|
Biblioteka Uniwersytecka, wystawa plansz z qr kodami, linkującymi do poszerzonych treści w Internecie. Przekaz edukacyjny w nieoczywistym miejscu uniwersytetu. |
Na prośbę czytelniczki bloga zamieszczam więcej przemyśleń na temat wykładów aktywizujących. Po co w ogóle o nich mówić? Przecież wszystko było i jest dobrze? Najważniejsza jest treść a studenci niech się postarają, bo przecież zawsze tak było i my jakoś sobie radziliśmy (jako studenci). Tak, ale w tak zwanym międzyczasie sporo się zmieniło w społeczeństwie i technologiach. To jest inny świat. Już nieco inaczej funkcjonujemy i mamy inny dostęp do wiedzy. Trudno tego nie dostrzec.
W czasie niedawnego Jamu projektowego UWM pojawiło się kilka ciekawych spostrzeżeń. W Jamie uczestniczyli w nim pracownicy, studenci i licealiści. Co prawda był poświęcony rozwojowi zrównoważonemu na uniwersytecie ale tematyka zajęć dydaktycznych wyszła mimochodem jak szydło z worka. Wskazuje to na rzeczywisty problem. Jednym z kreatywnych pomysłów była propozycja by część treści teoretycznych zastąpić materiałami online, w tym także poukładanymi w formie gamifikacji (grywalizacji). Pojawił się także problem braku przestrzeni fizycznej dla studentów (do samorozwoju). Powstały pomysły pokojów socjalnych z kuchnią. Studenci wskazują na przeciążenie programów i nadmiar zajęć. Są zmęczeni. I aby było więcej czasu dla siebie i dla zdrowia, proponują właśnie przeniesienie części zajęć teoretycznych do Internetu w postaci różnych wykładów i krótkich treści. Ułożenie z nich różnych gamifikacji to próba uatrakcyjnienia i zwiększenia motywacji do przyswajania treści. Z moich dyskusji i ankiet, przesłanych studentom wynika, że chcą więcej zajęć praktycznych i ćwiczeniowych. Czyli to nie jest tak, że są leniwi i unikają wykładów. Chcą się uczyć bardziej praktycznie i efektywnie. Dostęp do wiedzy teoretycznej jest łatwiejszy niż kilkadziesiąt lat temu. Kiedyś miało sens na wykładzie przedstawiać sporo informacji, bo to był jedyny skuteczny sposób na dostęp do wiedzy. Nawet książek zbyt wielu w bibliotece nie było. Teraz znaczna część wiedzy dostępna jest nawet przez telefon komórkowy (jeśli ma dostęp do Internetu). Nierzadko studenci szybciej do niej docierają niż wykładowcy. Już chociażby z tego powodu wykłady w części powinny się zmienić. Ale jak?
Jednocześnie ważny jest bezpośredni kontakt z naukowcami, wykładowcami, którzy relacjonują swoje badanie i sposoby dochodzenia do wiedzy. Trzeba samemu prowadzić badania naukowe, pisać i czytać aktualne publikacje, uczestniczyć w konferencjach, specjalistycznych dyskusjach by być na bieżąco. Czy wystarczy tak jak dawniej ciekawie opowiedzieć o badaniach? Ale jest jeszcze niezbędna część teoretyczna, pokazująca całość wiedzy w danej dyscyplinie. Temu miały i mają służyć wykłady. Niemniej czasem wykłady są prowadzone w formie "karaoke" - nudne czytanie ze slajdów (zwracają na to uwagę studenci z wielu uczelni). Gdy było mało książek i nie było powszechnie dostępnego Internetu to nawet taka nudziarska forma miała sens. Ale czy obecnie?
W pedagogice już dawno zauważono, że wykład mówiony to jedna z mniej efektywnych form nauczania. Zamieszczona obok ilustracja w sposób uproszczony i schematyczny przedstawia skuteczność zapamiętywania treści. Wiadomo, że wykład wykładowi nie jest równy. Bywają mocno angażujące studentów wykłady, przedstawiane tylko w formie mówionej. O wiele bardziej efektywnym sposobem przenoszenia informacji z pamięci tymczasowej do trwałej jest większe zaangażowanie studentów, nauka przez działanie, nauczanie innych itd.). Czyli oddziaływanie na większą liczbę zmysłów i kanałów przetwarzania informacji. I bez wątpienia większy wysiłek.
Co nauki biologiczne mogą wnieść do dydaktyki? Neurobiologię i wyrastającą z nich neurodydaktykę. Dzięki odkryciom neurobiologicznym wiemy dużo więcej o procesach, zachodzących w mózgu i o uwarunkowaniach zapamiętywania. Czyli już nie tylko intuicja i praktyka pedagogiczna lecz i mocne osadzenie w rzeczywistych procesach biologicznych. Jest to niejako odświeżenie i poszerzenie starych metod o wnioski i wiedzę szczegółową, wynikającą z neurodydaktyki. Lepiej rozumiemy działanie mózgu i proces uczenia się. Można pełniej wyjaśnić dawne metody, dlaczego są one skuteczne. Oraz dlaczego inne nie są skuteczne. Niektórzy odkryją, że wiele elementów już stosujemy na zasadzie dydaktycznej intuicji. Ale pojawiło się wiele nowych i zaskakujących elementów wiedzy, które czasami burzą nasze wcześniejsze stereotypy w myśleniu o procesach uczenia się,
I tu dochodzimy do wykładów aktywizujących. Chodzi o to, by wprowadzić różnorodne elementy aktywności. Na przykład nie siedzieć za biurkiem tylko chodzić po sali, bo ruch mobilizuje mózg słuchacza. Podświadomie mózg włącza uwagę, bo chce wiedzieć czy coś zbilżającego się nie jest czasem jakimś zagrożeniem. Ważny jest dialog i rozmowa, więc w czasie wykładu warto zaplanować i organizować nawet krótkie momenty, w których studenci dyskutują, w tym między sobą (bo wtedy w dyskusję zaangażowanych jest więcej osób). Dla zwiększenia zapamiętywania warto organizować im różne formy przetwarzania informacji, np. wskazując na szerszy kontekst, prowokować do pytań, do krótkich podsumować, do notowania ręcznego, to tworzenia notatek graficznych (mapy myśli, schetnotki itp.). Przyzwyczajeni jesteśmy do półtoragodzinnych wykładów. Badania wskazują jednak, że jednostki wykładowe, porce informacji, powinny być znacznie krótsze, poprzedzielane różnorodnymi aktywnościami studentów. może planu zajęć nie trzeba zmieniać, wystarczy inaczej przeprowadzać wykłady.
Ogólne treści i zalecenia można przetworzyć na konkretne i różnorodne działania. Część z nich wielu wykładowców już stosowała. Dzięki badaniom neurobiologicznym i osiągnięciom neurodydaktyki będą mogli je stosować z większym poczuciem sensu i przydatności,. Z niektórych pomysłów już skorzystałem i dostrzegam ich wartość. Będę uczył się dalej tych prostych z pozoru tricków.
Mózg uczy się z wysiłkiem. Im więcej wysiłku tym lepsze rezultaty w zapamiętywaniu. W wykładach aktywizujących chodzi o takie zmiany, by zapewnić większy wysiłek w uczeniu się i to na różne sposoby. I warto uświadomić to studentom oraz nauczyć ich jak się uczyć efektywnie. Przekonać do większego wysiłku, który przełoży się na lepsze efekty uczenia się, widoczne choćby w czasie egzaminów.
Skończyłem biologię nauczycielską na WSP w Olsztynie. Razem z koleżankami i kolegami byłem dobrze przygotowany do zawodu. Zdobywałem doświadczenie i cały czas doskonaliłem się poprzez fachową pedagogiczną lekturę jak i różne kursy. Teraz odkrywam, że jest to niewystarczające. Przede wszystkim dlatego, że zmieniło się środowisku i otoczenie technologiczne. Mój dydaktyczny dyskomfort nie wynika z wcześniejszego, złego przygotowania. Pojawiły się zupełnie nowe wyzwania i nowe okoliczności.
Jaki jest współczesnych student, jak pracuje i w jakich warunkach? Na to pytanie trzeba sobie ponownie odpowiedzieć. Nie wystarczy cofnąć się w pamięci do swoich, studenckich czasów ani do obserwacji z początków pracy. Młodzi ludzie, cyfrowi tubylcy, wychowali się wśród ekranów. Znacznie mniejszy mieli dostęp do podwórka i podwórkowych warunków socjalizacji. W jednych sferach są przed nami, w innych uwidaczniają się różne deficyty, np. w odporności na stresy i trudności, w umiejętnościach pracy zespołowej itd.
Co cechuje współczesność? Przede wszystkim niewyobrażalnie łatwy i szeroki dostęp do informacji, tak jak nigdy wcześniej. Po drugie doświadczamy nadmiaru bodźców. Dużo się zmieniło. To tak jak z uprawą żyta na polu suchym lub wilgotnym, w czasie normalnego lata i w czasie suszy lub dużej liczby opadów. W nowych warunkach trzeba dostosować te same zasady i procesy do aktualnej sytuacji by zwiększyć efektywność, wydajność.
Po lekturze i kilku różnych szkoleniach dostrzegam wartość metody design thinking w opracowaniu nowych pomysłów na zajęcia i na wykłady. Po pierwsze zaczynam od "empatyzacji", poznawania na nowo moich obecnych studentów, cyfrowych tubylców. Pytam, szukam adekwatnych raportów z badań, rozsyłam ankiety do swoich studentów. Chcę zaktualizować swoją wiedzę o odbiorcy wiedzy.
Dlaczego się "medialnie afiszuję" z tymi różnorodnymi rozważaniami, pisząc i mówiąc o tym publicznie? To nie jest medialna promocja ani afiszowanie się, to proces porządkowania i publicznej dyskusji. Te nie tylko blogowe i facebookowe dyskusje i szersze opisywanie różnych działań czy dostrzeżonych problemów lub wyzwań to sposób na uporządkowanie myśli. Linearność pisma umożliwia inny sposób refleksji i dopracowywania myśli. Samo rozmyślanie nie jest wystarczające. Nawet rozmowy i dyskusje nie wystarczą. Pisanie bez wątpienia wspiera procesy myślenia i dlatego warto z tego korzystać. Jakaś kolejne forma samoaktywizacji. Po drugie pisanie tu na blogu jest dzieleniem się z innymi i niejako spłatą "długu", jest sposobem na pracę zespołową. Każdy musi coś wnieść, dać coś od siebie. Cisi obserwatorzy i słuchacze niejako pasożytują na wysiłku innych i nie odwzajemniają się własnym wkładem. Prędzej czy później będą wykluczeni z zespołu crowdlearningowego. Bo zwyczajnie nie lubimy społecznych pasożytów i pasażerów na gapę. Czerpiesz od innych to i sam coś wnieś. I po trzecie, pisząc chcę być widoczny i w ten sposób szukam kontaktu z innymi specjalistami, zajmującymi się tymi samymi problemami. Często wiedzą już więcej, zaszli w eksperymentach dalej. Publiczne pisanie to odszukiwanie się w globalnej wiosce.
|
Fragment anonimowej ankiety z odpowiedziami studentów. Jak widać są problemy z ich aktywnością na wykładach. Prostymi z pozoru zabiegami można poszerzyć im możliwości dyskusji a przez to zwiększyć efektywność zapamiętywania i uczenia się. Nawet na wykładzie. |
Przestrzeń internetowa i tam prowadzona dyskusja (na blogu, facebooku, Teamsach) to jakiś substytut brakujących rad wydziału: zniknęła przestrzeń do wspólnego informowania się, dyskutowania, analizowania, przekonywania się. Teraz dyskusja realizowana jest tylko w wąskich komisjach ale bez publicznych debat, włączających wszystkich pracowników (informowanie o zachodzących i planowanych zmianach, ponadto szersze wykorzystanie doświadczeń i wiedzy pracowników). Doświadczamy zaniku kolegialności na rzecz menadżerskiego zarządzania typowego dla korporacji. Te drugie są też skuteczne, tylko czy my już potrafimy je stosować? Może to tylko powierzchowne naśladowanie wzorców bez głębszej implementacji? Moim zdaniem dyskusja publiczna nie przeszkadza a wręcz pomaga, nawet w systemie zarządzania menadżerskiego (jakże nowego w polskim środowisku akademickim).
Moje inspiracje dotyczące wykładów aktywizujących pochodzą z Politechniki Gdańskiej, Centrum Nauki Kopernik oraz crowdlearningowych grup nauczycielskich (w tym Superbelfrzy RP). Przekonuję się, że można do zaprojektowania przedmiotu wpleść sporo rozwiązań czy nawet procesu tworzenia zajęć metodą design thinking. Sam chcę pogłębić znajomość tego narzędzia. Byłem uczestnikiem na Jamie UWM, czytałem i poznawałem, teraz próbuję się jako organizator. Nauczyć się samemu i potem uczyć innych a przede wszystkim stosować na co dzień. Czyli wracamy do zamieszczonej wyżej grafiki ze skutecznością zapamiętywania, realizowana w praktyce.
Po 30 latach pracy powinienem być profesjonalistą: solidna wiedza i długa praktyka (refleksje i ewaluacje to informacje zwrotne). A jednak nie czuję się. Bo zmieniła się sytuacja i warunki. Nawiązując do wcześniejszego porównania z uprawą zboża: 30 lat rolnik uprawia żyto, więc się na tym zna? Ale gdy następują zmiany klimatu i zmienia się dostępność np. wody, to coś musi zmienić by uzyskiwać przynajmniej takie same plony jak kiedyś. Może zamienić na kukurydzę lub inną roślinę uprawną, dobrze rosnącą w nowych, cieplejszych i bardziej suchych warunkach? Może nawadniać swoje pole? Tylko wcześniej trzeba zadbać o dostępne zasoby wody. W każdym razie coś trzeba zmienić. Zmiana nie wynika z braku kompetencji lecz z powodu zmian środowiska, otoczenia. W odniesieniu do dydaktyki tymi zmienionymi warunkami jest np. powszechność dostępu do wiedzy i nowe pokolenie, wyrosłe w innych warunkach, z innymi uwarunkowaniami psychicznymi i społecznymi. Dostrzegam wśród obecnych studentów mniejsze umiejętności współpracy w grupie i większe obawy przed zabieraniem głosu, większą nieufność w stosunku do wykładowcy jak i w stosunku do innych studentów. Może to także dodatkowy efekt długiej nauki zdalnej i braku kontaktów bezpośrednich? Może trzeba najpierw stworzyć z nich współpracującą grupę a dopiero potem zająć się tworzeniem warunków, w których będą mogli zdobywać wiedzę "twardą"?
Dużo pytań, wiele wyzwań i potrzeba douczania się. Namacalnie na sobie doświadczam czasów konieczności uczenia się przez całe życie. Mnie tego na studiach nie uczono. W czasach mojej młodości wydawało się, że jak się nauczę zawodu to do emerytury będę z tego korzystał. Na studiach kupowałem podręczniki akademickie, te fachowe z różnych działów biologii jak i te metodyczne. Wydawało mi się, że niezbędnym elementem dobrego warsztatu zawodowego jest podręczna fachowa biblioteczka. Czy tego uczyć obecnych studentów? Część z moich domowych książek w sporym zakresie jest już nieaktualna, ponadto korzystam z ogromnych zasobów internetowych. Wykształcone na studiach nawyki dla mnie samego są w sporej części nieprzydatne. To jak miałbym tego uczyć nowe pokolenie?
Zrozumieć współczesność, wyobrazić sobie przyszłość i do takich warunków przygotowywać studentów. Czyli trzeba się uczyć nieustannie. Uczyć się jak się uczyć i jak projektować dobrą i efektywną przestrzeń do uczenia się dla innych. Nie tylko nauczyciel lecz i projektant.