy na brak kontaktu ze słuchaczami w komunikacji online ale sami nie włączamy kamer. Dlaczego? Na dodatek prelegent nie chciał by słuchacze włączyli swoich kamer. Nie szuka kontaktu? A może to troska o jakość połączenia? Internetowy język niewerbalnego przekazu, nieuświadamiany sygnał, że się dystansujemy, unikamy kontaktu.
Sam wykład był nudny, nafaszerowany definicjami, dużo tekstu na slajdach. Teoretycznie temat był ważny dla słuchaczy. Ale w takim wykonaniu niewiele dało się zapamiętać. Ja praktycznie nic nie zapamiętałem (może byłem źle zmotywowany?). Tematyka dotyczyła efektów kształcenia, w szczególności prowadzenia zajęć online. Pojawiła się nawet na moment internetowa interakcja z wykorzystaniem programu zewnętrznego. Tyle tylko, że to była kontynuacja kontaktu z innego spotkania. Interakcja spaliła na panewce, a słuchacze nie mieli okazji poznać zalet tego narzędzia. Dowiedzieli się, że jest i nic więcej. Między wierszami wyszło, że cały wykład był przygotowany na inne spotkanie a tu tylko zaprezentowano "odgrzewane kotlety" bez choćby próby jakiegoś dostosowania do miejsca i okoliczności. Jako słuchacz poczułem się lekceważony. Kolejne emocje, które psuły wrażenia i odbieranie treści. Może ktoś, kto pierwszy raz zobaczył ten program, to był kontent - dowiedział się czegoś nowego. Ja widziałem, że prelegent nie potrafi się tym narzędziem posługiwać. Nieudolność, która powiększała irytację. Muszę tu być ale nie sprawia mi przyjemności...
Na sam koniec długiego i nudnego wystąpienia pojawiło się coś, co mogło odmienić efekt końcowy. Otóż utytułowany prelegent uniwersytecki wspomniał, że ze stosowaniem nowych narzędzi zetknął się dopiero w pandemii (to zresztą było widać - tę nieporadność). I wtedy pomyślałem, że gdyby na początku zaznaczył, że się dopiero uczy i jest przykładem, że każdy może zacząć, że nie trzeba się bać nowych technologii i warto się ich uczyć, to zyskałby sympatię. Przyznanie się do swojej niewiedzy, nieporadności i uczenia się odmieniłoby całkiem sytuację. Po drugiej stronie monitorów siedzieli przecież w większości ludzie, którzy sami się boją, mozolą i z dużym stresem próbują zdalnego nauczania. Nie wybierali go, ono przyszło nagle i niespodziewanie. Takie przyznanie się do braku umiejętności byłoby sygnałem "jestem jednym z Was, tak samo się męczę i odkrywam". Prelegent zyskałby sympatię słuchaczy. Emocjonalnie dobre nastawienie do przyswajania wiadomości? Tak - przyswajamy wiedzę od tych, których lubimy. Emocje są niezwykle ważne. A ci bardziej doświadczeni z wyrozumiałością patrzyliby na wszelkie nieporadności i potknięcia. Co najwyżej w dyskusji lub na czacie wskazaliby lepsze rozwiązania, coś by doradzili. Życzliwie. Bez złośliwości i podkreślania braków. Bo czyż kopie się leżącego? Najpewniej pojawiłyby się w dyskusji sugestie i dzielenie się swoimi małymi odkryciami. Tak niewiele, kilka zdań na początku a całkowicie zmieniłyby spotkanie. To nauka dla mnie - warto być szczerym i przyznawać się do własnych słabości i błędów.
Drugi morał to taki, że jeśli się zna schematy (szablony) wypowiedzi ustnych to niewielkim wysiłkiem można znacznie poprawić efekt swojego wystąpienia. 20 %, które decyduje o 80% sukcesu. W tym przypadku wystarczyło jedno, dwa zdania. Maksymalnie kilka.
Tak sobie właśnie pomyślałem. To moje mikro-odkrycie, które narodziło się na nudnym spotkaniu. Powstał pomysł na opowieść dydaktyczną (krótkie "story") dla studentów. Coś zyskałem, czasu nie zmarnowałem. A refleksją dzielę się z Wami, tu na blogu.
Na zakończenie opisywanego webinarium było wiele podziękowań, ochów i achów. Nie wiem na ile z kurtuazji a na ile z niewiedzy. Może dla niektórych nawet te niewielkie porcje przydatnych informacji były jakimś odkryciem? To, co dla jednego jest nudne, dla innego jest odkryciem. Słuchacze są zazwyczaj bardzo zróżnicowani. A może była to strategiczna "wazelina" by zabrać w jakikolwiek sposób głos i być widocznym... wcale nie dla prelegenta. Skoro trudno było zabrać głos merytorycznie to przynajmniej w formie podziękowań zaistnieć? Takie nieformalne odebranie zaświadczenia o uczestnictwie. Człowiek jest z natury racjonalny w swoich działaniach, nawet, gdy patrząc z boku wydają się one nieracjonalne. Wszystkiego zazwyczaj nie widzimy.
Podsumowując: to Ty także decydujesz o tym czy dana lekcja, webinarium, wykład będzie w całości stracone czy też wyciśniesz z nich dla siebie jak najwięcej. Pomocne w tym mogą być notatki, dziennik refleksji lub dyskusja z innymi. Opisz lub "odyskutuj" to, co się wydarzyło. W mowie i piśmie dojrzewa refleksja. A jeśli jesteś prelegentem nie bój się przyznać do własnej niewiedzy, niedostatków tych czy innych umiejętności i nieporadności internetowej. Zyskasz sympatię innych niewiedzących i wyrozumiałość ekspertów.
Ważne by mieć coś oryginalnego do powiedzenia (przekazania). Poznaj zasady i bądź szczery, autentyczny. Zgrywanie mędrca może się nie udać.
A na koniec dygresja. Autorytarny styl zarządzania rozleniwia. Nie trzeba o słuchacza zabiegać, nie trzeba starać się go zainteresować. Tylko krótkie polecenie... i przychodzą. Bo muszą. Nawet jak nie wiedzą co będzie. Są. Brak zapowiedzi nie nastraja emocjonalnie na życzliwe i zaciekawione słuchanie. Czasem są obawy i strach. Czasem dystansująca niechęć. Wypełniają salę lub podbijają licznik uczestników na spotkaniu online. W taki sposób kształtują się zgubne nawyki. Są słuchacze, ale czy słuchają? Co myślą? Co między sobą szepczą lub jakie komentarze wymieniają na równoległych, internetowych kanałach komunikacji? Autorytatywny styl komunikacji, wynikający ze stylu zarządzania rozleniwia i uczy złych nawyków. Zabija komunikację i tworzy fałszywy obraz świata i publiczności. Uczy także złych nawyków uczniów, studentów, pracowników. Bo powielamy obserwowane wzorce (czym skorupka na wykładach szkolnych nasiąknie tym w dorosłości i w pracy zawodowej trąci). Utrwalają się destrukcyjne rytuały a efekty spotkań są mizerne. Przynajmniej gorsze niż mogłyby być. A przecież tak niewiele trzeba by znacząco podnieść efektywność takich spotkań, wykładów, narad, seminariów, odpraw. Autorytarny styl jest łatwy w stosowaniu i energetycznie mało kosztowny. Jedno polecenie, bez zbytniego wysiłku. Ale i w konsekwencji niewielkie umiejętności. Bo gdy zmieni się pozycja społeczna, zawodowa lub towarzyska... to sala jest pusta a irytacja ogromna. Parafrazując: im mniej potu na ćwiczeniach, tym więcej krwi w boju....
Chcesz efektów? Zadbaj o słuchacza. Zacznij od zwiastuna, zapowiedzi i zaproszenia. Tak, kosztuje to trochę energii, pomysłowości i wysiłku. A to inwestycja w dobre emocje słuchaczy już na samym starcie. Wtedy nawet krótkie, 10 minutowe wystąpienie znacząco wydłużysz. Zyskuj a nie o obrażaj słuchaczy. Mów i słuchaj. Nawet online jest to możliwe. A jak chcesz to zacznij prowadzić dziennik refleksji. Może być papierowy, ze skrzypiącym piórem lub w formie internetowego bloga. Albo w postaci rysnotek (sketchnotki, notowanie wizualne, mapy myśli itd.).
Zdumiewa mnie Twoje pozytywne nastawienie do prawie wszystkiego i szukanie dobrych stron prawie we wszystkim.
OdpowiedzUsuńWarto szukać dobrych stron. Bo tych złych jest aż za nadtto...
OdpowiedzUsuń