28.11.2024

Patchworkowe mola czyli o zakorzenieniu uniwersytetu

Listopadowy wernisaż. Fot. Leszek Kuryłowicz
 

Niedawno odbył się wernisaż wystawy pani Marii Fernandy Satizabal Gothard, kolumbijskiej artystki, prezentującej swoje prace patchworkowe w etnicznym stylu mola (zobacz zdjęcia z wernisażu). Jakimi drogami wędrowała ta wystawa aż do Olsztyna? Głównym tematem niniejszego wpisu jest zakorzenianie się uniwersytetu w środowisku lokalnym. Wystawa prac Marii Fernandy Satizabal Gothard w Olsztynie to wydarzenie, które wykracza poza ramy zwykłego wernisażu. To opowieść o tym, jak przypadkowe spotkanie, zapał grupy kobiet zainteresowanych rękodziełem i otwartość uniwersytetu połączyły odległe światy – Kolumbii i Polski.

Temu wpisowi można byłoby badać zupełnie inny tytuł, np. Nić porozumienia tkana z patchworku. Pani Maria ma wykształcenie akademickie artystyczne, pochodzi z Kolumbii ale mieszka w USA. Wraz z mężem przyjechała na jakiś czas do Polski, do Elbląga. Jako osoba aktywna poszukiwała artystycznych kontaktów tu, na miejscu. Przez internet dotarła do mojej koleżanki z czasów studenckich - Małgorzaty Karmasz, która w grupie kobiet szyje przecudne patchworki. Już od wielu lat. Sporo zdjęć z ich wystaw znajduje się w internecie, łatwo do nich dotrzeć. I tak też dotarła pani Maria Satizabal. Pozorną barierą wydawał się język. Ale od czego nowe technologie. Moja koleżanka, po pierwszym kontakcie, kupiła nowy telefon, by korzystać z translatora i w pełni wykorzystać media społecznościowe. Namacalny przykład tego, że nowe technologie ułatwiają kontakty. Potrzebna tylko chęć i odwaga uczenia się nowych narzędzi

W czasie wakacyjnego spotkania w małym gronie absolwentów pokazała mi jedną pracę pani Marii i powiedziała "musicie się poznać". Od słowa do słowa narodził się pomysł na wystawę w Olsztynie. Telefon i zapytanie skierowane do pana Bogusława Woźniaka z Klubu Baccalarium, „czy można zrobić taką wystawę już w listopadzie?”. Odbyło się spotkanie z pokazaniem prac i zapadła szybka decyzja o zorganizowaniu wystawy. A potem drugiej, już w Starej Kotłowni. I tak, kolumbijskie prace trafiły do Olsztyna.

Historia tej wystawy to dowód na to, że sztuka nie zna granic. Pani Maria, choć mieszka za oceanem, znalazła sposób, by podzielić się swoją twórczością z polską publicznością. A wszystko zaczęło się od nie całkiem przypadkowego spotkania w sieci. Dzięki mediom społecznościowym nawiązała kontakt z polską artystką, która zachwyciła się jej pracami. To właśnie ta znajomość stała się katalizatorem wydarzeń, które doprowadziły do zorganizowania wystawy w Olsztynie.

Uniwersytet to dobre miejsce by tworzyć pomosty między kulturami. Dlaczego to właśnie Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie stał się miejscem prezentacji tych niezwykłych prac? Odpowiedź jest prosta: to instytucja, która aktywnie uczestniczy w życiu miasta i regionu. Dzięki takim inicjatywom, jak cykliczne spotkania Grupy A*R*T (emerytowani pracownicy uniwersytetu i absolwenci) w Klubie Baccalarium, uniwersytet stworzył przestrzeń dla twórców i miłośników sztuki amatorskiej. To właśnie tam narodził się pomysł zorganizowania wystawy pani Marii.

Sukces tej inicjatywy dowodzi, że nawet bariera językowa nie jest w stanie powstrzymać ludzi, którzy chcą się ze sobą komunikować i dzielić swoimi pasjami. Dzięki nowym technologiom i chęci współpracy, udało się stworzyć wydarzenie, które wzbogaciło kulturalną mapę Olsztyna i samego Uniwersytetu. A przede wszystkim jest małym kamyczkiem do promocji rozwoju zrównoważonego (to oczywiście temat na osobną opowieść).

Uniwersytet może być sercem społeczności lokalnej (regionalnej) i jednocześnie oknem na świat. Historia wystawy prac Marii Fernandy Satizabal Gothard pokazuje, jak ważna jest rola uniwersytetu w kształtowaniu lokalnej społeczności. To właśnie uczelnie są miejscem, gdzie spotykają się ludzie o różnych zainteresowaniach i pochodzący z różnych środowisk. I to nie tylko w czasie studiowania. Jeśli uwzględnimy fakt, że uczymy się przez całe życie, to uniwersytet powinien być otwarty na bardzo różnorodnych „studentów”. Dzięki swojej otwartości na nowe pomysły i chęci współpracy, uniwersytety mogą stać się prawdziwymi ośrodkami kultury i nauki. I wymyślać nowe przestrzenie do rozwijania własnych zainteresowań oraz różnego rodzaju aktywności edukacyjnych, także tych, związanych z mikropoświadczeniami.

Dlaczego się udało? Wszystko dzięki zachowanym kontaktom z absolwentami, komunikacji w mediach społecznościowej, wcześniejszym spotkaniom Grupy A*R*T w Baccalarium i nawiązaniu dobrych kontaktów z różnymi działami i agendami UWM. Oraz dzięki otwartości i umiejętności improwizacji. Uniwersytet to dobre miejsce do spotkań. Udaje się, gdy uniwersytet jest mocno osadzony w regionie i stale utrzymuje relacje z szeroko rozumianym otoczeniem społeczno-gospodarczym. Także ze swoimi  absolwentami. Najważniejsza jest chęć i otwarcie a wtedy nawet obcy język nie jest barierą.

Puentą niniejszego wpisu niech będzie zdanie: Dla dobrze działającego regionalnego uniwersytetu najważniejsza jest chęć współpracy i otwartość, a wtedy nawet obcy język nie jest barierą.

Wystawa prac Marii Fernandy Satizabal Gothard to inspirujący przykład tego, jak sztuka może łączyć ludzi i kultury. To także dowód na to, że uniwersytety mogą odgrywać kluczową rolę w tworzeniu żywej i dynamicznej społeczność, mocno zakorzenionych w regionie i otwartych na szeroki świat. Ale żeby ten potencjał zmaterializować potrzebna jest wytrwała i codzienna praca wielu osób mniej lub bardziej związanych z uniwersytetem.


27.11.2024

Szkolnictwo wyższe na rozdrożu

Slajd z prezentacji Profesor Joanny Mytnik, dotyczącej zmian i niepewności jakie wprowadzają technologie sztucznej inteligencji do edukacji na uczelniach. Metafora rozdroża, a drzewa zasłaniają widok na drogi i krajobraz poza drogowskazem. Nie widać więc przyszłości. Można się jej tylko domyślać.
 

W swej wędrówce przez czasy i społeczeństwa uniwersytety znalazły się na rozdrożu. Niby jest drogowskaz, ale nie widać drogi, bo drzewa zasłaniają widok. Przydałby się ptak lub dron, który wzniesie się wysoko i zobaczy to, co znajduje się za drzewami. Wtedy byłoby łatwiej wybrać drogę, którą pójść. Takimi wzlatującymi ptakami są różnego rodzaju analizy, które pozwalają nam wyobrazić sobie przyszłość, czyli zobaczyć to, co jest za tymi drzewami, zasłaniającymi widok.

Jak przekonywała w czasie niedawnego webinarium prof. Joanna Mytnik, powołując się na różne dane, współcześni studenci są inni, z przyczyn demograficznych i społecznych. Są przede wszystkim starsi, aż 40% ma 25 lat (kiedyś studentem było się maksymalnie do 26 roku życia, potem traciło się różne przywileje), wiele osób studiuje później, w ciągu całego życia. Jest to praktyczne zastosowanie zasady uczenie sie przez całe życie (long life learning). Aż 25% studiujących to samotni rodzice, a więc wychowują dziecko. Mają zupełnie inne priorytetu i inne obowiązki. I inne warunki do studiowania. 60% to kobiety. Dlaczego taka feminizacja wyższego wykształcenia? W akademikach, na kampusie mieszka tylko 2% studentów. W konsekwencji przyjeżdżają tylko na zajęcia, a potem wyjeżdżają. Tak jak kiedyś miasta sypialnie i miejsca praccy oraz długie, codzienne podróżne z domu do pracy, szkoły i z powrotem. Co najmniej 50% studiujących poszukuje dodatkowych kompetencji. Dla uniwersytetów jest to szansa i konieczność rozwoju mikropoświadczeń. Pracujący studenci starają się przyspieszyć studia, zrobić je szybciej. Tu potrzebny jest elastyczny plan zajęć i możliwość szybszego zaliczania przedmiotów. Zajęcia hybrydowe i mikrodoświadczenia wydają się dobrym rozwiązaniem. Nowe technologie mogą to ułatwić..

Drugą inspiracją do niniejszych wywodów jest tekst dr. Piotra Wasyluka na jego Facebookowym profilu Dragonfly perspective. Pozwalam siebie zamieścić obszerniejsze fragmenty wraz z moim komentarzem i refleksjami.

Piotr Wasyluk.: "Od kilku lat piszę o tym, że studiowanie staje się coraz mniej atrakcyjne dla młodych ludzi. Globalne statystyki pokazują, że liczba studentów spadła o 10% w stosunku do roku 2010. Ten spadem dokonuje się również w Polsce."

Spadek wynika również z przyczyn demograficznych. Niemniej swój wkład mają także zmiany cywilizacyjne. Na przykład nowe technologie mocno przemeblowały krajobrazy edukacyjne na każdym poziomie, od przedszkola po uniwersytet. A to dopiero początek tych zmian. Nowe technologie znacznie zmieniły sposób zdobywania wiedzy i pozbawiły uniwersytety monopolu na dostęp do wiedzy. Swoje robi także zmiana struktury demograficznej, o której pisałem wyżej, powołując się na webinarium prof. J. Mytnik. Świat zawsze sie zmieniał, tyle tylko, że teraz te zmiany są dużo szybsze.

P.W: "(...) w artykule opublikowanym w jednej z gazet napisano (...), że tylko 56% maturzystów chce podjąć studia (w krajach zachodnich ten odsetek jest jeszcze mniejszy). Niektórzy badacze nazywają tę sytuację KLIFEM REKRUTACYJNYM."

Moim zdaniem zapotrzebowanie na edukację (w szerszym sensie - uczenie się) jest niemalejące. Po drugie mamy sporo do zaoferowania w postaci kadry, wiedzy i zaplecza dydaktyczno-technicznego. Tylko jak to wykorzystać w nowych warunkach? Potrzebna duża metamorfoza. Potrzebna duża, przemyślana i celowa zmiana. To jest właśnie to rozdroże. Jeśli dostrzeżesz na dalszej drodze kałuże i błoto, to wcześniej pomyślisz by zaopatrzyć sie w kalosze. Jeśli nie zobaczysz lub się nie przygotujesz to zatrzymasz sie w podróży lub mocno ubłocisz...

P.W: "Jaka jest przyczyna tej sytuacji? Nie ma jednej. Wpływa na to zarówno demografia, jak i kwestie finansowe (w tym przypadku warto sięgnąć do raportu BIG InfoMonitor – „Świadomość ekonomiczna maturzystów 2024”). Istotny jest również widoczny spadek wartości dyplomuJak można przeczytać w jednej z gazet, która omawia wspomniany raport: absolwenci wolą teraz znaleźć pracę, podróżować, założyć własną firmę czy wyjechać z Polski. Młodzież ma zatem o wiele więcej pomysłów na najbliższą przyszłość niż kilka lat temu."

Zarządzający uczelniami są ze środowiska akademickiego i stale są w nim obecni. Rzadko wyglądają poza swoją bańkę społeczną. A tu potrzebne jest spoglądanie raportami, badaniami i potrzebna jest dyskusja. Więc gdyby była dyskusja, toby do nich ta wiedza dotarła. Może pierwotną chorobą jest słabość samego środowiska akademickiego i mały kapitał ludzki do metamorfozy w nowych warunkach? Oczywiście, jest to różnie na różnych uczelniach i dlatego jedne zmieniają się szybciej, inne wolniej, jeszcze inne wcale. I pewne jest to, że te nienadążające za zmianami i potrzebami będą powoli zanikać. Tak jak w sukcesji ekologicznej na łące, gdzie jedne gatunku, te lepiej przystosowane, z roku na rok są liczniejsze i o większym pokryciu terenu, inne stają się mniej liczne i wegetują gdzieś na obrzeżach. W swoistych refugiach i skansenach. Są ale niewiele znaczą i mają małą biomasę.

P.W: "Młodzi ludzie nie są przekonani, że dyplom jest gwarancją kariery zawodowej. Upewniają ich w tym również przedsiębiorcy, którzy rezygnują z dotychczasowych wymagań rekrutacyjnych (między innymi Forbes podał dane, z których wynika, że 45% firm planuje w 2024 r. wyeliminować wymagania dotyczące stopnia naukowego na niektórych stanowiskach). Również nasze krajowe badania pokazują, że co piąty Polak z wyższym wykształceniem pracuje poniżej swoich kwalifikacji."

Złe kwalifikacje czy zły rynek pracy, nie wykorzystujący tych kwalifikacji? Jedno jest pewne, widać spore niedostosowanie, spora jest niekompatybilność uniwersytetów i rynku pracy. Mimo ciągle podejmowanych prób dostrojenia edukacji do potrzeb rynku pracy. Być może sytuacja społeczna za szybko i nieustannie się zmienia. A w tych warunkach instytucje o dużej inercji po prostu nie nadążają. W wieku XIX, na początku epoki przemysłowej, uniwersytety tez przeszły dużą transformację, dzięki której nie tylko rozkwitły uniwersytetu i znacząco wzrosła liczba osób z wyższym wykształcenie, ale rozwinęła się tez gospodarka. W czasie obecnej rewolucji technologicznej uniwersytety także przejdą spora metamorfozę. Już przechodzą. I nie obędzie się to bez wysiłku. 

P.W: "Pozostaje pytanie, czy obecną sytuację można zmienić? Można, ale prawdopodobnie nie zrobią tego ci, którzy od lat zajmują się zarządzaniem edukacją wyższą (zarówno na szczeblu ministerialnym, jak również uczelnianym). Spadek liczby studentów nie rozpoczął się wczoraj, ale trwa od kilkunastu lat, czego wydają się oni nie zauważać."

O zmieniającym się krajobrazie (sytuacji) mówi się już od wielu lat. Sam o tym niejednokrotnie pisałem. Jedni widzą dalej, inni tylko to, co pod nogami. Przyszłość już jest tylko nierównomiernie rozłożona. Świat od zawsze był światem różnych prędkości. Światem heterogennym. Jako pracownik jednego z uniwersytetów, chciałbym być w tym, który szybko i adekwatnie zmienia się, dostosowując do wyzwań przyszłości i teraźniejszości. Chciałbym pracować wśród liderów a nie maruderów.

P.W: "Można też zapytać, w jaki sposób zarządzający edukacją reagowali na to zjawisko? Wszyscy, którzy interesują się szkolnictwem wyższym widzą, że reakcja była minimalna, a działania raczej pozorowane. Obecna władza również nie wydaje się mieć pomysłu (można odnieść wrażenie, że obecna dyskusja o przyszłości szkolnictwa wyższego sprowadza się do zmiany punktacji czasopism). A działania należało podjąć kilka lat temu. Ich kierunek wyznaczała wyraźna zmiana, której istotą było przesunięcie akcentu z WIEDZY na KOMPETENCJE (plus kilka innych globalnych zmian, np. demograficzna, technologiczna, etc.). Zobaczcie, co piszą w Forbesie: "Dawno minęły czasy, gdy dyplom był rzeczą pewną; pracodawcy nie ufają już, że absolwenci uczelni przyjdą z umiejętnościami niezbędnymi do wykonywania pracy (kwestionują nawet wartość dyplomów Ivy League, które kiedyś gwarantowały, że CV ląduje na szczycie stosu). Zarzucając sieć na pracowników, firmy mają nadzieję znaleźć obiecujących kandydatów, którzy kiedyś zostali zdyskwalifikowani ze względu na brak tytułu licencjata"."

Jako urodzony optymista (choć mocno już przeczołgany) sądzę, że nigdy nie jest za późno. Zmarnowaliśmy kilka lat. Ale lepiej późno niż później. Lepiej późno niż wcale. Jeśli nie jest się liderem, to można być choćby wczesnym naśladowcą, a nawet późnym naśladowcą. Alternatywą jest być maruderem, zbierającym resztki z pańskiego stołu. Tych okruchów może nie wystarczyć. Jestem w wieku przedemerytalnym, można powiedzieć, że to już nie mój interes, niech sie martwią ci młodsi. Ale czuję się odpowiedzialny za swoje miejsce pracy i za mój uniwersytet. Nie chciałbym zostawiać młodszym wykładowcom nagromadzone zaległości i "zadłużony spadek". Dlatego ciągle jeszcze zabieram głos. Choć czasem wydaje mi się to wołaniem na puszczy...

P.W:  "Czy to się zatem zacnemu gronu akademików podoba czy nie, zmiana stała się faktem. Czas skończyć z romantyzowaniem akademickiej przeszłości i zacząć przyglądać się temu, co dzieje się w bliższym i dalszym otoczeniu uczelni. I zrozumieć, że w obecnym modelu szkolnictwa wyższego, naukowa pozycja akademików zależy od tego, ilu studentów uczelnia będzie w stanie przyciągnąć. A co moim zdaniem, można zrobić już teraz (bez zmian ustawowych)?:

- realnie wspierać uruchamianie kierunków kształcących w zakresie kompetencji - wspierać, a nie przeszkadzać, jak się to często dzieje na polskich uniwersytetach (zwłaszcza tych prowincjonalnych, o czym mogę wiele powiedzieć),"

W takich zmianach przeszkadzają ci, którzy nie rozumieją aktualnej rzeczywistości i uparcie tkwią w tym co kiedyś, „bo zawsze tak było”, niczym w Konopielkowych Taplarach - nie chcą kosić kosą mimo ze lżej i efektywniej. O prognozowanym spadku liczby studentów mówiłem na razie wydziału już ponad 20 lat temu. Bo takie były widoczne trendy demograficzne. Ale wtedy nie wiedziałem o zmianach technologicznych i cywilizacyjnych, które ten trend jeszcze wyolbrzymiły. Wtedy niektórzy z lekceważeniem mówili "student będzie zawsze", w domyśle nie trzeba się o niego starać ani dostosowywać programów i formy kształcenia. I nie mam satysfakcji, że miałem rację. Bo suma summarum nie potrafiłem namówić do zmiany, czyli moja sprawczość była zerowa. Stąd obecna frustracja... 

P.W: "(...) przestać traktować stanowiska dydaktyczne jako akademicką karę - obniżanie rangi dydaktyki i dydaktyków to również częsta praktyka na polskich uczelniach (o tym też mógłbym wiele powiedzieć),

- zacząć pracować nad wyróżnikiem marki uczelni wyższych - chodzi o wypracowanie unikalnej wartości uczelni, która przyciągnie potencjalnych studentów; młodzi ludzie patrzą na wartości i wybierają te, z którymi się utożsamiają, warto więc zaoferować im coś, z czym będą mogli się utożsamiać (pisałem o tym wielokrotnie, a ostatnio przeczytałem podobną opinię w jednym z branżowych czasopism)

- postawić na profesjonalną promocję uczelni - umiejętna promocja pomaga pokazać rzeczywistą wartość uczelni; wpisywanie promocji w zakres obowiązków pracowniczych (czyli robienie promocji po taniości) nie przyniesie oczekiwanych skutków, a może zaszkodzić (wystarczy przejrzeć fejsbuki niektórych katedr i instytutów, żeby się przekonać, że to raczej gabinety promocyjnych osobliwości promocyjnych i departamenty nietypowych kroków marketingowych)

- wysłać zarządzających jednostkami uczelnianymi na szkolenia - to naprawdę nie jest tak, że jak się jest profesorem nauk rolniczych, to automatycznie staje się wybitnym managerem; rektorzy, dziekani, kierownicy katedr potrzebują szkoleń z tego samego powodu, z jakiego potrzebują ich inni zarządzający; naprawdę nie ma nic uwłaczającego w tym, że światli akademicy nie tylko uczą kogoś, ale również uczą się"

Można uczyć się przez działanie lecz szybciej jest na kursach, jeśli ktoś już poznał metodę i ją dopracował. Czyli uczyć się od innych. Albo jedno i drugie. Skoro sami mówimy studentom, że trzeba uczyć się przez całe życie, czemu sami nie dajemy dobrego przykładu? I się nie uczymy nowych metod, nowych wzorców, nowych sposobów? Bo to trudne i męczące jest uczyć się? Tak, trudne. Dajmy dobry przykład radzenia sobie z trudami i nowymi wyzwaniami, radzeniem sobie z błędami i ciągłym korygowaniem kursu.

P.W: "- pomyśleć o zmianie modelu biznesowego uczelni - może warto zacząć myśleć o generowaniu dodatkowych dochodów, które uzupełnią malejące przychody uczelni (moim zdaniem, te dochody będą się stopniowo zmniejszać, bo obecna władza postawiła na zbrojenia, a nie na naukę; a jeśli liczba studentów zacznie maleć, zmaleją również różnego rodzaju subwencje); jest takie brzydkie słowo, jak "monetyzowanie" - więc jeśli uczelnia ma potencjał, którym się może pochwalić, to należy pomyśleć o jego monetyzowaniu?"

Takimi nowymi, dodatkowymi dochodami mogą być postulowane już od jakiegoś czasu mikropoświadczenia, mikrokursy oraz edukacja ustawiczna. Przykładem są centra nauki, pikniki naukowe i wiele innych akcji – widać, że jest sporo działań edukacyjnych i aktywności, na które czekają nasi odbiorcy. Przypomnę, zapotrzebowanie na wiedzę i edukację nie maleje. Wręcz przeciwnie, rośnie, bo zmieniać swoje umiejętności musza teraz wszyscy, nawet dorośli pracujący. Tyle, że te działania nie są wpisane w strukturę uniwersytetu. Dzieją się niejako na marginesie, jako dziwaczny dodatek ale jeszcze nie jako nowy model biznesowy. Żyjemy z podatków. Kształcenie ustawiczne, małymi porcjami i ze sporym udziałem kształcenia online to też edukacja i też wypełnianie misji uniwersytetu. Ja eksperymentuję, uczę się, ale czy uczelnia to spożytkuje? Jeśli jestem ciągle na obrzeżach jako nieszkodliwe dziwadło, to mój kapitał ludzki, moje doświadczenie i pomysły kurzą się w magazynach i są bezużyteczne. Może inne podmioty z tego skorzystają, pozauniwersyteckie? Przynajmniej się nie zmarnuje. Bo powinnością uniwersytetów i ludzi uniwersytetu jest odkrywanie i eksperymentowanie. 

P.W: "Moje doświadczenie podpowiada mi, że można zrobić wiele rzeczy nie oglądając się na rozwiązania ustawowe. To jednak wymaga pomysłów, umiejętności komunikacyjnych, szacunku do pracowników, wsparcia pracowników, umiejętności delegowania zadań i odrobiny zwyczajnego ogarnięcia. I paru innych umiejętności ... Znając realia akademickie, jestem raczej pesymistą. Choć mój głęboko ukryty optymista trzyma kciuki, żeby się jednak udało."

Chciałbym być optymista, bo to ja płynę tą przeciekającą łodzią. Rozglądam się za szczęśliwym zakończeniem. Pragnę go, może staje się ono bardziej siłą wyobrażeń niż realności? Mój sposób patrzenia jest na pewno subiektywny i w sporym procencie życzeniowy. Niemniej ciągle wierzę. Dlatego zabieram głos, mimo że to ryzykowne (dla mnie osobiście). Wszak lepiej cicho siedzieć, "tisze jdziesz dalsze budziesz" - jeśli jedziesz autobusem i jesteś cicho, to dalej zajedziesz. Krzyczącego sygnalistę szybciej wyrzuca, by mieć święty spokój. Nawet jeśli łódź mocno przecieka. Wyrzucany za burtę kozioł ofiarny podbudowuje dobre samopoczucie pozostających na dziurawej łodzi (coś zrobili i oddalili złe scenariusze od siebie). Za jego pomocą odczyniane uroki. Mimo że takie działanie nie ratuje w żaden sposób przeciekającej łajby. Ale może daje chwilowe dobre samopoczucie?

Póki wierzę w zmianę, póty piszę i zabieram głos, także publicznie. Będę miał przynajmniej czyste sumienie, ze widzą nie milczałem.

23.11.2024

Zosia czyli mały robot w roli nauczyciela

 

Robot Zosia jako mała nauczycielka. Kolejny mały robot edukacyjny, bez ekranów, prosty w obsłudze. Nawet relatywnie tani. Działa z planszą i dodatkowymi materiałami. Nic tylko kupić i wykorzystywać w szkole. Od razu dołączone są podstawowe pomysły i scenariusze zajęć. 

Co myśli nauczyciel, gdy widzi plakat z napisem "Zosia mała nauczycielka"? Czy roboty zastąpią nauczycieli w szkole? Czy automatyzacja, z wykorzystaniem generatywnej sztucznej inteligencji i z robotami zastąpi nauczyciela w szkole? A ci ostatni będę bezrobotni?  Zagrożenie czy szansa? Pewnie jedno i drugie.

Nie sądzę. Nauczyciel jako projektant sytuacji i treści edukacyjnej zawsze będzie potrzebny. A robot edukacyjny nie jest taką w sumie nowością. Jest tylko narzędziem dydaktycznym, wspomagającym projektowanie treści edukacyjnych. Wspomniałem, że nie jest nowością. Co miałem na myśli? Ot, zwyczajne podręczniki szkolne. To też jest narzędzie, zaprojektowane do wspomagania uczenia się i w dużym stopniu automatyzacji czynności powtarzalnych. Uczeń pracuje z podręcznikiem,. Ma tam zaprojektowaną treść, są pytania kontrolne, zagadnienie do przemyślenia, ilustracje. Skoro coraz bardziej dopracowane dydaktycznie podręczniki (istnieją od ponad 100 lat), zeszyty ćwiczeń i inne narzędzia i pomoce dydaktyczne,  nie wyrugowały nauczyciela ze szkoły, to i roboty edukacyjne tego nie zrobią. Bo potrzebny jest nauczyciel-projektant. Czyli taki, który zaprojektuje sytuacje i przestrzeń do uczenia sie. Nawet z dużą dozą indywidualizacji. A takie roboty, czy powstające dedykowane czaty GPTs, są jedynie profesjonalnym rozwinięciem wcześniejszych pomocy dydaktycznych.

Narzędzia nie zastąpią nauczycieli. Wymuszą tylko uczenie sie nowych umiejętności projektowania zarówno sytuacji jak i przestrzeni edukacyjnych. Czyli finalnie nauczyciele muszą nauczyć się nowych umiejętności, nowych kompetencji, wzbogacających ich dotychczasowe wiedzę i zdobyte już umiejętności.

Cóż zrobiłem dalej, po napisaniu powyższych słów? Powyższy test (ale w wersji pierwotnej, bo w trakcie prac redakcyjnych rozbudowałem także część wstępną) wkleiłem do googlowskiego Gemini (generatywna sztuczna inteligencja w wersji bezpłatnej) z poleceniem napisania tekstu. Ale dodałem także  "Zanim zaczniesz redagować tekst zadaj mi 5 pytań, dzięki którym lepiej poznasz moją wizję".  Gemini wygenerował mi 5 pytań, na które odpowiedziałem. Pojawiło się także kilka innych sugestii ze strony algorytmu Gen AI (w tym propozycja hasztagów itp.). Zatem nawet sztuczna inteligencja nie zastępuje autora tekstu (czy nauczyciela w szkole), wspomaga jedynie (i aż!) proces myślenia, jako swoisty asystent. Trzeba tylko nauczyć się obsługi takich pomocy/asystentów. Do wygenerowanego tekstu bardzo pomocne są pytania i sugestie w jakim kierunku można rozwinąć tekst, co poruszyć, jakie zadać pytania. Co dalej? Otóż można "wytrenować" na podstawie jednego lub wielu tekstów spersonalizowanego GTPs (ale na razie to tylko w wersji płatnej), z którym może indywidualnie pracować uczeń. Prowadzić z nim dialog, pytać, odpowiadać, jednym słowem uczyć się i sprawdzać efekty swojej pracy. Taki nieco inny i interaktywny podręcznik. Istota się nie zmienia. Zmienia się forma i skala indywidualizacji. 

Nauczyciele jako projekczyciele (projektanci sytuacji i przestrzeni do uczenia się) będą ciągle potrzebni. I to może bardziej niż kiedyś. Pojawia się jedynie konieczność nauczenia się zupełnie nowych umiejętności. Nie tylko projektowania scenariusza zajęć z wykorzystaniem podręcznika czy eksperymentu szkolnego lecz i projektowaniem GPTs. Potrzebna praca zespołowa, bo samemu nie da się rady. I powstaną nowe rodzaje "wydawnictw" i "podręczników". Co się zmienia? Obniża się koszt przygotowania takich pomocy i następuje duża demokratyzacja "wydawnicza". Nauczyciel staje się coraz bardziej samodzielny. A to nakłada zupełnie nowe umiejętności i kompetencje. I o tym powinny już myśleć uczelnie wyższe kształcące pedagogów, edukatorów i nauczycieli. 

Zdjęcie z konferencji Inspir@cje 2024.


A oto ostateczny test, wypracowany wspólnie z Gemini (a moimi redakcyjnymi poprawkami).

Współczesna edukacja przechodzi dynamiczne zmiany, a technologia coraz śmielej wkracza do szkolnych klas. Jednym z najnowszych rozwiązań są roboty edukacyjne, takie jak Zosia, które obiecują zrewolucjonizować proces nauczania. Czy jednak te maszyny są w stanie zastąpić nauczyciela? Czy nauczyciel, z całym swoim doświadczeniem i empatią, stanie się zbędny w erze sztucznej inteligencji?

Roboty edukacyjne, takie jak Zosia, to niewątpliwie innowacyjne narzędzia, które mogą znacząco wzbogacić proces nauczania. Są w stanie dostosować tempo i sposób przekazywania wiedzy do indywidualnych potrzeb każdego ucznia, a także zapewnić ciągłą dostępność materiałów edukacyjnych. Jednakże, pomimo tych zalet, nie można zapominać o ograniczeniach sztucznej inteligencji. Robot, nawet tak zaawansowany jak Zosia, nie jest w stanie zastąpić ludzkiej empatii, intuicji i zdolności do budowania relacji. Robit działa w zaprojektowanej przez nauczyciela przestrzeni i sytuacji. Tak jak młotek są nie wbije gwoździa (bo to tylko narzędzia), tak i Zosia sama nie nauczy.

Nauczyciel to nie tylko przekaźnik wiedzy, ale przede wszystkim mentor i przewodnik. Pomaga uczniom odkrywać własne pasje, rozwijać umiejętności społeczne i emocjonalne, a także wspiera ich w trudnych sytuacjach. Tego typu wsparcia nie jest w stanie zapewnić żaden, nawet najbardziej zaawansowany robot.

W erze sztucznej inteligencji rola nauczyciela ulegnie transformacji. Zamiast przekazywać gotowe informacje, nauczyciel stanie się raczej projektantem doświadczeń edukacyjnych, który będzie wspierał uczniów w rozwijaniu umiejętności krytycznego myślenia, kreatywności i współpracy. Robot edukacyjny może być w tym procesie doskonałym narzędziem, ale nie może zastąpić nauczyciela.

Robot Zosia i podobne rozwiązania technologiczne mogą być cennym uzupełnieniem procesu nauczania, ale nie są w stanie zastąpić nauczyciela. Nauczyciel, ze swoją unikalną zdolnością do budowania relacji, inspirowania uczniów oraz projektowania sytuacji i przestrzeni edukacyjnej, pozostanie kluczową postacią w systemie edukacji. Współpraca człowieka i maszyny może przynieść wiele korzyści, zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli. Jednakże, należy pamiętać, że technologia będzie służyć człowiekowi, a nie go zastępować.

A jakie jest Twoje, Czytelniku, zdanie na ten temat? Czy roboty edukacyjne mogą odgrywać znaczącą rolę w przyszłości edukacji? Czy jako nauczyciel zakupisz Zosię do swojej szkoły? Czy napiszesz wspólnie z GPTs interaktywny podręcznik dla twojego przedmiotu i twojej klasy? Podziel się swoją opinią w komentarzach!

21.11.2024

Halloween ratuje polską tradycję i małe społeczności?

 

Czy Halloween ratuje polskie społeczności lokalne? Zanim skomentujesz przeczytaj cały tekst. Nie oceniaj po samym tytule.

Zacznę od wspomnień z dzieciństwa, gdy mieszkałem na wsi, na północnym Starym Mazowszu. Wtedy w okolicach Świat Bożego Narodzenia i Nowego Roku pojawiali się kolędnicy. W naszym przypadku były to dzieciaki i podrostki, czasem osoby dorosłe, przebrane, z jakimiś prostymi i improwizowanymi tekstami. Chodzili od domu do domu i zawsze coś do zjedzenia lub wypicia dostawali (zapłata w naturze). Własny wysiłek by coś dostać. A my mieliśmy chwilę zabawy. Przypomnę, że to były czasy jeszcze bez telewizji a tym bardziej internetu i smartfonów. Z literatury wiem, że nawet na wsiach bywały i bardziej profesjonalne grupy, z dobrze dopracowanymi strojami, z dialogami i mini przedstawieniem. Lepsza sztuka to i mogli liczyć na większe datki. Mały, wiejski teatr w pełni amatorski. A przede wszystkim zabawa i integracja społeczna. Wygłupy w domu. To był czas wspólnoty, zabawy i wzajemnej życzliwości. W tych spotkaniach tkwiła magia świąt, a dla nas, dzieciaków, była to doskonała okazja, by zarobić słodycze lub inne smakołyki i poczuć się częścią społeczności. Ja osobiście nie uczestniczyłem w takiej kolędniczej trupie. A z chęcią bym spróbował. Na wsi mieszkałem krótko, jako przyjezdny z miasta, nie zdążyłem więc wrosnąć w lokalną tradycję.

Kiedy przeprowadziłem się ponownie do miasta, ten piękny zwyczaj jakby wyparował z mojego horyzontu. Zniknęły wspólne kolędowania, a wraz z nim poczucie sąsiedzkiej więzi. W blokowiskach, gdzie każdy żył swoim życiem, trudno było o takie spontaniczne spotkania. W miejskich blokowiskach następował rozpad społeczności. Brak było przestrzeni i rytuałów by się spotykać i poznawać, by nawiązywać relacje. Czas i kulturową przestrzeń systematycznie wypełniała coraz bardziej telewizja. A potem internet i smartfony. Podwórka opustoszały nie tylko z powodów demograficznych.

Aż tu nagle pojawiło się Halloween. Na początku traktowane z rezerwą, dziś zyskuje coraz większą popularność. Przebrane dzieciaki, chodzące od drzwi do drzwi z okrzykiem „cukierek albo psikus”, przypominają mi tamte dawne, magiczne chwile. Oczywiście, Halloween to nie tylko tradycja, ale też element popkultury, jednak warto docenić jego potencjał integracyjny.

Współczesne życie, pełne pośpiechu i izolacji, sprawia, że coraz rzadziej znajdujemy czas na sąsiedzkie relacje. Halloween może być szansą na to, by to zmienić. To okazja, by wyjść z domu, poznać nowych ludzi i spędzić czas w miłej atmosferze. Nawet jeśli didaskalia są pozornie straszne. Nawet jeśli przygotowania do tego święta są proste – wystarczy pomysłowy strój i kilka słów wierszyka – efekt może być zaskakujący. W moim rozumieniu społecznie wartościowy.

Skąd rezerwa do Halloween? Że to z telewizji i że jest obce kulturowo? Halloween to nowa i stara tradycja zarazem, przebrane dzieciaki chodzą od domu do domu i urządzają improwizowane mini przedstawienia. Proste działania. Muszą się napracować nad strojami, czasem angażują się i rodzice. Jaki efekt? Było nie było większa integracja sąsiedzka. Mamy okazję poznać się nieco bardziej i jest okazja na podwórkowe wygłupy. Żadna wielka sztuka, ot tylko improwizowane stroje i proste kwestie bo nie wymagamy sztuki teatralnej i zapamiętania rozbudowanych kwestii dialogowych. Pełna amatorszczyzna w dobrym słowa tego rozumieniu.

Ostatnio w okresie Nowego Roku po domach chodzili kolędnicy, najczęściej imigranci i dorośli. Wzbudzali nieufność i też ich nie przyjmujemy, mimo, że wpisują się w starą polską tradycję kolędowania. Dlaczego nie przyjmujemy? Bo imigranci czyli obcy. Halloween złe bo to obce, kolędowanie w pełni nasze ale w wykonaniu imigrantów (chcących coś dostać do zjedzenia albo i w formie drobnych datków finansowych) – też złe, bo oto „obcy”. A może to z nami jest coś nie tak?

Zwalczać Halloween jako coś obcego w naszej kulturze? Przecież to wigilia wszystkich świętych a więc jest mocno osadzone w tradycji chrześcijańskiej. Zawiera także naleciałości starszej, jeszcze pogańskiej tradycji, również naszej. Wszak celebrujemy w literaturze dziady (słowiańskie). Fakt, że Halloween powraca do nas za sprawą telewizji i z Ameryki. Jest współcześnie popkulturowe i zglobalizowane.

Społeczny efekt Halloween? Poznajemy sąsiadów. Lub przynajmniej ich dzieci. Czyli w sumie coś dobrego, coś co ratuje nasze społeczności lokalne. Jesteśmy pozamykaniu w czterech ścianach, poodgradzani płotami i patrzymy tylko w ekrany telefonów lub smartfonów. A Halloween jako nieliczne teatralne i improwizowane rytuały przywracają nam klimat podwórka i społeczne bycie ze sobą. Daje nam okazję. Czy skorzystamy?

Innym, zanikającym przykładem jest lany poniedziałek. Z wiejskich czasów pamiętam gonitwy po podwórku i wzajemne oblewanie się dzieciarni. Pod koniec XX w. tak się spopularyzował w nowej, miejskiej tradycji, że przeradzał się wręcz w uliczne chuligaństwo. Teraz zniknęło. Nie potrafiliśmy z lanego poniedziałku zrobić zabawy integracyjnej. Bo nie jest łatwo dawne, wiejskie tradycje zaadoptować do współczesności.

Halloween to nie tylko okazja do zabawy, ale też do refleksji nad tym, jak żyjemy i jakich relacji pragniemy. Może warto wykorzystać ten czas, by odbudować więzi społeczne i stworzyć bardziej przyjazne otoczenie dla siebie i swoich bliskich? Samo jedno Halloween nie wystarczy. Nie zwalczajmy zatem Halloween tylko twórzmy i adoptujmy i inne okazje do sąsiedzkiego czy ulicznego bycia razem. W ten sposób odbudujemy nasze polskie, lokalne społeczności.

PS. A zdjęcie? Niewiele wiąże się z tematem Halloween, zrobione na ulicy w Toruniu. Uliczna sztuka w przestrzeni publicznej. Czyli jednak dobrze wpisuje się w temat niniejszego eseju. Bądźmy ze sobą razem, na różne sposoby, ludycznie i artystycznie. 

20.11.2024

Archiwizacja wystąpień konferencyjnych w epoce po piśmie - przykład z konferencji edukacyjnej


Zmienia się nie tylko klimat, zmienia się całe społeczeństwo i sposoby utrwalania i przekazywania wiedzy. Kiedy Jacek Dukaj wydał swoją książkę "Po Piśmie", to wydawała mi się futurologią. Że owszem, tak się stanie, ale dopiero za jakiś czas. Przyszłość już jest, tylko nierównomiernie rozłożona. Są fragmenty bardziej zakorzenione w przyszłości i takie, które jeszcze mocno osadzone są w przyszłości. Nasze rzeczywistość jest mocno heterogenna.

Kiedyś, ze spotkania, w tym konferencji naukowej, wyniosło się tyle, ile się zapamiętało. I ile się ręcznie zanotowało. Potem można było z tych notatek korzystać. Można było wrócić z dalekiej podróży, do swojego środowiska, i opowiadać, co też ciekawego, nowego i interesującego było na konferencji (stażu, spotkaniu). Z początków swojej pracy na uczelni wyższej pamiętam jeszcze takie zebrania i zdawanie relacji z wyjazdu. Wtedy był to zamierający relikt zanikającej przeszłości. We własnej pamięci i własnych notatkach przywoziło się fragmenty wiedzy, zasłyszanej na konferencji (spotkaniu), którymi można było się dzielić.

Potem, w epoce druku, organizatorzy konferencji przygotowywali nie tylko drukowane na papierze programy lecz i książki abstraktów (streszczeń). To forma notatek o większym stopniu upowszechnienia. Samemu można było przeczytać co było interesującego na konferencji. Kolejnym krokiem w tym ciągu ewolucyjnym było materiały pokonferencyjne (proceedings), zawierające całe referaty wystąpień. Czasem ukazywały się nawet rok czy dwa po samej konferencji. Czasami zamieszczano nawet fragmenty ważniejszych dyskusji.

I nastała epoka po piśmie. Wiele elementów równolegle powstaje nie tylko na zapisanym papierze lecz i w innych formach. Na przykład notatki graficzne (rysnotki) jako streszczenie i notatka z wystąpień konferencyjnych. Mimo że są to efekty pracy ręcznej, to w formie fotografii rozchodzą się mediami społecznościowymi. Wystąpienia są nagrywane i czasem transmitowane. A czasem tylko nagrywane. Potem edytowane i jako wideo-"proceedings" upowszechniane. Może to być forma notatki (cały referat) jako forma przypominania dla uczestników i jako samodzielny przekaz, znacząco rozszerzający krąg odbiorców. Form komunikacji "po piśmie" przybywa. 

Cóż to zmienia w formie wystąpień? Inaczej musi przygotować się prelegent. Bo będzie nagrywany a slajdy z prezentacji będą zmiksowane z nagraniem wystąpienia. Trzeba stać w miejscu, by ciągle być w polu kamery. I jeszcze kilka innych, drobnych zmian technicznych. Inaczej muszą się przygotować także organizatorzy. Już nie wystarczy tylko sala z ekranem, komputerem i rzutnikiem multimedialnym. Potrzebna kamera (czasem nawet dwie) i potem umiejętność zmontowania materiału. Tak jak kiedyś umiejętność edycji i umiejętności poligraficzne. Teraz dochodzą umiejętności przygotowania materiałów wideo. Nie wystarczy teraz zebranie maszynopisów referatów i ich obróbka wydawnicza. Teraz przetwarzane jest dźwięk i i obraz a nie słowo pisane.  Oraz umiejętności rozpowszechniania takich materiałów.

Epoka "po piśmie" nie przychodzi nagle, nie spada jak grom z jasnego nieba. Pojawia sie stopniowo, jak rosnące drzewo. Najpierw malutka siewka, niezbyt wyróżniająca się od sąsiadujących z nią bylin i roślin jednorocznych. Ale systematycznie rośnie i jest coraz większe. Aż rozłożystą koroną przytłumi byliny i rośliny zielne - dla nich zaczyna brakować światła i wody, zaczynają rozwijać się jedynie w cieniu wielkiego drzewa... Niejako na marginesie głównego przekazu, głównego nurtu.

Jako przykład zamieszczam niżej nagranie w konferencji Inspir@cje 2024, z referatem pt. Meandry edukacji - od nauczyciela do edukatora i projekczyciela .W epoce "po piśmie", rozwijają się nowe rytuały, nowe standardy a my musimy uczyć się zupełnie nowych lub tylko trochę nowych (zmienionych) umiejętności. 

14.11.2024

Mola czyli cudowne łatanie z Kolumbii - Maria Fernanda Satizabal Gothard

 
W poniedziałek 18 listopada 2024 r. Grupa A*R*T zaprasza na wernisaż wystawy artystki z Kolumbii Marii Fernandy Satizabal Gothard. Początek o godz. 16.00 w Klubie Baccalarium, UWM w Olsztynie. Pani Maria zaprezentuje patchworki mola.



"Jako artystka, badam różne media, aby znaleźć odpowiedni materiał i technikę, które odpowiadają mojej ekspresji jako kobiety. Już od wczesnego dzieciństwa fascynowała mnie sztuka prekolumbijska, ponieważ jest częścią tego, kim jestem. Po drugie, sztuka rdzennych ludów zapiera mi dech w piersiach; obrazy pojawiają się jako proste linie, które łączą się z moim wewnętrznym ja. Fascynuje mnie, jak ważna jest rola kobiet w społeczności.

Od początku eksplorowałam sztukę eksperymentowania w innych mediach. Moja podróż rozpoczęła się od połączenia prekolumbijskich obrazów z moimi własnymi wewnętrznymi wizjami kształtów i ikon.

Odnalazłam najsilniejsze połączenie z grupą rdzennych mieszkańców zwaną Kuna (Cunas). Żyją między Kolumbią a Panamą. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam ich wzory na tkaninie zwanej molas, byłam oczarowana; natychmiast zaczęłam kolekcjonować te dzieła. Zawsze fascynował mnie sposób, w jaki wyrażają swoją kulturę w tkaninie. Tradycyjne użycie odwróconej aplikacji i patchworku przez Kuna, aby połączyć życie i środowisko, wykracza poza transcendentalny akt eksploracji.

Wszystkie mola (rodzaj patchworku) mają różne znaczenia dla Kuna; są zdominowane przez elementy projektowe, takie jak geometryczne linie, które reprezentują duchy zwane NAGA, lub różne obrazy zwierząt, roślin i ludzi, które reprezentują codzienne życie w społeczności zwanej GEONIGGADI. Kuna używają różnych kolorów w tkaninie, aby wyrazić swoje przekonania; ponieważ kolor ma znaczenie; na przykład:
  • Czerwony jest związany z planetą Ziemią.
  • Żółty jest związany ze szczęściem i słońcem.
  • Niebieski jest związany z kosmiczną przestrzenią i wodą.
Widząc harmonię między kultem duchowym a kulturą w codziennym życiu, skłania mnie to do dalszych poszukiwań. Odkrywam, że pracuję w ramach techniki i dekonstruuję aplikację i patchwork w tkaninie, co pozwala mi przedstawić, jak ludzie i historia budują warstwy, aby chronić tożsamość lub ukryć czas.

Mola reprezentuje początek procesu eksploracji w celu zidentyfikowania mojej percepcji siebie i kobiecego połączenia ze środowiskiem społecznym."

Maria Fernanda Satizabal Gothard

Maria Fernanda Satizabal Gothard
As an artist, I explore different medias to find the correct material and technique that matches my expression as a woman. Early on, I was fascinated to see pre-Colombian art, because it is a part of who I am. Secondly, indigenous art blows my mind; the images appear as simplistic lines that connect to my inner self. I’m fascinated with how important the women’s role is in the community.

From the beginning, I have explored the art of experimentation in other medians. My journey started by combining pre-Colombian images with my own internal visions of shapes and icons.

I found my strongest connection to the indigenous group called Cunas. They live between Colombia and Panama. The first time I saw their designs in fabric called molas, I was captivated; I started collecting pieces immediately. I was always fascinated by the way they express their culture in fabric. The Cunas traditional use of reverse applique and patchwork to bring life and environment together is beyond the transcendental act of exploration.

All molas have different meanings for the Cunas; they are dominated with design elements like geometric lines who represent the spirits called NAGA or different images of animals, plants, and people who represent the daily life in the community called GEONIGGADI. The Cunas use different colors in fabric to express their believes; because color has meaning; example:
  • Red is relative to the planet earth.
  • Yellow is relative to happiness and the sun.
  • Blue is relative to cosmic space and water.
To see the harmony between spiritual worship and culture in daily lives brings me to explore more. I find that works within the technique and deconstruct application and patchwork within the fabric, which allows me to represent how humans and history build layers to protect identity or hide time.

Molas represents the beginning of the exploration process to identify my perception of myself and the feminine connection to the social environment.

Maria Fernanda Satizabal Gothard


Maria Fernanda Satizabal Gothard

EDUCATION:

M.F.A. (Master) Fine Arts of Photography and Science, 1998-2005

Rochester Institute of Technology, Rochester, Rochester, New York

Thesis Committee: Eline O’Neil, Willie Osterman, and Keith Howard

 

B.F.A. Bachelor Fine Arts, 1990-1994

   UNIVERSITY Jorge Tadeo Lozano, Bogota, Colombia

WORKSHOP:

Printmaking Workshop at Methodist University, 2011, 2012, 2013, 2014

   Methodist University, Fayetteville, North Carolina

 

Quilting Workshop at Loving Stiches, 2011- 2013

   Loving Stiches, Fayetteville, North Carolina

 

Photographic Workshop, in Black and White Photography, 1995-1996

   Alianza Colombo Francesa, Bogota, Colombia

WORK EXPERIENCE:

-    Methodist University, Professor, 2011-2014

o   Black and White Photography

o   Design I and Design II

o   Ceramics 3D Hand Building

 

-    Methodist University, Guess Speaker

o   Printmaking Relief -Linocut 2017

 

-    Fayetteville Community College, Professor, 2009-2010

o   Black and White Photography

 

-    Army MWR Fort Huachuca, Professor, 2002-2004

o   Black and White Photography

-    Rochester Institute of Technology, Guess Speaker

o   Guess Lecture, How to make a Photographic Journal Book, 2001

o   Guess Lecture, Latin American Culture, 2000

o   Guess lecture, Pre-Colombian civilization, 2000

-    Rochester Institute of Technology, Graduate Assistant 1998-2000

o   Documentation and Archiving

o   School Museum Assistant

AWARDS and AWARDED:

- Regional Selective Artist Donations, Fine Raise, Sierra Vista, Arizona, 2005

- Portfolio Grand for MFA class, April 2000

- Final Level for National Artist Selection, Bogota, Colombia, June 1992

- Final level for Regional Artist selection, Bogota, Colombia, November 1992

PUBLICATION:

- XIII Salon Colombiano de Fotografia, Medellin, Colombia, 1995

- Our Features and Our Fictions, Rochester Institute of Technology Library, Rochester, NY 2005

SOLO EXHIBITIONS:

- Masquerade, Old Town Gallery, Fayetteville, North Carolina, September- October 2014

- Paint Like Pablo, Fayetteville, North Carolina, March 2014

- Public Works, Fayetteville, North Carolina, October 2013

- Get the Picture III, Fayetteville, North Carolina, June 2013

- Spas Gallery, Rochester Institute of Technology, Rochester New York, Mask (Thesis Show), January 2001

- El Paso Museum of Art, Art Between Worlds, February- May 2207

- Salon Art of University Jorge Tadeo Lozano, Bogota, Colombia. Moments, March 1994

- Hall of University Jorge Tadeo Lozano, Bogota, Colombia. Moments, April 1993

GROUP EXHIBITIONS:

- The Tang Gallery, Bisbee, Arizona. Body, February 2005

- Gallery R, Rochester, New York. Small Works, November- December 1999

- Rochester Institute of Technology Spas Gallery, Rochester, New York. Under Pressure, March 1999

- Rochester Institute of Technology, Rochester, New York

o   M.F.A. Fall Walk Through, 1999

o   M.F.A. Spring Walk Through, 1999

o   M.F.A. Winter Walk Through, 1998

o   M.F.A. Fall Walk Through, 1998

COMPETITIONS:

- II Latin American Photography Gallery, Medellin, September 1995

- XII National Photography Gallery, Medellin, September 1994

- National Gallery of Artist, Bogota, November 1992

- Regional Gallery of Artist, Bogota, June 1992

 



Mola – kolorowe opowieści tkane na tkaninie

Mola to niezwykłe dzieło sztuki, które powstaje w społeczności Kuna, zamieszkującej tereny między Panamą a Kolumbią. Są to ręcznie wykonane aplikacje na tkaninie, charakteryzujące się żywymi kolorami, geometrycznymi wzorami i głębokim symbolicznym znaczeniem.

Co wyróżnia molę?
Technika: Mola tworzone są za pomocą odwróconej aplikacji. Oznacza to, że poszczególne elementy wzoru są wycinane z różnych warstw tkaniny i naszywane na tło. Dzięki temu powstają wielowarstwowe, pełne głębi kompozycje.
Symbolika: Każdy wzór na moli ma swoje znaczenie. Linie, kształty, kolory – wszystko opowiada o wierzeniach, historii i codziennym życiu Kuna. Na przykład:
  • Linie: reprezentują duchy (NAGA) lub siły natury.
  • Kształty: mogą przedstawiać zwierzęta, rośliny, ludzi, a nawet abstrakcyjne koncepcje.
  • Kolory: mają swoje symboliczne znaczenie: czerwony symbolizuje ziemię, żółty – słońce i szczęście, a niebieski – wodę i kosmos.
Funkcja: Mola służą nie tylko jako dzieła sztuki, ale także jako element codziennego ubioru, ozdoby domów i przedmioty kultu religijnego.

Dlaczego mola są tak wyjątkowe?
  • Połączenie sztuki i codzienności: Mola są integralną częścią kultury Kuna, przekazywanej z pokolenia na pokolenie.
  • Unikalność wzorów: Każda mola jest oryginalna, tworzona ręcznie przez artystki Kuna.
  • Głęboki sens: Wzorce na molach to nie tylko dekoracje, ale prawdziwe opowieści o świecie i jego mieszkańcach.
  • Żywe kolory: Tkaniny używane do tworzenia molas są niezwykle barwne, co nadaje im wyjątkowego charakteru.
Mola to nie tylko piękny przedmiot, ale także świadectwo bogatej kultury i tradycji ludu Kuna. To sztuka, która łączy w sobie estetykę, symbolikę i umiejętności rzemieślnicze.

9.11.2024

O co uczniowie pytali w czasie webinarium

Uczniowie ze szkoły w Szczytnie w czasie wykładu online.
 

Na zaproszenie z Zespołu Szkół nr 3 im. Jana III Sobieskiego w Szczytnie gościłem u nich w dniu 18.10.2024 z wykładem online. Tematem spotkania było "Nie tylko elektroodpady – co jednostka może zrobić w ochronie klimatu, Ziemi i siebie?" Kontakt zdalny jest wygodny. Ułatwia dostęp do wiedzy i ekspertów. Mój wyjazd do Szczytna lub przyjazd dwóch klas do Olsztyna zająłby łącznie  kilka godzin (wliczając sam wykład). Spore wyzwanie logistyczne i utrudnienie dla szkoły (w przypadku wyjazdu do Olsztyna). Technologia ułatwia życie i edukację. Dlatego warto z niej korzystać.

Webinarium na platformie utrudnia kontakt z publicznością. Obie strony widzą jedynie ekran. Brak jest bliskiego kontaktu i możliwości odczytywania języka ciała. Były krótkie momenty, gdy widziałem na swoim ekranie wszystkich słuchaczy (dwie klasy - tak jak na załączonym zdjęciu). Na koniec odbyła się sesja pytań i odpowiedzi. Zdalnie jest trudniej. Dlatego właśnie warto wykorzystywać technologie. Samo przenoszenie (kalkowanie) zwyczajów spotkania w kontakcie na spotkanie webinarowe nie jest dobrym rozwiązaniem. Ja wspomagałem się aplikacją Mentimeter. Na początku spotkania wyświetliłem kod qr z linkiem a uczniowie mogli anonimowo i korzystając ze swoich telefonów komórkowych brać udział w synchronicznej i asynchronicznej dyskusji. Gdyby wszyscy byli przed swoimi komputerami i na platformie MS Teams, to mogliby pisać swoje pytania i komentarze w czacie. W formule, gdy cała klasa łączy sie z jednego konta, czat nie jest dostępny. Ponadto anonimowość nieco ośmiela. 

Na początku była chmura słów i pytanie z czym kojarzy sie uczniom ochrona środowiska w Szczytnie. Niżej efekt uczniowskiej aktywności:


Wspólna chmura słów, z pojedynczymi próbami wpisania słów nie na temat. Sprawdzanie czy się uda? Może brak pomysłu a duża potrzeba sprawstwa? To normalne w tak dużej grupie. Chmura słów jako efekt onlajnowej wspołpracy i jako rozgrzewka z małą aktywnością. Mentimeter był cały czas włączony i działał w tle. Gdy prezentowałem swój wykład uczniowie na swoich telefonach mogli zadawać pytania i komentować. Na koniec ponownie przełączyłem się na Mentimeter i w formule Q&A (sesja pytań i odpowiedzi) pokazywałem kolejne pytanie i na nie odpowiadałem. Niżej wszystkie pytania, które wpisali uczniowie.




Jak łatwo zauważyć były dociekliwe i bardzo trafne. Na dwa chciałbym zwrócić uwagę. Te odnoszące się do samochodów elektrycznych i laptopów. Bardzo konkretne i trafne. Sam samochód elektryczny nie wnosi jeszcze nowej jakości. Chyba, że w mieście, wtedy zmniejsza się hałas i poprawia jakość powietrza (mniej spalin). W kontekście globalnego ocieplenia kluczowym jest pytanie skąd energia do tych samochodów. Jeśli z elektrowni węglowych lub wykorzystujących ropę naftową, to nic samochody elektryczne nie wnoszą, gdyż wykorzystujemy źródła nieodnawialne i emitujemy dwutlenek węgla do atmosfery. Chyba, że energia pochodzi ze źródeł odnawialnych, takich jak solary czy wiatraki. Wtedy ma to kluczowe znaczenie, bo transport elektryczny nie przyczynia się do emisji gazów cieplarnianych. Pomijam koszty budowy samych samochodów, bo te są jednakowe dla aut spalinowych i elektrycznych. Podobnie z energią elektryczną, wykorzystywaną w laptopach i telefonach komórkowych. Zasadnicze znaczenie ma źródło tej energii. 

Część pytań dotyczyło wykorzystania owadów i mikroorganizmów do utylizacji plastiku. Pytania jak najbardziej biologiczne. Nad tym pracują naukowcy, poszukują i takich rozwiązań. Nie są one łatwe. Bo trzeba zagwarantować, że ani owady, ani mikroorganizmy nie zaczną zjadać plastiku jeszcze w czasie użytkowania produktu. Mogą działać dopiero wtedy, gdy trafi na "śmietnik". To problem także logistyczny.  I wielka sztuka kontrolowania aktywności żywych organizmów. Wyobraź sobie, że takie mikroorganizmy przedostają się do środowiska i trafiają niekontrolowane do twojego domu. 

I pytanie ostatnie, dotyczące owadów w mieszkaniu w bloku. Czy można zadbać o bioróżnorodność w mieście? Można. Poczynając od balkonowych skrzynek z roślinami. Ich głównym celem nie musi być tylko ozdoba a również przyrodnicza użyteczność. To zagadnienie wymaga szerszego omówienia z podaniem przykładów i dobrych praktyk. Za jakiś czas pojawi się odpowiedni tekst na niniejszym blogu. Łatwej udzielić krótkiej i ustnej odpowiedzi ad hoc niż napisać dobry i spójny tekst. To zupełnie inne formy wypowiedzi i wymagające nieco innej konstrukcji. Nad tekstem trzeba nieco dłużej posiedzieć i go staranniej dopracować. Spróbuję także odpowiedzieć w formie radiowego podcastu na falach Radia Olsztyn

Rozstaliśmy się z planem na kolejne spotkania, tym razem już w formie bezpośredniej. Albo ja pojadę do Szczytna, albo młodzież przyjedzie do Olsztyna, np. w ramach zbliżającej się Nocy Biologów 2025.

Czas na podsumowanie, czyli wyjaśnienie dlaczego o tym spotkaniu napisałem. Wykład online na temat ochrony środowiska dla uczniów ze Szczytna był ciekawym eksperymentem, łączącym nowoczesne technologie z edukacją ekologiczną oraz wypracowywaniem współpracy uczelni z jej otoczeniem społeczno-gospodarczym. Z jednej strony, platforma online umożliwiła dotarcie do szerszej i fizycznie odległej grupy odbiorców. Z drugiej strony brak bezpośredniego kontaktu utrudnił interakcję i odczytywanie reakcji uczniów. Aby przekroczyć te ograniczenia trzeba szukać nowych metod, właściwych dla dydaktyki online. Mimo tych ograniczeń, wykorzystanie narzędzi takich jak Mentimeter pozwoliło na aktywne zaangażowanie uczniów w dyskusję. Pytania zadawane przez młodzież świadczyły o ich zainteresowaniu tematem i dojrzałym podejściu do problemów ekologicznych, zorientowanych globalnie i lokalnie. 

Technologie cyfrowe oferują nowe możliwości w edukacji, ale nie zastąpią one całkowicie tradycyjnych form nauczania. Najlepsze efekty osiągniemy, łącząc zalety obu światów czyli wypracowując standardy spotkań hybrydowych. Do tego potrzebna jest dydaktyka online. Świat, który dopiero odkrywamy i dopiero wypracowujemy efektywnie działające standardy. Wykład online był wartościowym doświadczeniem, które pokazało, że nauka o ochronie środowiska może być zarówno poważna, jak i angażująca.

Młodzi ludzie są naszą przyszłością i to od nich zależy, w jakim świecie będziemy żyć. Dzięki takim inicjatywom jak ten wykład online, możemy inspirować kolejne pokolenia do działania na rzecz ochrony naszej planety. A sam uniwersytet może być mocniej, głębiej i permanentnie osadzony w swoim otoczeniu społecznym. Edukacja to zbiorowy obowiązek. Uniwersytet w ramach swojej misji społecznej może stale prowadzić podobne formy współuczestnictwa w edukacji szkolnej. Technologie cyfrowe są tu naszym sprzymierzeńcem, ale to zaangażowanie i świadomość młodych ludzi są kluczem do zmian.

Chciałbym również podkreślić, że takie eksperymenty z nowymi narzędziami edukacyjnymi są ważne, ponieważ pozwalają nam odkrywać nowe, bardziej efektywne sposoby przekazywania wiedzy (w tym dydaktykę online i dydaktykę spotkań hybrydowych). Warto wspomnieć także o tym, że poruszane tematy (np. samochody elektryczne, zanieczyszczenie powietrza, owady w mieszkaniu) są bezpośrednio związane z problemami, z którymi boryka się nasze środowisko. Zachęcony dobrymi rezultatami będę kontynuował w przyszłości, np. w formie cyklicznych webinarów lub innych wydarzeń online. A także radiowych podcastów. To dodatkowa współpraca z otoczeniem uniwersytetu i próba szerokiej, międzyinstytucjonalnej współpracy. Uniwersytet jest dobrym miejscem do odkrywania nowej, społecznej i edukacyjnej rzeczywistości i dobrym laboratorium do wymyślania nowych sposobów kooperacji i upowszechniania wiedzy.

7.11.2024

Biologia wokół nas - trzy książki

 

Lubię czytać literaturę faktu. I często wracam do podstawowych faktów biologicznych. Ukazała się właśnie trzytomowa "Biologia wokół nas", dostępna także w formie e-booka. Nie jest to pierwsza i nie jedyna całościowa książka, obejmująca podstawowe działy biologii (zobacz też Biologia Campbella). 

"Biologia wokół nas" to typowy, dobry podręcznik do biologii. Przydatny licealistom, studentom i nauczycielom. Oraz wszystkim tym, którzy realizują uczenie się przez całe życie. Bo w biologii ciągle się coś zmienia. Jest to najszybciej rozwijająca się dziedzina nauki w wieku XXI. Pojawiają się nowe odkrycia i nowe ujęcia np. powiązań filogenetycznych. Zatem, jeśli chcesz być na bieżąco z wiedzą biologiczną, to sięgaj do takich podręczników jak "Biologia wokół nas". By rozumieć otaczający nas świat.

W omawianym podręczniku jest wszystko co potrzeba. Może być dobrym uzupełnieniem do szkolnych podręczników do biologii na poziomie liceum. Przyda się także studentom i nauczycielom biologii na każdym etapie (łącznie z przyrodą). Podzielenie na trzy osobne tomy jest wygodne w czytaniu. Da sie utrzymać w ręku i można czytać nawet w łóżku. 

"Biologia wokół nas" ma układ dobrego podręcznika. Każdy rozdział zaczyna się ciekawym nawiązaniem do współczesnych problemów, np. jak ocieplenie klimatu wpływa na koralowce lub jak szukać życia na Marsie. Na początku każdego podrozdziału zawarte są cele kształcenia. To przydatne będzie zwłaszcza nauczycielom. Cele sformułowane są w formie poleceń np. "Wymień główne cechy charakterystyczne wspólna dla wszystkich organizmów żywych". Taka forma ułatwi także samodzielne uczenie się z tego podręcznika. Zawartość każdego podrozdziału jest bogato ilustrowana zdjęciami, schematami, porównaniami. Z pewnością ułatwiają one zrozumienie zawartej w podręczniku treści. Na koniec pojawia się "Podsumowanie i ocena" czyli zwięzłe podsumowanie treści podrozdziału i propozycje aktywności w ramach powtórzeń, np. "gdyby odkryto życie na innej planecie, to w jaki sposób można by określić, czy jego pochodzenie różni się od pochodzenia organizmów ziemskich?". Z pewnością ułatwi to powtarzanie z przetwarzaniem treści. To cechy dobrego podręcznika, zwłaszcza do samodzielnej nauki. Każdy rozdział kończy się wyróżnionym kolorowo podsumowaniem - różowe kartki łatwo wyszukać w książce, bez konieczności długiego kartkowania. W podsumowaniu znajdują się także pytania, ułatwiające samokontrolę zrozumienia treści. 

W "Biologii" znajdziemy sporo odwołań i przykładów różnorodnych badań naukowych. Ułatwi to rozwój myślenia naukowego i zrozumienie tego, jak nauka poznaje rzeczywistość.

Każda z trzech części kończy się takim samymi dodatkami: A. Drzewo życia (z filogenezą i zwięzłym, słownikowym opisanie wszystkich pojawiających się na ilustracji taksonów), B. Analiza danych: podstawy statystyki, C. Niektóre jednostki miar stosowane w biologii. Całość dopełnia słownik terminów biologicznych.

Treść, szata graficzna z ilustracjami, powtórzenia itp. są przykładem dobrego podręcznika. A takowy z biologią przyda się w każdym domu. W wersji papierowej lub e-bookowej.


  • Biologia wokół nas, H. Craig Heller, Sally D. Hecker, David W. Hall, Marta J. Laskowski, David M. Hillis, David Sadava. Tłumaczenie: Robert Konieczny, Przemysław Malec, Maria Pilarska, Aneta Słomka, Alina Stachurska-Swakoń, Łukasz Czepiński, Paweł Jedynak, Jan Pukalski, Adrian Arendowski, Jakub Baczyński, Agnieszka Adamska, Joanna Śliwowska. Wydanie/Copyright: wyd. I, 2024, Wydawnictwo Naukowe PWN. Duzy format, miękkie okładki.