28.03.2022

Źródliskowa i wiosenna roślina - śledziennica skrętolistna

Kwitnąca śledziennica i mrówki

Niepozorna roślina, kwitnąca już od przedwiośnia. Niepozorne kwiaty i podmokłe siedlisko. Dobry wskaźnik źródlisk helokrenowych. Choć nie tylko przy źródliskach występuje.  Na dodatek nietypowa biologia - u tej rośliny obserwuje się malakogamię, czyli zapylanie przez ślimaki. Naukowa nazwa śledziennicy odnosi się do złotego koloru (chrysos - oznacza złoto) oraz do leczniczych właściwości (splenos – śledziona). Chrysosplenium alternifolium  natomiast nazwa gatunkowa (drugi człon nazwy) odnosi się do ułożenia liści. 

Śledziennica skrętolistna (Chrysosplenium alternifolium L.) to niezwykła, mała roślina z rodziny skalnicowatych (Saxifragaceae). W tym przypadku nazwa rodziny jest myląca, bo nie występuje na skałach ani w górach, tylko na terenach podmokłych, przy nizinnych źródliskach, w olsach, nad podmokłymi rzeczkami, przy rowach na podmokłych łąkach. Dla mnie nieodmiennie kojarzy się ze źródłami rzeki Łyny, gdzie jako student po raz pierwszy poznałem tę roślinkę.

Śledziennica należy do jednych z pierwszych, wiosennie kwitnących roślin. Zakwita już od marca. I nic nie jest takie, jak nam się wydaje na pierwszy rzut oka. Bo to, co uważamy za kwiaty śledziennicy, w sensie botanicznym kwiatem nie jest! Rolę okwiatu pełnią wyłącznie działki kielicha, a płatków korony nie ma. Te prawdziwe kwiaty są żółte, kielich jest 4-działkowy a pręcików jest osiem. Kwiaty otoczone są złocistożółtymi liśćmi przykwiatowymi, pełniącymi rolę powabni. Kwiatostan śledziennicy to baldachogrono - żółtozielone kwiaty otoczone złocistożółtymi liśćmi przykwiatowymi. Barwy te przykuwają uwagę. I naszą i owadów, które zapylają śledziennicę. Płaskie kwiatostany tej rośliny chętnie odwiedzają niektóre ślimaki i mimowolnie przenoszą pyłek. Co zwabia ślimaki? Kolor, jakiś zapach? Czy tylko znajdują się przypadkiem, szukając czegoś do zjedzenia? Owocem śledziennicy jest jednokomorowa torebka. Po otwarciu wygląda ona jak miseczka wypełniona nasionami. Krople deszczu powodują rozpryskiwanie i wypływanie nasion z wodą. Lubi miejsca zacienione i wilgotne. Spotkamy ją w lasach łęgowych, mokradłach, wilgotnych zaroślach, nad strumieniami i jeziorami. I w sąsiedztwie źródlisk. 

Śledziennica bywa samopylna – jakby zawczasu chciała sobie poradzić z brakiem owadów zapylających. Ale ta cecha to efekt wczesnego zakwitania, gdy z racji chłodu zazwyczaj brakuje aktywnych owadów. Niezwykłą cechą tej rośliny jest to, że jest zapylana przez ślimaki (także i przez owady, ale to wcale nie jest zaskakujące). Kilka lat temu widziałem na śledziennicy uwijające się mrówki (czy mrówki występowały w roli mimowolnych zapylaczy?). Byłem ciut zaskoczony, a mrówki chyba też, co było widać po ich bojowej postawie, gdy zbliżyłem aparat fotograficzny. Na przednówku nie ma co jeść. Więc zapewne chciałby mrówki bronić swojego pożywnego znaleziska. W tym czasie kwitnie niewiele roślin. Ciekaw jestem co zjadają rzeczone mrówki. Czy wykorzystują pyłek śledziennicy czy może polują na inne bezkręgowce?.

Dlaczego śledziennica? Bo dawniej używano jej do leczenia chorej śledziony, tudzież wątroby (też chorej). Czyli jest to ziele od śledziony (ale nie od śledzia czy śledzenia). Ale także od ran i wyprysków i jak się można dowiedzieć, związkami czynnymi (leczniczo) są: fitosterole, kwas kawowy, kwercetyna, chryzosplenole (glikozydy), penduletyna, olejek eteryczny, kwas elagowy, glikozydy fenolowe arbutynowe. Nie wiem czy o tym wszystkim mrówki lub ślimaki wiedzą. No i czy biegają po kwitnących śledziennicach w celach konsumpcyjnych czy leczniczych. Śledziony mrówki nie mają co prawda, ale może mrówki inne zastosowanie znalazły?

Wiosną kwitną leszczyny, wierzby, podbiały, zawilce, przylaszczki czy przebiśniegi. Ale o tym wszyscy wiedzą, więc po co pisać. Znacznie ciekawsza jest mrówka na śledziennicy. Do tej pory nie udało mi się sfotografować ślimaka na śledziennicy. Może moi czytelnicy mają więcej szczęścia?

Często podawaną ciekawostką biologiczną, w odniesieniu do śledziennicy jest malakogamia czyli zapylanie kwiatów przez ślimaki. Ślimaki prawdopodobnie odgrywają dużą rolę w mimowolnym przenoszeniu pyłku śledziennicy. W szczególności tę rolę pełni bursztynka pospolita, która preferujące siedliska wilgotne, nadwodne. W wilgotnym środowisku, zwłaszcza po opadach deszczu, owady są mniej aktywnie i pełnią mniejszą rolę w zapylaniu roślin nadwodnych. Zapylanie przez ślimaki wiąże się także z kosztem dla roślin, bowiem podczas odwiedzin ślimaki dokonują uszkodzeń pręcików i słupków. Ale przecież ewolucyjnie rzecz biorąc owady także zjadały pyłek roślinny a zapylenie było skutkiem ubocznym. Dopiero w czasie długiej ewolucji powstały wyspecjalizowane owadopylne kwiaty i silniejsze powiazanie niektórych owadów z roślinnymi kwiatami. Malakogamię obserwuje się także u rzęsy wodnej (rzadko kwitnie) oraz czermieni błotnej (Calla palustris) - roślin wodnych i wodnobłotnych. 

Zaskakujące jest zastosowanie śledziennicy w kuchni. Można ją jeść na surowo lub pić w postaci soku czy naparu. Młode liście smakują jak rukiew wodna i zawierają dużo witamin, w szczególności witaminy C. Liście i pędy można suszyć i w tej postaci używać jako przyprawę do potraw mięsnych, rybnych i warzywnych. Sam nigdy nie próbowałem kulinarnie śledziennicy. Ktoś próbował?

W Polsce występują  dwa gatunki: śledziennica skrętolistna (Chrysosplenium alternifolium), śledziennica naprzeciwlistna (Chrysosplenium oppositifolium). Ta druga  rośnie tylko na Dolnym Śląsku i Pomorzu Zachodnim. Śledziennica skrętolistna jest pospolitsza i spotkać można ją w wielu miejscach (podmokłych). 


Małe chrząszcze na śledziennicy.

27.03.2022

Referat i pozory własnej ważności


Chciałbym zachęcić do spojrzenia na referat z nieco innej perspektywy. Z perspektywy hierarchii i poczucia ważności prelegenta. Przemawianie publiczne czasem daje pozory własnej ważności i wartości wypowiedzi. Mówca chce się czuć ważny i słuchany, bo słuchamy liderów, przywódców i kogoś ważnego. Mówca z liczby słuchaczy obecnych na sali, z frekwencji na wykładzie czerpie dobre samopoczucie i odnosi wrażenie ważności przekazu. Jego poczucie satysfakcji odbija się w publiczności jak w zwierciadle. Jednak nie każde wystąpienie da tyle samo satysfakcji. Bo są takie na pierwszym planie i takie z dalszego planu, w odczuciu prelegenta (i słuchaczy) uważane za podrzędne.

Duża sala z dużą liczbą słuchaczy i referat plenarny daje poczucie ważności osoby prelegenta lub ważności przekazu, ważkości wypowiadanych słów. Ta sama zasada sprawdza się w odniesieniu do kontaktów zdalnych i  innych mediów, w tym słowa pisanego i przekazu internetowego. A jak zobaczyć publiczność, gdy są nimi czytelnicy? A więc mamy komunikację zdalną i fizycznie nadawca nie widzi swojej odbiorcy. Wnioskuje po nakładzie lub ważności wydawnictwa lub tytułu prasowego albo po liczbie odwiedzić witryny internetowej. 

Zarówno liczba słuchających jak i uprzywilejowane, wyróżnione miejsce w programie takie jak referat plenarny (czyli z podkreśloną ważnością) czy duża frekwencja na wykładzie akademickim daje poczucie ważności. Mogą to być jednak tylko pozory bo nie jest ważne do ilu mówi, ważne do ilu treść wypowiedzi rzeczywiście dociera. Ważne ilu rzeczywiście słucha i na ilu mówca wywiera wpływ. 

Publikacje i książki to nieco inna forma przemawiania - zdalna. Druk nobilituje bo kiedyś książki było drogie i nie warto było drukować czegokolwiek. Jak wydrukowane, to znaczy, że jest ważne, doniosłem cenne. Napisanie własnej książki czy podręcznika dawało i być może daje poczucie satysfakcji, że jest duża publiczność a przekaz jest ważny i wartościowy.  Teraz się to trochę zmieniło bowiem druk jest znacznie tańszy, namnożyło się wydawnictw a nawet można w prosty sposób wydać książę samemu. Ważniejszy byłby nakład i prestiż wydawnictwa, czyli jak ono dociera do czytelników. 

Publikacje nobilitują, zwłaszcza te o dużym zasięgu (tak jak liczna publiczność na sali). Ważniejsza jest jednak poczytność. Cytowalność jest efektem czytania prac naukowych i wywieranego wpływu (doniosłości wypowiedzianych słowem treści). Poza tradycyjnymi "zliczarkami" cytowań są całkiem nowe, np. Google Scholar. A w przypadku stron internetowych i blogów można zwracać uwagę na liczbę odsłon (kliknięć). To, że ktoś był na sali wykładowej/konferencyjnej to nie znaczy , że słuchał i wypowiedziane słowa wywarły na niego wpływ> To , że jest wydrukowane w książce lub czasopiśmie, to nie znaczy, że jest czytane. To, że ktoś wszedł na daną stronę internetową, to nie znaczy jeszcze że przeczytał i że opublikowana treść wywarła wpływ na odbiorcę.

A gdy wygłaszamy referat lub piszemy artykuł to szukamy splendoru i własnej satysfakcji czy empatycznie szukamy satysfakcji i zadowolenia słuchaczy? Idziemy przekazać treść czy własny splendor obwieścić wśród publiczności i ogłosić światu? W odpowiedzi na te pytania znajdziemy własny stosunek do świata, i to czego oczekujemy. Przeżycia czegoś w dialogu, adrenaliny ze spotkania z zaciekawionymi słuchaczami czy może oklasków i dobrego samopoczucia, wynikającego z wrażenia wywierania wpływu?

Referaty wygłaszamy czasem z obowiązku... wypełniania (zapełniania) czasu u odczyniania rytuału społecznego.

Jako ilustrację do niniejszego tekstu zamieściłem zdjęcie z plenerowego spotkania i opowieści w formie kamishibai. To było w czasie Olsztyńskiej wystawy Dalii, roku nie pamiętam. Publiczności jeszcze nie widać (bo przed i wynika z ujęcia). Odpowiednia ilustracja by zadać sobie ważne pytanie: po co i dlaczego?

26.03.2022

Wiosenne wypalanie traw

 


Jak co roku ten temat powraca wczesną wiosną. I to co coraz wcześniej. Najpierw zadzwoniła pani redaktor z Radia Olsztyn, potem redaktor z Gazety Olsztyńskiej. Pytali o to samo. jakie są skutki wypalania traw. Co roku odpowiadam podobnie ale problem chyba się pogłębia ze względu na widoczne skutki globalnego ocieplenia klimatu Ziemi.

Dla zobrazowania skali problemu redaktor z Gazety Olsztyńskiej przesłał mi dane o liczbie pożarów traw i "nieużytków" rolnych dla powiatu olsztyńskiego:  2022. 28.02-06.03 - 9 pożarów, w dniach 07-13.03 - 22 pożary,   14-20.03 - 64 pożary,   21-24.03 - 36 pożarów. Najliczniej w drugiej połowie marca - ponad 60 pożarów. Ile jest w skali całego kraju? I całej Europy?

"Dlaczego ludzie decydują się na wypalanie traw?"
Najprościej można by napisać - z głupoty. Ale ta zdawkowa odpowiedź niewiele wyjaśnia. W większości podpalamy z niewiedzy co do skutków. Podpalanie jest także efektem wątpliwej zabawy, że coś się dzieje i przyjedzie straż pożarna, będzie jakaś „zabawa”. Drugim powodem są dawne stereotypy. Bo wypalanie to pozostałość po archaicznej formie użytkowania terenu: wypalenie trawy powoduje „sprzątniecie" zeschniętych traw i stwarza wrażenie „porządku”, odsłania i użyźnia glebę. Można nawet sochą zaorać i posiać zboże. Przed wiekami ludzie wykorzystywali gospodarkę żarową. Ale wtedy było nas zdecydowanie mniej, więc i skutki dla przyrody były mniejsze. Nasi przodkowie wypalali fragment lasu, a na powstałej polanie zakładali swoje pola uprawne. Po kilkunastu latach, gdy ziemia się wyjałowiła, porzucali to miejsce i przenosili się gdzie indzie. A na dawnym polu powoli, w wyniku sukcesji ekologicznej, odrastał las. Teraz jest zbyt dużo ludzi na Ziemi, nie ma wolnych miejsc, gdzie moglibyśmy się przenosić. A na Saharę i tak się nie przeniesiemy, bo tam nie ma warunków dla rolnictwa. Po drugie ludzi jest tak dużo, że potrzebujemy dużo żywności i dawne, ekstensywne sposoby uprawy są dalece niewystarczające. W wyniku wojny na Ukrainie wiele żyznych czarnoziemów nie zostanie w tym roku obsianych, w skali ludzkości wyprodukujemy mniej zboża i to już  spowoduje głód w wielu regionach, do których eksportowano zboże z Ukrainy. 

Wypalanie traw daje iluzję "porządku" bo znikają suche trawy (za to uwidaczniają się liczne śmieci). Ale ten porządek to bardzo krótkotrwały efekt. Trudniej nam dostrzec długofalowe, negatywne stuki pożarowej aktywności. 

"Jakie skutki dla ekosystemu przynosi wypalanie traw i nieużytków rolnych?"
Po pierwsze węgiel, zdeponowany w biomasie (roślinach), trafia do atmosfery w postaci dwutlenku węgla. Powiększa się jego ilość w atmosferze. Jest więc jedną z przyczyn zwiększającej efekt globalnego ocieplenia klimatu. Cieplejsze zimy i brak trwałej pokrywy śnieżnej, powoduje, że wiosną szybko następują okresy suszy (już przez miesiąc u nas nie padało), co znacząco sprzyja pożarom. Zatem nawet jeśli kiedyś wypalanie traw nie przynosiło tak wielkich strat, to teraz przynosi. Obserwujemy sprzężenie zwrotne dodatnie. Przy zmianach klimatu wypalania są groźniejsze w skali globalnej jak i lokalnej.

Po drugie w ogniu giną nasiona roślin, uszkadzane są krzewy i drzewa oraz ginie wiele małych i średnich zwierząt. To są bardzo wymierne straty w różnorodności biologicznej i tak już przetrzebionej działalnością człowieka.. Giną małe zwierzęta, takie jak jeże, drobne ssaki (nie mają szansy uciec przed ogniem), płazy, gady, ptaki, ginie bardzo dużo małych bezkręgowców: owadów, pajęczaków, ślimaków itd. Te, które zimują w stadium jaja, larwy, poczwarki lub te które obudziły się ze snu zimowego i są aktywne. Bezsensowna śmierć i osłabianie homeostazy ekosystemów. Po glebie z wypaloną trawą woda szybciej będzie spływać a nam powinno zależeć na zatrzymaniu w krajobrazie jak najwięcej wody. Żeby w jakiś sposób rekompensować zanikającą, zimową retencję w postaci śniegu. Dodatkowo biogeny szybciej spłukiwane są do rzek a potem do morza. W jednym miejscu gleby jałowieją, a w jeziorach i w Bałtyku borykamy się ze szkodliwą eutrofizacją.

Pojęcie nieużytku rolnego jest bardzo mylące. Lepiej nazywać je użytkami ekologicznymi. Bo nie są wykorzystywane rolniczo w danym momencie lecz spełniają funkcje przyrodnicze. Nie są to niepotrzebne „nieużytki”, lecz bardzo potrzebne i użyteczne ekologicznie tereny. Spełniają różnorodne usługi ekosystemowe.

Niedostrzeganie wymienionych wyżej zjawisk wskazuje na dużą niewiedzę szerokich kręgów społecznych. Wskazuje na braki edukacyjne. Można skrótowo nazwać to głupotą.

Edukacja jest niezwykle ważna nie tylko dla naszego, ludzkiego dobrostanu ale także dla naszego przetrwania. W procesie szeroko rozumianej edukacji udział muszą brać także media. Bo to ważny, potencjalny sektor edukacji nieformalnej. Teoretycznie media publiczne mają taką misję. Jednak obecne władze zdemolowały także media, co najbardziej widać po TVP - zamiast misji edukacyjnej jest destrukcyjna, polityczna, tandetna propaganda. Żywię nadzieję, ze szybko się to zmieni.

PS. Innym efektem pożarów łąk są spalone domy i inne budynki czy maszyny. To są wymierne straty gospodarcze. Nie mówiąc o pracy strażaków i zużytym na dojazdy paliwie (surowce nieodnawialne, w dużej części sprowadzane z Rosji).



25.03.2022

Jak, komu i dlaczego pokazywać przyrodę?

Chmura słów, kojarzących się z pokazywaniem przyrody, jeden z efektów spotkania ze Stowarzyszeniem Edukatorów Leśnych w dniu 17 marca 2022 r.


Tytułowe pytanie zadaję sobie już co najmniej od 35 lat. A nawet trochę wcześniej, gdy przygotowywałem się do zawodu nauczyciela biologii. Potem były zajęcia ze studentami biologii, w tym zajęcia terenowe. A potem okazjonalne zajęcia z uczniami i osobami dorosłymi. Od kilkunastu lat poszerzam swoje doświadczenie przez udział i organizację różnorodnych projektów edukacyjnych i festiwali naukowych. Wiele lat doświadczania, próbowania, refleksji i słuchania innych specjalistów oraz czytania książek i artykułów. Powinienem być już "kuty na cztery nogi" a jednak ciągle czuję luki w wiedzy i umiejętnościach. Między innymi dlatego, że świat się zmienia i nie da się wejść ponownie do tej samej wody w rzece. Z dostrzegania tych zmian rodzi się pytanie "dlaczego" a nie tylko "jak" i "komu" przyrodę pokazywać.

Dlaczego pokazywać przyrodę? A nie może każdy sam sobie poobserwować, tak jak przez tysiąclecia? Ja przyrodę poznawałem na wakacjach, spędzanych na wsi. Pokazywał mi dziadek i wujek. I sam obserwowałem, czytałem książki oraz były lekcje biologii w szkole. Można było konfrontować swoją wiedzę z tą szkolną, podręcznikową, i książkową. Czy coś się zmieniło? Tak. Współcześni ludzie w coraz większym stopniu poznają przyrodę z telewizji, komputera i szkolnego podręcznika. Większość z nas żyje w mieście i tylko rzadko wybiera się na wycieczki do lasu czy nad jezioro. Częściej obserwujemy przyrodę przez szkło monitora niż szkło lornetki czy szkło mikroskopu. A przecież dostęp do sprzętu badawczego jest bez porównania łatwiejszy niż w czasach mojej młodszości. Na co dzień przebywamy z urządzeniami i sztuczną, medialną rzeczywistością: kupując bilety w automacie, kontaktując się ze znajomymi przez portale społecznościowe, przeglądając filmiki na Facebooku, You Tube czy Tik Toku. Przebywamy coraz więcej w świecie techniki i świecie cyfrowym a coraz mniej w kontakcie z przyrodą, nawet tą miejską. 

Przez tysiąclecia żyliśmy w bezpośrednim kontakcie z przyrodą. Filozofowie piszą, że człowiek odznacza się biofilią - potrzebą kontaktu z przyrodą. Wypoczywamy na łonie natury, potrzebujemy częstego kontaktu z roślinami i zwierzętami. Jest to nasza głęboka i pierwotna potrzeba. Czy jedynie szkoła ma tę potrzebę zaspokajać i przy okazji rozwijać wiedzę przyrodniczą, wiedzę o świecie? A co z reszta życia? 8 lat podstawówki, 4 liceum i 3-5 lat studiów, w sumie maksymalnie 15-17 lat nauki a przecież żyjemy kilka razy dłużej. Edukacja formalna nie wystarczy. Odpowiadając na pytanie jak i komu warto wskazać, że potrzebującemu tego społeczeństwu trzeba pokazywać przyrodę ustawicznie, nie tylko w szkole i nie tylko uczniom lecz i dorosłym. Stąd ogromne znaczenie różnorodnych form edukacji pozaformalnej i nieformalnej w pokazywaniu przyrody i edukowaniu biologicznym. 

Jak pokazywać i opowiadać? Kto i gdzie ma to robić? Czy tylko pokazywać? A może również objaśniać? Czy skupić się na programie i treści czy również na tworzeniu środowiska edukacyjnego? 

Opowiadanie o przyrodzie w terenie jest trudne. Także i z tego powodu nauczyciele niezbyt chętnie wychodzą z klasy. Obawiają się, że nie będą znali nazw spotkanych roślin i zwierząt. Zbudowanie opowieści z rzutnikiem multimedialnym, podręcznikiem, eksponatami w klasie wydaje się bezpieczniejsze. Wszystko można przygotować, zapamiętać, nauczyć się i przekazać. W terenie jest trudniej bo warunki są bardzo zmienne. O ile rośliny są w tym samy miejscu to ze zwierzętami znacznie trudniej. A i pogoda bywa zmienna. Do tego dochodzi zmienność fenologiczna - niektóre zjawiska można pokazać tylko w określonym czasie - nie są dostępne cały czas. I jak sobie poradzić z tak dużą liczbą gatunków roślin, grzybów i zwierząt? Nie wiesz dokładnie co spotkasz danego dnia i o co zapytają uczniowie/słuchacze. Za każdym razem trzeba mniej lub bardziej improwizować. Dlatego właśnie zwłaszcza młodsi nauczyciele boją się wychodzić na zajęcia terenowe.  Rozwiązaniem jest zaakceptować swoją niewiedze i odkrywać wspólnie z uczniami. Przy okazji można ich nauczyć jak posługiwać się kluczami do oznaczania gatunków czy prostymi aplikacjami na telefon komórkowy. I pokazać na czym polega proces naukowy z weryfikacją własnej wiedzy.

Kto odpowiadał na pytania w czasie spotkania
ze Stowarzyszeniem Edukatorów Leśnych?
Kto więc edukacja przyrodnicza powinien się zajmować? Na pewno nie tylko nauczyciele. I jak wspierać czy współpracować z nauczycielami? 

Edukatorów przyrodniczych jest wielu. I często goszczą oni na szkolnych lekcjach lub prowadzą zajęcia wyjazdowe na swoim terenie. Coraz liczniejsze są zespoły edukacyjne w parkach krajobrazowych i narodowych, w Lasach Państwowych, w różnego rodzaju centrach nauki, co raz więcej jest naukowców, edukujących na otwartych zajęciach w uczelniach wyższych w ramach różnego rodzaju festiwali i pikników naukowych oraz jest wielu "wolnych strzelców". Oferta kierowana jest nie tylko do uczniów w ramach zajęć, wycieczek czy zielonych szkół. Oferta edukacyjna kierowana jest do każdego, niezależnie od wieku. Zatem jest to dostarczanie doświadczenia i kontaktu z przyrodą w ramach edukacji pozaformalnej i ustawicznej, w małych, niezależnych porcjach wiedzy. 

Edukacja staje się coraz bardziej procesem ustawicznym i realizowanym poza szkołą. Dotyczy to także wiedzy przyrodniczej. W pewnym sensie szkoła staje się coraz bardziej rozproszona. 

Jak? Po pierwsze przygotować adekwatną (dla danej publiczności, miejsca i czasu) opowieść, po drugie przygotować teren, po trzecie wykorzystać nauczanie zdalne i po czwarte zaangażować poznawczo słuchaczy i wdrożyć ich w odkrywanie (dać wędkę a nie tylko rybę). W teren można zabrać różne lupy, lornetki, pojemniki, tacki i inne przyrządy, ułatwiające obserwowanie istot dużych i małych. Po drugie można mniej lub bardziej przygotować teren, budując wiaty, ławeczki, przygotowując różne obiekty do obserwacji. Tak od dawna dzieje się w ogrodach zoologicznych, ogrodach botanicznych, arboretach, leśnych szkołach czy ścieżkach dydaktycznych. Drzewa i rośliny można opatrzyć etykietami z nazwami a w ogrodach zoologicznych także zwierzęta na wybiegu czy w klatce. Zawsze tam będą, nie uciekną. Oglądający będzie wiedział co obserwuje, poczyta być może więcej o danym gatunku. Duże tablice czasem szpecą i zasłaniają. Ale od czego jest przenośny czytnik treści w postaci smartfonu. Wystarczy więc umieścić qr kod, który przeniesie do tekstu, obrazu, audio przewodnika czy filmu. Widz zobaczy to, czego nie widać. A rzeczywistość cyfrowa zastąpi żywego przewodnika. Te treści trzeba jednak wcześniej nagrać, przygotować. To element nauczania na odległość. Indywidualnie można w dowolnym terenie rozmieścić czasowo np. kamienie lub karteczki z nawami i qr kodami. 

Tablice z grafiką i tekstem to stara i powszechna metoda opowiadania o przyrodzie. Łatwo je rozmieścić w terenie a turysta czy uczestnik wycieczki sam się z tę treścią zapozna. Nie tylko ułatwi rozpoznawanie gatunków ale zaznajomi się w procesami, które czasem długo trwają np. sukcesja ekologiczna. W czasach taniego relatywnie druku wielkoformatowego pojawiło się sporo ładnych i ciekawych merytorycznie tablic na różnych ścieżkach edukacyjnych. Znacząco można je wzbogacić przez zamieszczanie qr kodów, linkujących do krótkich filmów. Dlaczego krótkich? Bo zwiedzający nie skupi się na czymś dłuższym.

Poza prostymi tablicami są już różnego rodzaju ścieżki edukacyjne, w tym sensoryczne i z prostymi zgadywankami (nie tylko ogląda i czyta ale musi coś zrobić). Umiejętności pokazywania przyrody sprowadzają się więc także do zdalnego nauczania (autor nie widzi swoich odbiorców i nie może zmodyfikować swojego przekazu, dostosowując do bardzo zróżnicowanego odbiorcy). Tworzymy więc środowiska edukacyjne, zarówno jako pomoc dla edukatorów, oprowadzających słuchaczy jak i do samodzielnego zapoznawania się z treścią. Edukacja bez kontaktu ze słuchaczem. 

W różnych ośrodkach edukacyjnych, w tym w muzeach przyrodniczych, pojawiają się nie tylko wypchane zwierzęta, zasuszone rośliny, diaporamy, przedstawiające różne siedliska i florą i fauną lecz także specjalne wystawy, pokazujące świat w koronach drzewa, w glebie czy powiększony model mrowiska, do którego można wejść. Coraz częściej pojawiają się krótkie audioprzewodniki czy filmy, tak aby zwiedzający mógł we własnym tempie i własną ścieżką zapoznać się z wcześniej przygotowanymi tekstami, nagraniami audio czy wideo. Czasem wystarczy telefon użytkownika, czasem oferowane są przenośne zestawy ze słuchawkami. Z takiej przestrzeni edukacyjnej korzystają także szkoły w czasie wycieczek. Ale częściej wykorzystywane sa w ramach wycieczek rodzinnych czy turystycznych. Dwa w jednym: wspieranie edukacji szkolnej i zapewnianie edukacji ustawicznej, pozaformalnej i nieformalnej. Zastępują dziadka czy wujka, który w czasie wakacji pokazywał i opowiadał o przyrodzie. 

Jeszcze lepszym rozwiązaniem są przygotowane miejsca do aktywności, różnego rodzaju czatownie, punkty obserwacyjne, wiaty i urządzenia, oferujące proste quizy czy zadania badawcze. Im bardziej zaangażujemy ucznia/słuchacza tym pełniejsza będzie jego wiedza przyrodnicza i jego zaangażowanie. Tu już nie wystarczy przygotowanie ścieżki czy tablicy ani nawet jedno spotkanie z edukatorem, potrzebne jest długie, stałe wsparcie 9może być także zdalne). Zapewniają to m.in. uczelnie wyższe lub zespoły naukowo-edukacyjne w różnych placówkach. Ornitolodzy organizują liczenie ptaków na przelotach lub przylatujące zimą do karmników. Entomolodzy proponuję np. letnie liczenie motyli na krótkich transektach. Uczestnik - przyrodnik wolontariusz (uczeń lub dorosły) najpierw musi się nauczyć rozpoznawać zwierzęta lub rośliny (ma jednak silną motywację i nie jest  oceniany na stopnie), potem zbiera informacje, notuje, przesyła do jednostki koordynującej. Ktoś innych zbiera liczne dane i opracowuje wyniki. Uczestnik ma satysfakcję uczestnictwa w potrzebnych badaniach naukowych, dokumentujących różnorodne zjawiska, np. zmiany zasięgu występowania gatunków w procesie globalnego ocieplania klimatu, obserwowania sukcesji, rozprzestrzeniania się gatunków obcych i inwazyjnych itd. W takim procesie jest się nie tylko "uczniem" ale i naukowcem, prowadzącym ważne obserwacje. 

Edukacja systematycznie się zmienia. Nie ogranicza się tylko do szkoły i podręczników szkolnych. Edukacja jest naszą wspólną sprawą (a nie tylko nauczycieli w szkole). Ośrodki akademickie coraz szerzej włączają się w ten proces. I w coraz większym stopniu wykorzystywane są metody edukacji zdalnej. Dla edukatorów oznacza to, że muszą uczyć się zupełnie nowych umiejętności: nie tylko przygotowania opowieści, jakieś historii ale jeszcze przygotować ją w zupełnie nowej formie: tekstu, infografiki, filmu, gry terenowej czy zaprojektowania interaktywnej przestrzeni do edukacji z lub bez edukatorem. 

Bez rozumienia zjawisk przyrody trudno jest funkcjonować nawet we współczesnych, stechnicyzowanym świecie. Potrzebujemy licznych edukatorów przyrodniczych i przygotowanych przez nich miejsc.


Opowiadanie i pokazywanie tego, co żyje w rzece w trakcie pozaszkolnego pikniku Święto Łyny w Olsztynie.

24.03.2022

Świat widziany przez szkło jest inny niż myślisz (widzisz)

Malowane butelki z pleneru w w Reszlu.
 

Często na świat spoglądamy przez szkło. Na przykład przez szybę w oknie (w tym przypadku szkło chroni nas przed światem zewnętrznym), przez szkło lornetki, teleskopu lupy czy mikroskopu (pozwala zobaczyć niewidoczny mikro świat lub świat odległy i daleki). Czasem przez szkoło telewizora, monitora komputerowego czy ekran smartfona. Albo spoglądamy w lustro, które jest szkłem pokrytym srebrem lub innym odbijającym światło materiałem. Inni często zaglądają do szklanego kieliszka i do butelki. W tych przypadkach szkło jest opakowaniem. A zaglądanie tam jest metaforą uzależnienia od alkoholu etylowego i jakiejś tam ucieczki od świata i jego problemów.

Szkło jest zarazem sztuczne jak i naturalnie. Podobnie z odbiciem lustrze, niby to samo a jednak nieco inne od oryginały w barwie i symetrii. Zwykłe szkło w lustrze zmienia nieco barwy (choć nie każde). Ponadto widzimy obraz o odwróconej symetrii - świat podobny ale nieco inny. Nie każdy od razu to zauważy. W przyrodzie wiele organizmów poprzez zjawisko mimikry udaje kogoś innego – podszywa się pod obraz innego gatunku lub własnego otoczenia. Niczym odbicie w lustrze.

Szkło jest pierwszym tworzywem sztucznym wynalezionym przez ludzkość. Najpierw wytwarzane dla ozdoby, potem w celach użytkowych, jako opakowanie dla innych produktów (butelki, złoje, flakoniki, wazony, szklanki i kufle). Powstaje z naturalnych składników: piasku (tlenek krzemu), sody (węglan sodu) i wapienia (węglan wapnia), wypalanych i przemieniających się w temperaturze 1500 stopni Celsjusza, a więc w ogniu. Ten także może mieć źródło naturalne lub sztuczne. 

Szkło jest twarde i przypomina kryształ lecz jest cieczą. Trochę nie mieści się to w naszym potocznym rozumieniu tego, czym jest ciecz i czym jest kryształ (bo przecież są i wazony "kryształowe" za szkła - ale wynika to z techniki szlifowania a nie natury obiektu jako takiego). Pisząc o tworzywie sztucznym mam na myśli to, że wytworzone jest przez człowieka. W tym kontekście człowieka stawiamy poza przyrodą. Kultura kontra natura - kiedyś było to upragnioną chlubą teraz wydaje się nam unikaną zmorą i nieszczęściem. Kiedyś natura byłą w naszym rozumieniu dzika i powszechna. Dopiero kultura była pożądaną zmiana, ujarzmieniem natury. Kultura jako wartość dodana i przetworzona natura. Skoro muszla małża (ozdoba lub guziki), perła (biżuteria), wosk pszczeli, są wytwarzane przez różne zwierzęta i traktujemy jako elementy naturalne, to dlaczego wytwory innego gatunku - Homo sapiens - traktujemy jako sztuczne? To w jakimś stopniu wyróżnianie człowieka i jego kultury. Ale jednocześnie stawianie człowieka poza przyroda obok jako coś innego. Subiektywne wyróżnienie a jednocześnie wyobcowanie, wypchnięcie z natury... Gdy kultura dominuje nad naturą ta druga nabiera coraz większego znaczenia (bo jest rzadsza i coraz bardziej niedostępna?).

Jesteśmy częścią przyrody i częścią ziemskiego ekosystemu. Cokolwiek byśmy nie powiedzieli i jak byśmy nie stawiali się obok i próbowali ujarzmiać przyrodę, panować nad nią. Podlegamy tym samym prawom i procesom. A gdy za bardzo postawimy się obok przyrody to tracimy wiele, łącznie z doprowadzaniem do samozniszczenia. Może więc lepiej nie stawiać się obok i w konfrontacji do natury?

Szkło w postaci butelek jest stosunkowo duże. Szybko się rozbija i zmienia w drobne kawałki niczym oszlifowane erozją ziarna piasku. Z piasku powstało, w piasek się obraca. Są już nawet kolorowe plaże, utworzone z kawałków butelek, naturalnie oszlifowanym przez morską erozję. Wyrzuca się na brzeg stłuczkę szklaną (śmieci) i czeka aż przyroda zrobi swoje. Jest to sposób na recyklingowe wykorzystanie odpadów świata kultury i chronić brzegi morskie przed erozją. Stępione ostre krawędzie butelek i słoików już nikogo nie zranią. Powracają do natury. Trzeba tylko czasu.

Butelka porzucona w lesie lub wrzucona do jeziora nie tylko szpeci i rani ludzkie poczucie estetyki lecz także zabija. Wywołuje pożary lasu i łąki (niszczone są zasoby ludzkie ale giną w płomieniach liczne rośliny, grzyby i zwierzęta) lub jest śmiercionośną pułapką dla małych zwierząt. Duże zwierzę może się skaleczyć ostrą krawędzią potłuczonej butelki. Do butelki małemu owadowi, płazowi, zwierzęciu łatwo wejść. Dodatkowo taka butelka (szklana, plastikowa czy puszka aluminiowa) zwabia małe owady pozostałością słodkiego napoju lub później padliną z rozkładających się bezkręgowców i małych zwierząt. Zwierząt, które wcześniej do niej weszły i zginęły. Padlina zwabia trupojady. Przez wąską szyjkę trudniej jest wyjść. Mali mieszkańcy Ziemi uwięzieni w butelce niczym ludzie w bombardowanym schronie.

Butelka w środowisku przyrodniczy jest czymś nienaturalnym, szpecącym. Podkreśla to, że jest już niepotrzebna, że jest efektem konsumpcji i złych nawyków śmiecącego człowieka. Wcześniej, gdy stała na półce wraz ze swoją zawartości, wyglądała ładnie, zachęcająco. Ale po opróżnieniu i wyrzuceniu do lasu szpeci i drażni patrzących na nią ludzi. Należę do ludzi, którzy na spacerze lub w bardziej zorganizowanych akcjach zbierają wyrzucone w lesie butelki. Większość wraca do recyklingu jako odpady szklana, nadające się do powtórnego przerobienia. Niektóre czyszczę i maluję by w ten sposób przywrócić im piękno, sens i użyteczność. Dostrzec piękno kształtu i nieutraconą wartość użytkową jako opakowania czy tylko ozdoby. Malowanie podkreśla unikalność i dodatkowy wkład ludzkiej pracy. 

Mimikra jest niczym lustro by oszukać drapieżcę czy pasożyta. Być niewidocznym przez upodobnienie się do otoczenia, niczym kameleon. Lub do innego groźnego, trującego lub jadowitego zwierzęcia. Są gatunki jadowite lub trujące dla swoich prześladowców. Lepiej więc ich nie atakować i nie zjadać, lepiej omijać z daleka. Produkcja trujących toksyn jest kosztowna. Trzeba przeznaczyć część swojej energii i zasobów. Ale leniwi mogą się kształtem i kolorem upodobnić do trującego gatunku. Niczym lustrzane odbicie stwarzać wrażanie bycia kimś innym. I nie trzeba przeznaczać energii na własną broń chemiczną. Żądlące osy mają dobrze widoczne żółte i czarne pasy na swym ciele. Podobnie wyglądają niektóre motyle lub muchówki. Nie mają żądeł lecz są niczym lustrzane odbicie swoich pierwowzorów. Inne owady mają wzór na skrzydłach, przypominający oczy dużego zwierzęcia (np. rusałka pawie oczko). I nagłym pokazaniem fałszywych oczu straszą swojego napastnika, który zaskoczony pomyśli, że zamiast smacznej ofiary pojawił się groźny drapieżnik i trzeba zmykać by samemu nie być zjedzonym. Nawet pod mrówki podszywają się niektóre chrząszcze czy gąsienica ćmy – potwory buczynówki. Nie wszystko jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje. Trzeba nam wnikliwości i uważności w obserwowaniu świat by odróżnić oryginał od odbicia dosłownego lub tylko w przenośni. 

Szkło jest zarazem prawdziwe jak i fałszywe, złudne. W tej samej butelce dostrzeżesz pociągające piękno i szpecące śmieci. Mimikra jest jak lustro czyli szkło ze srebrem – pokazuje obraz niby prawdziwy a jednak oszukany. Mimikra tworzy iluzję groźnego świata.  Świat wokół nas wymaga uważności w obserwowaniu i interpretowaniu. Świat widziany przez szkło, także mikroskopu, jest inny niż widzimy i myślimy. Potrzebna jest nam uważność i krytyczne myślenie.


Zmieniona i poszerzona wersja felietonu Kij w mrowisko dla VariArt

22.03.2022

Być influencerem - to dobrze czy źle?

 W zasadzie mówi i pisze się dla innych (komunikuje do innych, mówić dla i do to jednak mała różnica), czasem tylko dla (do) siebie samego. W tym pierwszym przypadku ważne są informacje zwrotne. W kontakcie bezpośrednim widzimy mowę ciała naszych słuchaczy i możemy szybko reagować, uzupełniać, sprostować, dokładniej wyjaśnić własną myśl. W przypadku tekstu pisanego reakcja zwrotna jest znacznie trudniejsza i zazwyczaj opóźniona. Internet przyspieszył i rozszerzył informacje zwrotne do tekstów pisanych (dawniej to książki i czasopisma, teraz teksty na stronach www i mediach społecznościowych). Przykładem jest blog. Mogę zaglądać w statystyki odwiedzin. Licznik odwiedzin daje informacje czy ktoś zagląda ale nie czy czytał i co z tego czytania wyniósł. Czasem pojawiają się komentarze, to już pełniejsza informacja zwrotna. Aczkolwiek znaczna większość czytelników tylko czyta i nie zostawia żadnego śladu, żadnej informacji zwrotnej. Czasem przypadkowo dowiaduję się, że ktoś mojego bloga czyta i sobie chwali. Są też i cisi czytelnicy - czytają choć nie sprawia im to przyjemności (czytają z obowiązku czy z ciekawości mimo wszystko?). Niemniej jest to także jakieś wywieranie wpływu i na takich czytelników.

Informacje zwrotne i różnorodne reakcje mniej lub bardziej wskazują czy np. ten blog jest czytany. I czy jest sens pisać. Bardzo wiele wskazuje, że najwyraźniej nie piszę tylko dla siebie... Pośrednio o wpływie informuje również różnorodne zainteresowanie, np. badawcze i przeprowadzane wywiady. Lub propozycja patronatu przedsięwzięć edukacyjnych. Nie prosi się o patronat medialny "niemych" witryn. Jeszcze inną informacją zwrotną było umieszczenie mojego blogu wśród dziesięciu najlepszych polskich blogów i kanałów naukowych roku 2017201820192020. A ostatnio zaskoczyła mnie informacja, że magazyn regionalny Warmia & Mazury, w numerze marcowo-kwietniowym  (https://l.facebook.com/l.php...), wymieniła mnie pośród regionalnych influencerów. Nie wiem czy to dobrze, czy źle ale się cieszę. Czy to dobry wpływ na innych? Czy udaje się przekazać jakieś wartościowe lub tylko przydatne treści? To staram się wyczytać w informacjach zwrotnych, tych bezpośrednich jak i tych pośrednich.

Influencer (osobowość opiniotwórcza, osoba wywierająca wpływ) czy to coś dobrego czy niekoniecznie? Czy rzeczywiście treści, zamieszczane na moim blogu są opiniotwórcze? Influencer to jednak coś innego niż celebryta znany z tego, że jest znany... I tego będę się trzymał. W opinii magazynu Warmia & Mazury jestem influencerem regionalnym. Bardzo mi to odpowiada.

Blog jest dla mnie formą edukacji pozaformalnej i trzeciej misji uniwersytetu. Jest wolną katedrą do przekazywania przemyśleń i wiedzy. Także do pokazywania różnorodnych aspektów pracy akademickiej. Nie tylko tych ugładzonych i w pełni zakończonych w treści przekazu. Staram się pokazywać naukowca, akademika w jego "środowisku naturalnym", z problemami, dylematami, wątpliwościami, w połowie roboty.

Dziękuję za wszystkie informacje zwrotne, tu na blogu, na Facebooku i w realu. Internet ma to do siebie, że znacznie łatwiej przekazuje się złe emocje, zwłaszcza anonimowo. O tych dobrych zapominamy, bo wydają się oczywiste...


20.03.2022

Modraszka, list z Rosji i skutki wojny dla nauki

Modraszka, fot. Kathy Büscher z Rinteln Wikimedia Commons
 

Tego pięknego ptaka znałem jako sikorkę modrą. Teraz nazywana jest modraszką lub modraszką zwyczajną. Zupełnie od niedawna wykorzystywana jest w Rosji jako wyraz sprzeciwu przeciwko wojnie w Ukrainie i jako symbol wparcia dla Ukrainy. Dlaczego? Bo ma barwy niebiesko-żółte niczym flaga Ukrainy. A w Rosji wszelkie przejawy sprzeciwu lub nawet tylko braku akceptacji dla zbrodniczej napaści zbrojnej na Ukrainę, są przez władze karane. Władze aresztują nawet nie tylko za napisy „niet wajnie” (нет войне)  czy symbolicznie zapisane jako 8 gwiazdek (zupełnie podobnie jak w Polsce pisowskie władze uznają za nielegalne i szkodliwe dla państwa pisanie 8 gwiazdek, różnica jest tylko w kolejności: w Polsce 5 + 3, w Rosji 3 + 5) ale nawet za trzymanie pustej, białej kartki. Jednym ze sposobów przekazywania niechęci do wojny jest umieszczanie fotografii właśnie modraszki. Czy w swym cenzorskim szale władze putinowskiej Rosji zakażą upubliczniania wizerunku tego ptaka? A może zaczną aresztować lub zabijać te ptaki? Jako "piąta kolumnę" podważającą nacjonalistyczny patriotyzm?

Sankcje, jako wyraz międzynarodowego sprzeciwu wobec rosyjskiej agresji na Ukrainne i przeciw zbrodniom wojennym armii rosyjskiej, to sposób by zatrzymać wojnę. Problemem nie jest  tylko sam putin (nazwisko tego zbrodniarza umyślnie piszę małą literą), autokratyczny, zbrodniczy dyktator. Przecież w Ukrainie strzela i walczy coś około 150 tysięcy żołnierzy rosyjskich. To oni bombardują domy, szpitale i szkoły, to oni strzelają do cywilów. Nie da się tego zrzucić na „taki miałem rozkaz”. To są synowie, bracia, ojcowie, znajomi wielu Rosjan. A jak wynika z sondaży i różnych opinii bardzo wielu obywateli Rosji popiera tę wojnę, bardziej ufa telewizyjnej propagandzie niż swoim znajomym i krewnym z Ukrainy.  Problemem jest więc rosyjski imperializm i usprawiedliwianie zbrojnej agresji w imię jakieś wydumanej „większej sprawy”.

Sankcje dotyczą także współpracy naukowej. Osobiście żałuję, że w wyniku sankcji ucierpi także program badań kosmicznych i obsługa międzynarodowej stacji kosmicznej, że ucierpi wymiana naukowa i obieg informacji czysto badawczych. Ale słaby jest protest rosyjskich środowisk naukowych. Ba, niektóre gremia naukowe wspierają oficjalnie putina i wojnę w Ukrainie. Mam znajomych w Rosji, Białorusi i Ukrainie w kręgu środowisk naukowych. Informacje przedostają się do społeczeństwa rosyjskiego, mimo blokady Facebooka czy Instagrama. Czy wobec zbrodni wojennych podtrzymywać współpracę? A może odłożyć i poczekać aż sami rosyjscy naukowcy i rosyjskie społeczeństwo doprowadzi do zmian we własnym kraju? Czym ryzykują? Aresztowaniem i karą finansową? A cóż to za wyrzeczenia, gdy w Ukrainie giną od rosyjskich bomb cywile, dzieci, gdy bombardowane są szpitale, szkoły, teatry, muzea, gdzie niszczona z premedytacją jest infrastruktura? 

Co sądzą o sytuacji sami rosyjscy naukowcy? „Echa dzisiejszych wydarzeń zagościły w nauce. Obserwujemy jak kończy się współpraca naukowa z Rosją i zaczynają się zrywać stosunki z zagranicznymi kolegami. Web of Science, największa baza danych artykułów naukowych w Rosji, przestaje działać [w Rosji]. 16 marca ponad 1000 artykułów rosyjskich i radzieckich herpetologów zostało usuniętych z internetowej bazy danych, dotyczących gadów. Drzwi się zamykają... Następny przystanek średniowiecze?... (…) Sytuacja obecnie jest niezwykle trudna. Jest bardzo silna propaganda, przede wszystkim w telewizji. Wielu ludzi rozumie, że to destrukcyjna wojna w każdym sensie. Ale ludzi straszy masowo - prokuratura o wypowiedziach o wojnie - do 15 lat więzienia. Rośnie nienawiść Ukraińców do Rosjan, to też jest zrozumiałe (tracą krewnych). Mój przyjaciel i kolega (….) jest teraz pod ostrzałem w Charkowie. Napisał do mnie: Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy o ważkach. To smutne... Też nie chciałbym stracić kontaktu z Tobą”.

W Rosji w aresztach jest już ponad 15 tys. osób zabranych z ulicznych, antywojennych protestów. Tylko nieco mniej jest zabitych na ukraińskim froncie rosyjskich żołnierzy. To społeczeństwo rosyjskie, w tym naukowcy, muszą wybrać jaki chcą mieć kraj i to, czy do niedawna koledzy i przyjaciele z Ukrainy mają o Rosjanach myśleć jako o znienawidzonych wrogach. Być może podsyceni imperialnym myśleniem Rosjanie niebawem napadną na Finlandię, kraje nadbałtyckie czy Polskę. I wtedy na nas spadną bomby. Przecież sam putin tego nie zrobi lecz tysiące Rosjan i obywateli Federacji Rosyjskiej...

Sankcje i zamykanie współpracy, także tej naukowej, to są z pewnością jakieś straty w nauce. Ale większą stratą byłoby udawanie, że nie ma zbrodni wojennych i że nic się nie stało. Środowiska naukowe z Rosji powinny aktywnie sprzeciwić się wojnie. I to nie tylko nieśmiałymi i strachliwymi, niewidocznymi na zewnątrz, wyrazami dezaprobaty. Bo rzecz idzie o przyszłość także Rosji. Wiele lat temu Niemcy wsparli Hitlera i zbrodnicze wojskowe podboje. Potem zwykli Niemcy mówili, że o obozach koncentracyjnych i zbrodniach nic nie wiedzieli…Jako naród Niemcy przez flirt z hitleryzmem, stracili ogromnie dużo, w tym życie 10 milionów własnych obywateli, stracili spory kawałek terytorium a na wiele lat stracili moralnie i wizerunkowo w oczach świata. Przed tamtą wojną nauka niemiecka była wiodąca na świecie, a przez wojnę znacznie podupadła, zmarginalizowała się. Nie warto więc milczeć i siedzieć cicho. Zapobieganie jest tańsze niż naprawianie szkód. I dotyczy to każdego narodu. Bo i w Polsce środowiska prawicowe zaczadzone są putinizmem i zmilitaryzowanym państwem autorytarnym.  

Wróćmy do pięknej sikorki modrej. Modraszka (Cyanistes caeruleus) zamieszkuje całą Europę z wyjątkiem północnej Skandynawii i północnej Rosji. Modraszka preferuje głównie świetliste lasy liściaste i mieszane, rzadziej iglaste. Gniazduje w  starych, opuszczonych dziuplach dzięciołów oraz w budkach lęgowych, przygotowanych przez człowieka. W Polsce jest to stosunkowo liczny gatunek. Sam widywałem wielokrotnie w Olsztynie u siebie na balkonie.

Zimą modraszki często odwiedzają karmniki, zjadają nasiona słonecznika, orzeszki ziemne i mieszanki tłuszczowo-nasienne. W środowisku „naturalnym” zjadają owady, pajęczaki i inne małe bezkręgowce oraz małe nasiona roślin (również drzew). Wiosną oprócz pokarmu roślinnego zjadają także pączki wierzbowe i soki drzew, a jesienią jagody. W miastach odwiedzają kasztanowce i zjadają larwy szrotówka kasztanowcowiaczka.

I coś z mediów społecznościowych na podsumowanie.



19.03.2022

Nowe lekcje PO od września to przykład myślenia magicznego i działań pozorowanych

Dawna klasa w skansenie...
 

Minister Edukacji i Nauki zapowiedział, że od pierwszego września br. do polskich szkół powróci przysposobienie obronne (PO) w formie zbliżonej do tej sprzed lat. Zdaniem ministra, dzięki temu Polacy będą umieli obronić się w sytuacji realnego zagrożenia. Przysposobienie obronne, które realizowano w polskich szkołach dawniej (i ja również to przechodziłem), obejmowało także tematykę typowo wojskową, a więc między innymi ogólne informacje o rodzajach broni, zasadach służby wojskowej, konfliktach zbrojnych oraz topografii. Było także szkolenie strzeleckie, rzucanie granatem, szkolenie sanitarne itp.

Odnowione lekcje PO w szkole to przykład myślenia magicznego i pozorowanie działań. Myślenie magiczne to wypowiadanie zaklęć słownych z nadzieją, że się zmaterializują.  Poza poprawą samopoczucia „rzucającego zaklęcie” nic w realnym świecie się nie dziele. Czyli jest to tylko działanie pozorne, propagandowe. Na dodatek szkodliwe dla i tak wymęczonej i przeciążonej szkoły. Zapowiedziane lekcje PO żadnych problemów nie rozwiążą. Bardziej zaszkodzą przy okazji szkołom i uczniom.

Dlaczego miałyby wejść lekcje PO (z których z jakiegoś powodu już dawno zrezygnowano w szkołach)? Bo w obliczu obecnej wojny w Ukrainie oraz agresywnego imperializmu Rosji poczuliśmy się zagrożeni. Jest także możliwość, że wojna dotrze i do Polski, potrzebujemy więc umiejętności postępowania w obliczu zagrożenia wojennego. Potrzebujemy sprawnej armii i sprawnej obrony cywilnej. Żadnego z tych problemów nowe lekcje PO w szkole nie rozwiążą.

W szkołach już dawno wprowadzono szkolenia i próby praktyczne (ćwiczenia) z alarmami i to bez wprowadzania nowych przedmiotów. Bo ważne jest aby nauczyciele z klasami wiedzieli jak zachować się w czasie pożaru i jak zareagować na alarm oraz jak przeprowadzić bezpieczną ewakuację. Po drugie, prowadzone były szkolenia i konkretne działania jak się zachować w przypadku ataku terrorystycznego w szkole. Wprowadzono nowe treści bez wprowadzania nowego przedmiotu. Czy trzeba czegoś więcej? Medialnego bicia piany?

Jeśli bomby spadną na nasze domy to obroną cywilną zajmować się będą dorośli a nie kilkuletnie czy kilkunastoletnie dzieci. Uczyć ewakuacji do schronu? Najpierw te schrony muszą być. Tak więc umiejętności te są potrzebne… ale obecnym dorosłym. Jeśli więc chcemy dać poczucie bezpieczeństwa społeczeństwu w obliczu możliwej wojny, to uczmy dorosłych (edukacja ustawiczna przez całe życie). To nawet jest przewidziane w postaci obrony cywilnej w zakładach pracy. Wystarczy tylko zwiększyć liczbę szkoleń i treningów. Potrzebni są być może nowi instruktorzy lub nowe, dodatkowe programy takich ćwiczeń. Potrzebne jest kształcenie ustawiczne i… umiejętność uczenia się. Przykład wojny w Ukrainie pokazuje, że robienie koktajli Mołotowa nie wynosi się ze szkoły ale z krótkiego szkolenia w kontakcie lub online. Jak uruchomić czołg i wóz bojowy? Wystarczy znaleźć tutorial w sieci. Obsługa drona czy przeciwdziałanie wrogim fake newsom jest niezwykle potrzebna ale czy to też znajdzie się w programie PO? A może wystarczy to, co i tak już nauczyciele robią w ramach swoich przedmiotów? Lub mogliby robić. Znacznie ważniejsza jest umiejętność uczenia się. Tak, by nauczyć się szybko czegoś nowego i aktualnie potrzebnego w dowolnym momencie życia, a nie tylko na potrzeby klasówki. Jak się samemu nauczyć i jak nauczyć innych. Te kompetencje są w szkole potrzebne. I będą przydatne zawsze, w każdej sytuacji. Przydają się również w warunkach wojennych czy w czasie katastrof różnego rodzaju (powodzie, susze, pożary lasów itd.).

To, co minister Czarnek chce wprowadzić do szkół w formie lekcji przysposobienia obronnego, powinno być nauczane poza szkołą w zupełnie innej formie kształcenia ustawicznego.

Ja miałem lekcje PO w szkole podstawowej, w liceum a potem wojsko na studiach. Zmarnowany czas i całkowicie nieskuteczne. Mieliśmy lekcje strzelania na strzelnicy. To był kbks (karabinek sportowy). Zatem, gdyby mi przyszło wziąć do ręki współczesny karabin, musiałbym się uczyć wszystkiego od nowa, a wiedza szkolna byłaby nieprzydatna. Mądrzej byłoby zorganizować bezpłatne kursy strzeleckie dla wszystkich chętnych jako zajęcia pozaszkolne. Jeśli ojciec chce poćwiczyć z synem czy córką, niech ma taką możliwość pod okiem induktora i w odpowiednich warunkach. W szkołach strzelnic nie ma. Minister Czarnek wybuduje do września? A może to ma być wiedza teoretyczna i oglądanie ilustracji w książce?

Na lekcjach PO mieliśmy musztrę i dużo teorii wojskowej. Umiejętności do szybkiego opanowania i najlepiej w wieku dorosłym. Moim zdaniem to były wypełniacze czasu. Bo jak jest np. 1 godzina tygodniowo przez cały rok, to coś trzeba robić, zająć czymś czas uczniom. Zwłaszcza, że uczyli często byli wojskowi na emeryturze. Z zajęć wojskowych na studiach niczego nie pamiętam. Przydatne mogło być tylko dla tych, którzy wybierali się do wojska na stałe. Ale jak doświadczenie światowe pokazuje lepsze i skuteczniejsze jest rekrutowanie do akademii wojskowych i służby kontraktowej ludzi już wykształconych niż tworzenie wojska od szkoły kadetów i przebieranie dzieci w mundury (np. klasy wojskowe). Chyba, że chodzi o armię defiladową – ale jak mało jest skuteczna taka armia to widzimy na przykładzie porażek armii rosyjskiej, ponoć drugiej armii na świecie i pięknie wyglądającej na defiladach, z licznymi szkołami kadetów w całym kraju.

Na pewno przydatne były wszelkie zajęcia sanitarne i związane z ratownictwem: bandażowanie, udzielanie pierwszej pomocy. Przydatne na co dzień, a nie tylko w czasie wojny. A czy tego aby nie uczy się już w szkole? Na innych przedmiotach? A jeśli nie, to może jako jednorazowe lub cykliczne akcje szkolne? Takich projektów jest wiele w naszych szkołach, żadnego nowego przedmiotu nie potrzeba.

Czego jeszcze można się nauczyć na PO? Posługiwania się mapą i kompasem. To mi się przydało. Tylko, że nauczyłem się tego w harcerstwie i podczas wypraw turystycznych. Wystarczy zaplanować takie tematy na lekcjach geografii. Oczywiście, jeśli skoncentrujemy się na rzeczywistych kompetencjach a nie propagandowym biciu piany i pozorowanych działaniach.

Czego potrzeba żołnierzowi? Kondycji i sprawności fizycznej. Mamy już zajęcia z wychowania fizycznego, żadne nowe (lub odgrzebywane z lamusa) PO nic tu nie wniesie. A wiedza teoretyczna o rodzajach broni nie zastąpi kondycji. Bardziej więc zadbamy o narodową obronność dbając o zdrowie fizyczne i odpowiednie żywienie. Mamy epidemię otyłości, która rodzi wiele kosztów zdrowotnych, spadek wydajności pracy jak i jest przeszkodą w czasie wojny.

A wiedza o rodzajach broni? To, czego się w szkole dzieci nauczą za kilka lat będzie nieaktualne i jak przyjdzie potrzeba to trzeba się będzie uczyć na nowo. Bo świat tak szybko się zmienia. Iluzoryczna przydatność. Przydatne byłyby za to treści jak działać by do wojny nie dochodziło. W medycynie ważne nie tylko leczenie ale i zapobieganie czyli profilaktyka.

Czy pomysł wprowadzenia lekcji PO jest przemyślany i zaplanowany, czy to tylko nagłe olśnienie z sufitu? Bo jeśli będzie nowy przedmiot to trzeba zwiększyć liczbę godzin ucznia w szkole albo zmniejszyć liczbę godzin np. biologii, matematyki, geografii, chemii itd. Program jest w wielu klasach przeładowany. Nie da się bez strat dla ucznia wcisnąć czegoś kolejnego. I kto będzie tego przedmiotu uczył? Czy są nauczyciele przygotowani? Może zwykli żołnierze z WOT lub leśnicy będą uczyć? A czy ministerstwo ma przygotowane dodatkowe pieniądze na te dodatkowe godziny i etaty? Będzie program napisany na kolanie, czy wyciągną coś z muzeum, sprzed kilkudziesięciu lat?

Podsumowując: nowy przedmiot w szkole w postaci PO ani nie rozwiąże żadnych problemów społecznych i przygotowania do działania w warunkach wojny ani nie będzie sensownie wdrożony. Będzie przeszkadzająca atrapą.

Gdy władze i społeczeństwo dostrzegają jakiś problem i społeczną potrzebę od razu pojawiają się pomysły wprowadzenia nowych przedmiotów. Chcemy rozbudzić patriotyzm? No to nowy przedmiot o takiej nazwie lub zbliżonej. Wynika to z niekompetencji i ignorancji edukacyjnej. Potrzebne są umiejętności, a nie nowe nazwy przedmiotów. Nowe treści można prowadzać do programu nauczania bez żadnej rewolucji i zmian organizacyjnych. Najpierw trzeba sprawdzić czy i co jest w już istniejącym programie na różnych przedmiotach, czy nie są realizowane lub mogłyby być realizowane. A jeśli nie ma to można nieco uzupełnić program lub realizować metodą projektową. Ważne jest więc pytanie o program nauczania i zaplanowane umiejętności oraz kompetencje, a nie nazwy przedmiotów. Może zamiast w nowy przedmiot wystarczy zainwestować w drużyny harcerskie, letnie obozy czy turystykę pieszą i survival. Dla chętnych i pod okiem kompetentnych instruktorów/edukatorów.

PS. W polskiej szkole istnieje przedmiot "edukacja dla bezpieczeństwa". Został wprowadzony (w miejsce przysposobienia obronnego) od 1 września 2009 roku jako jedna godzina na tydzień w roku szkolnym w gimnazjum, a od 1 września 2012 obowiązuje w tym samym wymiarze w szkole ponadgimnazjalnej. Najwyraźniej pan minister nie orientuje się co jest w szkole.... I wymyśla koło od nowa. 

15.03.2022

Przekopnica czyli rak nieborak, który spada z nieba lub się przekopuje

 

Wiosna obfituje w niezwykłe zwierzęta, w części będące reliktami polodowcowymi. Świat, który znika w coraz bardziej przekształcanym przez człowieka środowisku. Zostają tylko coraz mniej zrozumiałe ślady kulturowe. Ra przykład rak nieborak. Co to za rak? Jakiś taki nieporadny? Jakiś biedny i niezręczny? Rymowankę o raku-nieboraku pamiętam z dzieciństwa. Jest wspomnieniem szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa, z zimami pełnymi śniegu. A ten śnieg gwarantował wiosenne roztopy i liczne zbiorniki okresowa w dolinach rzek i na polach w pojeziernym krajobrazie. 

Przypominają mi się zabawy z babcią "idzie rak nieborak, jak uszczypnie będzie znak". Wtedy rak nieborak kojarzył mi się ze zwykłym rakiem szlachetnym (Astacus astacus). Wtedy jeszcze występowały w pobliskiej rzece Liwnie i Zolce. Widywałem je po ugotowaniu - były czerwone (jak na inne powiedzenie z rakiem przystało). I w rzece, gdy pełzały po dnie rzeki z przezroczysta wodą (ale wtedy nie były czerwone i to było moje pierwsze zdziwienie). I to, że szczypały, jak się je nieumiejętnie chwyciło. Dziecięca skóra wrażliwa, nie to co dorosłego. Straszyliśmy się rakami... A raczej dorośli nas.

Teraz w naszych wodach prawie już nie ma raka szlachetnego, ani drugiego rodzimego raka błotnego. Wszędzie rozpanoszył się rak amerykański (Orconectes limosus), zwany także pręgowanym. Ten gatunek obcy i inwazyjny przyniósł ze sobą dżumę raczą, od której wyginęły nasze raki. Teraz naukowcy szukają ratunku i próbują odtworzyć populacje raka szlachetnego. Nie tylko z sentymentu dla rodzimej bioróżnorodności, ale także ze względów ekonomicznych. Rak szlachetny jest trochę większy i dużo więcej za niego płacą na rynkach europejskich (kupowany w celach konsumpcyjnych a nie do straszenia dzieci). Kiedyś eksportowaliśmy duże ilości raków. Teraz niestety nie. To taka mała dygresja, że jeśli nie dba się o przyrodę, to traci się ekonomicznie. Poza rakiem amerykańskim w naszych wodach pojawił się także rak sygnałowy (Pacifastacus leniusculus) i rak marmurkowy (Procambarus fallax forma virginalis) .

Ale wróćmy do naszego raka-nieboraka. Słowo "nieborak" oznacza kogoś biednego, nieszczęsnego i niesie ze sobą dozę życzliwego współczucia. Ale przecież ten rak-nieborak szczypał w dziecięcej zabawie. Któż więc wymagał współczucia?

Nieborakami określa się także skorupiaki,  zwane przekopnicami. Żyją one głównie w wodach okresowych i pojawiają się zaraz po wypełnieniu się wodą tych zbiorników. Pojawiają się nagle, jakby spadły z nieba. Stąd nazwa niebo-rak czyli rak z nieba. A przekopnice? Bo przekopują się do stawów nie wiadomo skąd. Może spod ziemi? 

Przekopnicę-nieboraka po raz pierwszy na własne oczy (nie licząc ilustracji w książkach przyrodniczych) zobaczyłem jeszcze w czasach studenckich, w badaniach w Dolinie Narwi koło Łomży. Były liczne i zachwycały swoją archaiczną budową. Potem spotkałem przekopnice w okolicach Smolajn, w dolinie Łyny (zdjęcie przekopnicy wiosennej wyżej). Po szczegółach budowy okazało się, że to przekopnica wiosenna. Były jednak mniej liczne niż te w Dolinie Narwi. Najwyraźniej Dolina Łyny jest już mocno przekształcona i brakuje właściwych dla przekopnic siedlisk. W tym brakuje wiosennych, okresowych zbiorników wodnych,

Przekopnica wiosenna, w naukowej nomenklaturze Lepidurus apus, ma charakterystyczną budowę ciała z miękkim karapaksem (termin zoologiczny, można sobie sprawdzić, jeśli kogoś ten niezrozumiały termin przeraża), przykrywającym głowę i część tułowia. Przekopnica wiosenna (Lepidurus apus) posiada parę oczu złożonych i oko proste. Jaja po złożeniu muszą być przesuszone, aby dalej się rozwijały. Przekopnice są detrytusożerne i drapieżne. Jest to gatunek zimnolubny, ginie gdy temperatura wody jest wyższa niż 15 stopni Celsjusza. W populacjach występujących w Europie Północnej i Środkowej dominują dzieworodne samice (partenogeneza), natomiast w Europie Południowej występują obie płcie i rozmnażanie płciowe. Mogą rozmnażać się partenogenetycznie przez kilkanaście lat. Samce pojawiają się niezwykle rzadko w naszych warunkach.

Ale wróćmy do przekopnicy ze zbiorników okresowych, zalewowej doliny Łyny. Na 11 parze odnóży u samicy występują swoiste zbiorniczki, w których jaja przechodzą krótki okres dojrzewania. Samice składają od 20 do 400 jaj. Z jaj wylegają się larwy – naupliusy. Przekopnica wiosenna spotykana jest od marca do kwietnia w płytkich okresowych zbiornikach śródleśnych, na łąkach zalewowych nizinnych rzek, często razem z dziwogłówką wiosenną (Siphonophanes grubei = Eubranchipus grubii). Te skorupiaki spotykałem oddzielnie, w innych stanowiskach. 

Dziwogłówkę wiosenną spotkać można w Olsztynie, w Lesie Miejskim, w niewielkich zbiorniczkach okresowych. Niesamowity widok, gdy pływają grzbietem do dołu. Także w podolsztyńskich Butrynach w rowie na łące, który wiosna nieznacznie wylewa. Na tym stanowisku dziwogłówce towarzyszyły chruściki takie jak Limpnephilus griseus, L. auricula, L. vittatus i Grammotaulius nitidus.

W Polsce występuje jeszcze inny rak-nieborak. Jest to przekopnica właściwa (Triops cancriformis), żyjąca w płytkich gliniastych kałużach i osuszanych na zimę stawach rybnych. Spotykać ją można od kwietnia do listopada. Ciało ma koloru brązowego (ciemnooliwkowego), dochodzi do 3-5 cm a z wyrostkami odwłoka do 10 cm długości. Uważana za szkodnika pól ryżowych we Włoszech i w Hiszpanii. A u nas za szkodnika w stawach rybnych. Jakkolwiek są to zwierzęta obupłciowe to w Polsce występują prawie wyłącznie dzieworodne samice. Samca po raz pierwszy znaleziono w 1858 r. w Krakowie. Wiosną, po pojawieniu się wody w zbiornikach okresowych, wylęgają się przekopnice z jaj zeszłorocznych, przemrożonych, już po 2-3 dniach od zalania. Po 10 dniach larwy mają pół centymetra. Są więc na tyle duże, że nie są zjadane przez narybek a konkurują z nim o pokarm. Z tego względu przekopnice właściwe uważane są za szkodnika w stawach rybnych. Jeśli zbiornik późną wiosną wyschnie a potem ponownie napełni się woda, z jaj przesuszonych mogą wylęgać się kolejne przekopnice (kolejne pokolenie). Jaja, które nie przezimowały, wymagają do swojego rozwoju wody lepiej natlenionej, niż te co przezimowały.

Skąd te dziwne uwarunkowania rozwoju po przesuszeniu lub przemrożeniu? To proste, bezkręgowce nie mają kalendarza, nie wiedzą ile dni jest w roku, nikt im w radiu czy internecie lub telefonie komórkowym nie przypomina jaką mamy datę, kto obchodzi imieniny i jaka to pora roku. Mechanizm przesuszania i przemarzania jest dobrym miernikiem czasu i sygnałem, że już teraz można. Obecna ciepła zima wprowadzi w błąd wiele gatunków, bo organizmy błędnie mogą odczytać sygnały płynące ze środowiska.

Przekopnice (Notostraca, tarczowce) to stosunkowo duże skorupiaki z gromady liścionogów (Branchiopoda), reprezentowane przez jedną rodzinę i 9 gatunków. W Europie występuje siedem gatunków, w Polsce dwa: Lepidurus apus i Triops cancriformis. Mamy więc dwa raki nieboraki i nie wiadomo, który z nich jest bardziej wart życzliwego współczucia. Odnóża tułowiowe są listkowate. Samice składają jaja, wymagające przesuszenia do dalszego rozwoju. Jest to przystosowanie do życia w zbiornikach okresowych. Przekopnice żyją głównie w płytkich wodach okresowych ale w Arktyce mogą zasiedlać głębsze strefy jezior.

Zbliżają się święta. Nie będzie dalekiego wyjazdu na wieś, pociągiem z parowozem, który pamiętam z dzieciństwa. I nie będzie zasp śniegu. Nie będzie raków ani szlachetnych ani nieboraków. Będą wspomnienia... szczęśliwego dzieciństwa. Dokumentujmy przyrodę wokół nas - tak szybko się zmienia.

Niżej filmik z dziwogłówką z olsztyńskiego Lasu Miejskiego.

11.03.2022

Barciel pszczołowiec - drapieżnik czy pasożyt?

Barciel pszczołowiec w zbliżeniu
 

Spotkałem go w Górach Świętokrzyskich na konferencji entomologicznej, w czasie wycieczki terenowej. Bardzo charakterystycznie ubarwiony chrząszcz więc łatwo było go zidentyfikować. A znając nazwę można dowiedzieć się więcej o jego biologii. Nawet nie przypuszczałem, że związany jest z pszczołami oraz trującą kantarydyną. Można go określić m.in. następującymi terminami ekologicznymi: melitofil, florikol, drapieżnik, kleptopasożyt.

Barciel pszczołowiec (Trichodes apiarius L.) to coraz rzadszy chrząszcz z rodziny przekraskowatych (Cleridae). Dawniej nazywany był także jako „owłosiak”, co jest dosłownym tłumaczeniem rodzajowej nazwy łacińskiej. Obecna nazwa – „barciel” - nawiązuje do miejsca występowania larw (zasiedlają barcie i ule pszczele). Inne chrząszcze z tego rodzaju nie spotykane są w ulach czy barciach lecz także są związane z pszczołami samotnymi.

Wielkość owada dorosłego wynosi 10-16 mm. Dorosłe chrząszcze spotkać można na białych kwiatach roślin baldaszkowatych (obecnie selerowate). Czatując w kwiatostanach dorosłe chrząszcze zjadają pyłek oraz polują na inne mniejsze owady. Liczne włoski na ciele zatrzymują dużo pyłku, co czyni go zapewne efektywnym zapylaczem. W razie zagrożenia szybko odlatuje. Niemniej jest wdzięcznym obiektem do fotografowania choć za blisko nie da się do niego podejść. Dorosłe spotkać można na nasłonecznionych skrajach lasów i leśnych polanach, łąkach, sadach, ukwieconych przydrożach, murawach. Imagines spotkać można od maja do sierpnia.

Samice składają jaja do gniazd samotnie żyjących dzikich pszczół, niekiedy jednak również do uli pszczoły miodnej (stad jego nazwa gatunkowa – barciel). Larwy wiodą w pszczelich gniazdach drapieżny i kleptopasożytniczy tryb życia. W ciągu trwającego przynajmniej rok rozwoju zjadają od 4 do 10 larw i poczwarek, a prawdopodobnie także i dorosłych pszczół. Zjadają głównie osobniki chore i słabe. Dzięki wydzielanym zapachom są tolerowane przez pszczoły. Dawniej uważane były za szkodniki pasieczne. Obecnie, ze względu na rzadkie występowanie, powinny być objęte ochroną.

Jaskrawe ubarwienie wskazuje na obecność w ciele toksyn lub odstręczający smak. Stwierdzono obecność kantarydyny oraz palasoliny (pochodna kantarydyny). W przyrodzie kantarydyna syntetyzowana jest przez chrząszcze z rodziny majkowatych (Meloidae) oraz zalęszczycowatych (Oedemeridae). Jako cenna odstraszająca drapieżniki trucizna pozyskiwana jest przez inne owady, które tworzą „krąg kantarydynowy” niczym sieć handlowa, obracająca cennym towarem. Skąd pozyskuje barciel kantarydynę? Przypuszcza się, że zjada chrząszcze z rodziny zalęszczycowatych lub pojawiające się na kwiatach muchówki z rodziny błyskleniowatych, śmietkowatych lub ziemiórkowatych. Polują więc na owady produkujące lub przechowujące kantarydynę (i jej pochodne). Larwy barciela nie mają okazji by pozyskiwać kantarydyny bowiem odżywiają się larwami pszczołowatych i grzebaczowatych oraz zapasami dla nich zgromadzonymi (pyłek, nektar i sparaliżowane owady w przypadku grzebaczowatych).

Gatunek występuje w Europie (najliczniej w Europie południowej i środkowej), północnej Afryce raz Azji Mniejszej. W Polsce spotykany głównie w południowej części kraju. Jako gatunek obcy barciel pszczołowiec zawleczony został do Ameryki Północnej.

Podobny do niego jest barciel kosmatek (Trichodes alvearius) i jest nieco większy. Dorosłe chrząszcze są florikolami czyli związane są z kwiatami. Są także melitofilne czyli związane z pszczołami a także drapieżnikami i kleptopasożytami bowiem wykorzystują zgromadzony przez pszczoły nektar i pyłek.

Rozwój larwy jest powolny, trwający minimum dwa lata. W czasie rozwoju konsumuje ona od 4 do 10 larw błonkówek. Do poznanych gospodarzy barciela kosmatka należy kilka gatunków z rodziny miesierkowatych, pszczołowate z rodzaju porobnica i zadrzechnia, dwa gatunki lepiarkowatych, dwa gatunki nękowatych oraz niektóre osowate (w tym: bolica kolconoga i klecanka rdzaworożna). Gatunek europejski jeszcze rzadszy niż barciel pszczołowiec.

Barciel w Postoju z Nauką (podcast)

Bibliografia

Barciel na kwiatostanie rośliny z rodziny baldachowatych.

9.03.2022

Dzień Owadów Domowych

Chrząszcze

Święta bywają różne, jest Dzień Chruścika, są Dni Owada, nawet Dzień Owadów Jadalnych czy Dzień Komara. Dzisiaj dowiedziałem się, że jest także Dzień Owadów Domowych, obchodzony 9 marca. To nietypowe święto ma szansę się upowszechnić ze względu na coraz większą popularność domowych hodowli owadów w insektariach: karaczany, świerszcze, modliszki, motyle, chrząszcze itp.  Dawniej domowe insektaria były też modne, obserwowano w nich rozwój owadów od larwy czy gąsienicy do postaci dorosłej (imago). Sam w wieku szkolnym przekształciłem akwarium z rybkami w akwarium z owadami wodnymi: obserwowałem  larwy chrząszczy wodnych, larwy ważek i innych rodzimych gatunków. Hodowle były i są wykorzystywane w badaniach naukowych. Cele są różne, np. identyfikacja i opis larw (sam w czasach studenckich hodowałem larwy chruścików by uzyskać osobniki dorosłe z rodzaju Sericostoma). Imagines są dobrze opisane i możliwe do identyfikacji, a w czasie hodowli można odkryć i opisać mniej znane larwy. Tak właśnie powstają klucze do oznaczania larw. Żmudne hodowle a potem obserwacje i poszukiwanie cech charakterystycznych i wyróżniających. 

    W domach towarzyszą nam także niechciani, sześcionodzy mieszkańcy: owady, które wpadają przypadkiem przez okno, owady synantropijne (np. mucha domowa), szkodniki magazynowe, zjadające naszą żywność czy owady pasożytnicze (np. pluskwa domowa). Z obecności nie wszystkich owadów w domu cieszymy się. Niektórych stanowczo unikamy (np. mole).

    Owady to najliczniejsza gromada zwierząt zamieszkujących Ziemię. Co zaskakujące, bez nich ludzka cywilizacja zginie za kilka miesięcy. Struktura owadów jest wyjątkowa, a czasem zaskakująca. Wiele osób na całym świecie stara się je badać m.in. w domu, w małych zakątkach przyrody stworzonych dla owadów, zwanych insektariami czy formikariami (do hodowli mrówek).

    W dzisiejszych czasach technologia pozwala na hodowanie prawie każdego rodzaju owadów, ale niektóre są najpopularniejsze. Motyle są prawdopodobnie najpiękniejszymi przedstawicielami. Ich wspaniałe skrzydła, cienkie, pełne wdzięku łapki i czułki, urzekający trzepoczący lot sprawiają, że motyle są niesamowitymi i uroczymi stworzeniami. Nie zaleca się natychmiastowego łapania i trzymania formy dorosłej, ponieważ niemożliwe jest stworzenie odpowiednich warunków. Dorosłe motyle spotkać możemy w palmiarniach. 

    Jeśli zapragniemy domowego pupila o sześciu odnóżach to zachęcam do kupowania tych z hodowli by nie pozyskiwać tych ze środowiska naturalnego. 

    Nie wiem czy opisywane święto obejmuje swoim zainteresowanie także owady synantropijne, szkodniki magazynowe czy pasożytnicze. Możemy obserwować także owady za naszym oknem, czy te, które przypadkiem z okolicy wpadną nam do domu. Nie trzeba a się bać wszystkiego co przypomina osę. Najpierw warto rozpoznać gatunek (np. zrobić zdjęcie i poszukać kogoś, kto pomoże zidentyfikować). A potem doczytać o biologii tego gatunku. Pojawiają się na prawdę niezwykłe gatunki, także te nowe dla naszego regionu i dla miasta. 

Patyczak

7.03.2022

Latolistek cytrynek – podwójny śpioch i zwiastun wiosny




Wiosna do nas przychodzi coraz szybciej. To jeden z efektów globalnego ocieplenia. Już kwitną przebiśniegi i krokusy, leszczyny i inne zwiastuny wiosny. Do mazurskiego parku Krajobrazowego przyleciał nawet bocian. Nieoczywistym zwiastunek wiosny jest motyl cytrynek latolistek. Na dodatek podwójny śpioch. Pachnie jak cytryna i zasypia dwa razy w swoim życiu. Latem (estywacja) i zimą. Zimowy sen kojarzymy raczej z borsukami, niedźwiedziami, ale i wśród bezkręgowców znajdziemy zimowych śpiochów. Takim jest właśnie latolistek cytrynek.

Cytrynek latolistek – motyli śpioch… ale za to długo żyje. Jak na motyla oczywiście.. Nazwa latolistek wywodzi się od latania (latający listek) a nie od lata (pora roku). Latem akurat motyl ten zazwyczaj… śpi. Zimą śpi, latem śpi to kiedy je i się rozmnaża? 

Cytrynek latolistek zwany także listkowcem cytrynkiem lub latolistkiem cytrynkiem (łacińska nazwa naukowa – Gonepteryx rhamni L.) to jeden z największych przedstawicieli motyli z rodziny bielinkowatych (Pieridae). Dorosłe motyle spotkać możemy już wczesną wiosną, gdy tylko stopnieją śniegi. Zwiastuje więc wiosnę niczym przebiśniegi, żurawie czy podbiał. Cytrynek należy do podrodziny Coliadinae, skupiającej latolistki i szlaczkonie. W Europie żyją trzy gatunki latolistków, poza latolistkiem cytrynkiem, na południu Europy spotkać można latolistka kleopatrę (Gonepteryx cleopatra) a na Bałkanach także latolistka bladego (G. farinosa).

Samiec ma barwę cytrynowo-żółtą, samica jest biaława z lekkim odcieniem żółtego koloru. Cechą charakterystyczną tego pospolitego motyla jest kształt skrzydeł – przypominają listki (zwłaszcza po złożeniu skrzydeł w stanie spoczynku). Można to traktować jako mimetyzm. Gdy jesienią chroni się w ściółce między liśćmi to trudny jest do wypatrzenia. Także poczwarki kształtem i kolorem przypominają zwinięte liście.

Ale wróćmy do opisu dorosłego motyla. Skrzydło przednie ma zaostrzony wyrostek z przodu, a skrzydłu tylne posiada zaostrzony wyrostek z tyłu. Rozpiętość skrzydeł dochodzi do 4,8-5,5 cm. Motyle w czasie posiłku lub odpoczynku mają skrzydła złożone razem, nad tułowiem – widać tylko ich spodnią stronę. Dorosłe motyle spotkać można w lasach (zwłaszcza na obrzeżach), zaroślach, na polach, miedzach, ugorach, sadach, ogrodach oraz terenach ruderalnych. Czasami odlatują daleko od siedliska, gdzie rozwijają się gąsienice.

Gąsienice są koloru bladozielonego (a więc dobrze maskują się na zielonych liściach), żerują na kruszynie (Frangula alnus) i szakłaku pospolitym (Rhamnus cathartica). Oba krzewy są trujące  dla człowieka. Gąsienicom cytrynka jak widać nie szkodzą. Cytrynek latolistek spotykany jest w regionach klimatu umiarkowanego, od północnej Afryki i Europy aż po Azję i wschodnią Syberię. Dorosłe motyle żyją jak na owady stosunkowo długo, bo prawie cały rok.

Wiosną, po przezimowaniu (a zimuje między liśćmi w ściółce), pojawiają się latolistki, gdy tylko słońce mocniej przygrzeje. Można go zobaczyć już pod koniec lutego. Najpierw pojawiają się samce, gdyż do aktywności wystarcza im niższa temperatura niż samicom. Obie płcie można rozróżnić po kolorze skrzydeł. Samce patrolują teren w poszukiwaniu samic. Jednak gdy samica nie jest zainteresowana kopulacją, to podnosi odwłok do góry. Przepoczwarczenie i wyjście owada dorosłego następuje w czerwcu lub lipcu. Owady po krótkim okresie aktywności, chronią się w różnych kryjówkach, w których spędzają lato (estywacja) w stanie nieaktywnym. Mogą to być na przykład dziuple drzew. Na początku jesieni opuszczają swoje kryjówki. Nie jest to jednak drugie pokolenie, jak można by pochopnie sądzić. Na okres zimy ponownie wyszukują sobie schronienia, wybierając dziuple spróchniałych drzew, szczeliny skalne, a nawet zawijają się w pojedyncze liście drzew.

Ze snu zimowego budzą się na początku wiosny, w momencie gdy zaczynają kwitnąć pierwiosnki (Primula sp.), przylaszczki czy miodunki. Owady doskonałe – tak jak i inne motyle – żywią się nektarem kwiatów. W tym czasie następuje zapłodnienie a samice składają jaja na roślinach żywicielskich. Latolistki wyszukują dorodne rośliny żywicielskie i raczej omijają te, zaatakowane przez inne liściojady. Gąsienice po mniej więcej 3-5 tygodniach przekształcają się w poczwarki, a 2-3 tygodnie później pojawiają się owady dorosłe kolejnego pokolenia. Nowe pokolenie pojawia się zazwyczaj w lipcu i może się spotkać ze swoimi rodzicami. Jest to nieczęste u motyli.

Wzrost uprzemysłowienia oraz wzrost zanieczyszczenia powietrza powodują, że latolistek cytrynek w niektórych regionach zanika i staje się gatunkiem rzadkim. Doceniajmy gatunki pospolite…bo nie wszędzie one są takie pospolite.

Wychodząc na spacer czy wiosenną wędrówkę i rozglądając się za oznakami wiosny można patrzeć nie tylko na ptaki i kwitnące rośliny – można rozglądać się za owadzimi zwiastunami wiosny.


Źródła
  • Buszko J., Masłowski J., 1993. Atlas motyki Polski. Część I. Motyle dzienne (Rhopalocera). Warszawa.
  • Lafranchis T., 2007. Motyle dzienne, ponad 400 gatunków motyli dziennych polskich i europejskich. Wyd. Multico, Warszawa
  • Novak I., Severa F., Motyle. Wyd. Delta, Warszawa, ISBN 83-85817-76-X
  • Sielezniew M., Dziekańska I., 2010. Motyle dzienne. Multico
  • Zahradnik Jiri, 1996. Przewodnik – owady. Multico, Warszawa.

Ilustracja z edukacyjnej bajki kamishibai mojego autorstwa, Opowieść jest oczywiście o cytrynku latolistku. 

5.03.2022

10. dzień wojny i ludobójstwa w Europie

Ilustracja znaleziona w internecie, w 10. dniu wojny...
 

Świat, którego nie chcieliśmy a przyszedł... Rozpoczął się 10 dzień ludobójstwa, jakiego dopuszczają się Rosjanie pod rozkazami putina. Wołałbym pisać o roślinach, grzybach, zwierzętach i wyjaśniać ciekawe zjawiska przyrodnicze. Ale nie potrafię. Smutek i przygnębienie. Trudno żyć ze świadomością, że tak blisko giną ludzie i dokonuje się ludobójstwo. Setki zabitych cywilów codziennie...

Kiedy wstaje dzień na Ukrainie wyją syreny alarmowe a rosyjskie wojska ostrzeliwują dzielnice mieszkaniowe, bombardują, zabijają cywili i uniemożliwiają pomoc humanitarną. Zbrodnia i zbrodniarze będą osądzeni... Zniszczenia pozostaną w wielu głowach. Leczenie ran potrwa dziesięciolecia. Jeszcze nie wygoiła się Europa po wojnie sprzed 80 lat a już kolejna się zaczęła. 

Śledzę doniesienia z Ukrainy i czuję się bezsilny. Smutek - bo indywidualne śmierci i nieszczęścia ale i dlatego, że ludzkość rozpoczyna kolejny etap autodestrukcji.

Wszystko stało się mniej ważne. Wcześniejsze plany się zdezaktualizowały. Czuję się jeszcze bardziej nieprzystosowany. Żyć normalnie? Tak jakby nic się nie stało? Przetrwać? 

Wojna niszczy i się rozkręca. Rosjanie planują na jeszcze większą skalę bombardować i ostrzeliwać ukraińskie miasta i ukraińską ludność. Kiedy to się zatrzyma? I co można zrobić by to zatrzymać?

Całe swoje życie żyłem w pokoju. Nauczyłem się tego świata. A teraz się zmieniło. I jak nauczyć się żyć w nowych warunkach?