Jubileusze skłaniają do refleksji i pozawalają wydobyć z pamięci to, co dawno wydawało się zapomniane. I teraz przypominam sobie to, co z zakamarków mojego mózgu wydobyło jubileuszowe spotkanie w bibliotece.
Biblioteki są przestrzenią międzyludzkich zbliżeń, w ostatnich latach coraz bardziej to sobie uświadamiamy. Nie tylko magazyn książek ale
miejsce wielowymiarowych spotkań. Czasopisma spełniają rolę katalizatora i wirtualnego miejsca współpracy. Na łamach spotykają się ludzie, którzy być może nigdy by o sobie nie usłyszeli (przeczytali). Redakcja zamawiając tematyczne teksty prowokuje i inspiruje autora do różnych przemyśleń. O niektórych zagadnieniach być może nigdy bym nie pomyślał, a przynajmniej dogłębniej. Bo żeby coś napisać, trzeba się zastanowić, przemyśleć, poszukać.
Variart - pismo społeczno-kulturalne spełnia rolę takiego wirtualnego salonu.
Jeszcze w czasach Wyższej szkoły Pedagogicznej w Olsztynie często słyszałem, że nie ma ludzi z uczelni „na mieście”, że nielicznie i zbyt rzadko uczestniczą w życiu miasta, tym artystycznym, kulturalnym, społecznym, że żyją w izolacji, sami dla siebie. A „miasto” potrzebuje obecności elit. Jeszcze mocniej to wybrzmiewało po powstaniu uniwersytetu. Kortowo nie bywało generalnie „na mieście” a miasto nie zachodziło do Kortowa. Dwa światy tylko mało zachodzące na siebie. W tych opiniach, kierowanych pod adresem środowiska akademickiego było można wyczuć i prośbę i nadzieję – bądźcie z nami bo potrzebujemy naukowców, profesorów, wykładowców, liczymy na aktywność i oponie. Uczestniczyłem więc w różnych wydarzeniach nie tylko z ciekawości i przyjemności ale także ze swoiście rozumianego społecznego obowiązku. Ta społeczne,
trzecia misja uniwersytetu coraz mocniej jest akcentowana w ostatnich latach.
Wwłaśnie z takich oczekiwań wyrósł klub profesorów Collegium Copernicanum, jeszcze w środowisko wuespesowskim oraz narodziła się idea kawiarni naukowych. Zebrane doświadczenie i zdobyte przemyślenia owocowały coraz to nowymi inicjatywami, już uniwersyteckimi. Nieustanne otwieranie się, poszukiwanie. Bo ja całkiem poważnie traktuję to, że nasz uniwersytet jest warmińsko-mazurski, a więc przede wszystkim dla lokalnego i regionalnego środowiska. Bez zapatrzenia się zbytniego w prestiżowe punkty i rankingi.
Ile z tego wyszło? Trudno mi powiedzieć. Warto przy tej okazji wspomnieć przynajmniej dwie, niezwykle zasłużone osoby, plastyka profesora Geno Małkowskiego i kameralistę profesora Leszka Szarzyńskiego. Zwłaszcza ten ostatni z zespołem
Pro Musica Antiqua z kulturalną misją odwiedził ogromną liczbę miasteczek i wsi w naszym regionie. Takie osoby są dla mnie wzorem i inspiracją jednocześnie.
Nauka jest elementem kultury. Nauki przyrodnicze zostały zepchnięte na margines kultury popularnej a nawet kultury oficjalnej i tak zwanej wysokiej. Nauki ścisłe zostały niejako wypchnięte z życia publicznego i zamknięte w swoim specjalistycznym getcie. Nie rzadko humanista z samozadowoleniem podkreśla, że nie zna się na fizyce, matematyce biologii, medycynie czy biotechnologii. Nieznajomość podstawowych praw naukowych podkreślana bywa z dumą – przecież jestem humanistą, nie jest mi to potrzebne. Czyżby? Czy można zrozumieć świat wokół nas i samą kulturę bez nawet elementarnej wiedzy przyrodniczej? Znacznie rzadziej można usłyszeć głos scjentysty, że nie chodzi do teatru, filharmonii czy nie czyta literatury pięknej. Nawet jak nie czyta i nie ogląda, to raczej uznaje to za rzecz wstydliwą i się z tym nie obnosi.
Na jubileuszu dziesięciolecia Variartu Iwona Bolińska-Walendzik przypomniała mi skąd się wziął pomysł na zaproszenie do pisania felietonów. Było to na wernisażu Elwiry Iwaszczyszn w Radiu Olsztyn (górne zdjęcie,wtedy powstała tam Galeria pod Antenką – nie wiem czy jeszcze istnieje). Wygłosiłem tam nieco stylizowaną na naukową recenzję laudację pracy Elwiry Iwaszczyszyn. Powaga z ironią się przeplatała, biologia ze sztuką. A skąd się wziąłem na wernisażu? Z komentowania zdjęć na Facebooku, które Elwira Iwaszczyszyn pokazywała, a potem powstała z tego niezwykła, ptasia wystawa. Być może wcześniej niż wystawa była
Noc Biologów (albo ciut później), w czasie której w holu Collegium Biologiae, na rzutniku wyświetlane były ptasio-komiksowe prace Elwiry Iwaszczyszyn. A co było wcześniej? Najpewniej były spotkania, gdzieś w artystycznych miejscach Olsztyna, na jakichś wernisażach, może na spotkaniach z Mateuszem Iwaszyczyszynem (poznałem go jako barda w czasach studenckich, gdy występował w naszym studenckim klubie Docent).
W każdym razie w czasie radiowego wernisażu Iwona Bolińska-Walendzik wpadła na pomysł, aby zaprosić mnie do pisania felietonów do VariArtu. Był to rok
2014.
Felietony są krótkimi formami wypowiedzi.
Zwięzłość jest trudnością. Nie można się rozpisywać. I jeszcze wszystko zamknąć w jakieś stałej ramie tematycznej. Z oczywistych względów dla mnie była to biologia a z wyzwania była to
biologia przemieszana z kulturą. Już wcześniej uczyłem się tej formy wypowiedzi i w jakimś sensie nietypowej edukacji pozaformalnej.
Zaczęło się w 2005 roku od Gazety Uniwersyteckiej, dodatku do Gazety Olsztyńskiej. Nie ma już tego dodatku od dawna. Potem pojawiła się stała rubryka z felietonem w miesięczniku Wiadomości Uniwersyteckie, przez pewien czas symultanicznie ukazywały się w obu pismach. Potem zostały tylko Wiadomości Uniwersyteckie. Po kilku latach zrezygnowałem, bo czułem się trochę wypalony, a uznałem, że nie ma sensu pisać na siłę. Ale był jeszcze i dodatkowy powód, który w tym miejscu przemilczę.
Były także felietony pt.
Z Kłobukowej dziupli, zamieszczane na stronie internetowej Radia Olsztyn, ze zdjęciami redaktora Sławomira Ostrowskiego. To z jego pomysłu i inicjatywy powstał ten przyrodniczy, radiowy felieton. W planach było nagranie tych felietonów także w wersji dźwiękowej. Nie udało się, a po niedawnych, ustrojowych przemianach, wspomniany redaktor przestał pracować w Radiu Olsztyn i felietony zniknęły. Co prawda coś zostało, ale bez jego zdjęć i nazwy. Trudno je odnaleźć.
Co było pierwsze: pisanie felietonów czy moje blogowanie? Nie pamiętam, obie formy wypowiedzi zacząłem uprawiać (i uczyć się) w tym samym mniej więcej czasie, w roku 2005.
Pierwszy felieton w Gazecie Uniwersyteckiej (nie pamiętam kto mi zaproponował i zaprosił na łamy Gazety Uniwersyteckiej, coś się kołacze ale pewności nie mam i nie werbalizuję) dotyczył inicjatywy w Ornecie, zainicjowanej przez prof. Leszka Szarzyńskiego:
Czachorowski S., 2005. Rycerze, smoki i czarownice. Gaz. Uniw., 8 (42): 6u (prof. Stanisław Czachorowski, biolog).
Drugim był tekst:
Czachorowski S., 2005. Mądry Polak po szkodzie? Gaz. Uniw. 9 (43): 6u.
Trzeci tekst zyskał już swój felietonowy tytuł:
Czachorowski S., 2005. Profesorski blog – konsultacje sms-em. Gaz. Uniw., 10 (44): 7u. W tamtym roku zacząłem też pisać swojego bloga. Może to felietony do Gazety Uniwersyteckiej były impulsem? Trzeba byłoby teraz detektywistycznej pracy, by po datach to ustalić i zagadkę rozwiązać. I wywołać wspomnienia w moich neuronach. Możliwe, że coś jest w nich zapisane, tylko nie potrafię dobrać się do tych wspomnień.
Ostatni ukazał się w 2008 roku:
Czachorowski S., 2008. Profesorski blog. Mówić trudno, to mówić mądrze? Gaz. Uniw., 11 (81): 5u.
Dwa lata po felietonowym debiucie w Gazecie Uniwersyteckiej ukazał się mój pierwszy felieton w Wiadomościach Uniwersyteckich:
Czachorowski S., 2007. O mózgu, uniwersytecie i… (felieton naukowy). Wiad. Uniw., 12 (101): 17.
Potem został tylko "felieton":
Czachorowski S., 2008. (Felieton) Naukowiec ze wsi. Wiad. Uniw., 3 (104): 17.
A od trzeciego na stałe zawitał tytuł „Z kłobukowej dziupli” -
Czachorowski S., 2008. Z Kłobukowej dziupli. Noc naukowców. Wiad. Uniw., 6 (107): 19.
Ostatni ukazał się w 2013 roku:
Czachorowski S., 2013. Z Kłobukowej dziupli. Cud nie tylko natury. Wiad. Uniw., 11 (171): 32.
A rok później pojawił się pierwszy „Kij w mrowisko: w VariArcie:
Czachorowski S., 2014. Kij w mrowisko – po co naukowiec kulturze? VariArt Pismo kulturalno-literackie, nr 1/2014, str. 22-23.
W Radiu Olsztyn felietony zaczęły się ukazywać w 2013, pierwszym był:
Czachorowski S. 2013. Opowieści Kłobuka z warmińskiej dziupli. http://ro.com.pl/opowiesci-klobuka-z-warminskiej-dziupli/0178547.
Ostatni:
Czachorowski S. 2014. Wakacyjne przygody z jadalnymi chwastami i maścią do latania. http://ro.com.pl/wakacyjne-przygody-z-jadalnymi-chwastami-i-mascia-do-latania/01140687.
I pora na tekst z VariArty, rozpoczynający cykl „
Kij w mrowisko”. Nie stracił na swej aktualności.
Mrówki bywają agresywne. Broniąc swojego gniazda, gryzą żuwaczkami, żądlą, polewają kwasem mrówkowym. Mimo że są to małe stworzenia, to jest ich dużo. Czy warto więc wkładać kij w mrowisko? Szympansy tak robią – po chwili wyjmują patyk z mrowiska i szybkim ruchem zdejmują mrówki, by je zjeść. Wymaga to wprawy. Inaczej kończy się to boleśnie i koniecznością szybkiej ucieczki. Wkładanie kija w mrowisko jakkolwiek jest ryzykowne, to przynosi korzyści. W sensie intelektualnym jest podobnie. Nauka jest elementem kultury. Nauki przyrodnicze zostały zepchnięte na margines kultury popularnej, a nawet kultury oficjalnej, i tak zwanej wysokiej.
Nauki ścisłe zostały niejako wypchnięte z życia publicznego i zamknięte w swoim specjalistycznym getcie. Nierzadko humanista z samozadowoleniem podkreśla, że nie zna się na fizyce, matematyce, czy biotechnologii. Nieznajomość podstawowych praw naukowych podkreślana bywa z dumą – przecież jestem humanistą, nie jest mi to potrzebne. Czyżby? Czy można zrozumieć świat wokół nas i samą kulturę bez nawet elementarnej wiedzy przyrodniczej? Znacznie rzadziej można usłyszeć głos scjentysty, że nie chodzi do teatru, filharmonii, czy nie czyta literatury pięknej. Nawet, jak nie czyta i nie ogląda, to raczej uznaje to za rzecz wstydliwą i się z tym nie obnosi.
Teraz przyszła
„zemsta” ludzi drugiej kategorii w kulturze (życiu kulturalnym). Przyrodnicy nie rozumieją humanistyki, więc ją eliminują jako nierynkową, zbędną w edukacji zawodowej na poziomie wyższym. Nieporozumienia między przyrodnikami i humanistami, a nawet artystami, biorą się z niezrozumienia i wzajemnego wyizolowania. Najwyższa pora spotykać się i dyskutować, by się wzajemnie zrozumieć i poznać. Po co jest filozofia człowiekowi, a po co fizyka i biologia, a po co jest sztuka?
Nauki przyrodnicze są częścią kultury, także tej popularnej. Widać to nawet w mediach, tabloidach, internecie. Ba, widać to nawet na ulicznych murach, czego dobrym przykładem jest olsztyński mural pod wiaduktem kolejowym przy ul. Bałtyckiej. Artyści wypowiadają się o GMO… ale czy z sensem? Widać dużo niezrozumienia, pomyłek i elementarnego braku wykształcenia w tym zakresie. Nagminnie, nie tylko dziennikarze, ale i akademiccy humaniści, zapisują nazwę gatunkową człowieka jako homo sapiens zamiast Homo sapiens, i to nawet w książkach wydawanych przez wydawnictwa naukowe. To tylko ilustracja i symboliczny przykład. I idę o zakład, że wielu czytelników nie wie, o co mi chodzi, bo co za różnica w tym zapisie? A co za różnica między lud i lód?
Wiek XIX i początek XX były okresem dominacji fizyki. Obecnie mamy
wiek biologii. Bo to te nauki wnoszą ogromny, inspirujący i prowokacyjny wkład najpierw w filozofię, potem w dyskusje życia codziennego (albo na odwrót). Przykładem niech będą różnorodne spory o ewolucję, wpływ genów na nasze życie, czy GMO (organizmy modyfikowane genetycznie). Obecność nauk biologicznych w ostatnich dziesięcioleciach widoczna jest w przestrzeni publicznej bardzo wyraźnie. Niezaprzeczalnie wpływa na naszą kulturę, także tę tradycyjnie rozumianą jak film, teatr, literatura, sztuki plastyczne czy nawet streetart.
Obecność nauki w przestrzeni publicznej to także szkolna dydaktyka, czy popularyzacja wiedzy.
Prosty język nie oznacza banalnych i nieważnych tematów. Warto uświadamiać sobie różnice w języku. Nauki ścisłe kładą nacisk na precyzję wypowiedzi (stąd czasami publikacje naukowe wydają się nudne). Humanistyka i sztuka kładą nacisk na estetykę języka (wtedy czasem precyzja wypowiedzi jest zatracana) lub ekspresję obrazu. Warto uświadomić sobie te różnice – wtedy łatwiej o zrozumienie i wzajemną inspirację oraz przenikanie.
Gdzie rozmawiać głośno o kulturze? Humaniści sobie, przyrodnicy sobie, artyści sobie w izolowanych kręgach? To bezproduktywne. Potrzebne są spotkania interdyscyplinarne, by wzajemnie się od siebie uczyć (a najpierw słuchać). Przykładem nowych form jest kawiarnia naukowa, zyskująca coraz większą popularność także i w Olsztynie. Trzecia kultura według Johna Brockmana to uczeni i myśliciele badający empirycznie świat. Czyli przedstawiciele nauk przyrodniczych, scjentyści. To naukowcy, którzy dzięki swym pracom i pisarstwu przejmują rolę tradycyjnej „humanistycznej” elity intelektualnej w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania od zawsze nurtujące ludzkość: czym jest życie, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, jaki jest sens istnienia.
Trzecia kultura to swoiste wyjście ludzi uniwersytetów na „ulicę” i bezpośredni dialog ze społeczeństwem. To opowiadanie o tym, co dzieje się w laboratoriach fizyków, chemików, matematyków, biologów, biotechnologów. Wychodzenie poprzez spotkania w kawiarni naukowej, książki popularnonaukowe, blogi, wypowiedzi w mediach popularnych. W potocznej kulturze zbyt dużo nagromadziło się wyeksploatowanych faktów, dawno odkrytych, dawnych przemyśleń i konstatacji. Wielu humanistów bezproduktywnie to przetwarza. Zbyt „przetrawiona” kultura potrzebuje nowości, bo wiele intelektualnych „elit” skupiona jest wyłącznie na sobie i na tworzeniu komentarzy do komentarzy, czy na krytyce krytyki itd. Można odnieść wrażenie, że wielu humanistom urwał się już kontakt z rzeczywistością, że mówią sami do siebie.
W potocznej kulturze, poszukującej odpowiedzi na najistotniejsze pytania człowieka, wykluczono przyrodników. Długie lata oczekiwano, że to humaniści staną się pośrednikami między naukami ścisłymi a społecznością. Że przełożą zawiły, ale precyzyjny, język na piękne i proste słowa. Uczeni tworzący tak zwaną trzecią kulturę sami chwycili za pióra i językiem prostym objaśniają najbardziej zawiłe aspekty rzeczywistości, bezpośrednio opowiadając o swoich przemyśleniach, wątpliwościach, teoriach i odkryciach. W ten sposób liczne elementy nauki trafiają coraz szerszym nurtem do ogólnej kultury. Bo nauka jest źródłem nowości, niezmiernie ożywczej dla kultury w szerokim sensie. Jeszcze do niedawna komunikowanie o odkryciach nauki powierzano tak zwanym popularyzatorom, najczęściej dziennikarzom, lub osobom spoza głównego nurtu uniwersyteckiego. Bo
popularyzacja wydawała się czymś niegodnym porządnego naukowca-przyrodnika.
Codziennie na łamach prasy, na antenie radia czy telewizji pojawiają się tematy dotyczące biologii molekularnej, sztucznej inteligencji, teorii chaosu, teorii wszechświata inflacyjnego, kwarków, fraktali, super strun, bioróżnorodności, nanotechnologii, bioniki, genomiki, cyberprzestrzeni, hipotezy Gai i setek innych. Trzecia kultura to naukowcy poszukujący autentycznych praw dotyczących ludzi, ich świadomości, struktury Wszechświata, a jednocześnie osobiście uczestniczący w badaniach naukowych. Piszą językiem prostym o swoich badaniach nie tylko dla szerokiej publiczności, ale także dla naukowców innych specjalności, w tym dla humanistów i artystów. Niestety język prosty nie jest ceniony. Bo mętne wypowiedzi uznawane są za trudne, a więc mądre. Coraz bardziej widać obecność nauk empirycznych w kulturze nawet naszego miasta. A przecież to zjawisko globalne, a nie lokalne. Pewien rodzaj wizji naukowych nie ma szansy na zaistnienie w tradycyjnych publikacjach naukowych, czy na specjalistycznych konferencjach.
Filozofujący naukowcy istnieli od wieków, w znaczący sposób wpływając na kulturę ogólną. Jednym z większych współczesnych problemów jest syntetyzowanie wiedzy. Olsztyńska kawiarnia naukowa Klubu Profesorów Collegium Copernicanum wyrosła z potrzeby spotykania się naukowców różnych specjalności: humanistów i przyrodników, a także artystów, z potrzeby spotykania się z tak zwanymi „zwykłymi” ludźmi. Konieczność mówienia językiem zrozumiałym dla niespecjalistów pomaga w lepszym formułowaniu myśli. Może przestrzeń zmieniającej się funkcji biblioteki publicznej będzie przyjazna i ożywcza dla tego typu spotkań? Spotkań interdyscyplinarnych o kulturze szeroko rozumianej, bez eliminacji nauk przyrodniczych.