Współczesny cmentarz. Drzewa tylko w okolicznym lesie, w tle. W mieście i tego nie ma. |
Liczba wszystko zmienia. Jest nas 8 miliardów. I jesteśmy bogaci. Nawet po śmierci dużo konsumujemy. Taki potlacz* globalnego społeczeństwa konsumpcyjnego. Stać nas, to demonstracyjnie niszczymy zasoby środowiska. I swoją przyszłość.
Kiedy byłem małym chłopcem, a było to ponad pół wieku temu, to na cmentarzach były przede wszystkim drzewa i drewniane krzyże. Groby były głównie ziemne, czasem tylko z obmurówką lub ogrodzone żeliwnym płotkiem. Kamienne grobowce były rzadkością. Jako mały chłopiec stałem na takim wiejskim cmentarzu i zapalałem lampki. Nie było ich wiele. Głównie gliniane czarki. Wiatr często gasił płomień znicza i trzeba było zapalać od nowa. Zapałkami. Na cmentarzu były szutrowe (piaszczyste) alejki, dużo drzew i nieliczne światełka. Można powiedzieć, że bardzo uroczy klimat. I chodziliśmy od grobu do grobu, staliśmy, modliliśmy się w ciszy, spotykaliśmy się z rodziną. Poznawało się, gdzie kto z rodziny leży i jak jest spowinowacony. Starsi opowiadali, wyjaśniali rozległe koligacje. Samochodów było mało, więc przy cmentarzach było luźno. I nie było straganów.
A po wielu latach staliśmy się bogatym społeczeństwem. Robimy to samo co kiedyś tylko dużo bardziej. A ta ilość (liczba) ma kluczowe znaczenie. Pojawiły się plastikowe kwiaty – bo wiadomo, dłużej poleżą, nie zwiędną. Jako bogatsi zaczęliśmy stawiać „pomniki”, Drewniane krzyże z metalową blaszką zniknęły. Na tej małej blaszce było wypisane kto, kiedy się urodził i kiedy zmarł. Lakoniczna informacja. Ale wystarczyła. Żelazne krzyże były mniej liczne. Były trwalsze. Ale i na nich widać było upływ czasu. Teraz pojawiać się zaczęły murowane płyty i murowane krzyże. A potem całe kamienne grobowce. Z lastriko oraz pięknych kamieni, szlifowanych ze złoconymi napisami. Duże, kamienne, pięknie zadbane. Piękne a jednak ponure. A obok polbrukowe lub cementowe chodniki. Cała ziemia przykryta kamieniem lub betonem. I zniknęły drzewa z cmentarzy. Bo brakowało miejsca, bo korzeniami uszkadzały te piękne kamienne grobowce, no i liście spadały na groby. A to przecież nieładnie. A czasem wiatr wywracał drzewo lub gałąź spadała na te piękne i trwałem pomniki. Strata doczesności.
Dawniej listopadowe odwiedziny na cmentarzu to swoista rewia zimowej mody. Pokazać się dobrze odzianym, niech inni widzą. W tym względzie nic się nie zmieniło. Pokazujemy na różne sposoby na cmentarzu, że nas stać, że jesteśmy bogaci. Że możemy wydać dużo pieniędzy.
Jesteśmy bogaci, więc kupujemy dużo dużych zniczy. Stać nas. I te kamienne grobowe szczelnie przykryte są chryzantemami w doniczkach (kiedyś sadzono kwiaty po prostu na grobie, bo był ziemny i można było rośliny posadzić do ziemi). Dużo szklanych i plastikowych zniczy, a między nimi sztuczne kwiaty. Nawet znicze elektryczne z bateryjką. Świecą światłem sztucznym, póki bateria działa.
Robimy to, co dawniej, stajemy przy grobach, modlimy się. Ale dużo więcej niż kiedyś przynosimy jednorazowych rzeczy, które tak szybko stają się śmieciami. Taka ta nasza globalna cywilizacja z ogromną konsumpcją przy każdej okazji.
Te współczesne cmentarze są smutniejsze niż te dawniej. Po pierwsze nie ma drzew, po drugie trudno przejść między grobami, bo tak ciasno rozmieszczone są duże grobowce. Obok cmentarzy ogromne pojemniki na śmieci. Bo to kwiaty, znicze, opakowania. Mnóstwo tego. I ogromne parkingi. Wiatr nie gasi już płomieni bo szczelnie utulone są w plastikowych osłonkach. Roznosi tylko foliowe torebki i plastikową drobnicę. Na cmentarzu posprzątane, lecz poza nim już niekoniecznie. Bo wiatr poroznosił i poozdabiał okolice krzewy i drzewa, czasem przydrożne rowy...
Jest nas 8 miliardów, jesteśmy dużo bogatsi. Więcej grobów i coraz więcej ziemi bez drzew i skutej kamieniem. Smutne, kamienne i puste pustynie. Rozrastają się. A na nich ogromne ilości szybko przemijających materialnych wyrazów tradycji. Które szybko zamieniają się w śmieci. Ale kto się odważy wyłamać z tego wyścigu niby powiązanego z tradycją?
Coś się zmieniło. Jest nas więcej, jesteśmy bogatsi, więcej konsumujemy. Niby tradycja ale przecież inna, rozrośnięta. Śmiałbym nawet napisać, że wynaturzona. Może zatrzymajmy się na modlitwie – ona nie produkuje śmieci, nie zużywa zasobów ziemi. A teraz nawet po śmierci dużo konsumujemy. W pamięci o zmarłych zatruwamy przyszło żyjących. Coś warto zmienić. Może właśnie pola pamięci z nie skutą kamieniem ziemią i rosnącymi drzewami? Z pięknie i przyrodniczo przemijająca nasza doczesnością, bez nachalnego rozpychania się betonem by pokazać "tu jestem/byłem". Może alternatywą jest skromne bycie na Ziemi? Nawet po śmierci.
* Potlacz to tradycyjna ceremonia i praktyka społeczna rdzennych ludów Północno-Zachodniego Wybrzeża Ameryki Północnej, takich jak Haida, Tlingit, Kwakwaka'wakw. Jest to wydarzenie, podczas którego gospodarze (zazwyczaj wodzowie lub osoby o wysokim statusie) organizują uroczystość, na której rozdają prezenty gościom, aby zademonstrować swoją hojność, status społeczny i bogactwo. W czasie potlaczu często niszczono dobra materialne. Była to część ceremonii, która miała na celu zademonstrowanie bogactwa i statusu gospodarza. Niszczenie wartościowych przedmiotów, takich jak miedziane tarcze, koce czy inne cenne przedmioty, miało pokazać, że gospodarz jest na tyle zamożny, że może sobie pozwolić na takie straty. Było to również sposób na redystrybucję dóbr w społeczności, ponieważ po ceremonii goście często otrzymywali prezenty od gospodarza.
Przepiękny tekst, zmuszający do refleksji nad współczesną "tradycją" "obchodzenia" («pójść kolejno w kilka miejsc w jakimś określonym celu), tego święta, czegoś spłyconego do "wizerunku zewnętrznego"....
OdpowiedzUsuń