Czy zajęcia w trybie zdalnym wymusiły na Panu zmianę w podejściu do prowadzenia zajęć?
I tak i nie. To zależy na czym się skupić. Tak - w tym sensie, że nauczanie zdalne wymusza stosowanie innych narzędzi. Nie
– bo istota nauczania się nie zmienia, nie zmienia się podejście do studenta
(ucznia). Nie zmienia się filozofia kształcenia i patrzenia na edukację. Jeśli
ktoś dyktował na sali wykładowej (klasie) to będzie dyktował do ekranu komputerowego i przez „internet”.
Jeśli ktoś traktował ucznia podmiotowo, to dalej go będzie tak traktował. Jeśli ktoś stawiał na relacje, to dalej będzie szukał sposobów rozwijania relacji. Tego
oczywiście nie widać. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, z zewnątrz. Nauczanie podające,
autorytatywne może być realizowane w kontakcie bezpośrednim jak i zdalnym. Nauczanie z wykorzystaniem projektów może być realizowane w klasie i w kontakcie zdalnym. Inne muszą być tylko projekty. Nie
tak łatwo zmienić swoje (lub innych) podejście do kształcenia. Na to trzeba lat
a co najmniej miesięcy i bardzo intensywnej pracy. Nie da się zmienić jednym
kliknięciem myszki komputerowej czy wolą jednego człowieka. Ale jak widzimy, szybko można zmienić formę
kształcenia z bezpośredniej na zdalną w skali całego kraju. I od razu widać
dawne zaniedbania. Tak jak w czasie odpływu morza – od razu widać, kto się
kąpie bez majtek.
Żeby lepiej wyjaśnić swoją myśl, postaram się to jakoś zobrazować: to jest tak jakby z furmanki (młodszym wyjaśnię, że jest
to pojazd ciągnięty przez konia) na samochód. Kierunek podróżny pozostanie ten sam, tylko nie da się kierować samochodem przez okrzyki, „wiśta, wio, prrr” ani przez używanie bata. Trzeba nauczyć się nowego narzędzia (kierowania samochodem).
Już dużo
wcześniej wykorzystywałem narzędzia zdalne – jako forma uzupełniająca i
wspierająca zajęcia w kontakcie (np. Facebook, Messenger, blog, strona www, Padlet, YouTube, Mentimeter, Clickmeeting itp.). Dalej próbuję je wykorzystywać ale uczę się
nowych. Bo sytuacja jest inna. I muszę uczyć się w stresie, wynikającym z
pospiechu i skali.
Kontakt zdalny wymaga dużo większego wysiłku i dłuższego przygotowania ze strony nauczyciela/wykładowcy.
To tak jak z instrukcją gotowania: w kontakcie bezpośrednim, gdy widzimy poczynania
uczącego się, możemy szybko korygować i uzupełniać…. także własne braki i
niedoskonałości przepisu. Jeśli napiszemy „dodaj szczyptę soli” (bardzo
nieprecyzyjne polecenie) to od razu widzimy ile ktoś tej soli bierze i możemy
szybko zainterweniować. Ale jeśli będzie to przepis wydrukowany w gazecie czy
książce… to dodanie szczypty soli może być różne co do efektów. Zależy od doświadczenia
uczącego się. Kiedy w czasach studenckich sam zacząłem czasem gotować w
akademiku to długo zastanawiałem się ile to jest ta szczypta soli. Czy liczyć
na wagę, na objętość, a może chodzi o liczbę kryształków? Zmierzam do tego, że zdalna
edukacja nie pojawiła się nagle, liczy sobie już…. kilka tysięcy lat. Tyle, ile
ludzkość korzysta z pisma. Powszechna stała się w epoce drukowanych książek.
Napisanie dobrej książki jest dużo bardziej pracochłonne i trudniejsze niż
opowiadanie lub pokazywanie w bezpośrednim kontakcie.
Co się sprawdza, a co zupełnie nie?
To zależy od
osobowości i nauczyciela i ucznia. Oraz od możliwości i sytuacji. Wielu uczniów
jest wykluczonych cyfrowo, z różnych przyczyn. Na przykład odświeżyłem i przekazałem swój stary laptop pewnemu uczniowi, bo nie miał żadnego
sprzętu do zdalnego nauczania. Ale jeśli w jego domu nie będzie dostępu do
Internetu nic to nie pomoże. Dalej będzie wykluczony, tylko potencjalnie trochę
mniej.
Pyta Pani o
narzędzia? Wygodniejsze dla nauczyciela i ucznia są jednolite platformy. Na
przykład Microsoft Teams czy Google Classroom. Z Teamsów zacząłem korzystać od
marca br. Ma liczne wady. Dobry jest do pracy biurowej, korporacyjnej ale mało
wydolny do zdalnego nauczania. Samemu nie można za bardzo zmieniać platform, bo
to po pierwsze koszty, po drugie wygodniej dla uczniów/studentów, gdy nauczyciele w
jednej szkole korzystają z tych samych narzędzi. Wygodniej jest poznać i korzystać z jednej aplikacji niż uczyć się kilku. Mimo, że ich "filozofia działania" pozostaje podobna.
W zakresie
formy na pewno nie sprawdza się koncepcja realizacji lekcji i zajęć na uczelni czy szkole w modelu 1:1 czyli tyle samo godzin w kontakcie synchronicznym (nauczyciel i
uczniowie w tym samym czasie siedzą przed komputerem) co było w planie, w
zajęciach bezpośrednich. Takie proste przeniesienie planu zajęć do
„komputerów”. Wygodne jest do kontroli i dobrego samopoczucia organu
zwierzchniego (czasem i dla rodziców, bo dziecko jest „przykute” i nie trzeba
się nim zajmować). Zajęcia się odbywają, wszyscy pracują. To model szkoły,
której celem jest zajęciem się dzieckiem, przypilnowaniem (koncentracja na tym, żeby ktoś się dzieckiem zajął, zaopiekował i wypełnił mu czas). To wygodne dla wielu
rodziców – dziecko jest w szkole i „mają je z głowy”. Zdarzają się rodzice, którzy
dzwonią ze skargami do dyrekcji, kuratorium itd., np. że dany nauczyciel
skończył zdalną lekcję 5 minut wcześniej… Podatnik czuje się zadowolony, bo
inaczej to pewnie ci nauczycieli nic by nie robili, przecież mają 2 miesiące
wakacji a teraz siedzą w domu i to rodzic musi zajmować się edukacją, a nauczyciele przysyłają tylko zadania do zrobienia.. Podatnik, a tym samym władza różnego szczebla, czuje się dobrze, że nauczyciel na pewno
pracuje… Nie bimba bo siedzi przykuty do komputera.
Tak długie
przesiadywanie przed monitorem (tyle samo godzin co w szkole na lekcjach) jest
bardzo niezdrowe dla dziecka jak i dla nauczyciela. Poza utratą zdrowia
(własnym dzieciom to czynimy!) efektywność dydaktyczna jest bardzo niska.
Brak sygnałów niewerbalnych utrudnia skupienie się i motywację. Uczniowie i
studenci udają, że są i że słuchają. Prowokuje to do wymyślania różnych
sposobów „sprawdzania aktywnej obecności" i „żeby nie ściągali”. Wysiłek idzie w
rozbudowę kontroli a nie na edukację i motywację. Syndrom zarządzania
kierowniczego i autorytatywnego (kiedyś było dobre ale w czasach gospodarki
opartej na wiedzy staje się coraz mniej wydolne). Obie strony zdają sobie
sprawę ze skali pozorowania i udawania… ale bezpieczniej jest nic nie mówić. Bo organ
zwierzchni nie będzie miał pretensji… Brniemy więc w udawanie i pozorowanie,
byle się „w papierach zgadzało”. Edukacja pozorów. Taka już była bo nie prowadzimy
debaty jakiej edukacji chcemy. Takiej ogólnonarodowej, interdyscyplinarnej i międzysektorowej. Potrzebna jest nam szeroka, powszechna i
dogłębna dyskusja nad edukacją! Od 30 lat nam jej brakuje.
Ale edukacja
zdalna ma ogromne zalety, z których warto skorzystać (mimo różnych, widocznych niedostatków). Po pierwsze
personalizacja i indywidualizacja nauczania. To, o czym się postuluje od
kilkudziesięciu lat. W klasie 20-30 uczniów musi pracować jednym tempem,
dostosowanym do średniej przeciętnej. Zdolniejsi się nudzą, słabsi coraz bardziej
odstają. Zdalne narzędzia do kontaktu asynchronicznego umożliwiają znacznie większe spersonalizowanie.
Gdy słuchamy wykładu – to słuchamy go w tempie mówiącego. Nie możemy ani
przyspieszyć ani zwolnić (gdy np. czegoś nie nadążamy zanotować a jest dla nas
ważne). Wykład nagrany (wideo, audio) – tak jak czytana książka – może być odtwarzany w
indywidualnym tempie ucznia czy studenta. Każdy odsłucha wtedy, kiedy chce,
kiedy to dla niego wygodne, nawet na telefonie w czasie jazdy pociągiem lub w
kolejce do fryzjera. Jak coś jest znane lub nudne - to można przekartkować, czy w
przypadku filmu przewinąć do przodu. Jeśli zaśniesz na wykładzie – to treść
stracona. Jeśli zaśniesz nad książką czy audiobookiem lub filmem, to zaczniesz
ponownie od dowolnego miejsca, gdy już się obudzisz. Nic nie tracisz. A wyspany mózg na dodatek lepiej przyswaja.
Zacząłem
nagrywać wykłady prowadzone dla studentów, by mieli kopię (wcześniej przekazywałem slajdy wykładowe w formie pdf, ale umieszczam na slajdach mało słów za to dużo obrazów i schematów). By mogli odsłuchać
ponownie w ramach powtórek lub ci, którzy na wykładzie z różnych przyczyn nie
byli. Ale jakość nagrań na MS Teams czy Clickmeeting nie jest najlepsza. Należałoby
nagrać osobno, najlepiej w studiu, z co najmniej dwoma kamerami, potem
zmontować. I tak dla wykładu jedno godzinnego trzeba przeznaczyć co najmniej kilka-
kilkanaście godzin pracy 1-3 osób (oglądający myśli, że to takie proste i krótkie, gdyż widzi tylko wierzchołek góry lodowej, a znacznie więcej jest ukryta). Samemu trudno wszystko opanować i zgromadzić niezbędny sprzęt. Niewątpliwie potrzebna jest praca zespołowa. Dlatego nauczyciele są przemęczeni i w
fatalnej kondycji psychicznej: ciągle są poganiani, kontrolowani, pouczani, nie
dostają należytego wsparcia merytorycznego i technicznego. Lada tydzień cały
system edukacji może się załamać tak jak teraz system ratownictwa medycznego.
Poza
nagrywaniem na wideo krótkich wykładów (wymaga to także przearanżowania całego wykładu i podzielenia na krótsze, logicznie spójne i samodzielne części) uczę się nowych sposobów aktywizowania
studentów, próbując ich włączyć do wspólnej pracy projektowek nad „skryptami”
elektronicznymi. Teraz uczę się narzędzia Genial.ly oraz Wakelet. Korzystam
także z różnych innych, bezpłatnych narzędzi lub wersji darmowych o okrojonych funkcjonalnościach. Na zakup licencji musiałby przeciętny nauczyciel wydawać miesięcznie 100-300
zł. Nie mówiąc o inwestycji w sprzęt. Ja muszę dokupić dobry mikrofon i oświetlenie. I bardzo dużo muszę się uczyć (tak jak
każdy nauczyciel). W presji czasu. Wiem, że muszę nauczyć się robić podcasty…
czyli nauczyć się opowiadać z dobrą dykcją oraz opanować kolejne, nowe dla mnie
narzędzia… Droga od prowizorki do profesjonalizmu jest długa i wymagająca wysiłku oraz wytrwałości.
Uczę się, próbuję i wiem, że jest to niedoskonałe niedopracowane, trochę prowizoryczne. Nie mam jednak komfortu by spokojnie zrobić i jak będzie gotowe, sprawdzone, dopracowane - uruchomić. Zajęcia są co tydzień. To tak jakby ktoś przerabiał furmankę na samochód i to w czasie jazdy... Ale lepsza prowizorka niż pozorowanie i samooszukiwanie się... i czekanie aż pandemia minie...
Czy już wiemy, na co powinniśmy stawiać w przyszłości, kształcąc młodych
ludzi (wśród nich także przyszłych nauczycieli), żeby uniknąć poczucia
zagubienia, z jakim mamy teraz do czynienia, w kontekście edukacji zdalnej?
Tak, wiemy. I
wiedzieliśmy to od co najmniej kilkunastu lat. Kto słucha ekspertów? Polska
szkoła wymagała zmian, ale ostatnia reforma ani odrobinę nie zmieniła na
lepsze, nie wprowadziła żadnych zmian dostosowujących do przyszłości w zakresie
edukacji. Wprowadziła tylko zamęt, zmęczenie nauczycieli i wiele nowych
problemów, z którymi się teraz borykamy. Strata pieniędzy, strata czasu i
ludzkiej energii. A efekt cofa nas mocno w edukacji. W czasie epidemii i
masowego przejścia na nauczanie zdalne widać to jeszcze wyraźniej.
Poczucie zagubienia to nie tylko efekt kształcenia ale i otoczenia. Trzeba wyedukować całe społeczeństwo by odpowiednio traktować zawód nauczycielski. Dobrze uczy... szczęśliwy nauczyciel. Zatem po pierwsze trzeba zadbać o komfort pracy nauczyciela. Zupełnie tak jak w przypadku awarii w lecącym samolocie: dorosły najpierw ma sobie założyć maskę z dopływem powietrza a dopiero potem dziecku. Dlaczego nie odwrotnie? Bo jak rodzic straci przytomność (w czasie zakładania maski dziecku) to już dziecku na pewno nie pomoże. Czyli musimy stworzyć dobre środowisko edukacyjne i zadbać o dobrostan nauczycieli. Z tego będzie wynikać dobrostan uczniów i efektywna edukacja. Na to trzeba wielu lat wytrwałej pracy i sporych nakładów.
Czego uczyć?
Uczenia się, zapominania (oduczania zbędnych rzeczy) i ponownego uczenia się... przez całe życie. Uczyć kompetencji współpracy w zespole, w tym zespołach
różnokulturowych, kompetencji cyfrowych, kreatywności, empatii, umiejętności
budowania relacji. Wszystko to wiemy od co najmniej kilkunastu lat. Przyszłość
już była i jest wokół nas. Trzeba tylko umieć patrzeć i dostrzegać.
Ja już nauczyłem się wielu umiejętności.... które po kilku, kilkunastu latach stawały się zbędne. Na przykład pisania na maszynie do pisanie, przygotowywania wykładów z foliami do rzutnika pisma, przygotowywania bibliografii na papierowych fiszkach bibliotecznych. Inwestowałem swój czas, myślą, że to inwestycja na lata....
Pan się nowych technologii akurat nie boi, ale przecież dobrze wiemy, że nie wszystkim pedagogom przychodzi to z taką samą łatwością.
Boję się, bo
jak każdemu sprawia mi trudność. Nie przychodzi mi z żadną łatwością, raczej z
dużymi oporami. Może ja tylko nie boję się popełniać błędów i nie wstydzę
przyznawać się do porażek, kłopotów. Nie lubię
pozorowania i udawania, że wszystko idzie wspaniale. Bo nie jest.
Cóż mógłbym
poradzić nauczycielom? Niewiele. W większości zdani są na samych siebie. Ja
korzystam z crowdlearningu – wspólnego uczenia się w grupie w sieci. A dzięki
internetowi mam kontakt z rozproszoną po całym kraju grupą nauczycieli (Superbelfrzy RP). Korzystam
z ich doświadczenia i wspólnie poszukujemy, dyskutujemy. Bo wiedza powstaje
konektywnie, w sieci powiązań, dyskusji, relacji. W edukacji potrzebujemy mniej
behawioryzmu a więcej konstruktywizmu i konektywizmu.
Ze zdalną edukacją jest jak z ciążą – to się nie rozejdzie po kościach, nie da się uciec
przed porodem. A skoro tak, to lepiej być w szpitalu pod fachową opieką i z
dobrym, profesjonalnym wsparciem. Kiedyś pewna 19-latka na Śląsku uciekła ze szpitala
położniczego mówiąc, że się rozmyśliła. Zdalnego nauczania nie da się
przeczekać. Po Covidzie-19 w formie hybrydowej będzie się na całym świecie
dalej rozwijała. Albo świadomie dołączymy do tego cywilizacyjnego nurtu, albo
będziemy skansenem z którego młode pokolenie będzie systematycznie uciekać.
PS. Na zdjęciu nagrywanie wykładów dla Akademii Ciekawości. Będą udostępniane zdalnie, w sieci. To temat na osobna opowieść.