31.01.2021

Jak uniemożliwić ściąganie na egzaminach i kolokwiach?

 
Kultura ściągania wrośnięta jest mocno w naszą rzeczywistość szkolną i uniwersytecką. Istnieje od dawna. Jest jak ugruntowany rytuał. Przyzwyczailiśmy się. Nawet pozwalamy ściągać. I tak erozja życia społecznego trwa, wdrażamy się w nią od małego. Udajemy, że nie widzimy ściągania. Tak jak nadzorca lub karbowy na plantacji z niewolnikami lub polu z chłopami pańszczyźnianymi. Ludzki pan... Jarek Szulski w książce "Nauczyciel z Polski" nazywa to kulturą folwarku.

A skąd się ono bierze? Uczniowie i studenci źli? Bo dawniej, to panie, było lepiej? Ściąganie to efekt systemu edukacyjnego. Czy można to zmienić? Można. Tylko najpierw trzeba dostrzec a potem chcieć. 

Zdalne nauczanie tylko ujawniło problem polskiej edukacji. Nie widać ucznia, nie widać studenta, więc na pewno ściąga. Niech więc włączy kamerę i siądzie dalej od komputera. I niech lustro postawi za plecami, by było widać to, co ma na ekranie. Albo lepiej niech będzie druga kamera uruchomiona, z widokiem na pomieszczenie i urządzenie ucznia/studenta. O tak, my to już potrafimy przypilnować, że mucha nie siada... Albo nam się tylko tak zdaje, czego dowodem są najróżniejsze memy, krążące w sieci.

A może by tak przeniknąć do grup studenckich pod fikcyjnym kontem? I zobaczyć co oni tam przed egzaminami kombinują. A może dla świętego spokoju i dla pozorów wysokiej jakości udawać, że nie wiemy nic o ściąganiu? Nawet nie myśleć. Tak będzie lepiej. Bo jak ktoś zadaje pytania i zastanawia się, to są tylko z tego same kłopoty. No bo to trzeba by jakieś działania podjąć. A i władza może krzywo spojrzeć. I kazać rozwiązać ten problem. A tak, nic nie widać, problemu nie ma czyli wszystko jest znakomicie. Poproszę order. 

Niżej film z zapisem z webinarium. Podaję bardzo prosty sposób jak uniemożliwić ściąganie. Bardzo prosty sposób. Webinarium jest niby o ściąganiu i zapobieganiu temu zjawisku. Ale tak na prawdę jest o edukacji. Kto chętny, niech obejrzy. I się wypowie. Dyskusja  to trudna ale bardzo dobra rzecz. Dostępna za darmo i dla każdego. 

29.01.2021

Opowieść o przyrodzie, wystawiona na licytację WOŚP

 

Po raz pierwszy wystawiłem na licytację coś niematerialnego, coś bardzo ulotnego. Jest a jakby nie było. Opowieść o przyrodzie, może być o owadach, roślinach (jakimś konkretnym gatunku), zjawisku biologicznych itd. 

Ułożę opowieść na wskazany przez szczęśliwego nabywcę temat, dotyczący przyrody (biologii) lub edukacji (ale z nawiązaniem do nauk przyrodniczych, biologicznych). Będzie to opowieść w wersji pisanej, tu na blogu, oraz dołączę nagranie wideo lub audio. Może nawet w Genial.ly. Na życzenie nabywcy znajdzie się dla niego spersonalizowana dedykacja.

Opowiadacz do wynajęcia.

Ułożę opowieść nawet na życzenie wyznawcy antynaukowych teorii spiskowych. Wiem, że zadanie trudne. Ale najpierw ten ktoś musi wylicytować. A wtedy aj podejmę to trudne wyzwanie. Jest szansa zlecić mi trudne zadanie. Nie wymigam się, bo słowo się rzekło. 

Do tej pory ofiarowywałem wytwory swojej pracy artystycznej: butelki, słoiki malowane, dachówki itd. Teraz coś niematerialnego. Opowieść. 

A na zdjęciu malowana dachówka. Efekt edukacyjnych warsztatów w czasie Olsztyńskich Dni Nauki i Sztuki. Kiedyś tam.

Link do licytacji: https://allegro.pl/oferta/sztab-olsztyn-opowiesc-stanislawa-czachorowskiego-10171526641

A tu zapowiedź z licytacji:

"Zawsze gotowy do pomocy i stały Darczyńca na aukcje dla WOŚP, a poza tym amator niekonwencjonalnych działań, profesor UWM Stanisław Czachorowski wymyślił taką ofertę: Zwycięzca tej aukcji będzie mógł wybrać temat dotyczący przyrody, a profesor ułoży historię w wersji pisanej. Opowieść ta zostanie umieszczona na blogu "Profesorskie gadanie", który od lat plasuje się w czołówce najlepszych blogów popularyzujących naukę w naszym kraju. Do pisemnej wersji opowieści zostanie dołączona wersja audio lub wideo z tą opowieścią w wykonaniu Darczyńcy. Na życzenie Zwycięzcy aukcji znajdzie się w opowieści specjalna dedykacja.

I żeby Państwo nie myśleli sobie, że to taki prosty dar jest. Profesor na tę okazję ukończył specjalny kurs storytellingu! A wcześniejsze działania Profesora Czachorowskiego też wystawiają mu laurkę w dziedzinie opowiadania historii przyrodniczych. Przygotowuje sam baśnie kamishibai i opowiada je dzieciom no i oczywiście jako profesor gadane musi mieć:)) A próbkę opowieści egzaminacyjnej też wam pokazaliśmy dla zachęty.

Licytujcie, wygrywajcie i się przekonajcie!"

Tekst okraszono zdjęciami z opowiadania bajek kamishibai oraz opowiadania przy wspólnym malowaniu.

X    X    X    X    X

PS. w dniu 1 lutego z rana kwota na licytacji osiągnęła 500 zł. Ogromnie się cieszę. Pójdzie na dobry cel.

28.01.2021

Rozczarowały robale, które rządzą światem

Książka o owadach, skusiła mnie okładką w księgarni. Przejrzałem, tematyka wydała się aktualna, ciekawa i sensowna. Przejrzałem spis treści, rekomendacje zamieszczone na okładce i przekartkowałem całość. Kupiłem. Ale gdy w domu zacząłem czytać to już po pół godzinie żałowałem. Ujmując to najkrócej - gniot.

Lektura mnie rozczarowała. Ale może zwykłego i nieobeznanego entomologicznie czytelnika zadowoli (bo jest dużo ciekawostek). Raziło mnie wymieszanie fabuły z relacjami o życiu owadów. Na dodatek odniosłem wrażenie, że książka pisana była na kolanie. Wymęczona w pośpiechu i niedopracowana. Pomysł dziennikarza, który opowie o entomologach i badaniach entomologicznych w założeniu jest dobry, w wykonaniu okazał się słaby. Opisy fabularne wymieszane z solidnymi porcjami literatury faktu. Niezgrabnie połączone, sztucznie posklejane. Jakieś fabularyzowane opisy i dialogi z niezbyt udanymi zaczerpnięciami danych z publikacji. Albo autor ma niskie kompetencje pisarskie, albo pisane było na kolanie i mocno niedopracowane.

Pierwszym mankamentem jest to, że opisujący świat "robali" autor jest ignorantem w tej tematyce. Nie zna zagadnienia, o którym pisze. Stąd mnóstwo błędów. Fabularyzowane streszczenie kilku publikacji? Owszem, można znaleźć sporo ciekawych i wartościowych informacji. Ale wymieszane są z wieloma błędami. Dla niewprawionej w zoologii osoby lektura może być szkodliwa - bo nie odróżni pomyłek i nieporozumień od faktów. Zatem nie polecam. To lektura tylko dla odważnych i dobrze wyedukowanych. Niemniej liczba i skala błędów jak i nieudolny styl narracji zniechęca. 

Największym błędem jest zaliczanie pajęczaków (w tym pająków) do owadów. Np. strona 45 "(...) pasjonowała się owadami jako dziecko - szczególnie pajęczakami." Raz mogło się zdarzyć, jakiś błąd tłumaczenia. Po kolejnym sprawdziłem tytuł oryginału. Bo słowo "robale" w polskim wydaniu jest archaiczne i o szerokim polu semantycznym. Może to książka o bezkręgowcach lub stawonogach? Może to błąd tłumaczenia? Niestety nie - "The Insects Who Rule the World and People Obsessed with Them". Najzwyczajniej  świecie autor to ignorant i nie wie o czym pisze. Z jego kompilacji różnych źródeł wyszedł koszmarek. Te błędy mogą zatruwać umysły i wykoślawiać wiedzę młodych ludzi. Lub dorosłych miłośników przyrody. 

Przykłady błędów merytorycznych? Proszę bardzo, str. 132 "(...) w obie Ameryki uderzyła epidemia malarii, spowodowanej przez złożonego pasożyta wielokomórkowego." Zarodziec malarii jest pierwotniakiem - jednokomórkowcem (obecnie częściej używa się określenia protisty). Może autorowi chodziło o komary, które roznoszą zarodźca malarii? Nie zrozumiał pracy, z które przepisywał? "Karla mówi, że to pachną ryby, którymi karmi się larwy komarów." Humor z zeszytów szkolnych, gdy zdania mają niewłaściwą konstrukcję. Nie wiem czy to wina tłumacza czy autora - Davida MacNeala. Od razu sprostuję, to zapewne chodziło o to, że ryby odżywiają się komarami. Ale może hodowlę komarów karmiono jakimiś sproszkowanymi rybami?  "Pojedyncza kolonia w Brazylii - gdzie społeczne terminy i mrówki stanowią dwie trzecie biomasy - przenosi 44 tony ziemi." Dwie trzecie biomasy? Ale jaki jest punkt odniesienia? Czy wliczono rośliny (a tak byłoby poprawnie)? Może dwie trzecie owadów? Nie mam pojęcia. Zatem ostrożnie z liczbami, podawanymi w tej książce. Zanim gdzieś podzielicie się takimi informacjami, sprawdźcie w innych źródłach.

Więcej przykładów? "Ważki i ich sobowtóry, ważki równoskrzydłe (...)." Zapewne chodzi o dwa podrzędy ważek różnoskrzydłych i równoskrzydłych, w języku angielskim - dragonflies i damselflies, Zatem w tym przypadku to raczej ignorancja i nieporadność tłumacza. Widać to w tłumaczeniach części ciała i części anatomicznych owadów z użyciem słownictwa typowego dla kręgowców. "antarktyczna muchówka ochotkowata" - ochotkowate, rodzina, są muchówkami. Lepiej byłoby napisać: muchówka z rodziny ochotkowatych. W wielu miejscach myli owady z pajęczakami, traktując jako synonimy (naprzemiennie). Tylko z kontekstu można wywnioskować czy tym razem pisze o owadach czy o pająkach. "(...) był tyfus, przenoszony przez pchły." - myli pchły z wszami. Może mały konkurs, o co tu może chodzić: "Przewidział epidemie chrząszczy. (...)" Czy to jakaś epidemia wśród chrząszczy czy też może masowy pojaw, gradacja chrząszczy?

"(...) owady poruszają się lekko za przezroczystą osłonką zrobioną z pończochy, na tyle cienką, że są w stanie zatopić szczękoczułki w mojej skórze." Czy chodzi o pająki, które błędnie nazwano owadami czy też źle nazwane narządy gryzące owadów? Szczękoczułki występują o pająków. U owadów żuwaczki (oraz szczęki, warga górna itd.). Nazwy mają znaczenie bo odnoszą się do konkretnych desygnatów. 

A o czym jest ta książka? O owadach, pająkach, wijach i innych stawonogach, o pasożytowaniu, o owadach społecznych, o zagrożeniu wymarciem i o owadach jako potencjalnym pokarmie dla człowieka.

Zdecydowanie nie polecam tej książki. Chyba, że potraktować jako zadanie studenta lub dla czytelnika: ile znajdzie błędów (i uzasadni na czym te błędy polegają). Taka specyficzna pomoc dydaktyczna,

Przykład ilustracji z tej książki. Na ilustracji jest chrząszcz, być może z rodziny stonkowatych, np. rynnica topolowa. Karaczany zupełnie inaczej wyglądają.

David MacNeal, Robale rządzą światem, przekład Paulina Maksymowicz, Bellona, Warszawa 2019(?) ISBN 978-83-11-15805-4

27.01.2021

Koniec świata Bryana Walsha - masz odwagę przeczytać?

Już kilka końców świata przeżyłem. Ze spokojem. Bez paniki i lamentów. Pojawiały się jakieś daty ale nie bardzo było wiadomo jak i dlaczego ten koniec świata się miał nastąpić. Bo gdzieś, ktoś w starych księgach przepowiedział a teraz odczytano tajne znaki i ustalono datę końca świata. Ot takie miejskie legendy (podwórkowe czarne wołgi i ekscytujące przepowiednie). Nigdy nie wzbudzały we mnie emocji. Dlatego tytuł książki "Koniec Świata - krótki przewodnik po tym, co nas czeka" początkowo wzbudził moją nieufność. Czyżby znowu jakieś tanie sensacje? Zajrzałem, przekartkowałem, czytam. I to jest dobra lektura. Dobra popularnonaukowa i rzetelna pozycja.

Koniec świata. Krótki przewodnik po tym, co nas czeka Autor: Bryan Walsh. Jest dziennikarzem naukowym, który od lat opisuje największe zagrożenia dla ludzkości. Przez 15 lat był zagranicznym korespondentem magazynu The Times, publikował m.in. w magazynach i portalach Newsweek, Bloomberg i Axios. Obecnie mieszka w Nowym Jorku.

Gatunek: literatura faktu, popularnonaukowa.

Data premiery: 27 stycznia 2021 r. 

Wydawnictwo: Czarna Owca, 382 strony, z przypisami, ISBN 978-83-8143-273-3.

Zapowiedź na okładce i we wstępie jest nieco emocjonalnie sensacyjna: "To niebezpieczeństwa groźniejsze niż najmroczniejsze dni w dziejach ludzkości. Nazywamy je zagrożeniami egzystencjalnymi, bo są w stanie położyć kres istnieniu naszego gatunku raz na zawsze. Stanowią błędy nie do naprawienia, katastrofy zdolne przerwać naszą historię w pół zdania."

Zawartość jest rzetelna, z dyskretnie umieszczonymi przypisami. Nie utrudniają czytania a pozwalają na weryfikację. Każdy więc może sam różne fakty sprawdzić i zweryfikować to, co autor relacjonuje. Zaletą przypisów jest także to, że adresy internetowe zostały skrócone (bit.ly) - to duże ułatwienie dla dociekliwego czytelnika. Moje uznanie wzbudziła poprawnie zapisywana nazwa gatunkowa Homo sapiens (jakże wiele jest błędów w innych książkach!). Uznanie należy się tłumaczowi Grzegorzowi Kuleszy i Wydawnictwu Czarna Owca za staranną i dobrą korektę. 

"Co spowoduje nasze wyginięcie? Jak możemy ocalić siebie i naszą przyszłość? Bryan Walsh odpowiada na najważniejsze pytania, które musi zadać sobie ludzkość, by przetrwać. Koniec świata to fascynujący reportaż popularnonaukowy, który odkrywa złożoność problemu, jakim jest nieunikniony koniec świata. Od asteroid i sztucznej inteligencji, przez superwulkany po wojnę nuklearną, autor przygląda się wszystkiemu, co może unicestwić nasz gatunek."

W odróżnieniu od gazetowych końców świata Bryan Walsh pokazuje rzeczywiste zagrożenia, szczegółowo je opisując i podając wiele faktów. I co więcej, pokazuje jak można uchronić się przed takim katastroficznymi "końcami świata". Jest więc to opowieść o współczesnych zagrożeniach oraz o lękach egzystencjalnych człowieka. Rozmyślania o naszej przyszłości.

Autor przedstawia 8 zagrożeń: uderzenie w Ziemię asteroidy, wybuchy (super) wulkanów, broń atomową, zmiany klimatu, choroby (opisuje SARS ale teraz mamy epidemię Covid-19), zagrożenia wynikające z biologii syntetycznej (biotechnologia), sztuczna inteligencja i w końcu inteligentne istoty pozaziemskie. Szeroka gama tematów, wypełniających dyskusje w przestrzeni publicznej. 

Na razie jestem przy asteroidach. Dobry język, logiczne przedstawianie argumentów z przeszłości, wskazanie nad czym i kto pracuje by uniknąć zagrożenia itd. Pozostałe rozdziały tylko przejrzałem, czytając małe fragmenty. Książka zapowiada się znakomicie. 

Wracam do lektury. I mam nadzieję, że więcej osób po tę pozycje sięgnie. Będzie o czym porozmawiać.

26.01.2021

Profesorskie Gadanie kolejny rok wśród najlepszych kanałów popularnonaukowych

 
Ucieszyła mnie informacja o tym, że Profesorskie gadanie kolejny rok utrzymało się wśród najlepszych polskich kanałów, blogów i podcastów popularnonaukowych (zobacz informację na To tylko teoria). Nie jest  łatwo utrzymać się w czołówce. Czuję mobilizację. I w sumie presję. Bo czasem nie ma sił, czasem pomysłu. I czasem trzeba się oprzeć rutynie i presji kontynuacji. Taka pokusa rodzi grafomańskie wpisy. Byle coś było.... Bo musi być coś nowego? Czasem jest lepiej, czasem gorzej, czasem ciekawiej, czasem mniej. 

W roku 2021 postaram się wytrwać i utrzymać poziom. Ale kiedyś i tak przyjdzie ustąpić, młodszym, pełnym pomysłów i energii. Nic nie trwa wiecznie. W przyrodzie i w społeczeństwie przemijanie jest codziennością. 

Tak jak w lesie, stare, próchniejące, przewrócone drzewo wypełnia ważną rolę. Jest unikalnym siedliskiem i domem dla wielu bezkręgowców. 

25.01.2021

Ginąca bioróżnorodność, która na prawdę zaginęła

 

Życie składa się także z porażek, błędów i niepowodzeń. Nie bój się błędów, upadków i porażek. Bo tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. A wtedy sukcesów, radości i zwycięstw także nie ma. 

Czasem chcę komuś pomóc. Czasem szukam nowych przestrzeni, odkrywam nowe możliwości. Tak było i z wystawą butelek, zatytułowaną "Ginąca bioróżnorodność". Tuż po wystawie moich prac w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej na Starym Mieście, zaproponowałem wystawę w jednej z olsztyńskich restauracji. To nie pierwsza moja wystawa w tak niecodziennym miejscu. Miejscu łatwego i nieoczekiwanego pokazywania prac. Komunikacja i opowieść przez sztukę. 

I tak pojawiła się wystawa w nieistniejącej już restauracji Le Marie. Nieoczekiwanie zjawiła się pandemia. Lokale zostały zamknięte. Można powiedzieć, że wystawa poniosła porażkę, bo z braku odwiedzających konsumentów nie było i widzów. To znaczy na początku trochę było a potem już pandemia zasłoniła prace przed oczami.

Kiedy w maju chciałem zabrać prace, okazało się, że restauracji już nie ma a prac nie ma jak odzyskać. Próby kontaktu z właścicielem spotkały się z wymowną ciszą. Za to dowiedziałem się o różnych nieprawidłowościach, oszukanym personelu, który nie otrzymał wynagrodzenia, nieprzestrzeganiu zasad sanitarnych i... kłopotów z prawem. Zniknął właściciel, zniknęły i prace. Nie wiem, co się z nimi stało. 

Jednym słowem ta konkretna próba zorganizowania wystawy w miejscu niecodziennym zakończyła się pełną porażką. Nie jest to pierwsza ani zapewne ostatnia moja mała porażka i zmarnowanie pracy. Smutek ale nie rozczarowanie. Nie zgorzknieję. Po prostu pomaluję kolejne słoiki i kolejne butelki. Kolejne kamienie, dachówki i poremontowe płytki. I znowu je umieszczę w miejscu publicznym, rozdam różnym ludziom. Jedni zachowają, inni wyrzucą. 

Zagrożeniem dla różnorodności biologicznej nie jest to, że osobniki i gatunki wymierają, giną, lecz to że nie rodzą się nowe. Zagrożeniem dla pięknych i majestatycznych drzew nie jest to. że te wiekowe upadają ale to, że nie kiełkują z nasion kolejne. Więc będę sadził drzewa i rozsiewał nasiona chwastów na miejskich łąkach, licząc, że część przetrwa, urośnie i wyda plon. A przynajmniej że przez moment będzie cieszyć oko i karmić owady.

Mam materiał, mam farby. Poszukam tylko czasu i będę malował dalej. Niech nowych przybywa szybciej niż te dawne znikają. Wytrwałość. Tego mi trzeba. I zrobię to razem z innymi ludźmi, na wspólnych plenerach i wspólnym umieszczaniu prac w przestrzeni publicznej. 

Wszystkie prace z wystawy obejrzeć możesz tu.

24.01.2021

Współczesny akademicki erudyta musi być oklikany. Nauczyciel w szkole także.


Jeszcze do niedawna miarą akademickiej i nauczycielskiej erudycji było oczytanie. Przyswajanie książek umożliwiało zapoznanie się z dorobkiem w danej dyscyplinie oraz kulturze. Erudycja potrzebna była nauczycielowi akademickiemu (ale także i nauczycielowi szkolnemu) by dobrze wykonywać swój zawód. Można powiedzieć, że oczytanie było niezbędnym elementem warsztatu nauczycielskiego. Bo umożliwiało podejmowanie dyskusji jak i planowanie atrakcyjnych zajęć.

Pisanie kredą na tablicy nie było jakąś specjalnie trudną do opanowania umiejętnością. Dla "oczytania" potrzebny był stały wysiłek i ciągłe aktualizowanie swojej wiedzy przez zapoznawanie się z dorobkiem. Trzeba było czytać książki i publikacje. Współczesne "pisanie kredą" jest znacznie bardzie złożone i trudniejsze. Wymaga nieustannego uczenia się i praktyki.

Z czasem liczba niezbędnych umiejętności, składających się na zawodowy warsztat nauczyciela szkolnego i akademickiego poszerzyła się. Pojawiły się rzutniki pisma, epidiaskopy i w końcu komputery, rzutniki multimedialne i interaktywne tablice. Coraz więcej technologii. Dobry nauczyciel musiał mieć praktykę i być "obgadany" (poprzez praktykę wyćwiczona umiejętność sprawnej komunikacji i dialogu) i oczytany. Teraz musi być także oklikany, czyli wyćwiczony w obsłudze różnych programów i internetowych narzędzi. 

Prowadzenie wykładów wymaga sprawnej obsługi komputera i prezentacji multimedialnych, takich jak np. Power Point (to minimum), Prezi, Mentimeter itp. Inaczej jest bezradny na sali wykładowej i znacząco ogranicza swoją możliwość komunikacji i przekazywania wiedzy. Od blisko roku nauczanie zdalne stało się codziennością. Pojawiła się konieczność sprawnej obsługi różnorodnych platform do synchronicznej i asynchronicznej dydaktyki. I żeby sprawnie obsługiwać MS Teams, Clickmeeting, Google Meet, Zoom itd. Trzeba spędzić sporo godzin na praktycznym zastosowaniu. Tym bardziej, że te nowe rozwiązania nieustannie się zmieniają, wprowadzają nowe funkcjonalności itd. Czyli sporo się naklikać. Powierzchowne opanowanie platform i programów do zdalnej komunikacji nie wystarczy. 

Erudycją XXI wieku jest oklikanie. Oczytanie nie przestało być potrzebne. Czyli nieustanne podnoszenie poprzeczki.

22.01.2021

Na ogół cisza, ale czasem coś. Krótka refleksja na temat informacji zwrotnych.

Pisanie w mediach społecznościowych (w tym prowadzenie bloga) jest jak zajęcia online - na ogół cisza i brak pewności, że ktokolwiek słucha. 

Do aktywności pobudzają emocje. Chyba częściej te negatywne. O wiele łatwiej przychodzi nam wyrażanie krytyki, wytykanie błędów, poprawianie, formułowanie zdania przeciwnego. Cisza i negatywne reakcje fałszują obraz rzeczywistości. W jakimś sensie jest to błąd milczących dowodów.

Dlaczego zazwyczaj milczymy? A czy na co dzień cieszymy się, że nas nic nie boli i jesteśmy zdrowi? O wiele częściej narzekamy, gdy nas coś zaboli, kamień wpadnie do buta,  łupnie w kościach. mamy graczkę czy migrenę. Jest powód do rozmowy :). 

Informacje zwrotne są niezwykle ważne. Dużo łatwiej o nie w kontakcie bezpośrednim, gdy widzimy osoby, do których mówimy. Po prostu odczytujemy język ciała, ten milczący sposób przekazywania informacji. Nie zawsze poprawnie odczytujemy reakcje ciała słuchaczy ale są one ważnym kanałem komunikacji. Ten sam problem ma bloger jak i nauczyciel na wykładzie/zajęciach online. 

W komunikacji zdalnej znacznie trudniej o komunikacyjny feedback. Statystyki kliknięć mogą być mylące. Tak samo jak liczba cytować publikacji naukowych. To, że ktoś zajrzał, nie znaczy, że przeczytał. To, że ktoś zacytował, nie znaczy, że publikacja jest ważna i dobra. Może po prostu wytykał błędy i zarzucał nieprawidłowości w opublikowanych badaniach. Cyfra jest cyfrą, tak jak i cyfrowa ocena. Nie do końca wiadomo, co się za nią kryje. Trzeba byłoby sprawdzić a na to potrzeba czasu i wysiłku.

Trudniej, nie znaczy, że nie ma. Ogromnie sobie cenię informacje zamieszczane w komentarzach jak i te przysyłane kanałami prywatnymi, w tym od osób, których nie znam. Oto przykład:

"Szanowny Panie Profesorze, Co do nauki na naszym Uniwersytecie to niestety jest dyskryminacja ze względu na płeć, wiek, wykluczenie oraz brak możliwości wyrażania samodzielnych poglądów to jest sytuacja nauki polskiej brak możliwości dyskusji na wydziałach, ja dziękuje Panu, że Pan jest bo jest Pan Profesorze Światełkiem w tunelu dla młodzieży i starszych;) gratuluje optymizmu i chęci zmiany i doskonalenia się w środowisku w którym jesteśmy ".

Publiczne wypowiadanie się jest ryzykowne. Można się spotkać zarówno z obmawianiem poza plecami (plotki, w spotkaniach bezpośrednich czy te internetowe, anonimowe oczernianie) jak i oficjalnymi reakcjami (w tym zakazem zapraszania do TVP, telefonami do władz z sugestią wyciągnięcia konsekwencji itp.). To ryzyko życia. Tym bardziej pozytywne reakcje są dla mnie ważne. Pozwalają na bardziej realistyczny obraz społecznego odbioru. Dodają sił i pozwalają znieść różne niedogodności i przykre chwile. Cieszą te oficjalne (jak zamieszczone niżej wyróżnienie) jak i te prywatne.

Dziękuję za informacje zwrotne! Dyskusja jest niezwykle ważna. Mimo że czasami trudna i bolesna to uważam, że ma sens. 

PS. Dachówka u góry to dzieło mojej żony. Powstała na jednym z plenerów. Cytat dobrze oddaje moje myśli. Zrobić jak najlepiej się potrafi a następcy/inni niech zrobią lepiej i więcej.

18.01.2021

Trolujący hejter świeci światłem odbitym, jak światełko odblaskowe



W przyrodzie nie ma organizmów bez pasożytów a w internecie nie ma blogera bez hejtera, czasem nazywanego antyfanem. Bo jeśli są fani to są i antyfani. Jedni i drudzy reagują na treści, ale każdy inaczej i z innego powodu zagląda. Trolujący hejter świeci światłem odbitym, jak światełko odblaskowe. Nie ma własnego pomysłu, własnej twórczości, potrafi tylko komentować, a ze swej złośliwości czerpie poczucie (ułomne i niesycące) własnej wartości. Jest jak pnącze - ;potrzebuje drzewa, po którym się pnie do góry.

Tak jak światełko odblaskowe – widoczne jest tylko wtedy, gdy odbija inne światło. Na dodatek odbija w sposób mniej lub bardziej zniekształcony. Samo z siebie jest ciemne i niewidoczne. A że hejter zazwyczaj ma niskie poczucie własnej wartości (stąd złośliwie obsmarowuje innych by poczuć się ciut lepiej) lub zdaje sobie sprawę ze swych niegodnych, brzydkich czynności, to pozostaje anonimowy. Przecież pod podłymi rzeczami nikt publicznie nie podpisze się własnym imieniem i nazwiskiem. 

W przyrodzie organizmy różnie sobie radzą z pasożytami. Iskają się, czyszczą, odrobaczają. Domowe sposoby na odrobaczanie w rzeczywistości wirtualnej, na pozbywanie się hejterów i internetowych trolli, też są. Mniej lub bardziej skuteczne, ale są. Nieustanny wyścig, tak jak w świecie biologicznym.

Czasem pasożytów jest za dużo i organizm nie daje sobie rady. Ginie. A pasożyty? Jeśli nie znajdą innej ofiary to też giną. Jeśli są silnie przystosowane np. do pasożytnictwa wewnętrznego - to giną. Tylko stadia larwalne są fazą dyspersyjną, docierającą do nowych osobników-żywicieli. 

Czy pasożyt jest gorszy (mniej sympatyczny) od drapieżnika czy roślinożercy? Z ekologicznego punktu widzenia (mam na myśli ekologię jako naukę) - nie. Drapieżnik pasożytuje na populacji - zjada (zabija) osobnika ale nie zabija całej populacji. Choć czasem i to się zdarza. To oznacza śmierć dla populacji drapieżników bo tracą pokarm. Chyba, że przerzucą się na populację innego gatunku. Tak jak pasożyty mogą przenieść się na nowe osobniki, gdy poprzednie stracą życie. W biologicznym i ewolucyjnym interesie pasożytów i drapieżców jest eksploatowanie osobnika/populacji ale bez zabijania. 

Rośliny starają się uniknąć lub przynajmniej utrudnić życie roślinożercom. Produkują różne trucizny (broń chemiczna), kolce, ciernie itd. Ofiary unikają swoich drapieżców ucieczką, mimikrą, itd. Podobnie z pasożytami. W tym przypadku organizm broni się behawioralnie lub bronią biologiczną (np. układ odpornościowy). Nieustanne ewolucja.

Czy podobnych mechanizmów można doszukać się w świecie cyfrowym? Obrona przed spamem, fake newsami, klickbajtami, hejterami? Raczej tak. Może to tylko podobieństwa a może wynika z istoty rzeczy i funkcjonowania układów złożonych. Tym próbuje zajmować się ogólna teoria systemów. 

PS. Różnorodność antagonistycznych oddziaływań międzygatunkowych jest duża. Warto wspomnieć choćby o konkurencji konkurencji czy antybiozie. Zjawisko hejterów też się tu zmieści, przynajmniej w części. Bo niektórzy działają by zwalczać konkurencję, by sobie (;lub zleceniodawcy) zapewnić wolna przestrzeń do działania (zabiegania o uwagę czytelników).

PS. 2. A czy ilustracja (fotografia) nawiązuje do treści? Tylko częściowo. Na jednej z butelek namalowana jest oleica, chrząszcz pasożytniczy z hipermetamorfozą. 

17.01.2021

Domki ze złota i jedwabiu czyli o uczeniu się edukacji zdalnej


Niebawem minie rok od rozpoczęcia zdalnej edukacji. O ile na początku mogła być zaskoczeniem a normalnością była improwizacja i partyzantka, to po tylu miesiąca prób, eksperymentowania, wdrażania, powinniśmy już mieć przećwiczone i wprowadzone sensowne rozwiązania. Był czas na szkolenia, opracowanie metodyki, inwestycje sprzętowe i organizacyjne. Zbyt wiele osób, w tym na stanowiskach kierowniczych u szczytów władzy, liczyło na przeczekanie, że jakoś to będzie, że minie pandemia i wrócimy do normalności. Czy nauczanie zdalne jest złe?  Każda aktywność wykonywana źle przynosi złe rezultaty. Czy edukacja on line zdaje/nie zdaje egzaminu? To źle postawione pytanie. Raczej trzeba pytać o to, co i jak zrobić, by konieczna z przyczyn pandemicznych edukacja zdalna spełniała nasze oczekiwania a młodzież była należycie nauczana

Kształcenie zdalne i hybrydowe nie zniknie po pandemii. Rozwijało się już od wielu lat, teraz nabrało nieco przyspieszenia. Dotyczy to także uniwersytetu. Gdy pisaliśmy projekt Spotkania z nauką, nie przewidzieliśmy "czarnego łabędzia" w postaci pandemii. Wiele musieliśmy zmieniać a na zmiany uzyskaliśmy zgodę w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego (obecnie Ministerstwo Edukacji i Nauki). Dużą trudnością jest dostosowywanie do nowych, nieoczekiwanych warunków. To niewątpliwie zagrożenie. Ale jest to także szansa na sensowne eksperymentowanie ze zdalnym nauczaniem. O wiele łatwiej z eksperymentami w projekcie niż w edukacji formalnej. Nie jestesmy ograniczeni programami, podręcznikami. Mamy wolność w poszukiwaniu formy i treści. I z tej sprzyjającej okoliczności korzystamy. Efekty mam nadzieję wykorzystane zostaną na różnych szczeblach edukacji. Jako pracownicy akademiccy też korzystamy ucząc się nowych narzędzi i nowego podejścia metodycznego. Przyda się to w codziennej pracy dydaktycznej na uczelni. Ale te doświadczenia przydadzą się dla całego systemu edukacyjnego. Mam taką nadzieję.

Najwyraźniej jeszcze przez wiele tygodni i miesięcy będziemy zmagali się z niedostatkami zdalnej edukacji. Po feriach szkoły wracają doi nauki. Chcemy wspierać nauczycieli i uczniów w ich codziennych zmaganiach z komunikacja on line. W ramach projektu Spotkania z nauką oferujemy nie tylko mini wykłady on line i obecność w czasie zdalnych lekcji. Przygotowujemy filmy, gry, wystawy i konsultacje on line. Szukamy dobrych rozwiązań. Zapraszamy do współpracy. Odległość nie jest już barierą.

Dla przykładu zapis wideo z mini wykładem o chruścikach (Trichoptera) dla uczniów z Ostródy. Na zachętę do kontaktów i wspólnego odkrywania efektywnej edukacji zdalnej (hybrydowej). To sa nasze pierwsze próby. W dyskusji będziemy poszukiwać coraz lepszych form, Zachęcam do dyskusji w komentarzach pod tym postem oraz na stronie projektu.

12.01.2021

Oczobarwnica mniejsza z Jeziora Kortowskiego

Fot. Marek Hasso-Agopsowicz, Jezioro Kortowskie, Olsztyn.
 
Bohaterami niniejszej opowieści są ważki a w szczególności oczobarwnica mniejsza oraz ewolucja dziwnego sposobu zapłodnienia. 

A było to tak. Kolega przesłał mi zdjęcie abym rozpoznał gatunek owada. Piękne, czerwone oczy i charakterystyczna pozycja ważek w parach. "Ważki sfotografowałem 26.07.2020 r. na jeziorze Kortowskim. Były wtedy chmary ważek. Tydzień później nie było ani jednej. "

Identyfikacja zajęła mi trochę czasu bowiem oczobarwice są do siebie podobne, Jakkolwiek oczobarwnica mniejsza (Erythromma viridulum) jest nieco mniejsza od oczobarwnicy większej (Erythromma najas), to rzadko można jest spotkać razem, zwłaszcza na zdjęciu. A więc nie można porównać czy jest mniejsza. Na szczęście na zdjęciu mamy samca i samicę i to ta ostania ułatwiła identyfikację. 

Imagines obserwuje się od czerwca do września. Oczobarwnica mniejsza uznawana jest za gatunek śródziemnomorski. W cieplejszych latach rozprzestrzenia się bardziej na północ, natomiast w latach chłodniejszych jej zasięg się kurczy. W ostatnich latach ważka ta stała się w Polsce pospolita. Chętniej wybiera zbiorniki z grążelami żółtymi, na których składa jaja. Ale do tego celu wykorzystuje także inne rośliny wodne (np. Myriophyllum, Potamogeton), co widać na załączonym zdjęciu

U ważek niezwykły jest sposób zapłodnienia. U samców występuje wtórny aparat kopulacyjny, znajdujący się z przodu ciała (do niego wrócimy za chwilę). Samce chwytają samice albo za głowę, albo za przedplecze. Latają razem, w tak zwanych tandemach. U ważek równoskrzydłych para układa się w charakterystyczne serduszko. 

Samie chwytają samicę swoimi przydatkami analnymi (znajdują się na końca odwłoka) za głowę lub przedplecze. Normalnie ujście narządów płciowych znajduje się na końcu odwłoka. Ale jak ma dojść do zapłodnienia skoro koniec samczego odwłoka znajduje się przy głowie samicy?  Para siada na podłożu (u ważek równoskrzydłych), zwykle tylko on nogami dotyka podłoża, samica zwisa, przytrzymywana przez samca. Następnie samiec mocno wygina odwłok, przytykając pierwotny otwór płciowy do wtórnego aparatu kopulacyjnego i napełnia go swoim nasieniem. Po chwili prostuje odwłok, dając sygnał samicy by przechyliła swój odwłok i przytknęła koniec swojego odwłoka do wtórnego aparatu kopulacyjnego samca (przednia część odwłoka, tuż przy tułowiu, po spodniej stronie ciała - drugi segment odwłoka). Dopiero teraz dochodzi do właściwej kopulacji. 

W  takim tandemie ważki pozostają jeszcze dłuższy czas, także w czasie składania jaj (widać na zdjęciu). U ważek różnoskrzydłych kopulacja przebiega podobnie tyle tylko, że odbywa się to w czasie lotu.

Dlaczego samiec nie puszcza samicy po kopulacji? Biolodzy wyjaśniają to tym, że ojcem zostaje ostatni. Dlatego samiec pilnuje samicy by nie kopulowała  z innymi,

Ale jest jeszcze inne pytanie - jak to się stało, że ewolucyjnie powstał wtórny aparat kopulacyjny w tak nietypowym miejscu ciała? Zaczęło się od terytorializmu i chwytania samic za głowę lub przedplecze? Ale zmiana musiałaby być skokowa. Jak miałby się wykształcić wtórny aparat płciowy? Gdzie etapy pośrednie? 

Być może taki dziwny sposób wykształcił się na wczesnych etapach filogenezy ważek i owadów. Po pierwsze jeszcze w czasach, gdy u paleozoicznych owadów występowały odnóża i przydatki odwłokowe. Po drugie jest pozostałością po zapłodnieniu w wilgotnym środowisku. U niektórych owadów podobny sposób zapłodnienia jeszcze sią obserwuje - samce pozostawiają pakiety spermy, które zbierane są przez samice. Pozostałością po tym może być spermatofor (plemniomieszek) - porównaj u pasikonika. Byłby to jeszcze jeden argument za pierwotnie wodnym pochodzeniem owadów. Ale to już zupełnie inna historia. Kiedyś Wam o niej opowiem.

A czy oczobarwnica mniejsza była już notowana w Jeziorze Kortowskim? Nie wiem, muszę sprawdzić.

4.01.2021

Ćwierć miliona odsłon bloga Profesorskie Gadanie

 

Po trzech latach funkcjonowania niniejszy blog przekroczył ćwierć miliona odsłon. Jak na popularyzację nauki i edukacji to chyba całkiem dobry wynik. Ważna i wzmacniająca motywację informacja zwrotna. W tym czasie blog (albo precyzyjniej - ja przez aktywność na blogu i w Internecie) uzyskał kilka zewnętrznych wyróżnień, m.in za jeden z najlepszych blogów popularnonaukowych, polski (o ile pamiętam to trzykrotnie*). 

A dla kolorowej ilustracji zdjęcie z wykładu w kościele na warmińskiej wsi. Wykład dla uczniów z wiejskiej szkoły, w ramach pikniku naukowego. Dlaczego w kościele? Bo to największa sala, do jakiej miała dostęp szkoła (we współpracy z proboszczem). Przykład dobrej, lokalnej współpracy w szeroko rozumianej edukacji i upowszechnianiu wiedzy.

Kościół i Internet wydają się miejscami nietypowymi do upowszechniania nauki. Lubię nietypowe sytuacje i wychodzenie poza dotychczasowe stereotypy. Choć ostatnio komunikacja internetowa i edukacja w sieci stały się chlebem powszednim. Wykłady w kościołach też wielokrotnie wygłaszałem. Najczęściej w towarzystwie muzyki klasycznej. 

Co przyniesie Nowy Rok, 2021? Jeśli pojawi się jakiś "czarny łabędź" to nie da się przewidzieć.

Kto zgadnie w jakim to kościele i w jakiej miejscowości? Odpowiedzi wpisujcie w komentarzach.


* Pamięć zawodzi, gdy sprawdziłem to okazało się że były trzy takie wyróżnienia (czytaj więcej)

PS. uzupełniam o statystyki z Google, przesłana niedawno, z danymi za miesiąc grudzień 2020.



1.01.2021

Wytańczyć i wymalować nową szkołę (noworoczne rozważania o edukacji)


Bardzo ważnych w życiu rzeczy nie nauczyłem się w szkole (ani na uczelni). Na przykład tańczyć i malować. Tańczyć zacząłem się uczyć, gdy trzeba było iść na studniówkę (a przeżywałem duży stres bo nie umiałem i wstydziłem się na tańczących imprezach). Uczyła mnie koleżanka. A potem była praktyka codzienna, na rodzinnych weselach, na przygodnych zabawach wiejskich, na studenckich dyskotekach itd. Taniec bardzo przydał się i przydaje w codziennym życiu towarzyskim. Umiejętność ważna i przydatna nie tylko w młodości ale przez całe życie. Nawet w czasie wyjazdowych konferencji naukowych.

Z kolei malowanie to moje hobby, dostarczające satysfakcji, radości, rozwijające mnie a jako arteterapia przeciwdziałająca wypaleniu zawodowego. Dla biologa umiejętność rysowania to także czynność zawodowa, bardzo przydatna. I w zasadzie rysowania i malowania też nauczyłem się poza szkołą. W większości jako samouk oraz trochę w domu kultury. Bo gdy szkicowałem w ZOO to akurat przechodziła obok pani instruktorka i zaprosiła na zajęcia do domu kultury. W szkole podstawowej były lekcje plastyki i muzyki (plastykę bardzo lubiłem muzyki się bałem bo ewidentnie nie mam słuchu muzycznego). Zupełnie nie pamiętam czy takie przedmioty były w liceum. Kompletnie nie mogę sobie przypomnieć. A przecież w tym czasie rysowałem i próbowałem malarstwa olejnego-sztalugowego, rysowałem komiksy, tworzyliśmy szkolną gazetkę ścienną. Wtedy bardzo przydałyby mi się fachowe rady i zorganizowana nauka. Rysowanie ołówkiem i kredkami zaczęło się bardzo wcześnie, w czasach przedszkolnych i wczesnoszkolnych. Mama była krawcową i w domu była kalka techniczna a my z bratem, kalkowaliśmy czarno-białe postacie z książek (np. rycerzy) i kredkami kolorowaliśmy. W ten sposób tworzyliśmy sobie zabawki do zabaw. Wiele godzin ćwiczeń i wiele godzin zabawy. Bo samo rysowanie i kolorowanie było już zabawą.

Nut nauczyłem się w szkole podstawowej na lekcjach muzyki. Potem się przydało, gdy w czasach licealnych grywaliśmy w grupie koleżeńskiej. Układaliśmy piosenki (ja słowa, muzykę koledzy). Wspólne śpiewanie z gitarą było bardzo integrującym elementem życia towarzyskiego, zwłaszcza na różnorodnych rajdach turystycznych. Teraz jest coraz mniej okazji do wspólnego śpiewania... W zasadzie tylko w kościele.

Tych trzech ważnych w życiu umiejętności (zapewne nawet kompetencji) uczyłem się w zdecydowanej większości poza szkołą, na przysłowiowym podwórku, czyli w relacjach z rówieśnikami. Dlaczego nie miałyby być rozwijane w szkole? Bo do programów wtłoczyliśmy bardzo dużo innych treści, wiele wiadomości, faktów... z których duża część nie przydaje się w późniejszym życiu. Są tylko elementem ćwiczenia pamięci? Rozwijania innych kompetencji umysłowych? Ćwiczeniem posłuszeństwa, staranności, terminowości, wytrwałości? A także niestety ściągania i oszukiwania...

Świat się tak bardzo zmienił, że koniecznie trzeba zmienić szkołę i cały system edukacji. Szkoła nie musi być od wszystkiego. Ale w całości albo w dużej części skarlało podwórko, zubażając cały ekosystem edukacyjny. Świat zmienił się ogromnie, w czasie pandemii przypomnieliśmy sobie o relacjach, jako niezwykle ważnych w edukacji, także na uniwersytetach. Skupiliśmy się na programach, treściach, sylabusach. Ważne życie toczyło się również gdzieś obok. Niezwykle dużo, zwłaszcza w odniesieniu do kompetencji, w czasie studiów nauczyłem się poza programowymi zajęciami: w studenckim kole naukowym, studenckim klubie turystycznym (Bajo Bongo), w studenckim Radiu Emitor, w studenckim Klubie Docent. To były umiejętności zawodowe (jak się później okazało) jak i kompetencje społeczne również bardzo ważne w pracy. Uczelniane środowisko stwarzało takie możliwości rozwoju choć nigdzie nie było to ujęte w programie, w siatce godzin, w ocenianych umiejętnościach i kompetencjach. Było niejako poza głównym nurtem zainteresowań i aktywności uczelnianej dydaktyki. Patrząc na siebie mogę stwierdzić, że bez tych poza programem przewidzianych zajęć byłbym kiepskim absolwentem uczelni. Jakimś takim niepełnym. W kole naukowym zaraziłem się pasją do nauki i badań ekologicznych. I bez tego nie byłbym dzisiaj pracownikiem uniwersytetu. 

Dlaczego w edukacji zapominać o tych ważnych umiejętnościach i kompetencjach? Bo w systemie z ocenami łatwiej sprawdzić i ocenić wiadomości aniżeli umiejętności a zwłaszcza kompetencje? To może ograniczyć system oceniania? Pozbyć się sporej części ocen, które jak źle zaprojektowany gorset krępują ruchy i aktywność?

Czas zmienić szkołę i edukację (rozumiane jako cały ekosystem edukacyjny) by dzieci i młodzież miały okazję i dobre warunki do nauki tańca, śpiewu i ekspresji artystycznych. A że uczymy się ustawicznie przez całe życie - to także dorośli, w tym seniorzy. Szkoła może być rozproszona i heterogenna, z wieloma miejscami do uczenia się i rozwoju. Dlatego mówię o ekosystemie edukacyjnym. Tyle tylko, że te wszystkie podmioty, ogniwa  powinny być ze sobą spójnie powiązane  a działania skoordynowane: szkoły, domy kultury, przestrzenie nauczania zdalnego, centra nauki, kawiarnie naukowe, uliczne pikniki i aktywność... streetworkerów. Bo przecież dalej można uczyć się na podwórku. Trzeba tylko po pierwsze wszystko dobrze przemyśleć i przedyskutować, po drugie dobrze zorganizować przestrzeń fizyczną jak i tę on-line. I w końcu potrzebne kadry. Edukacja to nie tylko tradycyjnie rozumiana szkoła ale i .... ulica, a więc wyspecjalizowani animatorzy i streetworkerzy. 

Wiele z tych puzzli już jest, rozwija się od dawna, różne fundacje, stowarzyszenia, instytucje organizują kawiarnie naukowe, warsztatownie, centra nauki, jednorazowe festyny i pilniki kulturalno-edukacyjne, różnego rodzaju krótkie kursy, warsztaty i szkolenia. Zmiany zachodzą już od dawna. Pora to dostrzec, zaakceptować i wykorzystać. 

Może izolacja wynikająca z pandemii i masowe zdalne nauczanie będzie dla nas wystarczająco mocnym kryzysem, który doprowadzi do przełomu? Kryzys przyspiesza przejście z jednego stanu równowagi do nowego. Takie powolne czy gwałtowne przejście wiąże się z uciążliwością, dyskomfortem, niewygodą. Równie uciążliwe a wręcz szkodliwe jest rozpaczliwe utrzymywanie nieadekwatnego do rzeczywistości status quo. A skoro zmiana jest konieczna zajmijmy się tym jak najszybciej. To nie minie i nie rozejdzie się po kościach.