29.02.2024

Słoiki refleksji


Uniwersytet to dobre miejsce do eksperymentowania. Takim przynajmniej powinien być. Także w zakresie edukacji i metod dydaktycznych. W tym roku eksperymentuję ze słoikami refleksji (pamięci). Myślę, że pomysł przydatny może być także w szkole być może i w przedszkolu także. Jest w wersji analogowej a więc łatwy do zrealizowania i modyfikowania. 

Pomysł nawiązuje do wdrażania do myślenia refleksyjnego. Inspiracją były  Słoiki Pamięci, wieszane na drzewie w pewnej warmińskiej miejscowości, gdzie każdy mieszkaniec wsi wkładał coś, co miało pozostać jak w kapsule czasu, coś co chciał, żeby przetrwało. Były to bardzo różnorodne, niewielkie przedmioty. Drugą inspiracją były mikroaktywności na wykładach. Drobne czynności skłaniające studentów do przemyśleń, wypowiedzi ustnych czy pisemnych. I do notowania manualnego.

Słoik pamięci pojawia się na moich wykładach a studenci mają możliwość zapisania swoich pytań lub refleksji na kartkach i włożenia na koniec do słoika. Potem czytam zawartość i jeśli są to pytania, to na nie odpowiadam. Ale te refleksje mogą być dostępne także dla studentów, jako swoista tablica informacyjna. Sprawdzam różne możliwości.

Może być jeden (bo jestem wędrownym wykładowcą) lub kilka, każdy z innym podpisem, np. "3 najważniejsze rzeczy, jakich się nauczyłam (em)", "2 nowe rzeczy, które chcę sprawdzić/wypróbować" , "1 pytanie, które wciąż mam w głowie." Mogą to być także pytania, które chcieliby otrzymać na kolokwium (klasówce, egzaminie) lub krótkie myśli podsumowujące lekcje (wykłady). 

Można oczywiście zaproponować coś innego. Myślę, że nie powinno być więcej niż 5 słoików. Ja uzupełniająco na zajęciach wykorzystuję jeden słoik - słoik pamięci, do zapisywania mysli z wykładu. W szerszej wersji studentki mają możliwość pisania swoich własnych dzienników refleksji w wersji cyfrowej. To znacznie pojemniejsze "słoiki". 

W szkole uczniowie pod koniec lekcji zapisują swoje myśli i wkładają do odpowiednich słoików Można do jednego, można do kilku (ale każda myśl na osobnej karteczce). Ma to teoretycznie skłonić uczniów do mikrofefleksji i pisania manualnego.

Po kilku lekcjach, na lekcji powtórzeniowej z działu, można zrobić tak: Nauczyciel dzieli uczniów na 3-5 zespołów. Uczniowie po kolei wyjmują (losowo) karteczki ze słoików refleksji (wrzucane w czasie kolejnych lekcji w tym dziale: 3 najważniejsze rzeczy, jakich się nauczyłam, 2 nowe rzeczy, które chcę sprawdzić/wypróbować, 1 pytanie, które wciąż mam w głowie). Następnie uczeń, który wylosował karteczkę odczytuje ją i próbuje odgadnąć z jakiej lekcji pochodzi (temat lekcji). Za poprawną odpowiedź zespół (drużyna) otrzymuje punkt. Jeśli karteczka pochodzi ze słoika „2 nowe rzeczy, które chcę sprawdzić/wypróbować: lub „1 pytanie, które wciąż mam w głowie.” Dowolna osoba z zespołu może na nią udzielić odpowiedzi. Za poprawną odpowiedź drużna uzyskuje dodatkowy punkt. Gra toczy się do czasu wyczerpania wszystkich karteczek z trzech słoików lub gdy upłynie wyznaczony wcześniej czas. Wygrywa zespół (drużyna), który uzyska najwięcej punktów.

Możliwe modyfikacje. Zamiast słoików mogą być woreczki lub pudełka kartonowe. Niektórzy nauczyciele krótkie podsumowania rozmieszczają po całej klasie (na drzwiach, ścianach, szafkach). To forma przypominania najważniejszych kwestii z minionych lekcji. 

Inna wersją jest wykorzystanie kostki, rzuca się nią na początku lub na końcu lekcji. Na kostce (może być kilka w różnych kolorach) znajdują się pytania. Takie kostki metodyczne zostały opracowane przez Danutę Sternę. Warto poszukać i się zainspirować. W wersji z kostkami uczniowie nie tworzą pytań albo podsumowań, te są gotowe, na kostkach. Losowość służy jedynie do stawiania podobnych pytań w odniesieniu do lekcji. Przykład z kostek Danuty Sterny:

Kostka niebieska – DOBRY POCZĄTEK
Pytania na ściankach kostki:
  • Co cię zainteresowało w tym temacie?
  • Jak wytłumaczysz innemu uczniowi, dlaczego ten temat jest ważny?
  • O czym, twoim zdaniem, będzie ta lekcja?
  • Jakie masz pytania związane z tym tematem?
  • Co już wiesz na ten temat?
Kostka czerwona – PODSUMOWYWANIE
Pytania na ściankach kostki:
  • Czego jeszcze chcesz się dowiedzieć na ten temat?
  • Jak, twoim zdaniem, najlepiej nauczyć kogoś tego tematu?
  • Co z tego tematu jest dla ciebie ważne?
  • Jak zastosujesz ten temat w życiu?
  • Co z tego tematu powinniśmy zapamiętać?
Teoretycznie zeszyt szkolny może służyć do spisywania refleksji. Ciekaw jestem czy tak jest (bywa) wykorzystywany. Do zapisywania własnych, uczniowskich podsumować, pytań, planów itp. Zazwyczaj nauczyciele czuwają nad treścią notatek, które pojawiają się w zeszytach. Mniej wtedy swobody dla ucznia. Ja stosuję ze studentami dzienniki refleksji, umieszczane i prowadzone w mediach społecznościowych. Ale tam są dłuższe wypowiedzi. I pełna swoboda w doborze treści oraz formy. 

24.02.2024

Co nakłoniło Profesora do takiej zmiany w sposobie nauczania?

Zajęcia poza murami uniwersytetu. Jedna z wielu praktycznych lekcji edukacji.
 

Tytułowe pytanie padło na pierwszym wykładzie dla studentek pedagogiki. Przedstawiłem program i propozycje oceniania (a w zasadzie odejście od typowego oceniania cyfrowego). Wdrażam także pomysły na mikroaktywności w czasie wykładu. Bo lepiej uczymy się aktywnie niż pasywnie. Po prostu, wdrażam zdobytą wiedzę i sprawdzam ją w praktyce. Jak niewierny Tomasz, nie uwierzę jeśli sam palcem nie dotknę. Jedną z takich mikroaktywności były pytania, które studentki mogły umieścić w nowo założonym zespole na Teamsach.

Dlaczego stosuję dodatkowy kontakt online asynchronicznie, kiedy pandemia dawno minęła? To się wyjaśni w dalszej części i w próbie odpowiedzenia na jedno z postawionych pytań: "Co nakłoniło Profesora do takiej zmiany w sposobie nauczania?"

Pytanie niby proste lecz jest tak naprawdę trudne. Sam wcześniej sobie go nie zadawałem. Może w jakiś podobny i cząstkowy sposób tak. Ale nie tak jednoznacznie i konkretnie. Pytanie, które zmusiło mnie do przemyśleń i analiz. I wiem, że ta moja pierwsza odpowiedź będzie niepełna. Warto będzie do tego pytania wracać i odpowiadać po wielokroć. Za każdym razem będzie lepiej przemyślana i analizowana z innej perspektywy.

Jest wiele powodów, niczym małych strumyczków, które na długim odcinku łącząc się utworzyły dużą rzekę. Dały masę krytyczną, jak przy eksplozji bomby atomowej. Jestem na początku zmian. Czuję, że będą one przyspieszały, bo nabieram odwagi i doświadczenia. A także dlatego, że dużo innych osób podobnie, oddolnie zmienia edukację w różnych miejscach. Dawniejsze intuicje pedagogiczne systematycznie zyskują nie tylko lepszą podbudowę teoretyczną, ale i więcej doświadczenia i dobrych praktyk. Edukację można zmieniać od zaraz. Tu gdzie jesteś, z tym co masz do dyspozycji. Największą barierą jest własna głowa i wyobrażone przeszkody, utrwalone instytucjonalnie rutyny. Czasem warto spróbować je przełamać. Najwyżej głowa zaboli od walenia głową w mur. A może ten mur to atrapa, ułuda?

Nie ma na co czekać, można tu i teraz, w granicach jakie są. Najpierw było to nieśmiałe hakowanie systemu, teraz są to śmielsze zmiany. Bez problemu udało się namówić koordynatorkę przedmiotu do zmiany zapisu w sylabusie i literalne odejść od kolokwiów i egzaminu pisemnego, sprawdzającego wiedzę teoretyczną. Teraz wszystko jest jawnie i ugruntowane w istniejących przepisach. Wystarczyło wskazać, że sprawdzane będą zakładane efekty kształcenia. I tak studenci mają wybór sposobu zaliczenia i formy egzaminu, w tym mogą wybrać nie tylko tradycyjny egzamin lecz projekt oraz dziennik refleksji. Wybór to poszerzanie wolności i tworzenie przyjaznej przestrzeni do uczenia się i przejmowania odpowiedzialność za własny proces uczenia się. W pytaniu jest jeszcze stary termin „nauczanie”, też go odruchowo jeszcze używam. Staram się jednak używać bardziej poprawnego merytorycznie terminy „uczenie się”. A zamiast słowa nauczyciel używać projekczyciel (projektant procesu i środowiska uczenia się).

Próbuję zmieniać w wielu miejscach. Mniej lub bardziej. Co roku trochę więcej. Bo nie od razu Kraków zbudowano. Zmiana wymaga wysiłku a na wszystkich przedmiotach nie jestem w stanie na tak wielki wysiłek.

Dojrzewałem ponad 40 lat. Już na studiach na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie (po wpływem lektur i przekazu od niektórych wykładowców). Potem były szerokie dyskusje o zmianach edukacji po roku 1989. I potem było ciągłe zderzanie się z niewydolną, biurokratyczną rutyną. Dopiero po latach dostrzeżono fakt, że znajdujemy się w czasach trzeciej rewolucji technologicznej i wynikających z niej ogromnych przekształceń cywilizacyjnych. Z czasem nawet na uczelniach wyższych kostniała tradycja szkolna, ubywało uniwersyteckiej wolności i swobody. Weszły sylabusy, tabelki itp. Dokładniej odwzorowywano stary system. Choć teraz na wielu uczelniach widać sensowne zmiany. Ale nie zawsze ma się szczęście być w drużynie liderów. Nie szkodzi, w każdym miejscu i w każdych warunkach można coś zmienić na lepsze. Trzeba tylko rozumieć świat wokół nas.

Skończyłem dobre studia pedagogiczne, nauczycielski kierunek biologia na WSP w Olsztynie. Teoretycznie byłem dobrze przygotowany do zawodu zarówno nauczyciela jak i naukowca. Ale, w tak zwanym międzyczasie, wszystko się zmieniło. To tak, jakby uszyć sobie dobrze zaprojektowane ubranie zimowe a po wyjściu z domu okazuje się, że jest już lato. Dobre ubranie lecz nieadekwatne do sytuacji.

Cały czas dokształcałem się. Zaczęło się od kursu szybkiego czytania i mapy myśli. Potem były przygody z lapbookiem, kamishibai, grami edukacyjnymi i wieloma działaniami w zakresie edukacji pozaformalnej oraz aktywnymi metodami nauczania (uczenia się). To nie tylko lektura dobrych książek lecz i ciągłe sprawdzania w działaniu na zajęciach z uczniami, studentami, osobami dorosłymi i słuchaczami uniwersytetów trzeciego wieku.

Pierwsze nieśmiałe zmiany miałem okazję wprowadzić wiele lat temu, na nowo utworzonym przedmiocie „autoprezentacja”. Dostałem coś nowego i mogłem zaprojektować od samego początku: uczenie się komunikacji i odejście od sprawdzania wiedzy pamięciowej. Bardziej nastawiłem się na umiejętności praktyczne. To wtedy pierwszy raz nieświadomie zastosowałem mikropotwierdzenia w postaci dyplomików. Niby zabawa, ale teraz wiem że do dobrze udowodniony naukowo i efektywny mechanizm uczenia się. 

Miałem też szczęście. Dostawałem w większości przedmioty „mało ważne”, gdzie nie było egzaminów, tylko zaliczenie. A więc miałem większą wewnętrzną swobodę w wyborze sposobu zaliczenia. Najpierw jako asystent, co zrozumiałe, ale zostało mi to na dłużej. W hierarchii akademickiego porządku dziobania i myślenia o ważności osoby, sytuowałem się gdzieś na obrzeżach. Ale w ekologii znane jest zjawisko, że na skraju populacji (zasięgu występowania) najwięcej zachodzi zmian. I to tu możliwe są szybkie i głębokie ewolucyjne adaptacje. Uniknąłem więc szybkiego wpadnięcia w koleiny rutyny „bo tak się robi”, rutyny testów, mentalności szkoły przemysłowej (pruska szkoła) itp.

Samemu zmiany trudno jest wprowadzać. A zazwyczaj w jednym miejscu nie ma zbyt wielu osób chętnych do wychodzenia poza schematy. Skoro nie było impulsu w miejscu pracy, to znalazłem oparcie i inspiracje w innych grupach zewnętrznych. Internet wiele ułatwił, bo można było odnaleźć się w wielkiej sieci z ludźmi podobnie myślącymi. I co ważniejsze, działającymi. Mogłem się uczyć i nabierać odwagi. Dyskusja o edukacji odbywała się nie tylko okazjonalnie na różnych konferencja, np. w Centrum Nauki Kopernik ale i w grupie Superbelfrów, na konferencjach Ideatorium czy Inspiracje  itp. Nazwałbym to crowdlearningiem oraz współpracą w rozproszonym zespole, także w trakcie realizacji różnych zadań edukacyjnych: podręczniki szkolne, materiały edukacyjne, projekty itp.

Jeśli wziąć pod uwagę kompetencje osobowe to na pewno jest nią otwartość i gotowość na współpracę z innymi. Paradoksalnie w polskich warunkach mocno cierpimy na braki w umiejętnościach współpracy. I jeszcze gotowość do rozwoju i uczenia się. 

Kolejnym impulsem była szybko rozwijająca się ostatnio wiedza o ludzkim mózgu (neuronauki, neurodydaktyka). Biolodzy udowodnili to, co przeczuwali pedagodzy. Intuicje znalazły mocne potwierdzenie naukowe w mechanizmach biologicznych (tak jak zioła, kiedyś ich działanie tłumaczono magią, dziś procesami fizjologicznymi organizmu i na poziomie molekularnym).

Kolejny strumyk to narastającym postęp technologiczny i ogromne zmiany społeczne w komunikacji i edukacji, związane z internetem, mobilnymi aplikacjami a teraz i generatywną sztuczną inteligencją. Nie trudno dostrzec, że uczymy się inaczej i jesteśmy innym społeczeństwem. Nie da się dłużej czekać, i nawiązując do wcześniejszej analogii, udawać, że zimowa kurtka jest dobra na letnią pogodę.

I w końcu okazja. Próbuję nieśmiało od co najmniej kilku lat (a w zasadzie od samego początku). Teraz pojawił się nowy przedmiot dla pedagogów i współpraca z Wydziałem Nauk Społecznych. Otwarci i życzliwi studenci, odważni na eksperymenty i zmiany.

Nie da się dłużej odpowiedzialnie uczyć bez głębokich zmian w systemie edukacji i sposobie myślenia o procesie uczenia się. Zazwyczaj duże zmiany chcą wprowadzać młodzi ludzie, tuż po studiach, z głowami pełnymi ideałów i wiary we własne siły. Został we mnie klimat młodzieńczego zapału. I zmieniam. Po kawałeczku, tylko tyle ile potrafię, ile sam się nauczę i odkryję, w tym wspólnie ze studentkami. W tym procesie uczą się dwie strony: wykładowca i studenci. 

18.02.2024

Żywe kultury literatury

Okładka monografii


Okładka opisywanej monografii nawiązuje do nauk ścisłych: kolba z chemicznego lub biologicznego laboratorium, strzykawki jak w medycynie i słowne nawiązanie do żywych kultur bakteryjnych. Ale słowa wskazują jeszcze na coś innego: epika, liryka, dramat i literatura. Dwuznaczne żywe kultury okazują się nawiązywać do literatury. Zaskakujące jest także zestawienie inicjatorów i redaktorów jednocześnie: Wydział Lekarski oraz Związek Literatów Polskich. Pozornie zaskakujące połączenie. Lecz ja odbieram jako dobrą i wartościową interdyscyplinarność. Tytuł jest już jednoznaczny, i naukowo precyzyjny:  Kulturotwórcza i terapeutyczna rola literatury. Terapia kojarzy się z medycyną i strzykawkami. Lecz lekiem, zawartym w strzykawkach, okazuje się literatura.

Z zaproszenia do tej monografii skorzystałem z przyjemnością. Uwzględniłem kilka elementów. Po pierwsze nawiązałem do znanej mi książki profesora Tryjanowskiego, łączącej ornitologię i terapię. Po drugie do mojego malowania. I po trzecie do dzienników refleksji czyli do pisania sensu stricte. Teraz zachęcam do takiego pisania studentów, z którymi mam zajęcia. 

"Piszę dziennik refleksji i maluję butelki. To moja arteterapia i literaturoterapia. I nie jestem w tym odosobniony. Człowiek jest zanurzony przyrodzie, jest jej częścią. Potrzebuje z nią kontaktu, niektórzy filozofowie mówią o biofilii. Człowiek jest też gatunkiem społecznym i potrzebuje relacji z innymi. W końcu jest gatunkiem twórczym i myślącym, czerpie radość z mówienia, pisania i malowania. Nawet na studiach czy w czasie pracy. Twórczość daje poczucie sprawstwa i ratuje przed znużeniem i wypaleniem zawodowym. Pisanie nie tylko rozwija lecz i leczy, podobnie jak wspólne malowanie np. butelek, kamieni czy starych dachówek."

Gotowa książka dotarła do mnie w bardzo nietypowy sposób. A było to tak. Przez telefon dostałem "cynk" by odebrać przesyłkę. Miejsce było tuż przy Zaułku Stawki Większej Niż Życie. Więc uznałem, że to tajna przesyłka. Czujecie już ten klimat z Hansem Klosem? Stawiłem się we wskazanym miejscu. Było nietypowe bo to restauracja. Barman, po usłyszeniu "hasła", podał mi papierową teczkę od Andrzeja Cieślaka. Przesyłka była w punkcie kontaktowym, typowym dla konspiracji czy akcji szpiegowskich. Schowałem do plecaka (pogoda była deszczowa) i dopiero w domu otworzyłem. A w środku trzy książki. W tym jedna monografia z moim artykułem, powstała w ramach bardzo oryginalnego projektu, realizowanego przez Wydział Lekarski UWM w Olsztynie i Związek Literatów Polskich. A pośród nich mały udział Wydziału Biologii i Biotechnologii UWM w Olsztynie. Tak, to mały wydział lecz ważny i potrzebny całemu uniwersytetowi. Bo potrafimy współpracować z otoczeniem UWM i z innymi wydziałami. I chcemy opowiadać o różnych naszych i nie tylko naszych odkryciach. Nawet o arteterapii przez malowanie i pisanie. W tekście jest także o mojej nowince dydaktycznej w postaci dziennika refleksji. Żywe kultury... tym razem nie bakterii.

Artykuł kończy się takimi słowami: "I na koniec malowanie w samotności lub z innymi, niczym przy spotkania przy darciu pierza czy łuskaniu fasoli. Można być i milczeć. Mówić można lecz nie trzeba. Być i malować to, co się przeżywa, to co w przyrodzie. Ja maluję głównie zioła i owady. Na tym co wyrzucone i pozornie niepotrzebne. Na starych dachówkach, polnych kamieniach, słoikach i butelkach. Wspólne malowanie to przywracanie wartości i sensu. Nie ma rzeczy i nie ma ludzi niepotrzebnych.

Wiedza jest bogactwem i dobrem ogólnym, które jest warunkiem rozwoju cywilizacji i do którego prawo ma każdy. Tak jak do wody i powietrza. Nie można więc zamykać i ograniczać dostępu do wiedzy. Podobnie jest ze sztuką. Nauka i sztuka zachwyca się światem, każda na swój sposób i w odmiennej formie. W otaczającej rzeczywistości przyrodniczej dostrzegam nie tylko zależności przyczynowo-skutkowe, prawidłowości i obiekty badawcze, ale także piękno. Oraz społeczne bycie z innymi czyli wspólną arteterapię. Motywem malowania jest chęć czynienia świata piękniejszym, nawet jeśli to piękno jest ulotne. Zebranym "śmieciom" nadaję nową wartość. Jest to filozoficzny podtekst nadawania rzeczom zbędnym nowej ważności i wartości, także i ludziom wykluczonym, spisanym na straty, zapomnianym. Recykling rzeczy i znaczeń to promocja postaw przyjaznych środowisku i ludziom. Malowanie butelek czy starych, wyrzuconych gdzieś w krzaki dachówek, jest jak nauka – ma służyć ulepszaniu świata. Jest jak chasydzka przypowieść, by za pomocą drobiazgu, jaką jest przywrócona do życia butelka czy dachówka, opowiedzieć o rzeczach ważnych i większych - za pomocą części pokazać całość.

Obserwuj przyrodę wokół siebie, opowiadaj, pisz, maluj. I nie o wielkie odkrycia chodzi ani nie o wielkie dzieła plastyczne czy literackie. Ważna jest przyjemność i terapeutyczna moc pisania, malowania, obserwowania."


Proste słowa, które dojrzewały przez wile lat. Czekały na okazję by się zwerbalizować. Wcześniej było wiele róznych prób, przymiarek. Może i to nie jest ostatnia próba? Pisanie w celach terapeutycznych, refleksyjnych i dla przyjemności. Przecież taka publikacja nie ma znaczącej liczby punktów, jeśli jakiekolwiek dla mojej dyscypliny naukowej. Nie jest więc mi potrzebna do kariery zawodowej. Nie powiększa dorobku naukowego. Sprawia przyjemność i być może komuś się ta opowieść przyda, coś uporządkuje, w czymś zainspiruje

Dane bibliograficzne artykułu:
Czachorowski S., 2023. Ornitologia, entomologia – arteterapia pisaniem i malowaniem. W: K. Regin, A. Cieślak (red). Kulturotwórcza i terapeutyczna rola literatury. Wyd. UWM w Olsztynie, ISBN: 83-920795-9-0, str.: 7-10.
 
Pierwsza strona artykułu w monografii.

13.02.2024

Co musi umieć naukowiec?

Zdjęcie z muzeum historii naturalnej.

Co musi umieć naukowiec? A co musi umieć grzybiarz by nazbierać dużo grzybów i wrócić z lasu jako zwycięzca? Grzybiarz musi wiedzieć jak szukać grzybów w lesie, gdy grzybiarzy jest wielu. Czyli iść tam, gdzie mało kto chodzi lub zastosować inną metodykę (inna pora dnia, inny sposób wypatrywania grzybów itp.). Ponadto musi znać się na grzybach, rozróżniać te jadalne od niejadalnych i trujących. Podobnie z naukowcem, musi znać się na metodologii swoich badań, rozróżniać prawdę od fałszu i chodzić tam, gdzie nikt inny się jeszcze nie wybrał. Wtedy ma większe szanse coś nowego odkryć a nie chodzić wydeptanymi ścieżkami.

Naukowiec musi umieć pytać. Siebie, innych, pytać przyrodę (przez metody badań). 

Naukowiec musi umieć odpowiadać na pytania i zdawać relacje z własnych obserwacji, badań, przemyśleń.

Naukowiec musi umieć dyskutować. Umieć jasno i zrozumiale formułować swoje myśli, rozumieć wypowiedzi innych, odczytywać przekazy i nawiązywać do wypowiedzi. W dyskusji naukowej nie chodzi o pokonanie kogoś tylko o dociekanie prawdy. 

Naukowiec musi znać metodę (tak jak kucharz musi znać metodę jak ugotować kisiel czy budyń. przepis i kolejność, bo jest ważna). Każda dyscyplina ma swoje własne metody. Niemniej wspólna dla wszystkich jest podstawowa metodologia badań naukowych. 

Są tematy wyeksploatowane, szukaj więc nowych. Bo bam jest większa szansa na sukces i sławę. Tak jak grzybiarz na grzybobraniu.

Poza nowymi ideami, teoriami, paradygmatami, porządkującymi teorie i hipotezy ważne są także badania dokumentacyjne. To one gromadzą dane, które potem inni mogą analizować. Na różne sposoby. Dzięki gromadzeniu wielu danych możemy na przykład odkrywać zmiany bioróżnorodności. Nauka to przedsięwzięcie zespołowe. 

W badaniach naukowych ważne są różnorodne przyrządy badawcze. To one pozwalają nam widzieć więcej i analizować większe ilości danych. Zapominamy czasem, że mózg i komunikacja są ważnymi narzędziami badawczymi. Telefon komórkowy może być także pomocny , zwłaszcza w nauce obywatelskiej. Możemy nim dokumentować różne obiekty i umieszczać w internetowych bazach danych, np. w serwisie i-Naturalist. Przygodne lecz uporządkowane gromadzenie obserwacji, które potem można wykorzystać do różnorodnych analiz. A dzięki statystyce i dużej liczbie danych możemy wyciągać ważne i potrzebne wnioski. 

I ty tez możesz być naukowcem w tym sensie, że możesz zbierać i gromadzić przydatne obserwacje, zapisane w formie tekstu, zdjęcia czy wideo. I możesz uczestniczyć w dyskusjach naukowych.

A czy nowe technologie zmienią sposób prezentowania wyników w czasie konferencji naukowych? Czy pojawią się awatary naukowców i ich badań, z którymi inni będą mogli konwersować? Mam przeczucie, że będzie to już niebawem. 

12.02.2024

Jak przetrwać w świecie nieustannych zmian, czyli uczenie się dialogu z Gen-AI

Zdjęcie ze skansenu, mieszkanie krawca wiejskiego. Świat którego już nie ma.
I narzędzia, które rzadko są już używane.


Generatywna sztuczna inteligencja (Gen-AI), jakkolwiek jest kreatywna i sprawna językowo, to dalej pozostaje tylko narzędziem. Nie zrobi za nas. Tak jak młotek sam nie wbije gwoździ w deskę a igła nie uszyje ubrania. Uczę się tego narzędzia by się nim posługiwać jako pomocą w pracy a nie, że za mnie coś zrobi. Nie szukam niewolnika idealnego ani nie chcę się pozbawić przyjemności tworzenia. Rozpoznaję możliwości tego narzędzia i zastanawiam, do czego i jak może się rzeczywiście przydać.

Czy pomoże pisać teksty? Napisałem szkic i poleciłem wygenerować z niego test. Próby zamieściłem tu: Jak nie narzekać i nie hejtować a radzić sobie z przyspieszonymi zmianami w edukacji? Z rezultatów nie byłem zadowolony. 

Mieliście takie doświadczenie, że woleliście zrobić coś samemu niż długo tłumaczyć komuś, jak to ma zrobić? Bo szybciej to sami zrobimy niż wytłumaczymy innej osobie jak ma to zrobić. Wysiłek tworzenia okazuje się mniejszy niż wysiłek tłumaczenia, korygowania i poprawiania. No i zajmuje mniej czasu. Tak ja mam z algorytmami sztucznej inteligencji. Gdyby Gen-AI miało dostęp bezpośredni do mojego mózgu i w lot pojmowało czego ja chcę (nawet wtedy, gdy ja jeszcze sam nie bardzo wiem), to byłoby szybko i sprawnie. A tak trzeba komunikować się, dobierać słowa, doprecyzować własne myśli i je klarownie przekazać. Samo mówienie komuś lub pisanie wspomaga nasz proces myślenia. Bo zmusza do konkretyzowania. Potem widzimy rezultaty słowne i je poprawiamy. Zanim z luźnego odczucia, mglistego pomysłu, wspomaganego weną twórczą (a propos, ktoś wie co to ta wena?) urodzi się finalny tekst, trzeba sporo wewnętrznego dialogu z samym sobą i z powstającym tekstem lub dialogu z innymi. Jest w tym jakaś przyjemność tworzenia. Tak narodził się proces komunikacji z redaktorem i recenzentami w procesie wydawniczym. Mówisz lub piszesz i widzisz rezultat. Jeśli nie tak odebrali tekst jak chciałem, to trzeba zmieniać, poprawiać, uzupełniać. Bo nie tylko słowa i zdania są niedopracowane ale nawet myśli. 

Tworzenie trwa długo. To wysiłek, który często jest przyjemnością. Czy rezygnować z przyjemności by było szybciej i łatwiej? Więcej? Czasami tak, zwłaszcza jak to coś obowiązkowego (a więc mniej przyjemności a więcej przymusu). Chciałby się wtedy narzędzia, które przyspieszy i pomoże, które wyręczy, zrobi za nas. Niczym osobisty asystent, który w lot pojmuje czego chcemy, co myślimy i szybko ubiera w zgrabne zdania. Szybko i dobrze. A może to iluzja? Szybko nie oznacza dobrze, nie ma drogi na skróty?

Edytor tekstu poprawi przynajmniej część błędów. Dla mnie, jako dyslektyka, to ważne i pomocne. Mógłbym być może dyktować głosem. Na razie dotychczasowe próby mi nie wychodzą, bo algorytm albo nie stawia znaków interpunkcyjnych albo zbyt dobrze odczytuje i stawia ich zbyt dużo. Pismo nie jest stenogramem mowy. To zupełnie inny przekaz. I należałoby dyktować tak, jak ma być zapisane a nie tak, jak się mówi. 

Na razie komunikacja z Gen-AI odbywa się przez klawiaturę. Muszę nauczyć się komunikacji dźwiękowej (głosowej), bo jest już możliwa. Wygodne w przypadku wykorzystywania telefonu komórkowego. Ale dalej będą to słowa i zdania. Marzeniem jest by zakodować myśli w słowa by asystent AI je odkodował i pojął czego chcę. Nawet w komunikacji z ludźmi wiele rodzi się nieporozumień a co mówić o komunikacji z Gen-AI? Sztuka pisania instrukcji (promptów) i sztuka dialogowania by doprecyzowywać i uzyskać oczekiwany efekt, to trudna sztuka. Jeśli oszczędzamy czas na pisaniu to marnujemy go w dialogu. Zyskiem jest być może sam proces tworzenia. Mamy partnera wspomagającego myślenie. Tak jak wcześniej sam proces pisania czyli werbalizowani mysli.

Wcześniej powstał tekst, z którego nie byłem zadowolony (Jak nie narzekać i nie hejtować a radzić sobie z przyspieszonymi zmianami w edukacji? ) Spisałem ręcznie swoje myśli. Rozwinąłem szkic i powstało coś innego niż to, wytworzone przez Gen-AI. Teraz pokazuję proces krok po kroku, by moje doświadczanie i edukacyjne zwiady były przydatne dla innych. 

Tekst własny, po rozwinięciu notatek:

"Zmiany zachodzą za szybko i nie nadążamy z adaptacjami do nowych warunków. Niedostosowania w edukacji jednych uwierają, innych mobilizują. W każdym razie dla wszystkich oznacza to wysiłek, stres. Dla jednych wysiłek z narzekaniem i próbami niwelowania dyskomfortu, dla innych ten wysiłek oznacza próby zmian i aktywnej adaptacji do aktualnych warunków.

Wielu z nas, także na uniwersytecie, czuje że, za dużo zmian w edukacji i że następują szybko. Za dużo jest nowych propozycji edukacyjnych więc niektórych to przeraża. Boją się, że nie nadążają. Może poczucie zapóźnienia, odstawania od „peletonu” i stąd niechęć do „nowinek” i tego, że innym się udaje. Albo tylko się wydaje, że innym się udaje lepiej.

Ja także, widząc to co inni edukatorzy robią, jakich używają narzędzi edukacyjnych, czuję się zapóźniony i nienadążający. Skoro tyle jest różnorodnych nowości, to co wybrać i jak się tego nauczyć? Sytuacja przełomowa generuje dużą różnorodność i zmienność. Nie wszystko przetrwa próbę czasu. Kiedy ja się tego wszystkiego nauczę? I jak rozpoznać wartościowe propozycje od tych efemeryd, które szybko przeminą? Za dużo na raz. Brakuje mi czasu a tu trzeba nadganiać tyle rzeczy. Rośnie lista metod i narzędzi, których chcę się nauczyć, np. debata oksfordzka, podcasty, technologie AI. W wielu nauczycielach z każdego poziomu edukacyjnego w obliczu tego nadmiaru nowości rodzi się agresja i poczucie wykluczenia. Kusi by hejtować i deprecjonować zmiany i nowe narzędzia. Zostać w bezpiecznych Taplarach: po co ta kosa, a sierp nie wystarczy? Przecież dawniej tylko sierpem zboże żęto. Tak, dawniej żęto sierpem lecz wydajniejsza jest kosa, nie wspominając już od kombajnach.

Osobiście sądzę, że lepiej chyba zaakcentować swoje ograniczenia: zrób tyle ile możesz. Ze wszystkim nie zdążasz. Nie musisz być najlepszy, mistrzem. Ścigaj się ze sobą a nie z innymi. Każdy jest dobry w czymś innym. To co umiesz tez jest wartościowe.

Pośród nas jest wielu edukacyjnych zwiadowców. Idą odważnie z przodu i testują. Popełniają błędy, ponoszą koszty. Lecz z ich wiedzy i doświadczeń mogą korzystać wszyscy. Jednak nie wszyscy wspierają edukacyjnych zwiadowców, czasem ich hejtują, deprecjonują i ściągają w dół. To strategia przeciwstawiania się nowościom. Czy jest to skuteczna strategia? Czy negując antropogenicznym zmianom klimatu jesteśmy w stanie zatrzymać globalne ocieplenie czy zapobiec dotkliwym skutkom? Podobnie w edukacji, czy dystansując się od zmian umożliwimy przetrwanie samego uniwersytetu. UWM musi się zmienić. Jest to kosztowne, zwłaszcza w zakresie kapitału ludzkiego. Inaczej staniemy się coraz bardziej marginalizowanym skansenem niczym Konopielkowe Taplary. Czy wypracowaliśmy już środowisko uczące się? I dobrze funkcjonujące w czasach nieustannej zmiany? Mam na myśli przynajmniej warstwę edukacyjną czyli ofertę dydaktyczną. Nie widać tych zmian. Być może one gdzieś zachodzą lecz nie rozmawiamy o tym. A jeśli dyskutujemy to w ukryciu, niszowo i gdzieś na obrzeżach."


Znaków było trochę za dużo. To może wykorzystam Gen-AI do poprawienia tekstu i skrócenia? Napisałem prompt: „Popraw tekst, jest to felieton do miesięcznika uniwersyteckiego, Tekst ma mieć 2300 znaków ze spacjami.” Poprawiony tekst przez Copilota wygląda tak:

"Zmiany zachodzą zbyt szybko, a my nie nadążamy z adaptacją do nowych warunków. Niedostosowanie w edukacji jednych uwiera, innych mobilizuje. W każdym razie, dla wszystkich oznacza to wysiłek i stres. Dla jednych to wysiłek z narzekaniem i próbami niwelowania dyskomfortu, dla innych - próby zmian i aktywnej adaptacji do aktualnych warunków.

Wielu z nas, także na uniwersytecie, czuje, że zmian w edukacji jest za dużo i że następują zbyt szybko. Nowych propozycji edukacyjnych jest tak wiele, że niektórych to przeraża. Boją się, że nie nadążą. Może to poczucie zapóźnienia, odstawania od „peletonu” powoduje niechęć do „nowinek” i zazdrość o sukcesy innych.

Ja także, obserwując, co inni edukatorzy robią, jakich używają narzędzi edukacyjnych, czuję się zapóźniony i nienadążający. Skoro jest tyle różnorodnych nowości, to co wybrać i jak się tego nauczyć? Sytuacja przełomowa generuje dużą różnorodność i zmienność. Nie wszystko przetrwa próbę czasu. Kiedy ja się tego wszystkiego nauczę? I jak rozpoznać wartościowe propozycje od tych efemeryd, które szybko przeminą? Za dużo na raz. Brakuje mi czasu, a tu trzeba nadganiać tyle rzeczy. Rośnie lista metod i narzędzi, których chcę się nauczyć, np. debata oksfordzka, podcasty, technologie AI. W wielu nauczycielach z każdego poziomu edukacyjnego, w obliczu tego nadmiaru nowości, rodzi się agresja i poczucie wykluczenia. Kusi, by hejtować i deprecjonować zmiany i nowe narzędzia. Zostać w bezpiecznych Taplarach: po co ta kosa, a sierp nie wystarczy? Przecież dawniej tylko sierpem zboże żęto. Tak, dawniej żęto sierpem, lecz wydajniejsza jest kosa, nie wspominając już o kombajnach.

Osobiście sądzę, że lepiej zaakcentować swoje ograniczenia: zrób tyle, ile możesz. Ze wszystkim nie zdążysz. Nie musisz być najlepszy, mistrzem. Ścigaj się ze sobą, a nie z innymi. Każdy jest dobry w czymś innym. To, co umiesz, też jest wartościowe. Pośród nas jest wielu edukacyjnych zwiadowców. Idą odważnie z przodu i testują. Popełniają błędy, ponoszą koszty. Lecz z ich wiedzy i doświadczeń mogą korzystać wszyscy. Jednak nie wszyscy wspierają edukacyjnych zwiadowców, czasem ich hejtują, deprecjonują i ściągają w dół. To strategia przeciwstawiania się nowościom. Czy jest to skuteczna strategia? Czy negując antropogeniczne zmiany klimatu, jesteśmy w stanie zatrzymać globalne ocieplenie czy zapobiec dotkliwym skutkom? Podobnie w edukacji, czy dystansując się od zmian, umożliwimy przetrwanie samego uniwersytetu. UWM musi się zmienić. Jest to kosztowne, zwłaszcza w zakresie kapitału ludzkiego. Inaczej staniemy się coraz bardziej marginalizowanym skansenem, niczym Konopielkowe Taplary. Czy wypracowaliśmy już środowisko uczące się? I dobrze funkcjonujące w czasach nieustannej zmiany? Mam na myśli przynajmniej warstwę edukacyjną, czyli ofertę dydaktyczną. Nie widać tych zmian. Być może one gdzieś zachodzą, lecz nie rozmawiamy o tym. A jeśli dyskutujemy, to w ukryciu, niszowo i gdzieś na obrzeżach."



Część moich błędów interpunkcyjnych została poprawiona. Jednak zawiodło to, na co najbardziej liczyłem - na szybkie dostosowanie do optymalnej liczby znaków, bym nie musiał co chwila włączać statystyki znaków w Wordzie i sprawdzać, czy już jest odpowiednio.  Pora na kolejną instrukcję: "Ale poprawiony tekst jest za długi. Skróć do 2300 znaków ze spacjami."

I jest rezultat:

"Zmiany zachodzą zbyt szybko, a my nie nadążamy z adaptacją do nowych warunków. Niedostosowanie w edukacji jednych uwiera, innych mobilizuje. Dla jednych to wysiłek z narzekaniem, dla innych - próby zmian i aktywnej adaptacji.

Wielu z nas, także na uniwersytecie, czuje, że zmian w edukacji jest za dużo. Nowych propozycji edukacyjnych jest tak wiele, że niektórych to przeraża. Boją się, że nie nadążą. Może to poczucie zapóźnienia, odstawania od „peletonu” powoduje niechęć do „nowinek” i zazdrość o sukcesy innych.

Ja także, obserwując, co inni edukatorzy robią, czuję się zapóźniony i nienadążający. Skoro jest tyle różnorodnych nowości, to co wybrać i jak się tego nauczyć? Sytuacja przełomowa generuje dużą różnorodność i zmienność. Nie wszystko przetrwa próbę czasu. Kiedy ja się tego wszystkiego nauczę?

Osobiście sądzę, że lepiej zaakcentować swoje ograniczenia: zrób tyle, ile możesz. Ze wszystkim nie zdążysz. Nie musisz być najlepszy, mistrzem. Ścigaj się ze sobą, a nie z innymi. Każdy jest dobry w czymś innym. To, co umiesz, też jest wartościowe.

Pośród nas jest wielu edukacyjnych zwiadowców. Idą odważnie z przodu i testują. Popełniają błędy, ponoszą koszty. Lecz z ich wiedzy i doświadczeń mogą korzystać wszyscy. Jednak nie wszyscy wspierają edukacyjnych zwiadowców, czasem ich hejtują, deprecjonują i ściągają w dół. To strategia przeciwstawiania się nowościom. Czy jest to skuteczna strategia? Czy negując antropogeniczne zmiany klimatu, jesteśmy w stanie zatrzymać globalne ocieplenie czy zapobiec dotkliwym skutkom? Podobnie w edukacji, czy dystansując się od zmian, umożliwimy przetrwanie samego uniwersytetu. UWM musi się zmienić. Jest to kosztowne, zwłaszcza w zakresie kapitału ludzkiego. Inaczej staniemy się coraz bardziej marginalizowanym skansenem, niczym Konopielkowe Taplary."


Teraz wyszło trochę za mało. Kolejne polecenie: "Napisz ten tekst by miał 2200-2300 znaków ze spacjami". W kolejnej próbie wyszło 2400. Ten kolejny tekst sam już optymalizowałem, ciut dodałem ciut ująłem. Na koniec poprosiłem o tytuł.  Pierwsza próba z tytułami:
  • “Adaptacja w Czasach Szybkich Zmian: Wyzwanie dla Edukacji”
  • “Zmiana czy Stagnacja? Dylematy Nowoczesnej Edukacji”
  • “Edukacja wobec Przyspieszenia: Zrozumieć i Dostosować się”
  • “Przetrwanie Uniwersytetu w Świecie Nieustannych Zmian”
kolejna próba:
  • “Zmiana: Przyjaciel czy Wróg Edukacji?”
  • “Edukacja w Rytmie Szybkich Zmian: Tango z Nieznanym”
  • “Zmiana to Stała: Uniwersytet w Labiryncie Nowości”
  • “Edukacja w Czasach Przyspieszenia: Zmiana jako Nowy Język”
i kolejna (zaznaczyłem żeby narzekanie i kreatywność były w tytule):
  • “Narzekanie czy Kreatywność? Wybór w Obliczu Zmian w Edukacji”
  • “Kreatywne Zmiany kontra Narzekanie: Nowe Twarze Edukacji”
  • “Z Narzekania do Kreatywności: Przełom w Edukacji”
  • “Narzekanie na Zmiany czy Kreatywna Adaptacja? Dylematy Edukacji”
Efekty nie zadowoliły moich oczekiwań. Ostateczny tytuł zapisałem tak: Jak przetrwać w świecie nieustannych zmian? A efekt możecie zobaczyć i przeczytać w Wiadomościach Uniwersyteckich, numer 2 (luty) z 2024 r. 

Czy wykorzystanie w tym przypadku Copilota zaoszczędziło mi czasu? Nie. Wręcz przeciwnie. Na eksperymentowanie straciłem go więcej. Ale być może zawsze tak jest, gdy uczymy się nowych umiejętności. Dopiero nabranie biegłości sprawia, że wykonujemy szybciej i oszczędzamy czas. Ta oszczędność wymaga inwestycji we własną edukację. Nawet Gen-AI za mnie nic nie zrobi. To narzędzie, które może być pomocne w tworzeniu, może pomagać lecz nie zrobi za nas. Owszem, za nas zrobi sztampowo, przeciętnie, "popkulturowo". Przynajmniej na razie. Może być jednak kolejnym narzędziem wspomagającym sam proces tworzenia i proces myślenia. Trzeba zatem się uczyć. Szybko to nie będzie. Mistrzostwo osiąga się w technice tak po około 10 tysiącach godzin pracy. Średnio wychodzi 10 lat. Czy z Gen AI będzie szybciej? Bo to i ono się uczy naszego sposobu myślenia, tworzenia i komunikowania się. Może to długotrwały proces edukacyjnej hodowli niczym swoiste tamagotchi? Czy uczyć "hodowania edukacyjnego asystenta Gen-AI" w szkole? I na studiach? Czy przyznać, że uniwersytet jest jednak bezradny i niech się sami uczą? Tak jak wielu innych rzeczy. Może po prostu powinniśmy tworzyć dobre środowisko do uczenia się? A jakie ono powinno być w przypadku narzędzi z Gen AI? Czyli konkretnie jak to przełożyć na codzienna dydaktykę na Wydziale Biologii i Biotechnologii? Ktoś wie?

uzupełnienie:
Lutowe wydanie Wiadomości Uniwersyteckich


10.02.2024

Kopernik i lipa. Czy Mikołaj Kopernik uratuje starą, aleję lipową?

 

Kwitnąca lipa.

Koperniku ratuj! Drzewa chcą wycinać! I nie wystarczają argumenty środowiskowe i kulturowe. W ubiegłym roku zwrócono się do mnie z prośbą by ratować podolsztyńską aleję drzew, którym grozi wycinka. Nie pierwsza to podobna prośba. Pomyślałem, że może w Roku Kopernika przyjdzie on z pomocą by ocalić wspólne dobro przyrodnicze i kulturowe.

Dlaczego Kopernik w ochronie alei przydrożnej? Mikołaj Kopernik po pierwsze był medykiem a lipę można potraktować jako surowiec medyczny: liście, kwiat lipy, łyko. Do dzisiaj korzystamy z kwiatów lipy w herbatkach ziołowych i w róznych paramedykach. Liście natomiast mogą być zjadane i wykorzystywane w potrawach. Ale właściwości lecznicze lipy, znane od dawna, nie sprowadzają się tylko do kwiatostanów. Czy nawet tylko do miodu lipowego. 

Czy w czasach Kopernika lipa była znana jako lekarstwo? Bo z dawnej medycyny praktyki przenikały w dół i tak powstała medycyna ludowa. Skoro mamy lipę w medycynie ludowej, to zapewne wcześniej była używana i zalecana w medycynie urzędowej. Najpewniej Mikołaj Kopernik wykorzystywał surowce z lipy w swoich działaniach medycznych. Nie było aptek więc sam musiał pozyskiwać kwiatostany, czy liście. Czy przebywając w okolicach Jonkowa i Stękin, jako administrator kapitulny, przebywający w Olsztynie,  mógł zbierać kwiat lipy? Wielce prawdopodobne. Być może w dawnych dokumentach udałoby się odnaleźć ślady wykorzystywania lipy przez Kopernika. Może nawet w jakiś pośredni sposób ustalić obecność w okolicach Jonkowa w czasie kwitnięcia lip. Stąd można przypuszczać, że przydrożne lipy miały związek z Kopernikiem. I mamy dodatkowy argument dla ochrony alei lipowej i wykorzystania w promocji lokalnej społeczności.

Uratować przed niepotrzebną wycinką aleje lipową, w nawiązaniu do historii, to dobrze i szczytne zadanie. I nie byłoby to pierwszy raz. Wcześniej przecież uratowano polną aleję z lipami w okolicy Butryn i Bałd, nadając jej nazwę Aleja Biskupów. Bo w tej okolicy wjeżdżali na Warmię nowo mianowani biskupi. Skoro warmińscy biskupi uratowali aleję lipową w Bałdach, to może kanonik uratuje kolejną.

Aleja Biskupów stała się produktem lokalnym i turystycznym. Może podobnie uda się z innymi warmińskimi alejami w nawiązaniu do Mikołaja Kopernika? Do tego herbatki, miód, liście jadalne i wiele jeszcze innych działań i produktów rękodzielniczych. Ochrona przyrody (bioróżnorodności) i urody krajobrazu wymaga wielu działań społeczności lokalnych. Nie jest łatwo pohamować zapędy wycinaczy. Warto próbować. Zostawiam na blogu i ten pomysł. Może się przyda. 

Z jednej strony ekologów i przyrodników się wyśmiewa, hejtuje, jacy to ekoterroryści bezsensownie zajmujący się żabkami i ptaszkami, a z drugiej społeczności lokalne potrzebują wsparcia w ochronie dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego. Rzeczowa i wszechstronna dyskusja zawsze jest przydatna w planowaniu przestrzennym. Argumenty przyrodnicze mogą być wspierane kreatywnymi pomysłami kulturowymi. Może Mikołaj Kopernik też pomoże ocalić nasze dziedzictwo. 

9.02.2024

Blog jako unikalna wyszukiwarka treści

 

Uświadomiłem sobie, że blog jest specyficzną wyszukiwarką treści. Odnajduje treści nie tylko po słowach kluczowych, tak jak działały tradycyjne wyszukiwarki. Raczej coś w rodzaju lepszej wersji Gen-AI (generatywna sztuczna inteligencja). Mam nadzieję, że lepsza. Bo tak jak wyszukiwarka z GEN-AI przeglądam zasoby kultury, coś od siebie dodaję, przetwarzam i udostępniam w nowej formie. Liczę, że działam lepiej niż nowe wyszukiwarki z wbudowanym asystentem AI. Jak długo blogi, pisane przez ludzi, takie pozostaną? Blog jest może nawet lepszą wersją przeglądarki nowej generacji. Ciągle mam taką nadzieję. Ale o znacznie węższym zakresie tematycznym niże te profesjonalne z Gen-AI.

Jak się głębiej zastanowić, to można uznać, że nowe technologie tylko naśladują ludzkie działania. Jak kiedyś szukaliśmy treści i książek w bibliotece? Bo wiadomo, że treść była w książce, ale najpierw tę książkę z poszukiwaną treścią trzeba odszukać. W katalogu rzeczowym, potem przez słowa kluczowe. Podobnie z publikacjami: przeglądałem spisy treści tematycznych czasopism (dyscypliny nauki znalezione w katalogu rzeczowym) a potem czasopism takich jak Current Contens czy Refieratywnyj Żurnał, szukałem słów kluczowych takich jak np. Trichoptera czy caddislies lub ruczejniki. Po takim wstępnym odsianiu (przecież publikacji za dużo, by je wszystkie czytać) czytałem abstrakty i decydowałem, do których zajrzeć i przeczytać w całości. I tak w sumie działały tradycyjne przeglądarki internetowe. Trzeba było umieć wpisać właściwe słowa kluczowe. Niemniej trzeba było jednak przynajmniej przeczytać streszczenia by podjąć decyzję: czytać czy nie czytać całość. To jest to, czego potrzebuję czy jednak nie? Oczywiście same słowa kluczowe bardzo często dawały wyniki nieodpowiednie. Wielokrotnie trafiałem na manowce.

Nowe przeglądarki z wbudowanym Gen-AI działają inaczej - już przekładają zawartość iluś tam czasopism czy źródeł i komponują streszczenie, syntezę (pozostawiając linki do źródeł lub nie). Dostaję coś przetworzonego. Droga na skróty w morzu publikacji i wytworzonych treści. Ale przecież tak działał człowiek w kulturze. Powstawały przecież naukowe artykuły przeglądowe: wybrane źródła, przeczytane, przeanalizowane i wyciągnięte jakieś uogólnienie. Czytelnik ma już łatwiej - szybciej dochodzi do najnowszych ustaleń. Może zaczynać dalszą podróż bez zbędnego powtarzania tego, co już inni zrobili. Część pracy wykonana, treść przetrawiona i podana w nowej postaci. Podobnie jest przecież z recenzjami książek, poezji, filmów czy sztuk teatralnych (czasem jednak opinia recenzenta nie pokryje się z naszym odczuciem). Człowiek co prawna nie tylko przetwarza, to co spotka w kulturze, lecz czasem sam obserwuje i dodaje do tego własne, oryginalne obserwacje. Tak funkcjonuje nie tylko nauka.

A co ja na blogu robię? Czytam, słucham, obserwuje, czasem komunikuję się z czytelnikami, przetrwam i poddaję w nowej formie. Część wniosków jest oryginalna (choć może się zdarzyć, że już ktoś inny, samodzielnie do podobnych wniosków doszedł lub dojdzie w przyszłości), część jest tylko oryginalnym przetworzeniem treści już istniejącej. Oryginalna pozostaje kompozycja słowna lecz nie fakty naukowe czy zjawiska społeczne. 

Przetwarzanie kultury towarzyszy nam od samego zarania ludzkości: rozmawiamy z innymi, mniej lub bardziej przetwarzamy te informacje i podajemy dalej. Tak przecież funkcjonuje tradycja, nawet w społecznościach niepiśmiennych. Kultura oralna to nieustanne słuchanie i mówienie. W kulturze pisma łatwiej zachować wierność oryginałowi (cytat) ale też następuje zmiana, modyfikacja czy rozbudowa treści. Tak jak bardzo zmienne RNA (odpowiednikiem byłaby kultura mówiona) i stabilniejsze DNA (odpowiednikiem jest kultura piśmienna). 

Ludzie rozmawiali ze sobą nawet przed powstaniem języka mówionego. Jak? Językiem ciała, gestami. Na tej gramatyce niewerbalnej powstał język mówiony i się ogromnie rozwinął. Wypowiedzieć można było znacznie więcej i bardziej złożone treści. W komunikacji ciągle poszukujemy równowagi między niezmiennym (pilnować by nic nie zmienić ani jednej litery, ani jednego słowa) a nowym i oryginalnym. Tradycja zakorzeniona w przeszłości i ewolucyjna nowość, pozwalająca szybciej dostosować się do zmian środowiska. Niezmienność jest przydatna, bo po co tracić czas, energię i zasoby na nowości, gdy stare jest dobre? Są na Ziemi gatunki, które morfologicznie nie zmieniły się od milionów lat. Nowość i oryginalność kosztuje wysiłek, czas i energię. Opłaca się szukać nowości w zmieniającym się środowisku. Bo brak zmian oznacza śmierć i koniec. Ewolucyjny wysiłek umożliwia przetrwanie. Czasem lepszy jest większy konserwatyzm i tradycja, a czasem lepsza jest większa porcja modernizacji, nowości i kreatywnych zmian. Niemniej te proporcje, także i w kulturze, wahają się tylko w pewnych granicach. Tak jak w DNA - by przetrwać potrzebna jest ciągłość i zachowawczość oraz pewna doza zmienności (z ryzykiem niedostosowania). W kulturze ludzkiej jest podobnie - przekazujemy to, co dawniej wymyślone i tylko trochę (mniej lub bardziej) dodajemy oryginalnej nowości. Zupełnie tak jak z kolejnymi pokoleniami w świecie żywym: mniej więcej ta sama treść biologiczna w osobnikach potomnych. To samo lecz jednak nowe (nowe życie, budowane od nowa, od zygoty). Ciągłe przetwarzanie w populacji i pojawianie się starego w nowych osobnikach. 

Tak i w kulturze na nowo opowiadamy stare treści tylko nieco je aktualizując. Ta sama treść na nowo opowiedziana.  Konektywizm czyli nieustanne relacje i przepływ informacji czy porcji kulturowych między poszczególnymi ludźmi (a od jakiegoś czasu także między elementami nieludzkimi, takimi jak książki, zasoby internetowe, zapisy cyfrowe obrazów, dźwięków, tekstów). Złożony ekosystem kulturowy, krążenie materii i przepływ energii. Tylko materię i energię trzeba zastąpić innymi słowami, właściwszymi dla informacji i kultury.

Blog bez wątpienia tworzony prze przez żywego człowieka (np. ten piszę ja). Z mniejszym lub większym dodatkiem pozaludzkiej techniki w postaci nośnika i kanałów informacji. Ten mini-ekosystem kulturowy w części wypełniony jest pozaludzkimi elementami. Możliwe, że i one coraz więcej będą dodawały treści lub sposobów wyszukiwania. Bo jak Czytelniku tutaj trafiłeś i jak przeszukujesz zawartość?

Jestem biologiem i edukatorem o konkretnych zainteresowaniach. Dlatego wyszukuję i przetwarzam w szeroko rozumianej kulturze tylko specyficznie wybrane i przefiltrowane treści. Dodaję własne obserwacje czy własne przemyślenia. To mały dodatek zmiennej oryginalności. 

Tak, blog Profesorskie Gadanie, to specyficzna wyszukiwana treści kulturowych. Jest wiele róznych tego typu wyszukiwarek treści. Nie tylko opowieści innych ludzi, nie tylko czasopisma i książki lecz także blogi jako autorskie treści. Czy, to co dzisiaj wyszukałem i przetworzyłem, a Ty przeczytałaś (eś), jest przydatne? Czy tworzy jakieś ogniwo w sieci "troficznej" Twojego ekosystemy kultury? Nasycony czy szukasz dalej, bo to akurat niejadalny owoc dla Twojego gatunku?

8.02.2024

Jak przywitać wiosnę? Zadanie edukacyjne dla przedszkoli.


Przywitanie wiosny w szkołach i przedszkolach kojarzy się z topieniem Marzanny. Z jednej strony jest to nawiązanie do dawnych wierzeń i aktywności kulturowych naszych przodków, a drugiej tradycyjna aktywność szkolna. Sam pamiętam ze swoich młodych, uczniowskich lat. Daje możliwość aktywności dla dzieci i wyjścia w plener, poza mury szkoły i przedszkola. Mały ale jednak kontakt z przyrodą. Globalne zmiany klimatu przyniosły nam sporo zmian, zacierają się tradycyjne pory roku. Kiedy wiosna do nas przychodzi? Wcześniej niż kiedyś. Kalendarzowa wiosna będzie w marcu ale już teraz warto coś sensownie zaplanować. Piszę z nadzieją, z kogoś zainspiruję.

Topić Marzannę czy lepiej ją publicznie rozebrać?

Kiedyś Marzanny były robione ze słony i szmat. A te były lniane lub bawełniane. A więc same surowce naturalne i w pełni biodegradowalne. Jeśli trafiły do rzeki czy jeziora, to nie stanowiło to problemu. Co innego obecnie. Jeśli w jednej większej miejscowości jest kilka szkół i przedszkoli, kilkanaście klas i grup przedszkolnych, to do środowiska wodnego trafia sporo śmieci. I to z tkanin syntetycznych, plastiku i innych odpadów naszej cywilizacji. Stanowczo odradzam takiej aktywności zaśmiecania przyrody. Co w zamian?

Co można zrobić z Marzanną? Zrobić ją z dziećmi w szkole lub przedszkolu (aktywność artystyczna i manualna) a potem iść do zakładu utylizacji lub tylko do pojemników na recyklingowane odpady i ją rozebrać... na czynniki pierwsze i posortować: papier do makulatury, plastik do plastiku, szkło i metale do kolejnego pojemnika. A co nie nadaje się do recyklingu to do odpadów zmieszanych. Czyli zamiast topić Marzannę lepiej ją rozebrać. I uczyć przy okazji zasad recyklingu.

Malowane kamienie ukryte w trawie

Z olsztyńskimi przedszkolami planujemy przywitanie wiosny w parku i jeszcze inną aktywność, nawiązującą do wcześniejszych akcji z łąkami kwietnymi i mała retencją. Malowanie na kamykach lub kawałkach drewna. Można farbami akrylowymi lub plakatowymi. Po wyschnięciu można polakierować lakierem bezbarwnym. Najlepiej wodorozcieńczalnym, np. Eko-akrylak (kupić w sklepie budowlanym to wyjdzie taniej). Malujemy przyrodę: rośliny, grzyby, zwierzęta (element edukacji przyrodniczej). Każdy kamyk może wiązać się z opowieścią, o tym co tam jest lub jako bohaterze przygody na miejskiej łące lub małym stawku. Dzieci mogą w przedszkolu opowiadać i wymyślać historie.

Na spotkaniu 20 marca cześć z tak przygotowanych kamyków umieścimy w przestrzeni publicznej, w parku, na trawniku. To będą kamienie lub kawałki drewna, które opowiadają historie. Można potem zachęcić dzieci by zabrały rodziców lub dziadków na spacer w poszukiwaniu tych kamieni i żeby opowiadały o tych kamieniach i o łące oraz małej retencji. Część kamieni można rozłożyć przy przedszkolu w tym samym celu.

W przedszkolu można wykorzystać samo malowanie jak i potem dziecięce opowieści do aktywności przedszkolnej i rozbudzania kreatywności u dzieci. I umiejętności wypowiadania się. Można wcześniej czytać dzieciom bajki edukacyjne lub już z gotowymi kamykami próbować wspólnie z dziećmi układać nowe bajki edukacyjne.

Do wykorzystania: https://profesorskiegadanie.blogspot.com/2024/02/gadajace-kamienie-ktore-czasem-szeptem.html

7.02.2024

Skąd się biorą śmieci w mieście i co z nimi zrobić

Osiedlowy śmietnik, pojemnik na ubrania, wystawiona po świętach choinka, stare meble. Wszystko wygląda mało estetycznie. Nasz recykling codzienny. A w zasadzie jego brak. 
 
Zauważyliście kiedyś, jak wiele śmieci leży na trawnikach, nad jeziorem, w parku? Jak brzydko jest wokół naszych osiedlowych śmietników? Tak trudno właściwie posegregować odpady do recyklingu i trafić do kosza? Skąd się biorą te śmieci wokół nas? Niby proste i banalne pytanie, ale takim nie jest. Te śmieci to nie tylko dyskomfort estetyczny - przynajmniej dla części mieszkańców. Są również szkodliwe dla środowiska. Z tych plastikowych do środowiska, a potem do naszych organizmów, dostaje się mikroplastik. Prędzej czy później wraca więc do nas. A leżące butelki i puszki są śmiercionośnymi pułapkami dla małych bezkręgowców. Łatwo wejść, lecz trudno z nich wyjść. I giną w środku. Przyczynia się to do spadku bioróżnorodności w naszym otoczeniu. Zapełnienie niepotrzebne i bezsensowne straty.

Wielu z nas zauważa problem śmieci znajdujących się na terenach miejsckich, wiejskich i w dzikiej przyrodzie. Oczywiście, każdy z nas chciałby, aby takie miejsca były czyste i przyjemne dla oka. Ale czy coś z tym robimy? Często odsuwamy ten problem od siebie, mówiąc “niech inni to zrobią, niech ktoś tym się zajmie”. Nie chcemy wysiłku i uczenia się nowego. To jest podobne do naszego podejścia do globalnego ocieplenia i emisji dwutlenku węgla. Ale czy naprawdę chcemy zostawić ten problem naszym dzieciom? Tak, brak kosza w każdym miejscu to wysiłek, żeby śmieć przenieść dalej. Ale pusta butelka, puste opakowanie są lżejsze niż wtedy, gdy były pełne. Zatem odniesienie pustego wymaga mniej wysiłku niż przyniesienie pełnego. Rzucam pod nogi, bo nie ma kosza i to czyjaś wina, niech ktoś inny to posprząta. Podrzucam problem komuś innemu. Taki cwany jestem. A co! Tak, ktoś może posprząta a koszty finansowe i tak poniesiemy my sami. Bo to z naszych podatków. Podobnie z globalnym ociepleniem - dostosowywanie się do nowych warunków i zmniejszenia emisja dwutlenku węgla wymaga wysiłku, czasu i pieniędzy. Więc dlaczego ja, dlaczego my? Lepiej niech inni to zrobią. Protestuje przemysł samochodowy, protestują rolnicy, protestują zwykli obywatele. Odsuwamy na później a w tym czasie nawarstwiają się problemy związane z globalnym ociepleniem. W rezultacie i tak ponosimy koszty. I tak nas "boli". Stare przysłowie mówi: kto nie wyda na kucharza, wyda na lekarza. Jeśli nie wydamy pieniędzy i swojego wysiłku na zapobieganie ocieplaniu klimatu i dostosowaniu się do zmian, to poniesiemy koszty klęsk żywiołowych, masowych migracji i zmian w gospodarce czy rolnictwie. I będą to znaczeni większe koszty. Nikogo nie ominą, nawet tych najbardziej cwanych. Podobnie ze śmieciami, to się nie rozejdzie po kościach. Samo się nie rozwiąże.

To, co często staje się barierą w rozwiązaniu tego problemu, to nasze własne przyzwyczajenia i wygodnictwo. Brak myślenia perspektywicznego i myślenia o przyszłości. To życie chwilą. Jak dzieci. Podobnie jak w przypadku zmian klimatycznych, gdzie mówimy: "Niech rządy się tym zajmą", również w kwestii śmieci często odkładamy odpowiedzialność na innych. Ale czy to wystarczy?

Śmieci nie tylko są nieestetyczne, ale również szkodliwe dla środowiska. Mikroplastiki i odpady dostają się do ekosystemów, zagrażając życiu w wodach i na lądzie. To już nie tylko kwestia naszego komfortu estetycznego, ale także zdrowia naszej planety. A przede wszystkim zdrowia nas samych.

Jak możemy zaradzić śmieciowemu problemowi? Po pierwsze, indywidualnie. Nasze codzienne wybory, począwszy od zakupów, a skończywszy na segregacji odpadów, mają ogromne znaczenie. Wybierając produkty o mniejszym opakowaniu lub te, które można wielokrotnie wykorzystać, możemy zmniejszyć ilość generowanych odpadów. Każdego dnia decydujemy o świecie na zakupach w sklepie i naszymi codziennymi nawykami.

Oczywiście, istnieją również rozwiązania instytucjonalne, takie jak system kaucji, który motywuje do zwrotu opakowań, czy mechanizmy wspierające recykling. Ale aby te rozwiązania działały, potrzebujemy również zaangażowania jednostek. Czy butelki na napoje nie mogą być wystandaryzowane i wszystkie podlegać kaucjonowaniu? Tak, to kłopot dla sklepów i dla producentów. Wymaga dopracowania logistycznego. Wspomóc może odpowiednie ustawodawstwo i konkretne przepisy. Tych, jako obywatele i wyborcy, możemy się domagać. Jeśli nie zadziałamy to potem protestujemy, bo nie chcemy obok siebie wysypiska śmieci, spalarni odpadów itp. Niech będą gdzieś indziej. Ale tam tez ktoś mieszka i też protestuje. A więc wojna?

Musimy systematycznie rezygnować z kultury jednorazowości i szybkiej konsumpcji. Ta zmiana filozofii życia powoli się dokonuje. Zbyt wolno do potrzeb i wyzwań. Mniej opakowań jednorazowych to mniej energii na produkcję jednorazowych opakowań i mniejsza emisja gazów cieplarnianych. Wymaga jednak od nas wysiłku. I z tym jest problem. Bo nie chcemy w zmian i wysiłku. Po drugie, potrzebujemy rozwiązań instytucjonalnych. Kaucjonowanie, mechanizmy motywacyjne, opakowania wielorazowego użytku - to wszystko może pomóc. Ale wtedy część z nas będzie protestowała, że musi butelki odnosić do sklepu...

W końcu, pytanie brzmi: Czy chcemy naprawdę działać, czy po prostu zostawić ten problem dla przyszłych pokoleń? Pamiętajmy, że to, co dziś uznajemy za niepotrzebne, może być kluczowym elementem dla naszej przyszłości. Dlatego nie wyrzucajmy problemów "na kogoś innego". Jeśli są potrzebne działania, to dlaczego by nie zacząć od siebie? Tu i teraz. Nie później, nie ktoś inny. My tu i teraz. Od dzisiaj. 

Na koniec, pamiętajmy, że wyrzucamy tylko to, co jest niepotrzebne. Więc niech nasze odpady stają się potrzebne! Może to oznaczać kompostowanie, tworzenie mebli z recyklingu, a nawet tworzenie sztuki z odpadów. A jeszcze lepiej, gdy będą to opakowania wielokrotnego użytku. Wydłużymy ich cykl życiowy a zmniejszymy produkcję odpadów. Pamiętajmy, że każda mała zmiana ma znaczenie. Razem możemy zrobić różnicę!

Dlaczego kolejny raz o tym piszę? Bo poproszono mnie o kilka słów dla telewizji. Do wypowiedzi na kilkanaście sekund przygotowywałem się ponad godzinę. Musiałem zastanowić się i przemyśleć co i jak powiedzieć by miało sens i znaczenie. Wiedząc, że będzie to coś krótkiego na antenie, wkomponowane w nieznaną mi większa całość. A skoro musiałem się przygotować, to może wykorzystać w pełni? Dołożyć drugą godzinę lub więcej na napisanie testu, w którym sam tak jak chcę, opowiem. I sam zdecyduje co się ukaże. 

Śmieci i nas styl życie. To historia tocząca się ponad 30 lat. Mówienie, pisania, wspólnego ze studentami i uczniami sprzątania świata wiosną i jesienią. Wiele dyskusji i ciągle efekty niezadowalające. Wystarczy zobaczyć w sklepie czy zajrzeć do osiedlowego śmietnika z pojemnikami do segregacji. Aż tak jest trudno papier wrzucić do makulatury, plastik do plastiku a butelki do szkła? I by w pojemnikach na odpady zmieszane tego nie wrzucać. Lub do pojemnika na odpady organiczne nie wrzucać worków foliowych? To przekracza zdolności intelektualne wielu z nas? A może to kwestia motywacji?

Kto nie chce, szuka powodu, kto chce, szuka sposobu. Jedni więc wymyślają, ze to nie ma sensu, że to ściema ekoterrorystów, że i tak potem smieciarka wszystko do jednego wrzuca itd. Ileż energii wielu z nas  traci na wymyślanie różnych uzasadnień dla swoich postaw nic-nie-robienia? Codziennie się z tym spotykam. 

A tak materiał wygląda na antenie TVP3 Olsztyn, ok. 7 minuty materiału https://olsztyn.tvp.pl/1787280/informacje (wiadomości o 16.30, 6.02.2024)

oraz wyodrębniony materiał o śmieciach https://olsztyn.tvp.pl/75789906/problem-olsztyna-zasmiecone-miasto-ogrod

6.02.2024

Na szczęście minęły czasy, gdy strach było wymawiać słowo konstytucja

Zdjęcie ze streetartowej akcji malowania kamyków, Olsztyn.


Polityka wpływa na życie codzienne i nawet na sztukę. Bo przecież artyści nie są samotną i wyizolowaną wyspą na oceanie społeczeństwa. PiS-owskie władze za swoich rządów szykanowały ludzi, wypowiadających słowo "konstytucja",  bo oznaczało to niezgodę na poczynania tamtej władzy i na łamanie zasad konstytucji, stanowiło przejaw sprzeciwu. Obywatele różnie byli szykanowali. Pojawiła się nawet autocenzura - skoro są nieprzyjemne reakcje, to może tego słowa nie używać? Może lepiej unikać? Tak jak w Rosji ciągle jest strach przed użyciem słowa "wojna". Zamiast tego używa się "specjalna operacja wojskowa" Z czasów Polski Ludowej znamy wiele podobnych przykładów o różnej skali represyjności władz. 

Przykład sprzed kilku lat, z czasów gdy PiS i Zjednoczona Prawica rządziły niepodzielnie. Jedno z wielu małych działań artystycznych, gdzieś na prowincji. Działania streetartowe, które lubię. Bo streetart to publicznie dyskutowana sztuka. Oczywiście, warto tu dodać, że nie każdy bazgroł czy napis od razu jest sztuką streetartowa czy jakąkolwiek inną.

Wtedy w przestrzeni publicznej pojawiło się zaproszenie do malowania kamieni, a w zasadzie pisania słów na kamieniach. Lub tylko wysłanie słów, które artystka sama umieści na kamieniach. Prosiła by "pomóc mi zapełniać kamienie napisami, to będę wdzięczna. Jeśli jednak nie możecie, to może spróbujecie w komentarzu napisać jakie słowo/słowa są istotne dla Was. Dla nas wszystkich na pewno ważna jest miłość, rodzina, przyjaźń, ale co jeszcze? Sztuka, las, teatr, tlen, śmiech, czułość? Podzielcie się słowami ważnymi dla Was ze mną i całym Olsztynem." (wytłuszczenie S.Cz.)

Internauci aktywnie odpowiedzieli. To znak, że przynajmniej w części inicjatywa artystki spotkała się z uznaniem i aprobatą. Animacja wspomagana internetowo okazała się skuteczna. Pośród wielu słów padło i "konstytucja". I szybko pojawił się sprzeciw autorki. Po głosach zdziwienia takie wyrosło wyjaśnienie:  "(...) polityka dzieli, a konstytucja aktualnie jest to słowo mocno związane z polityką. Ja chcę, żeby każdemu słowa z kamieni kojarzyły się dobrze. Nie zaprzeczam absolutnie, że konstytucja, państwo, władza to ważne słowa. Ktoś napisał WOLNOŚĆ, może to wystarczy?"

A potem dalsze wyjaśnienie: "A ja jestem zaskoczona, że nie można odpuścić. Jak w polityce. Politycy też nie odpuszczają. Nawet tu pod miłą akcją tworzą się podziały :(. Słowa miały być uniwersalnie dobre, dobre dla wszystkich. Moje poglądy nie mają tu nic do rzeczy. Kolejnym etapem akcji miała być propozycja przyniesienia kamienia z napisem i dołożenia do instalacji. Stos kamieni można też dowolnie modyfikować, przekładać kamienie. Proszę przynieście kamień z napisem Konstytucja i połóżcie wśród innych kamieni. Ja nie mam nic przeciwko. Pozdrawiam ciepło i skończmy już proszę tę dyskusję, bo naprawdę nie taki był cel tej zabawy. Miała przekazywać dobre emocje..."

Inny głos w dyskusji "Jeśli mianujesz siebie Artystą, swoje działania Instalacją, a to co robisz ogólnie Sztuką, to niestety w przestrzeni publicznej ma wymiar IDEOLOGICZNY. W mieście gdzie jest dozwolone ubranie Bab Pruskich w koszulki "Konstytucja" wolno jeszcze mówić głośno co się myśli. A wykreślenie z akcji słowa "Konstytucja" jeśli ktoś by je chciał położyć jest niczym innym tylko najtańszą formą cenzury." Słowa pisane dużą literą wskazują na dużą wartość dla osoby piszącej. Najwyraźniej w tym czasie Konstytucja, przynajmniej dla części mieszkańców Olsztyna, miała wartość. Było to słowo istotne.

Streetartowa sztuka wywołała reakcję społeczną już na etapie powstawania. To artystka zrobiła niechcący z tego słowa "politykę". Pojawiały się wcześniej i później różne słowa, ale tylko przy jednym jedynym - konstytucja zareagowała na nie i dopatrzyła się w tym polityki, jakichś nieczystych intencji, a nie ważnego słowa. To artystka, swoją zaskakującą reakcją, nadała mu sens, z którym później musiała walczyć. Pośród wielu było słowo "destylacja", które też można ocenzurować i zakazać, bo to wiąże się z rozpijaniem, nałogiem i nielegalnym bimbrownictwem. Albo "miłość" - toż to seks i ruja-poróbstwo, w przestrzeni publicznej? Zakazać. I do każdego słowa można przypisać jakieś złe znaczenie, doszukać się prowokacji czy ukrytego, drugiego dna. Głupio wyszło z tą reakcją na konstytucję. Rozumiem intencje, że ma to być działanie kulturalne. Wystarczyło tylko nic nie pisać, nie komentować (najwyżej po cichu uznać, że tego słowa artystka nie napisze - skoro wewnętrznie uznała, że może być odczytane jako akcja polityczna). Tak samo jak w odniesieniu do innych słów, całkiem niby neutralnych a zaproponowanych przez publiczność. I nikt by nie zwrócił uwagi, że któregoś ze zgłoszonych słów brakuje. Ludzie piszą to, co uznają za ważne. Dla nich ważne. Jeśli jakiś artysta w taki strachliwy sposób ocenzuruje, to zostaną tylko banały i fałsz. Ludzie napiszą to, co wypada. Będzie nieprawdziwe. Mnie zasmuca ta wybiegająca do przodu autocenzura i wyprzedzający koniunkturalizm. To smutne bo powszechne. W czasach PiSu takim słowem było na przykład konstytucja (było ich oczywiście więcej) .

Tamta reakcja w jakimś stopniu oddaje prawdę o naszym społeczeństwie. Czy gdy wtedy pojawiło się słowo "konstytucja" na Facebooku, to artystka przestraszyła się, że komuś przez to podpadnie? A w tamtych czasach PiS nie przebierał w różnych represjach. Sam tego doświadczyłem, np. dziennikarze z TVP Olsztyn mieli zakaz robienia ze mną wywiadów, czy w jakikolwiek sposób pokazywania na antenie. Lub inny przykład - telefon z ministerstwa, że nie mogę mieć wykładu inauguracyjnego w projekcie, który mi przyznano (projekt edukacyjny dla uczniów - Uniwersytet Młodego Odkrywcy) - konkurs "społeczna odpowiedzialność nauki". Ktoś z ministerstwa dzwonił do rektora z takim zaleceniem. Wywołało to ogromne zdziwienie bo przypomniały się czasy socjalistycznej Polski sprzed 1989 roku.

Wrócę jeszcze do reakcji artystki - że trzeba było od razu dać wyraz swojego stanowiska? Wątpię by ktokolwiek z przełożonych lub przyjaciół zwrócił na to uwagę. Ale może się jednak mylę... Słowo pośród wielu innych. Zasmuciła mnie reakcja owej artystki kilka lat temu. Ale widać tak jest. Była spontaniczna, nieoficjalna. A mnie przypomniały się czasy PRL. Wróciłem do młodości. No cóż, najwyraźniej jako społeczeństwo tacy jesteśmy. Nieodosobniona to postawa. Być może powszechna.

I ulga, że znowu można w Polsce mówić i pisać "konstytucja" i do niej się odwoływać. Zło mija, prędzej czy później. Wydaje się, że mniej mamy autorytaryzmu i partyjnego, centralnego sterowania. Ale na pewno są inne niemile widziane słowa i inne przejawy wewnętrznej autocenzury. Oby mniej niż więcej. I oby nie brakowało zarówno odważnych artystów jak i odważnego, publicznego komentowania tego, co się dzieje w sztuce. Także tej streetartowej. 

5.02.2024

Nauczanie projektowe (design thinking) w edukacji - podręcznik dla edukatorów


Najpierw zetknąłem się z lakonicznymi wzmiankami, potem sam uczestniczyłem w procesie (na warsztatach) a potem dotarła do mnie książka, będąca dobrym poradnikiem. Od doświadczenia, przez refleksje do myślenia. Teraz czas na czwarty element cyklu czyli praktyczne działanie. Już oczywiście wypróbowałem na zajęciach, przynajmniej częściowo. Były więc kolejne doświadczania, refleksje i przemyślenia. W tych ostatnich bardzo pomagają poradniki i podręczniki, czyli w jakimś sensie teoria. Po co wszystko samemu od nowa odkrywać i wymyślać jak zrobili to już inni?

Piotr Grocholiński, Monika Just, Małgorzata Kołodziejczak, Beata Michalska-Dominiak, Agnieszka Michalska-Żyła,  Design thinking dla edukatorów, Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2021, 214 str.

Trochę odleżał się tekst w szkicu (wersja robocza na blogu) zanim przysiadłem i dokończyłem spisywanie refleksji czytelniczych. Książka bardzo przydatka, przeczytałem "od deski do deski". I będę do niej wracał by przypominać sobie różne szczegóły. Bo powtarzanie jest matka uczenia się. Powtarzanie i działanie.

Design thinking dla edukatorów to bardzo przydatny podręcznik, dla tych, którzy zaczynają. Dobrze opisany proces. Przykłady nierówne, jedne lepiej i dokładniej opisane, inne dość powierzchownie. Ale wszystkie dają dobre wyobrażenie o tym jak można wykorzystać metodę design thinking w praktyce akademickiej i trenerskiej. Dla mnie bardzo przydatne było odniesienie do dydaktyki akademickiej. 

Będę wracał do tej książki by przypominać sobie niektóre kwestie. By własne doświadczenia uzupełniać teorią i doświadczeniem innych osób. Ciągle przetwarzanie informacji i wzbogacane o kolejne praktyczne działania. Pora by wypróbować w nowym semestrze, z nowymi grupami. I oczywiście jako wybór z kilku opcji. Bo do motywacji studenta potrzebne jest także jego poczucie wpływu i sprawstwa. Program realizowanych zajęć to wypadkowa moich pomysłów i dążeń oraz celów i potrzeb samych studentów. Wspólne projektowanie a nie tylko sztywna realizacja wcześniej ustalonych scenariuszy.

Dlaczego nieustannie próbuję coś zmienić w dydaktyce akademickiej? Bo świat się zmienił oraz potrzeby rynku pracy. To, co było dobre i ważne 20 lat temu, nie jest już w pełni aktualne. Po drugie ważne są i moje emocje. Rutyna wpływa na znudzenie zawodowe oraz na wypalenie zawodowe. Prowadzący zajęcia musi się sam czuć emocje i entuzjazm. Dlatego warto próbować czegoś nowego. Uniwersytet to dobre miejsce na odkrywanie wspólnie ze studentami. Odkrywanie wiąże się z ryzykiem błędów, porażek. Ale także z przyjemnością uczenia się i zaspakajania ciekawości poznawczej.

Desing thinking potrzebne jest pojekczycielowi (więcej także tu oraz tu), bo nauczyciel, także ten akademicki, coraz bardziej staje się nie przekazującym treść nauczycielem a bardziej projektantem środowiska i przestrzeni edukacyjnej. By stworzyć dobre warunki dla studentów w ich procesie uczenia się. I by zmotywować do poszukiwania i odkrywania przyszłości. A w zasadzie teraźniejszości. 

Polecam Design thinking dla edukatorów. Sam przeczytałem i w części już wypróbowałem. Jest przydatnym poradnikiem. Jednak niewiele warta jest wiedza, jeśli od zaraz nie zastosować jej w praktyce. 

Nowy semestr, nowe pomysły i nowe okazje by wypróbować. Pomysłów mam zbyt wiele, by wszystkie zastosować jednocześnie. A każdy trzeba przecież starannie przygotować. Pośród kilku nowych pomysłów jest i metoda design thinking. 

Zatem zabieram się do projektowania. Bo to proces cykliczny: empatyzowania, projektowania, sprawdzania prototypu,  nanoszenia poprawek i kolejnego sprawdzania. 

4.02.2024

Kiedy zmysły stają się twoim wrogiem (książka)

 

Zajmująca opowieść o ludzkich zmysłach, opowiedziana przez eksperta - lekarza (co zaznaczono już na okładce, wskazując że autor na tytuł naukowy). Pełna rzetelność naukowa i medyczne fakty lecz bardzo ciekawie przedstawione. Na początku jest ludzki przypadek, zmagania człowieka z niedogodnością własnych zmysłów. A potem wyjaśnienie, odwołujące się do budowy mózgu i układu nerwowego. Z licznymi dygresjami, dotyczącymi historii nauki i techniki. 

Kobieta, która widziała zombie to bardzo dobra książka popularnonaukowa i jednocześnie dobra literatura faktu. Fabuła konstruowana jest wokół konkretnych osób, ich zmagań z chorobą i ze zmysłami. Każdy rozdział to samodzielna historia lecz wszystkie układają się w pełną i spójną kompozycję o ludzkich zmysłach. Jest to książka, która może zainteresować biologią, ludzkim mózgiem i układem nerwowym. Sporo w niej najnowszych odkryć naukowych, podanych w bardzo przystępnej formie i ubranych w zajmującą fabułę. Znajdzie uznanie osób o sporej wiedzy biologicznej jak i poczatkujących adeptów wiedzy o mózgu i zmysłach.

Niektóre fragmenty były dla mnie trudne. Na przykład te, opisujące osoby, które nie odczuwają bólu. Jak bardzo niebezpieczne jest to dla organizmu! A ja empatycznie wyobrażałem sobie wszystkie te urazy. Trudne było w czytaniu. Musiałem książkę odkładać by wrócić dopiero za jakiś czas. 

Zmysły takie jak wzrok, słuch, węch, czucie i ból wydają się nam takie oczywiste. Ale gdy na skutek wrodzonych wad lub nabytych uszkodzeń coś nie działa, świat dla takiego człowieka jest zupełnie inny. Przez te różne deficyty pełniej poznajemy działanie naszego mózgu i układu nerwowego. Czy potrafilibyście żyć bez zmysły węchu? I jaki związek ma węch z pamięcią oraz emocjami? A gdyby wszystkie zapachy odbierane były jako odrażający smród padliny i ścieków? Jak tu żyć? 

Książkę gorąco polecam wszystkim tym, którzy interesują się medycyną, biologią i ewolucją, człowiekiem i układem nerwowych. Jest jak lustro naukowca, w którym lepiej widać otaczający nas świat. Zachęca by już w innych źródłach dokładniej poznać budowę mózgu ludzkiego i działanie układu nerwowe. Dobry początek do ekscytującego uczenia się.

Na tle opisywanych przypadków i objaśnień, dotyczących funkcjonowania mózgu i działania komórek nerwowych, pojawiają się odautorskie refleksje ogólne, na przykład takie: 

"Może jednak powinniśmy przybrać postawę bardziej agnostyczną i z mniejszym zapałem ufać naszym zmysłom, kwestionując to, co sugerują nam oczy, uszy, skóra, język i nos."

"Niektóre iluzje demonstrują jednak również coś fundamentalnego na nasz temat. Pozwalają zrozumieć, że mózg nie służy wyłącznie  do pochłaniania informacji. To także maszyna przewidująca. Nasze postrzeganie świata opiera się na przypuszczeniach dotyczących otoczenia, co stanowi konieczne uproszczenie pozwalające sobie radzić z opisanymi powyżej trzema mankamentami: niską przepustowością, nieodłącznym opóźnieniem i wieloznacznością informacji." 

A co z tym widzeniem zombie, znajdującym się w tytule książki? To efekt dojść rzadkiej choroby wzroku. Gdy nie widzimy nic lub prawie nic, mózg sam tworzy obrazy. I człowiek widzi różne dziwne zjawiska. A jednocześnie zdaje sobie sprawę, że to tylko iluzja. Niemniej ciężko jest żyć w realnym świecie z takimi wizjami. 

Premiera książki odbyła się w drugiej połowie stycznia. Nadaje się na marcowy Tydzień Mózgu - wtedy warto do niej ponownie wrócić i przypomnieć.

Prof. Guy Leschiziner, Kobieta, która widziała Zombie - kiedy zmysły stają się twoim wrogiem. Przełożył Marcin Sieduszewski, Wyd. Znak litera nowa, Kraków 2024, 398 str., ISBN 978-83-240-9604-6.


3.02.2024

Gadające kamienie, które czasem szeptem opowiadają





Mój dziadek opowiadał mi taką historię. Szepczące kamienie rodzi ziemia, zwłaszcza ta jałowa, co na niej mało rośnie. Rodzą się nieme i cicho leżą. W trawie, albo między zbożem, albo w redlinach kartofli. I leżą sobie tak dziesiątki lat. Leżą, patrzą i słuchają. Niektóre z nich wiele już w życiu widziały i wiele historii słyszały. To człowiek je zaklina, czasem łzami, czasem złym słowem. Czasem ktoś bierze takiego kamienia i rzuca. By wronę przegonić lub człowieka pogonić, by skrzywdzić, może i niewiernego małżonka, albo pijaczynę. Ale kamienie cały czas milczą. Dopiero gdy ktoś, czy to panna, czy kawaler, czy to singiel czy babcia lub dziadek, czy to pastuch lub turysta, weźmie w dłoń i ... albo położy na stole, na stercie papierów, albo gdzieś rzuci pod płot. Wtedy uczą się mówić. 

Te odważniejsze nazywane bywają gadającymi kamieniami. Żeby gadać, muszą poczuć ciepło dłoni. I muszą być pomalowane. Bo w czasie malowania ludzie rozmawiają, najczęściej życzliwie. To odczarowuje złe zaklęcie jałowej ziemi. Bo tak jak panna na wizytę idzie, czy ona się nie umaluje? To i kamień chce być pomalowany. 

A jak ktoś Go pomaluje, lub inaczej ozdobi, wtedy czar pryska i kamień może przemówić. Opowie wtedy historie, które widział i które słyszał. A te, co są nieśmiałe, to szepczą... Bo boją się głośniej mówić. Po prostu nie wierzą, że ktoś chce ich słuchać... One potrzebują jeszcze więcej troski. I kiedyś przemówią głośniej. 

Nasłucha się taki kamień żalów panienki, albo kawalera. I wtedy znika. Idzie opowiedzieć innej osobie o pannie, lub o kawalerze. A jak opowie tę historię, to poruszy serce i kawaler zapuka do drzwi czekającej panny. Albo rozwódki. 

Tak, kamienie szepczące rodzą się w ziemi. Zwłaszcza tej biednej. I nie potrafią na początku mówić. Przemawiają dopiero wtedy, gdy ktoś je pomaluje. Najczęściej opowiadają historie o przyrodzie. Bo przecież długo leżą w szuwarach, to się napatrzą i na biedronki, i na modraszki i na stokrotki. Opowiadają o grzybach, chwastach i owadach ale tak, jakby o ludziach opowiadały. Poszukaj takiego kamienia, otrzyj z kurzu, pomaluj i posłuchaj jego historii. Każdy kamień ma inną.


Spacerując po Olsztynie lub innych miejscach, rozglądaj się za kamykami. Schowane gdzieś w zakamarku czekają by ktoś je znalazł i wysłucha.


2.02.2024

Jak nie narzekać i nie hejtować a radzić sobie z przyspieszonymi zmianami w edukacji?

Robię zdjęcia, które potem wykorzystuję jako ilustracje na blogu. Czasem się udaje znaleźć dobrze pasującą, czasem mniej. Zdjęcie z Torunia. Spodobały mi się ceramiczne rzeźby, rozmieszczone w przestrzeni miejskiej. Czy pasuje do treści niniejszego tekstu?


Zamiast przeklinać ciemność lepiej zapalić małe światełko nadziei. I coś zrobić. Ja się uczę i pokazuję rezultaty swojego uczenia się. Liczę, że komuś pomogą w jego oswajaniu nowej rzeczywistości. I że zachęcą do zaakceptowania swoich błędów, niedoskonałości. Wczoraj na Facebooku widziałem znakomitą grafikę, udostępnioną przez Joannę Gadomską na profilu Biologia z Blondynką. Na grafice był napis: „nie potrafisz latać – biegaj”. A w tle był biegnący struś i w głębi sylwetki fruwających ptaków.

Pisanie zajmuje sporo czasu. Jeśli zbyt szybko opublikuję to pojawiają się różne błędy literowe, czasem niedopracowane zdania, czasem niezrozumiały wywód. Tyle chciałoby się opowiedzieć a tak mało się udaje. Cyzelowanie podnosi jakość lecz zabiera czas i energię. Warto inwestować w jakość bo zwiększa się komunikatywność przekazu. Najlepiej uczyć się w działaniu, a ja aktualnie eksploruję możliwości sztucznej inteligencji. Próbuję także nauczyć się sensownego wykorzystywania tych narzędzi. Widzę, jak inni opanowują nowe narzędzia i im zazdroszczę. Też bym tak chciał. Spotykam się także z różnym deprecjonowaniem nowych narzędzi edukacyjnych, czy to nowych metod, czy to konkretnych narzędzi cyfrowych. Skąd się bierze to wyśmiewanie i dyskredytowanie?

Najpierw był szkic na papierze, ręcznie i w pełni analogowo napisany. Powstał pod wpływem chwili. Szkic się do niczego jeszcze nie nadawał. Leżał kilka tygodni w teczce, oczekując na przepisanie i dopracowanie. Dzisiaj wziąłem tę kartkę - nie wszystko rozczytałem. Bo moje pismo ręczne jest trochę podobne do lekarskiego – nawet sam siebie nie potrafię się rozczytać. Na dodatek myśli były krótkie, szarpane. Przepisałem na komputerze, modyfikując tekst, trochę dodając. Ale dalej pozostaje to tylko szkicem i wymaga dopracowania. A dlaczego nie wykorzystać tego przypadku do nauki promptowania? Włączyłem Copilota i korzystając z notatek ze szkolenia napisałem (to taka moja praca domowa – powtarzanie przez zastosowanie w praktyce i przez przetwarzanie):
 
Po otrzymaniu tekstu zleciłem Copilotowi wygenerowanie grafiki do tego eseju.
To jest druga próba. Są widoczne błędy w napisie na tablicy, ale i tak efekt jest dobry, bo najczęściej pojawiające się litery nie tworzą logicznych słów (tak było w moich próbach doi niedawna).


Prompt: Działaj jako autor bloga, który dzieli się swoimi wątpliwościami i chce innych nauczycieli podtrzymać na duchu. Popraw i rozwiń poniższy szkic, stwórz esej na blog liczący 3000 znaków ze spacjami. Napisz w tonie refleksyjnym.

Zmiany zachodzą za szybko i nie nadążamy z adaptacjami do nowych warunków. Niedostosowania w edukacji jednych uwierają innych mobilizują.

Za szybko i za dużo zmian w edukacji, za dużo nowych propozycji edukacyjnych więc niektórych to przeraża. Boją się, że nie nadążają. Może poczucie zapóźnienia, odstawania od „peletonu” i stąd niechęć do „nowinek” i tego, że innym się udaje. Albo tylko się wydaje, że innym się udaje lepiej.

Ja także, widząc to co inni edukatorzy robią, jakich używają narzędzi edukacyjnych, czuję się zakompleksiony, zdystansowany i pozostający w tyle. Kiedy ja się tego wszystkiego nauczę? Za dużo na raz. Brakuje mi czasu a tu trzeba nadganiać tyle rzeczy. Rośnie lista metod i narzędzi, których chcę się nauczyć, np. debata oksfordzka, podcasty, technologie AI. Rodzi się agresja i poczucie wykluczenia, kusi by hejtować i deprecjonować zmiany i nowe narzędzia. Zostać w bezpiecznych Taplarach: po co ta kosa, a sierp nie wystarczy? Przecież dawniej tylko sierpem zboże żęto.

Lepiej chyba zaakcentować swoje ograniczenia: zrób tyle ile możesz. Ze wszystkim nie zdążasz. Nie musisz być najlepszy, mistrzem. Ścigaj się ze sobą a nie z innymi. Każdy jest dobry w czymś innym. To co umiesz tez jest wartościowe.

Nie wszyscy wspierają edukacyjnych zwiadowców, czasem ich hejtują, deprecjonują i ściągają w dół.”

A oto rezultat, umieszczam bez zmian. Były śródtytuły, wypunktowania. Na blogu zmieniłem formatowanie tekstu przede wszystkim z powodów technicznych i ponownie zaznaczyłem śródtytuły i wytłuszczenia. 

Jak radzić sobie z przyspieszonymi zmianami w edukacji?

Żyjemy w czasach, w których zmiany zachodzą coraz szybciej i dotykają wszystkich aspektów naszego życia. Nie inaczej jest w edukacji, która musi się dostosowywać do nowych warunków, potrzeb i wyzwań. Niektórzy nauczyciele traktują to jako szansę na rozwój, inni jako zagrożenie dla swojego komfortu i poczucia wartości. Jak więc radzić sobie z przyspieszonymi zmianami w edukacji? Jak nie dać się przytłoczyć i zniechęcić? Jak zachować równowagę między nowym a starym?

Zmiany w edukacji - co nas przeraża?

Zmiany w edukacji mogą nas przerażać z wielu powodów. Może to być strach przed nieznanym, przed utratą kontroli, przed porażką, przed krytyką, przed porównaniem z innymi. Może to być też poczucie zapóźnienia, odstawania od „peletonu”, nieumiejętności nadążenia za nowymi trendami, metodami, narzędziami. Może to być wreszcie brak czasu, zasobów, wsparcia, motywacji, wiary w siebie.

Zmiany w edukacji mogą nas też przerażać, ponieważ często są one narzucane z góry, bez konsultacji, bez uwzględnienia naszych opinii, potrzeb, możliwości. Czasem są one sprzeczne z naszymi wartościami, przekonaniami, doświadczeniami. Czasem są one niejasne, niekonsekwentne, nieprzemyślane. Czasem są one po prostu zbyt wiele i zbyt szybko.

Zmiany w edukacji - co nas mobilizuje?

Zmiany w edukacji mogą nas też mobilizować, ponieważ dają nam okazję do nauki, do odkrywania, do eksperymentowania, do tworzenia. Mogą nas mobilizować, ponieważ pozwalają nam lepiej odpowiadać na potrzeby naszych uczniów, na wymagania rynku pracy, na wyzwania społeczne. Mogą nas mobilizować, ponieważ sprawiają, że nasza praca jest ciekawsza, bardziej kreatywna, bardziej satysfakcjonująca.

Zmiany w edukacji mogą nas też mobilizować, ponieważ są one częścią naszej misji, naszej pasji, naszej odpowiedzialności. Czasem są one wynikiem naszej inicjatywy, naszej współpracy, naszego wpływu. Czasem są one efektem naszej refleksji, naszej ewaluacji, naszej adaptacji. Czasem są one po prostu konieczne i nieuniknione.
 
Jak radzić sobie z przyspieszonymi zmianami w edukacji?

Jak więc radzić sobie z przyspieszonymi zmianami w edukacji? Nie ma jednej, prostej, uniwersalnej odpowiedzi na to pytanie. Każdy z nas ma swoje własne sposoby, strategie, mechanizmy. Jednak można wyróżnić kilka ogólnych zasad, które mogą nam pomóc w tym procesie.
  • Akceptuj zmiany jako część życia i pracy. Nie próbuj się im opierać, ignorować, unikać. Nie traktuj ich jako zagrożenia, ale jako wyzwania. Nie bój się zmian, ale szukaj w nich możliwości. Nie uciekaj od zmian, ale podejmij je świadomie i odpowiedzialnie.
  • Bądź otwarty na nowe. Nie zamykaj się na nowe pomysły, metody, narzędzia. Nie odrzucaj ich z góry, bez sprawdzenia, bez próby, bez oceny. Nie przywiązuj się do starych schematów, nawyków, rutyn. Nie ograniczaj się do tego, co znasz, co umiesz, co lubisz. Bądź ciekawy, bądź gotowy na naukę, bądź elastyczny.
  • Znajdź swoje tempo i styl. Nie porównuj się z innymi, nie ścigaj się z nimi, nie zazdrość im. Nie daj się przytłoczyć ilością i szybkością zmian. Nie rób wszystkiego na raz, nie rób więcej niż możesz, nie rób tego, co nie pasuje do ciebie. Znajdź swoje priorytety, swoje cele, swoje zainteresowania. Znajdź swoją równowagę, swoją harmonię, swoją satysfakcję.
  • Korzystaj z wsparcia i inspiracji. Nie bądź sam w zmianach, nie bądź izolowany, nie bądź zamknięty. Nie bój się prosić o pomoc, o radę, o feedback. Nie bój się dzielić się swoimi doświadczeniami, swoimi sukcesami, swoimi problemami. Nie bój się współpracować, wymieniać się, uczyć się od innych. Nie bój się też wspierać, inspirować, motywować innych.
  • Doceniaj swoje osiągnięcia i wartość. Nie skupiaj się na tym, czego nie zrobiłeś, czego nie umiesz, czego nie wiesz. Nie krytykuj się, nie obwiniaj się, nie zniechęcaj się. Nie zapominaj o tym, co zrobiłeś, co umiesz, co wiesz. Nie zapominaj o tym, co jest ważne, co jest dobre, co jest piękne. Nie zapominaj o tym, kim jesteś, co robisz, po co robisz.
Podsumowanie

Zmiany w edukacji są nieodłącznym elementem naszej pracy i naszego życia. Nie możemy ich uniknąć, ale możemy się do nich dostosować. Nie musimy się ich bać, ale możemy się z nich uczyć. Nie musimy być w nich najlepsi, ale możemy być w nich sobą. Nie musimy być w nich sami, ale możemy być w nich razem.

Zmiany w edukacji mogą być trudne, ale mogą być też ciekawe. Mogą być stresujące, ale mogą być też satysfakcjonujące. Mogą być wymagające, ale mogą być też nagradzające. Wszystko zależy od tego, jak do nich podchodzimy, jak się z nimi radzimy, jak się z nimi rozwijamy.

Zmiany w edukacji to nie tylko wyzwanie, to też szansa. Szansa na to, by być lepszym nauczycielem, lepszym człowiekiem, lepszym sobą.

Po otrzymaniu tekstu zleciłem Copilotowi wygenerowanie grafiki do tego eseju. Pierwsza wersja. Aby ilustracja bardziej pasowała zleciłem wygenerowanie kolejnej grafiki (tak jak poprzednio z sugestią, że ma być to akwarela, lecz aby był starszy mężczyzna w okularach.

Tekst nie w pełni oddawał to, co chciałem napisać oraz styl w jakim chciałem żeby było napisane. Jakie są moje wnioski? Po pierwsze prompot ma znaczenie. Po drugie przydatny bywa dialog z AI i korygowanie uzyskiwanych rezultatów. Po trzecie narzędzie to oszczędza czas przy dopracowywaniu tekstów. Po czwarte uzyskany tekst trzeba poprawić i dostosować do swoich oczekiwań i zamiarów. Zostawiam w wersji oryginalnej, jako studium przypadku. Sam tekst bym zmieniał (i zmienię a efekt pokaże), by uzyskał formę o jaką mi chodziło. Całkowicie zabrakło odwołania do Konopielki. Może to specyficznie polska lektura? Ciekawe czy młodzi ludzie ją znają i rozumieją aluzje z kosą i sierpem? Muszę więc popracować nad promptem oraz nad dialogiem z AI. Trochę pomaga, bo łatwiej czasem poprawiać niż pisać od nowa. Ale czasem łatwiej napisać od nowa niż uparcie poprawiać otrzymany tekst. 

I jeszcze jedna refleksja z pytaniem: czy moje niezadowolenie z efektu końcowego wynika z ograniczeń (obecnych) AI czy też z moich niskich jeszcze umiejętności pisania instrukcji (promptów) oraz konwersowania z czatami AI? A zatem czy to wina AI (i można wybrzydzać i dyskredytować) czy wina moich umiejętności (a więc trzeba się po prostu uczyć dalej).

Moja praca domowa może nie jest na piątkę lecz czegoś się nauczyłem, bo wypróbowałem. I co ważne miałem motywację by się doskonalić. Która grafika lepsza: własne zdjęcie czy ta wygenerowana przez Copilota? Co mniej zajmuje czasu: przeszukiwanie swojego archiwum czy wybierając z otrzymanych wersji od AI? 

Jeśli chcesz skomentować i wyrazić swoje zdanie, to możesz to zrobić w komentarzach. Być może dialog z człowiekiem ma inną wartość niż z AI.

Ciąg dalszyJak przetrwać w świecie nieustannych zmian, czyli uczenie się dialogu z Gen-AI