Gdy do ekosystemu wnikają nowe gatunki (obce, inwazyjne), zaczynają się zmiany i reorganizacja w całym systemie. Relacje układają się od nowa, te troficzne jak i te regulacyjne. Może dlatego zaczynam od takich ekologicznych analogii, gdyż moje myślenie przesiąknięte jest myśleniem biologicznym? A może dlatego, że świat traktuję jako całość. Tak, jak w ciągłym widmie fal elektromagnetycznych można wyróżnić różne barwy światła (barwy, widziane naszym okiem), tak w spektrum zjawisk można wyróżnić przestrzenie biologicznie i społeczne. Rozróżnialne lecz jednak części większej i ciągłej całości. W systemach społecznych widzę te same prawidłowości co w systemach biologicznych. Ewolucja biologiczna stopniowo przechodzi w ewolucję kulturową. Dlatego w odniesieniu do np. sztucznej inteligencji używam analogii biologicznych. Może to nawet należałoby uznać za homologię?
Nowa odsłona bloga Profesorskie Gadanie. Pisanie i czytanie pomaga w myśleniu. Pogawędki prowincjonalnego naukowca, biologa, entomologa i hydrobiologa. Wirtualny spacer z różnorodnymi przemyśleniami, w pogoni za nowoczesną technologią i nadążając za blaknącym kontaktem mistrz-uczeń. I o tym właśnie opowiadam. Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof UWM, Wydział Biologii i Biotechnologii, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
31.12.2022
Sztuczna inteligencja jest jak gatunek inwazyjny w ekosystemie edukacyjnym
Gdy do ekosystemu wnikają nowe gatunki (obce, inwazyjne), zaczynają się zmiany i reorganizacja w całym systemie. Relacje układają się od nowa, te troficzne jak i te regulacyjne. Może dlatego zaczynam od takich ekologicznych analogii, gdyż moje myślenie przesiąknięte jest myśleniem biologicznym? A może dlatego, że świat traktuję jako całość. Tak, jak w ciągłym widmie fal elektromagnetycznych można wyróżnić różne barwy światła (barwy, widziane naszym okiem), tak w spektrum zjawisk można wyróżnić przestrzenie biologicznie i społeczne. Rozróżnialne lecz jednak części większej i ciągłej całości. W systemach społecznych widzę te same prawidłowości co w systemach biologicznych. Ewolucja biologiczna stopniowo przechodzi w ewolucję kulturową. Dlatego w odniesieniu do np. sztucznej inteligencji używam analogii biologicznych. Może to nawet należałoby uznać za homologię?
29.12.2022
Dlaczego (nie zawsze) nie sprawdzam listy obecności na zajęciach?
Dlaczego nie sprawdzam (najczęściej) listy obecności na zajęciach? Czy lekceważę zajęcia? Nie mówię zazwyczaj studentom, że nie sprawdzam listy. Czyli w jakiś sposób "żeruję" na nawykach, wykształconych przez innych, straszących "drapieżników". Niczym mimikra motyla przeziernika, który udaje groźną osę.
Nie sprawdzam, bo szkoda mi czasu. Do czego przydatne jest sprawdzanie listy obecności? Gdy zajęcia są płatne to sprawdzamy czy ktoś nie przyszedł bez rejestracji (bez opłaty). Tak jak bilety w kinie czy w autobusie. Więc występujemy w roli biletera przy wejściu.
Sprawdzanie listy obecności można zaliczyć do czynności porządkowych na początku lekcji. Jakiś rytuał, jak w szkolnej klasie. Coś, co jest znane, pozwala nieco wyciszyć się. I wiadomo, że jest to czas gdy nauczyciel nie pyta i nie wzywa do tablicy. Bo sprawdza listę, jest czymś zajęty. Uczeń czuje się bezpieczny... Poza rytuałem sprawdzanie listy jest jakimś sposobem na poznawanie uczniów/studentów. Zapamiętywanie nazwisk i przyporządkowanie sobie w mózgu twarzy do nazwisk. Można by więc powiedzieć, że to jakaś czynność integracyjna.
Sprawdzanie listy jest często wypełniaczem czasu. Tym razem to nauczyciel/wykładowca chce dobrnąć od dzwonka do dzwonka. Ale pustkę i tak uczniowie/studenci zobaczą. Nie da się jej przykryć wypełniaczami, takimi jak przedłużające się przerwy, sprawdzanie listy czy jałowe zagadywanie. Lepiej już skończyć zajęcia wcześniej niż na siłę wypełniać "trocinami", by towar w przesyłce się nie potłukł. Ale strach przed przełożonymi - dlaczego wcześniej taki nauczyciel kończy zajęcia? Nie jest przygotowany? Albo może w programie za dużo zaplanowano godzin? Godziny to pensja, pracowanie na dniówki a nie na akord. Nie opłaca się zrobić szybciej i sprawniej bo i tak nic się nie zyska. Brak motywacji i dla ucznia i dla nauczyciela. Jest brak zaufania to i jest gra pozorów.
A jak sprawdzać listę i nie tracić czasu? Może jakiś czytnik elektroniczny, który automatycznie sprawdzi obecność studenta, gdy pojawi się w drzwiach? Na razie możliwe tylko na zajęciach online, gdy się zaloguje. Niby jest obecny ale może być jednocześnie nieobecny, bo zajęty czymś innym. W klasie też można być ciałem lecz nieobecnym duchem. Znam to z autopsji z analogowej szkoły. Wracając do automatycznego sprawdzania obecności - mechanizacja w wielu miejscach wyrugowała ludzkich bileterów. Są automatyczne bramki i użytkownik sam sprawdza swoją obecność. Czy to przykładając bilet czy to pasek magnetyczny. Możliwe, że i taka automatyzacja AI dotrze do szkół i uczelni oraz przejmie na siebie obowiązek sprawdzania listy obecności. I wyśle mailem raport. A czy sprawdzi uważność na zajęciach? Był lecz czy uważał, słuchał, był aktywny?
Sprawdzanie listy i inne wypełniacze pozwalają uczniowi przetrwać do "dzwonka". Przy sprawdzaniu listy jest bezpiecznie, bo nauczyciel nie zapyta. Taka spokojna poczekalnia.
To w ogóle nie sprawdzam? Nie. Sprawdzam inaczej, przez wykonanie i podpisanie prac w czasie zajęć. Wiem kto jest lecz nie wyczytuję na głos. Po efektach pracy widzę. Sprawdzam automatycznie, niczym czytnikiem elektronicznym, już po zajęciach. Prawie jak AI. Tylko więcej czasu mi zajmuje i to już po zajęciach.
Jeśli nie liczyć rytuału początku lub fazy integracyjnej to sprawdzanie listy obecności jest zbędną aktywnością. Integrować można się lepiej i pełniej. Na to jednak trzeba trochę więcej czasu i wysiłku. Czy to wygląda niepoważnie - takie aktywności integracyjne? W zasadzie wyczytywanie listy pomocne jest do zapamiętywania twarzy i nazwisk studentów. Do niczego więcej. Bywa jeszcze na dużej sali lista obecności samodzielnie wypisywana, taka kartka puszczone po sali. Ale ma to sens tylko pierwszy raz. Potem i tak mogą dopisywać martwe dusze. Więc po co taka terroryzująca kontrola? Rytuał udawania? USOS robi już to automatycznie, wystarczy zajrzeć na swój profil, by dowiedzieć się ilu i którzy studenci uprawnieni są do obecności na zięciach. A jak przyjdzie ktoś z zewnątrz? Student z innego kierunku lub wydziału?
Sprawdzanie listy obecności jest jakąś aktywizacją, ale tylko jednej osoby w danym momencie, tej wyczytywanej. Reszta jest bierna. Może czuje się bezpieczna przez tę chwilę? To poprawiałoby samopoczucie.
Wiem jedno, że jeśli na początku nie nawiążę z nimi kontaktu, to oni nawiążą kontakt ze swoimi smartfonami. Czy to jawnie czy w ukryciu. Lepiej jednak widzieć i wiedzieć niż żyć pozorami. To może zakazać smartfonów i laptopów? Ale przecież niektórzy mają otwarte notebooki i laptopy, niczym notatniki. Na tych urządzeniach można notować tak, jak kiedyś w zeszycie. Nie można więc zakazywać korzystania z notatników. Chcemy by uczniowie/studenci notowali. A jeśli korzystają z Internetu (czy na laptopie czy na smartfonie) to może dodatkowo taki student sprawdza niezrozumiałe dla niego kwestie? Aktywnie uczestniczy, słucha i szybko korzysta z zasobów zewnętrznych? Czyli może być smartfon i laptop przydatny do notowania w czasie zajęć. Zakazać używania smartfonów? To spirala strachu, agresji i udawania. Muszą się kiedyś nauczyć kulturalnego i tak zwanego dobrego wychowania (zachowania) w miejscu publicznym, na spotkaniach z innymi ludźmi. Jednym słowem społecznej empatii.
Owszem jest problem, lecz nie da się go sensownie rozwiązać nakazami, kontrolą i karami. Potrzeba więcej wysiłku w zainteresowanie i zmotywowanie do pracy. Albo też zajęcie smartfonów zadaniami zleconymi przez nauczyciela/wykładowcę. Uczący się nie ma podzielności uwagi więc trzeba tę uwagę skupić na temacie spotkania i zadaniach, w których studenci/uczniowie będę się uczyć. Wiem, to nie jest łatwe i nie zawsze się udaje. I to widać, czy uważają czy są myślami daleko. I nie ważne czy tę podróż odbywają rysunkami w notesie czy skrolowaniem w telefonie. Zwłaszcza, gdy się czeka od dzwonka do dzwonka, gdy brnie się przez pustkę wypełnianą rytualnymi czynnościami. Albo z innych przyczyn, całkowicie niezależnych od wykładowcy/nauczyciela.
Nadmiar bodźców rozprasza, tak jak nadmiar kolorowych bilbordów i reklam na miejskiej ulicy. Może więc smartfon rozpraszać. Szkoła to miejsce, gdzie można się nauczyć sensownego korzystania z takich urządzeń. By pomagały a nie rozpraszały. Czasem również metodą prób i błędów. Doświadczać na sobie by lepiej zrozumieć.
Pozwalam korzystać z telefonów w czasie zajęć. Dorośli ludzie sami muszą przejąć odpowiedzialność za siebie i swoją edukację. Jedyne co robię to aktywizuję kontakt przez qr kody i programy takie ja Mentimeter. Planuję w większym zakresie wykorzystać różne quizy. I widzę, gdy korzystają ze swoich elektronicznych urządzeń. A jak nie wiąże się to z aktywnością na zajęciach, to wiem, że nie za bardzo w tym momencie słuchają. Czyli zajęcia tracą swoją siłę. Ich umysły są czymś innym zajęte. Przecież w czasach analogowych, otwarty zeszyt i notowanie wcale nie oznaczały uważnego słuchania i notowania wykładu. Sam pisałem coś innego czy rysowałem (a przecież rysunek to też forma notowania). Mogą pisać i czytać zupełnie coś innego. Lepiej więc widzieć wszystkie sygnały ciała i informacje zwrotne. Nawet te niezamierzone. Po co pozory i udawanie aktywnego słuchania? Pozorowanie jest typowe w kulturze strachu, kary i podających treści. Niech sami biorą odpowiedzialność za swoją edukację. Są już dorośli. A przynajmniej powinni.
Rozliczam za wykonywanie zadań a nie za obecność. A w zasadzie nie rozliczam tylko wysyłam informacje zwrotne. Można konia przyprowadzić do wodopoju lecz nie można go zmusić by się napił. Większa wolność i swoboda dla studenta dla mnie oznacza dodatkowy wysiłek (by zainteresować, by chcieli przychodzić) ale i w konsekwencji lepsze przemyślenie zajęć i efektów. Szybciej dostaję informacje zwrotne. Szybciej mogę zmieniać metody, treść lub formę zajęć.
Jak sprawdzę i po czym poznam, że opanowali zaplanowany materiał (wiedzę, umiejętności, postawy)? Tu jest spory problem, bo z biegiem lat jestem mniej pewien tego, czego powinni się nauczyć. Bo na przykład czy mam trzymać się utartych wzorców co do treści i formy, czy też szybciej reagować na zmiany cywilizacyjne i społeczne? Także w sensie indywidualnym i lokalnym. Nie da się dobrze zaplanować na kilka-kilkanaście lat do przodu treści i formy dostosowanych do wszystkich. Obecnie widzę z jednej strony deficyty a z drugiej większą przydatność umiejętności społecznych, takich jak współpraca w grupie, dyskutowanie, dialogowanie, kreatywność. Uznać, że to nie moja działka, że to powinno być wcześniej, na innych przedmiotach? Trzymać się ściśle algorytmu niczym AI czy też kreatywniej reagować na potrzeby chwili i sytuacji? Może w tym drugim ludzie są jeszcze lepsi od AI?
Chcę wiedzieć czy przychodzą z ciekawości i dla przyjemności zdobywania wiedzy, dyskutowania czy może ze strachu. Dlatego najczęściej nie sprawdzam listy obecności. Po co? Jak już ich poznam, to skończą się zajęcia i przyjdą zupełnie nowi.... Krótki szarpany kontakt. Potrzebna dodatkowa przestrzeń i dodatkowe sytuacje, w których tworzą się relacje i niemalże mityczne zależności mistrz-uczeń. Przestrzeń edukacyjna uniwersytetu to nie tylko obowiązkowe zajęcia w formie wykładów i ćwiczeń.
Może już niebawem w całości częścią administracyjną zajmie się AI? A ja będę mógł skupić się na czynnościach ważnych, twórczych? No tak, tylko które są te ważniejsze, nie rutynowe, nie nudzące? I ile na nie potrzeba czasu? Tak jak w tabletce, część do substancja lecznicza a część to wypełniacz.
W nowym roku będę intensywniej poszukiwał tego sensu i poznania czynności ważnych w edukacji. Uwolniony przez algorytmy od czynności nudnych, powtarzalnych, nużących, będę wreszcie mógł zająć się tymi kreatywnymi? Chyba, że zła macocha ponownie wysypie mak do popiołu i każe wybierać...
19.12.2022
Czy jest sens zakazywania przynoszenia smartfonów uczniom do szkoły?
Czasem wybuchają gorące dyskusje o smartfonach w szkole, łącznie z postulowanym zakazem przynoszenia telefonów komórkowych przez uczniów do szkoły. Podobno takie zakazy są w Australii, Chinach i Francji. Jaki jest sens zakazów, gdy to jest urządzenie osobiste, wykorzystywane praktycznie przez każdego? Jakie są głosy za i jakie przeciw?
Zwolennicy zakazów podkreślają, że smartfony rozpraszają uwagę, uzależniają, utrudniają kontakty, izolują społecznie itp. Samo zło, przed którym trzeba ochronić młode pokolenie. Przypomina to trochę ruchy luddystów z XIX wieku, sprzeciwiające się maszynom w fabrykach. Tak więc czy są to słuszne ostrzeżenia czy jałowa walka z postępem?
Czy problem jest w samych telefonach komórkowych i social mediach czy też z umiejętnością (lub brakiem takiej umiejętności) korzystania z urządzeń i social mediów? I czy szkoła powinna uczyć korzystania z narzędzi, z którymi i tak poza szkoła się spotkamy? Chronić i izolować czy jednak uczyć korzystania?
Do czego są przydatne telefony? Na przykład do kontaktu z rodzicem, gdy uczeń jest chory i trzeba zabrać go ze szkoły. Jeśli potrzebny kontakt, a same smartfony są nieodpowiednie, to można przecież wykorzystywać służbowe telefony, np. automaty dostępne na korytarzu. Problem tylko z zapamiętaniem numeru. Powszechne korzystanie ze smartfonów i to, że numery są zapisane w urządzeniu a nie w naszej głowie, powoduje, że jeśli nie masz ze sobą urządzenia to i nie znasz numeru telefonu, pod który należałoby zadzwonić. Ale i tę trudność dałoby się rozwiązać. Wystarczy na początku roku szkolnego polecić zapisanie numerów telefonu do rodziców czy opiekunów. A uczeń nosiłby je w dzienniczku czy specjalnym notesie. Może przy okazji byłoby to ćwiczenie pamięci? Na takie utrudnienia można byłoby się zdecydować, gdyby zagrożenia odsmartfonowe były rzeczywiście duże i groźne.
Co jest problemem? Uzależnienie behawioralne, nadmiar bodźców i rozpraszanie? Na to samo narażeni są dorośli. Może więc sensowniejsze jest nauczenie zdrowego korzystania niż izolowanie? Bo gdzie mieliby się nauczyć? Obecni dorośli nie mieli szansy w szkole się nauczyć, bo smartfony pojawiły się, gdy byli już dorosłymi i gdy zakończyli naukę szkolną. Niech więc i kolejne pokolenie uczy się samo, metodą prób i błędów? To oddanie meczu walkowerem.
Warto jednocześnie podkreślić, że smartfony to także urządzenia edukacyjne do czytania qr kodów, udziału w quizach itp. Czy warto z takiego narzędzie edukacyjnego rezygnować? Ale może wystarczy by w każdej klasie były tablety i smartfony dostępne dla każdego (szkolne, służbowe). I wtedy, gdy trzeba to po prostu rozdać uczniom i niech korzystają z tych urządzeń w celach edukacyjnych. Tu rodzi się pytanie: zadbać o wyposażenie klas czy raczej o wyposażenie ucznia? Jeśli klasowe smartfony to potrzeba dodatkowego czasu na ich konserwację i czyszczenie ze zbędnych plików. Bo gdy z jednego tabletu korzysta wiele osób, to trzeba "sprzątać". Kolejne godziny pracy dla szkolnego personelu. Przecież nauczyciel nie ma już tego wolnego, dodatkowego czasu na porządkowanie i kontrolę zainstalowanych narzędzi. A czasem nie ma nawet takich umiejętności. Po drugie, dlaczego nie uczyć ucznia sensownego korzystania z własnego urządzenia, z którego korzysta uczeń stale? Szkoła i życie pozaszkolne to mają być dwa nieprzystające i izolowane światy?
Czy zbicie termometru wyleczy z choroby? Może smartfony i social media jedynie wchodzą w pustkę zaniedbanych relacji międzyludzkich? Może są objawem choroby a nie jej przyczyną? A jeśli tak to lepiej cały wysiłek skupić na przyczynach a nie maskowaniu objawów.
Czy smartfony same w sobie są zagrożeniem? Moim zdaniem nie są. Ale niewłaściwe z nich korzystanie jest już problemem i zagrożeniem. Tak jak w przypadku każdego narzędzia. Czy siedzenie w szkolnej ławce może być przyczyną wad postawy i skrzywienia kręgosłupa? Tak. Samo siedzenie nie jest właściwe dla człowieka, zwłaszcza długotrwałe. Czy pozbyliśmy się ławek i krzesełek ze szkół? Na szczęście nie (bo w zyciu pozaszkolnym także dużo siedzimy). Ale dostrzegając problem wprowadzone zostały konkretne zasady: dostosowanie wysokości ławek do wzrostu ucznia (a ten stale rośnie!) oraz zaprojektowano najlepsze dla postawy ciała krzesełka. Dostrzeżone zagrożenie rozwiązano lecz nie przez eliminację ławek ze szkół. Inny przykład - noże na stołówce szkolnej. Przecież uczniowie mogą się skaleczyć i zrobić sobie krzywdę. Więc wyeliminować sztućce ze szkół? A może jednak wystarczy nauczyć się nimi posługiwać? Na szczęście wybrano to drugie.
Jak i kiedy oraz gdzie nauczyć korzystania z social mediów i internetu i wielofunkcyjnych smartfonów? Dorośli nie mieli szansy nauczyć się w szkole. Urządzenia pojawiły się, gdy oni byli już dorośli. Smartfony i social media to zjawisko nowe, dorośli uczą się razem z dziećmi. I bardzo często nie mają dobrych nawyków czyli przekazują złe wzorce swoim dzieciom. Np. smartfon jako niania, która zajmuje się dzieckiem - dorosły daje smarfon małemu dziecku do ręki, by się nim zajął i nie przeszkadzał. Kiedyś było to starsze rodzeństwo (obowiązek pilnowania młodszego rodzeństwa). Obecnie, przy takiej a nie innej strukturze demograficznej, starsze wzorce nie są możliwe do zastosowania. Smartfony na trwałe wchodzą w relacje międzyludzkie i są stałym elementem naszego życia. Są urządzeniami osobistymi i wielofunkcyjnymi. Czasem służą tylko do zabawy. A może właśnie w szkole byłaby okazja pokazać, że są to urządzenie do komunikacji i edukacji?
Jeśli nie w szkole to gdzie mają się nauczyć? Używanie urządzenia to nie jest jeszcze kompetencja cyfrowa. A czy kompetencje cyfrowe powinny być kształtowane w szkole? To jak? Na wykładzie i z notowaniem do zeszytu by w domu poćwiczyli na realnym smarfonie?
Jak korzystać z internetu i telefonów? Nawet studenci często nie wiedzą, że można i jak wykorzystać Faceook do kontaktów służbowych. Smartfon tylko jako urządzenie towarzyskie a nie urządzenie edukacyjne? No bo gdzie mieli się tego nauczyć?
Równolegle trzeba nauczyć nauczycieli (dorosłych) korzystania z nowych technologii, to wtedy odpowiednio wykorzystają w szkole i nauczą dzieci. Wiedząc o rzeczywistych zagrożeniach rozpraszania uwagi i nadmiaru bodźców. Nadmiar rzeczywiście rozprasza. I jest tak z telewizorami oraz ulicznymi reklamami. Trzeba nam więcej wyciszenia i uważności. I trzeba się tego nauczyć w realiach świata współczesnego. Tego świata, w którym smartfony występują powszechnie jako urządzenia osobiste.
Zakazać? To oznaka bezradności. I zupełnie nieskuteczne. Smartfon to osobiste urządzenie do kontaktów, także w social mediach. Zakazywanie to tworzenie kalekich cywilizacyjnie ludzi.
Zyski i straty z obecności czy zakazu smartfonów w szkole. Jaki wyjdzie bilans? Moim zdaniem najsensowniej jest poznać problem i przeciwdziałać negatywnym skutkom a jednoczesnie wzmacniać pozytywne nawyku i umiejętności.
Tak, jestem zdecydowanie przeciw zakazom odgórnym. Zdaję sobie sprawę z zagrożeń. I dlatego właśnie potrzebne jest wsparcie merytoryczne dla szkół i nauczycieli by wiedzieli jak korzystać mądrze i efektywnie. Może wystarczy regulamin/zwyczaj: dziecko/uczeń ma smartfon ze sobą lecz na lekcji korzysta tylko w określonych sytuacjach. I to nauczyciel podsuwa zadania i pokazuje jak korzystać z określonych aplikacji. Social media i nternet są dla nas zjawiskami nowymi cywilizacyjnie. Uczymy się z nich korzystać także do budowania (a nie osłabiania) relacji międzyludzkich. Musimy więc rozpoznać zarówno zagrożenia jak i ewidentne korzyści i je wykorzystywać.
15.12.2022
Punkty mnie nie definiują, tak jak stopnie nie definiują ucznia
Gdzieś w skansenie. Niech pozostanie jako ciekawostka historyczna a nie współczesna praktyka codzienna. |
Nawyki szkolne pozostają długo - ocenoza zmienia się w punktozę. Długotrwały efekt uczenia się dla ocen czyni spore zniszczenia w życiu społecznym. Gubiona jest informacja zwrotna a edukacja staje się wyścigiem ocen. Czy można poprawiać oceny czy nie? I jak potem liczyć średnią? Załóżmy, że uczeń czy student dostaje ocenę niedostateczną. Potem poprawia na 5. To na ile umie? Na 5 czy na 3,5 jak wskazywałaby średnia? A może średnia mówi tylko o systematyczności lub o tempie uczenia się? O ile cokolwiek mówi. Bo wszystko zależy od rozumienia tej oceny, jej interpretacji. Sama cyfra, wyrwana z obszernego i lokalnego kontekstu niewiele informuje. A my do tych ocen i punktów przywiązujemy tak dużą wagę.... Zaczynamy w szkole. Przyzwyczajamy się a potem w pracy stosujemy te same modele. Cyfry zamiast pełnej informacji zwrotnej.
Zaczynam zmienianie świata od siebie. Czy można? Można, choć jest to uciążliwe, bo poza głównym nurtem.
9.12.2022
Uczniowie ukraińscy w polskich szkołach czyli o kluczowych kompetencjach XXI wieku
Czasami potrzebujemy kryzysu, żeby zacząć używać wyobraźni. Potrzebujemy wstrząsu by dostrzec to, co wokół nas już istnieje. Na dodatek żyjemy w czasach nieustannej zmiany i nieustannego kryzysu. Jednym słowem permakryzys. Dlatego właśnie potrzebne są kompetencje XXI wieku: kreatywność, komunikacja, kooperacja i krytyczne myślenie. I nie dlatego, że wcześniej źle zaplonowaliśmy system szkolny i edukacyjny, ale dlatego, że zmieniły się warunki.
Tak więc w wielokulturowości zanurzeni jesteśmy bardziej niż myślimy. Dlatego właśnie potrzebujemy nauczyć się być gościem u innych i być dobrym gospodarzem dla innych. Dlatego ukraińscy uczniowie w polskich szkołach są dla nas szansą, wyzwaniem i darem, który potrzebujemy wykorzystać. Dla siebie. Dla polskiej edukacji. Ten kryzys, ten wysiłek, jeśli go wykorzystany i nie zmarnujemy wygenerowanej kreatywności i współpracy szkoły z instytucjami i organizacjami pozaszkolnymi, będzie ważnym impulsem rozwojowym. Dla nas, dla Ukraińców, dla Europy.
Życie w europejskiej wielokulturowości rodzi potrzebę nauczenia się bycia gościem w obcej kulturze i bycia gospodarzem dla innokulturowców. W obu przypadkach potrzebna jest empatia i otwartość. A nie ksenofobia i agresja. Kolejne kompetencje kluczowe. Ale wcześniej potrzebna jest świadomość odmienności języka i znaczeń. Tę niestety trudno sobie uświadomić, koncentrując się tylko na etniczności.
Przybywają do nas różni migranci. A wraz ze zmianami klimatu będzie ich dużo więcej. I z większymi różnicami kulturowymi. Wielokulturowość to nie tylko uczniowie ukraińscy. Doświadczenia nauczycieli nabywane teraz w tej sytuacji są bezcenne. Będziemy z nich korzystać. Bo do szkół trafią nie tylko małe dzieci ale i nastolatkowie. I czego ich uczyć? Podstawy programowej czy języka? Trzeba nowych rozwiązań a na to nie jesteśmy jeszcze przygotowaniu. Korzystajmy więc z okazji i poznajmy problem dogłębnie, by zrozumieć i się przygotować.A skoro już teraz jesteśmy zróżnicowani, to czego i jak uczyć na przykładzie polskich lektur? Jak znaleźć wspólną podstawę kulturową i cywilizacyjną? Czy nie trzeba zmienić zestawu lektur szkolnych? Czy nasze lokalne, polskie sprawy, zwłaszcza te z XIX wieku, mogą być wspólną płaszczyzną kulturowa, jednocząca nas, żyjących tu i teraz obok siebie w jednym kraju? Przecież już teraz wiele lektur nawet dla polskiego społeczeństwa, tego młodego, jest już zdezaktualizowana. Nie ten język (problem z komunikatywnością), nie te problemy.
Dostrzeżenie innych kultur, w mniejszej czy większej skali, nie oznacza wyrzeczenia się własnej. Nie musimy innej kultury przyjmować. Ale potrzebujemy umieć prowadzić dialog, dialogować międzykulturowo. Czy umiemy być gospodarzami i czy umiemy być gośćmi? Przecież w obrębie polskości jesteśmy już podzieleni na wiele "plemion kulturowych". Czy Polacy potrafią być gospodarzami dla Polaków oraz czy Polacy potrafią być gośćmi u Polaków? Wydaje mi się, że nie. Doświadczycie tego zapewne przy świątecznym stole.
Co nas scali? Język?
Literatura? Kultura narodowa czy globalna? A może nauki przyrodnicze? Może to one będą dobrą podstawą do integracji ludzi z różnych kultur?
Jesteśmy na wyjściu ze znanego świata. Co nas spotka? Czy się odnajdziemy? Z całą pewnością do tego spotkania jutra potrzebne są kompetencje XXI wieku. Dodam tylko, że mamy już trzecią dekadę tego wieku. To już jest a nie, że dopiero przyjdzie.