Nowa odsłona bloga Profesorskie Gadanie. Pisanie i czytanie pomaga w myśleniu. Pogawędki prowincjonalnego naukowca, biologa, entomologa i hydrobiologa. Wirtualny spacer z różnorodnymi przemyśleniami, w pogoni za nowoczesną technologią i nadążając za blaknącym kontaktem mistrz-uczeń. I o tym właśnie opowiadam. Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof UWM, Wydział Biologii i Biotechnologii, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
31.08.2022
O edukacji na Dzień Bloga 2022
29.08.2022
Droga do totalitaryzmu ?
Nie potrafię tylko obserwować. Próbuję zrozumieć i zobaczyć bardziej ogólne wzorce. Po prostu poszukuję sensu. Jak chyba każdy człowiek. W biologii dwie koncepcje porządkują ogrom pojedynczych danych. To teoria ewolucji i koncepcja ekosystemu. Wszystko ze wszystkiego i wszystko ze wszystkim. Czy podobne procesy i wzorce dotyczą nie tylko biologicznych zjawisk i procesów?
Cytat z książki, nawiązujący do początków XX wieku w Niemczech: „Dlaczego kraj zwraca się w stronę totalitaryzmu? Hannah Arendt odpowiedziała, że muszą się wydarzyć dwie rzeczy. Po pierwsze, rząd musi oddzielić ludzi od siebie nawzajem – należy zniszczyć wszelkie więzi społeczne, a inne mogą zostać nawiązane tylko za zgodą władz. Po drugie, w tle czają się terror i strach, rzekomo spowodowane przez niebezpiecznego, mrocznego „Innego” – obcokrajowca, komunistę czy Żyda. Ten rodzaj terroru został stworzony po to, byśmy czuli, że sami sobie z nim nie poradzimy. Potrzebujemy silnej władzy.”
Żyjemy w świecie, który generuje coraz więcej kryzysów. Czy więcej w tym entropii czy też jest to kolejna metamorfoza? Co zrobić by była to dezintegracja pozytywna? Wracam do książek Stanisława Lema by jeszcze raz spojrzeć na procesy ewolucji biologicznej i ewolucji kulturowej. Nad tym wszystkim się zastanawiam, przygotowując się do konferencji Inspiracje 2022. Ale to tylko mały fragment rzeczywistości - procesy, dziejące się w edukacji, nie tylko polskiej. Referat ma tytuł Dokąd zmierzamy? O edukacji w czasach nieustającej rewolucji technologicznej i zmian klimatu. Kolejny krok w przemyśleniach. Nawet na edukację można spojrzeć nieco szerzej. I trzeba, zwłaszcza, gdy szuka się sensu.
26.08.2022
Nosił dzban wodę, póki się ucho nie urwało
Zadziwiają mnie próby wytłumaczenia katastrofy ekologicznej w rzece Odrze procesami naturalnymi. Tak jakby zanieczyszczenie rzeki ściekami i zasolonymi wodami kopalnianymi było procesem naturalnym. Bo dzieje się tak już od wielu lat? I tak jakby niszczenie naturalnej struktury rzeki, ograniczenie roślinności wodnej, pogłębianie i prostowanie koryta rzecznego także było procesem naturalnym. Bo proces zachodzi od wielu lat działalności człowieka, to jest naturalny?
Dlaczego na skutek przyduchy zdychają ryby w okolicach Szczecina? Bo brakuje tlenu, zużywanego w procesach mineralizacji martwej materii organicznej? Niby to proces naturalny. Ale skąd się wzięła ta martwa materia? Bo zdechło dużo ryb i ich ciała się rozkładają. Także mięczaków i być może wielu makrobezkręgowców. A dlaczego zdechły? Bo pojawiły się w dużym stężeniu toksyny glonów? Glony i ich toksyny to niby proces naturalny. Tylko dlaczego nastąpił zakwit złotych alg? Bo do wody spuszczono zasolone wody kopalniane. I dodatkowo w wodzie było dużo biogenów. Gdyby w rzece było znacznie więcej roślinności wodnej - makrofitów, to konkurowałyby o azot i fosfor (biogeny) z glonami, ograniczając ich liczebność. Czy zubożenie roślinności w rzece to proces naturalny?
I w końcu czy zrzuty ścieków z biogenami, z różnymi innymi toksynami oraz zasolonymi wodami z kopalni to proces naturalny? Czy nastawienie obecnej władzy na pozyskiwanie energii z węgla, wbrew wszystkim prognozom i zaleceniom, to proces naturalny? Na początku swojej kadencji zmienili przepisy praktycznie uniemożliwiając stawianie elektrowni wiatrowych na lądzie. Siedem straconych lat dla budowania elektrowni ze źródeł odnawialnych. Teraz, w czasie kryzysu energetycznego okazało się, że brakuje węgla. Obiecano dopłaty dla kupujących węgiel. Dopiero po kilku tygodniach przyszła refleksja, że wypada także pomóc tym, którzy nie korzystają z węgla. Nagle potrzeba więcej węgla, to może dlatego uruchomiono zwiększone zrzuty wód kopalnianych (zasolonych)?
Kto by się przejmować żabkami i ptaszkami, gospodarka jest ważniejsza? Polski węgiel. A czy wiatr wiejący nad Polską lub słońce świecące nad naszym krajem są mniej polskie? Czy padnięte ryby są mniej polskie? Czy ponoszące straty liczne małe i średnie przedsiębiorstwa nad Odrą są mniej polskie niż kopalnie i inne zakłady przemysłowe, które nie inwestują w oczyszczanie ścieków czy odsalanie wód kopalnianych?
Glony zakwitły bo było ciepło. A czy ocieplenie klimatu można uznać za proces naturalny? Także i tego lata obserwowaliśmy w rzekach wyjątkowo niskie stany wód. Ewidentna susza, w tym hydrologiczna. Czy można uznać za stan naturalny, bo i kiedyś się susze zdarzały? A czy nie ma związku z niskim stanem wód osuszająca gospodarka melioracyjna, pogłębiająca i prostująca koryta rzek?
Przypomina mi się stary dowcip.
Wraca hrabia z podróży do swojego pałacu, na dworcu odebrał go sługa, jadą powozem konnym i hrabia się pyta:
- A co tam u nas w pałacu słychać?
Na to sługa odpowiedna: - A nic się nie stało, tylko pies pana hrabiego zdechł?
- Zdechł, a co się stało?
- E, nic takiego, najadł się padliny to i zdechł.
- Jakiej padliny się najadł? Czy coś się stało?
- Eee, nic się nie stało, tylko krowy i konie dworskie pozdychały, bo się popaliły w pożarze.
- To obora i stajnia się spaliły, co się stało?
- Eeee, nic takiego, obora się zajęła od pałacu.
- To był pożar pałacu? Co się stało?
- A nic takiego, firanka się w sypialni pani hrabiny zajęła od świecy i stąd pożar pałacu.
- Firanka się zajęła od świecy? Co się stało?
- Eee, nic takiego, świeca przy trumnie stała.
- Przy jakiej trumnie?
- A bo to pani hrabina zmarła, to ją na ciche godziny w trumnie postawili w sypialni i świece zapalili.
- A dlaczego zmarła moja żona?
- Od dzieci się zaraziła , bo dzieci pana hrabiego pochorowały się i zmarły.
Czyli w sumie nic się nie stało, tylko pies zdechł... A przy tym padły zwierzęta z folwarku, spaliły się zabudowania, łącznie z pałacem, małżonka hrabiego i jego dzieci nie żyją. Takie tam nic.
Podobnie z Odrą, nic się w zasadzie nie stało, takie tam naturalne przyczyny i procesy, człowiek nie jest niczemu winy, nie musimy niczym się martwić... Władza znalazła winnych: glony i procesy naturalne, więc już wszystko jest dobrze.
A co do tego wszystkiego ma zamieszczone zdjęcie? Szkło z czasów secesji z motywami roślinnymi. Nic nie ma, ale jest ładne. I przedstawia naturę...
25.08.2022
Wykaszanie rzek - czyszczenie czy dewastacja?
Rok 2020, koło mostu na ul. Niepodległości, wykoszona roślinność zbiera się na prowizorycznym przetamowaniu rzeki (lina osadzona na wbitych kołkach). |
"Rzeka już teraz jest tak zarośnięta, że wymaga interwencji. Jak wyjaśnia dyrektor Zarządu Zlewni w Olsztynie Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie Dariusz Wasiela, nurt rzeki jest spowolniony i woda niemal stoi. Roślinność to zagrożenie dla terenów zalewowych, szczególnie w sytuacji ulewnych deszczy. Dzięki koszeniu, woda znacznie szybciej się przemieszcza" (wytłuszczenia moje, źródło)
Ogromną przesadą jest mówienie, że woda niemal stoi. Na odcinku nie tylko od Bartąga ale i od Rusi, rzeka Łyna płynie po płaskim, nizinnym terenie. Nurt jest wolny lecz wynika to z ukształtowania terenu a nie roślinności w nurcie. Rzeka jest głęboka na tym odcinku, meandrująca i wolno płynąca. Znacząco różni się od bystrego nurtu w Olsztynie (strefa przełomu), gdzie przepływa przez morenę, jak i powyżej na terenie Rezerwatu Las Warmiński. Tam ukształtowanie terenu jest inne. Czy rzeka może stanowić zagrożenie dla terenów zalewowych, dla podmokłych łąk? Absolutnie nie, jak sama już nazwa wskazuje są to dolinne obszary, w który woda naturalnie okresowo wylewa. Zalane łąki nie są problemem, bo to zjawisko trwające od tysięcy lat. Dla tych ekosystemów to wręcz konieczność. Łąki zakładano na takich terenach (ale nie budowano domów czy nie zakładano pól uprawnych - bo okresowo były zalewane, wiosna lub w czasie letnich burz). Są naturalnymi polderami i zbiornikami retencyjnymi, odbierającymi wodę po ulewnych deszczach (lub wiosennych roztopach -tych teraz będzie mniej bo brakuje śniegu w zimie). Dzięki nim nie ma podtopień w mieście.
Ta interwencja Wód Polskich jest szkodliwa i zbędna. Szkodliwa dla przyrody i gospodarki wodnej, zbędna - bo nie rozwiązuje zakładanych problemów.
I wyjaśnienie z Białegostoku "(...) informuję, że wykaszanie dna rzek wynika z obowiązków PGW Wody Polskie z zakresu prac utrzymaniowych. Dno rzeki wykasza się szczególnie na ciekach o niskim stanie wód, aby roślinność denna nie zdominowała koryta, a w konsekwencji rzeka całkowicie niezarosła. Unikamy w ten sposób całkowitego lub czasowego zaniku koryta. Wykaszanie dna rzeki, czyli jej udrożnienie jest szczególnie ważne przy nagłych, gwałtownych piętrzeniach wody. W przypadku wystąpienia nawalnych deszczy w ten sposób unikamy zatorów, niekontrolowanych rozlewów i podtopień, gdyż drożne koryto prawidłowo odprowadza nadmiar wody." (wytłuszczenie moje).
Wszystko się zgadza tylko nie dotyczy to rzeki Łyny na odcinku od Bartąga do Olsztyna. Przepływ Łyny w ciągu całego roku jest duży, roślinność w nurcie nie grozi całkowitym zarośnięciem, ani tym bardziej nie będzie czasowego zaniku koryta! To mogłoby nastąpić, gdyby znacząco zmalał przepływ wody. Czy Wody Polskie wykonują zabiegi z jakiegoś poradnika bez sprawdzania sytuacji w terenie? To tak, jakby lekarz każdemu pacjentowi, bez badania, przepisywał antybiotyki. Losowo się trafi, że pomoże, ale czasem zaszkodzi. Tak więc, po konfrontacji z sytuacją w terenie, należy uznać, że ta argumentacja za wykaszaniem jest całkowicie nieprawdziwa. Nie jest adekwatna do sytuacji.
Roślinność w nurcie nieco spowalnia odpływ wody co jest bardzo korzystne dla całego krajobrazu, zważywszy na nieustannie narastającą suszę nie tylko w Europie i nie tylko w Polsce lecz i w naszym regionie. Mała retencja na dużym obszarze jest koniecznością! Każde meliorowanie jest ze szkodą dla naszego regionu, dla gospodarki, w tym rolnictwa jak i dla naszej, polskiej przyrody.
Owszem, po ulewnych deszczach zdarzają się rozlania wód na łąkach, przykład z przeszłości (rok 2021): "Cofka na rzece Łynie powoduje lokalne podtopienia w podolsztyńskim Bartągu. Woda znowu zalała między innymi okoliczne łąki. Jak mówi dyrektor Zarządu Zlewni w Olsztynie – Wody Polskie Dariusz Wasiela, podjęły pierwsze, doraźne działania. Przetamowanie przepustu pod drogą powiatową, która biegnie w kierunku Rusi pozwoli, aby nasze pompy, które znajdują się na naszej stacji z powodzeniem wypompowały z pozostałych rowów wodę z powrotem do rzeki Łyny." (źródło)
Zalane łąki po burzy są problemem? To są naturalne poldery, przyjmując na krótko nadmiar wody. Dzięki temu nie są zalewane domy w mieście. Zagrożeniem jest natomiast zasypywanie ziemią budowlaną i gruzem samej doliny i koryta Łyny na tym odcinku (zobacz przykład). Przy budowie mostu na obwodnicy, na skutek błędów budowlanych, doszło to czasowego niemalże całkowitego zatamowania biegu rzeki. To są rzeczywiste zagrożenia i coroczne koszenie roślinności w nurcie nic tu nie naprawi i nie pomoże. Ratowanie łąk przed zalaniem tuż po dużej ulewie nie ma sensu. Chyba, że jest to wspieranie planowanej patodeweloperki i przygotowywanie gruntu pod budowę domów na podmokłych terenach zalewowych.
O ile obniży się lustro wody, po wykoszeniu roślinności z nurtu rzeki? Zakładam, że najwyżej kilka centymetrów. Minimalnie przyspieszy także nurt i odpływ wody. Dla ewentualnej nawałnicy i podtopienia burzowego nie ma to znaczenia. Bo jest krótkotrwałe. Woda i tak wyleje. Lepiej byłoby, gdyby właśnie wylewała na łąki czy była gromadzona w osuszonym Jeziorze Płociduga Duża. Dla retencji wód to przyspieszenie odpływu i nieznaczne obniżenie poziomu lustra wody ma znaczenie negatywne bo oddziaływane długofalowo.
Jeśli Wody Polskie chciałyby ograniczyć rozrost roślinności wodnej w nurcie, to wystarczy posadzić drzewa na brzegu rzeki. To znany od dawna sposób fitomelioracji. Ocieniające drzewa zmniejszają wzrost roślinności szuwarowej oraz tej w nurcie. Byłby to sensowne działania. Podobnie Wody Polskie, jeśli koniecznie chcą wykonywać prace, mogą zająć się usuwaniem gatunków inwazyjnych, coraz liczniej występujących nad brzegami Łyny w Olsztynie i powyżej, aż do Bartąga. Mam na myśli rdestowe i niecierpka gruczołowatego (himalajskiego). Te gatunki inwazyjne dominują coraz bardziej i wypierają nasze rodzime, naturalne rośliny szuwarowe.
Zróbmy bilans zysków i strat względem roślinności w nurcie rzeki.
1. Makrofity czyli rośliny szuwarowe oraz nimfeidy i elodeidy w nurcie konkurują o związki azotu i fosforu z glonami czyli fitoplantktonem. Jeśli zmniejszamy liczebność makrofitów (np. przez wykaszanie dna rzeki) to stwarzamy korzystniejsze warunku do rozwoju sinic, bruzdnic czy złotych alg. Zmniejsza się przezroczystość wody, a przy dodatkowo występujących innych czynnikach (np. w miejscach zbiorników zaporowych, przed wodnymi elektrowniami, młynami itp.) mogą następować zakwity glonów z uwalnianiem toksyn do wody, tak jak było to ostatnio w rzece Odrze. Oczywiście, rzeka Łyna jest stosunkowo czystą rzeką i jeszcze w miarę naturalną. Stąd jej zdolności buforowe są dużo większe niż Odry. Ale po co pogarszać jakość wód, licząc tylko na to, że katastrofa ekologiczna nie nastąpi?
2. Roślinność w nurcie spowalnia nieznacznie przepływ, nie tylko w jednym miejscu (np. przy zaporze, tamie, jazie czy innym podpiętrzeniu) lecz na całej długości nurtu. Dzięki temu działa mała retencja, więcej wody może powoli przenikać do wód głębinowych i w ten sposób odnawiać zbyt szybko zużywane zasoby wód głębinowych. Nawet w naszym regionie, z dużą liczbą jezior, co roku są gminy, które ograniczają mieszkańcom dostęp do korzystania z wód wodociągowych. W innym miejscach naszego regionu wody głębinowe na tyle się obniżyły, że trzeba pogłębiać ujęcia indywidualne. Na skutek ocieplenia klimatu pogłębia się susza hydrologiczna i glebowa także i w naszym regionie. Każde przyspieszanie odpływy wód jest działaniem szkodliwym i destrukcyjnym.
3. Roślinność w nurcie to ważne siedlisko dla filtrujących bezkręgowców wodnych, takich jak meszki, chruściki, jętki oraz liczna mikrofauna poroślowa (małe organizmy, osiedlające się na roślinności podwodnej i innych podłożach). Na przykład chruścik Brachycentrus subnubilus przykleja swój domek do rośliny. Jeśli wyciąć tę roślinę to on na niej zostaje. A po wyciagnięciu na brzeg ginie. Tak jak i cała masa innych organizmów, w tym bardzo rzadkich i zagrożonych całkowitym wyginięciem, że wspomnę tylko o chruściku Leptocerus interruptus.
4. Usuwanie roślin z nurtu znacząco zmniejsza zdolności rzeki to samooczyszczania. Po pierwsze usuwane są rośliny, prowadzące fotosyntezę, a więc mniej będzie tlenu w wodzie. Ma to duże znaczenie latem, przy wysokich temperaturach, gdy z przyczyn tylko fizycznych maleje ilość tlenu rozpuszczonego w wodzie. Wraz z roślinami usuwany jest cały, ogromny kompleks filtrujących zwierząt. W rezultacie woda się wolniej oczyszcza, jest bardziej mętna i niesie więcej materii organicznej. A jeśli jest więcej materii organicznej, to nie tylko woda jest mniej przezroczysta i bardziej mętna, lecz w procesach mineralizacji zużywany jest tlen, rozpuszczony w wodzie. Same rośliny pobierają nie tylko azot, zatrzymują osady i natleniają wodę, lecz zwiększają zdolność do samooczyszczania się całej rzeki. Co więcej, spora część wyciętych roślin zatrzymuje się na przybrzeżnych roślinach, zakolach i zakrzaczeniach. W ten sposób do wody dostaje się sporo gnijącej materii organicznej. W procesach mineralizacji zużywany jest tlen. Tak więc nie tylko ogranicza się zdolność do fotosyntezy lecz i zasila rzekę w martwą materię organiczną. Dla przykładu, wtórne śnięcie ryb w Odrze na wysokości Szczecina wynika właśnie z nadmiaru materii organicznej, zużywającej tlen rozpuszczony w wodzie.
5. Roślinność wodna zwiększa różnorodność siedliskową i mozaikowatość rzeki. Ta większa heterogenność umożliwia bytowanie większej liczbie różnych zwierząt, w tym ryb. Wykaszanie roślinności to nie tylko mechaniczne zabijanie i okaleczani np. ryb, to także upraszczanie siedlisk i upodabnianie rzeki do rowu melioracyjnego. Skutkuje to spadkiem różnorodności biologicznej. A my tracimy m.in, turystyczny atut rzeki Łyny - mniejsze korzyści dla lokalnych, małych przedsiębiorstw, życzących z wędkarstwa i rekreacji wodnej. Na okres dwóch tygodni wykaszania, ze względu na przetamowania, uniemożliwiony jest spływ kajakami.
6. Mechaniczne wycinanie roślin okalecza ryby, część zabija, część okalecza, co dokumentują płetwonurkowie, robiący zdjęcia w rzece Łynie.
7. Na koniec jeszcze walory estetyczne, niewykoszone odcinki rzeki są przyjemniejsze dla oka. Malownicze strzałki wodne, grążele, wywłócznik, rdestnice - a w kontraście puste koryto wodne z mniej przezroczystą wodą.
Dla przypomnienia: wolny nurt na odcinku od Bartąga wynika przede wszystkim z ukształtowania terenu. To nie jest strefa przełomu. Bagrowanie i utwardzanie brzegów czyni z rzeki rów lub kanał z bardzo zubożonym życiem. Tracą wędkarze, turyści i spacerowicze. To kto zyskuje?
Trwa największa susza hydrologiczna od 100 lat. I w najbliższych latach nie będzie korzystniejszej sytuacji. Samo się nie naprawi. Wobec grożących nam deficytów wody konieczna jest mała retencja a nie osuszanie i szybkie odprowadzanie wód do Bałtyku. To nie jest tylko kwestia estetyczna czy ochrony bioróżnorodności, to także kwestia gospodarcza i jakości naszego życia. Chcemy jak najszybciej przejść na racjonowanie wody dla potrzeb bytowych, dla rolnictwa, dla przemysłu?
Sierpień 2022, wyciąganie roślin i wodnych organizmów z rzeki, powyżej mostu na ul. Niepodległości. |
Rok 2018, wyciągnięte z nurtu rośliny i organizmy wodne, gnijące na brzegu. |
19.08.2022
Nakwietnik trębacz jest już w okolicach Łęczycy
Nakwietnik trębacz z okolic Łęczycy, fot. Anna Kwiatkowska. |
Spotkania z czytelnikami niniejszego bloga bywają dla mnie zaskakujące i ekscytujące, pełne dobrych emocji. Panią Annę Kwiatkowską spotkałem na plenerze w skansenie Łęczycka Zagroda Chłopska w Kwiatkówku, w czasie Pleneru w połowie wakacji. Jej prace można zobaczyć na poplenerowej wystawie (zobacz więcej i jeszcze więcej). Ale przygoda nie zakończyła się wraz z zakończeniem pleneru. Dzisiaj dostałem zdjęcie, nagranie dźwiękowe i taką informację:
„Panie Profesorze! Mam w mieszkaniu dwa takie owady, sprowadziłam zapewne z ziołami. Spać w nocy nie dają. Google sugerują Świerszcza domowego... Tylko głowa taka mała... Czy mam się bać? Pozdrawiam serdecznie!"
Rzeczywiście, na świerszcza domowego nie wygląda. Drugą moją myślą była jakaś widelnica – ale te nie wydają dźwięków. Następnie pomyślałem o śpieszku cieplarnianym – ale jak sprawdziłem są to prostoskrzydłe bez skrzydeł. A więc całkiem ślepa uliczka. Myślałem o owadach synantropijnych bo zasugerowałem się zwrotem „sprowadziłam z ziołami” i myślałem, że to jakieś rośliny doniczkowe ze szklarni. Wspomniane zioła zbierane były jednak na łące „Ostatnio zbierałam Lunarię, Piołun i Nawłoć ze stanowisk naturalnych”. Nie było więcej zdjęć „Nie jestem w stanie zrobić innego zdjęcia, na razie! Skaczą i chowają się po kątach!” ale Pani Anna przysłała nagrany dźwięk. Sprawdziłem na stronie, poświęconej prostoskrzydłym Polski. Nie tylko wygląd się zgadzał lecz i dźwięk. I tak oto poznałem nakwietnika trębacza (Oecanthus pellucens) - ciepłolubnego owada prostoskrzydłego (Orthoptera) z rodziny świerszczowatych (Gryllidae). Jego wielkość waha się w granicach 10-14 mm. Łatwo więc go było niechcący przynieść z ziołami do domu.
Zaznaczone na żółto nowe stanowisko, mapka ze strony https://orthoptera.entomo.pl/ (zmienione) |
Jak widać z zamieszczonej mapki nowe stanowisko znajduje się daleko na
północny zachód od dotychczasowych miejsc stwierdzenia. Sugeruje to rozprzestrzenianie
się tego gatunku w Polsce. A jedną z przyczyn jest zapewne ocieplenie klimatu. W
tej ekspansji nakwietek trębacz nie jest jedyny (innym przykładem jest choćby
modliszka). Dość charakterystyczny kształt pozwoli na identyfikację każdemu przyrodnikowi.
Miejcie więc oczy i uszy szeroko otwarte a telefony w pogotowiu. By zrobić
zdjęcie lub nagrać odgłosy wabiącego samca. To potrzebne do wiarygodnego
udokumentowania gatunku. Zdjęcie i odgłosy warto przekazać jakiemuś entomologowi-specjaliście w
celu weryfikacji.
Przyroda zmienia się na naszych oczach i coraz częściej spotykamy
całkiem nowe gatunki, np. ostatnio odnotowana złota alga Prymnesium parvum. Z
tym, że nakwietnik trębacz jest możliwy do zauważenia gołym okiem i można go
łatwo rozpoznać, w przeciwieństwie do wspomnianego glonu. Tam potrzeba eksperta
i mikroskopu lub badań genetycznych.
Wróćmy do naszego zaskakującego bohatera spod Łęczycy. Na stronie https://orthoptera.entomo.pl/ nakwietnik wymieniony jest w Czerwonej Liście Zwierząt Ginących i Zagrożonych w Polsce z kategorią EX (gatunki wymarłe). Nie jest to już aktualne bo w ostatnich latach pojawiło się sporo danych o jego występowaniu. I najwyraźniej jego zasięg występowania zwiększa się i rozszerza. Nie jest pewne czy został przypadkiem zawleczony przez człowieka czy też jest to efekt naturalnej migracji tego gatunku w sprzyjających klimatycznie okolicznościach.
Gdzie występuje? Na suchych łąkach, na murawach
kserotermicznych. Przesiaduje na roślinach zielnych – inaczej niż inne
świerszczowate u nas żyjące (te przebywają na ziemi).
Do tej pory spotykano nakwietnika trębacza na Ponidziu, na Wyżynie Małopolskiej, w
województwie świętokrzyskim oraz na Podkarpaciu. Pojawiły się także informacje
o jego obecności w Białowieży.
Nakwietnika trębacza w Polsce odnotowano w XIX wieku a potem widziano,
a raczej słyszano w 1952 r. w okolicach Ojcowa. Wtedy uznano, że mogło to być
przypadkowe zawleczenie i nie uznano, że jest stałym elementem naszej fauny. W
późniejszych latach, po roku 1992 wykazano jego obecność na Wyżynie Małopolskiej, w województwie
świętokrzyskim oraz na Podkarpaciu. A jak wynika zamieszczonej mapki, najpewniej jego zasięg się
powiększa. Zatem stwierdzenie w okolicach Łęczycy potwierdzać może jego
ekspansję z południowych regionów Europy. .
Źródła i więcej informacji:
- https://orthoptera.entomo.pl/index.php/mapy-rozmieszczenia/84-39-oecanthus-pellucens-scopoli-1763
- https://insektarium.net/orthoptera/gryllidae-swierszczowate/oecanthus-peelucens-nakwietnik-trebcz/
- https://dinoanimals.pl/blogi/swiatmakro/owady-uznawane-za-wymarle-w-polsce-oraz-te-odkryte-po-latach-na-nowo/
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Nakwietnik_tr%C4%99bacz
- https://www.przyrodaswietokrzyska.pl/index.php/owady/prostoskrzyd%C5%82e/d%C5%82ugoczu%C5%82kowe/nakwietnik-tr%C4%99bacz.html
17.08.2022
Dr Iwona Jeleń - wspomnienie
Ś.P.
dr Iwona Jeleń
długoletni pracownik Katedry
Zoologii, Wydziału Biologii i Biotechnologii
Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie.
Na zawsze pozostanie w naszej pamięci
Wyrazy szczerego współczucia Rodzinie
Zmarłej składają:
Rektor, Senat, Dziekan Wydziału
Biologii i Biotechnologii oraz pracownicy
Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się w dniu 19
sierpnia 2022 r. o godz. 1200
mszą św. żałobną w kościele Najświętszej Marii
Panny w Ostródzie, po której nastąpi wyprowadzenie na cmentarz przy ul.
Spokojnej w Ostródzie.
16.08.2022
Pogaduchy przy malowaniu dachówek, tym razem w Jezioranach
Dzięki telefonom komórkowym i internetowi możemy plotkować - iskać się jeszcze na większe odległości. W rezultacie możemy tworzyć większe grupy społeczne. Liczba możliwych interakcji jest chyba powyżej wydolności naszych mózgów. Odczuwamy przesyt i nadmiar, zarówno docierających informacji jak i kontaktów społecznych. Bez wątpienia jesteśmy w czasie wielkiej rewolucji społecznej i ewolucyjnej. Czym to się skończy? Nad tym zastanawiają się futurolodzy. I my możemy o tym porozmawiać. Na przykład w czasie malowania warmińskich dachówek.
Zmęczeni cyfrowymi kontaktami uciekamy do tradycyjnych spotkań, z analogowym plotkowaniem. Czyli z niezobowiązującymi, niezaplanowanymi rozmowami. Pozornie o niczym. W tych rozmowach najważniejsze są interakcje a nie wymiana informacji. Choć i w czasie takiego "plotkowania" czegoś się o świecie dowiadujemy.
W sobotę, 20 sierpnia, będę miał okazję do kolejnego poplotkowania przy okazji pleneru w Jezioranach. Na zaproszenie Warmińskiego Targu Artystycznego, siądę przy stoisku z malowanymi dachówkami by niczym przy łuskaniu fasoli porozmawiać o przyrodzie. Malować i opowiadać. Więcej informacji na facebookowym wydarzeniu.
Na te okazję przygotowuję opowieść o bagniku żółtorogim i wieszczycy bagiennej. Formułą opowieści są demony słowiańskie i postaci mitologiczne. Chcąc zachować zaproponowaną konwencję, ale jednocześnie nawiązać do literatury faktu i upowszechniania nauki, połączę wiadomości o chruścikach, torfowiskach, rzekach czy jeziorach z nazwami dawnych demonów słowiańskich. Magia dla mnie to etnografia a nie rzeczywistość. Wpiszę się w dawną tradycję polskich entomologów, którzy w nazwach zwyczajowych owadów utrwalali dawne nazwy demonów słowiańskich. NIe było to wiec myśłenie magiczne tylko dokumentacja etnograficzna i kulturowa. Będzie więc trochę literackie fikcji lecz mocno osadzonej w etnografii jak i wiedzy przyrodniczej. Będzie opowieść obrazem (malowanie) jak i opowieść słowem. I kolejna okazja do plenerowego spotkania z czytelnikami bloga Profesorskie Gadanie.
Układam w myślach opowieść o bagniku żółtorogim. Jeszcze jedna okazja treningu w story tellingu. Premiera będzie w Jezioranach. A jak dobrze wyjdzie, to może pojawi się także na blogu lub w formie opowieści interaktywnej na Genial.ly.
Ludzi mówią i opowiadają już od ponad kilkudziesięciu tysięcy lat. Sens społeczny zapewne ten sam lecz różne formy. Kiedyś tylko opowieści ustne, potem pisane a od niedawna opowieści tworzone w nowych mediach. Łączenie słowa, obrazu i interakcji jak w grach internetowych. Nowa rzeczywistość, którą dopiero odkrywamy. A jak to z odkryciami bywa, trzeba popełnić sporo błędów, zajść w ślepe uliczki by z czasem wypracować ogólnie przyjęte standardy i formy. Kolejny krok i kolejne ćwiczenie. tym razem w Jezioranach. Zapraszam. Do wspólnego, naukowego błądzenia i futurystycznych refleksji.
12.08.2022
Zamienił biolog klucz na aplikację
Malowanie na olsztyńskiej plaży. Orszoł na kamieniu a bogatek ośmioplamek na starej, poremontowej płytce ceramicznej. Inne opowiadanie o przyrodzie i o gatunkach. |
Dawniej na biologii uczyliśmy się posługiwania kluczami do oznaczania roślin, grzybów i zwierząt. Zaczęło się w liceum a dużo więcej było na studiach. Chodziło nie tylko o zapamiętanie konkretnych gatunków lecz także o nauczenie się posługiwania takimi kluczami. Najpierw na botanice, potem na zoologii. Przydało się na długo.
Teraz trzeba nauczyć się posługiwania aplikacjami takimi jak Google Lens, iNaturalist, Flora incognita itd. Kiedyś wykładowca lub nauczyciel musiał wiedzieć jakie są klucze i które dobre. I które warto polecać, jakie mają ograniczenia. Teraz musi znać aplikacje i które są dobre i jak się nimi poprawnie posługiwać za pomocą smartfonu. I jak włączyć się do nauki obywatelskiej.
Dawna wiedza, zdobyta na studiach i w czasie pracy badawczej oraz dydaktycznej staje się nieaktualna. Trzeba się uczyć nowego. Najpierw samu poznać aplikacje by potem nauczyć z nich korzystać swoich uczniów i studentów. Nie wystarczy raz pilnie się nauczyć by starczyło na całe życie. Ciągle musimy się uczyć i aktualizować swoją wiedzę. Żeby nauczać trzeba się ciągle uczyć.
10.08.2022
Nasosznik trzęś i osa
Nasosznik trzęś z upolowaną małą osą. |
Pająki w domu jednych cieszą innych przerażają. Ja należę do
tych pierwszych. Są okazją do obserwacji przyrody. Takie domowe zwierzątko. W
domu nieliczne a na strychu czy w piwnicy liczniejsze. Zakurzone pajęczyny
kojarzące się z jakąś wakacyjną przygodą i poszukiwaniem skarbów.
W czasach licealnych czasem przynosiłem pająki krzyżaki z leśnych wypraw na grzyby i obserwowałem jak budują swoje sieci łowne i jak polują. Oczywiście wrzucałem im do sieci muchy lub próbowałem patyczkiem oszukiwać, że coś smacznego wpadło. Nie zawsze udawało mi się imitować drgania szamocącej się muchy czy innej owadziej ofiary. Gdy mój syn był w wieku szkolnym pająki w domu były pod ochroną. Nie pozwalał żonie usuwać pajęczyn, zwłaszcza nasosznika trzęsia. To były jego zwierzątka domowe i obiekt obserwacji.
Na początku sierpnia miałem okazję obejrzeć nasosznika trzęsia
w akcji. Upolował jakąś małą „osę”. Latem dużo owadów wpada przez okna do domu.
Częściej czytałem o osach z rodziny nastecznikowantych, polujących na pająki i
gromadzących je w glinianych komórkach jako pokarm dla potomstwa. A tu na
odwrót – pająk upolował jakąś żądłówkę. Długie odnóża, upodabniające trochę do
koszarzy (też pajęczaki) ułatwiały oplątywanie ofiary z bezpiecznej odległości. Liczę, że moje domowe nasoszniki polują także na komary. Pożyteczne, domowe zwierzątko.
Nasosznik trzęś (Pholcus phalangioides) jest pająkiem silnie związanym z siedliskami, stworzonymi przez człowieka. Jest gatunkiem synantropijnym i kosmopolitycznym. Spotkać go można w prawie każdym budynku, najczęściej w pomieszczeniach rzadziej odwiedzanych, takich jak łazienka, kuchnia, korytarze a zwłaszcza piwnice. W naturze zamieszkuje jaskinie. I chyba to było jego pierwotnym siedliskiem. Człowiek stworzył miejsce bardzo podobne – budynki. I nasoszniki zasiedliły to nowe siedlisko, wraz z wieloma innymi gatunkami synantropijnymi. Budynek jako nowy ekosystem, gdzie różne gatunki po raz pierwszy się spotykają i tworzą się nowe relacje międzygatunkowe. Jak to w ekosystemie. Nasosznik trzęś Jest aktywny cały rok, stąd przypuszczenie, że pochodzi z siedlisk tropikalnych lub subtropikalnych. Bo w takich strefach nie ma wyraźnych sezonów rozrodczych. U nas nososzniki rozmnażają się przez cały rok ale częściej w okresie wiosennym.
Nasosznik żyje do trzech lat, ale samce żyją krócej (1-2
lata). Samce są przeważnie większe od samic. Wielkość ciała nasosznika trzęsia dochodzi
do 0,7-1 cm (nie licząc odnóży). Nasoszniki są aktywne cały rok, budują nieregularne
i luźne pajęczyny. Zaniepokojony pająk zaczyna wykonywać szybkie, okrężne ruchy –
trzesie całą siecią i wprawiony w szybki ruch staje się niewidoczny (tylko
mgiełka). Jeśli to nie pomoże i zagrożenie nie mija, to po prostu spada i
ucieka.
Jest mały lecz groźny, atakuje nawet większe od siebie pająki innych gatunków. Często jego ofiarą jest inny synantropijny pająk – kątnik domowy. A czy Ty u siebie w domu widziałaś(eś) nasoszniki i przyglądałaś(eś) się jego zwyczajom i tym, co w pada w jego sieci?
Czytaj też Nie jesteś sam w domu
9.08.2022
Ornitologia terapeutyczna, z butelką w tle
8.08.2022
Nie tylko dachówki czyli o wspieraniu absolwentów - historia szepczących kamieni i gadających dachówek w Jezioranach
Malowane dachówki i stare płytki ceramiczne, powstałe na jednym z plenerów. |
Żyjemy w czasach nieustannej zmiany i to zmiany cywilizacyjnej. Edukacja też musi się z tym mierzyć. W odniesieniu do uniwersytetu potrzebna jest nieustanna refleksja nad misją uniwersytetu i współpraca z regionem. Trzeba odkrywać i starać się zrozumieć nową sytuację. Stare wzorce i standardy mogą okazywać się nieadekwatne.
Staram się uczyć się razem ze studentami (np. metodą projektów) oraz nie zrywać więzi i kontaktu z absolwentami. Z wieloma z nich udaje mi się od czasu do czasu coś zrobić, w tym wspierać ich w organizowanych przez ich projektach. Coraz mocniej uświadamiam sobie, że studia to także budowanie relacji i tworzenie kontaktów nie tylko ze swoimi rówieśnikami nawet z innych wydziałów, ale także z kadrą. I to dłużej niż do egzaminu czy zaliczenia. Zatem trzeba tworzyć środowisko przyjazne do takiej edukacji. Czasem trzeba wracać do zapominanej wspólnoty akademickiej a czasem wymyślać coś zupełnie na nowo. Nieustająca uważność w obserwowaniu tego co blisko i daleko oraz nieustająca refleksja. Namysł jest potrzeby by dobrze planować nawet małe kroki. Wakacje to dobry czas odpoczynku i przygotowywania się do nowego roku akademickiego. Każdy jest inny. W każdym co raz wyraźniej ujawniają się zachodzące zmiany cywilizacyjne. Ciekawość odkrywania lecz i konieczność organizacyjnego czy koncepcyjnego dostosowywania się do środowiska.
Uniwersytet jest miejscem koncentracji kapitału ludzkiego. Jest lub może być hot-spotem, z którego następuje transfer wiedzy i technologii do społeczności lokalnej. Nie tylko do dużych przedsiębiorstw czy korporacji, ale i do małych regionalnych firm. Podglądamy świat i transmitujemy nowinki technologiczne do społeczności lokalnych. Ciągłe eksperymentowanie, próbowanie, poprawianie. Uczenie się na błędach i niepowodzeniach. Tak jest też z gadającymi dachówkami i warsztatami typu pikników terenowych. Sam się uczę, także z absolwentami. A to, czego się sam nauczę, staram się przekazać przy nadarzającej się okazji nie tylko studentom w czasie zajęć lecz i absolwentom w czasie realizacji projektów. A także przedsiębiorstwom i samorządom. Ja korzystam bo się uczę. I mam okazję wspólnie odkrywać i wspólnie się uczyć. Liczę, że i oni korzystają.
Pani Anna Wojszel była moją studentką na kierunku dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze. Ale poznaliśmy się wcześniej. Na powiatowym plenerze. Potem w ramach zajęć był projekt (Warmiobook). A jeszcze później okazjonalna współpraca jako z przedsiębiorcą i partnerem. Dla mnie to doskonała okazja by podpatrzyć jak działają małe firmy i zrozumieć ich potrzeby oraz specyfikę pracy. Jak się wie i rozumie, to znacznie łatwiej o transfer technologii i know-how.
W sumie pomysł z dachówkami i kamieniami narodził się na plenerze w Tumianach pod Barczewem, w dialogu i interakcji z Anna Wojszel. Po prostu zabrakło płótna do malowania. Kreatywnie wykorzystaliśmy kamienie. To był nieco przetworzony pomysł z malowaniem butelek. Ale potem doszły qr kody. Pomysł powoli rozwijał się przez wiele lat. Przy okazji kolejnych realizacji eksperymentuję i sprawdzam kolejne wdrożenia oraz ciągle poszukuję lepszych rozwiązań. Partnerzy pozauczelniani tworzą laboratorium do działania. To jest zysk dla uniwersytetu. A teraz w Jezioranach zostałem zaproszony do kolejnej odsłony pt. Historia szepczących kamieni i gadających dachówek (zobacz więcej). Jest okazja czegoś nowego się nauczyć, coś poznać i wspólnie odkryć. W działaniu a nie tylko w rozmyślaniu.
Uniwersytet wspierający swoich absolwentów - taki mi się marzy. Spotkanie w Jezioranach to przykład jeden z wielu. Kształcenie ustawiczne i współpraca z otoczeniem uniwersytetu nie jest pustym słowem. Przynajmniej dla mnie. Ja mam okazję zobaczyć rozwiązania i pomysły w działaniu, w konkretnych realizacjach i uczę się. Ustawicznie i na błędach. A raczej próbach niż błędach. Wspólne odkrywanie bez sztywnego podziału na mistrza i ucznia. Uczę się by potem wykorzystywać na zajęciach. Nawet ze studentami biotechnologii. Bo są to prace aplikacyjne i projektowe. A jak uczyć samemu tego nie doświadczając? Jak opowiedzieć czym jest praca projektowa lub aplikacyjna, gdy zna się je tylko z lektury? Trzeba doświadczać. Tak samo jak niezbędne są własne badania naukowe, np. hydrobiologiczne i entomologiczne by móc wykładać i prowadzić zajęcia dla studentów biologii, biotechnologii, mikrobiologii itp. Chruściki (Trichoptera) to dla mnie nie tylko specjalność naukowa lecz i sposób na uczestnictwo w nauce. I by móc uczyć poznawania świata i badania metodą naukową studentów na zajęciach. Prowadzę także zajęcia dla studentów wczesnej edukacji i innych kierunków nauczycielskich. Poznaję przez uczestnictwo różne formy dydaktyczne i edukacyjne, także pozaszkolne. By lepiej wiedzieć z czym zetkną się w swojej pracy.
Mój blog powoli ewoluuje. Jest niczym żywa książka, ciągle powstająca w interakcjach z czytelnikami i otoczeniem społecznym. Tradycyjną książkę spotyka się w księgarni, bibliotece, czasem przez recenzję w mediach. A jak czytać opowieści blogowe? Trafić na nie można także w miejscach nieoczywistych, np. przez qr kody rozmieszczone na dachówkach, kamieniach, kartkach rozwieszonych w parku. A może pojawią się także na przystankach autobusowych? To najnowszy pomysł, dopiero się wykluwa i czeka na szansę realizacji w formie prototypu. Powstaje we współpracy z absolwentką UWM. Z moją studentką. Prototyp jest po to, by zobaczyć jak działa i czy takie rozwiązanie będzie przydatne. Sam tego nie jestem w stanie zrobić. Ale ze studentami i absolwentami jak najbardziej. I taką kolejną szansą jest właśnie wydarzenie w Jezioranach, na które zostałem zaproszony przez absolwentkę kierunku dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze. Dziękuję za kolejną możliwość.
Drodzy studenci obecni, dawni i przyszli, możecie liczyć na stałą współpracę z Uniwersytetem, jako laboratorium do poszukiwań, prototypów i wzajemnego inspirowania się. Transfer wiedzy i technologii tu i teraz, ale także wspólne wytwarzanie tej wiedzy i kolejnych prototypów. Nawet za pośrednictwem bloga.
Ja odkrywam rodzącą się kulturę w cittaslow w interakcji ze studentami, absolwentami i podmiotami samorządowymi oraz gospodarczymi. A na stoisku z gadającymi dachówkami i szepczącymi kamieniami zapewne spotkam się z czytelnikami mojego bloga. To bardzo sympatyczne spotkania autorskie. Bardzo sobie je cenię. Potwierdzają, że blog jest czytany. I że warto pisać dalej.
Plakat z logo Profesorskiego Gadania. |
7.08.2022
Bioksiążka Łukasza Sakowskiego
Polecam choć sam nie jestem zachwycony. A to dlatego, że wiele zagadnień jest już mi znanych. Jest książką o wszystkim. Miejscami w moim odczuciu jest zbędną wyliczanką i to powierzchowną, tak jak w przypadku ekosystemu. Brak jest przewodniej myśli i jakiegoś pomysłu narracyjnego. Za dużo na raz, przez co nikną nieco najciekawsze fragmenty tej książki. Może to uniwersalny grzech początkującego autora, który wszystko chce na raz opowiedzieć? Życie jest długie a autor młody, jeszcze zdąży dokładniej zgłębić i opowiedzieć. Pierwszy krok dokonany.
Dla mnie najciekawsze były rozdziały o nowotworach, o otyłości. GMO, oraz w rozdziale o dezinformacji i wyjaśnianiu mechanizmów upowszechniania się fake newsów w mediach społecznościowych. Dużo nowych dla mnie i świeżych w spojrzeniu informacji. Polecam także rozdział pierwszy "nauka" z dokładniejszym wyjaśnieniem na czym polega metoda naukowa u czym się różni od pseudonauki.
Bioksiążka jest typem książki "mój pogląd na świat" - porządkowanie swojej wiedzy przez pisanie. Bardzo wartościowe dla samego Autora. I myślę, że przez wielu rozpoczynającym podróż przez biologię będzie dobrze odebrana i dla nich przydatna. Uzupełnia i w pewnym sensie dubluje podręczniki szkolne do biologii, bo jest przeglądem, z konieczności skróconym, przez całość biologii. Liczę, że Autor nabierze wprawy i kolejne jego książki będą znacznie bardziej dopracowane i z wyraźniejszą myślą przewodnią.
6.08.2022
Krzysztof Dołowy: Wbrew bogom czyli od magii i religii do metody naukowej.. i z powrotem (książka)
Czytając książkę zaznaczałem ołówkiem wiele fragmentów, z którymi chciałem polemizować. Wynotowywałem niespójne i wewnętrznie sprzeczne fragmenty. Dwa lata temu chciałem napisać obszerną polemikę. Ale nie mogłem znaleźć w sobie motywacji do takiej pracy. Odnoszę wrażenie, że byłyby to jałowe i nieaktualne, przebrzmiałe spory.
Co w tej książce jest? Braki i wzajemne sprzeczności. Zbyt emocjonalna, przebija bardzo subiektywny pogląd społeczny a nie naukowy czy racjonalny. Jest dużo szukania i dopasowywanie dowodów do z góry przyjętej tezy. Dlatego są widoczne spore niespójności. I wygląda to bardzo nieprofesjonalnie.
Wbrew bogom jest emocjonalnym, społecznym wywodem ateisty. Takie programowe wyznanie tylko w części oparte na wiedzy naukowej, a w zasadzie historii nauki bez jej naukowego analizowania. Credo życiowe pisane pod koniec życia. Dłuższa wypowiedź o swoim poglądzie na świat. Przy takiej perspektywie lektura może okazać się ciekawa. Moim błędem było niewłaściwe oczekiwanie i zasugerowanie się fragmentem podtytułu.
4.08.2022
Trzmielówka szerszenia czyli przygoda zaczyna się od zadania pytania
Trzmielówka szerszenia, fot. Maria Jaszczyk |
Przygoda zaczyna się od zadania pytania co to jest. Ale
najpierw potrzeba uważności by dostrzec te drobne szczegóły i zrobić zdjęcie.
Oczywiście, można przygodę zacząć i bez fotografowania. Ale w pamięci trudno
zachować obraz małego owada. Bo żeby rozpoznać co to jest, potrzebne są szczegóły.
A te znakomicie zachowują się na fotografii. To nic trudnego, przecież każdy ma
telefon komórkowy. Jeszcze nigdy tak wiele osób nie miało w zasięgu ręki tak
wiele aparatów fotograficznych. Żadne wcześniejsze pokolenie.
Ta przygoda zaczęła się w Nowinach koło Piły gdy Maria Jaszczyk
zobaczyła coś na przegorzanach (to takie rośliny ogrodowe), zrobiła zdjęcie i
umieściła na Facebooku z komentarzem „Muchówka przyjaciółka przegorzanów już
nie może się doczekać pełni kwitnienia”. By w ten sposób podzielić się radością
podziwiania świata. Działo się to 27 lipca br. w ogrodzie Marii Jaszczyk w
Nowinach koło Złotowa, Północna Wielkopolska. I ja to zdjęcie zobaczyłem, przeglądając
spersonalizowaną prasę codzienną, smartfonową. Muchówka była piękna i wydała mi
się znajoma. Ja już ją chyba kiedyś widziałem. Ale co to jest za gatunek?
Pomocny okazał się program Google Lens, który na zadanie mu fotograficzne
pytanie podrzucił kilkadziesiąt obrazów. Z nich wyszukałem ten najbardziej
podobny jeśli chodzi o szczegóły ubarwienia muchówki. Okazało się, że to muchówka
z rodziny bzygowatych, a dokładnie trzmielówka szerszenia (Volucella zonaria).
Trzmielówka? O, kiedyś taka obserwowałem za moim oknem. Jakiś czas temu pisałem o trzmielówce leśnej . Czyli już trochę wiedziałem o jej niezwykłej biologii i zwyczajach. Bo przecież rodzaj trzmielówka powinien mieć podobne zwyczaje, jak to w bliskiej rodzinie.
Co innego rozpoznać owada i wiedzieć jak się nazywa a co
innego poznać jego cykl życiowy. Nazwa jest ważna, bo pozwala jak po nitce
dojść do kłębka. To znaczy do poszerzonej wiedzy. Jak niby poznać zwyczaje i
całą biologię owada, którego widzi się kilka minut lub kilkanaście sekund?
Można jedynie stwierdzić, że przylatuje do jakiegoś konkretnego gatunku kwitnącej
rośliny. Ale po co? Odżywiać się nektarem? A może pyłkiem? Niezbyt oryginalne
odkrycie. Ale dzięki nazwie można zapoznać się z kumulatywną wiedzą wielu
pokoleń entomologów. Wielu naukowców i przyrodników musiało spędzić na
podglądaniu, czasem nawet na hodowli, wiele nie tylko godzin lecz i miesięcy. Czasem
lat. Dzięki nazwom systematycznym można gromadzić i uzupełniać wiedzę. Nauka
jest jak budowanie dużej budowli z klocków Lego. Jest kumulatywna. Czasem nie obywa się bez
pomyłek, ślepych uliczek i burzenia „klockowej budowli” i ponownego jej
układania. Rearanżacja zgromadzonych faktów i obserwacji.
Trzmielówki to niezwykłe muchówki. W naszym kraju żyje pięć gatunków trzmielówek (rodzaj Volucella). Ich niezwykłość nie polega
na ubarwieniu przypominającym ubarwienie osy. Trzmielówki składają jaja
w gniazdach os a rozwijające się larwy żywią się resztkami spadającymi z pańskiego,
to znaczy osiego stołu a nawet samymi larwami os. Nie tylko zbiera resztki ale
i zjada osie potomstwo. Ryzykowne zajęcie, zważywszy na fakt, że osy są
drapieżnikami zjadającymi inne owady. Ciekawe czy osom udaje się upolować i
zjeść dorosłą trzmielówkę lub jej stadia larwalne. Może ktoś to przypadkiem
zaobserwował?
Moja przygoda z trzmielówkami wiązała się z obserwacją
rodziny osy dachowej, które zrobiły sobie gniazdo obok mojego okna. Przez wiele
dni przy śniadaniu mogłem je sobie obserwować. I pewnego dnia zobaczyłem trzmielówkę
leśną. Zadałem pytanie co ona robi przy wejściu do osiego gniazda. Nie boi się,
że ja osy napadną i zjedzą? Było więc
pytanie a odnaleziona odpowiedź była fascynująca.
I teraz, widząc trzmielówkę szerszenią, przypomniałem sobie
moje spotkania z tym owadem, na kwiatach w Wipsowie i kiedyś z martwą na
chodniku. Może padła ze starości lub po spełnieniu swojej życiowej misji
prokreacyjnej. Może została potracona przez samochód a może zabita przez osy?
Trzmielówka na miejskim chodniku. A obok norka innego owada. Może to on upolował trzmielówkę? |
U trzmielówki szerszeniej widać pewne różnice w ustawieniu
oczu między samcem i samicą. Można więc odróżnić płeć makroskopowo bez
oglądania narządów kopulacyjnych.
Trzmielówka szerszenia spotykana jest najczęściej w siedliskach ruderalnych i ogrodach, na skrajach lasów. Zasiedla miejsca osłonięte od wiatru i dobrze nasłonecznione. Owady dorosłe spotkać można na słonecznych obrzeżach parków, zagajników, śródpolnych i śródmiejskich zadrzewień. Wybiera miejsca z dużą ilością kwiatów, a więc i ogrody. Odwiedza baldachy (rośliny baldachowate), ostrożeń, oset i wiele innych gatunków roślin. Ale jak widać także kwiaty ogrodowe takie jak przegorzan czy mikołajek. Czy wybiera te stanowiska dlatego, że można tam spotkać polujące osy? I ciekawe jak odnajduje osie gniazda? Śledzi napotkane w terenie osy czy w inny sposób odnajduje gniazda tych błonkówek?
Larwy trzmielówki zjadają inne owady dlatego określane są
jako entomofagiczne. Rozwijają się w gniazdach osy pospolitej (Vespula
vulgaris), osy dachowej (Vespula germanica) i szerszenia
europejskiego (Vespa crabro). Młodsze stadia larwalne żywią się resztami - zjadają
martwe larwy i poczwarki os oraz resztki martwych owadów, przynoszonych przez
osy w celu karmienia własnego potomstwa. Gdy nieco podrosną to zjadają żywe
larwy i poczwarki os. Gdy larwy dorosną to opuszczając osie gniazdo, zagrzebują
się w ziemi i tam następuje przepoczwarczenie. Gniazda szerszeni i
zazwyczaj osy pospolitej czy dachowej znajdują się czasem wysoko nad ziemią.
Muszą więc wypaść z gniazda i odbyć wędrówkę. Zapewne nie jest to dla nich
bezpieczne.
Po przezimowaniu, późną wiosną pojawiają się dorosłe trzmielówki
szerszeniej. Odwiedzają kwiaty różnych roślin by się najeść nektarem i
prawdopodobnie także pyłkiem. Słodki nektar jest energetyczny, a bogaty w
białko pyłek jest pożywny. I oczywiście szukają osich gniazd by złożyć tam
jaja. Nie wiem czy ktoś zaobserwował zwyczaje godowe tych muchówek. Tak wiele
różnych gatunków jest na świecie a tak mało naukowców-entomologów by to wszystko
poznać i zanotować. Pomocne mogą być nawet pojedyncze obserwacje przyrodników amatorów.
Ważne by te spostrzeżenia nie zostały w jednej głowie lecz by były spisane i utrwalone.
To taki jeden klocuszek Lego, dokładany do wiedzy wspólnej. Nauka jest
kumulatywna. I każdy może wziąć udział w tym procesie.
Trzmielówka szerszenia uważana jest za gatunek synantropijny
czyli związany z siedliskami, stworzonymi przez człowieka. A dokładniej
siedliska blisko naszego domu. Jest też gatunkiem palearktycznym czyli o
rozmieszczeniu w Europie, Azji, Północnej Ameryce. Spotykana jest także w północnej
Afryce. W Palearktyce częściej występuje w regionach południowych. A więc
cieplejszych. Środowiska miejskie ze swej natury są cieplejsze. Tak więc może
jej synantropijność wynika z wyższej temperatury urbicenoz i siedlisk
wiejskich?
Brytyjczycy sugerują, że liczebność tego gatunku zwiększa się u nich. Być może jeszcze jeden skutek ocieplenia klimatu a na pewno cech siedlisk miejskich z nieco wyższymi temperaturami niż w terenach wokół miast.
W polskich źródłach można znaleźć informacje , że jest to
gatunek pospolity i występujący w całym kraju. Liczny w siedliskach ruderalnych
a poza tym siedliskiem rzadki lub bardzo rzadki.
Trzmielówka szerszenia należy do gatunków migrujących. Z obszarów Europy południowej przylatuje nawet do Wielkiej Brytanii, o Polsce nie zapominając. Jeszcze jeden wędrowny owad. I to na duże odległości jak na takiego małego uskrzydlonego podróżnika. A skoro migruje to można ją spotkać wszędzie a nie tylko w dużych miastach. No właśnie, a czy informacje o jej licznym występowaniu w dużych miastach wynikają z obiektywnego faktu czy z większej liczby obserwatorów? Jak to rozstrzygnąć? Wiemy jedno - trzmielówki są ciepłolubne, dlatego preferują miejsca nasłonecznione i osłonięte przed silnym wiatrem. Miasta jako wyspy cieplne stanowią dla nich doskonałe siedlisko. I ułatwiają osiedlanie się dalekich migrantów. Gdybyśmy mieli dane o występowaniu lub niewystępowaniu trzmielówki sprzed kilku wieków, to łatwiej byłoby to rozstrzygnąć. A może, jako uzależnione w rozwoju od os, ich liczebność skorelowana jest z liczebnością os? Zwłaszcza osy dachowej i pospolitej. Kolejne pytania i początek kolejnych przygód. Taki jest kumulatywny charakter nauki – jedne odpowiedzi generują kolejne pytania. Im dalej w las tym więcej drzew.
Masz aparat w telefonie. Uważnie obserwuj przyrodę, rób
zdjęcia, dostrzegaj i pytaj. Przygoda czeka.
Trzmielówka szerszenia, Wipsowo, 30 lipca 2020 r. |
2.08.2022
Refleksje z malowania starych doniczek
Każde wydarzenie składa się z trzech etapów: 1. przed, 2.w trakcie i 3.po. Etap drugi (event) trwa najkrócej lecz jest najbardziej widoczny. Jest osią i uzasadnieniem. Jest też pretekstem by pisać przed i po. Jest swoistym rekwizytem, służącym do budowania opowieści. Teraz przyszedł czas na snucie refleksji, czyli etap 3. Plener się odbył, mimo niesprzyjającej, deszczowej pogody i co z tego wynika?
Plener jako spotkanie w skansenie i tuż przy średniowiecznym grodzisku był z jednej strony etapem uczenia się, dojrzewania, a z drugiej okolicznością bardzo inspirującą do rozważań o edukacji i cywilizacyjnych zmianach we współczesnych społecznościach. Jest możliwością spojrzenia z boku na zachodzące zmiany i trendy.
To kolejny z plenerów z malowanymi dachówkami, kamieniami, butelkami. Tym razem pojawiły się gliniane doniczki. Organizowałem i uczestniczyłem w takich spotkaniach wiele razy, ale mimo to za każdym razem są w jakimś dla mnie stopniu nowe i odkrywcze. Czegoś nowego się uczę, coś nowego dostrzegam i pojawiają się nowe pomysły jak zmodyfikować i uzupełnić takie spotkania. Tak i ten plener nie skończył się wraz ze schowaniem farb i pędzli.
Co się wydarzyło? Na wydarzenie, współorganizowane przez Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne w Łodzi w szczególności przez ich odział w Kwiatkówku – Łęczycką Zagrodę Chłopską, firmę, SAW-POL z Góry Świętej Małgorzaty, przyjechało kilkadziesiąt osób, część z okolic i specjalnie, część z daleka i też celowo. W liście autorów prac pojawiły się takie miejscowości: Góra Świętej Małgorzaty, Tum, Orszewice, Ozorków, Kwiatkówek, Łęczyca, Leźnica Wielka, Błonie, Borki, Zofiówka, Płock, Łódź, Zgierz, Starachowice, Olsztyn. Były ciasta, kapela Witaszewiacy, TVP3 Łódź, Radio Victoria, mobilny punkt promocyjny województwa łódzkiego, stoisko gastronomiczne, i deszcz, który trochę przeszkodził. Ale tylko troszkę.
Co robiliśmy? Malowaliśmy, zwiedzaliśmy, tańczyliśmy, jedliśmy i dużo rozmawialiśmy. Tuż obok znajduje się romańska kolegiata w Tumie oraz rekonstrukcja fragmentu średniowiecznego grodziska. A w bezpośrednim sąsiedztwie skansen z chałupami z końca XIX wieku i początków XX, z wiatrakiem, ogródkiem warzywnym. W oddali Łęczyna z zamkiem. I przyroda Doliny Bzury. Jednym słowem współczesność ze śladami przeszłości. Znakomite didaskalia do snucia wakacyjnych rozmyślań.
Ostatnie dwa wieki to rozwój przemysłowy i centralizacja w rozwoju aglomeracji. Powolne wyludnianie się wsi i przenoszenia się do miast, np. przemysłowo rozwijającej się Łodzi. Jednak ostatnie dziesięciolecia przyniosły nowy trend – decentralizację i powtórne odżywanie tak zwanej prowincji. Jednym z impulsów tego procesu są zmiany w pozyskiwaniu energii. Wiatraki, solary i energia geotermalna – w przeciwieństwie do elektrowni węglowych – są małe i rozporoszone. Odnawialne źródła energii sprzyjają decentralizacji produkcji i osadnictwa ludności. Synergicznym procesem jest Internet, ułatwiający komunikację na szeroką skalę i decentralizację. Nieco wyraźniej nasiliło się to w czasie pandemii. By pracować nie trzeba mieszkać już w mieście lub codziennie do miasta dojeżdżać. Sprzyja to osiedlaniu się na wsi i… zamieraniu wiejskich przystanków autobusowych. W tym ostatnim ma także udział rozwój transportu indywidualnego.
Wracamy na wieś by tu żyć i pracować. Nastąpiło odwrócenie trendu demograficznego i kulturowego. Rośnie także presja na życie kulturalne i towarzyskie na prowincji. Wielkie i ważne rzeczy dzieją się nie tylko w miejskich aglomeracjach. To widać w całej Polsce. Kapitał ludzki ożywia polskie wsie i potrzebuje rozrywek kulturalnych. Bardzo często ci sami ludzie inicjują powstawanie wielu różnych działań, z teatrami wiejskimi włącznie.
Kultura ludowa, którą pokazuje Łęczycka Zagroda Chłopska, też jest już przeszłością. I nie dlatego, że nie czerpiemy z kulturowych korzeni lecz dlatego, że inaczej żyjemy. Tak jak dawniej potrzebujemy kontaktu z ludźmi lecz okoliczności się zmieniły. Dawniej spotykaliśmy się na pracy w polu, gdy sąsiad pomagał sąsiadowi (odrobek). Jak moja babcia wspomina: śpiewali idąc na pole, śpiewali przy pracy, śpiewali, gdy wracali z pola. Śpiew należy do czynności, która wymaga ścisłej współpracy. Inaczej wychodzi kakofonia dźwięków. I jest żywą kulturą. A gdzie współcześnie możemy pośpiewać? Tylko w kościele, albo na majowym pod polnym krzyżem lub kapliczką. Nie spotykamy się na wspólnym darciu pierza, na szatkowaniu kapusty czy na łuskaniu fasoli. Chcemy być ze sobą a nie mamy za bardzo sposobu. To znaczy coraz mniej jest tych startych. Więc wymysłami nowe. Przykładem jest właśnie plener z malowaniem na starych doniczkach, kamieniach, butelkach. Potrzebujemy tylko przestrzeni by się spotykać i być ze sobą razem. Już nie praca a wydarzenie kulturalne jest osią wspólnej aktywności. I wspólnego tworzenia. Najważniejszym elementem jest rozmowa, budowanie relacji. Może powróci śpiew i wspólne tańce? A jak nie, ty wymyślimy nowe formy.
Wspominałem o przystankach autobusowych. Bo gdzie koncentrowało się życie towarzyskie młodych ludzi na wsi? Ano na przystankach. Czasem w oczekiwaniu na autobus a czasem jako miejsce publiczne wszystkim znane. Miejsce, bez naruszania czyjeś prywatności i wchodzenia w przestrzeń prywatną. Innym miejscem był sklep. Tak jak kiedyś targowisko. Na które się chodziło nie tylko po zakupy lecz i po to, by dowiedzieć się od sąsiadów, co się wydarzyło. By poplotkować. W czasach supermarketów rola wiejskich sklepów maleje. Bo i ich ubywa. A jak porozmawiać z panią przy kasie, która tylko czytnikiem skanuje towar? Brak czasu na rozmowę. Na dodatek pojawią się kasy samoobsługowe. Znikają poczty i listonosze a w ich miejsce pojawiają się paczkomaty i firmy kurierskie. Ostatnimi miejscami wspólnotowymi pozostają kościoły.
Rośnie znaczenie lokalnych domów kultury. W dużym stopniu ich rolę przejmują biblioteki. I na przykład taki skansen w Kwiatkówku. Zbudowany kilka lat temu. Część zbiorów przekazali okoliczni mieszkańcy. Już chociażby w ten sposób Łęczycka Zagroda Chłopska staje się lokalnym, kulturowym hot-spotem. Nawet zbiory muzealne stają się coraz bardziej rozproszone i gromadzone nie tylko w Łodzi. Skansen w Kwiatkówku oraz zlokalizowane po sąsiedzku grodzisko Stara Łęczyca, stają się ważnymi ośrodkami kultury lokalnej. Lecz głęboko historycznie zakorzenionymi. Są też dodatkowymi obiektami atrakcyjnymi turystycznie. Na bliskie i dalekie wycieczki.
Mały skansen ułatwia krystalizowanie się lokalnego życia kulturalnego. Odbywają się tu różne potańcówki i warsztaty edukacyjne. I odbył się plener malowania na starych doniczkach z uratowanej przez Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne starej cegielni. Wielowymiarowe ratowanie od zapomnienia...
Wspomnę jeszcze o małym aspekcie edukacyjnym. Już same zbiory czy to w skansenie, czy w pobliskim Muzeum w Łęczycy, czy na zrekonstruowanym grodzisku, czy to w formie wystaw przyrodniczych z Doliny Bzury (fenomenalne zdjęcia Grzegorza Sawickiego) są elementem edukacji rozproszonej i ustawicznej. Pokazują okoliczną przyrodę i to, jak było kiedyś i jak się zmieniają różne aspekty naszego życia codziennego oraz prac polowych. Od średniowiecza, do współczesności. W czasie wakacji gromadzimy doświadczenia. A potem, już w szkole, jest do czego wracać, jest o czym rozmawiać i jest baza do nowej syntezy swojej wiedzy. Uczymy się nie tylko w szkole. Przybywa pozaszkolnych miejsc edukacyjnych. Moim zdaniem ich rola będzie rosła.
Na wsi mieszkają coraz to nowi ludzie, obserwujemy napływ kapitału ludzkiego i kulturowego. Przykładem jest firma SAW-POL, sponsor pleneru w skansenie. Przedsiębiorstwo odpowiedzialne społecznie, budujące i wzmacniające społeczność lokalną, ubogacające kulturowo. Z ich biznesem plener i występ zespołu Witaszewiacy nie ma nic wspólnego, nie jest reklamą (to nie jest grupa docelowa), ale wzmacnia lokalne życie, buduje społeczność. SAW-POL działa na rynkach europejskich i światowych, małe przedsiębiorstwo rodzinne. Daje prace miejscowym. Nie muszą dojeżdżać od pracy gdzieś daleko. Daje prace i buduje społeczność lokalną. Razem z innymi.
Wróćmy do Muzeum, które nie tylko pokazuje eksponaty lecz organizuje różne aktywności. Pozwalają nie tylko biernie patrzeć lecz i uczestniczyć, np. w przekręcaniu wiatraka. I znakomicie współpracuje z lokalnym biznesem w tworzeniu okazji do spotkań. Czego przykładem jest koncert kapeli Witaszewiacy w czasie pleneru. Niesamowitym doznaniem jest zobaczyć grającą kapelę w starej chałupie. Turyści otwierali z wrażenia i zachwytu usta. Żywa muzyka i spontanicznie tańczący ludzie dopełniali klimatu przeszłości. Jak inscenizacja, jak przeniesienie się w czasie. I ciągłość kulturowa bo przeszłość była żywa.
Skansen i grodzisko widzę jako miejsce publiczne, kulturowy hot-spot. Niczym wiejski przystanek, biblioteka czy dom kultury. I ze stałym, merytorycznym zasilaniem z Łodzi, z głównej placówki. Na skutek zmian cywilizacyjnych zanikają społeczne funkcje przystanków autobusowych, sklepów i wiejskich mleczarni. Szukamy nowych miejsc i nowych powodów do bycia razem. A w tle jest historia i ekosystemy nieustannie zmieniające się. Znakomite plenery do głębszych przemyśleń nad przemijaniem i nad przyszłością.
Jednym z głównych celów pleneru była integracja społeczności lokalnej ze szczególnym uwzględnieniem lokalnych twórców amatorów. Sztuka jako kondensator spotkań i wspólnych działań? Czy twórcy amatorzy razem coś zrobią? Czy plener będzie dla nic (dla nas) zaczynem do dalszych wspólnych działań? Każdy jest twórcą, możliwość spełnienia, sprawstwa. Tylko potrzeba miejsca.
Potrzebne są kolejne spotkania i kolejne preteksty do bycia i tworzenia razem. Może właśnie skansen będzie takim miejscem inspirującym i przygarniającym, punktem zapalnym, swoista masą krytyczną? Bo przecież nie będziemy się integrować na przystankach i nie pod sklepem. Za każdym razem tym hot-spotem może być coś innego, nie tylko biblioteka czy dom kultury.
Co dalej? Trawię zebrane wrażenia i rozmyślam nad nowymi pomysłami. Wakacyjny wypoczynek nie jest wolny od nauki. Tyle, że jest ona inna, bez ocen, pośpiechu i bez rywalizacji.