25.04.2025

Czy z AI tworzymy sztukę?

Plener w olsztyńskim Pałacu Młodzieży, w pełni analogowo.


Nowe technologie i sztuczna inteligencja poszerzają demokratyzację sztuki, choć tylko nieliczne obrazki wygenerowane przez AI będą uznane za sztukę wartą kontemplacji. Grafika, tworzona z pomocą AI, powstaje szybko i bardzo łatwo. Wystarczy napisać lub wypowiedzieć kilka zdań. Nie trzeba kończyć specjalnych kursów czy szkół. Tworzyć (?) może niemalże każdy. Dlatego powstaje dużo i szybko nowej grafiki. Ale czy jest ona sztuką, gdy powstaje za pomocą tych nieartystycznych narzędzi?

Fotografia... to też technologia, a przecież nie każdy kto cyka zdjęcia jest fotografikiem artystą. Gdy pojawiła się fotografia to była konkurencją dla rysowników i malarzy. Portrety mogły powstawać szybko i znacznie taniej. Ludowe monidła trafiły pod każdą niemalże strzechę. A święte obrazki stały się dostępne dla wszystkich. Wcześniej druk a teraz fotografia sprzyjały ogromnemu upowszechnieniu różnorodnych reprodukcji. Gdzieś na początku był artysta z oryginalnym dziełem a potem technologia druku i fotografii, korzystając z tych prac, masowo powielała grafiki. Portrety pojawiły sie w każdym domu. 

W szkole setki tysięcy uczniów maluje akwarelkami i plakatówkami. A nawet kredkami i mazakami. Przecież to w pełni manualne ale nie traktujemy jako sztuki. Czyli nie sam sposób: analogowy czy technologiczny, przesądza o wartości powstających wytworów plastycznych. 

Opanowanie narzędzia, nawet jak to jest farba akrylowa, zajmuje wiele setek godzin pracy. Żmudnych ćwiczeń i uczenia się techniki. Bo przecież inaczej maluje się akwarelami, inaczej plakatówkami, akrylami czy farbami olejnymi. W AI uczenie się narzędzia polega na uczeniu się promptów, Jest to tworzenie słowem (wydawaniem poleceń). Nie tyle mieszanie farb i prowadzenie ręką pędzla co słowne tworzenie poleceń dla AI. Trzeba się uczyć wiele godzin, by efekt był zadawalający. Powszechność AI jest jak powszechność kredek i farbek szkolnych. Każdy może coś nagryzać na kartce. I wcale nie uznamy tego za sztukę. A przynajmniej nie za wartościową i cenioną finansowo sztukę.

AI to nowe narzędzie, tworzy jednak człowiek. Przecież nie każdy malarz ścienny to Michał Anioł  choć też czyni ściany ładniejszymi. 

Na koniec mój wniosek i puenta. Tak, z AI też tworzymy sztukę o dużym oddziaływaniu. Ale tak jak nie każdy, kto weźmie pędzel czy ołówek do ręki, a nawet aparat fotograficzny, od razu staje się uznanym i cenionym artystą, tak nie każdy kto wykorzysta AI staje się artystą, tworzącym dzieła sztuki. Jednak jeśli sprawia tworzącemu radość, to nie ważna jest technika. Ważna jest treść artystycznej wypowiedzi . I spędzony czas. Zwłaszcza czas spędzony z ludźmi. Człowiek jest istotą społeczną i sztuka ma wymiar społecznego odbioru. Dlatego o tym, czy coś uznać za sztukę wartościową, decyduje kontekst i odbiór społeczny a nie tylko sama technika wykonania

Sam osobiście wolę ołówek i pędzel. Do tego nie zawsze kartka papieru a częściej stara dachówka czy wyrzucona butelka. Ale ja wyrosłem w innych czasach. Być może nowe pokolenie przywyknie do innych narzędzi. Tak samo, jak ja nie maluję ochrą po ścianach jaskiń czy na swoim ciele.

24.04.2025

Ocena zmian biocenoz w okresowych zbiornikach wodnych pod wpływem ocieplenia klimatu

Na dnie wyschniętego zbiornika w lesie.


Subkontynent Indyjski to region, który szczególnie szybko i mocno odczuwa skutki globalnego ocieplenie klimatu. Pod koniec kwietnia 2025 r. na kilkutygodniowy staż naukowy przyjechały do nas studentki z Indii: Jenifa, Himashri i Chandrani. W swoim kraju studiują zoologię. W czasie pobytu studentki realizują krótkie projekty badawcze. jezdnym z tych, które wybrały, jest ocena zmian biocenoz w okresowych zbiornikach wodnych pod wpływem zmian klimatu. Ponieważ zbiorniki takie okazjonalnie badam od blisko 40 lat, była dodatkowa okazja odwiedzić je tej wiosny. 

Eksperyment obejmuje prace terenowe: zebranie materiału i dokumentacja stanu środowiska badanych od wielu lat zbiorników okresowych w Lesie Miejskim, oznaczenie w pracowni zebranego materiału (wodne bezkręgowce, makrobentos), porównanie z danymi z lat ubiegłych. Odwiedziliśmy także miejsce z dziwogłówką wiosenną. Oznaczania materiały było bardzo niewiele z powodu wyschnięcia tych zbiorników. Smutny dla mnie widok. Dzięki wcześniejszym dany, można porównać nie tylko zdjęcia a wiec stan siedliska lecz i dawniejszy skład gatunkowy. Szczegółowe dane mam dla chruścików (Trichoptera). Inne dane są wyrywkowe. Ślady po zbiornikach widoczne są jeszcze w roślinności. Miejsca zdradzają kępy turzyc, ols czy śledziencica skrętolistna. W pozostałościach, dziki urządziły sobie miejsce kąpieli błotnych. 

Wraz z ociepleniem klimatu zanikają okresowe, wiosenne małe zbiorniki wodne. Wcześniej zasilane były głównie wodami roztopowymi. Ale wraz z ociepleniem klimatu zmniejsza się retencja wody w postaci śniegu. Te zbiorniki najszybciej zanikają. Żyjące tam bezkręgowce są zagrożone wyginięciem, jeśli nie znajdą siedlisk zastępczych. Podobnie jak rozmnażające się tam płazy.





Czytaj i obejrzyj też: 

23.04.2025

Mola na uniwersytecie, niby nic wielkiego, jakieś tam cerowanie?



Niby nic wielkiego, takie zwykłe spotkanie na terenie uniwersytetu i dla pracowników. Artystyczne cerowanie? To byłoby duże uproszczenie. Aczkolwiek same patchworki to swoiste cerowanie i szycie z resztek, ze skrawków, ze starej odzieży. Ale mola to nieco inna technika wywodząca sie z Ameryki rodowej, od Indian Kuna. Uczenie się mola z Ameryki Środkowej w ramach spotkania typu "darcie pierza". Pokazywała Pani Maria Fernanda Gothard Satizabal i Patchwork Cokolwiek Pomorski

To były nasze pierwsze kroki. Mały krok w budowaniu lokalności i relacji. Takie współczesne darcie pierza czy łuskanie fasoli. I głęboki sens społeczny oraz edukacyjny. A dla pracowników okazja do integracji, poznawania się i budowania dobrych relacji, także z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Niby nic wielkiego, takie tam małe kroki w realnym tworzeniu rozwoju zrównoważonego. O sensie można byłoby długo opowiadać. I myślę, że będzie ku temu okazji. Nie tylko w Baccalarium. 

Dawne okazje do wspólnej pracy i bycia społecznego ze sobą zaniknęły,. Nie jestesmy wiejskim społeczeństwem agrarnym, żeby nas wspólna praca wokół aktywności gospodarskich i rękodzielniczych łączyła. Musimy szukać innych, społecznie ważnych i przydatnych aktywności. Może być nią na przykład sztuka. A w zasadzie rękodzieło. A w takich spotkaniach znacznie ważniejsze jest bycie razem i niespieszne rozmowy. 

Zmieniają się okoliczności społeczno-cywilizacyjne. Skazani jesteśmy na wymyślanie społecznego życia od nowa. Trochę poszyliśmy, poznaliśmy nowych ludzi, nowa kulturę, nowa historię dalekiego ludu. Takie szkolne prace ręczne. Jeden raz nie wystarczy,. Trzeba systematycznie i często. A wtedy pocerujemy nie tylko stare szmatki lecz i wymagające pozszywania relacje społeczne. 

18.04.2025

Jeszcze większa automatyzacja pracy twórczej


Reklama jednej z aplikacji (serwisu internetowego?), płatnego. Zapłać abonament a pisanie pracy naukowej czy zaliczeniowej (w tym dyplomowej) stanie się łatwiejsze i szybsze. Automatyzacja zrobi to za ciebie. Studenci skorzystają by uzyskać lepsze oceny, pracownicy naukowi.... by też otrzymać lepsze stopnie z "klasówek" i otrzymają szybciej promocję do następnej "klasy". Czyli szybszy awans naukowy, więcej publikacji to i doktorat szybciej czy habilitacja lub profesura. Okazuje się, że praca twórcza też może być zautomatyzowana a drogi na skróty jeszcze łatwiejsze. Wystarczy tylko zapłacić. Ciekawi mnie, czy pracownicy akademiccy mocno wspomagający swoją twórczość narzędziami AI będą śledzić i ścigać studentów za podobny sposób pisania prac, w tym dyplomowych? Zgodnie z przysłowiem "co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie". A może cicha zmowa, że wszyscy tam mogą i tylko oficjalnie udajemy, że nic nie widzimy i wszystko poważnie traktujemy, jako praca własna studentów. Patrzcie jak dobrze uczymy, jaki u nas wysoki poziom. Jakie prace studenci piszą... I nie będzie to nic nowego w gruncie rzeczy. W udawaniu i pozorowaniu jestesmy dobrzy.... Przecież trzeba być ludzkim.. panem.

Świat wirtualny wypełnia nas coraz bardziej. Komercyjnie. Zapłać a damy ci drogę na skróty. Wykorzystuje słabe punkty świata naukowego i edukacyjnego. Coś trzeba zmienić i to zasadniczo. AI gwarantuje bezkarność i niewykrywalność pracy niesamodzielnej. AI może być także w rękach nieuczciwych, biznesowo nieuczciwych. To tylko narzędzie.

Roman Leppert napisał pod postem na Facebooku: "Powtarzam od pewnego czasu: profesorów zastępują procesory. (....) że to kontynuacja procesu, który trwa od dłuższego czasu. Np. w ocenie pracy naukowej wartość merytoryczna została zastąpiona przez wskaźniki bibliometryczne."

Mam podobne odczucia, to jest faza dłuższego procesu. Automatyzacja nauki i edukacji. Zmieścić w tabelkach, poddać algorytmom, przystawić (na odległość) miernik, chwilę zabzyczy, powarczy i wydrukuje paragon fiskalny "profesor", "awans", "dać podwyżkę", "autorytet". Bez wysiłku, wystarczy mieć to czarodziejskie urządzonko. Przecież nawet wysoki abonament się opłaca. Collegium Humanum sprzedające dyplomy na dużą skalę jeszcze nawet nie korzystało z takich urządzeń. Ile podróbek jest w biznesie, ile podróbek w edukacji?

Poza nieuczciwym wykorzystywaniem narzędzi AI są też całkiem legalne i sensowne sposoby. To narzędzia wspomagające niektóre procesy pracy twórczej, od zbierania danych, literatury aż do opracowania redakcyjnego wyników i tekstu. Jak odróżnić jedne od drugich? Podobny problem mamy z odróżnienia faktów od fejków czy deepfejków. Coraz trudniej poruszać się w tej rzeczywistości cyfrowych pasożytów... Do tego doliczyć trzeba halucynowanie AI, także tej piszącej teksty naukowe. Bo wrasta zaufanie do tego, co wygenerowane przez AI. Sprawdzanie i udowadnianie błędu lub halucynacji wymagać będzie znacznie większego wysiłku i umiejętności. Automatyzować się tego nie da, nawet z AI.

Jakby nie patrzeć to automatyzacja dużo zmienia w pracy twórczej  a AI to wisienka na torcie. Jak się w tym świecie odnajdziemy? Jak się odnajdziemy jako Homo sapiens i jako hybrydowa cywilizacja zintegrowanych ludzi z krzemową AI?



15.04.2025

Noblista z prowincji, czyli o ważności edukacji - Emil Adolf von Behring

Szkolny festiwal nauki w małej wiejskiej szkole, wyjazdowe zajęcia studentów z koła naukowego.

Mówi się o nas, że Warmia i Mazury to peryferie, prowincja, że u nas to wrony zawracają. Prowincja wydaje swoje dobre owoce. Z naszym regionem związany był nie tylko j Kopernik czy Immanuel Kant ale poszczycić się możemy kilkoma laureatami nagrody Nobla. Cofnijmy się w czasie, by przypomnieć postać niezwykłą, postać, z której my, mieszkańcy Warmii i Mazur, możemy być szczególnie dumni. Dziś opowiem o naszym nobliście, Emilu Adolfie von Behringu, który urodził się w malowniczych Ławicach pod Iławą. Urodził się w rodzinie nauczycielskiej. Dziadek Emila był nauczycielem, uczył po polsku i po niemiecku. Po nim, na krótko szkołę w Gromotach objął ojciec Emila – August Jerzy Behring. Potem przeniósł się do Ławic.

Ławice, dawniej Hansdorf, to wieś założona w 1325 roku. Wieś jakich w dawnych Prusach Wschodnich wiele. Położona nad rzeka Drwęcą. Nic nadzwyczajnego.

Behringowie ma Mazurach pojawili się w drugiej połowie XVIII wieku. Przodek Emila, jako były wojskowy - tak jak to było w pruskim zwyczaju - po zakończeniu służby skierowany został do pracy w szkole. Dziadek Emila też był nauczycielem, ojciec także. Dziadek Gustaw uczył w szkole dzieci po polsku i niemiecku. Wiejska społeczność mówiła po polsku. W 1848 roku przeniósł sie do Ławic. Jak wynika z dokumentów August Jerzy dwukrotnie zwracał się do władz o zapomogę. Znaczy to że nauczycielskiej rodzinie żyło się biednie.  Emil Adolf von Behring urodził się 15 marca 1854 roku, jako jeden z czternaściorga rodzeństwa, w Ławicach koło Iławy, które obecnie znajdują się w województwie warmińsko-mazurskim, w gminie Iława. To właśnie z tej małej miejscowości wywodzi się ten wielki uczony, laureat Nagrody Nobla. Choć od narodzin Emila Behringa minęło już wiele lat, jego dokonania wciąż rezonują w świecie medycyny, a zwłaszcza w kontekście, który jest nam wszystkim tak bliski – w dziedzinie szczepień. Behring, urodzony w połowie XIX w naszej pięknej krainie jezior i lasów, zapisał się złotymi zgłoskami w historii nauki, otrzymując w 1901 roku pierwszą w historii Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny. Wcześniej jako zdolny uczeń Emil otrzymał stypendium, co umożliwiło mu ukończenie gimnazjum w Olsztynku. W 1874 przyszły noblista zdał maturę i chciał zostać oficerem. Dostał się na studia medyczne w Berlinie, potem pracował jako lekarz wojskowy. Potem podjął pracę w Instytucie Higieny uniwersytetu berlińskiego, był asystentem Roberta Kocha (odkrywca prątków gruźlicy). W 1890 Emil Behring odniósł swój pierwszy sukces naukowy - we współautorstwie wynalazł surowicę przeciwtężcowa. 

Za co otrzymał nagrodę Nobla? Za rewolucyjne odkrycie antytoksyny błoniczej. Błonica (dyfteryt), w tamtych czasach, była prawdziwą zmorą, szczególnie dla dzieci. Behring, poprzez swoje pionierskie badania nad odpornością, dosłownie wyrwał śmierci z rąk niezliczone rzesze młodych istnień. Odkrył, że surowica krwi zwierząt uodpornionych na daną chorobę zawiera substancje – antytoksyny – które mogą neutralizować toksyny wytwarzane przez bakterie chorobotwórcze. To otworzyło drogę do skutecznego leczenia nie tylko błonicy, ale i tężca.

Jednak jego wkład nie ogranicza się tylko do leczenia. Praca Behringa położyła fundamenty pod rozwój szczepionek, które dziś są jednym z najskuteczniejszych narzędzi w walce z chorobami zakaźnymi. Szczepionki, działając na podobnej zasadzie jak naturalna odporność, przygotowują nasz organizm do walki z patogenami, zanim dojdzie do infekcji. Dzięki nim udało się niemal całkowicie wyeliminować lub znacząco ograniczyć występowanie wielu groźnych chorób, które kiedyś zbierały śmiertelne żniwo.

Współcześnie, w obliczu różnych wyzwań zdrowotnych, rola szczepionek jest nie do przecenienia. Chronią nas przed wirusami i bakteriami, zapobiegają ciężkim przebiegom chorób i chronią całe społeczności, zwłaszcza te najbardziej narażone. Dziedzictwo Emila Behringa jest w tym kontekście niezwykle aktualne i przypomina nam o sile nauki w ochronie naszego zdrowia.

Pamiętajmy, że ten wybitny naukowiec swoje pierwsze kroki stawiał tutaj, na Warmii i Mazurach, w Ławicach niedaleko Iławy, nie tak daleko od naszego Olsztyna. To pokazuje, że talent i potencjał naukowy mogą dojrzewać w najmniejszych miejscowościach. To dowód na to, jak ważna jest powszechnie dostępna edukacja i stwarzanie możliwości rozwoju dla każdego młodego umysłu, niezależnie od miejsca urodzenia.

Historia Emila Behringa niesie ze sobą ważny morał: nawet z małej warmińsko-mazurskiej wsi może wyrosnąć geniusz, którego odkrycia zmienią świat. Kluczem jest ciekawość, pasja do nauki i dostęp do wiedzy. Dlatego tak ważne jest, abyśmy dbali o edukację naszych dzieci i młodzieży, stwarzali im warunki do rozwoju i inspirowali do poszukiwania odpowiedzi na ważne pytania. Kto wie, może wśród nich kroczą już przyszli nobliści, którzy tak jak Emil Behring, przyczynią się do poprawy naszego życia i zdrowia.

A czy znacie innych noblistów z naszego regionu? Potraficie wymienić ich nazwiska i dokonania? Teoretycznie łatwo to znaleźć. Oczywiście o ile umie się szukać. Umiejętność stawiania dobrych i wartościowych pytań w każdych czasach była ważna. Nawet w czasach sztucznej inteligencji. 

W małych miejscowościach też toczy się życie, dzieci chodzą do szkół, czasem nawet daleko. Od tego, jakie maja warunku do nauki, zależy ich przyszłość. Ale także nasza. Bo tam też pojawiają się różnorodne talenty, Dajmy szanse na ich rozwój. Co prawda nowe technologii i internet znacząco ułatwiły dostęp do wiedzy, jednak ważna jest obecność ludzi nauki nawet w tych małych miejscowościach. Na przykład w postaci gościnnych wykładów, festiwali nauki itp. 

Poszerzona wersja felietonu radiowego dla Radia Olsztyn. Zebrane felietony Radiowe (niektórych brakuje, trzeba zajrzeć do zbiorczego zestawienia felietonów): https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-stanislawa-czachorowskiego/01778309

13.04.2025

Wykłady w stylu programów popularnonaukowych?

Wyjazdowe zajęcia uniwersyteckie w Kętrzynie, wykłady dla innej publiczności i z wykorzystaniem nietradycyjnych form. Konferencja prasowa po wykładzie otwartym.

Człowiek jest gatunkiem społecznym, lubi i chce dyskutować, nawet na odległość. To nie tylko przekaz informacji i zbiorowe myślenie (rozważanie wielu opcji), ale także budowanie wspólnoty. Wspólnoty idei, myśli, negocjowanych wartości. Wpisy na blogu także się rozchodzą i czasem mniej lub bardziej rezonują. Niektóre z publikowanych tekstów sa przedrukowywane w innych miejscach, i tam tez toczy sie dalsza dyskusja. Nie tylko na Facebooku lecz i na innych stronach, na przykład na portalu edu news. Ostatnio przedrukowany został wpis o wykładach w czasach postpiśmienności. I pojawił sie bardzo inspirujący komentarz: "Proponuję przypomnieć sobie stare programy Bogusława Wołoszańskiego. Facet chodzi i gada, ale TAK gada, że się go słucha z zapartym tchem. Potem jeszcze kilka razy spotkałem podobnych nauczycieli czy przewodników, którzy po prostu mieli dar opowiadania."

Przytaczam i tu nieco rozbudowana moja odpowiedź. Wartością dyskusji jest to, że trwa i to niekoniecznie w jednym miejscu. Pomysły, argumenty czy dyskusje żyją swoim życiem. 

Przykład z programem redaktora Wołoszańskiego jest bardzo inspirujący i warto się nad nim zatrzymać i dokładniej rozważyć. Wykład tradycyjny na uczelniach trwa zazwyczaj 1,5 godziny czyli 90 minut. Programy Wołoszańskiego trwały zazwyczaj 30 minut. Tak jak większość programów popularnonaukowych. Czy zatem skracać wykłady do poł godziny? By bardziej przypominały te telewizyjne lub youtubowe? Program nie był emitowany na żywo tylko nagrywany, i to nie tylko w studiu lecz także i w terenie. W jednym odcinku pojawiało się kilka ujęć z różnych miejsc (o ile dobrze pamiętam). Czy da się to przenieść w realia wykładów uczelnianych, na sali wykładowej? Zazwyczaj w salach wykładowych posiłkujemy się pokazując zdjęcia lub krótkie wideo. By będąc w jednym miejscu pokazać rożne, nawet odległe sytuacje. Nie wszystko da się przynieść jako rekwizyty czy pokazy do sali wykładowej. 

Po drugie, program był nagrywany zapewne z powtarzaniem ujęć. Był montowany (nie na żywo). Czyli czas przygotowania odcinka 30 minutowego trwał pewnie kilka godzin. I wymagał ekipy do kręcenia zdjęć i do montowania. Bardzo bym chciał takiego wsparcia ze strony uczelni. Teraz wykład przygotowuję i realizuję sam. I nie jestem wyjątkiem. Czy wykładowca może liczyć na takie techniczne wsparcie na etapie przygotowania i edycji? Podobnie można odnieść do lekcji w szkole. Owszem, przygotowuje prezentację, scenariusz wykładu, ćwiczę fragmenty lub całość, sprawdzam logikę argumentacji i zmieniam układ. Dopracowuję. Ale to tylko dopracowany scenariusz i materiały do pokazania (czy to w Power Poincie czy w inny sposób). A potem staram się trzymać przygotowanego scenariusza. I nie jest to chyba dobre, bo trudno improwizować w nawiązaniu do tego, co wydarzy się na sali, jakie padną odpowiedzi studentów i jak zareagują. Nie ma powtórek, dubli i możliwości wymiany nieudanych fragmentów.

A może wykłady powinny być nagrywane, ze wsparciem ekipy technicznej, montowane, krótkie i tak udostępniane studentom? Więcej zasobów i czasu w przygotowanie krótszego odcinka-wykładu, do odtworzenia w dowolnym czasie przez studenta? Nawet wiele razy. Takie rozwiązania chyba już się pokazują na uczelniach. Może warto iść w tym kierunku. Nauczanie hybrydowe, blended learning. Możliwości techniczne już są. Teraz potrzebna tylko implementacja

Oczywiście sam mogę podać przykłady dobrych i ciekawie opowiadanych wykładów na żywo (ustnych), w sali. Innym przykładem mogą być TEDy. Ale one trwają po 15 minut. To może 90 minutowy, tradycyjny wykład podzielić na części, rozdzielone przerywnikami-aktywnością studentów? Właśnie w tym kierunku zmierzam. Krótsze, zwarte opowieści, rozdzielone aktywnością studentów, rozdzielone dyskusją, uzupełniane materiałami wideo lub podcastami, po które studenci mogą sięgnąć w dowolnym momencie. Uczenie się tej nowej formuły i przygotowanie materiałów (wideo, podcasty itp.) trwa i wymaga sporo dodatkowej pracy. Czas zacząć te wędrówkę. Ja już rozpocząłem

Tymczasem na uczelni muszę cały czas prowadzić zajęcia (podobnie jak nauczyciel) i w tak zwanym międzyczasie, równolegle przygotowywać materiały i stopniowo zmieniać formułę wykładów. Taka ewolucja. Nie mam szansy na zamknięcie z powodu "remanentu" czy "remontu", a jak skończę to za jakiś czas będzie nowe otrawcie. Myślę, że w podobnie trudnej sytuacji są nauczyciele w szkole. Musimy zmieniać dydaktykę nie przerywając ani na chwilę swojej pracy. To jak remont w domu bez wyprowadzania się. Lub remont samochodu w czasie jazdy. Nie można się zatrzymać, tylko wszystko przebudowywać w czasie jazdy. To dodatkowa trudność.

Z chęcią zapoznam się z każdymi dobrymi radami, przykładami i sugestiami dotyczącymi wykładów akademickich. Proszę więc o więcej pomysłów i podpowiedzi. Co wiele głów to nie jedna. We wspołpracy szybciej możemy znaleźć dobre rozwiązania. Zapraszam do dyskusji tu i w każdym innym miejscu.

11.04.2025

Co zmienią okulary z chatem GPT?

Zdjęcie z muzeum porcelany w Tułowicach.

Technologia przychodzi i odchodzi. Najpierw jest nowinką, zdobywa rynki, a potem ocalałe resztki spotykamy w muzeach. Porcelanowe izolatory, świadkowie innej epoki, niemi krzyżowcy minionej rewolucji elektrycznej. Spotkałem je w muzeum porcelany w Tułowicach. Ich krucha elegancja przypomina o ulotności innowacji, o tym, jak rewolucyjne niegdyś narzędzia z czasem stają się jedynie eksponatami, opowiadającymi cichą historię ludzkiej pomysłowości i jej nieustannego marszu naprzód.

Gdy usłyszałem o okularach z Chatem GPT, ten obraz porcelanowych reliktów natychmiast stanął mi przed oczami. Kolejna nowinka, która zmieni świat? Ciekawe na jak długo. Poszukałem w sieci. Ponoć takie cuda techniki można nabyć już za sto złotych, choć i są takie za 3 tysiące. W oprawkach ukryta kamera, w uchu niemal niewidoczna słuchawka. A tekst? Ten ma migotać na szkłach, niczym zjawa wiedzy dostępnej na skinienie powieki. Pomocnicy na egzaminie pisemnym i ustnym, tłumacze mówione konwersacji z obcokrajowcem. Dziś te same zadania wykonujemy z telefonem w dłoni, z włączonym translatorem. Czy okulary są jedynie wygodniejszą formą tej samej użyteczności?

O ile asysta językowa w podróży, w spotkaniu z obcym, wydaje się pragmatycznym krokiem ku globalnej komunikacji, o tyle ich potencjał jako narzędzia oszustwa budzi głęboki niepokój. Na egzaminach, w szkołach i na uczelniach, gdzie sprawdzana jest wiedza, już dawno zarządzono ekskomunikę smartfonów i smartwatchy. Nie wolno ich wnosić na salę, gdzie odbywa się egzamin. Ale o takich dyskretnych okularach jeszcze nie pomyślano. To nowa fala w nieustannym wyścigu zbrojeń między uczciwością a innowacyjną przebiegłością. Ściąganie i zwalczanie sciągania głęboko wpisana jest w tradycję szkolną. Ścigamy się z wykrywaniem ściąg nowej generacji, niczym geolodzy goniący ruch płyt tektonicznych – z opóźnieniem i niepewnością.

Czy jednak ta pogoń ma głębszy sens? Ta zabawa w policjantów i złodziei. Na razie to desperacka próba wyrównania szans, tych, którzy mierzą się z zadaniami sami, i tych, których umysły są potajemnie wspomagane cyfrowym suflerem. Jak w takim krajobrazie weryfikować prawdziwą wiedzę, esencję ludzkiego zrozumienia? Co trzeba zmienić w dydaktyce i sposobach sprawdzania wiedzy by uniknąć bezproduktywnego wyścigu policjantów i złodziei? Bo, że coś trzeba zmienić, to pewne. 

Tu mimochodem dotykamy głębszego, niemalże ewolucyjnego zagadnienia. Zrastamy się z nowymi technologiami, a sztuczna inteligencja staje się coraz bardziej integralną częścią naszej codzienności. Ba, nawet integralną częścią naszego organizmu czy osobowości (smartwatche mierzące ciśnienie, natlenienie, kroki, kalorie itp.). Skutki tej fuzji są chyba nieuniknione, a ich natura pozostaje zagadką. Czy to kolejna cykliczna "endosymbioza" na kosmiczną skalę? A w zasadzie ludzką skalę. Przypomnijmy sobie naszych eukariotycznych przodków, którzy wchłonęli przodków mitochondriów. Niegdyś oddzielne byty, walczące o przetrwanie, dziś – nierozerwalne elementy składowe naszych komórek, bez których życie, jakie znamy, nie byłoby możliwe. Czy podobny los czeka nas w relacji z krzemowymi umysłami? Czy wchłoniemy ich moc obliczeniową i analityczną, stając się czymś więcej niż tylko Homo sapiens? Czy narodzi się nowy gatunek, Homo sapientissimus, hybryda biologicznej tkanki i cyfrowej inteligencji? Wyższy poziom konektywizmu, połączenia z wielkim, uwspólnionym organizmem. A my, ci z archaicznymi, niewspomaganymi mózgami, staniemy się reliktem przeszłości, niczym denisowianie czy neandertalczycy, ustępując miejsca nowej, bardziej "wydajnej" formie istnienia? Nowemu gatunkowi hybrydowego człowieka?

To nie jest mój świat. Ale być może to będzie świat kogoś innego, świat, w którym granice między umysłem a maszyną staną się płynne, a sama definicja inteligencji ulegnie fundamentalnej przemianie.

Patrząc na te tanie okulary z ukrytymi możliwościami, czuję niepokój, ale i fascynację. Jesteśmy na progu nieznanego, a ślady naszych dawnych narzędzi, niczym porcelanowe skorupy, będą cichymi świadkami tej niezwykłej transformacji.

6.04.2025

Wykład w czasach postpiśmienności, czyli szukanie drogi we mgle



Przez kilka stuleci żyliśmy w kulturze pisma. Wcześniej, przez blisko 200 tysięcy lat, żyliśmy w kulturze słowa mówionego. Aktualnie szybko przechodzimy do kultury postpiśmiennej. Przechodzenie z kultury mówionej do piśmiennej trwało kilka tysięcy lat. Pismo powoli wrastało w tradycje uniwersyteckie. Teraz zmiany zachodzą o wiele szybciej. Jak za nimi nadążyć? W felietonie dla Wiadomości Uniwersyteckich będzie krótko, ale na blogu może być dłużej.

Wykład w czasach postpimienności, jaki będzie i czym się będzie różnić od tego tradycyjnego? Postmismienność już jest i jej systematycznie coraz mocniej doświadczmy, dlatego pytanie o wykład postpiśmienny jest jak najbardziej zasadne i na czasie.

Po raz kolejny przekonuję się, że w teraźniejszości jedyne co stałe to… nieustająca zmiana. To efekt życia w rewolucyjnych czasach zmian społecznych i cywilizacyjnych. Czasy czwartej rewolucji technologicznej uwidaczniają się także na uniwersytetach. Nawet jak o tym nie dyskutujemy. Bo moim zdaniem dyskutujemy zbyt mało i nieśmiało.

A ja odzwyczajam się od mówienia na wykładzie. Jakaś pomyłka? Oczywiście nie chodzi o to, żeby nic na wykładzie nie mówić lecz żeby dać czas na aktywność studentów. Sprawić, by wykład zakorzeniony w kulturze mówionej lecz przekształcony przez kulturę pisma (pisanie na tablicy, pokazywanie slajdów z obrazkami i pismem), stał się bardziej adekwatny do nowej sytuacji. Tradycyjny wykład musi się zmienić w tym sensie, że musi być czymś uzupełniony.

Na wykładzie lepiej pytać i mobilizować do aktywności, nawet swoim mówieniem. Czy zadawanie pytań otwartych na sali wystarczy? Chcę na swoich wykładach aktywizować by poznawali, czytali, szukali, by eksperymentowali. Gdy wchodzę na salę wykładową to automatycznie włącza mi się tryb autopilota by mówić, mówić i mówić. Jest temat? To przecież muszę o nim opowiedzieć. Ale czy studenci rzeczywiście słuchają i czy sięgają po moich przemowach po polecane książki?

To, co mnie nurtuje przez ostatnie miesiące to to, jak aktywizować przez proste działania na wykładzie, by słuchacze coś poszukali, rozważali, wykonali i pokazali efekty swojej pracy? Wiedzą jakie są zakładane efekty kształcenia na danym przedmiocie. A jak mogą sprawdzić, czy osiągnęli te efekty? Na pisemnym egzaminie na koniec zajęć? Szukam możliwości stałego aktywizowania na wykładzie (i po), np. pisanie dziennika refleksji, wspólnych e-booków. Co jeszcze wypróbować?

Żyjemy w epoce, w której nawet profesorowie zaczynają mieć problem z odczytaniem własnych notatek. Tak, tak, wkroczyliśmy w erę postpiśmienności. Nie, nie chodzi o to, że nagle zapomnieliśmy liter. Chodzi o to, że litery same w sobie przestały nam wystarczać. Zastąpiły je memy, gify i trzyminutowe filmiki, które tłumaczą świat lepiej niż niejeden tom encyklopedii. Krótkie i obrazowe. W krótkich formach od dawna się ćwiczę, np. przez felietony czy wypowiedzi dla mediów. A media, jak to media, potrzebują krótkich i jasnych wypowiedzi. Czasem nawet bardzo krótkich. Teraz te umiejętności przydają się nawet na półtoragodzinnym wykładzie.

Pamiętacie jeszcze czasy, gdy wykład polegał na monologu profesora, który z namaszczeniem odczytywał z pożółkłych kartek mądrości pokoleń? Raz spisane notatki i scenariusze wykładu były przez wiele lat odtwarzane dla kolejnych roczników studentów. Świat zmieniał się tak wolno, że aktualność takich wykładów zachowywała się przez co najmniej kilkanaście lat. Albo i dłużej. Ja też już ledwo pamiętam te wykłady wygłaszane lub odczytywane z pożółkłych ze starości karteczek. Ale to było w innej epoce, w której studenci jeszcze wierzyli, że notatki z wykładu przydadzą im się na egzaminie. Dziś, gdy studenci potencjalnie mają w kieszeni więcej informacji niż cała Biblioteka Aleksandryjska (mają dostęp lecz czy korzystają?), monolog profesora stał się równie atrakcyjny co przemówienie robota kuchennego. Chyba, że ktoś potrafi porywająco opowiadać. Ale to sztuka z zamierzchłej kultury słowa mówionego, dawno nie ćwiczona.

Ostatnio złapałem się na tym, że zamiast mówić, zaczynam... pytać. Tak, ja, profesor uczelniany (który powinien wszystko w swojej dyscyplinie wiedzieć), zadaję pytania! Lub zlecam proste, krótkie aktywności w czasie wykładu. Pytam, bo chcę się dowiedzieć. Ale co zrobić, gdy studenci patrzą na ciebie jak na eksponat muzealny, a jedyne, co ich interesuje, to czy wykład będzie nagrywany? Zrozumiałem, że muszę zmienić strategię dydaktyczną. Zmienić powierzchowną formę by to, co najbardziej istotne w edukacji, pozostało po staremu. Zamiast tylko mówić, zacząłem prowokować. Zamiast tylko tłumaczyć, zacząłem inspirować i zaciekawiać. Razem poszukujemy odpowiedzi na pytania. I nie jest to zabieg tylko retoryczny.

Ale jak to zrobić, by nie zamienić wykładu w kabaret? Jak sprawić, by studenci nie tylko słuchali, ale też myśleli? Aktualnie testuję w praktyce kilka prostych z pozoru, ale ponoć skutecznych metod. Dlaczego ponoć? Bo jestem jak niewierny Tomasz, póki sam nie sprawdzę i nie doświadczę, to nie uwierzę. Możliwe, że podobnie odbierają wykłady studenci. Też wolą sprawdzać niż tylko słuchać.

A zatem jakie to dydaktyczne „sztuczki” (nie o sztuczki tylko chodzi lecz o dogłębną zmianę filozofii dydaktyki, nie kształcić czy nauczać lecz tworzyć warunki do uczenia się) można polecić? Więcej pytań otwartych (to zawsze było możliwe, w epoce oralnej i epoce piśmiennej). Zamiast pytać "Czy rozumiecie?", pytam "Jak to się ma do waszego życia?". Efekt? Zaskakująco często pojawiają się odpowiedzi, które zaskakują nawet mnie. Dzięki tym odpowiedziom coraz lepiej rozumiem nowe pokolenie i ich wartości. Rezultaty są różne w różnych grupach na różnych kierunkach i wydziałach.

Aktywności studentów na wykładzie jest moim priorytetem. Dziwne? Ta aktywność powinna być na ćwiczeniach a nie na wykładzie? Tak było do tej pory i ten podział należy chyba już zweryfikować. Zamiast slajdu wypełnionego słowami, proszę studentów o znalezienie w internecie przykładu omawianego zjawiska. Kto pierwszy, ten lepszy! I zachęcam na dodatek z korzystania narzędzi AI. Rezultaty tych poszukiwań gromadzimy we wspólnym repozytorium notatek i dyskusji na Teamsach. Taki nasz wewnętrzny wspólny notatnik, niczym księga w Kawiarni Szkockiej we Lwowie.

Zamiast tylko teoretyzować, proponuję studentom przeprowadzenie prostego eksperymentu. Niech zobaczą, jak teoria sprawdza się w praktyce. Niech nie tylko słuchają lecz także sami doświadczają. Oczywiście, wielu rzeczy nie da się zademonstrować na wykładzie bez specjalistycznej aparatury. Ta dostępna jest w laboratoriach. A może więc mini wykłady w laboratoriach, w małych grupach a nie tylko na dużej auli?

Zamiast tylko monologu, próbuję organizować krótkie dyskusje w grupach. Studenci uczą się od siebie nawzajem, a ja mogę wreszcie napić się wody (z kranu oczywiście, przyniesione w recyklingowej butelce). Na razie idzie mi mocno pod górkę, bo nawyk mówienia (tok podający) trudno przezwyciężyć. Dopiero się uczę jak można zorganizować dyskusję na auli wykładowej lub w małej grupie na sali wykładowej lub w formie hybrydowej czyli z wymieszanymi formami w kontakcie i online.

Oczywiście, nie zawsze jest łatwo. Ale bez potknięć i bez błędów się nie nauczę. Na dodatek nie mam gotowych wzorców i wypracowanych przez innych metod. Postpiśmienność zaskoczyła nas wszystkich swoim nagłym pojawieniem się także i w murach uniwersyteckich. Czasem mam wrażenie, że walczę z wiatrakami. Ale potem, gdy widzę błysk w oku studenta, który nagle zrozumiał o co chodzi, lub poczuł swoje sprawstwo, wiem, że warto. W końcu, jak powiedział pewien mądry człowiek (a może to był mem?), "edukacja to nie napełnianie naczynia, ale rozpalanie ognia". Nie nauczanie lecz tworzenie warunków do uczenia się. Niby tylko niewielka zmiana w sformułowaniu - uczyć się zamiast nauczać, a jaka duża zmiana w samej istocie dydaktyki!

A zatem, skoro zostaliśmy zakończeni przez postpismienność, rozpalajmy ogień! Niech nasze wykłady będą jak ogniska, przy których studenci będą chcieli się ogrzać i wymienić swoimi myślami. A jeśli przy okazji nauczą się czegoś nowego, to tym lepiej. Współczesna dydaktyka uniwersytecka stoi w obliczu fundamentalnych przemian, determinowanych przez postępującą cyfryzację i ewolucję form komunikacji. W dobie postpiśmienności, charakteryzującej się dominacją obrazu, dźwięku i interaktywnych mediów, tradycyjny model wykładu, oparty na werbalnym przekazie i linearnym tekście, staje się niewystarczający. Analiza aktualnych trendów edukacyjnych wskazuje na konieczność redefinicji roli wykładowcy. Następuje przejście od pozycji autorytarnego transmitera wiedzy do roli moderatora i facylitatora procesu uczenia się jest nieuniknione. W tym kontekście, kluczowe staje się zastosowanie metod aktywizujących, które stymulują krytyczne myślenie, kreatywność i samodzielność studentów.

To co znalazłem i próbuje sprawdzić w działaniu (metody aktywizujące), które w całości lub we fragmentach można wprowadzać także na wykładach:
  • Pytania otwarte: Stosowanie pytań otwartych, zachęcających do refleksji i dyskusji, umożliwia studentom eksplorację różnych perspektyw i formułowanie własnych wniosków.
  • Aktywności oparte na technologiach informacyjnych: Integracja interaktywnych narzędzi cyfrowych, takich jak platformy e-learningowe, symulacje czy aplikacje mobilne, zwiększa zaangażowanie studentów i ułatwia przyswajanie wiedzy.
  • Metoda projektowa: Realizacja projektów badawczych i praktycznych, wymagających od studentów samodzielnego poszukiwania informacji, analizy danych i prezentacji wyników, rozwija kompetencje kluczowe w kontekście rynku pracy.
  • Dyskusje moderowane: Organizowanie moderowanych dyskusji, zarówno w formie stacjonarnej, jak i online, sprzyja wymianie poglądów, konfrontacji argumentów i budowaniu wspólnoty akademickiej.
  • Wyrażanie opinii za pomocą formularzy internetowych, z wykorzystaniem tabletów lub smartfonów, wystarczy wyświetlić qr kod na slajdzie. 
  • Tworzenie ankiet i quizów online, które umożliwiają studentom wyrażenie swoich poglądów i ocenę własnej wiedzy.
  • Organizowanie forów dyskusyjnych, w których studenci mogą wymieniać się argumentami i analizować różne perspektywy.
  • Pisanie dziennika refleksji - zachęcanie studentów do prowadzenia regularnych wpisów, w których analizują swoje doświadczenia, przemyślenia i wnioski związane z omawianymi zagadnieniami. Dziennik refleksji wykorzystuje już trzeci sezon. Pozwala monitorować postępy w nauce i identyfikowanie obszarów wymagających dalszego rozwoju. Dziennik refleksji może być prowadzony w formie elektronicznej, co ułatwia jego udostępnianie i analizę.
  • Planowanie prostych projektów do wykonania. Opracowywanie krótkoterminowych projektów, które wymagają od studentów zastosowania zdobytej wiedzy w praktyce. Projekty mogą dotyczyć analizy przypadków, rozwiązywania problemów praktycznych lub tworzenia prezentacji multimedialnych.
  • Organizowanie pracy w grupach, w których studenci wspólnie planują, realizują i prezentują wyniki swoich projektów.
Wdrażanie innowacyjnych metod aktywizujących wymaga od wykładowców ciągłego doskonalenia kompetencji dydaktycznych i technologicznych. Kluczowe znaczenie ma również adaptacja infrastruktury uniwersyteckiej do potrzeb nowoczesnej edukacji. Niemniej jednak, inwestycja w aktywizujące metody nauczania przynosi wymierne korzyści, takie jak wzrost zaangażowania studentów, rozwój kompetencji kluczowych i podniesienie jakości kształcenia.

Transformacja dydaktyki uniwersyteckiej wiąże się z szeregiem wyzwań, takich jak konieczność doskonalenia kompetencji cyfrowych wykładowców, adaptacja infrastruktury technologicznej oraz opracowanie nowych metod oceny efektów uczenia się. Niemniej jednak, wdrożenie innowacyjnych metod dydaktycznych stanowi szansę na podniesienie jakości kształcenia, zwiększenie atrakcyjności studiów oraz przygotowanie absolwentów do wyzwań współczesnego świata.

Adaptacja do realiów epoki postpiśmienności wymaga od środowiska akademickiego elastyczności, otwartości na zmiany oraz gotowości do eksperymentowania z nowymi formami dydaktyki. Każdego dnia można zrobić mały krok tu i teraz, bez czekania na odgórne polecenia i dyrektywy. 

*   *   *

Jest to mocno poszerzona wersja felietonu dla Wiadomości Uniwersyteckich. Krótko się da, lecz wtedy zgubić można sporo ważnych elementów. Stąd ta wersja poszerzona. I liczę, że tu będzie możliwa dyskusja. Bo dla mnie uniwersytet to przestrzeń do dyskusji, nawet tej online, a do której odsyła qr kod z papierowego i pdfowego felietonu w Wiadomościach Uniwersyteckich.

*  *  *
Podsumowanie wygenerowane przez Notebooklm: 

Felieton i poszerzona wersja artykułu omawiają transformację dydaktyki uniwersyteckiej w obliczu kultury postpiśmiennej, charakteryzującej się dominacją obrazu i mediów interaktywnych. Autor zauważa, że tradycyjny wykład staje się niewystarczający, dlatego proponuje aktywizujące metody nauczania, takie jak pytania otwarte, projekty i dyskusje, by zaangażować studentów i rozwijać ich umiejętności. Podkreślana jest konieczność zmiany roli wykładowcy z transmitera wiedzy na facylitatora uczenia się oraz wyzwania związane z adaptacją do nowych technologii i metod oceniania. Celem tych zmian jest rozpalenie ciekawości studentów i stworzenie warunków do efektywnego uczenia się.

4.04.2025

Czym się dziwi wiosną dziwogłówka i skąd się przekopuje przekopnica

Dwie dziwogłówki wiosenne, okolice Butryn, zbiorniki sródpolne.


Wiosna to dobry czas by przyjrzeć się fascynującym i archaicznym skorupiakom, które zamieszkują efemeryczne, wiosenne zbiorniki wodne w Polsce. Spotkać je możemy także na Warmii i na Mazurach. Te niezwykłe stworzenia są żywymi reliktami przeszłości, a ich obecność w naszym krajobrazie stanowi unikalną lekcję historii naturalnej.

Pierwsze skorupiaki pojawiły się na Ziemi w okresie ordowiku, czyli około 485–443 milionów lat temu, w erze paleozoicznej. Niektóre z nich przetrwały do dziś w niemal niezmienionej formie, stanowiąc fascynujący przykład ewolucyjnej trwałości. Te reliktowe gatunki odnajdujemy właśnie w niewielkich, okresowych zbiornikach wodnych, polnych kałużach i rowach melioracyjnych. Jeszcze do niedawna takich zbiorniczków w krajobrazie pojeziernym było mnóstwo. Wraz z pogłębiającą się suszą hydrologiczną i zmianami klimaty systematycznie znikają. 

Pierwszym, o którym chciałbym napisać, jest dziwogłówka wiosenna (Eubranchipus grubii syn. Siphonophanes grubii, czasami pisane grubei) należy, do podrzędu liścionogów właściwych (Euphyllopoda, bezpancerzowce Anostraca). Jej nazwa może budzić ciekawość, a charakterystyczna budowa ciała z pewnością ją wyróżnia. Dziwogłówki te pojawiają się wczesną wiosną, od marca do maja, w chłodnych wodach okresowych, często w towarzystwie przekopnicy wiosennej i innych organizmów o wiosennym cyklu rozwojowym (pośród których są i chruściki). Są to zwierzęta zimnolubne, a długość ich życia jest silnie uzależniona od temperatury wody. Przy niższych temperaturach mogą żyć dłużej. Długość życia uzależniona jest od przebiegu średnich temperatur w danym roku czy strefie klimatycznej. Przy temperaturze 5,2 °C przeżywa do 90 dni, a przy temperaturze 7,8 °C już tylko 78. Jeszcze krócej przy temperaturze 13,5 °C – zaledwie 50 dni. Larwy wylęgają się już po 2 godzinach od zalania wodą. Co interesujące, jaja dziwogłówki wymagają okresu przesuszenia i przemrożenia, aby mogły się wylęgnąć, co jest adaptacją do niestabilności ich efemerycznego środowiska. Dziwogłówki są filtratorami, odżywiającymi się zawieszonymi w wodzie cząstkami organicznymi. Samce i samice różnią się budową głowy – samce posiadają długie wyrostki czołowe i większe głowy, co może mieć znaczenie w doborze płciowym i rozrodzie. Dziwogłówki nie występują w stałych zbiornikach wodnych, prawdopodobnie ze względu na drapieżnictwo ryb. Są reliktem polodowcowym.

Przekopnica z doliny rzeki Łyny, okolice Smolajn.

Kolejnym interesującym skorupiakiem jest przekopnica wiosenna (Lepidurus apus) . Gatunek ten pojawia się wczesną wiosną, od lutego do maja, w efemerycznych zbiornikach wiosennych, tak jak dziwogłówka wiosenna. Przekopnice w północnej Polsce spotykałem w zbiornikach okresowych w dolinach rzek. W klimacie umiarkowanym rozmnaża się głównie partenogenetycznie, co oznacza, że w populacji przeważają samice, a samce występują bardzo rzadko. Przekopnice wiosenne prowadzą drapieżny tryb życia, polując na inne drobne organizmy wodne. Charakterystyczne dla tego gatunku jest pływanie grzbietem do dołu lub pełzanie po dnie. Samice składają jaja w kilkudniowych odstępach czasu, a w populacji zdarza się kanibalizm (zjadanie jaj). Przekopnice wiosenne są wrażliwe na wyższe temperatury wody i giną, gdy przekroczą one 15°C.

Kolejnym gatunkiem, o którym chciałbym wspomnieć jest zadychra pospolita (Branchipus schaefferi) oraz przekopnica właściwa (Triops cancriformis). Zadychra pospolita preferuje okresowe zbiorniki wodne o dnie pokrytym opadłymi liśćmi. Morfologicznie jest podobna do dziwogłówki wiosennej, jednak oba gatunki można odróżnić po kształcie głowy. Zadychra osiąga do około 3 cm długości, a jej jaja, podobnie jak u dziwogłówki, wykazują zdolność do przetrwania w stanie uśpienia przez długie okresy suszy. Wylęg larw następuje bardzo szybko po ponownym zalaniu zbiornika. W Polsce zadychra pospolita jest objęta częściową ochroną gatunkową ze względu na jej rzadkość i znaczenie ekologiczne.

Przekopnica właściwa jest gatunkiem filogenetycznie bardzo starym, niemal niezmienionym od triasu czyli od około 220 milionów lat, co czyni ją tzw. "żywą skamieniałością". Jest podobna do przekopnicy wiosennej, lecz nieco mniejsza i różni się brakiem przydatku na końcu odwłoka. Pojawia się nieco później w sezonie, zazwyczaj w maju i na początku czerwca. Takie przesunięcie w czasie występowania minimalizuje potencjalną konkurencję między tymi dwoma blisko spokrewnionymi gatunkami.

Niestety, te unikalne relikty przyrody stoją w obliczu poważnego zagrożenia. Postępujące zmiany klimatu, w tym nasilające się susze hydrologiczne, powodują, że ich niewielkie, okresowe siedliska wysychają coraz częściej i na dłużej. To drastycznie zmniejsza szanse na przetrwanie tych przystosowanych do specyficznych warunków organizmów. Na dodatek rolnicy likwidują (zasypują lub meliorują) śródpolne zbiorniki okresowe.  W obliczu tych wyzwań, ochrona efemerycznych zbiorników wodnych staje się niezwykle istotna. Działania na rzecz zrównoważonego gospodarowania zasobami wodnymi, ograniczenie zanieczyszczeń oraz dbałość o zachowanie istniejących i tworzenie nowych niewielkich zbiorników okresowych mogą przyczynić się do ochrony tych reliktowych skorupiaków i zachowania bioróżnorodności naszych ekosystemów wodnych. Skorupiaki są typowymi hydrobiontami, rozprzestrzeniać się mogą tylko droga wodną. A zbiorniki okresowe są od siebie izolowane. Dla wielu takich zbiorniczków ostatnia łączność hydrologiczna miała miejsce kilkanaście tysięcy lat temu, przy wyższym poziomie wód roztopowych. I często przez te kilkanaście tysięcy lat mała populacja utrzymuje się w jednym niewielkim zbiorniczku śródleśnym lub śródpolnym. 

Pamiętajmy, że obecność tych archaicznych stworzeń jest cennym wskaźnikiem zdrowia i unikalności naszych naturalnych siedlisk. W czasie wiosennych spacerów rozejrzyjcie się za takimi małymi, okresowymi zbiorniami i pilnie wypatrujcie w nich pływających dziwogłówek, zadychr i przekopnic. 

Na zakończenie wrócę jeszcze do nazwy dziwogłówki. Czy ma dziwną głowę czy też dziwi się, czyli dziwiąca się głowa. A czym to dziwić się może dziwogłowka wiosenna? Ktoś ma jakiś pomysł?



Jest to poszerzona wersja felietonu radiowego dla Radia Olsztyn (Tłumaczymy świat). Zebrane felietony Radiowe (niektórych brakuje, trzeba zajrzeć do zbiorczego zestawienia felietonów): https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-stanislawa-czachorowskiego/01778309