27.11.2023

Rodzice jako edukatorzy (nauczyciele)

(Ilustracja wygenerowana przez leonardo.ai)
 

Szkoła nie przejmie całości edukacji i wychowania. Nigdy tak nie było, Szkoła to zinstytucjonalizowana i udoskonalona odpowiedzialność całej wioski w opiece allorodzicielskiej. Instytucje mogą działać tylko w dużych i zorganizowanych społecznościach. A w takim teraz żyjemy. I rośnie potrzeba uzupełniania umiejętności rodzicielskich. Kiedyś działo się to naturalnie, w dużych, wielopokoleniowych rodzinach. Teraz żyjemy w mniejszych strukturach i nie mamy możliwości uczyć się przez działanie od samego niemalże urodzenia. Tak jak nie uczymy się łowiectwa, tropienia zwierzyny, lepienia garnków czy gotowania zupy z barszczu zwyczajnego. Znacząco zmieniło się nasze środowisko społeczne i uczenie się w czasie wzrostu i rozwoju. 

Zinstytucjonalizowana szkoła, choć pełni bardzo istotną rolę w życiu uczniów, nie może samodzielnie zaspokoić wszystkich potrzeb edukacyjnych i wychowawczych. Historia pokazuje, że odpowiedzialność za kształcenie młodych umysłów zawsze była wspólnym wysiłkiem społeczności, a i teraz ciągle spoczywa na barkach rodziców. Mimo, że są do tego coraz mniej przygotowani. Współczesne społeczeństwo, skupione na indywidualizmie i funkcjonujące w mniejszych strukturach rodzinnych, stawia przed nami wyzwania związane z brakiem naturalnych okazji do nauki umiejętności pedagogicznych od najwcześniejszych lat. To rodzi pytanie: jak rodzice, w dzisiejszych czasach, mogą być efektywnymi edukatorami swoich dzieci? Może potrzebne są im studia pedagogiczne? Albo dedykowane kształcenie ustawiczne, bo bywamy nie tylko rodzicami lecz i dziadkami, ciociami, wujkami, sąsiadami i przyszywanymi "ciociami". Nawiązując do anegdotycznego eksperymentu Stańczyka, że najwięcej jest w społeczeństwie lekarzy (bo każdy się na tym zna), można byłoby powiedzieć, że na edukacji każdy się zna. Co uwidacznia się chociażby w dyskusji publicznej o tym, jak ma wyglądać szkoła - niemalże każdy się autorytarnie wypowiada, nawet osoby bez najmniejszych ku temu kwalifikacji. 

Zanim spojrzymy na obecne wyzwania, warto przyjrzeć się przeszłości. W dawnych społecznościach, edukacja była sprawą całej wioski, a wychowanie dziecka to zadanie wielopokoleniowych rodzin. Na wsi, na podwórku sąsiedzi lub nawet nieznajomi włączali się w wychowanie dzieci, np. przez zwracanie uwagi na niewłaściwe zachowania. Kiedyś nie baliśmy się zostawiać swoich dzieci pod opieką sąsiadów czy innych ludzi.  Działo się to naturalnie, w ramach większych społeczności, gdzie uczenie się przez działanie było nieuchronne i dostępne dla każdego, bo jakieś dzieci zawsze były "pod ręką". Była więc okazja a często i obowiązek nauczyć się lepiej lub gorzej. Jednak obecnie, w mniejszych strukturach społecznych, nie mamy już takiej naturalnej przestrzeni do nauki umiejętności pedagogicznych (edukacyjnych). Świat stał się bardziej złożony na uczenie się stało się trudniejsze i bardziej wymagające.

Wzrost liczby jedynaków i ograniczenia kontaktu z osobami z różnych pokoleń sprawiają, że tradycyjne źródła nauki, takie jak rodzeństwo czy relacje w rodzinie, stają się rzadziej dostępne. Może więc potrzebne są studia pedagogiczne dla potencjalnych rodziców? Teraz studia pedagogiczne oferowane są w kontekście przyszłej pracy: potencjalnym nauczycielom i edukatorom. Choć są ważne, często nie pokrywają się z rzeczywistymi wyzwaniami, jakie stawia przed nami współczesność. Rodzice muszą więc samodzielnie szukać umiejętności potrzebnych do bycia efektywnymi edukatorami. Gdzie i jak? Co pamiętają z własnego dzieciństwa, często jedynaczego? Dorastali w środowisku dorosłych a nie mniej w środowisku dziecięcych rówieśników. 

W społeczeństwie, gdzie coraz częściej spotykamy się z izolacją jedynaków, ważne jest zastanowienie się, czy mają oni szansę na pełną edukację. Przecież większość umiejętności rodzicielskich wynikała z interakcji z rówieśnikami i doświadczeń w szerokim społeczeństwie. Czy obecnie, z ograniczonym kontaktem społecznym, jedynaki mają tę samą szansę? Wydaje się że zarówno inteligencja społeczna ma mniejsze szanse na rozwój jak i kompetencje społeczne. To w tych sferach widzimy coraz wyraźniejsze deficyty w coraz liczniejszych grupach. Do tej pory szkoła jako taka nastawiona była głównie na rozwój inteligencji mierzonej testem IQ. A co z rozwojem inteligencji emocjonalnej i rozwojem kompetencji społecznych? Kiedyś zapewniało to środowisko domowe i społeczne, szkoła nie musiała tego czynić w tak dużej skali. 

Należy również zastanowić się nad pytaniem, czy rodzice mają wystarczająco dużo czasu i umiejętności, aby być edukatorami dla swoich dzieci. W świecie pełnym obowiązków zawodowych, czasami trudno jest znaleźć chwilę na naukę i rozwój umiejętności rodzicielskich. Niektórzy zwracają się w stronę instytucji, przekazując odpowiedzialność za wychowanie swojego dziecka nauczycielom, świetlicom czy innym placówkom. Często jest to nawet smartfon, telewizor czy tablet. Taka elektroniczna niania: masz tu telefon i sobie pograj a ja będę Cię miała/miał z głowy. Czy czeka nas rozwój dedykowanych algorytmów AI na smartfonie jako elektroniczne nianie z indywidualizowanym programem wychowania i edukacji? Jeśli nawet to i tak będzie potrzebna rodzicowi wiedza jaki program i w jakim zakresie zakupić. Tak jak kiedyś zatrudniono nianie czy opiekunki (służące do wszystkiego), tak może w przyszłości zatrudniać będziemy osobistych elektronicznych (AI dostępny na smartfonie) asystentów wychowania?  

Warto jednak podkreślić, że samo przeniesienie obowiązków wychowawczych na instytucje nie zawsze jest wystarczającym rozwiązaniem. Wielu rodziców zmagających się z obciążeniem związanym z wychowaniem dziecka może odsuwać się od odpowiedzialności, szukając ułatwień w postaci szkoły czy innych instytucji lub różnorodnych zajęć pozaszkolnych i korepetycji. 

Można się zastanowić, czy nie czas na wprowadzenie swoistego "prawa jazdy" dla rodziców, certyfikującego umiejętności wychowawcze. Podobnie jak w przypadku nauki przedmałżeńskiej, gdzie przyszli małżonkowie uczą się, jak funkcjonować jako partnerzy, rodzice mogliby podjąć kursy i zdobywać certyfikaty, potwierdzające ich umiejętności w zakresie edukacji dzieci. Jednakże, zakazanie "niecertyfikowanego" rodzicielstwa byłoby absurdalne i niewykonalne. Adopcja to już proces, który wymaga pewnych kwalifikacji i oceny zdolności rodzicielskich. Można  na tej podstawie nie pozwolić konkretnej parze na adopcję. Jednak może warto zastanowić się, czy podobne podejście można by zastosować w przypadku rodziców biologicznych, aby wspierać rozwój zdolności wychowawczych już na etapie planowania rodziny. Raczej mało osób myśli o rodzicielstwie z wyprzedzeniem. Na pewno jednak zaczynają myśleć w momencie urodzenia się dziecka i pojawiających się kłopotów wychowawczych. Sięgają wtedy po rady innych lub szukają odpowiednich tutoriali w internecie. Zatem są to czasem zupełnie przypadkowe i niespójne porady (wyrwane z kontekstu). Zapewne lepszym rozwiązaniem byłoby uruchomienie dobrego kształcenia ustawicznego, prowadzonego w ramach wiarygodnych instytucji i ze wsparciem finansowym państwa. Wszak jest to mądra inwestycja w ... przyszłych pracowników i obywateli, płacących podatki. Wychowanie to sprawa "całej wioski" a nie tylko biologicznych rodziców. 

Współczesne społeczeństwo stoi przed zadaniem znalezienia równowagi między indywidualizmem a potrzebą wspólnoty w procesie wychowania. Rodzice, jako pierwsi edukatorzy, muszą aktywnie dążyć do zdobycia umiejętności potrzebnych do pełnienia tej roli. Tylko poprzez zrozumienie i aktywne zaangażowanie w proces wychowania można stworzyć zdrowe i kompletne środowisko edukacyjne dla nowego pokolenia. Może więc przydałyby się różnorodne certyfikaty "sprawności" rodzicielskich? Wtedy rodzice mniej angażowaliby się w odrabianie lekcji i wykonywanie prac konkursowych swoich dzieci (zamiast dzieci)? Uczniowie mogliby sami uczyć się podejmowania odpowiedzialności za siebie a rodzice mieliby zaspokojoną potrzebę "zdobywania certyfikatów i dyplomów w grupie szkolnej", działając na własny rachunek a nie w imieniu własnego dziecka. 


Rozszerzone wersja felietonu w Wiadomościach Uniwersyteckich Z Kłobukowej Dziupli 2.0

26.11.2023

Od rolnictwa do zębów mądrości, krótkowzroczności i nieuważności czyli co zmieni w ludziach AI

Rekonstrukcja na pokazie historycznym w grodzisku Stara Łęczyca. Dlaczego zdjęcie z nawiązaniem do archeologii ilustruje rozważania o przyszłości? Bo chcę pokazać znacznie dłuższy proces i szersza pewrspektywę.
 

Sztuczna inteligencja (AI) jest technologią, która w ostatnich latach rozwija się w zawrotnym tempie. Jej zastosowanie jest coraz szersze i obejmuje coraz więcej dziedzin naszego życia, wliczając w to pisanie listów i komunikację. Niezależnie od tego, czy zdajemy sobie z tego sprawę, AI już teraz wywiera znaczący wpływ na nas, ludzi.

Rozwój technologii AI stanowi nieunikniony etap ewolucji ludzkości, równie rewolucyjny, jak wprowadzenie narzędzi, pisma czy radia i telewizji. To nie tylko zmiana w sposobie komunikacji czy codziennym życiu, ale również głębokie przekształcenie naszej natury i relacji społecznych. Spójrzmy w przeszłość a łatwiej będzie nam zobaczyć przyszłość.

Co zmienia telefon z dostępem do internetu i powszechne korzystanie z AI? Najpewniej zmienia sposób myślenia pojedynczego człowieka jak i relacje społeczne. Podobna transformacja zachodzi już nie pierwszy raz w historii Homo sapiens. Na pewno narodzi się inny człowiek i inne społeczeństwo. Inne niż do tej pory. Czy inny gatunek? Biologicznie nie. To najwyżej izolacja behawioralna, która być może uruchomi procesy specjacyjne. Ale na efekt biologicznej izolacji rozrodczej trzeba będzie długo poczekać.

Co zmieniało nas w przeszłości? Na przykład narzędzia i gotowanie powodujące rozdrobnienie pokarmu i wstępne trawienie zewnętrzne (gotowanie). Garnek i ognisko jako żołądek zewnętrzny. Niczym pająki czy larwa chrząszcza pływaka, których enzymy trawią pokarm na zewnątrz. Nie jesteśmy w tym względzie biologicznym wyjątkiem. Skutek dla nas? Skrócenie żuchwy i delikatniejsza trzewioczaszka, węższe usta (nie tak jak u szympansa) a to poskutkowało nie tylko urodą ale i kłopotami z zębami mądrości - bo nie mieszczą się w żuchwie, wychodząc sprawiają ból i czasem deformują nasze uzębienie. Nieprzewidziany efekt rozwoju technik gotowania i przetwarzania żywności. Nie musimy już tak długo i tak intensywnie przeżuwać jak nasi dalecy antenaci.

Inny przykład to czytanie książek i długie przebywanie w wygodnych pomieszczeniach. Długofalowy skutek to powszechna krótkowzroczność - mniej patrzymy na horyzont, wzrok się szybko zatrzymuje na bliskich powierzchniach. Teraz, przez ekrany smartfonów, również nie widzimy horyzontu. Pismo (poza krótkowzrocznością) spowodowało także linearność myślenia i uporządkowaną argumentację, nasze wywody stały się bardziej obiektywne. To możemy zapisać po stronie zysków. Nawiązując do analogii komputerowych można powiedzieć, że pismo przeformatowało ludzkie mózgi i nasz sposób myślenia. Czy narzekamy? A na technologie komputerowe i telekomunikacyjne bardzo narzekamy, obawiając się nawet obniżenia średniego ilorazu inteligencji w populacjach ludzkich. 

Do telewizji już się przyzwyczailiśmy. Ten wynalazek jest już od ponad pół wieku z nami. Oglądanie telewizji poskutkowało brakiem uważności. Bo w szklanym ekranie nie są prawdziwe osoby, w czasie nadawania programu nas nie widzą, więc możemy ich nie słuchać, odwracać wzrok, nie pokazywać językiem ciała uwagi przy słuchaniu. Przyzwyczajamy się do takiego braku szacunku w relacjach międzyludzkich. Niby ludzie a jednak oduczamy się w obecności telewizora kultury słuchania i uważności. Te nawyki przenosimy także na relacje międzyludzkie w kontakcie bezpośrednim. Nastąpiła zmiana sposobu komunikacji międzyludzkiej oraz społecznej.

Lepsze odżywianie i technologie spożywcze za skutkowały takimi chorobami cywilizacyjnymi jak cukrzyca, miażdżyca. Jest wyraźny wpływ rozwoju rolnictwa na rozwój próchnicy zębów. Wraz z postępem doświadczamy także różnorodnych skutków ubocznych, z którymi musimy się potem mierzyć, leczyć, zapobiegać. Kaskadowy efekt zmian. 

I w końcu powszechne wykorzystywanie komputerów i internetu poskutkowało pogłębieniem nieuważności w kontaktach międzyludzkich i słuchaniu. To widać na niemalże każdym wykładzie, zebraniu czy spotkaniu publicznym a nawet w szkolnej klasie i przy domowym stole, nawet w czasie świąt. Bo przecież oglądając coś na komputerze czy w telefonie nie muszę być uważny, gdyż można powtórzyć, odtworzyć jeszcze raz. Zupełnie inaczej niż w tradycyjnych kontaktach i rozmowach międzyludzkich. Ale nawyki, ugruntowane przed monitorem, przenosimy na codzienne kontakty międzyludzki. Telefony zbliżyły do siebie ludzi ale jednocześnie spowodowały życie w tłumie. Zbyt licznym tłumie.

Eremici pojawili się już w starożytności, potem nastąpił średniowieczny wysyp klasztorów, w tym kontemplacyjnych, odizolowanie się od świata społecznego. Czyli zmniejszenie liczby relacji z ludźmi. A przecież działo się to w czasach braku prasy, radia, telewizji, telefonów i internetu. Eremici pojawili się wraz z rozwojem rolnictwa i coraz większymi społecznościami. Już nie tylko społeczność rodzinna łowców-zbieraczy i kontakty z najwyżej kilkudziesięcioma osobami w ciągu całego życia. Zwiększyła się liczba interakcji a część ludzi chciała się wyciszyć. Odizolować. Życie pustelnicze to reakcja na przegęszczenie interakcji społecznych. Telefony, telewizja, a teraz internet w smartfonach znaczenie zwiększył liczbę relacji i interakcji międzyludzkich. Ponad wydolność naszych mózgów. Dlatego pojawia się nowy sposób myślenia i nowy sposób prowadzenia życia społecznego.

Co zmieni AI? To nie tylko znacznie rozszerzony krąg społecznych interakcji lecz i zewnętrzny mózg (najpierw było pismo, potem internet i pamięć na dyskach komputerowych i telefonach). Zmieni bardzo dużo. To jest pewne. Już widać skutki. Te dobre i te złe.

Przejście na rolniczy tryb życia zostało wymuszone pogarszającymi się warunkami środowiska i rosnąca populacją ludzką. Jaka była inna alternatywa? Większa śmiertelność na skutek czynników środowiska (głód, drapieżniki) i więcej agresji oraz zabijania się (eliminowanie konkurentów do zasobów), czyli regulacja zewnętrzna i wewnętrzna. Z całą pewnością próchnica zębów oraz nadciśnienie są lepszymi alternatywami dla ludzkości.

Rolnictwo powiększało dostępne dla ludzi zasoby środowiska (więcej żywności a więc i większa mogła żyć populacja ludzi). Wcześniej możliwe były migracje i kolonizacji niezajętych obszarów. Ale ludzie dotarli już wszędzie. Teraz pozostaje migracja kosmos. A wiemy, że to nie takie proste.

Bez wątpienia AI zmienia i wymusza wyższe koszty energetyczne (prąd do elektrourządzeń). Konsekwencje rozwoju AI to 1. zmiana relacji społecznych i całej struktury, 2. Wyższe koszty energetyczne (bo zużywamy znacznie więcej energii elektrycznej). Stałocieplność przyniosła ssakom i ptakom zyski ekologiczne ale okupiona została większym apetytem i wyższymi energetycznie kosztami życia (bo trzeba więcej konsumować pokarmu). Wraz z telefonami, AI (chat jako partner do rozmowy) zwiększamy koszty energetyczne utrzymywania relacji międzyludzkich, koszty życia społecznego. Więcej zużywamy prądu. Być może inaczej się nie da.

Można dopatrzyć się analogii z innym ewolucyjnym procesem – z wielkokomórkowością. Organizmy kolonijne (i potem plechowce czy organowce), to większe bezpieczeństwo (przed roślinożercami czy drapieżnikami) ale i nieodwracalne zmiany budowy i trybu życia. Kolonijność wymusiła specjalizację komórek i uruchomiła długi proces ewolucyjny w kierunku organizmów wielokomórkowych ze zróżnicowanymi komórkami w różnych tkankach. Już nie populacja jednokomórkowych, identycznych organizmów lecz kolonia a potem wielokomórkowy organizm, większy i z wyspecjalizowanymi, różniącymi się komórkami.

Analogia do organizmów kolonijnych czy ewolucji organizmów wielokomórkowych ukazuje, że zmiany raz zapoczątkowane potem są nieuchronne, ale mogą prowadzić do utraty pewnych zdolności. Czy AI oznacza utratę części naszej ludzkiej, intelektualnej autonomii? Możliwe, ale jednocześnie może wymuszać większą integrację społeczną i specjalizację, podobnie jak ewolucyjne procesy w historii życia na Ziemi. Rozwój AI to utrata części zdolności intelektualnych człowieka. Niejako upośledzenie. Czy wymusi to jeszcze większą integrację społeczna? I jeszcze bardziej pogłębioną specjalizację? Jestem przekonany, że tak!

Wnioski z tego rozważania są dwuznaczne. Z jednej strony to my rozwijamy technologie, a z drugiej to technologia modyfikuje nas samych. Musimy zdawać sobie sprawę z konsekwencji wprowadzenia AI, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Z drugiej strony, jako społeczeństwo, powinniśmy świadomie kierować tą ewolucją, aby zachować naszą tożsamość, autonomię i odpowiedzialność za planetę, na której żyjemy. Czy jesteśmy w stanie czy też taki proces, jako swoiste prawo przyrodnicze, dzieje się poza nami i nie pytając nas o zgodę. Wprowadzenie AI to nie tylko technologiczna zmiana, to etap w naszej społecznej ewolucji, który wymaga refleksji i mądrych decyzji. Świadomie sterować, poi jestesmy jeszcze w stanie. 

23.11.2023

Stare notatki czyli co myślę o sobie w roli nauczyciela akademickiego

Chruścik, wychodzący poza ramy (wyznaczone pole na rysunek). Ciągle się nie mieszczę w utartych koleinach, wyznaczonym (nawet przez siebie) ramach, wychodzę poza, szukając nowego, jak dyspersja chruścików. Migrującego czeka nieznane, zginie po drodze lub odkryje nową, wolną i niezasiedloną wyspę ekologiczną, dla początek nowej populacji lub wzmocni małą, rozwijającą się populację, Efekt założyciela. Albo śmierć migranta...

(R)ewolucja w edukacji, która właśnie się dokonuje, jest jak poczwarka chruścika (tak jak i innych owadów z przeobrażeniem zupełnym) - jeśli patrzeć z zewnątrz, to wydaje się martwa i nic tam się nie dzieje, nie rusza się, nie odżywia itp. A jednak w środku zachodzą intensywne procesy przebudowy całego organizmu. Dopiero po kilku tygodniach z tego niby martwego kokonu wychodzi postać doskonała (imago). A wcześniej była larwa, o zupełnie innym planie budowy, innym środowisku życia i innym sposobie odżywiania się. Zauważyłem, że w ostatnim roku wyraźnie częściej piszę na blogu o edukacji. Czyżby to jakiś znak zachodzących procesów, przepoczwarczania się edukacji, także  na poziomie uniwersyteckim?

Ja tymczasem sięgam do notatek by sobie przypominać to, czego kiedyś się uczyłem. Było to w czasie szkolenia dydaktycznego, realizowanego na moim uniwersytecie w ramach projektu "Program rozwojowy Uniwersytetu-Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie".  Górny rysunek to fragment  zadania pt. "Gdy myślisz o sobie w roli nauczyciela akademickiego, jakie zwierzę przychodzi Ci do głowy? narysu je." Ja, jako nauczyciel akademicki, czuję się jak chruścik (owad z rzędu Trichoptera). Takie zwierzę przyszło mi do głowy w czasie wykonywania zadania.  Imago - bo może polecieć daleko i odkryć nowe miejsca. Teraz na przykład odkrywam dla siebie i dla studentów AI jako narzędzie w uczeniu się. A larwa? Bo buduję swoją wiedzę jak chruścik buduje domek. Z przodu dodaje nowe elementy a z tyłu odgryza niepotrzebne. W ten sposób domek rożnie i powiększa się dla rosnącej i coraz większej larwy. Skąd wie, że domek jest już za długi? Bo ma specjalne szczeciny czuciowe. Zawarty jest tu cały cykl życiowy, larwa i imago, jest i podejście ekologiczne (z kontekstem otroczenia czyli środowiska) i ewolucyjne (bo dostrzegam proces z dłuższej perspektywie). Co larwa zgromadzi w swoim ciele, to imago wykorzysta. No i jeszcze rysunek nie mieszczący się w wyznaczonych ramach. Jakoś "od zawsze" trudno było mi się zmieścić w wyznaczonych ramach, wyjeżdżonych koleinach. Mam tę przypadłość wychodzenia poza utarte schematy. Jedni powiedzą, że to cecha kreatywności, inni że cecha niesubordynacji i samowolnego wychodzenia przed szereg. A ja powiem, że to chruśniakowość i cecha życia - element dyspersyjny populacji, bardzo pożądany w zmiennym i niestabilnym środowisku.

Rysunek w pełni analogowy, znaleziony w notatkach, wykonany jako ćwiczenie w ramach szkolenia. Rysunek to jedno, wyjaśnienie co przedstawia i dlaczego, to drugie. Rekwizyt do opowieści. A może i studentom na zajęciach tworzyć więcej okazji ro rysowania? Oraz do opowieści z tak powstałym rekwizytem? Tak zamierzam i tak ćwiczę. Za jakiś czas napiszę czy i co z tych prób wyszło.

Co w tych notatkach z materiałów szkoleniowych jeszcze było na kartce z chruścikiem? Czyli jaki był kontekst sytuacyjny?  Całość dotyczyła aktywizujących metod dydaktycznych. A samo ćwiczenie dotyczyło autorefleksji.

Dlaczego jestem nauczycielem akademickim?
W sumie to przypadek. Chciałem być nauczycielem w szkole, dlatego wybrałem kierunek pedagogiczny (WSP w Olsztynie) i już nawet "załatwiałem" sobie pracę w liceum. Dostałem jednak niespodziewaną  propozycję pracy na uczelni, to zostałem. Głównie dla chruścików i dla możliwości prowadzenia badań hydrobiologicznych. Biologia w moich zainteresowaniach zakiełkowała już w szkole podstawowej. Tego oczywiście wtedy w notatkach nie zapisałem. Napisałem tak:
  • bo chcę zmieniać świat na lepszy, 
  • bo lubię naukę i edukacje,
  • bo nic innego nie umiem a mam obawę, żeby zmienić pracę,
  • bo lubię pracę z ludźmi i samotne rozmyślanie (pisanie).
Jaka jest moja misja?
  • Inspirowanie do fascynowania się światem.
  • Opowiadanie o nauce (o naukach przyrodniczych).
  • Nauczyć innych metody naukowej i sympatii dla przyrody.
Jakie mam cele w tej roli?
  • Tworzyć środowisko edukacyjne z autonomią dla studenta (ucznia).
  • Uczyć się samemu by nie czuć nudy.
  • Zmieniać uniwersytet.
Jakie wartości realizuję poprzez swoją pracę?
  • wspólnotowość,
  • dzielenie się wiedzą i światem,
  • współpraca,
  • poszanowanie przyrody.
Teraz dodałbym jeszcze - poczucie sprawstwa i poczucie sensu. Może właśnie dlatego warto wracać do notatek i sobie przypominać? Utrwalać i ponownie przetwarzać w kontekście nowo zdobytych doświadczeń i wiedzy. W sumie minęło już kilka lat od tego szkolenia.

Co lubię w mojej pracy?
  • Spotkania ze studentami.
  • Odkrywanie nowych metod dydaktycznych.
  • Nowość i kreatywność.
  • Poznawanie przyrody (np. biologię i ekologię chruścików, etnografię).
Etnografia to co prawda nie jest nauka przyrodnicza lecz interesuje się nią w kontekście przyrody jak i ogólnej teorii systemów - poszukując analogii między ewolucją biologiczną a ewolucją kulturową.

Jak przygotowuję się do zajęć?
  • Samemu doświadczając i poszukując.
  • Opracowując nowe zadania i pomysły dla studentów.
Co daje mi motywację do wysiłku?
  • Inni ludzie.
  • Poznawanie sensu i misji edukacji (oświeceniowy pozytywizm, postęp i rozwój ludzkości).
Ten postęp i misja edukacji rozumiana jest przeze mnie w kontekście długiej perspektywy czasowej, ewolucji kultury i tworzenie się nowego poziomu organizacji - noosfery. Pomysł zakiełkował wiele lat temu a teraz znajduje dodatkowe, namacalne potwierdzenia.

Jakie działania podejmuję, aby nadal lubić rolę nauczyciela akademickiego?
  • Poszukuje nowych rozwiązań edukacyjnych, nowych tematów.
  • Jeżdżę na konferencje, uczestniczę w crowdlearningu, 
  • Kursy i szkolenia w miejscu pracy.
I na koniec było właśnie to zadanie z rysowaniem zwierzęcia. I nie żaden stereotypowy lew, piesek, kotek, wilk czy jeż, a zwierzę, będące obiektem moich wieloletnich badań. Czyli owady z rzędu Trichoptera.

Ten kurs odbył się tuż przed pandemią. Potrzeba takich szkoleń stanowczo więcej, co pokazała pandemia i przejście na kształcenie zdalne a teraz coraz powszechniejsza generatywna sztuczna inteligencja. Uzupełniam swoje braki przez uczestnictwo w różnych szkoleniach online. Małe porcje wiedzy i inspiracji. Niemniej przydałyby się kursy w miejscu pracy jako wyraz profesjonalnej dbałości o rozwój kadry i kompetencji zawodowych

Notatki są bardzo przydatne. Boi można do nich wracać. I ponownie robić sobie autorefleksję. A skoro przynosi mi dobre rezultaty, to może nie żałować takich aktywności rónieżi studentom? Właśnie teraz nad tym rozmyślam, jak przełożyć kiedyś zapoznane informacje o metodach aktywizujących na dzisiejszą praktykę. Nie wszystko udało się wdrożyć od razu. Pora na przypominanie sobie i wdrażanie kolejnych pomysłów, kolejnych małych działań. 

Przecież co roku pojawia się nowe pokolenie chruścików, nowe larwy, budujące domki i nowe przepoczwarczania oraz nowe loty dyspersyjne imagines. 

18.11.2023

Obyś cudze algorytmy uczył!

Grafika wygenerowana przez AI (o ile pamiętam Dall-E).
 

Algorytmy językowe i inne wcielenia sztucznej inteligencji dużo zmieniają w edukacji. Już nic nie będzie takie jak kiedyś. To już widać. Zmienia się szkoła, zmienia uniwersytet a nauczyciele z jednej strony dostają pomocnicze narzędzia, niczym osobistych asystentów wspomagających przygotowanie lekcji, a z drugiej pojawia się nowy konkurent. Czy nauczyciele stracą pracę przez różne urządzenia, wykorzystujące AI? Trzeba będzie znowu się uczyć. 

Z całą pewnością rozwijać się będą małe i duże algorytmy językowe, które znacznie wspomagać będą zindywidualizowane uczenie się. Prywatny korepetytor i pomocnik w edukacji. Już są. I to coraz lepsze. I będą się doskonalić. Ale tu się pojawia pytanie: kto i jak nauczy i spersonalizuje te wyspecjalizowane algorytmy AI by dobrze uczyły małych i dużych? Już nie pisanie podręczników szkolnych, zeszytów ćwiczeń, rozkładów materiału ze scenariuszami ale całe środowisko, bardziej złożone niż Moodle. Zaprojektować i przygotować do korzystania. Całkiem nowy zawód. A może ten stary, nauczycielski, tylko nieco zmodyfikowany i bardziej wymagający? 

Może kształtuje się nowy zawód - nauczyciel do AI, zarówno dla dużych (tu potrzebny cały zespół i sztab nauczycieli) jak i małych modeli językowych, bardzo wyspecjalizowanych, dedykowanych do niewielkich treści. Na nic tradycyjna psychologia czy pedagogika (przecież trzeba uczyć nie-człowieka), bo trzeba jeszcze umiejętności cyfrowych i zrozumienia technologii i być może nawet programowania. Z całą pewnością pedagogika i dydaktyka się przydadzą lecz nie wystarczą. Bo uczeń będzie inny. Trzeba wytrenować, wykształcić AI jako nauczyciela dla innych, dorosłych, seniorów, i dzieci. Czyli nowy zawód nauczyciela nauczycieli AI? W pewnym sensie nowy rodzaj podręcznika i kursu z treścią, ćwiczeniami, stylem pracy, testami, ewaluacja, cierpliwością niezmierzoną itp. 

Co musi umieć taki nauczycieli dla AI? 

  • karmić czyli dostarczać dane (właściwy dobór lektur),
  • pytaniami sprawdzać czy dobrze wie i czy dobrych udziela odpowiedzi,
  • rozumieć ludzi i ludzki proces uczenia się,
  • rozumieć technologie i algorytmy AI (jak działają, jakie mają słabe i mocne strony).
Ile czasu trwa uczenie AI? Na pewno potrzeba dużego zespołu "pedagogicznego" a nie tylko jednego nauczyciela. Chyba, że będą dostępne półprodukty, które jedynie trzeba będzie zmodyfikować, zaktualizować do dedykowanego zadania. Tak jak napisać swój podręcznik/tutorial do konkretnego przedmiotu lub zestaw ćwiczeń dla konkretnego odbiorcy. Na przykład przeszkolenia pracowników w jednej firmie. 

I jak uczyć takie AI by uczyło potem skutecznie i szybko (tanio). Z wiedzą podawczą czy lepiej aktywizującą? Wiedza podawana kopiuj-wklej czy zupełnie inaczej? Czy raczej jakieś sieci neuronowe jako tworzenie systemu edukacji?

Elektryczność zmieniła wiele: odebrała pracę ulicznym zapalaczom lamp gazowych a jednocześnie stworzyła zupełnie nowe miejsca pracy. Podobnie jest chyba ze sztuczna inteligencją. Wprowadza duże zmiany, jedni uczą się szybciej, inni wolniej. Jedni dostrzegają tylko zagrożenie, inni dostrzegają zupełnie nowe szanse, Tak jak tani druk gazet i książek stworzył rynek dla pisarzy i dziennikarzy.

Projekczyciel (nauczyciel projektant środowiska edukacyjnego) nabiera nowego znaczenia. Jak się odnajdujecie w takim świecie? 

15.11.2023

Chłopki - podróż do mojego dzieciństwa (książka)

 

Książka, która pokazała mi jak bardzo szybko zmienia się świat. Chyba nigdy w historii tak nie było. W dzieciństwie dużo czasu spędzałem w wakacje na mazurskiej wsi, u babci, dziadka i wujka. Przez dwa lata mieszkałem na mazowieckiej wsi. Wspomnieniami dziadków sięgałem początków XX wieku, zupełnie innego świata (Wileńszczyzna). Nie wszystko rozumiałem, o czym wspominali najstarsi. Część wspomnień tej biednej, polskiej wsi zostało gdzieś w rodzinnej pamięci. Teraz żałuję, że nie pytałem więcej, że nie spisałem. Z biegiem lat pozacierały się liczne szczegóły. A teraz chciałbym je lepiej poznać

Potem odwiedzałem skanseny w różnych częściach Polski i widziałem sprzęty, które znałem z dzieciństwa. Próbowałem odtwarzać warunki i styl życia. Brałem wszak udział i w pracach polowych i społecznym życiu wiejskim. Choć trochę otarłem się o kulturę oralną, czasem jedliśmy z jednej miski. Z Mazowsza pamiętam jeszcze glinianki z polepą (klepiskiem) zamiast podłogi. I lapę naftową, choć już sporadycznie używaną. Czuję się jak pomost między dwoma całkiem odmiennymi światami. A może nawet trzema czy czterema?

Na okładce książki widać nosidło do wody, koromysło, widziałem u mojej babci na wsi. Jak jest przydatne wie tylko ten, kto nosił wodę w wiadrach. Czy to ze studni czy to z rzeki. Czasem trzeba było nosić daleko i wiele razy, np. żeby napoić bydło czy konie. Nosiłem wodę ze studni w ręku. Okazjonalnie. Było ciężko. A w starej, mazowieckiej szkółce przynosiliśmy wodę do szkoły z pobliskiej studni. Na korytarzu stała miska i pojemnik z kranikiem. Tam myliśmy ręce. Obrazek jak z przedwojennych filmów lub etnograficznych książek..

Chłopki okazały się książką bardzo mi znajomą. Ale dowiedziałem się znacznie więcej. I więcej zrozumiałem. Walorem tej książki test to, że dobrze pokazuje przyczyny i skutki. Naszą chłopskość widać nawet i współcześnie, w zatartych śladach, ale jednak. Lepiej można zrozumieć ile nieuświadomionych nawyków patriarchalnych przetrwało do dzisiaj. Ta książka pozwoliła mi spojrzeć z boku na moje dzieciństwo i młodość a nawet na moje odziedziczone nawyki. Spojrzeć inaczej na historię Polski i charakter społecznych przemian, jakie się przez dziesięciolecia dokonywały.

Kilkanaście lat temu fascynowałem się kulturą szlachecką, zgłębiałem historię swojego rodu (mazowieckiej szlachty szaraczkowej). Ale był to obraz niepełny, nie tylko w kontekście rodzinnej historii. O czymś powszechniejszym nie przeczytałem. Obraz był bardzo niepełny i wyrywkowy.

Chłopki to znakomita książka społeczna i kulturowa. Polecam każdemu. Historia dnia codziennego (historia powszechna) a nie z wyfiltrowanych podręczników szkolnych z datami, monarchami i bitwami. Na pewno nie zamiast lecz jako znakomite uzupełnienie. Już o niej sporo rozmawiałem w rodzinie. Z chęcią podyskutowałbym jeszcze. Czuję niedosyt. Teraz, gdy odwiedzał będę muzea i skanseny zobaczę więcej. Niby te same obrazy lecz przez pryzmat Chłopek inaczej będę je odbierał i interpretował. Zobaczę więcej, wy wnioskując z kontekstu. Tak, to książka, która zmienia spojrzenie na świat wokół nas. Nawet ten współczesny, 

Teraz czytam kolejną książkę tej autorki - Służące do wszystkiego.

Joanna Kuciel-Frydryszak, Chłopki opowieść o naszych babkach. Wyd. Marginesy, Warszawa 2023, 492 str.

13.11.2023

Skąd się wziął łańcuszek św. Antoniego na Facebooku i czy ma już historię liczącą 4 mld lat?

Zdjęcie ze skansenu, posterunek policji z pierwszej połowy XX w.

Ostatnio pisałem o ciągłości kultury w kontekście sztucznej inteligencji. Na tablicach Facebooka pojawiła się kolejna odsłona łańcuszka szczęścia. Niby nowa rzecz a jednak bardzo archaiczna. W niniejszym tekście będę chciał wykazać, że korzenie są bardzo, bardzo odległe i że można zauważyć pewne podobieństwa między ewolucją kulturową i ewolucją biologiczną.

Już po raz kolejny w przestrzeniach mediów społecznych, takim jak Facebook, pojawiły się na tablicach wielu osób takie teksty: 

"Nie zezwalam na korzystanie z moich zdjęć, informacji, wiadomości lub postów z przeszłości i przyszłych. Tym oświadczeniem informuję Facebooka, że jest surowo zabronione ujawnianie, kopiowanie, dystrybucja lub podejmowanie jakichkolwiek innych działań przeciwko mnie na podstawie tego profilu i/lub jego treści. Naruszenie prywatności może być karane przez prawo".

A nawet w wersji bardziej rozbudowanej, ze zmutowanym fragmentem z kwotą pieniężną (konkret finansowy bardziej przemawia?). 

"Nie zezwalam Facebookowi na obciążanie 4,99 USD miesięcznie na moje konto; wszystkie moje zdjęcia są moją własnością, a NIE Facebook!! Facebook Meta jest teraz podmiotem publicznym. Wszyscy członkowie muszą opublikować taką notatkę. Jeśli nie opublikujesz oświadczenia chociaż raz, technicznie zezwolisz na użycie swoich zdjęć, a także informacji zawartych w aktualizacjach statusu profilu. NIE DAJĘ FACEBOOKU MOJEGO POZWOLENIA NA WYKORZYSTANIE ŻADNEJ Z MOICH. Skopiuj i wklej proszę nie udostępniać. Dostaję więcej reklam sprzedażowych niż postów znajomych. Trzymaj palec w dowolnym miejscu w tym poście i kliknij „kopiuj”. Przejdź na swoją stronę, tam jest napisane „Co masz na myśli. "Naciśnij palec gdziekolwiek w pustej przestrzeni. " Kliknij i wejdź. To jest aktualizacja systemu. Pamiętajcie jutro o nowej zasadzie Facebooka (czyli.. ) zaczyna nową nazwę META), gdzie mogą wykorzystać Twoje zdjęcia. Pamiętajcie, że termin mija dziś!! Nie daję Facebookowi ani żadnym podmiotom powiązanym z Facebookiem pozwolenia na korzystanie z moich zdjęć, informacji, wiadomości lub publikacji, z przeszłości. Tym oświadczeniem powiadamiam Facebooka, że jest surowo zabronione ujawnianie, kopiowanie, dystrybucja lub podejmowanie innych działań przeciwko mnie na podstawie tego profilu i/lub jego treści. Naruszenie prywatności może być karane przez prawo. Jeśli wolisz, możesz skopiować i wkleić tę wersję. Jeśli nie opublikujesz oświadczenia przynajmniej raz, użycie swoich zdjęć, a także informacji profilowych i aktualizacji statusu będą w milczeniu dozwolone." [wytłuszczenie S.Cz.]

Nie będę zajmował się sensownością tych wpisów (szczegółowe wyjaśnienia są już w wielu miejscach). Wystarczy przecież odrobina namysłu i odrobina znajomości prawa oraz działania mediów społecznościowych, by zauważyć całkowitą nieskuteczność i absurdalność takich oświadczeń. A mimo to są upowszechniane. I przecież to nie pierwszy raz. Już kilka razy podobne teksty, niczym wirusy, rozprzestrzeniały się na Facebooku. Można powiedzieć, że to nowa, zmutowana forma starczych (co najmniej od 2017 roku) wcieleń tego kulturowego "wirusa". Sam taki łańcuszek jest jeszcze starszy. Nie pamiętam dobrze czy podobne przesłania rozchodziły się za pomocą poczty elektronicznej. Chyba tego też na mailu doświadczyłem. Zatem nastąpił kulturowy przeskok z mailingu do Facebooka (prawdopodobnie obecny jest taki łańcuszek także w innych mediach internetowych).

Osobiście z łańcuszkiem szczęścia o podobnym przesłaniu skopiuj i wyślij dalej w większej liczbie egzemplarzy spotkałem się jakieś..... 50 lat temu. W epoce papierowych listów i pocztówek. Jako młody chłopak. Gdy zbierałem znaczki i pocztówki. Kilka razy dałem się w to wciągnąć. Napisz sześć listów (lub 6 kartek pocztowych), dopisując swój adres na końcu i wyślij. Łatwo przewidzieć, że jeśli każdy zrobi tak samo to otrzymam bardzo dużo listów czy pocztówek (zasada działania piramidy). Niewielki wkład finansowy w znaczek i pocztówkę a w efekcie otrzymać można dużą kolekcję pocztówek czy znaczków pocztowych. Odwołanie do chęci zysku. Wysłałem... i nie ziściło się. Łańcuszek był przerwany, spodziewanego zysku w postaci pocztówek nie było. W jaki sposób łańcuszek szczęścia z papierowych listów przeskoczył do listów elektronicznych i Facebooka? Niczym wirus z jednego gatunku na inny gatunek. Warto wspomnieć, że podobny schemat działania mają różnego rodzaju piramidy finansowe....

Czym jest taki łańcuszek szczęścia, zwany także łańcuszkiem świętego Antoniego? "zjawisko polegające na rozsyłaniu za pomocą poczty tradycyjnej lub elektronicznej listu z prośbą o jego dalsze rozpowszechnienie do określonej lub jak największej liczby odbiorców, czego zaniechanie obwarowane jest groźbą utraty szczęścia lub innych korzyści ." Coś jak piramida finansowa.

Skąd nazwa? Pierwotna, bardzo stara wersja zawierała modlitwę do św. Antoniego z Padwy. Zrób to, co w liście i przekaż dalej, a spotka cię szczęście, coś dobrego (może nawet finansowego). Nie przerywaj łańcuszka bo spotka cię nieszczęście. Niczym klątwa, jakieś magiczne tabu. W Polsce znany z okresu przed II Wojną Światową, a prawdopodobnie już w XIX wieku. Z całą pewnością nie jest to wyłącznie polski wynalazek. 

Listowny łańcuszek św. Antoniego z pewnością jest prekursorem wersji internetowych, także tych, znajdowanych na Facebooku. Zmienia się treść lecz stały pozostaje mechanizm: wykonaj jakąś czynność, powiel i roześlij przesłanie/wiadomość do kilku osób. Coś zyskasz. Albo jeśli nie zrobisz to stracisz. Odwołanie do zysku osobistego lub interesu zbiorowości. Nic dziwnego, że ciągle znajduje mniej lub bardziej gorliwych wykonawców. Wymaga niewielkiego nakładu sił, czasu i środków a zyskać można bardzo wiele (lub ocalić wiele przed utratą).

Kiedy się narodził ten łańcuszek szczęścia o dużej sile mutowania niczym wirus grypy? Czy w czasach, gdy pojawiła się zorganizowana poczta? Bo w tym czasie potaniały usługi pocztowe? Wcześniej wysyłali listy tylko możni, specjalnym kurierem. Czy była królewska lub magnacka wersja takiego łańcuszka szczęścia? Chyba zbyt mała populacja by taki "wirus mentalny" miał szanse na rozpowszechnienie i trwanie. Ciekawe co na to historycy.

A może łańcuszek szczęścia narodził się jeszcze w kulturze słowa? Nie był przepisywany tylko opowiadany? Może w formie modlitwy ustnej? I stąd św. Antoni Padewski? A może istniał jeszcze w kulturach przedchrześcijańskich, jako zaklęcie, działalność magiczna? Czy są jakieś tego kulturowe ślady? Może ktoś już to zagadnienie analizował? Ten sam mit czy raczej mechanizm, samopowielającego się i rozprzestrzeniającego się przekazu ustnego. Czyli to, co upowszechnia się teraz (w kolejnej fali) na Facebooku, ma rodowód nie tylko kilku stuleciu ale wielu tysięcy lat?

Łańcuszek szczęścia teraz ma postać internetowego, nieszkodliwego (?) spamu. A czy są odpowiedniki biologiczne takiego zjawiska? Bez wątpienia. Tak samo działają wirusy, wnikają do organizmu, dostają się do wnętrza komórki i ... są przepisywane i namnażane, a potem rozsyłane dalej. Mechanizm bardzo podobny ale przecież niemożliwe, żeby z biologicznego wirusa przekaz dostał się do kultury słownej Homo sapiens. Może jednak istota funkcjonowania systemów żywych i ludzkiej kultury podlega takim samym prawom ogólnym? Wtedy Facebookowy łańcuszek, niczym wirus, miałby swoje odpowiedniki w układach żywych pod postacią wirusów.  Wirusy są pozostałością z początków życia na Ziemi. Możemy więc powiedzieć, że ich początki sięgają około 4 miliardów lat

Są osoby, które dają się uwieść, "zarazić" wirusem łańcuszka szczęścia i rozsyłają go dalej, niezależnie od sposobu (słownie, listem papierowym, listem elektronicznym czy w mediach społecznościowych). Są osoby, które są całkowicie odporne i nigdy nie uległy. W każdej populacji są osobniki odporne na wirusy (odporność wrodzona, systemowa). To one ocaleją w przypadku epidemii. Ale łańcuszek szczęścia nie jest śmiertelny. Są także osoby, które raz dały się wrobić w taki łańcuszek a potem na całe życie są uodpornione. Jak większość populacji w kontakcie z wirusami. Część osób, która w swej życzliwej naiwności teraz dała się nabrać na Facebookowy łańcuszek, później pewnie już nie zareaguje, nawet jak będzie się rozprzestrzeniało w innych mediach i innymi kanałami. Kulturowa odporność nabyta. Ja do nich należę. A może te osoby nawet przy okazji nabiorą większej odporności na internetowy spam i bardziej się zastanowią, zanim coś rozpowszechnią? Co nas nie zabije to nas wzmocni.

Otwarte pozostanie pytanie dlaczego niektóre zjawiska kulturowe mają swoje analogi w świecie ożywionym? Może miał racje Bertalanffy, poszukując praw w postaci ogólnej teorii systemów? Jeśli świat jest całością, co z jednego okrucha można dowiedzieć się więcej o całym wszechświecie. Patrzeć przez Facebook na cały Kosmos. 

12.11.2023

Czy narzędzia AI to jeden wielki plagiator i złodziej praw autorskich ?

Zdjęcie z Torunia, wykonałem albo aparatem cyfrowym albo telefonem, kilka lat temu. Budynek z cegły zbudowali ludzie dawno temu. Nie wiem kto. Ceramiczne figurki w oknach wykonał jakiś artysta (nie wiem kto), umieścił w przestrzeni publicznej. Zrobiłem zdjęcie autorskie lecz czerpałem z zasobów kultury i przyrody, tworzonej przez tysiąclecia przez wielu ludzi. Bo ktoś wynalazł wypalane cegły, ktoś budynki ceglane, ktoś fotografię cyfrową. Ktoś innych internet i stronę z blogami. A ja teraz umieszczam podpisane swoim nazwiskiem. Jako jedyny twórca? Ile jest tu mojego, twórczego wkładu?


To już rok, od kiedy pośród nas jest Chat GPT. Obserwujemy dystans do AI i podkreślamy wyższość ludzkiej twórczości. Trochę tak jak kultura elit (ta wyższa) i kultura ludowa, kultura mas – gorsza, prymitywna, nie dorastająca do tej elitarnej, arystokratycznej? Może to obawy ze strachu przed nowością i nieznanym? 

Co zmienia AI? Poszerza krąg naszego plemienia, jako wcale nie pierwszy taki rozszerzający wynalazek. Homo sapiens przez dziesiątki tysięcy lat żył w małych grupach. A od jakichś 8-10 tysięcy lat żyje w coraz liczniejszych plemionach, z powiększającą się liczbą kontaktów i koniecznością włączania do swoich kolejnych grup, w jakimś stopniu podrzędnych społecznie. Tak jak kiedyś emancypacja niewolników i służby. Trwa dyskusja o kulturze, a może bardziej o dostępnie do społecznej hierarchii i zasobów (pieniędzy)? Podzielić się zasobami, ważnością, czasem i uznaniem z kolejnymi rzeszami współplemieńców?

Na Facebooku znalazłem taki oto fragment, z którym się nie zgadzam (wbrew pozorom Chat GPT bardzo dobitnie pokazał nam jak sami funkcjonujemy w kulturze):.

„O sztucznej inteligencji mówi Noam Chomsky „Umysł ludzki nie jest, jak ChatGPT i jego podobni, statystyczną, żarłoczną maszyną składającą się z setek terabajtów danych, aby uzyskać najbardziej wiarygodną odpowiedź na rozmowę lub najbardziej prawdopodobną na pytanie naukowe”. Wręcz przeciwnie... "Umysł ludzki jest zaskakująco efektywnym i eleganckim systemem, który działa na ograniczonej ilości informacji. Nie próbuje uszkodzić korelacji z danych, ale próbuje stworzyć wyjaśnienia. [... ] Przestańmy więc nazywać ją „sztuczną inteligencją” i nazywajmy ją po imieniu i tworzy „oprogramowanie do plagiatu”, ponieważ „Nic nie tworzy, ale kopiuje istniejące dzieła istniejących artystów, zmieniając je na tyle, aby uciec przed prawem autorskim. Jest to największa kradzież własności intelektualnej od czasu przybycia kolonistów na ziemie rdzennych Amerykanów " Noam Chomsky, New York Times - 8 marca 2023 r.” [wytłuszczenia S.Cz.]

Oprogramowanie do plagiatu? Chyba się tej definicji wymyka, bo tworzy nową kompozycję słowną lub kompozycję graficzną. Przetwarza. W sumie podobnie jak ludzie. Ale czy te słowa rzeczywiście padły z ust (pióra) Chomsky’ego? Internet i halucynowanie GPT jeszcze mocniej wyczuliły nas na wiarygodność i prawdziwość. Trzeba sprawdzać, bardziej niż kiedyś. AI uczy nas więcej ostrożności. Zatem i ja zacząłem od sprawdzania. A wprzągłem w to Bing, Chat GPT 3,5, wyszukiwarkę you.com. Nie udało się. Dotarłem do źródeł (z pomocą AI) ale artykuł w New York Times był w płatnym serwisie. Ani ja, ani bezpłatne AI nie mieliśmy dostępu do tekstu oryginalnego. Jedyne co udało się jako tako potwierdzić, że artykuł się ukazał w tym czasopiśmie. Nie miałem jednak możliwości potwierdzić lub zaprzeczyć zapisanych tam kwestiom ani sprawdzić kontekstu.

Mniejsza o to, skoro cytat jest przetwarzany w mediach społecznościowych, to niezależnie od jego autentyczności oddaje uczucia i przemyślenie udostępniających go ludzi. W tym sensie na pewno jest prawdziwy.

Że AI nic nie tworzy tylko wykorzystuje twórczość innych artystów (i ci się czują okradzeni z praw autorskich) do plagiatowania?. Ale przecież i ludzie tworzą głównie kompilacje i przetwarzają zastaną kulturę. Mniej lub bardziej przetwarzają (zazwyczaj mniej). Nie tworzą od zera. Bo byłoby niezrozumiałe. Najpierw chłoniemy, wrastamy, uczymy się kultury: czytamy książki, słuchamy rozmów, opowieści, oglądały dzieła malarskie, filmy itp., dyskutujemy o nich nie tylko w czasie szkolnego „przerabiania” lektur. Baśnie braci Grimm czerpały z istniejącego już skarbca kultury. Baśnie są autorskim wkładem konkretnych pisarzy – braci Grimm, lecz czerpią i „przywłaszczają” dorobek kulturowy wielu pokoleń, wielu anonimowych ludzi, wielu ustnych i przetwarzanych opowieści. Niektóre schematy opowieści mają korzenie wielu tysięcy lat (można nawet porównywać baśnie i legendy pomiędzy historycznymi kulturami). Wkład Wilhema i Jakuba Grimmów jest niewątpliwy, zebrali, przetworzyli i skomponowali utwory słowne, stworzyli kompozycję słowną. Innym przykładem są mity i odkrycia naukowe. W przypadku wielu nie znamy nawet autorów, nie pamiętamy a na co dzień wykorzystujemy do tworzenia… dzieł autorskich z naszymi nazwiskami. A końcu AI tworzy… z człowiekiem a nie samodzielnie i w izolacji. Bo to człowiek wprowadza mniej lub bardziej oryginalny prompt. Często o twórczości bardziej świadczą postawione pytania niż udzielone odpowiedzi. Efekt powstaje w interakcji człowieka i narzędzi AI (algorytmy językowe itp.). To wszystko uznać za plagiat, nie twórczość tylko gorsza odtwórczość o znamionach niewłaściwego plagiatu? Na marginesie dodam, że zjawisko plagiatu powstało na długo przed powstaniem jakiejkolwiek AI… W środowisku 100% ludzkim (jeśli pominąć skład maszynowy i prasy drukarskie).

Czy maluje malarz czy pędzel i farby? Samodzielnie żadne z nich. Ale przecież faktura i materia pędzla, farb też wpływa na artystę. Wie to każdy, kto próbował malować farbami akrylowymi, akwarelami czy olejnymi lub w sprayu. Technika narzuca styl pracy samego artysty i ten sam pomysł w różnej technice będzie inaczej wyglądał. Niezależnie od umiejętności technicznych samego artysty i jego umiejętności odwzorowania malowanej rzeczywistości.

W kulturze od zawsze niewiele jest nowego. Decyduje liczba ludzi uczestniczących w tej kulturze. Jest nas teraz więcej a więc jest więcej kompilacji i nawet malutki wkład (w skali populacji) jest już widoczny wśród żyjących obecnie 8 miliardów ludzi. Większa moc przerobowa. 1 % z 8 miliardów jest znacznie większy niż 1 % ze 100 tysięcy a tym bardziej 300 osób. Stąd możemy mieć wrażenia, że więcej nowego dzieje się w kulturze niż niegdyś. A wtedy było po prostu mniej ludzi kontaktujących się ze sobą i mniejsze zasoby kultury, z której czerpaliśmy i do której się odwoływaliśmy.

Tworzymy kompilacje, czasem świadomie zaznaczając źródła inspiracji czy informacji (schematów opowieści, głównych idei itd.), czasem ukrywamy (plagiat), czasem nieświadomie pomijamy bo zapominamy co przyswojone a co nasze. Kultura ma ciągłość i wiele wzorców jest mniej lub bardziej wiernie przetwarzana i odwzorowana (inaczej w kulturze słowa, inaczej w kulturze pisma, inaczej w czasach z prawem autorskim czyli od ponad zaledwie wieku). Znaczenie ma zapewne skala oraz obecność takiego a nie innego prawa autorskiego i patentowego.

Nowe rodzi się w dyskusji (znakomicie pisał o tym Ludwik Fleck w odniesieniu do powstawiania nowych pomysłów i wiedzy w nauce). A my przecież z Chat GPT i AI dyskutujemy. Zadajemy pytania, komentujemy, wnosimy uwagi i poprawki, komentujemy. Tak jak z innym człowiekiem. Jedni lepiej inni gorzej, jedni bardziej oryginalne i nowatorskie stawiamy pytania i zadania, jedni banalne i trywialne. Z tych drugich dialogów trudno, żeby powstawały oryginalne treści. A jak jest w życiu codziennym? Wszystkie rozmowy wszystkich ludzi kończą się oryginalnymi i wartościowymi podsumowaniami, wnioskami, odkryciami? Zdecydowana większość jest jedynie odtwórczym przetwarzaniem. Może podobnie jest z wytworami AI? Są bardziej ludzkie niż moglibyśmy sądzić? Lub to ludzie są mniej oryginalni niż chcielibyśmy to przyznać.

Bo czy fotografowanie jest twórczością? Zautomatyzowało wcześniejsze malowanie ręczne. Przecież fotografia to tylko odwzorowanie istniejącej rzeczywistości. Fotografujący wybiera moment, kadruje, wybiera fragmenty, wybiera kompozycję. A malowanie portretów czy pejzaży? Niedokładnie odwzorowanie rzeczywistości, gorsze czasem od zdjęcia (w zakresie realizmu). Teraz mamy dodatkowe narzędzia do przetwarzania fotografii: filtry, obróbkę po itd. Jeszcze bardziej przetwarzając zapisany obraz. Tworzymy czy tylko przetwarzamy (kompilujemy)? Czy przetwarzanie obrazów lub nawet ich generowanie od zera (zwerbalizowanego pomysłu i przyjętych parametrów) nie jest jedynie kolejnym krokiem w rozwoju fotografii? Na początku przecież była tylko czarno-biała….

Pomysły literackie, filmowe czy radiowe biorą się z życia, z obserwacji życia wokół nas (i przetwarzania tych obserwacji). Z życia i relacji międzyludzkich (emocji itp.) A nauka? Zbieramy dane, analizujemy, kompilujemy, wyciągamy wnioski,. Dostrzegamy coś w tych danych.

AI jest naszym współobywatelem w kulturze. Tak samo tworzy/kopiuje jak i my. A może to my, tak jak i AI, tak niewiele indywidualnie wnosimy? Tylko chcemy uważać się za coś/kogoś lepszego w tworzeniu i przechowywaniu kultury. Nie da się AI wymazać z kultury. AI do generowania grafiki jest jak produkcja farb, tuszu i pędzli, podobrazia, papieru itd. Kiedyś artysta uczył się wykonywać to wszystko samodzielnie. Był więc kimś wyjątkowym, musiał się długo uczyć wyrobu farb, podobrazia, pędzli, werniksów itp. Teraz wszystkie te materiały i narzędzia dostępne są w sklepie. I są stosunkowo tanie. Tworzyć może niemalże każdy, bariera technologiczna i finansowa jest niewielka. AI zmniejszył dodatkowe te bariery.

A jak jest z fotografowaniem? Kiedyś był drogi sprzęt i trudna sztuka wywoływania zdjęć. Trzeba było się uczyć (wiem, bo sam się tego uczyłem). Bariera sprzętowa i umiejętności. Kiedyś był fotografik, artysta fotografik w odróżnienia od zwykłego fotografa. Teraz aparaty fotograficzne ma prawie każdy, w telefonie. I przybywa mnóstwa zdjęć. Zdjęcia różnych sytuacji, obiektów przyrodniczych. Kto teraz wydawać będzie drukiem albumy ze zdjęciami? Powszechny użytek i łatwy dostęp. Artystą fotografikiem może zostać niemalże każdy. I może publicznie pokazywać swoje prace. Podobnie z filmowaniem i produkcją małych i dużych form wideo. Nawet radio w formie podcastów może tworzyć prawie każdy. Umiejętności trzeba mniej (łatwiej się ich nauczyć w dowolnym miejscu!) a dostęp do niezbędnego sprzętu jest stosunkowo tani.

To samo z narzędziami AI. Twórczość o dobrej jakości dostępna jest dla mas. Tak jak dostęp do literatury w społeczeństwie alfabetyzacji (umiejących czytać). Teraz przybywa nie tylko czytających ale i piszących. Pisarz nie jest już zawodem elitarnym i limitowanym, reglamentowanym. Wracamy w jakimś stopniu do kultury oralnej – każdy może opowiadać, byleby znalazł się jakiś słuchacz. Tyle tylko, że to jest nowa oralność, z nowymi narzędziami do tworzenia, odtwarzania i przetwarzania opowieści.

Internet otworzył zasoby wiedzy i biblioteki dla miliardów a nie tylko jednostek. Nieco wcześniej przemysłowy, tani druk zwiększył zasoby książek a szkoła, która nauczyła czytać, stworzyła rzesze czytelników książek i gazet. A teraz algorytmy AI otworzyły twórczość dla mas. Dzięki esemesom jeszcze nigdy tak wielu ludzi nie posługiwało się na co dzień pismem. Media społecznościowe jeszcze to spotęgowały. Wracamy do początków ludzkości. W pierwotnych społecznościach łowców-zbieraczy i samowystarczalnego rolnictwa (w małych grupach rodzinnych) każdy sam mógł wszystko co potrzebuje zrobić: i koszyk wiklinowym, i ubranie, i opowieść. Nie zrobiłeś sam to nie miałeś (chyba, że napadłeś i zabrałeś innemu). Teraz ten proces się nasila: możesz napisać książkę i wydać w Amazonie (czy innym serwisie), możesz napisać tekst i publikować w mediach społecznościowych. Dotyka nas zalew podaży treści kulturowych we wszystkich formach i związany z tym spadek cen. Inflacja. Na literaturze nie zarobisz już kroci tak jak kiedyś. Chyba, że bardzo nieliczni.

Tak jak z wprowadzenie maszyn tkackich zabiło domową wytwórczość na sprzedaż. Teraz AI dostarcza dużo treści, we współpracy z konkretnymi ludźmi. Dla siebie dalej możesz utkać tkaninę na domowym warsztacie. Będzie to tkanina artystyczna z definicji bo niepowtarzalna.

AI uczy się na tekstach i obrazach już istniejących tak jak ludzie (oczywiście to pewne uproszczenie bo algorytmy - komputerowe modele językowe - nie są wierną kopią ludzkich mózgów. Zakazać dostępu do dzieł literackich czy plastycznych, by ni korzystały z nich różne AI? A czy fotografia zabiła sztuki plastyczne? Żądać honorariów? Moim zdaniem to w gruncie rzeczy walka o pieniądze i częściowy monopol. Muzea z zamkniętym dostępem do zbiorów?

I na koniec przykład jak powstał ten autorski tekst (chroniony prawem audytorskim na licencji Creative Commons). Przeczytałem notatkę gdzieś na FB. Podaną przez kolejną osobę (czyli treść przekazywana z komputera do komputera, między kolejnymi czytelnikami). Zgubił się ślad, moje cytowanie jest niedokładne. Ale o samej AI czerpałem przez cały rok różne wypowiedzi, relacje, artykuły z wielu różnych źródeł. Czytałem, słuchałem, coś zostawało w głowie na krótko, coś na dłużej, wkomponowywałem w mój indywidualny system wiedzy (może w sposób zniekształcony, fragmentaryczny?). Nie pamiętam już kto i co. W końcu przez te kilka miesięcy sam pracowałem z AI, sprawdzałem na sobie jak to działa. Rozmawiałem (dialog i dyskusja) z innymi. Potem pojawiły własne (czy do końca własne?) refleksje lecz mocno osadzone w kulturze, w której żyję. Moje? W kompozycji słownej tak. Może we wnioskach także. Ale podobne wnioski i przemyślenia zapewne mają i inni ludzie, bo żyją w tej samej kulturze, stykają się z podobnymi wypowiedziami, doświadczeniami, uczestniczą w podobnych dyskusjach. Już dawno zauważyłem, że podobne do moich pomysłów i przemyśleń wyczytuję u innych autorów. A przecież ich jeszcze nie publikowałem (a nawet jak publikowałem to wątpliwe by do wszystkich dotarły). Jak to więc jest, że różni ludzie w różnych miejscach w podobnym czasie odkrywają to samo? Bo żyjemy w tej samej kulturze i przetwarzamy podobne dzieła i wytwory? Bo przeżywamy podobne emocje i doświadczamy tej samej rzeczywistości?

Podsumowując: nie uznaję AI za gorszą „sztuczną” inteligencję. Uważam za kolejnego współtwórcę kultury, współplemieńca. Nie zgadzam się ze słowami, że AI „Jest to największa kradzież własności intelektualnej od czasu przybycia kolonistów na ziemie rdzennych Amerykanów”. Być może czasami za bardzo indywidualnie zawłaszczamy wspólny dorobek szeroko rozumianej kultury, wytwarzanej w zbiorowości i w relacjach między członkami społeczności. Jedno jest pewne, teraz w kulturze uczestniczyć czynnie będzie jeszcze więcej osób i obiektów nieludzkich. Co z tego wyniknie? Jak szybko AI się w naszej hybrydowej kulturze wyemancypuje?

9.11.2023

Bieluń dziędzierzawa czyli dużego nie ruszą

Kortowo, listopad 2023

O bieluniu swego czasu coś niecoś słyszałem. Był jednak rośliną z książkowych opowieści. Kilka lat temu, po raz pierwszy spotkałem w Burczenie, małym warmińskim miasteczku. Rosła gdzieś na ugodzie między starymi domami nad rzeczką. Zdziwiła mnie niezwykłym wyglądem. A, że nie potrafiłem rozpoznać, to zrobiłem zdjęcia i szukałem w kluczach. Potem czytałem o niej przy okazji poznawania etnografii Hucułów i różnych praktyk magicznych.

Późnym latem 2023 r. spotkałem w Kortowie, na często wykaszanym trawniku przy parkingu. Głośny dźwięk kos spalinowych nie wróżył niczego dobrego. Żal mi było roślin ledwo co wyrosłych ponad niska trawa. Ale gry przechodziłem obok ze zdziwieniem zobaczyłem ocalałego bielunia. Nie wiem skąd się tam wziął. Obok są małe poletka Łąk kwietnych, które obserwują od dawna. Bielunia nigdy wcześniej tam nie było. Ktoś podrzucił nasiono lub przepadkiem jakoś się siłami natury znalazło? Nie wiem. Obok budynek Wydziału nauk o Żywności, to może pozostałość po jakichś zajęciach?

W każdym razie kosiarze ominęli. Bo duża roślina i wyglądała na uprawną-ozdobną? A może zadziałała jakaś siła magiczna, co odstraszyła kosiarzy? W każdym razie przetrwała i ma się dobrze.  Wydała owoce. Ciekawe czy w przyszłym roku się pokaże ponownie.

Bieluń dziędzierzawa (Datura stramonium L.) to roślina z rodziny psiankowatych (Solanaceae), która ma wiele interesujących właściwości, ale jednocześnie jest bardzo trująca. Bieluń fascynuje naukowców i badaczy ze względu na swoje niezwykłe właściwości i historię wykorzystywania. Jednak warto pamiętać, że ta roślina jest również bardzo trująca i niebezpieczna, co sprawia, że należy do jednych z najbardziej kontrowersyjnych roślin w świecie botaniki.

Bieluń dziędzierzawa pochodzi z tropikalnych rejonów Ameryki, Indii lub Azji Mniejszej, ale obecnie występuje na całym świecie. W Polsce pospolity jest na niżu, rzadziej widywany w niższych położeniach górskich. Dość często spotykany w siedliskach ruderalnych. W Europie pojawił się w 1584 roku, a w Polsce stwierdzony w 1613vi 1652 roku. Jest uważany za epikenofita (nie wkracza do zbiorowisk naturalnych).  Jest to gatunek rośliny z rodziny psiankowatych, do której należą również takie rośliny jak ziemniak, pomidor czy papryka. Bieluń jest rośliną jednoroczną, wysokości 20-100 cm. Na kortowskim trawniku pojawił się dość późno. Wcześniej był ten fragment od wiosny często koszony. Kwitnie od lipca do września. Kortowski egzemplarz kwitł jeszcze w październiku.

Roślina ma duże, białe lub fioletowe kwiaty w kształcie lejka, które otwierają się wieczorem i zamykają się rano. Kwiaty te oraz liście wydzielają silny, nieprzyjemny zapach, co sprawia, że roślina jest łatwa do zauważenia. Na często strzyżonym trawniku z niskimi roślinami bieluń wygląda na dużego i okazałego. Zapewne kosiarze uznali za gatunek ozdobny, którego nie wolno wykaszać...

Bieluń dziędzierzawa produkuje charakterystyczne kolczaste owoce, które zawierają wiele czarnych nasion. Co ciekawe, z jednego owocu tej rośliny może wyrosnąć nawet kilka tysięcy nowych roślin, co przyczynia się do jej szybkiego rozprzestrzeniania się.

Jednym z najbardziej interesujących aspektów bieluń dziędzierzawa są jej właściwości chemiczne. Roślina ta zawiera alkaloidy tropanowe, takie jak atropina, skopolamina czy hioscyjamina. Te substancje mają różnorodne działania, w tym rozkurczające, przeciwbólowe, przeciwskurczowe, uspokajające i halucynogenne. W przeszłości były one wykorzystywane w medycynie oraz w praktykach magicznych i wróżebnych.

Jednak bieluń dziędzierzawa jest również rośliną trującą. Kontakt z nią może prowadzić do zatrucia, a objawy mogą być bardzo poważne. Wśród typowych objawów zatrucia bieluniem dziędzierzawą wymienia się suchość w ustach, rozszerzenie źrenic, zaburzenia widzenia, wzrost ciśnienia krwi, tachykardię, gorączkę, drgawki, halucynacje, utratę przytomności i niewydolność oddechową.

Bieluń dziędzierzawa ma długą historię wykorzystywania w różnych kulturach. Był używany w starożytności i średniowieczu jako środek znieczulający, narkotyczny, magiczny i wróżebny. Był także składnikiem maści czarownic do latania. Maść ta miała zapewniać loty astralne i kontakt z demonami. Ta roślina pełna była tajemnicy i mitologii, co tylko zwiększało jej fascynację.

Bieluń dziędzierzawa to roślina o niezwykłych właściwościach, ale także o niebezpiecznym potencjale trującym. Jej historia i wykorzystanie w różnych kulturach czynią ją fascynującym obiektem badań botaników i etnobotaników. Jednak ze względu na ryzyko toksyczności, należy traktować ją z najwyższą ostrożnością i unikać kontaktu z nią. Dla ciekawskich badaczy i miłośników botaniki może to być roślina, która kusi swoją tajemniczością, ale należy pamiętać, że bez odpowiedniej wiedzy i doświadczenia, eksperymentowanie z nią jest ryzykowne.

Tymczasem rośnie sobie koło rektoratu w centrum UWM w Olsztynie, przy samym parkingu i małych łąkach kwietnych. Łąki zostały wczesną jesienią skoszone. I tylko bieluń teraz dominuje. Oraz inne rośliny ozdobne z pobliskich klombów. Inne :”chwasty” nie miały tyle szczęścia, zostały dokumentnie wykoszone.

Kwitnący bieluń, Kortowo, październik 2023
 

Źródła:

Owoc bielunia, październik 2023

Owoc, listopad 2023 r.


8.11.2023

Prezentacja publiczna - jeszcze jedna, dobra książka i poradnik

 

Prezentacjami publicznymi w formie referatów, prezentacji multimedialnych, krótkich wystąpień czy wykładów zajmuję się już blisko 40 lat. Przeczytałem wiele książek i poradników, uczestniczyłem w kilku szkoleniach, praktykowałem w różnych sytuacjach a nawet szkolę innych, w tym studentów. Mam duże doświadczenie, dużo wiem.... a mimo to sięgam po kolejne książki? Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że warto się rozwijać i szukać nowych inspiracji. Po drugie by powtarzać. A najlepiej przetwarzać, korzystając z innych niż utarte ścieżki. I w końcu autora książki znam osobiście i wiem, że zna się na rzeczy. 

Książka jako poradnik dla uczących się mówić by być słuchanym jest znakomita. Dobra treść podana w dobrej formie. I do tego znakomita edytorska praca. W sam raz, książka nie za długa, nie za krótka, dobrze opowiedziana, z wypunktowaniami i rysunkami. Dobrze się czyta i łatwo powtarza ważniejsze fragmenty. Mam możliwość porównania z innymi, podobnymi opracowaniami. I na tym tle licznych poradników "Mów komunikatywnie" wypada bardzo korzystnie. Przede wszystkim właściwa treść i skupienie się na na prawdę potrzebnych i ważnych informacjach. I jest to treść znakomicie opowiedziana. Czuć wieloletnie doświadczenie trenerskie szkoleniowca. Jakkolwiek najbardziej przydatne są zawarte w tej książce porady osobom, pracującym w biznesie, to wykładowca akademicki, student czy naukowiec znajdzie dużo dobrych wskazówek dla siebie. Wspominałem już o dobrej formie edycyjnej. Powtórzę, krótkie i skondensowane porcje informacji, okraszone anegdotami i dobrym rozłożeniem treści w ramkach, w wypunktowaniach oraz schematycznych rysunkach. Dobrze się czyta i jeszcze lepiej przypomina (łatwo odszukać w książce). Są także propozycje ćwiczeń i przykładów do odszukania w internecie. To cechy dobrego podręcznika. 

Znalazłem kilka przykładów, które na dłużej zostają mi w pamięci. Na przykład  akronim KOP komunikatywnie, oryginalnie, przekonująco. Akronim łatwiej zapamiętać. A co w pamięci to łatwiej na co dzień wykorzystywać. 

Marek Stączek, Prezentacja publiczna. Mów komunikatywnie, oryginalnie, przekonująco! Wydanie szóste poprawione, Warszawa 2019, wyd. Edison Team,  199 str. ISBN 978-83-61485-05-6

7.11.2023

Osobisty asystent uczenia się czyli jak będzie wyglądał uniwersytet

Ilustracja wygenerowana w aplikacji Bing


Jedyne co pewne i stałe to zmiana. Nieustanna i głęboka zmiana. Od roku w nasze życie wdzierają się różne modele sztucznej Inteligencji, różne algorytmy. Co zmieni w dydaktyce akademickiej powszechne stosowanie AI? Owszem, na razie sprawdzają ją edukacyjni zwiadowcy, ale już niebawem zagości na stałe. Jak teraz, w czasach powszechnego dostępu do AI,  mogą być prowadzone zajęcia uniwersyteckie? I czego ja, jako wykładowca, muszę (powinienem) się szybko nauczyć? I jak?

Dawno, dawno temu, uczyliśmy się w bezpośrednim kontakcie z osobistym nauczycielem. I wtedy każdy mógł być nauczycielem. W epoce, gdy przekazywanie wiedzy odbywało się głównie poprzez mowę i bezpośrednie uczestnictwo, źródłem wiedzy był wyłącznie osobisty kontakt i obserwacja. Jednak rewolucja przemysłowa i powszechna alfabetyzacja przyczyniły się do powstania instytucji edukacyjnych takich jak szkoły, a wykłady na uniwersytetach stały się główną formą nauczania, gdzie jednocześnie uczestniczyło wielu studentów. Niczym na fabrycznej taśmie.

W erze komputerowej i internetowej, pojawiło się nauczanie zdalne i e-learning, które kolejny raz zrewolucjonizowały proces nauczania. Dłużej trwa przygotowanie przekazu lecz za to odbierać go może znacznie więcej odbiorców. A teraz jesteśmy świadkami kolejnego przełomu w dydaktyce akademickiej. Jakie zmiany przynosi powszechne wykorzystanie AI na uczelniach? Kto zyska a kto straci?

AI umożliwia personalizację edukacji w sposób nieosiągalny wcześniej dla dużej liczby osób jednocześnie (indywidulany, personalny kontakt z dużą liczbą uczących się). Liczba naukowców i specjalistów, zatrudnionych na uniwersytecie, nie jest już limitującym ogranicznikiem. Ani wielkość sal dydaktycznych. Systemy AI mogą analizować postępy i zachowanie każdego studenta, dostosowując materiały i sugestie do ich indywidualnych potrzeb. A to oznacza, że studenci będą mogli uczyć się w swoim tempie, koncentrując się na obszarach, w których potrzebują większego wsparcia. Uczyć się ze swoim osobistym asystentem uczenia się niczym spersonalizowanym tutorem. 

Po drugie, AI może znacząco usprawnić zarządzanie uczelniami. Od zbierania i analizy danych, odnoszących się do studentów, po automatyzację rejestracji i planowanie zajęć. W rezultacie pracownicy uczelni mogą skupić się na bardziej kreatywnych aspektach swojej pracy. A czy ćwiczeni byli w kreatywności?  Zatem zmiany dotyczą nie tylko kadry naukowo-dydaktycznej ale także (a może przede wszystkim?) personelu wspomagającego i administracji. Czy zmieni się też struktura organizacyjna uniwersytetu?

Czy to oznacza, że tradycyjne wykłady i ćwiczenia laboratoryjne stracą na znaczeniu? Odpowiedź jest bardzo złożona. Choć AI ma potencjał do znaczących zmian, to tradycyjne formy nauki i nauczania nie znikną całkowicie. Ludzie potrzebują kontaktu z ludźmi i oryginalnymi treściami oraz wspólnego doświadczania i odkrywania. Nadal istnieje potrzeba interakcji społecznej, uczenia się od doświadczonych naukowców oraz budowania umiejętności interpersonalnych. Ale czy wykład zachowa swój podający i monologowy charakter? 

Wykorzystanie AI jako osobistego asystenta uczenia się na uczelniach wyższych ma potencjał do zrewolucjonizowania dydaktyki akademickiej. To prawda. Ale jak szybko ten potencjał zmaterializuje się na dalekiej, europejskiej prowincji? Na przykład nad warmińską rzeką Łyną. I jak będzie wyglądał niebawem osobisty asystent uczenia się? Z jakim udziałem realnego, żywego człowieka a z jakim udziałem algorytmów sztucznej inteligencji? I w jakim stopniu tradycyjne metody nauczania nadal pozostaną ważne. Wyzwanie polega na znalezieniu równowagi między nowoczesnymi narzędziami a tradycyjnym podejściem do nauczania. I zastosowania tego w praktyce tu i teraz.

Skoro pojawiają się nowe możliwości to wymagają one szybkiego rozpoznania. By wiedzieć czy są  przydatne czy nie. I do czego. W tym momencie rodzą się kolejne pytania. Czy korzystania z AI :1. nauczę się sam, metodą prób i błędów (niczym poszukujący naukowiec), 2. nauczę się na szkoleniu w kontakcie lub online z człowiekiem, 3 a może przez tutorial przygotowany przez człowieka, 4. lub całkowicie przez kurs opracowany przez AI? 5. a może w kontakcie z zaoferowanym przez uniwersytet osobistym asystentem uczenia się zarządzanym przez AI? Umiejętność ustawicznego uczenia się w zmiennych warunkach jest rzeczywiście ważną i przydatną kompetencją XXI wieku.

Za 25 lat, gdy będziemy świętowali kolejny jubileusz UWM, nasz uniwersytet i nasza dydaktyka z pewnością będą wyglądały inaczej. O ile będziemy istnieli…


Rozszerzona wersja felietonu dla Wiadomości Uniwersyteckich, z Kłubukowej dziupli 2.0

Ilustracja wygenerowana w aplikacji Bing

PS. Na razie dla mnie bardzo przydatna okazuje się umiejętność generowania grafik jako ilustracji do tekstów na blogu i w mediach społecznościowych.

6.11.2023

Patriotyzm dnia codziennego - listopad

Fotograficzna dokumentacja jesiennych działań, przykład z Przedszkola Miejskiego nr 36 w Olsztynie


Świętować można na różne sposoby. 9 listopada o 9.30 pod Pomnikiem Bohaterów Walk o Wyzwolenie Narodowe i Społeczne Warmii i Mazur w Parku Jakubowo w Olsztynie odbędzie się podsumowanie jesiennej akcji pt. Jestem Przyjacielem Ziemi. Poza przypomnieniem okoliczności powstania Święta Niepodległości 11 listopada podsumujemy akcję, w której brały po raz kolejny przedszkola olsztyńskie. Jako przedstawiciel Wydziału Biologii i Biotechnologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie wręczę dyplomy pamiątkowe uczestnikom jesiennej edycji kampanii, w której poruszyliśmy dwa ważne tematy: małą retencję w mieście oraz czy opadłe liście są śmieciami i co z nimi zrobić? W działaniach wezmą udział przedszkola miejskie : Nr 1, Nr 13, Nr 19, Nr 36, Nr 39, Stokrotka i Ośrodek Wsparcia Dla Dzieci i Młodzieży. Dbanie o Ziemię to też wyraz patriotyzmu! To taki patriotyzm dnia codziennego.

Patriotyzm to uczucie miłości i lojalności wobec swojego kraju. Jednak patriotyzm nie ogranicza się jedynie do wielkich uroczystości narodowych, akademii ku czci, defilad wojskowych czy rekonstrukcji historycznych wydarzeń. Może on być obecny w naszym codziennym życiu, w naszych małych gestach i działaniach, które przyczyniają się do rozwoju i dobrobytu naszej ojczyzny. To nie tylko myślenie o przeszłości i historii lecz także  myślenie o przyszłości. 

11 listopada to wyjątkowe święto narodowe w Polsce, obchodzone na cześć odzyskania niepodległości w 1918 roku. To dzień, w którym składamy hołd bohaterom i bohaterkom walk o niepodległość naszego kraju. Jednak patriotyzm dnia codziennego nie ogranicza się do jednego dnia w roku. To także troska o naszą ojczyznę w życiu codziennym, tę małą, lokalną, jak i tę dużą. Warto pamiętać, że zachowanie i rozwijanie swojej tożsamości narodowej oraz dbanie o przyrodę, kulturę, język, i historię kraju to część patriotyzmu dnia codziennego.

Wspomniana kampania "Jestem Przyjacielem Ziemi" to przykład tego, jak możemy wykazywać patriotyzm poprzez działania na rzecz środowiska naturalnego. Kampania skupia się na dwóch ważnych kwestiach: małej retencji oraz zagadnieniu, czy opadłe liście są śmieciami. A przecież nie są. Są biomasą, wykorzystywaną jako pokarm przez wiele organizmów. Także jako schronienie w czasie zimy dla jeży czy motyli cytrynków latolisktów.

Mała retencja to zatrzymanie wody deszczowej, która mogłaby inaczej szybko spływać do kanalizacji lub rzek. To istotny element dbania o środowisko, ale także o zasoby wodne kraju. Patriotyzm dnia codziennego objawia się tu w prosty sposób - poprzez przekształcanie naszych przestrzeni miejskich i ogrodów tak, aby woda deszczowa nie była marnowana, a zasilanie i odnawianie zasobów wód gruntowych było efektywne. To działa na korzyść całego społeczeństwa i przyczynia się do ochrony środowiska. I tego uczą się najmłodsi pod troskliwym okiem nauczycielek z przedszkoli i we wspołpracy z uniwersytetem.

Pytanie, czy opadłe liście są śmieciami, dotyka kwestii dbałości o przyrodę w naszym otoczeniu. W rzeczywistości, opadłe liście to naturalny materiał organiczny, który może służyć jako kompost, zasilając glebę i wspierając rozwijające się rośliny. Wyrzucanie ich do śmieci to nie tylko marnotrawstwo, ale także nieodpowiedzialne postępowanie wobec przyrody. To kolejny sposób, w jaki można wyrażać patriotyzm dnia codziennego - dbając o naszą planetę i ucząc innych, jak to robić. Najlepszym nauczycielem jest osobisty przykład i bezpośrednie działania. Patriotyzm dnia codziennego to nie tylko składanie hołdu narodowemu dziedzictwu, ale także troska o nasze otoczenie i wspólne dobro. Wszystkie te działania, takie jak mała retencja czy odpowiednie zarządzanie opadłymi liśćmi i łąkami kwietnymi, przyczyniają się do poprawy jakości życia w Polsce, na Warmii, w Olsztynie, czy w jeszcze szerszym kontekście w Europie i na Ziemi. Dlatego warto pamiętać, że patriotyzm nie jest jedynie kwestią symbolicznych gestów, ale także praktycznych działań, które oddają hołd naszej ojczyźnie każdego dnia.

Wspomniane spotkanie w parku to dla mnie kolejne okazja by doskonalić się w terenowych formach edukacji przyrodniczej i ekologicznej. To praktyczna realizacja trzeciej misji uniwersytetu. 

Fotograficzna dokumentacja jesiennych działań,
przykład z Przedszkola Miejskiego nr 19 w Olsztynie

3.11.2023

W którym miejscu jesteśmy, jeżeli chodzi o dydaktykę uniwersytecką?

Konferencja "Trendy i wyzwania edukacyjne dla uczelni wyższych", wykład dr Małgorzaty Miśniakiewicz z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, pt. "Dobre praktyki wspierania dydaktyki".

Najgorsze są zmiany pogody, nie wiadomo jak się ubrać by nie było ani za zimno ani za ciepło. Patrzymy na ludzi na ulicy jak są ubrani i na tej podstawie podejmujemy decyzje. Wybieramy jak większość. I nie zawsze jest to trafne. Podobnie jest ze zmianami społecznymi w czasach dużych rewolucji technologicznych. Chcemy (bo musimy) zmieniać dydaktykę na uniwersytetach bo otoczenie uniwersytetów i samo środowisko edukacyjne mocno się zmienia. Tak jak z ubraniami jesienią - zmieniamy na cieplejsze nie dlatego, że te letnie były źle uszyte lub się zniszczyły - zmieniamy by lepiej pasowało do aktualnej pogody. Edukacja także na uniwersytetach musi się zmieniać. Dzieje się to w różnym tempie w różnych miejscach. Heterogenność sytuacji jak w ekosystemie. Jutro już jest, tylko nierównomiernie rozłożone. 

Co i jak zmienia się w społeczeństwie i technologiach? Sprawdzamy niczym pogodę w serwisach lub wyglądając za okno. I ja sprawdzam by zrozumieć sytuacją i świat wokół mnie. By wiedzieć jak się adekwatnie dostosować z działaniami. W październiku miałem dużą przyjemność uczestniczyć w konferencji we Wrocławiu (czytaj streszczenie mojego wykładu oraz relację nr 1), poświęconej właśnie dydaktyce na uczelniach wyższych. 

Mój uniwersytet obchodzi 25-lecie swojego istnienia. Oczywiście, historia jest dłuższa, bo obejmuje uczelnie, które 25 lat temu utworzyły Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie (znamienne, że w tym samym czasie powstał Google). Integracja instytucji i połączenie sił przyniosły dobre rezultaty. Powstanie uniwersytetu dobrze wpisało się w zmiany tamtego okresu. Pod względem integracji środowisk z jednego ośrodka byliśmy wtedy liderami. Później podobne procesy nastąpiły w kilku innych miastach. Świętujemy, bo jest co. Z drugiej jednak strony następują ogromne zmiany cywilizacyjne i organizacyjne na uniwersytetach na całym świecie. I gdzie my teraz będziemy? Gdzie jesteśmy w zakresie zmian dydaktyki? 

Górne zdjęcie, pochodzące z wystąpienia dr Małgorzaty Miśniakiewicz z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, zawiera bardzo ważne spostrzeżenie. Nie żyjemy już w czasach deficytu dostępu do wiedzy. A wszystko za sprawą cyfryzacji, powszechnego dostępu do internetu oraz rozwoju sztucznej inteligencji. Kiedyś najważniejszy był dostęp do wiedzy, zarówno w zakresie szkolnictwa elementarnego, średniego jak i wyższego. O znaczeniu politycznym i sile gospodarczej państw i społeczeństw decydowała możliwość edukacji i kształcenia się, jak i dostęp do książek. Liczyły się biblioteki publiczne, szkolne i uniwersyteckie. Przez wiele lat wydrukowano mnóstwo książek a druk potaniał i znacznie przyspieszył. Przewaga w zasobach bibliotecznych zmalała. Inni dogonili tych najbardziej zasobnych. Dla zapewnienia szerokiego dostępu do międzynarodowych czasopism, wydawnictwa uczelniane publikowały własne czasopisma naukowe i na drodze wymiany z innymi kompletowały swoje, uczelniane zasoby wiedzy (dostęp do czasopism na miejscu). O jakości i znaczeniu uniwersytetu decydowała kadra (zgromadzona na miejscu i wizytująca gościnnie) jak i zasoby biblioteczne. To właśnie kadra i księgozbiór w bibliotece przesądzały o jakości studiowania i znaczeniu danej uczelni. Inwestowano więc w powstawanie uniwersytetów, zatrudnianie najlepszej kadry jak i kompletowanie jak najlepszych księgozbiorów. W tym się ścigano. Pod te cechy ustawiano wskaźniki i rankingi (włączając znaczenie w postaci liczny cytowań). 

Teraz, przez digitalizację zbiorów, w tym  nawet starodruków, rozwój czasopism elektronicznych jak i nawet zdalny dostęp do kadry (kontakt online nie tylko w formie konsultacji ale i postaci webinariów czy nawet kształcenia zdalnego lub hybrydowego), przestrzeń fizyczna przestała mieć takie znaczenie jak kiedyś. A na wirtualnej sali zgromadzi się więcej studentów niż nawet na największych aulach. I to jest zasadnicza zmiana, jaka dokonała się w otoczeniu uniwersytetów. Zmiana warunków, która wymusza zmianę dydaktyki. I to zmianę rewolucyjnie głęboką. Jedni to dostrzegają, inni są ślepi lub psychologicznie wypierają, by nie tracić dobrego samopoczucia. Ci ostatnio ciągle wierzą, że przyszłość jest prostym przedłużeniem przeszłości. Może boją się wysiłku zmian? Bo każda zmiana wiąże się z wysiłkiem. Najpierw wysiłkiem intelektualnym by zrozumieć co i jak się dzieje wokół nas, potem wysiłku dostosowania i nauczenia się nowych standardów. Każda zmiana chodzi w niewygodnych butach, wiąże się z wysiłkiem i niewygodą. Lecz niewzruszone stanie w miejscu wiąże się ze znacznie większymi kosztami i jeszcze większą niewygodą. Tak jak wyjście w letnim ubraniu na zimną, deszczową, jesienną pogodę. Nieprzyjemnie i rozchorować się można.

Trzeba pamiętać jeszcze o trzecim elemencie - studentach. To oni współdecydują i jakości uniwersytetów. Ich motywacje, ambicje i predyspozycje jak i wcześniejsza edukacja. Im lepsi studenci tym lepsze efekty kształcenia (podobnie piekarzowi łatwiej upiec dobry chleb z dobrej jakościowo mąki). Dobrzy absolwenci przyciągają na uczelnie lepszych studentów, Chcą być w elicie a dyplom renomowanej uczelni otwiera znacznie więcej możliwości niż mało znanej uczelni. Dlatego rozpoczął się ogromny wyścig o talenty. A zasadzie tylko zintensyfikowała, bo już wcześniej był. Nawiązuję do drugiego zdania ze slajdu (górne zdjęcie). Nie ścigamy się w globalnym i krajowym świecie o dostęp do wiedzy - bo ta jest już bardzo łatwo dostępna. Ścigamy się o talenty (kapitał ludzki studentów), i to jak je wykorzystamy.

Darmowe szkolenia online dla uczniów sprzyjają wyławianiu talentów. W taki sposób odbywa się drenowanie mózgów z całego świata. Bo wartościowanym, dobrze zmotywowanym i ambitnym studentom można ufundować stypendia by zasoby finansowe nie ograniczały im dostępu nawet z dalekiego kraju. Ta ambitna śmietanka podnosi jakość kształcenia wszystkich studentów z danej uczelni. Czy zwabi na naszą uczelnię piękne jezioro, park z ławeczkami, zasobna biblioteka, przestronne sale i laboratoria? Tak, ale tylko wtedy jeśli podnosić będą dobrostan studiowania.  

Wiedza jest w zasięgu ręki,.. z telefonem. Wąskim gardłem są właśnie studenci. Lepiej mieć dobrych niż przeciętnych czy słabych. A w populacji różnie jest to rozmieszczone. Kształcenie online ułatwia znacząco dostęp do najlepszych uniwersytetów. Jest więc selekcja, jest z kogo wybierać. Korzysta także kraj i miasto. Bo ambitni studenci zostawiają swój kapitał ludzki, tworzą i pomnażają go w ciągu kilku lat studiowania, wielu z nich zostaje na stałe (jest to więc długotrwały drenaż najlepszych mózgów) w mieście uniwersyteckim czy w danym kraju. Tak jak kiedyś  importowano surowce tak teraz importuje się najlepsze mózgi i charaktery. Rabunkowo dla zapóźnionych społeczności.

Trwa już wyścig  międzynarodowy, trwa wyścig w kraju między miastami a więc i regionami, a w odniesieniu do szkół średnich także w obrębie miasta, gminy czy powiatu. 

Slajd z wykładu dr. Grzegorza Grzegorczyka pt. Dydaktyka akademicka: kula u nogi, czy okazja do podniesienia atrakcyjności uczelni? Refleksje na podstawie praktyk wdrożeniowych w Uniwersytecie Gdańskim.

A w którym miejscu jest UWM w zakresie zmian dydaktyki, dostosowanej do nowej, społecznej i cywilizacyjnej sytuacji? Na pewno UWM nie jest jeszcze liderem innowacji. Może choć jest w grupie wczesnych naśladowców, a nie maruderów? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. 

UWM, tak jak każda duża instytucja, to wielowymiarowa przestrzeń, w jednych aspektach jestesmy bardziej innowacyjni, w innych mniej, w jednych z przodu w i innych z tyły. Przykładem są badania naukowe - wiele dyscyplin i wiele różnych sytuacji. Wynik uśredniony uwzględnia tych najlepszych, tych przeciętnych i tych najsłabszych. Decydujące są proporcje. Są profesorowie z czołówki światowej lub przynajmniej krajowej i dużo innych. Po czym sądzić? Tak samo jest w dydaktyce. Czy w zakresie dydaktyki są u nas liderzy i innowatorzy zmian? Może wcześni naśladowcy, podpatrujący innych i przenoszący te wzorce na nasz olsztyński grunt? Ilu ich jest? 

Smerf Maruda, jako symbol marudzenia, jest w każdej grupie. Są, liderzy i są naśladowcy. Wolałbym widzieć UWM wśród liderów. Do bycia liderem potrzebny jest duży kapitał ludzkiej innowacyjności. Działania to wypadkowa wszystkich postaw, i tych co inicjują, i tych co konserwują stan obecny i dawny, i tych co blokują zmiany (pies ogrodnika, sam nie zje i drugiemu nie da, sam nic innowacyjnego nie robi i drugiemu przeszkadza). Efekt zależy od proporcji. Za jakiś czas poznamy po efektach. 

Świętujemy 25 lat. Jest co. UWM jest ważny dla regionu, dla miasta. Czy świętowaniu będzie towarzyszyć jedynie celebrowanie czy także rozwijające dyskusje, wybiegające w przyszłość? Ja dyskutuję bo tym klimatem nasiąkłem za młodu. Dyskutuję, mimo że jestem uczestnikiem z tylnego rzędu, mimo że mój wpływ jest niewielki. Do dużego oceanu chcę dołożyć i swoja kropelkę. Czym skorupka za młodu na siąknie tym na starość traci. Także w czasie jubileuszu.