(Ilustracja wygenerowana przez leonardo.ai) |
Szkoła nie przejmie całości edukacji i wychowania. Nigdy tak nie było, Szkoła to zinstytucjonalizowana i udoskonalona odpowiedzialność całej wioski w opiece allorodzicielskiej. Instytucje mogą działać tylko w dużych i zorganizowanych społecznościach. A w takim teraz żyjemy. I rośnie potrzeba uzupełniania umiejętności rodzicielskich. Kiedyś działo się to naturalnie, w dużych, wielopokoleniowych rodzinach. Teraz żyjemy w mniejszych strukturach i nie mamy możliwości uczyć się przez działanie od samego niemalże urodzenia. Tak jak nie uczymy się łowiectwa, tropienia zwierzyny, lepienia garnków czy gotowania zupy z barszczu zwyczajnego. Znacząco zmieniło się nasze środowisko społeczne i uczenie się w czasie wzrostu i rozwoju.
Zinstytucjonalizowana szkoła, choć pełni bardzo istotną rolę w życiu uczniów, nie może samodzielnie zaspokoić wszystkich potrzeb edukacyjnych i wychowawczych. Historia pokazuje, że odpowiedzialność za kształcenie młodych umysłów zawsze była wspólnym wysiłkiem społeczności, a i teraz ciągle spoczywa na barkach rodziców. Mimo, że są do tego coraz mniej przygotowani. Współczesne społeczeństwo, skupione na indywidualizmie i funkcjonujące w mniejszych strukturach rodzinnych, stawia przed nami wyzwania związane z brakiem naturalnych okazji do nauki umiejętności pedagogicznych od najwcześniejszych lat. To rodzi pytanie: jak rodzice, w dzisiejszych czasach, mogą być efektywnymi edukatorami swoich dzieci? Może potrzebne są im studia pedagogiczne? Albo dedykowane kształcenie ustawiczne, bo bywamy nie tylko rodzicami lecz i dziadkami, ciociami, wujkami, sąsiadami i przyszywanymi "ciociami". Nawiązując do anegdotycznego eksperymentu Stańczyka, że najwięcej jest w społeczeństwie lekarzy (bo każdy się na tym zna), można byłoby powiedzieć, że na edukacji każdy się zna. Co uwidacznia się chociażby w dyskusji publicznej o tym, jak ma wyglądać szkoła - niemalże każdy się autorytarnie wypowiada, nawet osoby bez najmniejszych ku temu kwalifikacji.
Zanim spojrzymy na obecne wyzwania, warto przyjrzeć się przeszłości. W dawnych społecznościach, edukacja była sprawą całej wioski, a wychowanie dziecka to zadanie wielopokoleniowych rodzin. Na wsi, na podwórku sąsiedzi lub nawet nieznajomi włączali się w wychowanie dzieci, np. przez zwracanie uwagi na niewłaściwe zachowania. Kiedyś nie baliśmy się zostawiać swoich dzieci pod opieką sąsiadów czy innych ludzi. Działo się to naturalnie, w ramach większych społeczności, gdzie uczenie się przez działanie było nieuchronne i dostępne dla każdego, bo jakieś dzieci zawsze były "pod ręką". Była więc okazja a często i obowiązek nauczyć się lepiej lub gorzej. Jednak obecnie, w mniejszych strukturach społecznych, nie mamy już takiej naturalnej przestrzeni do nauki umiejętności pedagogicznych (edukacyjnych). Świat stał się bardziej złożony na uczenie się stało się trudniejsze i bardziej wymagające.
Wzrost liczby jedynaków i ograniczenia kontaktu z osobami z różnych pokoleń sprawiają, że tradycyjne źródła nauki, takie jak rodzeństwo czy relacje w rodzinie, stają się rzadziej dostępne. Może więc potrzebne są studia pedagogiczne dla potencjalnych rodziców? Teraz studia pedagogiczne oferowane są w kontekście przyszłej pracy: potencjalnym nauczycielom i edukatorom. Choć są ważne, często nie pokrywają się z rzeczywistymi wyzwaniami, jakie stawia przed nami współczesność. Rodzice muszą więc samodzielnie szukać umiejętności potrzebnych do bycia efektywnymi edukatorami. Gdzie i jak? Co pamiętają z własnego dzieciństwa, często jedynaczego? Dorastali w środowisku dorosłych a nie mniej w środowisku dziecięcych rówieśników.
W społeczeństwie, gdzie coraz częściej spotykamy się z izolacją jedynaków, ważne jest zastanowienie się, czy mają oni szansę na pełną edukację. Przecież większość umiejętności rodzicielskich wynikała z interakcji z rówieśnikami i doświadczeń w szerokim społeczeństwie. Czy obecnie, z ograniczonym kontaktem społecznym, jedynaki mają tę samą szansę? Wydaje się że zarówno inteligencja społeczna ma mniejsze szanse na rozwój jak i kompetencje społeczne. To w tych sferach widzimy coraz wyraźniejsze deficyty w coraz liczniejszych grupach. Do tej pory szkoła jako taka nastawiona była głównie na rozwój inteligencji mierzonej testem IQ. A co z rozwojem inteligencji emocjonalnej i rozwojem kompetencji społecznych? Kiedyś zapewniało to środowisko domowe i społeczne, szkoła nie musiała tego czynić w tak dużej skali.
Należy również zastanowić się nad pytaniem, czy rodzice mają wystarczająco dużo czasu i umiejętności, aby być edukatorami dla swoich dzieci. W świecie pełnym obowiązków zawodowych, czasami trudno jest znaleźć chwilę na naukę i rozwój umiejętności rodzicielskich. Niektórzy zwracają się w stronę instytucji, przekazując odpowiedzialność za wychowanie swojego dziecka nauczycielom, świetlicom czy innym placówkom. Często jest to nawet smartfon, telewizor czy tablet. Taka elektroniczna niania: masz tu telefon i sobie pograj a ja będę Cię miała/miał z głowy. Czy czeka nas rozwój dedykowanych algorytmów AI na smartfonie jako elektroniczne nianie z indywidualizowanym programem wychowania i edukacji? Jeśli nawet to i tak będzie potrzebna rodzicowi wiedza jaki program i w jakim zakresie zakupić. Tak jak kiedyś zatrudniono nianie czy opiekunki (służące do wszystkiego), tak może w przyszłości zatrudniać będziemy osobistych elektronicznych (AI dostępny na smartfonie) asystentów wychowania?
Warto jednak podkreślić, że samo przeniesienie obowiązków wychowawczych na instytucje nie zawsze jest wystarczającym rozwiązaniem. Wielu rodziców zmagających się z obciążeniem związanym z wychowaniem dziecka może odsuwać się od odpowiedzialności, szukając ułatwień w postaci szkoły czy innych instytucji lub różnorodnych zajęć pozaszkolnych i korepetycji.
Można się zastanowić, czy nie czas na wprowadzenie swoistego "prawa jazdy" dla rodziców, certyfikującego umiejętności wychowawcze. Podobnie jak w przypadku nauki przedmałżeńskiej, gdzie przyszli małżonkowie uczą się, jak funkcjonować jako partnerzy, rodzice mogliby podjąć kursy i zdobywać certyfikaty, potwierdzające ich umiejętności w zakresie edukacji dzieci. Jednakże, zakazanie "niecertyfikowanego" rodzicielstwa byłoby absurdalne i niewykonalne. Adopcja to już proces, który wymaga pewnych kwalifikacji i oceny zdolności rodzicielskich. Można na tej podstawie nie pozwolić konkretnej parze na adopcję. Jednak może warto zastanowić się, czy podobne podejście można by zastosować w przypadku rodziców biologicznych, aby wspierać rozwój zdolności wychowawczych już na etapie planowania rodziny. Raczej mało osób myśli o rodzicielstwie z wyprzedzeniem. Na pewno jednak zaczynają myśleć w momencie urodzenia się dziecka i pojawiających się kłopotów wychowawczych. Sięgają wtedy po rady innych lub szukają odpowiednich tutoriali w internecie. Zatem są to czasem zupełnie przypadkowe i niespójne porady (wyrwane z kontekstu). Zapewne lepszym rozwiązaniem byłoby uruchomienie dobrego kształcenia ustawicznego, prowadzonego w ramach wiarygodnych instytucji i ze wsparciem finansowym państwa. Wszak jest to mądra inwestycja w ... przyszłych pracowników i obywateli, płacących podatki. Wychowanie to sprawa "całej wioski" a nie tylko biologicznych rodziców.
Współczesne społeczeństwo stoi przed zadaniem znalezienia równowagi między indywidualizmem a potrzebą wspólnoty w procesie wychowania. Rodzice, jako pierwsi edukatorzy, muszą aktywnie dążyć do zdobycia umiejętności potrzebnych do pełnienia tej roli. Tylko poprzez zrozumienie i aktywne zaangażowanie w proces wychowania można stworzyć zdrowe i kompletne środowisko edukacyjne dla nowego pokolenia. Może więc przydałyby się różnorodne certyfikaty "sprawności" rodzicielskich? Wtedy rodzice mniej angażowaliby się w odrabianie lekcji i wykonywanie prac konkursowych swoich dzieci (zamiast dzieci)? Uczniowie mogliby sami uczyć się podejmowania odpowiedzialności za siebie a rodzice mieliby zaspokojoną potrzebę "zdobywania certyfikatów i dyplomów w grupie szkolnej", działając na własny rachunek a nie w imieniu własnego dziecka.
Rozszerzone wersja felietonu w Wiadomościach Uniwersyteckich Z Kłobukowej Dziupli 2.0