Nowa odsłona bloga Profesorskie Gadanie. Pisanie i czytanie pomaga w myśleniu. Pogawędki prowincjonalnego naukowca, biologa, entomologa i hydrobiologa. Wirtualny spacer z różnorodnymi przemyśleniami, w pogoni za nowoczesną technologią i nadążając za blaknącym kontaktem mistrz-uczeń. I o tym właśnie opowiadam. Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof UWM, Wydział Biologii i Biotechnologii, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
28.02.2019
Nic trwałego nie ma na tym świecie, a zwłaszcza w internecie
Wierzymy w słowo zapisane. Że jak jest coś za(na)pisane, to będzie istniało i w świecie realnym. Co innego słowa wypowiadane, te szybko przebrzmiewają i ślad po nich nie zostaje (tak nam się zdaje). W czasach nieufności domagamy się więc słów "na piśmie" (albo zapisanych cyfrowo dźwięków na urządzeniu). Zapisane wydaje się utrwalonym na długo. Może nawet na wieki. Słowa zapisane na papierze są trwalsze, przetrwają co najmniej 150 lat. Słowa zapisane w komputerze, w plikach, w internetowej "chmurze", łatwiej się kopiuje i upowszechnia, ale są mniej trwałe. Szybciej i dalej docierają ale jednocześnie szybciej znikają. Ostatnio sięgnąłem do notatek genealogicznych kiedyś zapisanych. System Microsoft odmówił otwarcia plików... Musiałem pozmieniać w ustawieniach, bo były zbyt starego typu. W tekście były "krzaki", choć dawało się odczytać. A wszystko dlatego, że w latach 90. XX wieku pisałem na Macintoshu. Udało mi się nieco później przetransponować do Worda, korzystając z uprzejmości kolegi, który dysponował odpowiednim programem. Ale nowsze oprogramowanie nie odczytywało poprawnie polskich znaków, stąd te "krzaki". Udało się je zamienić seryjnie i automatycznie, ale trochę wysiłku i czasu te działania wymagały. Przypomnę tylko, że zdążyłem jeszcze przepisać pliki z dyskietek dużych na małe, a potem na dysk twardy. Kilkukrotne przepisywanie (dobrze, że nie ręczne) by mieć dostęp do własnych słów...
Wydawało się, że jestem już przyzwyczajony do nietrwałości treści elektronicznych. Aż tu dostałem maila:
"Szanowny Panie Stanisławie,
Bardzo nam przykro, 29 kwietnia 2019 Blox.pl zostanie zamknięty i Pana blog przestanie działać. Napisaliśmy do Pana, ponieważ Pana blog [http://czachorowski.blox.pl] jest niezwykle wartościowy i chcemy Pana o tej decyzji poinformować osobiście, by miał Pan odpowiednio dużo czasu do zabezpieczenia treści bloga. Decyzja o zamknięciu Bloxa nie była łatwa. Wiemy, że ten blog to kawałek Pana życia i dlatego robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby jego przeniesienie w nowe miejsce było łatwe. Przygotowaliśmy mechanizmy ułatwiające przeniesienie bloga na platformę Wordpress i przekierowanie ruchu z bloga na nowy adres."
Do maila dołączona była instrukcja jak zrobić archiwizację i/lub przenosiny krok po kroku. Pierwsza próba mi się nie udała więc napisałem list pod wskazany adres. Przyszła szybko odpowiedź i porada. I udało się. Nie ma tego złego, co na dobre nie można obrócić - zmuszony zostałem do nauczenia się obsługi i edycji Wordpressa (kilka lat temu coś tam pisałem na wspólnym blogu, ale to było dawno i krótkotrwałe, więc w mojej pamięci nic nie zostało). Nie dość, że ciągle trzeba przepisywać, to jeszcze się i uczyć... Czasy nieustającego uczenia się przez całe życie.
Samą likwidacją Bloxa aż tak bardzo się nie zmartwiłem. Dlaczego? Przecież mogłem stracić dorobek kilkunastu lat pisania. Jednak już od kilku lat systematycznie kopiowałem zawartość swojego bloga, razem z komentarzami, z myślą o zarchiwizowaniu, poprawieniu i... wydaniu książki. Niemniej do wpisów linkują różne inne miejsca a i ja często korzystałem w celu przypomnienia różnych kwestii edukacyjnych czy materiałowych. Jak nie ma w internecie, to jest niedostępne... Blisko dwa tysiące wpisów, grubo ponad milion odwiedzin (teraz już niestety nie mogłem sprawdzić aktualnej statystyki), prawie 4 tysiące komentarzy. Jakoś szkoda było to tracić, dlatego pomyślałem o przenosinach na Wordpressa, zgodnie z przygotowanym skryptem. Poszło gładko. Ale zgodnie z informacjami z Bloxa, komentarzy nie udało się zarchiwizować (mam je w notatkach z ręcznego kopiowania). I jakkolwiek wszystkie ilustracje udało się zaimportować, to nie powidło się ich automatyczne osadzenie w nowym-starym blogu na Wordpressie (https://czachorowski.home.blog). Niemniej udało się "ocalić" wpisy w internecie. A przynajmniej dostęp do nich. Co prawda bez ilustracji (musiałbym je ręcznie umieszczać) i... nie będą działały poprawnie linki, kierujące do wpisów na starym adresie. Nic trwałego na tym świecie nie ma, zwłaszcza w internecie.
W przyrodzie też nie ma nic trwałego, a przecież życie trwa! Bo informacja ciągle jest przepisywana. Mam na myśli rozmnażanie. Trwałość zapewnia nie niezniszczalny nośnik a nieustanne przepisywanie i zaczynanie od nowa. Zatem proces a nie struktura.
Kiedyś w średniowiecznych klasztorach mnisi przepisywali książki ręcznie. Długo to trwało. I w tym przypadku również, tak jak przy "przepisywaniu DNA", wkradały się różne błędy. Zubożenie treści? Nie tylko taka jest możliwość bo można przy kolejnym przepisywaniu czynić poprawki i uzupełnienia. Tak i w przypadku treści zapisanych elektronicznie - nieustannie trzeba je przepisywać, aktualizować do nowych standardów itd. A przy okazji można poprawić błędy literowe, stylistyczne, merytoryczne.
Treści wpisywane na Bloxie także w całości by nie zniknęły. Coś tam zostało w czyjejś pamięci, kilka fragmentów wykorzystanych zostało 2-3 książkach papierowych, niektóre wpisy zostały "przedrukowane" w innych miejscach internetowych. Niemniej myśli ciągle nie odnawiane, nie używane nawet w internecie z czasem znikają. By trwać muszą ciągle być używane, przepisywane i wykorzystywane. Nawet nobliwe, papierowe książki, jeśli tylko stoją na półce w bibliotece, a nie są czytane, to tak na prawdę nie istnieją. Sa jak swoisty bank nasion - zdeponowane leżą i czekają na swoją chwilę, na okazję, gdy ktoś przeczyta... to znowu myśli "zakiełkują", przynajmniej fragmentarycznie. I zostaną znowu wypowiedziane, przepisane. Zaistnieją w procesie. Może w nowym kontekście, w nowym środowisku i w sąsiedztwie innych niż do tej pory myśli, słów, znaczeń.
I jeśli byśmy mieli się wzorować na życiu biologicznym, to warto pamiętać, że ważne rzeczy najlepiej mieć zapisane w wielu kopiach. Tak jak geny w DNA - te ważne są w wielu miejscach i wielokrotnie skopiowane. Lub jak osobniki w populacji - śmierć jednego nie powoduje wymarcia gatunku/populacji. A w odniesieniu do treści zapisanych, warto mieć je w wielu egzemplarzach tej samej książki (nakład), w wielu różnych tytułach itd.
Kiedy rok temu zdecydowałem się na przeniesienie bloga na nowy (niniejszy) adres, to także miałem na względzie funkcjonalność. Blox przegrywał w konkurencji z lepszymi technicznie serwisami. Informacja ewoluuje, tak jak gatunki żywe. Czy ktoś pamięta jeszcze edytor Chi-Writter? Zapisane w nim dane teraz są chyba nieodczytywalne. To znaczy na pewno się da, ale wymaga to umiejętności i czasu (zatem potrzebna wcześniejsza zapobiegliwość). Podobnie jak z odczytywaniem starego pisma ręcznego w dawnych manuskryptach. Historycy uczą się odczytywania starej łaciny, starego niemieckiego itd. Ba, nawet języka polskiego. Nie tylko słowa się zmieniają (znaczenie) ale i sposób zapisu czy krój liter ulegają zmianie. W rzeczywistości elektronicznej jest podobnie - trzeba nieustannie przepisywać. I dyskutować - bo myśli (memy) trwają nawet pod nieco zmienioną postacią. W języku mówionym słowa trwają tylko wtedy, gdy są używane (wymawiane). W piśmie, nawet tym elektronicznym, też konieczne jest ciągłe przepisywanie, ciągłe ich używanie. Znowu proces!
Zamknięcie serwisu Bloxa... w zasadzie przyspieszyło moje plany z ponownym opracowaniem wpisów blogowych i... opublikowanie ich w formie książki. Teraz zacznę szukać wydawcy. Coś na pewno się poprawi, zaktualizuje i być może nada bardziej uniwersalny charakter. Niby to samo, ale w nowej formie i w nowym "wcieleniu". Kolejny raz przepisane (tak jak w biologi molekularnej nieustanna transkrypcja i translacja).
To co, zbierać w całość i wydawać książkę z Profesorskim Gadaniem? Papier trwalszy jest niż impulsy w obwodach i sieci. Ale też przemija w dłuższej perspektywie czasowej. Chyba, że niektóre podchwycone myśli będą krążyły w procesie komunikacji. I nieustannie ewoluowały.
ps. Na zdjęciu element instalacji artystycznej galerii sztuki w Sopocie. Przesłaniem była pamięć i zachowane wspomnień o ludziach, których już nie ma. Ledwie rozpoznawalne fotografie, wkomponowane w stare, przemijające puszki.
25.02.2019
Restartowanie telefonu komórkowego a sprawa rozmnażania organizmów żywych
(Dostrzec przyrodę przez pryzmat ludzkich wytworów. Pałac w Łężanach) |
Gdy dzisiaj zrestartowałem swój smartfon, to zrozumiałem sens biologiczny rozmnażania w przyrodzie. Jakżesz ogromne są podobieństwa między informacją biologiczną a kulturową, strukturą, działaniem i ewolucją. Fascynujące. Ale po kolei.
Od wielu lat fascynuje mnie fenomen rozmnażania organizmów żywych. Jest kilka aspektów powszechnie znanych ale i coś zagadkowego. Rozmnażanie jako dyspersja i swoista ekspansja. Po prostu wzrost na wielkość i liczebność, zajmowanie nowych obszarów. W pierwszym rzędzie tak zwane rozmnażanie wegetatywne, bezpłciowe, które profesor Bohr trafnie nazwał pomnażaniem. Sam wzrost na wielkość ograniczany jest prawami fizyki. Gdy organizm rośnie na długość liniowo, to jego powierzchnia rośnie do kwadratu a objętość do sześcianu. Zmieniają się więc warunki fizyczne i konieczny jest rozpad na organizmy potomne lub wytwarzanie zupełnie nowych struktur, rekompensujących nieuniknione zmiany proporcji między długością, powierzchnią a objętością. Widać to w ontogenezie wielu gatunków jak i w filogenezie. W ewolucji życia na Ziemi w którymś momencie pojawiło się rozmnażanie płciowe, którego głównym sensem jest rekombinacja genetyczna (zwiększenie różnorodności) - cecha niezwykle ważna w ewolucji i w czasie szybkich dostosowań do zmiennych warunków środowiska. Dyspersja i rozprzestrzenianie diaspor lub stadiów larwalnych u zwierząt są tylko dodatkowym aspektem rozmnażania płciowego.
Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt rozmnażania dużych organizmów. Po co duży i bezpieczny organizm starzeje się i wydaje nowe potomstwo, ciągle nowe organizmy z komórek macierzystych? Małe, młodociane osobniki są narażone na niebezpieczeństwo. Wiele z nich ginie. Roślina wydaje tak wiele nasion a niektóre gatunki składają tak wiele jaj, z których zdecydowana większość ginie, zjedzona przez inne gatunki lub w niesprzyjających warunkach środowiska. Dlaczego organizm ma tak mało naprawczych mechanizmów i się starzeje? Weźmy człowieka: po co zaczynać od początku wzrost i uczenie się? Przecież stary człowiek, gdyby żył w dobrej kondycji długo, to nie musiałby się uczyć od nowa, tylko to, co nowe. Zdawałoby się czysty zysk. A gatunki biologiczne zaczynają od nowa, ciągle kolejne pokolenia, startujące z początkowych programem rozwojowym, z DNA jako instrukcją rozwoju a potem życia. Niejako restart programu, od początku, instalowanie i rozwój z jednej komórki w duży, wielokomórkowy organizm. Nie prościej byłoby naprawić ewentualne uszkodzenia?
Mój wypasiony smartfon przestał poprawnie działać. Myślałem, że to przez upadek. Najpierw zauważyłem, że brakuje sygnału dźwiękowego, gdy otrzymam smsa. No cóż, da się jakoś żyć. Potem zauważyłem brak dźwięku przy odtwarzaniu multimediów. Ewidentna usterka, nie będę mógł już na smartfonie uczestniczyć w webinarium. Nie ma rady, trzeba iść do serwisu i poprosić o naprawę gwarancyjną. Kłopot spory, bo pewnie trzeba będzie przez jakiś czas obyć się bez telefonu lub pożyczyć jakiś zastępczy. Ale co z kontaktami? Czy są na karcie SIM czy też wpisane do pamięci komputera? Ale dzisiaj przestał łączyć się z internetem. Poczułem, że koniecznie trzeba iść do serwisu. I być może ponieść koszty nie tylko czasowe ale i finansowe. Jakiś nowy model telefonu? I znowu trzeba będzie się uczyć obsługi?
Na poprzedni telefon narzekałem, bo był na systemie Windows i co jakiś czas musiałem go całkowicie restartować, bo systematycznie tracił różne funkcje. Po prostu wymagał zrestartowania jak komputer, mimo czyszczenia pamięci. Perspektywa zmarnowania iluś tam godzin na wizytę w serwisie i naprawy, spowodowała, że postanowiłem zrestartować mój nowy, zdawało by się znakomity smartfon (lepszy od poprzedniego i z lepszym systemem operacyjnym). Nie lubię restartować bo zawsze trzeba wprowadzić trochę różnych kodów. Ale niech tam, spróbowałem: wyłączyłem i włączyłem ponownie. I okazało się, że wszystko działa, telefon odzyskał dźwięki i połączenie internetowe! Nie jest zepsuty i nie trzeba do serwisu! I właśnie wtedy skojarzył mi się restart telefonu (i zawartego tam systemu operacyjnego) z programem DNA i rozpoczynaniem nowego cyklu życiowego poprzez rozmnażanie. Rozmnażanie jako swoisty restart "systemu operacyjnego". Niewygoda i perspektywa dużego wysiłku zmobilizowała mnie do niestandardowego działania. Tak,jak u organizmów żywych, w ich cyklach życiowych i ewolucji... Po co cokolwiek zmieniać, gdy wszystko idzie dobrze? Co innego, gdy coś się zmienia i uwiera. Wtedy warto podjąć ryzyko i dodatkowy wysiłek.
Żeby lepiej zrozumieć funkcjonowanie życia biologicznego... czasem wystarczy trochę refleksji nad niby zepsutym telefonem komórkowym. I poszukiwanie analogii między informacją biologiczną a informacją kulturową, czyli porównywanie systemów i ewolucji biologicznej z tą sztuczną, tworzoną przez człowieka. Nieodparcie nasuwają się skojarzenia z twórczością futurystyczną Stanisława Lema... Może jakoś dogadamy się z e sztuczna inteligencja? W zaskakujący dla nas sposób?
Załączam zdjęcia z pałacu w Łężanach. W czasie wypraw terenowych czasem tam rozmyślałem. Bo był czas podarowany nudą i odcięciem od internetu, czasem i zasięgu telefonicznego nie było. Taki mały "mózgowy" restart dla higieny psychicznej w zabieganych czasach.
Lat przybywa.... Zrobić miejsce dla młodych czy usilnie trzymać się życia i biotechnologicznie poprawiać swój organizm na coraz bardziej długowieczny? Przed takim etycznym dylematem coraz wyraźniej staje Homo sapiens...
(Pałac w Łężanach) |
23.02.2019
Co w tym ważnego, że blog naukowy został dostrzeżony?
Dlaczego cieszę się z sukcesu bloga Profesorskie gadanie i nagłośniłem informację o jego o wysokiej pozycji w rankingu polskich blogów naukowych (zorganizowany przez "To tylko teoria")? Nie o ewentualny sukces osobisty chodzi lecz o upowszechnienie wiedzy i promocję czegoś więcej. Chciałem wzbudzić zainteresowanie nowym zjawiskiem: blog jako niezależna i otwarta katedra upowszechniania wiedzy. Nie tylko w sali uniwersyteckiej, na wykładzie, zza mównicy-katedry ale i w internecie z dostępem do zupełnie nowych odbiorców. To pokazanie nowego (i odkrywanego) świata na początku trzeciej rewolucji technologicznej. Pretekst by wyjaśnić, opowiedzieć, zwrócić uwagę i zachęcić do zapoznania się ze zjawiskiem. Jest tak jak wstęp na wykładzie tradycyjnym: powiedzieć na początku coś, co zachęci do słuchania. Udało się. Udało się zainteresować i wywołać dyskusję.
Przez kilka lat ćwiczyłem i doświadczałem pisania krótkich form. Teraz dzielę się doświadczeniem ze studentami (szeroko rozumianymi, nie tylko tymi z kursowych zajęć) i zachęcam ich do pisania. Bo pisanie (i dyskutowanie) pomaga uporządkować myśli, wiedzę, uczy wypowiedzi i argumentacji. Jest swoistym tutoringiem. Namawiam i pokazuję, a potem tworzymy razem (w innych przestrzeniach). Wspólnota uczących i nauczanych. Odkrywać można nie tylko chruściki w rzekach i jeziorach, nowe gatunki i zgrupowania, zmiany w ekosystemach. Można odkrywać dla siebie możliwości nowych form komunikacji.
Jeśli chcesz się nauczyć - czytaj i słuchaj,
Jeśli chcesz coś zrozumieć - pisz o tym,
Jeśli chcesz osiągnąć mistrzostwo - nauczaj o tym.
Nauczaj czyli opowiadaj interaktywnie i bardziej aktywizująco, z informacjami zwrotnymi, z dyskusją i z porażkami a w końcu z poprawkami swoich działań. Jeśli wydaje się Ci, że rozumiesz, to napisz o tym. A potem spróbuj kogoś tego nauczyć. Wtedy będziesz wiedział, czy na prawdę rozumiesz... Powyższa sentencja to stopniowanie coraz większego zaangażowania i wysiłku. A to owocuje pogłębioną wiedzą i umiejętnościami. Bo bez zaangażowania i wysiłku nie zdobędzie się ani wiedzy, ani umiejętności ani kompetencji. Niemniej wysiłek może być przyjemnością.
Temat sukcesu niniejszego bloga w jakimś stopniu okazał się medialny: nagroda dla "tutejszego" to początek i pretekst do pogłębionej rozmowy o czymś ważnym, pozaosobistym. Sukces wykorzystany do promocji. Korzystanie z okazji i wyszukiwanie zwracających uwagę informacji. Trening czyni mistrze więc nieustannie próbuję.
Wytrwałość płynięcia pod prąd przynosi po kilkunastu latach dobre owoce. Udało się eksperymentować i zwiększyć zainteresowanie tą formą wypowiedzi. Początkowo blogowanie naukowca traktowane było jak dziwadło, ewenement, nawet z wywiadami badawczymi (ja, jako obiekt badawczy). Potem - na potrzeby współpracy z wydawnictwami - powstało logo bloga i zostało umieszczone na polecanych książkach naukowych i popularnonaukowych PWN, edukacyjnych i przyrodniczych. Niedługi ukażą się kolejne.
Żyjemy w niezwykle ciekawych czasach nieustannej i głębokiej zmiany. Powoli rodzi się nowy uniwersytet w epoce trzeciej rewolucji technologicznej. Uniwersytet jako przestrzeń do eksperymentowania, na sobie i ze studentami. Powinność naukowca. Obserwujemy upadek autorytetów, trzeba więc na nowo rozpoznać przestrzeń do dyskusji. Trochę się zmieniła. I w tym nowym trzeba odszukać to, co trwałe i niezmienne przez lata. Istota poszukiwań, dialogu i wolności.
W akademickim blogowaniu ujawnia się także trzecia misja uniwersytetu, misja społeczna. Edukacja zawsze była misją społeczną. Upowszechnianie wiedzy w nowej formie i z nowymi środkami komunikacji. Sens stary jak świat, tylko forma inna. Cywilizacyjna metamorfoza. Przeobrażenie niczym gąsienica zmieniająca się w motyla. To samo ale całkiem inne. I to jest fascynujące.
Polskie blogi popularyzujące naukę nie doczekały się jeszcze oficjalnego rankingu. Ale Łukasz Sakowski, biolog z Poznania, popularyzator nauki, dziennikarz naukowy, autor bloga To tylko teoria, współzałożyciel polskiego Marszu dla Nauki, od trzech lat publikuje swój autorski ranking polskich blogów naukowych. Dwukrotnie mój blog znalazł się wśród najlepszych. Jednych to drażni i irytuje, innych zaciekawia. I jedno i drugie prowokuje do dyskusji.
Pierwsze wpisy na blogu Profesorskie gadanie ukazały się 14 lat temu, w sierpniu 2005 r. To nie była pierwsza próba. Jeszcze dwa lata wcześniej założyłem swoją stronę internetową, na której umieszczałem różne, przydatne studentom informacje i materiały. A gdyby cofnąć się jeszcze wcześniej to była publicystyka w lokalnej i ogólnopolskiej akademickiej prasie. A jeszcze wcześniej była szkolna gazetka ścienna. W zamierzchłych czasach, gdy nie było ani komputerów ani dostępu do maszyny do pisania. Ręcznie na kartkach i kolorowane kredkami. Zupełnie inny świat.
Blog Profesorskie gadanie powstał jako element idei otwartego uniwersytetu, a także jako próba przyswajania nowych technologii. Gdy chodziłem do szkoły oraz na studia, nie uczono nas tego. Bo tego świata komunikacji wtedy po prostu nie było. W czasach nieustannej zmiany trzeba się uczyć cały czas. Do samej emerytury (albo i dłużej). Jeśli mówię studentom, że najważniejszą kompetencją XXI wieku jest umiejętność uczenia się, to nie jest to gołosłowne i wyczytane w mądrych książkach. Jest to także doświadczone na sobie samym. I w ten sposób prawdziwe. A na blogu mogę o tym pisać, nie czekając na przydział godzin w odpowiednim przedmiocie. Nie składam podań, nie stoję w kolejce.
Blog to po prostu jeszcze jedna forma komunikacji i doskonalenie nauczycielskiego warsztatu pracy. Upowszechnianie wiedzy w ramach formuły uniwersytetu otwartego zawiera w sobie także swoistą zapłatę dla podatnika, który przecież finansuje moją pensję. Skoro mogę się rozwijać za jego pieniądze, to uważam za stosowne dzielić się informacjami, refleksjami, wrażeniami i wiedzą na wolnej licencji (swobodny, niekomercyjny dostęp). To także ekonomia dzielenia się. Tak jak wśród organizmów żywych - owo dzielenie powoduje przyrost a nie ubytek. Po drugie blog jest dla mnie formą otwartej, niezależnej "katedry", z której można głosić poglądy na świat.
Być jak rzeka - gdy zbudują tamę, wezbrać i znaleźć sobie ujście w innym miejscu, wyznaczyć sobie nowe koryto, omijając przeszkody. Jeśli rzeka niesie dużo wody, nic jej nie zatrzyma. Może tylko na trochę. Może tylko spowoduje niewielką zmianę biegu koryta. Może tylko na chwilę, póki bardziej nie wzbierze. Możesz i Ty. Nie zatrzymają Cię kraty, zamki i solidne drzwi... Sprawczość masz w zasięgu klawiatury.
Czytaj także:
20.02.2019
Wirtualna zabawa w podchody
Wyrosłem w przekonaniu, że poznawanie świata (badania naukowe) jak i dydaktyka (nauczanie innych) musi być aktywnością oryginalną, czyli twórczą a nie odtwórczą. Odtwórczą też, ale tylko trochę. Przecież zawsze bazujemy na dorobku innych - stoimy na ramionach gigantów. Ale zawsze coś nowego, oryginalnego trzeba dodać. Utwierdził mnie w tym mniemaniu system podatkowy, w którym duży procent mojej pracy opiera się o prawa autorskie. Nawet najnowszy e-pit "wyłożył" się na prawach autorskich (czego sam doświadczyłem). Ku mojej cichej i nieskrywanej radości. Nie da się całkiem zastąpić człowieka...
Dydaktyka jest zajęciem twórczym i nie znosi nudy. Ja także. Zatem niby co roku zajęcia takie same, np. seminarium dyplomowe, a ciągle wymyślam coś nowego. Nie tylko dlatego, że studenci inni, z nowymi tematami prac dyplomowych, nowe osobowości i temperamenty. Po pierwsze staram się "robić swoje" i doskonalić warsztat. Po drugie świat się zmienia i pojawiają się nowe cele edukacyjne, nowe potrzeby lub proces odbywa się w nowych uwarunkowaniach. Po trzecie dydaktyka też jest procesem twórczym i wymaga odkrywania. Bo czyż można uczyć odkrywania, samemu nie odkrywając? Walorem uniwersytetu jest łączenie własnych badań z dydaktyką. Ale można jeszcze odkrywać nowe w metodach, formach dydaktycznych i sposobach komunikacji. Więc niniejszym próbuję. Nowość i odkrywanie jest dla mnie jak powietrze - nie da się bez tego żyć. Żyć twórczo.
Być może w kreatywności jest coś, co odróżniać nas będzie od coraz bardziej powszechnej sztucznej inteligencji. Zastanawiam się czy w badaniach naukowych zastąpią nas roboty i komputery. Owszem, pomagają algorytmy wyszukiwania w bazach danych, pomagają liczyć niezliczone zadania. Zastępują nas w pracach powtarzalnych i żmudnych (a przez to nudnych). Kiedyś nie było wyjścia, trzeba było "ręcznie". Teraz komputery i internetowe bazy danych nas wyręczają. Ale czy w przyszłości w całości nas zastąpią? Uniwersytet Sztucznej Inteligencji... Może kompetencje naukowe wyszukiwania problemów, formułowania celów badawczych, dobór materiału i metod, zebranie i opisanie wyników oraz ich interpretacja, są specyficznie ludzkie i żadna sztuczna inteligencja nas nie zastąpi? Jest nadzieja na istotność i ważność w zbliżających się czasach. I być może w pracy naukowej i twórczej coraz więcej ludzi będzie się realizowało (bo gdzie indziej będą zbędni). Trzeba to sprawdzić.
Powyższe jest motywem poszukiwania nowych form komunikacji i wspólnego, ze studentami, odkrywania tego środowiska, po części wirtualnego. I jeszcze do tego zabawa. Intelektualna intryga i swoiste materialno-wirtualne podchody. Żeby jednak wiadomość zostawiona w miejscu publicznym nie trafiła w niepowołane ręce (na przykład Wielkiego Cyfrowego Brata), trzeba ją jakoś sprytnie zaszyfrować. I żeby nie było widać, że to szyfr. Ot i cała intelektualna intryga.
W przyrodzie nieustannie przepływa informacja, między gatunkami, między osobnikami w populacji, między komórkami i narządami w organizmie. Są to głównie substancje chemiczne (hormony, feromony, atraktanty, kairomony i wiele innych), czasem impulsy elektryczne czy dźwięki lub kształty i kolory. Żeby jednak informacja zadziałała musi być odebrana i odkodowana. Na przykład komórki mają różne receptory, reagujące tylko na określone substancje. Hormony wędrują po całym organizmie a tylko niektóre komórki na nie reagują. Podobnie z sygnałami zapachowymi w ekosystemie. Nawet niewielkie ilości feromonów mogą być przez właściwego adresata odebrane i wywołują określone reakcje. Wiele innych gatunków przejdzie obok takiego sygnału obojętnie. W lesie i na łące zachwycamy się różnymi zapachami lub drażnią nas inne. Dla nas to tylko wrażenie estetyczne, dla wielu gatunków to ważne sygnały i informacje. Taki ukryty przekaz, niczym w zapieczętowanej kopercie. Są jak listy zapisane pismem. Jeśli jesteśmy analfabetami to niczego nie odczytamy (współcześnie mówi się także o analfabetyzmie funkcjonalnym, niby potencjalnie potrafimy czytać, ale ze zrozumieniem tekstu to już mamy problem). Lub jeśli list napisano w nieznanym nam języku, też nic nie zrozumiemy. Albo z wykorzystaniem szyfru. Niby czytamy, coś rozumiemy, ale ukryta treść jest dla nas niedostępna. I nawet się jej nie spodziewamy (dlatego jej nie poszukujemy i nie próbujemy odszyfrować). Przechodzimy obojętnie.
Ten wpis jest przykładem… niby zwykłego tekstu. Ale tylko niektórzy studenci będą wiedzieli, że jest tu ukryty przekaz, zapisany niczym sympatycznym atramentem. Odczyta tylko ten, kto wie, że coś tu jest i ma klucz do rozszyfrowania. Ten klucz dostępny jest w zupełnie innym miejscu. Tworzymy środowisko edukacyjne z wykorzystaniem przestrzeni internetowych. Dlaczego? Jest kilka powodów.
Uczenie się wymaga osobistego zaangażowania (a więc i wysiłku). I to wysiłku od obu stron: nauczającego i uczącego się. A że Uniwersytet jest wspólnotą uczących i nauczanych to tworzenie i odkrywanie nowej przestrzeni edukacyjnej odbywa się wspólnym wysiłkiem pracowników i studentów. Ten wpis jest publicznym dyskutowaniem z małą, ukrytą treścią. Element zabawy i uczenia się komunikacji w przestrzeni wirtualnej. Nie zamiast lecz jako uzupełnienie tradycyjnych zajęć.
Uczyć się ale po co? 1. by wiedzieć, 2. by rozumieć, 3. by działać, 4. by żyć wspólnie (we wspólnocie, społeczeństwie), i 5. aby być (mieć poczucie sensu i znaczenia). Człowiek to nie tylko rynek pracy. Sens i ważność będą jeszcze istotniejsze już niedługo, w czasach, gdy wyprą nas z fabryk i urzędów roboty i sztuczna inteligencja. Utracimy sens i znaczenie, nawet jako konsumenci. Trudno przewidzieć jakie kompetencje twarde będą potrzebna za lat kilkanaście. Na pewno przydatne będą kompetencje miękkie, w tym komunikacji i pracy w zespole. W przenośni: mieć na sobie receptory, który wychwycą informacyjne sygnały i "hormony". I jak do takich prognozowanych warunków uczyć młodego człowieka, już teraz? Bać się tej przestrzeni wirtualnej czy ją odkrywać? Opowiadam się za wspólnym odkrywaniem. Jest to oczywiście ryzykowne i nie są znane rezultaty. Ale zawsze odkrywanie wiązało się z ryzykiem i wymagało odwagi. I wysiłku.
Kompetencje komunikacji są niezwykle ważne. Trzecia rewolucja technologiczna z komunikacją i sztuczną inteligencją stawiają nas przed nowymi wyzwaniami. Gdzie jak nie na uniwersytecie możemy się tego nauczyć (a najpierw wszechstronnie rozpoznać, doświadczyć, nawet popełniając błędy)? Uniwersytet to właściwe miejsce. I powinno być wypełnione zaufaniem. Oczywiście także zaangażowaniem i zabawą.
W środowisk uczniowskim i studenckim od dawna znana jest zasada 3 razy Z. Ale można ją rozwinąć zupełnie inaczej, np. Zaufanie, Zaangażowanie, Zabawa. Że uczenie się to poważna rzecz a nie jakaś tam zabawa? Otóż neurobiologia wskazuje na coś zupełnie innego. Elementy osobistych odkryć sprawiają przyjemność. Uczenie się może być więc przyjemnością, dlatego może być nazywane zabawą. Ssaki tak mają. Spójrzcie na młode zwierzęta czy ludzkie dzieci. Wysiłek, który podejmujemy bo sygnał nagrody nas do tego zachęca. Wewnętrznej nagrody. Ewolucja Homo sapiens jest niezwykła – wykształcił się wewnętrzny system nagród endorfinowych, skłaniający nas do uczenia się… rzeczy nowych i trudnych. Zatem zabawa. Ale i zaangażowanie, bo bez wysiłku niewiele da się nauczyć i zapamiętać. Wysiłek, który sprawia przyjemność. Dlatego ewolucyjnie trwa (mimo licznych, złych przykładów z systemu szkolnego).
Jest jeszcze zasada 3 razy P. Powiedz mi - a zapomnę. Pokaż mi – a zapamiętam. Pozwól mi zrobić – a zrozumiem.
Niewinny tekst. A jest w nim ukryta wiadomość. Bo jest elementem zajęć w ramach seminarium dyplomowego. Nie każdy ma klucz do szyfru, pozwalający dostrzec i zrozumieć ukrytą treść. Zabawa z informacyjną mimikrą lub kamuflażem.
Dydaktyka jest zajęciem twórczym i nie znosi nudy. Ja także. Zatem niby co roku zajęcia takie same, np. seminarium dyplomowe, a ciągle wymyślam coś nowego. Nie tylko dlatego, że studenci inni, z nowymi tematami prac dyplomowych, nowe osobowości i temperamenty. Po pierwsze staram się "robić swoje" i doskonalić warsztat. Po drugie świat się zmienia i pojawiają się nowe cele edukacyjne, nowe potrzeby lub proces odbywa się w nowych uwarunkowaniach. Po trzecie dydaktyka też jest procesem twórczym i wymaga odkrywania. Bo czyż można uczyć odkrywania, samemu nie odkrywając? Walorem uniwersytetu jest łączenie własnych badań z dydaktyką. Ale można jeszcze odkrywać nowe w metodach, formach dydaktycznych i sposobach komunikacji. Więc niniejszym próbuję. Nowość i odkrywanie jest dla mnie jak powietrze - nie da się bez tego żyć. Żyć twórczo.
Być może w kreatywności jest coś, co odróżniać nas będzie od coraz bardziej powszechnej sztucznej inteligencji. Zastanawiam się czy w badaniach naukowych zastąpią nas roboty i komputery. Owszem, pomagają algorytmy wyszukiwania w bazach danych, pomagają liczyć niezliczone zadania. Zastępują nas w pracach powtarzalnych i żmudnych (a przez to nudnych). Kiedyś nie było wyjścia, trzeba było "ręcznie". Teraz komputery i internetowe bazy danych nas wyręczają. Ale czy w przyszłości w całości nas zastąpią? Uniwersytet Sztucznej Inteligencji... Może kompetencje naukowe wyszukiwania problemów, formułowania celów badawczych, dobór materiału i metod, zebranie i opisanie wyników oraz ich interpretacja, są specyficznie ludzkie i żadna sztuczna inteligencja nas nie zastąpi? Jest nadzieja na istotność i ważność w zbliżających się czasach. I być może w pracy naukowej i twórczej coraz więcej ludzi będzie się realizowało (bo gdzie indziej będą zbędni). Trzeba to sprawdzić.
Powyższe jest motywem poszukiwania nowych form komunikacji i wspólnego, ze studentami, odkrywania tego środowiska, po części wirtualnego. I jeszcze do tego zabawa. Intelektualna intryga i swoiste materialno-wirtualne podchody. Żeby jednak wiadomość zostawiona w miejscu publicznym nie trafiła w niepowołane ręce (na przykład Wielkiego Cyfrowego Brata), trzeba ją jakoś sprytnie zaszyfrować. I żeby nie było widać, że to szyfr. Ot i cała intelektualna intryga.
W przyrodzie nieustannie przepływa informacja, między gatunkami, między osobnikami w populacji, między komórkami i narządami w organizmie. Są to głównie substancje chemiczne (hormony, feromony, atraktanty, kairomony i wiele innych), czasem impulsy elektryczne czy dźwięki lub kształty i kolory. Żeby jednak informacja zadziałała musi być odebrana i odkodowana. Na przykład komórki mają różne receptory, reagujące tylko na określone substancje. Hormony wędrują po całym organizmie a tylko niektóre komórki na nie reagują. Podobnie z sygnałami zapachowymi w ekosystemie. Nawet niewielkie ilości feromonów mogą być przez właściwego adresata odebrane i wywołują określone reakcje. Wiele innych gatunków przejdzie obok takiego sygnału obojętnie. W lesie i na łące zachwycamy się różnymi zapachami lub drażnią nas inne. Dla nas to tylko wrażenie estetyczne, dla wielu gatunków to ważne sygnały i informacje. Taki ukryty przekaz, niczym w zapieczętowanej kopercie. Są jak listy zapisane pismem. Jeśli jesteśmy analfabetami to niczego nie odczytamy (współcześnie mówi się także o analfabetyzmie funkcjonalnym, niby potencjalnie potrafimy czytać, ale ze zrozumieniem tekstu to już mamy problem). Lub jeśli list napisano w nieznanym nam języku, też nic nie zrozumiemy. Albo z wykorzystaniem szyfru. Niby czytamy, coś rozumiemy, ale ukryta treść jest dla nas niedostępna. I nawet się jej nie spodziewamy (dlatego jej nie poszukujemy i nie próbujemy odszyfrować). Przechodzimy obojętnie.
Ten wpis jest przykładem… niby zwykłego tekstu. Ale tylko niektórzy studenci będą wiedzieli, że jest tu ukryty przekaz, zapisany niczym sympatycznym atramentem. Odczyta tylko ten, kto wie, że coś tu jest i ma klucz do rozszyfrowania. Ten klucz dostępny jest w zupełnie innym miejscu. Tworzymy środowisko edukacyjne z wykorzystaniem przestrzeni internetowych. Dlaczego? Jest kilka powodów.
Uczenie się wymaga osobistego zaangażowania (a więc i wysiłku). I to wysiłku od obu stron: nauczającego i uczącego się. A że Uniwersytet jest wspólnotą uczących i nauczanych to tworzenie i odkrywanie nowej przestrzeni edukacyjnej odbywa się wspólnym wysiłkiem pracowników i studentów. Ten wpis jest publicznym dyskutowaniem z małą, ukrytą treścią. Element zabawy i uczenia się komunikacji w przestrzeni wirtualnej. Nie zamiast lecz jako uzupełnienie tradycyjnych zajęć.
Uczyć się ale po co? 1. by wiedzieć, 2. by rozumieć, 3. by działać, 4. by żyć wspólnie (we wspólnocie, społeczeństwie), i 5. aby być (mieć poczucie sensu i znaczenia). Człowiek to nie tylko rynek pracy. Sens i ważność będą jeszcze istotniejsze już niedługo, w czasach, gdy wyprą nas z fabryk i urzędów roboty i sztuczna inteligencja. Utracimy sens i znaczenie, nawet jako konsumenci. Trudno przewidzieć jakie kompetencje twarde będą potrzebna za lat kilkanaście. Na pewno przydatne będą kompetencje miękkie, w tym komunikacji i pracy w zespole. W przenośni: mieć na sobie receptory, który wychwycą informacyjne sygnały i "hormony". I jak do takich prognozowanych warunków uczyć młodego człowieka, już teraz? Bać się tej przestrzeni wirtualnej czy ją odkrywać? Opowiadam się za wspólnym odkrywaniem. Jest to oczywiście ryzykowne i nie są znane rezultaty. Ale zawsze odkrywanie wiązało się z ryzykiem i wymagało odwagi. I wysiłku.
Kompetencje komunikacji są niezwykle ważne. Trzecia rewolucja technologiczna z komunikacją i sztuczną inteligencją stawiają nas przed nowymi wyzwaniami. Gdzie jak nie na uniwersytecie możemy się tego nauczyć (a najpierw wszechstronnie rozpoznać, doświadczyć, nawet popełniając błędy)? Uniwersytet to właściwe miejsce. I powinno być wypełnione zaufaniem. Oczywiście także zaangażowaniem i zabawą.
W środowisk uczniowskim i studenckim od dawna znana jest zasada 3 razy Z. Ale można ją rozwinąć zupełnie inaczej, np. Zaufanie, Zaangażowanie, Zabawa. Że uczenie się to poważna rzecz a nie jakaś tam zabawa? Otóż neurobiologia wskazuje na coś zupełnie innego. Elementy osobistych odkryć sprawiają przyjemność. Uczenie się może być więc przyjemnością, dlatego może być nazywane zabawą. Ssaki tak mają. Spójrzcie na młode zwierzęta czy ludzkie dzieci. Wysiłek, który podejmujemy bo sygnał nagrody nas do tego zachęca. Wewnętrznej nagrody. Ewolucja Homo sapiens jest niezwykła – wykształcił się wewnętrzny system nagród endorfinowych, skłaniający nas do uczenia się… rzeczy nowych i trudnych. Zatem zabawa. Ale i zaangażowanie, bo bez wysiłku niewiele da się nauczyć i zapamiętać. Wysiłek, który sprawia przyjemność. Dlatego ewolucyjnie trwa (mimo licznych, złych przykładów z systemu szkolnego).
Jest jeszcze zasada 3 razy P. Powiedz mi - a zapomnę. Pokaż mi – a zapamiętam. Pozwól mi zrobić – a zrozumiem.
Niewinny tekst. A jest w nim ukryta wiadomość. Bo jest elementem zajęć w ramach seminarium dyplomowego. Nie każdy ma klucz do szyfru, pozwalający dostrzec i zrozumieć ukrytą treść. Zabawa z informacyjną mimikrą lub kamuflażem.
17.02.2019
Debata o edukacji: zmiana w polskiej szkole, czyli o kształtowaniu postaw i kompetencji nauczycieli
Przypomniał mi się klimat końca lat 80 i początku 90. XX wieku, gdy debatowaliśmy o edukacji, diagnozując problemy i planując zmiany. Wtedy na lokalnym, olsztyńskim „podwórku” jednym z inicjatorów takich spotkań było NSZZ Solidarność i środowisko Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Olsztynie. Mały fragment fermentu, zachodzącego w całym kraju. Po tych szerokich debatach udało się do edukacji wprowadzić m.in. ocenę opisową (w klasach najmłodszych), odchudzić program, wprowadzić więcej interdyscyplinarności i ścieżek międzyprzedmiotowych. Jednym z owoców było powstanie gimnazjów wraz z mądrą koncepcją edukacyjną: najpierw nauczanie zintegrowane, międzyprzedmiotowe, ogólnie, potem przedmiotowo (w gimnazjum) i potem w liceum ponowna integracja i synteza. Łatwo to zniszczono... ale już bez dyskusji tylko na zasadzie płytkiego resentymentu, że dawniej to było dobrze. W tym czasie świat bardzo się zmienił, wyzwania rosną a polska szkoła coraz bardziej odstaje od oczekiwań i wyzwań. Rośnie skala problemów: zła i źle przygotowana ostatnia reforma dopiero ujawnia swoje złe skutki, niebawem kumulacja. Rośnie zniechęcenie, nauczyciele uciekają z zawodu. Czy warto dyskutować i czy da się coś zrobić?
Spisuję luźne refleksje z tej debaty, zasłyszane słowa, fragmenty przemyśleń i swoją interpretację. Przede wszystkim dla siebie, zgodnie z zasadą 2 J:
• Jeśli chcesz się nauczyć – czytaj i słuchaj.
• Jeśli chcesz coś zrozumieć – pisz o tym.
To samo polecam studentom, np. w formie esejów. Nie dlatego, żeby ich umęczyć czy zadać prace, ale wskazać sposób dochodzenia do rozumienia zjawisk, a nie tylko ich zapamiętanie. Więc piszę. I liczę, że komuś jeszcze się te zapiski przydadzą. Może pobudzą do dyskusji, do działania, do wytrwałości.
Olsztyńska dyskusja o kształtowaniu postaw i kompetencji nauczycieli jest jedną z cyklu debat, jakie w całej Polsce zaplanowała Fundacja Uniwersytet Dzieci. Wnioski zamierzają upowszechniać i kierować do władz. Spotkanie w Olsztynie odbyło się dzięki gościnności i współpracy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, co we mnie budzi dodatkową nadzieję, że moje środowisko włączy się aktywnie w dyskutowanie o przyczynach i środkach zaradczych w naprawianiu polskiej edukacji na wszystkich poziomach.
Padły słowa o potrzebie zmian w polskiej szkole i obserwowanej degradacji zawodu nauczyciela. Trzeba reformować, bo zmiany zachodzą w świecie, są one głębokie i gwałtowne. Tradycyjne kształcenie traci sens, bo nie wiemy do jakiego świata i do jakich zawodów nauczać obecnych uczniów.
Jak małym odkrywcom tworzyć warunki do uczenia się? I nie tylko małym. Dlaczego młodzieńcza (dziecięca) ciekawość w szkole zanika? Coś jest nie tak ze szkołą. Nie dlatego, że ją kiedyś źle wymyślono, tylko dlatego, że świat się zmienił. Przykładem niech będzie uczenie literek w pierwszej klasie. Zdecydowana większość dzieci już umie pisać i czytać a przynajmniej zna litery. Na przykład z Ulicy Sezamkowej i różnych gier oraz z przedszkola. Obecnego człowieka otaczają litery i sam się ich uczy. Dobrym rozwiązaniem było rozpoczynanie szkoły przez sześciolatków – duża ciekawość i duże możliwości poznawcze (aktywni nauczyciele, z którymi rozmawiam, mówią, że sześciolatki uczyły się lepiej i szybciej niż siedmiolatki). Teraz przychodzą już po przedszkolu (też tam uczą czytania przez zabawę) a nauczyciel udaje, że wprowadza literki. Bo tak jest w programie, to musi. Mimo, że wielkiego sensu to już nie ma. Świat się bardzo zmienił, a programy zostały stare, wymyślone do innego świata. Świata edukacji w społeczeństwie analfabetów.
Według dawnych wzorców nauczyciel ma być misyjnym i instrumentalnym (sprawnie posługiwać się metodami kształcenia). Pedagodzy nieśmiało kwestionują ten model. Czym jest uczenie się? Profesor Mizerek przywołał słowa Lwa Wygotskiego: uczenie się to „świadomy proces powstawania nowych struktur i doskonalenie tych starych.” Jak być w relacji z młodym odkrywcą? A przecież odkrywcą może być każdy. I młody i stary. I tych kompetencji bycia w relacji trzeba byłoby nauczyciela nauczyć. Gdzie i jak?
Kolejny podniesiony problem to uczenie się dialogiczne. W jakimś stopniu uczenie się na pograniczu. Wymaga osobistego zaangażowania. Uczenie się wymaga wysiłku. Od obu stron. Dawniej było przekazywanie wiedzy i "przerabianie materiału", teraz zwracamy uwagę na inne elementy, bo świat się znacząco zmienił. Nauczyciel jest unikatowy, uczestniczy w dialogu (jest jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz procesu). Ja określiłem to kiedyś słowem nauczeń i nauczeństwo - jednocześnie w roli nauczyciela i ucznia (uczącego się). Pożądany nauczyciel (taki idealny, dla szkoły przyszłości) promuje różnice, prowokuje, kwestionuje. Zatem nie jest to już tylko prosta transmisja wiedzy.
Można postawić pytanie: uczyć się ale po co? Uczyć się, aby wiedzieć, aby rozumieć, aby działać, aby żyć wspólnie, aby być (poczucie sensu i znaczenia). Człowiek to nie tylko rynek pracy. Sens i ważność będą jeszcze istotniejsze już niedługo, w czasach, gdy wyprą nas z fabryk i urzędów roboty i sztuczna inteligencja. Utracimy sens i znaczenie, nawet jako konsumenci. I jak do takich prognozowanych warunków uczyć młodego człowieka, już teraz?
Nie wszystko co nowe jest warte by za tym pójść. Raj utracony, utracona Arkadia, coś ważnego i dobrego z przeszłości, czy odzyskamy to? Najpierw musimy jednak ustalić, co było wartościowe, z tego co utraciliśmy. Bo powrót do przeszłości tylko dla samego powrotu z sentymentu jest bezzasadny, nawet może być szkodliwy. Na przykład zapytam, po co wróciliśmy do systemu ośmioletniego szkoły podstawowej? Tylko z sentymentu, bo kiedyś tak było?
Wielokrotnie w czasie debaty padało pytanie o to, jakie kompetencje nauczyciela sprzyjają tworzeniu warunków do uczenia się. Jedną z sugestii było wychodzenie poza misyjność i instrumentalizm. Czyli pozwalać budować nowy profesjonalizm (a jaki on jest?). Nauczyciel efektywny (w stosowaniu metod, transmisji wiedzy itd.) czy nauczyciel „mądry w praktyce”? Nie zawsze efektywność jest pożądana.
Profesor Mizerek wspomniał o podziale kompetencji wg Dylaka, na bazowe, twarde i konieczne. Bazowe to te społeczne, komunikacyjne czyli kompetencje miękkie. Gdy nie wiemy jaka będzie przyszłości i jakie będą potrzebne kompetencje twarde, to uczmy dobrze przynajmniej tych bazowych. One się przydadzą na pewno. A można odnieść wrażenie, że te kompetencje bazowe zostały zaniedbane. To jest ta w jakimś sensie utracona Arkadia? Kompetencje konieczne to te interpretatywne i autokreacyjne.
Nauczyciel musi mieć horyzonty, musi uczestniczyć w kulturze, być w jakimś sensie intelektualistą publicznym. A jeśli tak, to musi mieć nie tylko szerokie horyzonty i solidne wykształcenie ale i czas na uczestnictwo w kulturze lokalnej. Na razie przysypany jest nadmiarem biurokratycznej sprawozdawczości, wynikającej z braku zaufania do niego.
Kim jestem jako nauczyciel? Garncarzem, który lepi z gliny i wytwarza nowe zupełnie przedmioty, według swojego uznania, koncepcji? Z szarej, plastycznej i poddającej się lepieniu w każdą możliwą formę? A może listonoszem, przekazującym treści z daleka, z ministerstwa, z podręcznika, z internetu? Bierny w kreacji, sprawny w dostarczaniu, nawet dla trudno uchwytnego adresata? A może bardziej akuszerką, pozwalającą się urodzić, wspomagającą w rodzeniu a przecież nie jest twórcą tego dziecka. Może ogrodnikiem, który odpowiednimi zabiegami tworzy dobre środowisko do wzrostu i rozwoju? A może tylko operatorem dystrybutora, tyle naleje ile sobie klient życzy? I na koniec pytanie - a my, jako społeczeństwo, jakiego byśmy chcieli nauczyciela i jakiej szkoły?
Myśli, jakie wyartykułowano w czasie olsztyńskiej debaty wskazywały, że nie tylko praca stanowi kim jesteśmy. Zatem – tak sądzę - kształcenie zawodowe nie powinno być najważniejsze w edukacji. Zbliża się kryzys czasu wolnego – bo choć być może gwarantowany dochód podstawowy zapewni egzystencję materialną, to powstanie klasa ludzi niepotrzebnych, pozbawionych sensu, ważności i istotności. Nie ma pracy – nie ma sensu?
Nauczyciele zwracali uwagę na potrzebę uczenia uczniów zarządzaniem emocjami. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości i przewidzieć kompetencji twardych (wiedzy), niezbędnych w przyszłości, uczmy zatem kompetencji miękkich, bo to się na pewno przyda. Zwrócono uwagę na oceny, które cały czas dzielą ludzi na lepszych i gorszych. Wyrastamy w tym. Może warto pójść w ślady szkoły fińskiej?
Można powiedzieć, że w tej debacie wykonaliśmy „kawał dobrej roboty”, ale nie wiemy co będzie dalej. Narzekamy na edukację i nie widzimy wyjścia z sytuacji? Ciągła zmiana dla samej zmiany – tym są zmęczeni nauczyciele w polskiej szkole. Brak komfortu jest widoczny. I widać wyraźną ucieczkę od zawodu. Czy dla Polaków edukacja jest tak mało ważna, że uczyć może każdy?
Ważnym tematem w moim stoliku dyskusyjnym było kształcenie nauczycieli. Wskazano na potrzebę progów selekcyjnych. Teraz widoczny jest brak selekcji w rekrutacji na studia nauczycielskie. Co więcej, na uniwersytetach kształcenie nauczycielskiej jest w zaniku. Na przykład na UWM brakuje specjalności nauczycielskich w dyscyplinach ścisłych, np. biologia, chemia, fizyka, geografia. Każdy może uczyć, po krótkim kursie…
Nauczyciel przedmiotowy w roli wychowawcy - jak ma rozwijać kompetencje miękkie u ucznia? Na biologii, chemii, matematyce, gdzie teoretycznie powinie skupić się na swoim, przedmiotowym materiale. Jak tworzyć środowisko edukacyjne? Program czy środowisko edukacyjne – nauczyciel ma być garncarzem, akuszerką, listonoszem, operatorem dystrybutora itd.?
Przedmiotowców (nauczycieli biologii, chemii, matematyki itd.) nie kształcą specjaliści od nauczania. Bez wątpienia pilnej naprawy wymaga system kształcenia nauczycieli na uczelniach wyższych. Problem w tym, że na stare zaszłości nałożyły się zupełnie nowe problemy – nowa ustawa o nauce kładzie duży nacisk na publikacje i badania… a dydaktyka jeszcze bardziej jest zmarginalizowana.
Jakie priorytety mają studenci? Niezależnie od kierunku „zawsze mogę skoczyć w szkole”. Wskazuje to, że nauczyciel jest na końcu preferencji wyboru pracy po studiach. Zrobić kurs pedagogiczny, na wszelki wypadek. Przyda się jak nic sensownego nie znajdę… Jest to jeden z sygnałów wskazujących na upadek prestiżu zawodu nauczycielskiego. Czy drogi samochód, telewizor lub pralkę będziemy chcieli oddać do naprawy w ręce byle jakiego fachowca, które nie dostał się do lepszej pracy? A przecież dzieci oddajemy do szkoły niedoinwestowanej i z kadrą rekrutowaną w tak dziwny sposób. Jakby nie było to ważne… Kto staje się nauczycielem? Jakie są kryteria rekrutacji? Każdy może zostać nauczycielem. Jak weryfikować kompetencje i umiejętności? Może trzeba wymyślić jakiś egzamin państwowy?
Nauczyciel w szkole czuje się jako „ofiara” programu, systemu i relacji. Po 5 latach pracy w szkole już się nie chce. Pedagodzy (eksperci) mówią a decydenci te głosy ignorują. Może z tą debatą będzie inaczej? Może pozasystemowa i profesjonalna Fundacja przełamie barierę niemożności. Ktoś powiedział, że dobre praktyki w edukacji na różnym poziomie to takie samotne wyspy. Na szczęście są. Oby było ich jak najwięcej. Po opuszczeniu kształcenia uniwersyteckiego absolwenci mówią „Ale w szkole jest inaczej niż nas uczono”. Nauczyciele wskazują przede wszystkim, że nie nauczono ich rozmawiać z rodzicami. To zupełnie nowe relacje. A może weryfikować kandydatów na nauczycieli? Jakiś rodzaj egzaminów wstępnych łącznie z badaniem profilu osobowego? A może inaczej, np. w trakcie studiów rozpoznać (i dać poznać się samemu kandydatowi – niech odkryje i zobaczy jaki jest i czy się nadaje do zawodu) i przekazać, że dyplom masz ale do zawodu się nie nadajesz. Potrzebny byłby wtedy egzamin państwowy z badaniem psychologicznym, nadający uprawnienia zawodowe.
Nauczyciel jest człowiekiem w relacjach z uczniem i z rodzicem. Wiele od niego wymagamy. Od lat wymagania co do nauczycieli rosną. Nie idą w ślad za tym ani zarobki, ani warunki pracy w szkole. W konsekwencji zderzenia się z ponurą rzeczywistością nauczyciele wchodzą w rutynę i odtwarzają stare wzorce…
Predyspozycje psychologiczne nauczyciela powinny być takie, aby nauczał swoich uczniów współpracy w grupie oraz szacunku do wypowiedzi innych. Umiał poprowadzić, pociągnąć zachęcić. Uczeń powinien mieć prawo do nieodrobienia lekcji ale i prawo poprosić o zadanie dodatkowe. Nauczyciele zwracali uwagę, że brakuje w szkole kształcenia umiejętności empatii, kreatywności, odkrywania świata poprzez eksperymenty.
Gromadzimy pomysły i udostępniamy sobie nawzajem w nauczycielskich grupach wsparcia oraz serwisach dla nauczycieli. Teoretycznie powinny być państwowe, urzędowe, ale z braku wystarczające go wsparcia jest wiele pozasystemowych, z różnych programów, stowarzyszeń, fundacji (nauczycielu, poradź sobie sam). Naszą wspólną winą jest udawanie, że system edukacji działa. Przypisujemy szkole cudze sukcesy - korepetytorów, rodziców, fundacji, innych projektów. Czy edukacja ma być państwowa czy całkiem prywatna? Bo jako państwo już od wielu lat cichcem się z powszechnej i dobrej edukacji wycofujemy…
W nowej szkole uczeń powinien odkrywać (trzeba zaprojektować i wyposażyć szkoły w odpowiednie warunki i materiały a nauczycielom zapewnić systemowe wsparcie). Nauczyciel nie jest już jedynym źródłem wiedzy. Skończył się czas transmisji wiedzy, uczeń jest współtwórcą wiedzy, nauczyciel nie jest już tylko ekspertem (to efekt zmian kulturowych). Dorośli uczą się także od dzieci. Nauczyciel nie chce porzucić autorytetu ze wskazania, z nadania roli. Uparcie się trzyma... A frustracja rośnie.
W tracie debaty zrodził się między pracownikami UWM pomysł na międzywydziałowe kształcenie nauczycieli przedmiotów ścisłych: biologia, fizyka, chemia, geografia, może i matematyka. Wydział Nauk Społecznych z innymi wydziałami. Wiem, że będzie trudno pokonać opór instytucjonalny i w trudnych czasach pogoni za parametryzacją (i ratowania statusu uniwersytetu), próbować zaprojektować studia międzywydziałowe. Ale warto takie wyzwanie pojąć. Przynajmniej spróbować.
Metoda pytań i doświadczeń to sposób prowadzenia zajęć na Uniwersytecie Dzieci. Wiele z zajęć prowadzą pracownicy UWM. Są więc w tym „zanurzeni”, chcąc nie chcąc doświadczają. Dojrzewa więc kapitał ludzki. We współpracy z takimi podmiotami jak Fundacja Uniwersytet Dzieci może uda się coś wartościowego i trwałego zrobić. Choć łatwo i szybko nie będzie.
I na koniec jeszcze kilka wniosków z debaty o edukacji. Padły słowa, że trzeba oddać samodzielność uczniom. Niech nabywają samodzielności, kreatywności i krytycznego spojrzenia.Świetnie, że nie znamy wyników (bo to jest ciekawe). Mamy prawo do pomyłek.
Obserwujemy dystrofię kompetencji miękkich w systemie edukacji, przeładowaną podstawę programową, brak nawet małego marginesu swobody na własne, nauczycielskiej inicjatywy. Teoretyczna bazą dla zmian może być konektywizm. W grupie muszą być różni ludzie, ze względu na wiedzę i kompetencje, różnorodność rozszerza możliwości grupy. Wiedza powstaje konektywnie i w relacjach. Im większa różnorodność elementów tym relacje są ciekawsze a wiedza rozproszona większa i bardziej wszechstronna. Warto rozmawiać z innymi niż ja i my (jako grupa zawodowa).
Polecam także artykuł Jarosława Pytlaka pt. Polska szkoła musi się zmienić!
11.02.2019
Tworzenie sytuacji edukacyjnych na uniwersytecie
(Zajęcia na trawniku? Przykład z seminarium i "autoprezentacji", przemawianie i komunikacja poza strefą komfortu i poza akademickim rytuałem. Ale zbliżone do sytuacji z życia zawodowego.) |
Od kilku lat nurtuje mnie problem: nauczać czy tworzyć warunki do uczenia się? Czyli behawioryzm kontra konstruktywizm i konektywizm. Coraz mocniej opowiadam się za tymi ostatnimi: wiedza jako system (konstruktywizm) oraz wiedza rozproszona i tworzona w relacjach (konektywizm). Zatem program czy środowisko edukacyjne? I jedno i drugie ale z coraz większym naciskiem na środowisko edukacyjne. Może to efekt tego, że jestem ekologiem?
Przedmioty są poszatkowane na małe porcje i coraz mniej jest możliwości bycia ze studentami dużej i pełniej. Jak wspomagać umiejętności i kompetencje (tutoring), gdy spotykamy się okazjonalnie, jak w szkolnej klasie? Kiedyś na biologii mieliśmy na przykład letnie praktyki biologiczne. Kilka tygodni w terenie. Nie tylko część merytoryczna. Było życie ze sobą 24 h na dobę i rozwiązywanie zwykłych problemów bytowych - jak zorganizować posiłki, jak zrobić zakupy, jak wypoczywać, itd. Było sporo wolnego czasu na niezaaranżowane dyskusje o wszystkim. Spontaniczne. To okazja by lepiej się poznać jak również kształtować kompetencje miękkie. Były oczywiście także letnie obozy koła naukowego czy śródroczne spotkania. Bez ocen, bez zaliczeń, z samej tylko ciekawości świata i przyjemności poznawania przyrody i innych ludzi. Bez wkuwania, oceniania, prac zaliczeniowych. Były zadania, które samemu sobie narzucało i z innymi realizowało. Prawdziwa wspólnota uczących i nauczanych...
Atmosfera "nieklasowa" z koła naukowego przez lata była i jest dla mnie inspiracją dla dydaktyki akademickiej. Starałem się przenieść ten klimat do "normalnych" zajęć" - koła naukowe dla wszystkich, z tutoringiem. Dlatego próbuję tworzyć środowisko edukacyjne, teraz także z wykorzystaniem rzeczywistości internetowo-wirtualnej. Szeroko rozumiane środowisko edukacyjne. Nie na wszystko mam wpływ. Funkcjonuję w sztywnych ramach organizacyjnych. Ale próbuję zrobić coś w ramach tego co jest... Jako studium przypadku dla studentów - poradzić sobie w rzeczywistych warunkach a nie wyidealizowanych, teoretycznych, doskonałych... Przecież z dyplomem pójdą do "normalnego świata", dalekiego może od sytuacji podręcznikowych.
Uczenie się na zaliczenie i dominacja programów uwierało mnie jako studenta, uwiera jako wykładowcę. Nie byłem prymusem, zawsze gdzieś obok, na marginesie albo w niszy (osobnik słabo przystosowany do rzeczywistości...). Ten brak akceptacji dla systemu klasowo-lekcyjnego i uczenia się dla ocen (publikowania dla punktów) ciągle mnie uwiera. Ale może dzięki temu znam inny świat i to, że uczenie się nie polega na jednokierunkowej transmisji? Skoro w głównym nurcie jest tak wielu, to może dobrze, że część eksploruje te mniej popularne "ekotony"?
Czego i jak uczyć? A może nie uczyć tylko wspólnie odkrywać? Tylko jak oceniać, bo do wystawiania ocen jestem zmuszony. Na jakiej podstawie wybierać kryteria do oceniania, czy uznać wiedzę, czy umiejętności czy kompetencje miękkie? I jak ocenić to... co na wykładzie? Sprawdzać ile zapamiętali? Ile wiedzą? A ile z tej ich wiedzy pochodzi z wysłuchania wykładów a ile z ich samodzielnego studiowania i poznawania świata, z czytania lektur, dyskusji z innymi studentami, słuchania mediów i własnych rozmyślań? Ewaluacja czy walidacja? Czy wykłady w wieku XXI są jeszcze potrzebne? I co na nich "robić" (czyli o czym i jak opowiadać) skoro ma się "przydział" (i mały margines swobody)? Trzymać się sztywnej formuły wykładu (transmisja wiedzy) czy raczej spróbować czegoś innego. To co, że w tabelce zapisane jest "wykład" !?
Po doświadczeniach z kołami naukowymi często próbuję wykorzystywać metodę projektu (całościowe, interdyscyplinarne działania, wymagające także kompetencji miękkich). Koła naukowe dla wszystkich a nie tylko wybranych - ponownie to przytoczę. Zatem metoda projektu, nie tylko badawczego ale i społecznego. Przez wiele lat realizowałem projekty na zajęciach z ochrony środowiska (praktyczne działania), potem i na innych (np. Warmiobook). Znacznie łatwiej, gdy się ma wykłady i ćwiczenia. Trudniej, gdy ćwiczenia prowadzi ktoś inny. Potrzebna nie tylko dobra współpraca ale i wspólne rozumienie istoty projektu. Zatem trzeba się zespołowo dokształcać.
Zacząłem się głębiej zastanawiać na współczesnym środowiskiem edukacyjnym po kolejnej z rzędu Kortowiadzie (Bo może studenci nie chcą już Kortowiady?). Oraz po proteście studentów w związku z najnowszą ustawą o nauce. Gdzie i jak ma się realizować wspólnota uczących i nauczanych? Na projektowanie przestrzeni w miasteczku uniwersyteckim jak i w budynkach wpływu nie mam. Praktycznie nie mam, bo wybudowane budynki już stoją.... Ale zawsze i w każdych warunkach można coś zrobić.
Tworzenie sytuacji edukacyjnych, jak i gdzie? Gdzie i jak mamy okazję poznać się lepiej a nie tylko powierzchownie? Z tymi pytaniami eksperymentalnie zmagać się będą także i w najbliższym semestrze. Czytanie lektur (teoria), dyskusja ze specjalistami i sprawdzanie w praktyce (działaniu) jak to wychodzi. Człowiek uczy się przez całe życie. A jak ostatnio usłyszałem - dorośli uczą się (głównie) przez działania praktyczne.
Kolejny semestr, kolejne miesiące do eksperymentowania, próbowania, uczenia się i... refleksji (za jakiś czas podzielę się tymi refleksjami). Na nowy semestr wymyśliłem coś nowego. Zobaczymy jak się uda. Jestem ciekawy reakcji studentów i realizacji. Na pewno czegoś nowego się nauczę.
Czytaj także:
Czytaj także:
7.02.2019
Rok z życia bloga czyli o celowości i sensie akademickiego blogowania
Pierwszy wpis na niniejszym blogu (a w zasadzie nowej odsłonie pod nowym adresem internetowym) pojawił się pod koniec lutego 2018 roku. Był to w zasadzie tekst sygnalny, bo dopiero od marca ubiegłego roku zacząłem zamieszczać artykuły regularnie. Przez (niecały) rok pojawiły się 163 wpisy, a blog odnotował ponad 100 tys. wyświetleń. Znalazł się także wśród najlepszych, polskich blogów naukowych roku 2018. Natomiast logo bloga pojawiło się na okładkach kilku książek w ramach patronatu i współpracy z PWN. Mogę więc ze spokojem stwierdzić, że blog Profesorskie Gadanie jest potrzebny i czytany. Będę zatem pisał dalej. Ważny jest nie tylko dla mnie.
Dzienna liczba odwiedzić zazwyczaj jest jeszcze mniejsza niż pod starym adresem (http://czachorowski.blox.pl/html). Tam co prawda wpisów nowych nie ma, ale jest duża baza tekstów (1923 wpisy, dużo ponad milion odsłon od początku), do których ciągle odsyłają różne wyszukiwarki i linki. Żyje swoim życiem. Ale przy okazji tego kamienia milowego (rok i 100 tysięcy odsłon) można trochę powspominać i snuć refleksje. Blog jest nie tylko polem osobistej ekspresji. Jest także poligonem doświadczalnym. Uczę się najpierw sam by potem, korzystając z własnych doświadczeń, uczyć studentów... aktywności i wypowiedzi. Wykorzystuję jako formę tutoringu. Jest więc także dodatkową przestrzenią edukacyjną.
Pierwsza wersja bloga Profesorskie Gadanie pojawiała się w roku 2005, a pierwszy wpis pt. W końcu dojrzałem opublikowany został 16 sierpnia. Wcześniej zacząłem prowadzić osobistą stronę www, z tekstami wspominkowymi, materiałami dydaktycznymi dla studentów, kroniką naukową. Wtedy napisałem tak:
Dawno minęły czasy, gdy w akademii, pod oliwnym drzewem, mistrz prowadził spokojne dyskusje z uczniami. Wynaleziono pismo, druk i znacznie więcej chętnych pojawiło się z ambicjami kształcenia. W Polsce, w ciągu ostatnich 15 lat na uniwersytetach pojawiło się pięć razy więcej studentów. Nakłady na naukę i kształcenie wcale się nie zwiększyły. Elitarność zastąpiona została egalitarnością. Nic, tylko się cieszyć? Na tym optymizmie znaleźć można rysę - grupy studentów są coraz liczniejsze, większość egzaminów odbywa się w formie pisemnej. Coraz mniej bezpośredniego kontaktu mistrz-uczeń? Zupełnie wbrew tradycji uniwersytetu! Zamiast jednak biadolić i po próżnicy rozdzierać szaty, pora trochę się poduczyć i wykorzystać najnowsze zdobycze techniki. Pora, by i profesor nauczył się w pełni korzystać z internetu. W zabieganej rzeczywistości brakuje indywidualnych kontaktów. Na wykładach anonimowe tłumy... albo wymowna pustka! Studenci pracują... lub śpią po imprezie. Seminaria to za mało. Podejmuję próby nauki przez działanie. Próbuję spotykać się w kawiarniach i tam w "nieszkolnej" atmosferze otwarcie dyskutować. To wszystko jednak za mało. Dwa lata temu zacząłem robić swoją stronę www (www.uwm.edu.pl/czachor). Zacząłem umieszczać przydatne studentom informacje i materiały. Ale to wciąż za mało. I nie syci mnie w pełni. Owszem, zacząłem pisywać do prasy akademickiej. Ale gdzie umieścić myśli nie do końca uładzone, nie uczesane? Pora więc spróbować czegoś nowego. A blog ma tę przewagę nad stroną www, że można go pisać z różnych miejsc. A w czasach, gdy pracownik uniwersytetu musi być ciągle na walizkach - jest to ważny argument. Chciałbym więc zapisywać swoje myśli w mniej zobowiązujący sposób. Chciałbym "od kuchni" pokazać pracę profesora. Tak zupełnie prywatnie i nieoficjalnie. Liczę, że kontakt z moimi studentami, doktorantami, stażystami, uczniami, nie będzie jednostronny. Liczę, że zechcą Oni skomentować moje przemyślenia i swoją wyrozumiałością pomóc mi w samokształceniu.
Dalej jest to aktualne. No, może poza jednym: mamy mniej studentów na skutek sytuacji demograficznej. Ponadto jeszcze bardziej uwidocznił się kryzys w edukacji, w tym tej uniwersyteckiej... 14 lat temu na blogu były tylko teksty. Ale za jakiś czas zmienił się wygląd bloxa i zacząłem dodawać zdjęcia. Ograniczenia techniczne spowodowały, że zmieniłem platformę (na Bloggera). Można wstawiać więcej zdjęć, grafik. Opowiadanie obrazem.
Z samym blogowaniem próbowałem już wcześniej, wpisując w formułę kawiarni naukowej jako uzupełnienie do Olsztyńskich Dni Nauki (które wtedy koordynowałem i rozwijałem). Wpisy te zniknęły przy kolejnych przemeblowaniach strony Olsztyńskich Dni Nauki. W uzupełnieniu założyłem bloga kawiarni naukowej Collegium Copernicanum, który działa od września 2009 roku (zobacz pierwszy wpis).
Blogowanie jest dla mnie rodzajem uniwersytetu otwartego. Swoiste wyjście ludzi uniwersytetów na „ulicę” i bezpośredni dialog ze społeczeństwem (dobrze się wpisuje w trzecią, społeczną misję uniwersytetu). Jest to forma opowiadania o tym, co dzieje się w laboratoriach fizyków, chemików, biologów, biotechnologów (ruch ten nazywany jest także trzecią kulturą). Wychodzenie poprzez spotkania w kawiarni naukowej, książki popularnonaukowe, blogi, wypowiedzi w mediach popularnych, by człowiek o różnym doświadczeniu i wiedzy również mógł mieć wiedzę z dziedziny nauk biologicznych. A dla mnie osobiście możliwość wyjścia poza ograniczenia i swoistego "reglamentowania" dostępu do studentów (system przydziału godzin i przedmiotów). Osobiście daje jakieś poczucie sprawstwa i wolności w wypowiedzi. Czyli coś, co powinno być istotą uniwersytetu.
Kiedy zaczynałem, to blogowanie naukowców było czymś niespotykanym, dziwacznym, niezwykłym. Dziś na szczęście ta forma upowszechniania wiedzy już się ugruntowała. Popularyzacja i transfer wiedzy są znakiem naszych czasów. Są festiwale takie jak Noc Biologów czy Europejska Noc Naukowców. Powstają takie miejsca jak Centrum Nauki Kopernik czy inne centra nauki w kolejnych już miastach. Wiedza podawana w małych porcjach trafia do ludzi z różnym doświadczeniem i poziomem wiedzy. Nie pracujemy tylko dla naukowców, ale z naszej pracy powinno wynikać coś, z czego skorzysta zwykły podatnik.
Sądząc po efektach, dostrzeżonych inspiracjach, upowszechnianie wiedzy i przemyśleń w formie bloga ma sens (zobacz przykłady). Olsztyńska kawiarnia naukowa Klubu Profesorów Collegium Copernicanum wyrosła z potrzeby spotykania się naukowców różnych specjalności: humanistów i przyrodników, a także artystów, z potrzeby spotykania się z tak zwanymi „zwykłymi” ludźmi. Konieczność mówienia językiem zrozumiałym dla niespecjalistów pomaga w lepszym formułowaniu myśli. Spróbujemy może z kawiarnią naukową raz jeszcze (m.in. w ramach projektu Warmińsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy 2.0), bo brakuje nam mądrej przestrzeni do komunikacji. Chcielibyśmy więc wrócić do tej inicjatywy, która często jest dobrze wspominana. Piszę w licznie mnogiej, bo pojedynczo nie da się tego zrealizować. Szukam (i znajduję) sprzymierzeńców w tym dziele. Jak się zbierze odpowiednia "masa krytyczna" to ponownie kawiarnie zaistnieją w warmińsko-mazurskiej przestrzeni społecznej.
Od początku do naukowego i/lub edukacyjnego blogownaia namawiam koleżanki i kolegów ze środowiska akademickiego. Z różnym skutkiem. Teraz próbuję z webinariami. Przede wszystkim z myślą o nauczycielach i młodzieży szkolnej. Może już niebawem rozpoczną się webinaria, dzięki którym szkoły na odległość mogłyby uczestniczyć w seminariach naukowych i popularnonaukowych, przydatnych w szkole. Nie wszędzie da się pojechać. A gdyby tak zamówić lekcję o komórce roślinnej, genach, chruścikach czy na inny temat, i nauczyciel wie, że np. we wtorek o godz. 9.45 będzie mógł wysłuchać naukowca nadającego z uniwersyteckiego laboratorium, także z klasą w czasie lekcji (wystarczy tylko w klasie internet, komputer i rzutnik multimedialny)? To jeszcze jednak wymaga od nas wypracowania formuły, nauczenia się tego, bo nie było tego jeszcze wcześniej. Ale w ten sposób pojmuję rolę uniwersytetu. Eksperymentowania, sprawdzania, poszukiwania. Jest już kilka osób, które się uczą technik i metody.
Krótkie formy blogowe można porównać do felietonów, które są niewielkimi formami wypowiedzi. Zwięzłość jest trudnością. Nie można się rozpisywać. I jeszcze wszystko zamknąć w jakieś stałej ramie tematycznej. Sądzę, że obowiązkiem uczonego, naukowca czy pracownika akademickiego jest rozpoznawanie, opisywanie otaczającej nas rzeczywistości, poszukiwanie i zrozumienie zachodzących procesów, a potem relacjonowanie i opowiadanie o uzyskanych rezultatach.
Blogowanie przynosi mi satysfakcję. Niektórym osobom, zwłaszcza ze środowiska uniwersyteckiego, blogowanie wydaje się to bezcelowe i bezproduktywne. Zabiera czas, który można byłoby przeznaczyć na robienie kariery. Z punktu widzenia mojej pracy dydaktycznej nie mieści się w schematach. Naraża na krytykę. Jest to ciągle jeszcze pisanie niezawodowe, nie przekładające się na wymierny efekt finansowy czy karierę, ale tym bardziej dostarcza mi satysfakcji. Piszę dla siebie i dla ludzi, nie oczekując gratyfikacji czy poklasku, punktów do kariery itd. Blogowanie jest już częścią mojej codzienności. Mam nadzieję, że nadejdzie taki czas, że nikt się nie będzie temu dziwił.
A na razie ciągle jeszcze jest to strome podejście... Wymaga kondycji i wytrwałości.
5.02.2019
Psotniki, gryzki i wszy książkowe w twoim domu - opowieść o synantropizacji
(Fot. Tony Wills, psotnik zakamarnik Trogium pulsatorium, licencja Creative Commons), |
Gdziekolwiek byś nie był, nie jesteś sam. Życie biologiczne ma charakter wspólnotowy. Zawsze i wszędzie towarzyszą nam organizmy małe i duże. Czy chcemy czy nie. Zamiast zwalczać mądrzej jest chyba zaakceptować i cieszyć się z towarzystwa. Nowym podejściem teoretycznym, ujmującym to zagadnienie są pojęcia holobiont i hologenom. Kolejna próba opisania wspólnotowego charakteru zjawiska życia. W domu także towarzyszą nam różne organizmy, w tym owady. Ewolucyjne zbliżanie się i wzajemne uzależnianie dotyczy także synantropizacji* czyli przystosowywania się owadów (jak i innych organizmów) do życia w siedliskach ludzkich, w tym w naszych mieszkaniach. Zmieniają się technologie budowy mieszkań, sposoby utrzymania czystości itp. Wraz z tymi procesami kolejne gatunki wprowadzają się do nas i żyją w ukryciu. Relacje są bardzo różne: od komensalizmu do symbiozy i pasożytnictwa. Koewolucyjny proces trwa.
Inspiracją do opowieści o gryzkach i psotnikach było nadesłane zdjęcie (niżej), z prośbą o identyfikację. Grupę łatwo rozpoznać, jednak gatunku zidentyfikować nie potrafię. potrzebny jest tu entomolog specjalista od gryzków. Gryzki to owady małe i o sympatycznych nazwach polskich (psotnik lalotek, psotnik kołatek, zakamarnik pulsorz), żyjące w środowiskach wilgotnych i ciepłych. Wesz książkowa też jest intrygującą nazwą. Niewątpliwie kojarzy się z molem książkowym.
Jak na owady to gryzki są mało licznym w gatunki rzędem. Do tej pory opisano około 4400 gatunków, w większości z obszarów tropikalnych i subtropikalnych. W Europie wykazano obecność około 230 gatunków, natomiast w Polsce ponad 70. Psotniki (prawda, że sympatyczna nazwa?) są owadami niewielkimi, od 0,7 do 10 milimetrów. Ciało jest grzbietobrzusznie spłaszczone, z dużą głową. Jak sama nazwa rzędu wskazuje (gryzki) narządy gębowe mają typu gryzącego. Odżywiają się porostami, grzybami pleśniowymi i glonami (a więc małymi organizmami). W ich diecie znajdują się także jaja owadów, pyłek kwiatowy, martwa materia organiczna. Imagines mają dwie pary błoniastych skrzydeł, z dobrze widocznymi żyłkami. Skrzydła składane są dachowato wzdłuż ciała. U niektórych gatunków obserwuje się brachypterię (skrócenie skrzydeł) lub są wtórnie bezskrzydłe. U form bezskrzydłym oczy mogą być zredukowane.
(Fot. Zbigniew Stawecki) |
Psotniki są owadami o przeobrażeniu niezupełnym – larwy pokrojem przypominają owady dorosłe. A jeśli uwzględnić gatunki krótkoskrzydłe i bezskrzydłe, to odróżnienie larw od imagines gołym okiem będzie trudne. Gryzki są jajorodne a jaja składają za pomocą pokładełka. Niektóre gatunki rozmnażają się dzieworodnie (partenogeneza) a samce występują rzadko lub wcale. Dzieworództwo może być fakultatywne lub obligatoryjne. U gryzków obserwuje się dymorfizm płciowy (nie u wszystkich gatunków), uwidaczniający się w wykształceniu skrzydeł. W zależności od gatunku bezskrzydłe mogą być samce lub samice. Psotniki rzadko latają, nawet jak mają skrzydła. Zazwyczaj biegają na swoich stosunkowo długich odnóżach. Na biodrach tylnych odnóży występują narządy koksalne, pełniące prawdopodobnie rolę narządów stymulujących (wydających dźwięk). Ich ćwierkanie (strydulacja) ze względu na małe rozmiary jak i skryty tryb życia, nie jest słyszalne dla człowieka. Ale może ktoś słyszał?
Samica psotnika składa jaja pojedynczo lub w niewielkich pakietach, na korze pni drzew, na gałęziach, na liściach. Jaja są najczęściej pokryte nitkami, tworzonymi przez samicę (na wardze dolnej uchodzą gruczoły przędne, wytwarzające jedwab) lub rektalną wydzieliną, wymieszaną z kawałkami kory. Najpewniej kamuflaż by inne „szkodniki” nie odnalazły cennego skarbu. W Polsce – ze względu na klimat – gryzki zazwyczaj zimują w stadium jaja. Cykl życiowy trwa rok lub występują dwa pokolenia. W siedzibach ludzkich i innych ogrzewanych obiektach może występować więcej pokoleń. Jest to w jakimś sensie efekt synantropizacji. Gryzki związane są głównie z siedliskami leśnymi. Ma to chyba związek z preferowaniem siedlisk wilgotnych. Żyją w ściółce, na korze drzew ale wiele gatunków spotyka się w gniazdach innych owadów, w gniazdach ptaków, norach ssaków, w sierści ssaków i piórach ptaków, w jaskiniach. Spotkać je można w stogach siana. Ewolucyjnie możemy dopatrzyć się zarówno przechodzenia do bliskiego związku z innym gatunkami i życie w ich gniazdach, jak i do pasożytnictwa (o tym dalej). Zatem synantropizacja jest tylko jednym z elementów ich życia (poszczególnych gatunków). A że nasze „gniazda” coraz bardziej się zmieniają to i warunki życia dla gryzków także. Ewolucyjny wyścig za zmieniającym się środowiskiem i tempem ewolucyjnej integracji.
Inny proces to przechodzenie do życia w sierści i piórach, najpierw jako komensale. Ale potem już bliska droga do pasożytnictwa tak jak u wszołów i wszy. Jeden z gatunków synantropijnych psotników ma wszakże nazwę wesz książkowa. To ze względu na wielkość i pokrój, nie pasożytuje przecież na książkach. Ale w wilgotnych miejscach chroni się między książkami, zjada grzyby pleśniowe i glony, spoinę książek (o ile wykonana była z substancji organicznych – w dobie różnych klejów syntetycznych biblioteczna baza pokarmowa kurczy się dla psotników). I zapewne pada ofiarą pojawiających się tam zaleszczotków. Mały „ekosystem” na półce z książkami. W przestrzeni elektronicznej póki co nie ma takich organizmów, chyba że doszukamy się jakichś analogii z „robakami”, wirusami, reklamami, spamem czy innymi bytami tego rodzaju.
Niektóre gatunki żyją gromadnie, tworząc kolonie przykryte delikatnym, jedwabnym oprzędem. Kryją się niczym żołnierze pod siatką maskującą. W siedliskach ludzkich gryzki spotkać można na płotach i murach – te niewiele przecież różnią się od drzew i skał w jaskimi. Ale u psotników obserwujemy bliższy, synantropijny związek. Niektóre gatunki spotkać możemy w naszych domach. Kilkanaście lat temu sam obserwowałem ich obecność w moim mieszkaniu. Było to zaraz po wybudowaniu budynku. Zapewne wynikało z odpowiedniej wilgotności świeżych murów i dostępnej bazy pokarmowej (grzyby pleśniowe, być może nawet jakieś glony). Potem zniknęły. A szkoda, zawsze to było „weselej” i było co obserwować.
W siedzibach ludzkich spotkać można gatunki z rodzaju Liposcelis, które zaliczane są do grupy szkodników. Mogą one wywoływać reakcje alergiczne. Wraz z roztoczami należą do często spotykanych szkodników magazynowych przechowywanej w plastrach pierzgi**. Występują w magazynach zbożowych, w pomieszczeniach ze zbiorami entomologicznymi (i tu już się naukowcy martwią, że im zbiory zostaną zniszczone), w cieplarniach.
Gryzki są w dużym stopniu grupą kosmopolityczną. Nie mają większego znaczenia gospodarczego. Jedynie nieliczne gatunki synantropijne uznawane są za szkodniki muzealne i szkodniki magazynowe. Gryzki z podrzędu Triogiomorpha występują w domostwach, piwnicach, magazynach, stajniach, gniazdach ptaków i ulach. Przedstawicielem jest Psyllipsocus ramburi, o białym ciele, skróconych skrzydłach i bardzo małych oczach złożonych. Gatunek ten często jest spotykany na ścianach nowych domów, w wilgotnych piwnicach, w jaskiniach czy kopalniach. Żywi się szczątkami organicznymi. Być może to mój współlokator z dawnego mieszkania.
Gatunki z rodziny zakamarnikowatych (Trogidae) spotykane są w domach, sklepach spożywczych, w bibliotekach, muzeach z zielnikami i zbiorami entomologicznymi. Psotnik zakamarnik zwany także zakamarnikiem pulsorzem (Trogium pulsatorium) ma ciekawy behawior - samice wabią swoich partnerów uderzaniem końcem odwłoka o podłoże. Można powiedzieć, że bębnią. Ale ludzkie ucho tego nie usłyszy. Psotnik zakamarnik osiąga wielkość 2 mm, ma ciało białe lub żółtawe z brunatno-czerwonymi plamkami, tworzącymi poprzeczne paski. Ma niewielkie, zredukowane skrzydła w formie niewielkich łusek (trudno je zobaczyć niewprawnemu oku).
Rodzaj Liposcelis jest przedstawicielem podrzędu Troctomorpha. Gryzki te zazwyczaj występują pod korą drzew i spotykane są głównie w Afryce i Ameryce Południowej. Najczęściej są bezskrzydłe, spotykane są także w gniazdach ptaków, dziuplach, mrowiskach, pod korą drzew, w porostach. A w siedliskach synantropijnych w magazynach zbożowych, w domach na produktach żywnościowych. Kilka gatunków żyje w upierzeniu ptaków. Przedstawicielem jest psotnik kołatek (Liposcelis terricilis), który ma długość ok. 1 mm, ciało ma białe lub jasnobrunatne, bezskrzydłe. Spotykany jest w magazynach spożywczych, muzeach i domach, gdzie podobno niszczy żywność (ale ile taka drobina może zjeść?), książki, zielniki, dywany. Jest to gatunek partenogenetyczny.
Najmniej synantropijne są gryzki z podrzędu Psocomorpha, najliczniejszego w gatunki. Psotniki z tej grupy najczęściej spotkać można na liściach w lesie czy sadzie, pod korą i pod kamieniami. Odżywiają się głównie grzybami i porostami. Przedstawicielem jest psotnik lalotek (Lachesilla pedicularia), długości 1,5-2.0, ubarwiony ciemnobrązowo. Imagines ze skrzydłami z wyraźnym użyłkowaniem. Żyją w siedliskach naturalnych, jedynie jesienią mogą dostawać się do pomieszczeń zamkniętych, gdzie mogą zasiedlać produkty spożywcze i resztki organiczne. Zatem jest to sporadyczny i okazjonalny gość w naszych domach. Samce wykazują fototropizm dodatni i gromadzą się na oknach lub w kloszach lamp. Gatunek kosmopolityczny. Chyba widywałem je w moim domu. Teraz będę zwracał baczniejsza uwagę.
Na wielu stronach internetowych można znaleźć wiele artykułów o zwalczaniu gryzków jako szkodników. Jeśli w mieszkaniu jest stosunkowo sucho i czysto (są sprzątane) to te niewielkie psotniki szkody nie wyrządzą. A niech sobie coś małego biega w zakamarkach i wyjada resztki organiczne czy grzyby pleśniowe. Wszak coraz sterylniejsze są nasze mieszkania i … bardziej puste biologicznie.
W miejskiej pustce... cieszę się z każdego owadziego czy pająkowego przybysza. Ostatnio z kwiatów uwalniają się muchówki, maleńkie. Nie wiem co za jedne. Niej żyją. Pająki, rybiki także. Mrówek faraona nie wspominam dobrze, ani prusaków ani pluskiew domowych. Komary i tak zalatują - ale je za synantropijne trudno jeszcze uznać,
* synantropizacja [od greckich słów: syn – razem, anthropos – człowiek)], ekologiczny proces przystosowania gatunków, zarówno roślin, jak i zwierząt, do warunków stworzonych przez działalność człowieka.
** pierzga - w skład pierzgi pszczelej wchodzą miód, ślina oraz pyłek kwiatowy, przygotowywane przez pszczoły. Stanowi ona zbitą masę, która jest zbierana z ramek w ulach. Jest to pokarm pszczół ale ze względu na właściwości zdrowotne pierzga wykorzystywana jest przez człowieka i dostępna w handlu.
Bibliografia
- Jaglarz M., Rząd gryzki (psotniki) – Psocoptera (Copeognatha), W:. Błaszak Cz. (red), Zoologia, Stawonogi, Tchawkodyszne, Tom 2, część 2, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012, str.: 197-200.
- Nawrot J., Owady – szkodniki magazynowe. Themar, Warszawa, str.: 16-18.
- Skibińska E., Chudzińska E., Gryzki, psotniki Psocoptera W: Fauna Polski. Charakterystyka i wykaz gatunków. Tom I.Muzeum i Instytut Zoologii PAN, 2007, str.:361-365.
3.02.2019
Safari za progiem domu Marzenny Nowakowskiej
Przyrodę można obserwować wszędzie, i w mieście, i na wsi, i na wycieczce. I można odkrywać niezwykłości świata dla siebie i dla innych. Książkę Marzenny Nowakowskiej pt. "Safari za progiem domu", wydana przez Zonę Zero w 2018 roku, liczącą 391 stron wraz z licznymi zdjęciami gorąco polecam jako inspirację do prowadzenia takich własnie obserwacji. Gdziekolwiek jesteś. I o każdej porze doby i roku.
Safari za progiem domu przeczytałem z ogromną ciekawością. Dobrze napisana opowieść z dużą ilością sprawdzonych faktów. Sporo dowiedziałem się nowego o zwierzętach, które znałem. "Siedzę" w tej tematyce od lat, hobbystycznie i zawodowo, a mimo to znalazłem dużo nowych dla mnie informacji. Co robi lornetka na górnym zdjęciu, tuż obok książki? Z lektury opisywanej książki dowiedziałem się, że można lornetkę w terenie wykorzystać jako... lupę. Wystarczy użyć jej inaczej, niejako odwrotnie. Bardzo przydatna porada.
Książkę polecam, bo jest w niej zawarte bardzo trafne i wartościowe przesłanie dla wszystkich ciekawych świata: jak obserwować efektywnie. Trzy proste rady: 1. po pierwsze obserwuj, to co blisko, 2. po drugie doczytuj w źródłach (naukowych), 3. po trzecie opowiadaj lub pisz, o tym co widziałeś(aś) i wyczytałeś(aś).
Pierwsze zalecenie wydaje się oczywiste, po prostu otwórz oczy i swoją ciekawość, na to co jest za progiem. Wszędzie wokół nas jest przyroda i zawsze coś ciekawego się dzieje. Potrzebna tylko otwartości i ciekawości. Drugie z wymienionych zaleceń nie jest już tak oczywiste. Owszem, szukamy "po internetach" informacji o tym, co zobaczyliśmy. Jaki to gatunek rośliny czy zwierzęcia spotkaliśmy. Marzenna Nowakowska dobrym przykładem sugeruje coś więcej - sięganie do źródeł naukowych i publikacji. Każdy rozdział kończy się spisem wykorzystanej literatury. Są to publikacje naukowe, najczęściej w języku angielskim. W tekście widoczne są dyskretne przypisy, dzięki którym wiemy, które informacje zawarte w książce zostały zaczerpnięte z jakich źródeł. Możemy samodzielnie sięgnąć po więcej lub zweryfikować. Safari mimo formuły książki popularnonaukowej (pięknie opowiedzianych przyrodniczych problemów i historii) ma jednocześnie schemat uźródłowionej pracy naukowej. Jest to więc dla czytelnika inspiracja jak pogłębiać swoją wiedzę i lepiej zrozumieć to, co zaobserwował. Ale dzięki czerpaniu z fachowych źródeł Safari nie jest książką nudną i powielającą powszechnie znane, oklepane fakty. Lektura jest nie tylko przyjemnością ale i edukacją zarazem. Sam dowiedziałem się dużo nowego. I w końcu trzeci element. Autorka opisuje swoje przeżycia i obserwacje. Kiedy musimy komuś opowiedzieć lub napisać, wtedy dodatkowo jeszcze głębiej analizujemy temat, doczytujemy, układamy zdania, pogłębiamy proces myślenia. A w naszej głowie zostaje dużo więcej. To dobra, edukacyjna zasada aktywnego obserwowania.
Czy każdy obserwator przyrody ma od razu pisać książkę? Nie. Są i inne formy. Można opowiadać o swoich obserwacjach (znajomym lub w klasie lub towarzystwie miłośników przyrody, w kawiarni naukowej itd.), można pisać bloga, można pisać nawet i do szuflady. Chodzi o proces porządkowania i strukturyzowania wiedzy. Nieświadomie robią tak naukowcy. Nie zatrzymują obserwacji dla siebie, na różne sposoby komunikują o nich innym, dyskutują, konfrontują. Nauka jest konektywna. Zostań zatem naukowcem, obserwuj, doczytuj, opowiadaj. Naukowcem jest się przez ciekawość i stosowana metodologię a nie przez posiadane stopnie czy tytuły naukowe. W przyrodzie dzieje się tak dużo, że każda para oczu jest przydatna by poszerzać wspólną, kumulatywną wiedzę ludzkości.
Safari za progiem domu jest opowieścią ułożoną wokół problemów. Autorka opowiada o złożonych procesach biologicznych, zręcznie przeskakując między przykładami różnych zwierząt, od owadów do ptaków i ssaków. A pretekstem do tych biologicznych opowieści są obserwacje z ogrodu czy najbliższej okolicy. Zaczyna się od komunikacji w świecie zwierząt (rozdział Masz wiadomość), potem jest o wieku dziecięcym (Wiek niewinności), zalotach i amorach (Sztuka kochania), by poprzez polowania i strach (Anatomia strachu) przejść do rywalizacji i zależności socjalnych (Gra o tron). Na końcu ostatniego rozdziału jest obiecujące "cdn..." - liczę więc na kolejne książki z podobnymi opowieściami.
Sama książka ma jeszcze jeden sympatyczny akcent. Na rogach stron znajdują się rysunki ćmy zmierzchnicy trupiej główki. Wystarczy szybko przekartkować by rysunki utworzyły krótki film animowany z lotem ćmy. Tak kiedyś bawiliśmy się w szkole z prostymi animacjami. Takich efektów nie zagwarantuje żaden e-book !
(Autorka w czasie wizyty na Warmii, w Łężanach, gdy zbierała informacje o życiu owadów wodnych) |
Subskrybuj:
Posty (Atom)