Nowość jest potrzebna by mieć motywację do pracy i przeciwdziałać rutynie oraz wypaleniu zawodowemu. Zaangażowanie i zaciekawienie nowością i nieznanym przydatne jest nie tylko studentom, uczęszczającym na wykłady lecz i wykładowcy. By budziły się dobre emocje i zaangażowanie. A emocje są zaraźliwe. Więc lepiej zarażać tymi dobrymi: ciekawością, fascynacją, odkrywaniem.
Są dwa powody, dla których rozpocząłem eksperyment dydaktyczny z dziennikami refleksji jako formą egzaminu pisemnego. Pierwszy to ocenoza, która zbytnio wypełniła przestrzeń edukacyjną od pierwszych klas szkoły podstawowej aż po studia. Testy i egzaminy łatwo robić. Uczniowie i studenci uczą się zdawać. Tylko czy te umiejętności są przydatne w życiu pozaszkolnym? Czy są to umiejętności przydatne w praktykowanym zawodzie? Pisanie do szuflady, gdy jedynym oceniającym jest nauczyciel czy wykładowca. Potrzeba więcej codziennej konfrontacji z życiem realnym. Po drugie, w czasach Internetu i ChatGPT jaki ma sens zadawanie domowych prac pisemnych na ocenę? Ważniejszy staje się egzamin ustny. Lub systematyczność i refleksja nad sobą, w której to student przejmuje odpowiedzialność za swoją edukację a ocenia się sam przez konfrontację z realnymi zadaniami. I pracuje tak, jak w przyszłej pracy. Korzysta z różnych narzędzi i współpracuje z innymi. Zamiast więc pisemnego testu jako egzaminu na koniec semestru, systematyczne pisanie dziennika refleksji. Po pierwsze powtarzanie, po drugie systematyczność, po trzecie przetwarzanie zasłyszanej, spotkanej wiedzy, po czwarte refleksja nad procesem. A po piąte weryfikacja siebie samego z nowymi narzędziami. Będą przydatne w pracy nauczyciela i nie tylko nauczyciela. Coś na próbę z integrowaniem różnorodnych umiejętności. Na przykład z formatowaniem tekstu, dłuższymi wypowiedziami, tworzeniem grafik.
Czy się uda? Nie wiem. Sam jestem ciekawy. Uczę się razem ze studentami. I też popełniam błędy. Lecz nie traktuję ich jako porażki lecz wskazówkę co musze uzupełnić, czego się nauczyć, co utrwalić i zoptymalizować. Może przez pryzmat świadomości własnych błędów będę bardziej wyrozumiały dla studentek?
O dydaktycznych i edukacyjnych walorach dziennika refleksji czytałem już wcześniej. I powoli się przymierzałem, żeby samodzielnie sprawdzić czy i jak to działa. Od kilku tygodni już się w tej rzeczywistości zanurzyłem. Jakie są efekty? Poznaję coś nowego i w dużej skali mierzę się z wyzwaniem. Widzę jak sobie radzą (lub nie radzą) studenci zdolniejsi i ci zupełnie przeciętni. Są bardzo zróżnicowaniu w swoich ambicjach, planach życiowych, umiejętnościach komunikacyjnych i cyfrowych. A przy nich i ja się uczę oraz poznaję nowe obszary mediów społecznościowych.
Po pierwsze część studentek wybrało Instagram. I z tej przyczyny lepiej poznaję to medium. Bo sytuacja mnie zmusiła. Miałem konto kiedyś założone, ale wydawało mi się, że to miejsce do zamieszczania zdjęć. Słyszałem coś, gdzieś w oddali, że młodzi ludzie bardziej preferują Instagram niż Facebook. Teraz mam okazję bliżej poznać ich świat i możliwości komunikacyjne. Czytam, oglądam ich prace i sam próbuję wykorzystać nowe możliwości. Można więc na Instagramie pisać nieco więcej (ale nie za dużo), zamieszczać grafiki, dodawać filmiki. Sprawdzam czy nadaje się do spisywania refleksji. I do pracy zespołowej.
Po drugie systematycznie widzę prace studentek, co z wykładu zapamiętały, jak rozumieją poszczególne treści, co dostrzegły a co nie, gdzie pojawiają się błędy w rozumowaniu itp. Szybka informacja zwrotna. Można oczywiście byłoby robić co tydzień testy lub quizy sprawdzające. W każdym razie są to szybsze (i chyba dla studentów przyjemniejsze, bez stresującej "spiny" - w porównaniu do testów i kolokwiów) informacje zwrotne niż w przypadku egzaminu. Bo po egzaminie to już nic nie można zrobić. Chyba, że jakiś poprawkowy. Ale przecież nie ma zajęć między egzaminem w pierwszym terminie a tym poprawkowym. I już nic nie można skorygować. Z dzienników refleksji wyczytać można więcej niż z kolokwium. Bo nie odpowiadają dla stopni, nie próbują wpisać się w "klucz odpowiedzi".
Po trzecie mam.... więcej pracy. Muszę co tydzień przeczytać sporo nowych wpisów, analizować je, archiwizować i przesyłać uwagi, komentarze, sugestie. Sam sobie tej pracy dołożyłem. Nie uważam za stratę, bo dziennik refleksji jest dla mnie nowością a przez to emocjonalnie angażuje. Przeciwdziała nudzie i wypaleniu zawodowemu. Mózg ludzki lubi nowości i niespodzianki. I różnorodność. Dlatego odmiana jest potrzebna nie tylko studentom lecz i wykładowcom.
Po czwarte widzę różnorodne postawy w zakresie prokrastynacji, pracy zespołowej lub prób "podwózki na cudzych plecach". Lepiej poznaję studentki. I mam możliwość interakcji online. Jeszcze za mało tej dyskusji lecz jest! Poznaję stereotypy myślenia, wyniesione ze szkoły średniej, mam możliwość modyfikowania treści na kolejnych wykładach. Dostrzegam ich trudności techniczne w edycji treści na bloggerze. Można próbować im pomóc. Jeszcze nie wiem jak. Ponawiam próby i patrzę na rezultaty. Dla mnie też jest to przygoda uczenia się. Przygoda z potknięciami.
Zadania na najbliższe tygodnie? Rozwinąć dyskusję, by się odważyły w całej grupie, np. na Teamsach, otwarcie dyskutować. Oraz jak rozwinąć pracę zespołową lub przynajmniej w małych grupach. Czyli będę zmierzał się z dwoma ważnymi kompetencjami: komunikacją i kooperacją. Czy potrafię dobrze zaprojektować przestrzeń by te kompetencje się rozwijały?
I w końcu jeszcze jedna, ważna refleksja: czuję jak zmieniam się z nauczyciela w projektanta. Nauczyciel - naucza, wykładowca - wykłada a projektant projektuje przestrzeń, w której można się uczyć. Projektant edukacji jest jak ogrodnik: przygotowuje grządkę, sieje nasiona, podlewa i czeka. Aż urośnie. Czasem jednak nasiona są słabe i nie kiełkują, czasem przychodzi przymrozek lub susza i osłabia lub niszczy rośliny. I pojawiają się pomysły jak zaprojektować przestrzeń by ni przymrozki, ni susza ni szkodniki nie osłabiły plonu. W każdym razie na owoce trzeba długo czekać. I są niepewne.