29.08.2024

Skoro mimozami jesień się zaczyna, to czy polska mimoza jest nawłocią?

Kwitnąca, jesienna, żółta nawłoć, późna lub kanadyjska. Współczesna oznaka nadchodzącej jesieni?


Od jakiegoś czasu spotykam się coraz częściej z utożsamieniem nawłoci z mimozą, że nawłoć to polska mimoza. Bardzo mnie to zaintrygowało i zacząłem poszukiwania. Zapewne nie wszystko odkryłem, więc jest jeszcze sporo do zbadania dla kolejnych poszukiwaczy etnograficzno-poetycko-przyrodniczych. A co wyszukałem i odkryłem teraz wam przedstawiam.

Bo skoro w piosence jest, że mimozami jesień się zaczyna a od jakiegoś czasu we wrześniu widzimy za oknami kwitnące nawłocie, to pewnie te obce i inwazyjne nawłocie są mimozami? Jakąś nazwą ludową? Okazuje się, że nie były ale teraz się stają. Już są. Wszystko za sprawa tego, że źle zinterpretowaliśmy to, co poeta miał na myśli i skojarzyliśmy ze współczesnym widokiem za oknem.

Ale po kolei. Mimoza to zupełnie inna roślina niż nawłoć. Trudno je ze sobą pomylić, ani kolor kwiatów się nie zgadza, ani tak charakterystyczna relacja jak u mimozy. Już prędzej niecierpek (też żółto kwitnący) mógłby być pomyłkowo uznany za polską mimozę. Ale nawłoć? I to ta kanadyjska czy późna, które przywędrowały z Ameryki? Nic jednak nie przesądzajmy, bo kręte są drogi nazewnictwa ludowego. Warto je zbadać.

Mimozami jesień się zaczyna a żółte nawłocie utożsamiamy właśnie z mimozami. Czy słusznie? Co poeta miał na myśli? Szukałem i nie znalazłem jakiegokolwiek wiarygodnego śladu, że nawłocie nazywaliśmy mimozami. To, że nie znalazłem nie jest jeszcze absolutnym dowodem, bo może ktoś jednak znajdzie w innych źródłach niż te, do których ja dotarłem.

"Mimozami jesień się zaczyna..." - tę piosenkę Czesława Niemena znają chyba wszyscy. Ale nie wszyscy zapewne wiedzą, że to słowa wiersza "Wspomnienie" Juliana Tuwima. Piosenka Czesława Niemena zaistniała w 1967 roku. A sam wiersz Julian Tuwim opublikował już w 1922 w tomiku pt. Siódma jesień.

Najpierw szukałem w starych nazwach ludowych – tam wyraźnie nawłoć jest nawłocią a mimoza mimozą. Pierwsze pytanie, czy na początku XX wieku inwazyjne nawłocie były tak liczne jak obecnie, po niemalże stu latach? Czy Julian Tuwim widział wczesną jesienią żółte nawłocie? Osobiście wątpię, ale można to byłoby chyba sprawdzić w różnych publikacjach botanicznych czy raczej fitosocjologicznych, może na zdjęciach historycznych. I chyba wtedy, gdy po raz pierwszy Czesław Niemen śpiewał tę znaną nam piosenkę, to jeszcze inwazyjne nawłocie nie były tak pospolite jak teraz. Owszem, jest rodzimy gatunek nawłoci, też żółto kwitnący. To nawłoć pospolita, mniejsza i mniej pospolita od tych inwazyjnych. 

W Wikipedni, w haśle o nawłoci znajdujemy: „Rozpoczynająca wiersz mimoza, to nawłoć pospolita o żółtych, drobnych kwiatach, która bywa nazywana polską mimozą”. Tak więc we współcześnie popularnej encyklopedii, z której wszyscy korzystają, jest już zrośnięta nazwa mimozy z nawłocią pospolitą. Ale my za oknami widzimy łany inwazyjnej nawłoci kanadyjskiej i nawłoci późnej! A nie nawłoci pospolitej!

„Nawłoć pospolita (Solidago virgaurea L.) – gatunek rośliny wieloletniej należący do rodziny astrowatych. Inne nazwy zwyczajowe (dawne i ludowe): polska mimoza, złota dziewica, złota rózga, złotnik, włoć, prosiana włoć, głowienki czerwone, urasz. Występuje w Europie i Azji. Jest pospolity w całe Polsce.” Nie wiem skąd informacja o "polskiej mimozie", źródło na Wikipedii odsyła do współczesnej książki. 

Nawłoć pospolita rośnie na polanach i w widnych lasach, na suchych łąkach. Jest rośliną trującą dla bydła domowego. „Może powodować zatrucia, objawiające się gorączką, obrzękami i nadmiernym wydalaniem moczu. Kwitnie od lipca do września.” (za Wikipedią). Tak więc kwitnie już w lipcu, z tego powodu nie mogła być uznana za zwiastun jesieni w przekazach ludowych. Co innego z nawłocią kanadyjską czy nawłocią późną – te zakwitają później, już w sierpniu a do niedawna obficie kwitły we wrześniu i październiku. Czy Julian Tuwim widział kwitnące inwazyjne nawłocie jesienią i umieścił je w swoim wierszu?

Sięgnijmy do utworu i poszukajmy co ewentualnie poeta miał na myśli (wytłuszczenia moje)

Mimozami jesień się zaczyna,
złotawa, krucha i miła
,
To ty, to ty jesteś ta dziewczyna,
która do mnie na ulicę wychodziła.

Od twoich listów pachniało w sieni,
gdym wracał zdyszany ze szkoły,
a po ulicach w lekkiej jesieni
fruwały za mną jasne anioły
.

Mimozami zwiędłość przypomina
nieśmiertelnik żółty - październik
.
To ty, to ty, moja jedyna,
przychodziłaś wieczorem do cukierni.

Z przemodlenia, z przeomdlenia senny,
w parku płakałem szeptanymi słowy.
Księżyc z chmurek prześwitywał jesienny,
od mimozy złotej majowy
.

Ach czułymi, przemiłymi snami
zasypiałem z nim gasnącym o poranku,
w snach dawnymi bawiąc się wiosnami,
jak ta złota, jak ta wonna wiązanka
.

Co jest żółte w wierszu? Po pierwsze żółty jest październik. A być może październik żółty jest od żółtych liści. Księżyc jesienny prześwitywał i też był żółty, od mimozy złotej był jak majowy. Tu mamy wyraźne powiązanie mimozy ze złotym kolorem i wiosną. Potem jest złota, wonna wiązanka. Rzeczywiste nawiązanie do znanej wtedy mimozy jest w słowach „Mimozami zwiędłość przypomina”. Liście mimozy, po dotknięciu niejako więdną. Tuwim znał więc mimozę prawdziwą. Ale ona nie kwitnie na żółto tylko na różowo czy fioletowawo (choć są gatunki mimoz, kwitnące na żółto - w rodzaju mimoza jest wiele róznych gatunków). Do jesieni odnoszą się także "jasne anioły", które fruwały po ulicach "w lekkiej jesieni". Podmiot liryczny miał także czułe, przemijające i gasnące o poranku (niczym dotknięte liście mimozy) sny. Czy wiosenna i wonna wiązanka ze złotych w kolorze kwiatów, to nasze jesienne nawłocie? Te kwiaty to coś innego. W wierszu jesień zaczyna się mimozami (także jasnymi aniołami) ale nie kwiatami lecz czymś, co więdnie, co jest kruche. To może jakieś uczucia, jakieś sny? Żółte (złote) kwiaty są w wierszu skojarzone z wiosną. Jesień jest żółta w październiku, ale Tuwim nie wskazywał na żółte kwiaty. Tak mi się przynajmniej wydaje.

No dobrze, to hipoteza wynikająca z subiektywnej analizy wiersza. A z poezją jest tak, że jest nieokreślona, rozmyta znaczeniowo i nieprecyzyjna. Nauka wręcz przeciwnie – dba o jasność i jednoznaczność przekazu, nawet kosztem piękna słów i napisanych zdań. Moim zdaniem poeta miał co innego na myśli niż my, słuchając w wieku XXI piosenki Czesława Niemena. Widzimy swoimi oczami nasz współczesny świat i obraz przyrody z gatunkami obcymi i bardzo zmienioną już przyrodą. Tak bardzo zmienioną, że wiele przysłów jest już nieaktualnych. Jaka była jesienna przyroda na początku XX wieku? 

Mimoza (Mimosa), inaczej czułek – rodzaj tropikalnych roślin, rozpowszechniony w Ameryce Południowej oraz na wyspach Oceanu Spokojnego. Wyróżnia się niezwykłą czułością na dotyk (tigmotropizm). W momencie dotyku roślina reaguje zamykaniem (składaniem) liści (ruchy sejsmonastyczne).” (Za Wikipedią)

Mimoza nie ma żółtych czy złotych kwiatów. Ma zazwyczaj kwiaty różowe, fioletowe, niebieskie (ale niektóre gatunki kwitną na zółtow). „Mimoza wstydliwa, czułek wstydliwy (Mimosa pudica) – gatunek rośliny z rodziny bobowatych i podrodziny mimozowych. (…) Jest uprawiana jako roślina ozdobna. W krajach o ciepłym klimacie (…) jest uprawiana w gruncie. W Polsce ze względu na klimat jest uprawiana w szklarniach i jako roślina pokojowa. Taką mimozę zapewne znał Tuwim, bo jej ciekawa reakcja na dotyk umieszczana była w podręcznikach szkolnych. Może o niej tylko słyszał i widział czarno-białe ryciny w starych książkach? Może nigdy żywej roślin w szklarni nie widział? I dlatego nie wiedział jakiego koloru ma kwiaty? Może tę żółć sobie wyobraził? Ale nawet ta pokojowa roślina z racji miejsca w szklarni, nie mogła być uznana za zwiastun jesieni! Przynajmniej nie w Polsce.

Dlaczego nawłoć pospolita miałaby być nazywana polską mimozą? Ani kwiaty niepodobne, ani ruchy sejsmonastyczne. Nawłoć nie jest czuła i wrażliwa na dotyk. Ani nawłoć pospolita, nasza rodzima, ani ta kanadyjska czy późna. Co poeta miał na myśli? Nie wiemy, ale przez przypadek, przez popularną piosenkę zaczęliśmy ją utożsamiać z żółto-kwitnącą nawłocią kanadyjską i nawłocią późną, gatunkiem obcym i nowym w naszej przyrodzie. Tak jak w przyrodzie tak i w kulturze obserwujemy ewolucję słów i zmianę znaczeń.

Jak już wspomniałem, zajrzałem do starej książki (właściwie reprintu): Erazma Majewskiego pt. Słownik nazwisk zoologicznych i botanicznych polskich, zawierający ludowe oraz naukowe nazwy i synonimy polskie, używane dla zwierząt i roślin od XV-go wieku aż do chwili obecnej. Tom II, Słownik łacińsko-polski, Warszawa 1894. Ukazała się jakieś 25 lat przed publikacją wiersza Juliana Tuwima. Był to więc stan ówczesnej wiedzy, zebranej z różnych książek. W takim świecie językowym wyrastał Tuwim. 

W dziele tym nawłoć to Solidago. Polskie nazwy dla Solidago: nawłoć, prosiana włóć, prosianowłóć, szywyecz, zywiecz, odnotowano także nazwy z innych języków (tamtego czasu) – czeskie: celik, zlatobyl, chorwacki i serbsk:i zlatnica, zlatošibka. Dla Solidago virgaurea: głowienki czerwone, nawłoć pospolita, prosiana włoć, prosiana włoć zwyczajna, prosiana włóć, rózga pasterska, trank, wężowy trank, wężowe ziele, włoć, złota rózga, Nie ma najmniejszego śladu o mimozie lub czymś podobnym.

W tej samej książce dla łacińskiej nazwy Mimosa: akacya, czułek, czułodrzew, mimoza, mora, nietykałek, olbrzystrąk, przyudzielnik. Dla Mimosa pudicaczułek, sensytywa, wstydlinka. Tu także nie ma żadnego podobieństwa z nawłocią pospolitą, naszą krajową i od dawna znaną rośliną. Nie ma też wzmianki o nawłoci późnej czy kanadyjskiej. Te inwazyjne wtedy nie były jeszcze znane i wymieniane w publikowanych książkach. 

Teraz pospolite są dwa gatunki obce i inwazyjne (oraz ich mieszańce): Nawłoć późna Solidago gigantea i nawłoć kanadyjska (S. canadensis), oba gatunki kwitną od sierpnia do października. Nawłoć późna znana jest w Polsce od 1853 r., kanadyjska notowana w Polsce od 1872 roku. (Źródło: Rośliny leśne, Leokadia Witkowska-Żuk, Multico 2013, Warszawa). Teoretycznie były obecne w czasach Tuwima i Niemena. Ale czy były wtedy pospolite? Tak jak teraz? Chyba jeszcze nie. Majewki w swoim dziele nawet ich nie wymienia, czyli były nieznane lub jeszcze nie funkcjonowały w piśmiennictwie. przyrodniczym.

Starałem się wykazać, że nazywanie nawłoci polską mimoza to zupełna nowość. Zrodziła się z przypadku i skojarzenia słów piosenki z obecnym widokiem za oknami. Z nazwami potocznymi i tymi ludowymi jest tak, że decyduje uzus a nie logika. I nic nie poradzisz z tą polską mimoza. 

Można oczywiście podjąć dociekliwe poszukiwania by sprawdzić od kiedy i jak do obiegu powszechnego dostała się nawłoć pod nazwą polskiej mimozy. Trzeba by tylko przekopać się przez teksty publikowane w gazetach i książkach. A sądzę, że raczej w internecie. Bo moim zdaniem nawłoć stała się polską mimoza dopiero w wieku XXI.

Co poeta miał na myśli? Przypomnijcie sobie przy okazji lekcje z języka polskiego. Może ta analiza wierszy nie jest taka niepotrzebna jakby się nam kiedyś zdawało? Pomyłek wśród artystów jest więcej, czego koronnym przykładem jest pomnik chrząszcza w Szczebrzeszynie, który wcale chrząszczem nie jest. 

Poeci - uważajcie na to co piszecie, bo możecie być opacznie zrozumiali.

27.08.2024

Landartowe dzikie łąki, czyli symbol stolicy

Symbol stolicy naszej. Nie, nie o budynek czyli Pałac Kultury i Nauki mi chodzi, tylko o te piękne łąki zachwaszczone. Pod koniec upalnego sierpnia te łąki są suche i żółte. Ale nie mniej piękne. widać w nich (na zbliżeniu) wiele gatunków rodzimych roślin zielnych i bylin. 

Dzikie piękno, rozpowszechniające się po Warszawie i całym kraju. W centrum Warszawy pojawiły się już dawno. Ale ilekroć wysiadam na dworcu Warszawa Centralna, tylekroć się nimi zachwycam. I chciałbym naśladowania w innych miejscach równie reprezentacyjnych.

Zmiany w myśleniu zaczynają się "od głowy" czyli od stolicy. Skoro w centrum, w miejscu nowoczesnym i światowym tak robią, to może i na prowincji chętniej będą naśladowali? I jest wiele innych małych, choć w efekcie wielkich, inicjatyw, przykładów działań. 

Jest w tym i kultura i nauka. Kultura nowego piękna, landartowego. Land art (z języka angielskiego) to sztuka ziemi  – "działalność artystyczna, której obszarem działania (tłem, kontekstem czy tworzywem) jest przestrzeń ziemi, obszar środowiska naturalnego." Po raz pierwszy spotkałem sie z landartem we Francji, w przecudnym parku. Na pierwszy rzut oka dzika i chaotyczne przyroda. Widać piękno,. Lecz po uważnym przyjrzeniu się, można zobaczyć, że to starannie przygotowana i zadbana przestrzeń. Nawet te dwa listki leżące na ławce. Zupełnie inna estetyka, która na pierwszy plan wysuwa przyrodę a nie ingerencję człowieka. W naszej zwyczajnej aktywności chcemy pokazać, że tu się coś robiło, zadbało: wykosiło trawę, przycięło drzewa, ułożyło betonowe chodniki, zasadziło rośliny ogrodowe. Ma być widać, że człowiek panuje, rządzi. W landarcie człowiek usuwa sie w cień. Też tworzy przestrzeń, ale na pierwszy plan wysuwa się przyroda. Wydaje się być dziką. Tak jest w Warszawie, pod Pałacem Kultury i Nauki. Pozornie teren zaniedbany, że tylko "chwasty" rosną... Pozornie. Rażą te nieliczne śmieci (systematycznie usuwane). Landart czyli całkiem inna kultura.


I nauka. Bo wiedza podpowiada o dużym znaczeniu dzikiej i nieuporządkowanej przyrody. Wiedza wskazuje na znaczenie bioróżnorodności dla miasta, dobrostanu człowieka i dla funkcjonowania całej ziemskiej biosfery. W tym warszawskim, zachwaszczonym landarcie widać dużą wiedzę. Także umiejętności organizacyjne by tę łąkę utrzymać. Nie każdy to dostrzeże od razu. Bo żeby wiedzieć, trzeba mieć wiedzę aktualną i szeroką

Już nie kamienny pałac (nawiązujący do konstruktywizmu amerykańskiego, który narodził się w Kijowie a potem, przez Amerykę, powędrował do ZSRR) lecz łąka kultury i nauki. Czyli jednak stoliczny "pałac" kultury i nauki. Ale nie pałac tylko łąka. Trzeba patrzeć nisko, pod nogi. A wtedy zobaczysz kulturę i naukę. I pałac poziomy a nie pionowy. 

Teraz jest sierpień i to normalne, że widać wyschnięte badyle. Taka faza cyklu życia łąki. Dalej jest piękna. Spójrzmy tylko na to jak na landart. Piękna i mądra jak łąka. Niech ta stoliczna kultura się po kraju rozprzestrzenia jak najszybciej i jak najszerzej. Bo skoro można w takiej wielkiej i nowoczesnej Warszawie to chyba można i wszędzie? 

Ps. A wiecie, że w Warszawie rozwija się moda na darmową wodę z kranu, w szklanych butelkach z recyklingu, w restauracjach? Widziałem na Pradze. To oczywiście już inna opowieść. Ale z tej samej, zachwaszczonej mody. Napiszę o tym niebawem.


Możesz być aktywny, kliknij. To też forma relacji i dialogu.

Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga, bym mógł zdobyć środki na opracowanie i upowszechnienie e-booków, związanych z tym blogiem, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy.

Pierwszy e-book jest już dostępny. Mogą być kolejne. Tu można je pobrac https://wakelet.com/wake/8n7Bu5pVo1faTdUzUpSDM

26.08.2024

Po co mi wirtualna grupa nauczycielska?

Zdjęcia z warsztatów w czasie Kompasu Edukacji w Bydgoszczy, czerwiec 2024, fot. T. Czachorowski. Notuję jak pilny uczeń... Tam też spotkałem Superbelfrów.


Mam przyjemność od kilku lat należeć do nie tylko Facebookowej grupy nauczycieli Superbelfrzy RP.  Wiele jest takich grup wzajemnej pomocy i wsparcia w mediach społecznościowych. Większość kontaktów odbywa się w przestrzeni wirtualnej. Superbelfrzy spotykają się także na spotkaniach w kontakcie (quńwenty letnie i zimowe) oraz w czasie różnych konferencji. Ale ja najczęściej kontaktuję się z nimi online właśnie w Fecebookowej grupie. Dlaczego w mediach społecznościowych i dlaczego nauczyciele szkolni, skoro ja jestem pracownikiem uniwersyteckim?

Po co mi ta grupa SBRP na FB? Jak się wędruje (podróżuje), to trzeba często sprawdzać na mapie kierunek i sens. Pytanie o cel jest bardzo przydatne. Pytanie o sens bycia w grupie społecznościowej jest więc jak najbardziej zasadne. Zatrzymać się co jakiś czas i pomyśleć, czy to dobra droga i  w dobrym kierunku idziemy. Zawsze przecież można zmienić drogę i kierunek wędrówki. A także sposób podróżowania.

Po co mi grupa SBRP na FB (uczestnictwo w niej i komunikacja)? Uczę się od nauczycieli nowych technik, nie tylko technologii i komunikacji (TiK) i nie tylko edukacji online. Może dlatego, że nauczycieli szkolnych jest więcej niż nauczycieli akademickich? A w liczniejszej grupie taki sam odsetek aktywnych i poszukujących stanowi większą grupę i przez to stanowi sprawczą masę krytyczną? Być może. W tej nauczycielskiej grupie znalazłem to, czego brakowało mi w środowisku akademickim (też już powstają takie społeczności uczące sie, lecz jest nas mniej). W każdym razie uczę się od nauczycieli bardzo dużo (choć teoretycznie powinno być odwrotnie - nowinki dydaktyczne powinny przepływać z uniwersytetu do szkół - od odkrycia do zastosowań praktycznych). Czerpię od nich pomysły i motywację, czerpię wiedzę o tym, co się dziele w polskiej i światowej edukacji. Mocno się inspiruję. I cenię sobie ich krytyczne uwagi. Nawet mocne słowa.

Teraz i w środowisku akademickim pojawiają się grupy i inicjatywy, zmierzające do poprawy dydaktyki, do znalezienia się w nowej rzeczywistości. Ale z tej Superbelferskiej grupy nie zrezygnuję, bo ciągle korzystam. Dzięki nim lepiej rozumiem to, co na prawdę dzieje się w edukacji i wiem do jakich sytuacji mam przygotowywać studentów - przyszłych nauczycieli i edukatorów w szerokim sensie. Poznaję lepiej realia polskiej szkoły i edukacji pozaszkolnej. Dowiaduję się czego i jak kształcić, bo uczestniczę w kształceniu nauczycieli. Moi studenci idą do szkoły. Chciałbym ich dobrze przygotować na to, co rzeczywiscie spotkają w pracy.

Z czego korzystam? Ze stawianych wyzwań i wezwań do wspólnych akcji i działań. W ten sposób uczę się w działaniu. Wypróbowuję a potem część pomysłów i doświadczenia wykorzystuję w dydaktyce akademickiej. A także w pracy z dziećmi szkolnymi. Bo i takie przygody czasem miewam. Uniwersytet otwarty ma szeroki krąg swoich "studentów".

Grupa mobilizuje mnie do aktywnego udziału w różnych konferencjach, tych stacjonarnych i tych online. Nawiązuję kontakty i współpracę z konkretnymi osobami. W różnych sytuacjach już to się przydało, np. w stworzeniu zespołu autorskiego przy pisaniu podręczników do biologii dla WSiP.

Ergo: korzystam z kontaktów, dyskusji, interakcji i współpracy. A także z tego, że mogę swoje pomysły pokazać jeszcze w wersji roboczej i poddać pod dyskusję. Bo tam jest kompetentne i życzliwe środowisko. Tam można dzielić się nie tylko sukcesami lecz i porażkami. Czyli błędami. Owocnie się z nimi błądzi i potyka (bo jak mawiał mój ulubiony śp. profesor - potknąć się można aby tylko nie upaść).

Dziękuję Superbelfrom z całej Polski, że są. I dalej chcę z nimi być i się rozwijać. To ważne w środowisku edukacyjnym, przecież ze swej istoty tak bardzo rozproszonym. Podobnie myślących edukacyjnie osób nie mam zbyt wiele w swoim otoczeniu. Takie grupy jak Superbelfrzy ratują mnie przed mentalną samotnością i zgorzknieniem. Do efektywnej pracy potrzebne jest poczucie wspólnoty. Bo czuję, że nie jestem sam w chęci zmian w edukacji i w trudnych poszukiwaniach.

To właśnie wśród Superbelfrów odważyłem się częściej przyznawać do własnych błędów. Przyznawanie się do tego, że "myliłem się" jest bardzo ważną kompetencją. Bez tej umiejętności brniemy w ślepe zaułki, w śmieszność a nawet czynimy wiele zła. Po wielokroć trwamy w złych wyborach, bo nie chcemy się nawet przed samymi sobą przyznać, że źle wybraliśmy, że źle coś nam się powiedziało czy zrobiło. Niedostrzeganie własnych błędów to złudne budowanie własnej wartości jako nieomylnego i zawsze właściwie wybierającego. To złudne i szkodliwe legitymizowanie błędnych złych wyborów. Lepiej jest zauważyć swój zły wybór i skorygować trasę wycieczki. Owszem, widzimy że część wysiłku zostało zmarnowane, ale przynajmniej dalej nie brniemy w złej podróży prze życie. Bo chcemy być konsekwentnie i boimy się przyznać do dawnych, błędnych wyborów.

25.08.2024

Czy będziemy musieli jeść owady?

Sałatka z larwami mącznika młynarka, maj 2024 r.
Przygotowana wspólnie ze studentkami w ramach wykładu.

Czasem spotkać możemy się z sensacyjnymi wiadomościami i protestami, że o to ktoś, na przykład ta niedobra Unia Europejska, będzie nas zmuszała do jedzenia owadów. Jeść takie robactwo? A feee, jak można do tego zmuszać? Ja tam nikogo nie zmuszam, sam spróbowałem i to razem ze studentami. Ich też nikt nie zmuszał, kto chciał to próbował. A wszyscy uczestniczyli w całym procesie przygotowania sałatki, pizzy i owsianych ciasteczek z larwami mącznika młynarka. W wielu kulturach ludzie na co dzień jedzą owady i to od samego początku naszej ludzkiej historii. 

Owoce morza czyli różne zwierzęta morskie, takie jak krewetki, homary, jeżowce, małże, ośmiornice itd., zjadamy chętnie i uważamy za dania luksusowe, zdrowe i smaczne. A jednocześnie w naszej lokalnej, polskiej kulturze raczej brzydzimy się owadami w pożywieniu. A czy ktoś nas zmusza do zjadania "robaków"? Nie zmusza nas do tego ani Unia Europejska ani żadni ekoterroryści. Jeśli już to zmusić do tego może nas sytuacja. Głód jest najlepszym kucharzem. Co prawda i tak nieświadomie jemy owady. To może być nawet co najmniej pół kilograma lub nawet półtora kilograma rocznie. I wcale nie dlatego, że w czasie jazdy rowerem wpadnie nam mucha lub komar do ust. Wraz z ziarnem zmielone mogą być owady i wtedy ich resztki znajdują się w pożywieniu. Także w pieczywie, chlebie naszym powszednim. A skoro mącznik młynarek bywa szkodnikiem magazynowym i żeruje na ziarnie, to z pewnością i tak każdy z nas już zjadał te owady.

Czy nasza dieta jest stała? Nie, na przestrzeni wieków się zmieniała i ciągle się zmienia. Jeszcze nie tak dawno dla naszych przodków ziemniak czy pomidor był czymś obcym i nieznanym. Mój dziadek wspominał, że jako mały chłopiec pojechał ze swoim ojcem na targ do Wilna, jabłka sprzedawać. I sobaczył u kogoś piękne, czerwone owoce. Bardzo chciał spróbować. Z zarobionych na jabłkach pieniędzy kupił jednego pomidora. Sprzedawca ostrzegał go, że może nie smakować, że trzeba najpierw z solą i pieprzem, żeby się przyzwyczaić. I rzeczywiście wtedy mojemu dziadkowi pięknie czerwono wyglądający owoc nie posmakował. A wiele lat później z chęcią i ze smakiem zjadał. Nawet bez pieprzu i bez soli. Nasze pomidory ciągle się zmieniają, wchodzą nowe odmiany, większość jest modyfikowana genetycznie by uzyskać cechy jak najbardziej korzystne dla... handlu. Na przykład by wolno dojrzewały i miały twardą skórkę. Bo to ułatwia transport i długie leżenie na sklepowych półkach. Najpewniej moje pomidory smakują inaczej, niż te sprzed kilkudziesięciu lat. Czy są smaczniejsze? To kwestia gustu i przyzwyczajeń.

Ale wróćmy do owadów. Jeszcze nie tak dawno w Polsce nie zwykliśmy jadać owoców morza, czyli różnego morskiego "robactwa". A teraz z ochotą zjadamy nie tylko krewetki ale i inne dziwne zwierzęta z dalekich mórz, jakieś omułki, ostrygi, przegrzebki choć w naszych wodach mamy takie małżę jak skójki i szczeżuje. Ale raki to jedliśmy traktując nawet jako rarytasy. Teraz w naszych wodach królują raki pręgowane i niezbyt chętnie je zjadamy, mimo że są tylko niewiele mniejsze od tych szlachetnych. Dlaczego? Bo są nowe w naszym krajobrazie kulturowym i kulinarnym?

Jaka sytuacja może nas zmusić do jedzenia owadów świadomie i na dużą skalę? Zmusić nas mogą zmiany klimatu i coraz liczniejsza populacja ludzka. Jest już nas na Ziemi ponad 8 miliardów. Zmusić nas może czas i nowe mody kulinarne.

Po raz pierwszym bardzo zmieniliśmy swoją dietę, gdy ludzkość porzuciła łowiecko-zbieraczy tryb życia i przeszła na osiadły, rolniczy sposób zdobywania pożywienia. Stało się to niezależnie od siebie w kilku miejscach na Ziemi. A wiec bardziej jakaś ogólna prawidłowość niż przypadek. Zmusiły nas do tego zmiany klimatu, zwiększenie liczebności populacji ludzkiej i wyczerpywanie się zasobów pożywienia. Początkowo rolnictwo dawało gorszej jakości żywność a w licznych społecznościach szybko roznosiły się choroby. Można powiedzieć, że rolnikom żyło się gorzej, co można zaobserwować po ich kościach - byli mniejsi i bardziej schorowaniu w porównaniu do współczesnych im  łowców-zbieraczy. Niemniej rolnictwo umożliwiało utrzymanie się nawet 10 razy liczniejszej populacji na tym samym obszarze, w porównaniu do łowców-zbieraczy. Przez ostatnie 10 tysięcy lat systematycznie udomawialiśmy kolejne zwierzęta i kolejne gatunki roślin. I sukcesywnie odchodziliśmy od zbieractwa i łowiectwa na rzecz hodowli i rolnictwa. Maleńkie relikty pozostały w formie grzybobrania, polowań na zwierzynę czy zbierania ziół.  Nauczyliśmy się nawet pić mleko w wieku dorosłym, co było i dla wielu jeszcze jest, bardzo niezdrowe.

W naszej historii ciągle wzbogacaliśmy naszą dietę. Gdy jedne źródła się wyczerpywały to znajdowaliśmy nowe a nasza dieta i przyzwyczajenia kulinarne nieustannie się zmieniały. Więc to, że teraz wiele osób z obrzydzeniem patrzy na owady w pokarmie, wcale nie znaczy, że za kilka dziesięcioleci nie będziemy się nimi zajadali. Ze smakiem.

Gusty i smaki kulinarne kształtują się w pierwszych latach ludzkiego życia, tak około do 7. lat. To w wieku dziecięcym, naśladując starszych, możemy rozsmakować się w tak dziwnych potrawach jak zupa z krwi czyli czarnina, kiszone ogórki czy kiszona kapusta. Przecież w wielu kulturach ludzie na te potrawy patrzą z obrzydzeniem! A my się zajadamy ze smakiem.

Dlaczego mielibyśmy jeść owady a nie wieprzowinę czy wołowinę? Do wyprodukowania jednego kilograma białka owadziego potrzeba znacznie mniej wody i paszy niż do takiego samego kilograma wołowiny czy wieprzowiny. Wraz z ociepleniem klimatu coraz bardziej odczuwamy deficyty wody, także dla rolnictwa. Wołowina stanie się bardzo drogim luksusem. A owady możemy hodować nawet u siebie w domu, w specjalnych pojemnikach, tak jak teraz uprawiamy szczypiorek, pietruszkę czy inne zioła na okiennym parapecie. Domowe owady karmić możemy resztkami ze stołu. Takie miejskie rolnictwo. Owad to nie świnia czy krowa, zmieści się w domu na szafce kuchennej.

Owady zjadać możemy w różnej postaci. Także w postaci zmielonej mączki, dodawanej do różnych innych produktów. Czego oczy nie zobaczą to i serce a raczej żołądek nie zaboli. A czyż obecnie parówki czy inne wędliny składają się tylko z mięsa? Wiecie ile procent mięsa jest w konserwie mięsnej? Sprawdźcie przy najbliższej wizycie w sklepie. Zdziwicie się.

Alternatywą dla zjadania owadów może być wegetarianizm. Bo produkcja tradycyjnego mięsa dla licznej populacji ludzkiej i w dobie ocieplenia klimatu będzie coraz bardziej ekskluzywna. Sami sobie stworzyliśmy tę sytuację.

Jedną z konsekwencji ocieplenia klimatu będzie… świerszcz na śniadanie i mącznik młynarek na obiad. A jak nie smakuje to na pewno wina kucharza.


Tekstowa, zmieniona i poszerzona wersja radiowego felietonu w Radiu Olsztyn. Tłumaczymy świat. Felieton o owadach wyemitowany został w dniu 21 sierpnia 2024 r,

Wszystkie nagrania archiwalne dostępne są na stronie Radia Olsztyn: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627


22.08.2024

Istny Kosmos czyli terenowe spotkania z Profesorskim Gadaniem



Istny Kosmos to dla mnie dwa w jednym: misja uniwersytetu otwartego oraz poligon doświadczalny (szkoła ćwiczeń) i miejsce zdobywania doświadczenia edukacyjnego

W ubiegłym roku Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie zaprosił mnie do poprowadzenia spaceru przyrodniczego w ramach projektu "Letni Uniwersytet im. Ambrożego Kleksa". Miałem wtedy okazję poprowadzić zajęcia terenowa dla młodych i starszych. Tematyka była entomologiczna i zielarska. Opowieści w terenie nie są łatwe lecz trening czyni mistrza. W tym roku MOK kontynuuje wakacyjne spotkania i realizuje projekt pt. "Istny kosmos", odbywający się w Zajezdni Trolejbusowej i na trawniku przy Zajezdni. I ja też zostałem zaproszony do udziału. 

Pierwsze moje zajęcia odbyły się 13. lipca (sobota) o godz. 18.00. Spotkanie nosiło tytuł "Ziemskie mikrokosmosy: profesorskie gadanie Stanisława Czachorowskiego". Z zaproponowanego tytułu wnioskuję, że teksty na moim blogu są czytane i posłużyły za inspirację do tych spotkań. Jaka była tematyka spotkania terenowego? "Jak na naszej planecie żyje się gatunkom tak małym, że trudno je dostrzec żywym okiem? Jak te gatunki komunikują się ze sobą i z człowiekiem? Czy mimo, że egzystują w naszym bardzo bliskim sąsiedztwie, można je nazwać obcymi?". Uczestnikami byli mali i duzi. Dla mnie to spore wyzwanie, żeby mówić jednocześnie do dzieci i ich rodziców lub dziadków. Jak wymyślić aktywność dla najmłodszych a jednocześnie przekazać wartościową treść dla dorosłych? 

Dlaczego w ogóle podejmuję się takich edukacyjnych i nietypowych spotkań poza uniwersytetem? Bo dla mnie jest to społeczna misja uniwersytetu otwartego. Dzielimy się wiedzą i doświadczeniem nie tylko ze studentami na zajęciach lecz i z szerokim gronem odbiorców w różnym wieku. To coś więcej niż tylko popularyzacja wiedzy. To także edukacja w małych porcjach i uczenie się przez całe życie. Od dawna realizuję to nie tylko w czasie różnych pikników naukowych, wykładów dla szkół czy uniwersytetów trzeciego wieku. Z tego samego powodu prowadzę niniejszy blog oraz okazjonalnie lub bardziej systematycznie współpracuję z różnymi mediami. Uczyć się można w każdym wieku i w każdym miejscu. Nauka jest częścią kultury i znakomicie, że takie placówki jak biblioteki czy domy kultury otwierają się na przekaz stricte popularnonaukowy. Jako uniwersytet mamy szansę pełniej współpracować ze swoim otoczeniem społeczno-gospodarczym. Wspólnie realizujemy te same cele, łączymy siły w tworzeniu nowego środowiska edukacyjnego. 

Po drugie, opowieści terenowe takie jak w ramach "Istnego Kosmosu", to dla mnie poligon doświadczalny, swoista zielona klasa, w której mogę sam się uczyć. Uczę się przekazywania wiedzy w nietypowych i niestandardowych warunkach. A potem zdobyte umiejętności w czasie zajęć przekazuję studentom, np. przyszłym nauczycielom i edukatorom z Wydziału Nauk Społecznych (bo tam prowadzę wykłady dla przyszłych nauczycielek w przedszkolach i klasach 1-3) oraz na moim wydziale dla studentów biologii, z których spora część już myśli o zawodzie nauczycielskim. Jakże miałbym uczyć lepienia garnków samemu nie ulepiwszy żadnego? Jak miałbym sensownie uczyć edukacji, także tej pozaszkolnej, samemu jej nie doświadczając? 

A w najbliższą sobotę 24. sierpnia o godz. 18.00 zapraszam do Zajezdni Trolejbusowej na spotkanie pt. "Czy Ziemia potrzebuje obrony przed ludzkim gatunkiem? – profesorskie gadanie Stanisława Czachorowskiego". Tematyka nawiązuje do wykładu w Planetarium, który odbył się z okazji Dnia Ziemi 2024 (czytaj więcej na ten temat). Można będzie spodziewać się takich treści: "Nasza Ziemia jest jak drzewo. Nie tylko samo dla siebie, lecz ze wszystkimi związanymi z drzewem organizmami: roślinożercami, drapieżcami, pasożytami, symbiontami i całym mikrokosmosem. W dziupli znajdują się owady próchnojady, na gałęziach znajdują się gniazda z ptakami, w cieniu skrywa się wiele innych, powiązanych ze sobą, organizmów. Cała zbiorowość. Życie powiązane ze sobą nierozerwalnymi więzami. Ziemia jest jak drzewo, hologenom, mikrobiom, konsorcjum. A cóż my robimy tym drzewom?" Pojawi się także teatrzyk kamishibai.

20.08.2024

Jak być choć częściowo na konferencji Pokazać-Przekazać?

Linki do transmisji są w tekście wpisu.


Jak spędzę ostatnie dni urlopu? Na konferencji w CN Kopernik, w Warszawie. Nie możesz być lub zabrakło dla Ciebie miejsc? Od czego jest internet?  Wszystkiego nie zobaczyć ale część na pewno. Będą transmisje. Na Facebooku umieszczę dodatkowo kilka relacji z konferencji. I podzielę się refleksjami, z tego, co dziele się w edukacji. 

Wszystkich zainteresowanych konferencją Pokazać – Przekazać 2024 pod hasłem „Edukacja – dobra szkoła dobrego życia”, którzy nie mogą być 22 i 23 sierpnia w Centrum Nauki Kopernik, zachęcam do oglądania transmisji na żywo z wybranych wydarzeń.

Otwarcie konferencji: Czwartek 22 sierpnia 2024
  • 10.00 – 10.15 Powitanie
  • Wystąpienie dr Katarzyny Młynek, Zastępczyni Dyrektor programowej Centrum Nauki Kopernik
  • Wystąpienie min. Pauliny Piechny-Więckiewicz, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej
  • 10.15 – 11.00 Rozmowa otwarcia: „Życie dobre, czyli jakie?” Moderacja: dr Jędrzej Witkowski, prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej. Goście: Dra Zuzanna Michalska, koordynatorka Programu Klub Młodego Odkrywcy, Centrum Nauki Kopernik, Dr Agnieszka Tomasik, dyrektorka Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 8 w Gdańsku, Radosław Potrac, nauczyciel Szkoły Podstawowej nr 30 w Warszawie. Rozmowa o tym, jak rozumiemy dobre życie, jak się go uczyć i jak je sobie ułatwiać, korzystając z dostępnych możliwości. Ważnym jej elementem będzie projekcja krótkiego filmu dokumentalnego, inspirowanego „Gadającymi głowami” Krzysztofa Kieślowskiego, w którym uczniowie, nauczyciele i rodzice prezentują swoją wizję dobrego życia i tego, jak można się do niego przygotować.
Streaming na FB CNK Link: https://www.facebook.com/events/416433874650960
Streaming na YouTube CNK Otwarcie link: https://youtube.com/live/X_5Uz3bBq90?feature=share

Zamknięcie konferencji Piątek, 23 sierpnia 2024
  • 15.15 –16. 00 Zakończenie konferencji, wystąpienie dr Katarzyny Młynek, Zastępczyni Dyrektor Programowej Centrum Nauki Kopernik i zaproszonych gości.
Streaming na YouTube CNK link: https://youtube.com/live/L2sPk3mJJH4?feature=share

Więcej o konferencji: https://www.kopernik.org.pl/pokazac-przekazac-2024

A ci, którzy mieszkają w Warszawie lub niedaleko Warszawy zapraszam także na  wydarzenie towarzyszące konferencji czyli bezpłatny, specjalny pokaz filmu „Ostatni warsztat” z dyskusją po filmie. Czwartek, 22 sierpnia, godz.17.00 – 19.00. Sala Audytoryjna, parter, Centrum Nauki Kopernik, wejście środkowe. Wstęp bezpłatny

Na zakończenie pierwszego dnia konferencji odbędzie się projekcja filmu „Ostatni Warsztat” w reżyserii Krisa Bowersa i Bena Proudfoota. Film opowiada o warsztacie naprawy instrumentów muzycznych, na których uczą się grać dzieci ze szkół publicznych w Los Angeles. Motywem filmu jest budowanie i odbudowywanie społeczności, naprawianie tego, co zepsute. Obraz został w tym roku nagrodzony Oscarem w kategorii „Najlepszy krótki film dokumentalny”.

Po projekcji zaplanowana jest rozmowa o filmie w kontekście budowania społeczności i uczenia się dobrego życia. Moderacja: dr hab. Małgorzata Przanowska, Wydział Pedagogiczny UW, goście: Maria Mach, dyrektor Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, Ignacy Dudkiewicz, filozof i działacz społeczny. Redaktor naczelny Magazynu Kontakt.

*  *  *
Po powrocie z konferencji podzielę się na blogu refleksjami. Przez całe wakacje odwiedzałem różne centra nauki i muzea. Nazbierało się sporo obserwacji, dotyczących organizacji przestrzeni w której sie uczymy. Jesienią blog trąci tym, czym "skorupka" nasiąknęła w czasie letnich podróży.

19.08.2024

Felietony jako wprawka do mini wykładów (mikrolearning)

Felieton z VariArtu
 



Felieton jest jak krótka forma wykładowa, jak mikrolearnig. W krótkiej formie trudno jest zawrzeć zwartą treść. Bo nie można się rozgadać, nie można wtrącać dygresji. To mini wykład, z pomysłem na przekaz główny, lecz układający się w większą całość. Jest, a raczej powinien być (bo przecież nie zawsze się udaje), niczym chasydzka opowieść, w której za pomocą jednego szczegółu można przekazać prawdy uniwersalne. Pisania felietonów uczyłem się przez praktykę już od wielu lat. Ta umiejętność przydaje się w dydaktyce. A na pewno przyda się w koncepcji mikrolearningu (a ten już nadchodzi). 

Jak  już wspomniałem, nie można się rozgadać, bo po prostu nie ma miejsca. Zwięzłość formy narzuca kompozycję. Musi być jedna myśl główna, jeden pomysł  na samodzielny felieton. Felieton jest cykliczny zatem potrzebny jest także pomysł na główną myśl przekazu, zawartego w komplementarnych, wielu odcinkach. Niczym wykład w ramach kursu czy rozdział w książce.

Przy okazji redakcji ebooka z pierwszych lat blogowania (ebook dostępny na stronie: https://wakelet.com/wake/8n7Bu5pVo1faTdUzUpSDM) przypomniałem sobie dawne refleksje. Wtedy także traktowałem wpisy na blogu jako wstępne przemyślenia do felietonów. Wtedy pisałem felietony do Gazety Uniwersyteckiej (dodatek do Gazety Olsztyńskiej), potem był cykl tekstów przyrodniczych do powstającej gazetowej encyklopedii przyrody Warmii i Mazur.

Teraz regularnie pisuję felietony do czasopisma VariArt oraz do Wiadomości Uniwersyteckich. Działalność ta jest w pełni bezpłatna. Traktuję ją jako element misji uniwersytetu - upowszechniania wiedzy i ścisłego zakorzeniania się w środowisku lokalny. Jako element mojego zakresu obowiązków akademickich. By być w środowisku i pełniej rozumieć potrzeby i kulturę Warmii i Mazur. Nauka jest częścią kultury a sam uniwersytet jest częścią tożsamości Warmii i Mazur. Dlatego piszę felietony, które mają być jakąś formą uniwersytetu otwartego.

W moich pisanych felietonach jest coś jeszcze. Poznaję i uczę się nowych form edukacji i nowej roli uniwersytetu. Tradycyjne formy powoli przemijają. Im szybciej zrozumiemy przemiany społeczne i kulturowe oraz im szybciej dostosujemy samą istotę uniwersytetu, tym większe szanse na to, że uniwersytet przetrwa. A zmienia się w edukacji bardzo dużo. I to na całym świecie. Nie na darmo ten czas nazywamy trzecią rewolucją technologiczną. Nic już później nie będzie takie jak dawniej. 

Biernie czekać na zmiany i narzekać? Wolę aktywnie odkrywać i współtworzyć nową rzeczywistość. Do tego wpisu dołączam dwa felietony. Wybrane przypadkowo lecz jeśli się w nie wczytać, to można rozpoznać główną myśl przewodnią, do której wielokrotnie nawiązuję. A na niniejszym blogu ćwiczę. To na nim wiele myśli powoli dojrzewa i przybiera pierwsze kształty. Blog jest elementem tworzenia. 


Felieton z Wiadomości Uniwersyteckich

15.08.2024

Lekcje patriotyzmu to niedobry pomysł i wcale nie dlatego, że patriotyzm to coś złego

 

Jak się dostrzeże jakiś ważny problem, to pojawia się propozycja wprowadzenia dodatkowego, specjalnego przedmiotu w szkole. Pomysł z lekcjami patriotyzmu pojawia się nie po raz pierwszy. Jest niedobry i niewykonalny. Stwarza tylko pozory. Jest wręcz edukacyjnie szkodliwy i wynika z kompletnego niezrozumienia szkoły i edukacji.

Tak, patriotyzm to coś ważnego i warto by został uwzględniony w szkolnej edukacji. A czyż do tej pory brakowało zorientowania na patriotyzm w polskiej szkole? Nie. Był od zawsze w edukacji szkolnej. I wcale nie musi być osobnego przedmiotu. Bo jak by był przedmiot, to by było widać, że szkoła coś robi? Po co więc wprowadzać osobny przedmiot? Dla robienia pozorów troski o ważne sprawy?

Ważne są treści i kształcenie zintegrowane. Patriotyzm podejmowany był i jest na wszystkich typach lekcji, od polskiego, przez geografię, historię aż po lekcje wychowawcze i inne pozalekcyjne aktywności. Patriotyzm to nie jest coś, co można wlać do głowy. Patriotyzm to postawa a więc dotyka najróżniejszych aktywności w życiu. Za dużo mamy we współczesnej szkole poszatkowanych treści na osobnie i odizolowane od siebie treści. Dlatego już od dawna wprowadza się różne ścieżki międzyprzedmiotowe. Czy jak w poprzedniej reformie edukacji najpierw kształcenie w miarę zintegrowane w szkole podstawowej, rozdzielenie na osobne przedmioty w gimnazjum i ponowna synteza-integracja w szkole średniej. Bo wydzielanie osobnych przedmiotów też ma sen. Niemniej najskuteczniejsze jest naprzemienne integrowanie (synteza międzyprzedmiotowa) i analiza w osobnych zagadnieniach. 

Dlaczego zły pomysł z tymi lekcjami patriotyzmu? Bo niczego nie załatwia, tworzy pozory i szkodzi szkole. Za dużo mamy poszatkowanego materiału, podzielonego na wydzielone przedmioty. Rzeczywistość ze swej natury jest całościowa i wielowymiarowa. Przedmioty są potrzebne. Ale potrzebna jest także integracja międzyprzedmiotowa, by wiązać to co na matematyce z tym co na fizyce, geografii, historii czy nawet języku polskim. Temu służą między innym projekty oraz integracja międzyprzedmiotowa, czyli takie układanie programu, żeby przynajmniej niektóre treści na jednym przedmiocie korelowały czasowo z treściami na innym przedmiocie. Podobnie z umiejętnością wypowiadanie się. Kształcić ją trzeba nie tylko na języku polskim. Wiedza nie jest poszatkowana na oddzielne i niepowiązane przedmioty. Aczkolwiek dobrze jest poznawać wydzielone i wyodrębnione treści.

Wprowadzając lekcje patriotyzmu trzeba ograniczyć lekcje z innych przedmiotów. Bo czas nie jest z gumy. Dlatego jest to pomysł szkodliwy. Iluzją jest, że cokolwiek załatwi, cokolwiek zmieni na lepsze. Tak jak z patriotyzmem jest i z innymi ważnymi współcześnie zagadnieniami, typu nowe technologie, sztuczna inteligencja. Tak, to ważne w kształceniu umiejętności. I co, wprowadzać kolejne przedmioty? A może lepiej po prostu dokształcić kadrę nauczycielską i dać im narzędzia by mogli wprowadzać praktyczne korzystanie z nowych technologii na już istniejących przedmiotach? Jest to lepsze lecz mniej widowiskowe, bo nie za bardzo widać w mediach. Zupełnie jak w dowcipie: "Czy lepiej być brudnym czy głupim? Głupim, bo nie widać."

Rozumienie. To nie jest wiedza twarda, faktograficzna, to nie wzór  z fizyki czy chemii, który można zapamiętać, wykuć na pamięć i już będzie się patriotą. Owszem, patriotyzm tak jak i inne kompetencje czy umiejętności, wymaga faktów i wiedzy twardej, bo nie kształtuje się w próżni. Tak jak z nauką jazdy samochodem. Uczy się jej na konkretnym modelu, konkretnej marce. Ale potem umiemy jeździć każdym  samochodem, a nawet i traktorem. Nie da się nauczyć umiejętności kierowania pojazdem tylko teoretycznie na jakimś ogólnym, nieistniejącym samochodzie.

Czym jest patriotyzm? To nie są lekcje w szkole jako takie (choć i na lekcjach się pojawiają takie treści i kompetencje). To na przykład niskoemisyjne wakacyjne podróże (lub szkolne wycieczki) i poznawanie własnego kraju. To nie wczasy w Egipcie, Maroko czy na Bahamach, do których dolecieć trzeba samolotem. Podczas podróży pociągiem i komunikacją publiczną (albo pieszo czy rowerem) mniej emitujemy gazów cieplarnianych. To obiad w barze, kawiarni czy restauracji, w której zostawiamy pieniądze a więc wspieramy lokalną, krajową działalność gospodarczą. W rezultacie nie wywozimy pieniędzy za granicę do nielubianych "ciapatych". Jak to jest, że jeździmy do nich na wakacje a jednoczenie odnosimy się do tych ludzi z taką rezerwą i niechęcia? Nie mam nic przeciw podróżom zagranicznym. One w niczym nie szkodzą patriotycznej postawie. Ważne i pouczające jest poznawanie świata i innych kultur. Chodzi mi tylko o proporcje i skalę. 

Zostawianie pieniędzy na miejscu, w lokalnych biznesach, to nie tylko mniejszy ślad węglowy, tak ważny w dobie globalnego ocieplenie klimatu, to także wspomaganie ekonomiczne lokalnych społeczności i poznawanie własnego kraju, własnej kultury, własnej historii, historii złożonej i tworzonej z przybyszami z daleka i bliska.

Na pewno warto poznawać dalekie kraje. Ale może więcej czasu przeznaczyć na podróże bliskie i wspierające własną gospodarkę? Czy tego można nauczyć się na wydzielonych lekcjach z patriotyzmu? 

Patriotyzm to nie są wrzaski na ulicy i palenie rac (zanieczyszczające powietrze i środowisko), to nie jest bazgranie agresywnymi napisami po elewacjach i w miejscach publicznych. Patriotyzm to kasowanie biletów w komunikacji miejskiej, to płacenie podatków, to nie śmiecenie w lesie i nad jeziorem, to rzetelny recykling. Ot takie niby drobiazgi. Zwróćcie uwagę na śmietniki osiedlowe i pojemniki do recyklingu w miejscach publicznych. Ileż tam niepoprawnie wrzuconych odpadów. Czy intelektualnie trudne jest odróżnienie opakowania plastikowego od szklanego czy papierowego? Nie. Jest to w granicach możliwości każdego człowieka. A jednak nie "potrafimy" jako zbiorowość wykonać tak prostego recyklingu. Bo wielu z nas nie chce, nie uznaje za ważne. Tych kompetencji nie da się nauczyć na wydzielonych lekcjach w szkole. Ale można je oczywiście kształtować także i w szkole. Przez praktyczne działanie na dowolnej lekcji i na zajęciach pozalekcyjnych. 

Postulowanie lekcji patriotyzmu to myślenie magiczne: wystarczy rzucić hasło i słowo stanie się ciałem. Niczym magiczne zaklęcie. łatwe do wykonania. Wolimy magiczne zaklęcia od codziennej, rzetelnej i żmudnej pracy. Bo nie jest widoczna.

Ekspres do kawy a sprawa polskiej edukacji i umiejętności czytania instrukcji

Śniadanie w hotelu, bistro. Sytuacja jakich wiele.
 

Didaskalia: wakacyjny wyjazd, śniadanie w hotelowym bistro, ekspres do kawy. Są różne ekspresy i różne sposoby ich uruchamiania. Trochę się już nauczyłem obsługi, ale ciągle mam kłopoty i w nowych sytuacjach zajmuje mi czas odczytanie instrukcji. Jakbym zobaczył coś nowego. Towarzyszy temu procesowi odrobina strachu - czy sobie poradzę z tym urządzeniem i czy się nie ośmieszę jakimś niewłaściwym działaniem (coś się rozleje, coś się zablokuje). Też miewacie takie odczucia i takie sytuacje?

Jest jakaś ogólna zasada działania takich urządzeń. Trening czyni mistrza, a im więcej typów się spotka i uruchomi, tym łatwiej z kolejnymi. Zazwyczaj są napisy po angielsku (czasem w innym obcym języku). Ale jest jeszcze inny problem - sporo jest nazw typów kaw, których nie znam, jakieś cappuccino, latte, espresso i wiele innych. Nawet nie wiem jak smakują i w jakiej proporcji dodawane jest tam mleko. Czyli ile kawy jest w kawie. A ja na śniadanie chciałbym po prostu zwykłą czarną kawę. Raz jest pod nazwą czarna kawa, innym razem americano lub jeszcze inaczej lungo, creme czy jakoś tak. Jak dobrać wielkość kubeczka czy filiżanki? Nawet w kawiarni z obsługą się gubię, bo w menu wypisane są te różne dziwne nazwy. Ale z człowiekiem jest prosto, można przecież powiedzieć, że chce się czarnej kawy bez mleka i kelnerka czy barista sami dopasują z tego, co mają w menu. Lub to, co najbardziej zbliżone. Ja się nie muszę znać. Ale inaczej jest z automatem, z nim tak nie pogadasz...

W takich sytuacjach przypomina mi się międzynarodowa konferencja trichopterologiczna w Poczdamie z roku 2000. Odbywała się w nowym i nowoczesnym budynku. Stołówka w pełni zautomatyzowana z automatami do kawy. Niby mało przycisków ale przycisk do kawy był na małą i na dużą kawę. Pół biedy, jeśli do dużego kubka wlało się akurat coś małego. Gorzej, gdy odwrotnie, bo się rozlewa. Czułem się w tej nowoczesności mocno zagubiony. Pewnym pocieszeniem było to, że  nawet Japończycy się gubili w tej technice. Sporo stresu i uczenie się języka maszyn i automatów. I ta nauka trwa już ćwierć wieku a ciągle się gubię. 

A więc śniadanie w restauracji. Podchodzę do ekspresu. Jak go obsłużyć, bo trochę inny niż te, które zazwyczaj spotykam na konferencjach czy hotelach? Nowa sytuacja, nowe urządzenie. A jak będzie jakaś awaria lub czyszczenie lub brak wody czy kawy, to co mam wtedy zrobić? Ale oprócz przycisków z opisami na ekspresie jest i jedna kartka z instrukcją, wraz z obrazkami. Wystarczy tylko czytać i wykonywać czynności zgodnie z instrukcjami. Niby proste a jednak czasem sprawia trudność. Dlaczego? Bo jestem niecierpliwy i chcę szybko przejść dalej. Bo nie trzymam się instrukcji tylko rzucam okiem i wydaje się, że już wiem i dalej robię po swojemu. Chyba, że pojawia się problem, to wtedy wracam do instrukcji lub proszę kogoś o pomoc. Tym razem, pomny różnych wcześniejszych niepowodzeń, starannie przeczytałem instrukcję i wykonałem czynności zgodnie z zawartymi w niej sugestiami. Pełen sukces! A więc wystarczy tylko umieć czytać instrukcje (obrazkowe!) i być starannym. Niby nic wielkiego taka umiejętność czytania instrukcji a jak bardzo ułatwia życie i współpracę z urządzeniami technicznymi!

Co zrobić, gdy spotykamy się z nieznanym nam urządzeniem? Jest sposób na bezradnego (starszego człowieka, piękną blondynkę itp.) i wzbudzanie empatii. Szukamy kogoś, kto nam powie co i jak. Wolimy słuchać instrukcji ustnych, gdy ktoś nam pokazuje, niż mielibyśmy sami czytać (bo w pisanej instrukcji pojawiają się trudne, czasem specjalistyczne, terminy, których nie rozumiemy, czasem są w języku obcym, którego nie znamy lub znamy słabo). A żywy człowiek nam to wszystko krótko i treściwie powie oraz pokaże na urządzeniu. Łatwizna. Ale nawet jak słuchamy, to często robimy to nieuważnie. Bo liczymy, że ktoś za nas zrobi, nie próbujemy dobrze zapamiętać. Chcieliśmy tylko, by ktoś za nas wykonał te czynność a nie żeby się samemu nauczyć. 

Wróćmy do hotelowego  śniadania. Pani pyta obsługi jak przygotować kawę w ekspresie. Kelnerka wyjaśnia i naciska odpowiednie guziki (pewnie robi to dziesiątki razy, mimo że obok leży instrukcja z obrazkami). Przy następnej kawie ta sama pani robi błędy. Dlaczego? Jest instrukcja i kelnerka pokazała co i jak. Umie czytać i rozumie (są nawet  obrazki), a jednak nie rozumie procesu, popełnia błędy i robi mały problem dla kolejnych użytkowników. Zabrakło chęci nauczenia się? Zabrakło umiejętności czytania instrukcji urządzeń technicznych? Deficyt twardej wiedzy czy raczej kompetencji miękkich?

Łatwiej jest, jak się ma ogólne pojęcie techniczne. Młodym to przychodzi łatwiej bo szybciej uczą się nowinek technicznych. A może szybciej i łatwiej się uczą? Starzy mają już swoje nawyki, swoje przyzwyczajenie i nie chcą się uczyć nowych umiejętności i współdziałania z technologią? Tak było chyba zawsze, że nowe technologie łatwiej i szybciej opanowują młodzi ludzie. Świat jednak zmienia się tak szybko i tak głęboko, że umiejętność uczenia się potrzebna jest przez całe życie. Ciągle coś nowego się pojawia i trzeba się nauczyć z tym żyć. Prawdą jest, że umiejętność uczenia się jest jedną z najważniejszych kompetencji XXI wieku. I to niezależnie ile ma się lat. Uczyć się będziemy przez całe życie. A żyjemy długo...

A po co się uczyć nowego? Może wystarczy po prostu unikać? Nie jeździć na wycieczki, nie korzystać z ekspresu do kawy? Tyle tylko, że na co dzień zmuszeni jesteśmy do korzystania z innych, podobnych urządzeń: biletomatu, bankomatu, terminala płatniczego itp. Technika nas otacza. Zamiast ludzi w obsłudze spotykamy automaty. Potrzebne jest nam na co dzień rozumienie rzeczywistości i umiejętność czytania instrukcji obsługi. Ważna kompetencja. Trzeba próbować zrozumieć. Umieć odczytać i cierpliwie wykonywać zgodnie z instrukcją. Czasem jesteśmy zbyt leniwi i za szybko porzucamy instrukcję. I wtedy często pojawiają się różne nieprzewidziane kłopoty i trudności. W rezultacie cały proces trwa dłużej a nie krócej. Bo wykonujemy go kilka razy.

Z automatami spotykać będziemy się na każdym kroku. Rozumienie instrukcji jest ważną kompetencją. I nie chodzi tylko o samo zrozumienie tekstu, bo jesteśmy czytaci i pisaci (chyba, że pojawia się wtórny analfabetyzm). Co innego jednak rozumienie tego tekstu, zwłaszcza w kontekście technologii. Najlepiej trenować na różnych automatach, by umieć dogadać się nawet z nową maszyną. I nie zadziała tu strategia nieporadnego starszego pana czy głupiutkiej ładnej blondynki - nie da się uwieść automatu lub wziąć na litość i sympatię. To inny sposób komunikacji niż z ludźmi. Nawet AI niewiele pomoże. Trzeba się uczyć jak języków obcych, jak życia w innej kulturze. Dawne strategie komunizacji z ludźmi mogą być zawodne. Albo zgodnie z instrukcją albo wcale. Automaty są zero-jedynkowe. Nie domyślą się, nie odgadną naszych rzeczywistych intencji.

Kompetencje techniczne i miękkie są ważne w życiu. Dobrze, byśmy się ich uczyli także w szkole. Nie tylko twarda wiedza, ta faktograficzna, ale i miękkie kompetencje, tak często lekceważone. Umieć się uczyć, umieć porozumieć się z różnymi ludźmi jak i z nieludzkimi elementami naszego społecznego życia: z ekspresem do kawy, biletomatem lub innym automatem.

Jak przygotować młodych ludzi w szkole do dorosłego życia? Zadbać o twardą wiedzę? Zebrać różne typy ekspresów do kawy i niech ćwiczą aż zapamiętają wszystkie możliwości i typy? Na koniec sprawdzimy wystandaryzowanym testem lub egzaminem praktycznym. Wydaje się to sensowne. Tyle tylko, że zanim skończą wszystkie stopnie szkolnej edukacji najpewniej pojawią się nowe urządzenia o nieco innej technologii i komunikacji z użytkownikiem. I wtedy ta twarda wiedza będzie mało przydatna. A uzyskane punkty i stopnie mało istotne. Ważniejsza okaże się umiejętność uczenia się. Czy da się skonstruować test wielokrotnego lub jednokrotnego wybory by sprawdzić kompetencję uczenia się? Jestem przekonany, że umiejętność uczenia da się sprawdzić. Potrzeba tylko nieco innych narzędzi i sposobu sprawdzania.

Sytuacja edukacyjna we współczesnej szkole jest jak nowy ekspres do kawy - jest inny niż te dawniej i trzeba się nauczyć obsługi. Stare schematy i nawyki okazują się w dużej części mało przydatne...

Ilustracja wygenerowana przez Copilot
do tematu ekspres do kawy, instrukcja obsługi.

Możesz być aktywny, kliknij. To też forma relacji i dialogu.

Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga i bym mógł zdobyć środki na opracowanie i upowszechnienie e-booków, związanych z tym blogiem, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy.

A skoro zapraszasz mnie na kawę (stawiasz kawę?), to masz prawo pytać o interesujące Cię sprawy oraz sugerować poruszenie interesujących Cię tematów na niniejszym blogu. O czym chciałabyś (chciałbyś) jeszcze przeczytać a czego na razie nie ma na tym blogu? Co chcesz skomentować? Napisz w komentarzach pod niniejszym wpisem.

13.08.2024

Susze i powodzie w jednym pakiecie klimatycznym

Pojezierze Gostynińskie, dno jeziora.

Wiele osób wypiera coraz bardziej dostrzegalne skutki globalnego ocieplenia. To nie tylko wysokie temperatury w coraz liczniejszych regionach świata, nie tylko pożary lasów lecz i coraz dotkliwsze susze w naszym kraju. Coraz częściej słyszymy o suszach i powodziach. Jak to możliwe by jednocześnie było za mało i za dużo wody? I to wszystko jako efekt globalnego ocieplenia klimatu?

Wyobraź sobie garnek z wodą, stojący na gazie lub kuchence elektrycznej. Zaczyna bulgotać, bo woda już wrze. Co się stanie, gdy podkręcisz gaz lub kuchenkę indukcyjną? Do garnka z wodą dotrze więcej energii. Dalej będzie woda w środku bulgotała, tylko intensywniej. Może nawet wykipieć i będzie trzeba sprzątać po tej kuchennej katastrofie. Czyli będzie tak samo bulgotało, tylko że intensywniej. Podobnie jest z klimatem Ziemi. Gazy cieplarniane w atmosferze są jak pokrywka na garnku - zatrzymują ciepło i podnoszą temperaturę w skali całego globu. Jest więcej energii w atmosferze i w oceanach. Zjawiska pogodowe są takiej jak dawniej, tyle że zachodzą bardziej intensywnie a te ekstremalne zdarzają się coraz częściej. 

Na skutek zwiększenia się ilości m.in. dwutlenku węgla w ziemskiej atmosferze, więcej energii jest zatrzymywana i nie wypromieniowuje w kosmos. Zupełnie tak jakbyśmy przykryli się cieplejszą kołdrą. A przecież to nie kołdra nas grzeje tylko nasze ciało. Jest nam cieplej, bo kołdra zatrzymuje więcej ciepła niż cienki koc. Ciepła wytwarzanego przez nasz organizm. Podobnie z gazami cieplarnianymi w naszej atmosferze - one tylko zatrzymują ciepło, które normalnie wypromieniowane było w kosmos.

Tak czy siak w atmosferze jest więcej energii. I cóż się dzieje? W zasadzie to samo tylko bardziej. Jest więcej burz i intensywnych opadów, więcej tajfunów i tornad. A w naszym regionie jest więcej dni ciepłych w ciągu całego roku. Cieplejsza zima to także mniej dni z pokrywą śnieżną. To, co spadnie w miesiącach zimowych, zdąży stopnieć i odpłynąć do Bałtyku zanim nadejdzie wiosna. I tej wody brakuje potem rolnictwu. Stąd susze. Najpierw susza atmosferyczna, potem hydrologiczna i rolnicza a potem hydrogeologiczna. 

Skoro jest cieplej, to wydłuża się sezon wegetacyjny. Rośliny mogą rosnąć dłużej. Możemy mieć więc większe plony? Ale oprócz światła słonecznego i cieplejszych dni do wzrostu roślin potrzebna jest także woda. Bez niej nie będzie większych plonów. Jeśli spada w ciągu roku tyle samo wody, ale jest więcej dni ciepłych, więcej dni dogodnych do fotosyntezy, to więcej wody potrzeba na transpirację. Ale tego więcej nie ma z chmur. Drogi słuchaczu, jeśli jeden litr wody wystarczy Ci do zaspokojenia pragnienia w ciągu jednego dnia, to czy ten sam litr wystarczy na tydzień? Ta sama ilość wody ale na więcej dni? Nie. Analogicznie jest z wodą w przyrodzie i na potrzeby rolnictwa. Tyle samo nie wystarczy na więcej (dłużej).

Dlatego mamy susze. Tym bardziej, że brakuje nam zimowej retencji wody w postaci śniegu. Zatem skąd ją brać dla rolnictwa? Więcej z nieba nam nie spadnie. A zasoby wód głębinowych, zgromadzonych w poprzednich okresach geologicznych, także wykorzystujemy ponad miarę i one się kurczą.

Wspomniałem o intensywniejszych zjawiskach pogodowych. Jeśli deszcz jest niewielki, ale trwa długo, to woda w dużym stopniu zdąży wsiąknąć i odnowić podziemne zasoby wody. Ale jeśli jest to krótka lecz intensywna ulewa, to mimo że spadnie taka sama ilość wody, to niewiele wsiąknie - bo nie zdąży, zwłaszcza na wysuszonej glebie. A jednocześnie szybko pojawiają się podtopienia i powodzie. Woda szybko odpłynie rzekami do Bałtyku, niewiele jej zostanie w glebie i niewiele zdąży zasilić wody podziemne. Będzie chwilowa powódź a potem susza. Dwa w jednym.

Wraz z ocieplaniem klimatu będziemy coraz bardziej doświadczać susz i powodzi jednocześnie. Tylko pozornie jest to paradoks. Cóż robić by minimalizować straty? Musimy zatrzymać jak najwięcej wody w postaci małej retencji. Ta mała retencja zsumowana wcale nie jest taka mała. Skoro znika śnieg i nie zostaje do wiosny w postaci zimowej retencji, to musimy szukać innych sposobów. Po pierwsze musimy zmniejszyć odpływ wody rzekami. Zatrzymać jej jak najwięcej na terenach torfowiskowych i bagiennych. By jak najdłużej pozostawała w krajobrazie i pozwalała na odnawianie zasobów podziemnych. Zatem nie należy już prowadzić melioracji odwadniających, jakie prowadziliśmy przez kilka wieków, a raczej zatrzymywać wodę. Musimy zmienić nawyki indywidulane i instytucjonalne. Na przykład nie prostować rzek przez ich melioracje. Poza efektem zwiększonej retencji to także zwiększenie ich zdolności do samooczyszczania wód. Przykładem jest Wisła, tak samo zasolona i zanieczyszczona jak Odra ale jest mniej uregulowana. W bardziej naturalnym korycie pełniej zachodzą procesy samooczyszczania i regulacji. 

Im więcej jest terenów z roślinnością, także w miastach, tym wolniejszy jest spływ powierzchniowy (powierzchnia terenu jest bardziej chropowata) a zatem wolniej woda spływa i wolniej tworzy się fala powodziowa i więcej jej wsiąka w glebę. Więcej próchnicy w glebie, to więcej zatrzymanej wody. Bo próchnica działa jak gąbka. Zwiększanie zawartości próchnicy w glebach ornych i na trawnikach miejskich to sposób na zatrzymywanie wody i zwiększenie jest przesiąkania głębiej. 

W tak zwanej małej retencji bezpłatnie pomagają nam bobry. Przykładem może być dawne jezioro Płociduga Duża w Olsztynie. Wykorzystajmy te przyrodnicze procesy dla naszych celów. Ochrona przyrody to inwestycja a nie filantropia. Wymaga szerokiej i głębokiej wiedzy. 

Jeśli nie rozumiemy procesów przyrodniczych, to nie jesteśmy w stanie wdrożyć sensownych działań. Wiedza jest dla nas ważna, także do przetrwania i radzenia sobie ze zmianami klimatu, z suszami i powodziami.

Tekstowa, zmieniona i poszerzona wersja radiowego felietonu w Radiu Olsztyn. Tłumaczymy świat. 

Wszystkie nagrania dostępne są na stronie Radia Olsztyn: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627


11.08.2024

Od studenckiego radia Emitor do wykładów podcastowych

W Radium UWM FM
 

Sytuacja zawodowa i społeczno-edukacyjna postawiła mnie w konieczności przygotowywania podcastów. Teraz tworzę je we współpracy z radiem, nie tak dawno z Radiem UWM FM a teraz z Radiem Olsztyn. Zdawałoby się, że to działalność dodatkowa, zbędna a przynajmniej niekonieczna. Jestem jednak innego zdania. Obserwując procesy, które zachodzą w szeroko rozumianej edukacji, widzę konieczność przygotowywania wykładów w formie krótkich podcastów. To oczywiście temat na inną, obszerniejszą opowieść. Teraz jest ważne to, jak się tego nauczyć. Wykład w formie podcastu jest czymś zupełnie innym w formie, w porównaniu do tradycyjnego wykładu z wykorzystaniem prezentacji multimedialnej, trwającym zazwyczaj 90 minut. Podcasty muszą być krótsze i stanowić samodzielną całość. Czy potrafię tę samą treść merytoryczną przygotować w krótszych odcinkach i to tylko mówionych? Jak sobie poradzę technicznie?

Ważne jest środowisko, w którym się uczymy, w którym możemy się rozwijać. Szkoła czy uniwersytet to nie tylko obowiązkowe lekcje czy zajęcia. W czasie moich studiów miejscem do osobistego i zawodowego rozwoju były na przykład kluby studenckie (Klub Docent), turystyczne (Bajo-Bongo), praca w studenckim Radiu Emitor czy kole naukowych. Inni korzystali z aktywności w klubach płetwonurkowych, tanecznych, teatralnych itp. Wszystko to, co można spotkać na uniwersytecie i co nie jest ujęte w programie studiów. A jednak jest bardzo ważne w samorozwoju i w zdobywaniu kompetencji zawodowych. Bez ocen, a z działaniem na prawdę. Oceną czy samooceną był dla mnie efekt tych działań. 

W zakresie podcastów ważne było dla mnie doświadczenie z Radia Emitor (studenckie radio na WSP w Olsztynie). Niby tylko zabawa, ale było to powolne poznawanie pracy w mediach, uczenie się przygotowywania audycji, prowadzenie, reporterskie zbieranie materiałów. Uczenie się mówienia do mikrofonu. Popełniałem mnóstwo błędów, więcej było przygody i entuzjazmu niż umiejętności. Niemniej czegoś się nauczyłem. Czegoś, co przydało się po latach. Okazuje się, że w studiowaniu i zdobywaniu wiedzy zawodowej ważne jest nie tylko to, co w programie studiów i na obowiązkowych zajęciach

Pamiętam swój pierwszy studencki wyjazd do Poznania, jako przedstawiciela studenckiego radia. I ciężki magnetofon reporterski na taśmy szpulowe. Dziś to już zabytek. Bawiliśmy się poznawaniem techniki i samym faktem tworzenia. Poczucie dziennikarskiego sprawstwa. Uczyliśmy się od samych siebie, od starszych kolegów (teraz nazwałby to społecznością ucząca się). Było to poznawanie ludzi w czasie różnorodnych koncertów, były próby i porażki, konflikty, sukcesy. Samo życie. Po co była mi ta radiowa praktyka? Przecież przygotowywałem się do pracy w szkole jako nauczyciel a nie dziennikarz. A nawet inaczej, po co doświadczenie radiowe naukowcowi? Przecież publikacji od tego biologowi nie przybywa. Bez wątpienia przydało się do popularyzacji nauki, a to już element pracy zawodowej. Znając nieco lepiej działanie radia od podszewki, łatwiej mi było udzielać wywiadów radiowych a nawet telewizyjnych. Trochę lepiej rozumiałem media. I miałem już trochę obycia przed mikrofonem. Mimo że nie było tego w programie studiów, to ta wiedza i te kompetencje okazały się bardzo przydatne zawodowo. 

Kolejne wywiady, już w pracy na uczelni jako wykładowca, były dla mnie dalszą nauką. Nie zaczynałem jednak od zera. Uczyłem się przez lata. Nabierałem jako takiej wprawy i umiejętności krótkiego formułowania najważniejszych myśli. Zwięzłość w czasie dominacji mediów społecznościowych jest bardzo w cenie.

Zupełnie niedawno zaproszony zostałem do Radia UWM FM by przygotowywać krótkie podcasty do  "Postoju z Nauką". Kolejny etap edukacji i próby nagrywania materiałów także u siebie w domu, na amatorskim sprzęcie. Bo nie zawsze mogłem być w radiowym studiu. Ucząc się dostrzegałem coraz więcej swoich niedoskonałości. I wiedziałem lepiej, czego jeszcze muszę się nauczyć. 

Przy okazji zrozumiałem coś ważnego dla samego uniwersytetu. Że ważna jest nauka przez działanie, współpraca, tworzenie warunków do rozwoju a nie tylko programy i zajęcia z ocenami. Nie tylko program lecz i szeroko rozumiane środowisko edukacyjne. Dlatego obecność na uniwersytecie ciałem i duchem jest lepszą okazją do uczenia się od nawet najlepszych zajęć tylko online. Bo przecież chodzi nie tylko o zaplanowana treść lecz i o niezaplanowane możliwości rozwoju. A do tego potrzebne jest konkretne środowisko oraz ludzie w kontakcie.

W wakacje zacząłem współpracę z Radiem Olsztyn. Nagrywam w profesjonalnym studio i wśród wyrozumiałych i życzliwych ludzi krótkie felietony radiowe w ramach audycji "Tłumaczymy świat". Dla mnie to dodatkowa okazja by uczyć się podcastów i podglądać technikę. Na przykład czy felieton radiowy napisać i odczytać czy też przygotować konspekt i mówić z głowy? I ile potem trzeba poświęcić czasu na edytorskie poprawki, wycinanie zbędnych fragmentów itp. Czy dam radę w warunkach domowych by przygotować wykłady w formie podcastów? Czy będę wiedział kogo i o jaką pomoc prosić? I jak potem udostępnić studentom takie repozytorium? Wiele pytań na które szukam praktycznej odpowiedzi. 

Czego można się nauczyć w działalności klubów studenckich i radia studenckiego? Popełniania błędów! Najróżniejszych. Ale jest to nauka bez ocen i kolokwiów. Tylko weryfikacja z rzeczywistością. A to bywa boleśniejsze niż niska ocena w indeksie. Fakt, teraz nie ma już indeksów, teraz oceny są w USOSie.

Człowiek współcześnie uczy się całe życie. Nawet wtedy, gdy "pozjadało się wszystkie rozumy". Ja uczę się teraz przez działanie we współpracy z Radiem Olsztyn. Co na końcu tej drogi? Wykłady w formie podcastów, podzielone na niewielkie części. Takie mikrouczenie się, mikrolearning. I w powiązaniu z innymi zasobami. Bo wykładowe podcasty nie przekażą obrazów, schematów, instrukcji do ćwiczeń. Będą tylko elementem zaplanowanego cyklu kształcenia. Owszem, kiedyś tego nie było na uczelniach. Ale czasy i wyzwania się zmieniły. Ślepcem jest ten, kto tego nie zauważa. Od wykładowcy akademickiego oczekuje się obecnie coraz to nowych umiejętności i kompetencji. Więc uczę się. Tak jak kiedyś w czasie studiów. Nie tylko na zajęciach, ujętych w programie, ale także na tych nieobowiązkowych. Wykorzystuję otaczający mnie krajobraz edukacyjny. 

Co daje praktyka radiowa przed mikrofonem? Uczy udzielania krótkich i zwartych odpowiedzi ustnych, niczym na egzaminie czy uczniowskiej odpowiedzi przy tablicy. Tyle, że jest to chwila sprawdzenia w realnych i pozaszkolnych warunkach. Uczy mobilizacji i szybkiego przygotowania się do wypowiedzi. I radzenia sobie ze stresem. 

To podcastu, tak jak do każdego wywiadu, trzeba się przygotować, doczytać, poćwiczyć, zobaczyć swoje błędy i uczyć się by następnym razem było lepiej. Do tego dochodzi adrenalina. Naturalne środowisko uczenia się.

Chcesz posłuchać jak się uczę w czasie wakacji? Zajrzyj na stronę audycji Radia Olsztyn: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627

9.08.2024

Reużytkowania z Opola jako przykład give boxu

 

W ostatnich latach rozwija się ekonomia dzielenia się jako reakcja na nadmierną konsumpcję towarów jednorazowego użytku. Ekonomia dzielenia się, ekonomia współdzielenia, ekonomia współpracy (sharing economy) jest innym podejściem do życia i gospodarki. Jest w opozycji do filozofii gospodarki nieustannego rozwoju i zwiększania produkcji. A jak już wszyscy będą mieli buty, serwisy porcelanowe, pralki i telewizory to co dalej? Kto będzie kupował? Stąd rodzi się pomysł z towarami jednorazowymi (np. opakowania, nawet urządzenia) oraz z celowym postarzaniem produktów. Pierwsze żarówki, pralki, suszarki działały długo. Ale wraz z zapełnianiem rynku, tworzone były coraz krócej działające urządzenia. By się zepsuło i trzeba było kupić nowe. I by nie naprawiać. Do tego napędzanie modą: kup nowszy model. Ciągle coś nowego, albo nowe technologie, np. porcelana zamiast glinianych kubków, nowe urządzanie AGD i RTV, wyrzuć stare bo jest nowe. Jest coś nowocześniejszego. Kiedy nowy wynalazek wysyca rynek (bo już wszyscy go mają), to jak dalej utrzymać produkcję? 

Ekonomia nieustannego wzrostu zużywa zasoby planety i produkuje góry śmieci. Wszystko to zagraża ludzkości: wyczerpywanie się surowców i katastrofalne zaśmiecenie odpadami pokonsumpcyjnymi. Od kilku dziesięcioleci wiemy, że tak dalej być nie może bo grozi globalną katastrofą. Próbujemy zmieniać gospodarkę wzrostu na rozwój zrównoważony. Idzie to z dużymi oporami. Warto więc odnotowywać dobre praktyki. Dlatego piszę o opolskiej ReUżytkowni. Przykład, który warto naśladować.

Pierwsze pojawiać zaczęły się półki bookcrossingowe. Ale zanim do tego doszło, to książki były towarem luksusowym i unikalnym. W średniowiecznych czytelniach książki były przymocowane łańcuchem do pulpitów. By nikt nie ukradł. Wytworzenie jednej księgi trwało czasem nawet trzy lata. Wraz z wynalezieniem druku zmniejszyły się koszty tworzenia książek. Powoli spadały koszty a książki trafiały do coraz większej grupy czytelników. Epoka przemysłowa i powszechna edukacja spowodowały masową i coraz tańszą produkcję książek. Przybywało autorów piszący jak i wydań. Przemysłowa produkcja papieru i nieustanny postęp technologiczny sprawiły, że z towaru ekskluzywnego i unikalnego książki stały się powszechnie dostępne. Wypełniły półki coraz liczniejszych bibliotece publicznych i szkolnych oraz prywatne biblioteczki. Drukowano mnóstwo wydań kieszonkowych, tanich. Przez cały wiek XX wydrukowano miliony książek. W nadmiarze produkcji powoli zaczęły upadać antykwariaty. Biblioteki nie chcą już przyjmować darowizn książkowych od ludzi bo mają pełne regały książek i pieniądze na zakup nowości. Wyrzucać książki na makulaturę? Tak narodziły się pierwsze półki bookcrossingowe: przeczytałeś i nie masz miejsca w domowej biblioteczce? Oddaj innym, zostaw w oznaczonym miejscu. Obecnie w wielu miejscach stoją różnorodne książkomaty i półki z darmowymi książkami. To przykład ekonomii dzielenia się.

Ale można dzielić się także ubraniami. Od wielu lat mamy nadmiar odzieży. Zmieniamy ubrania pod dyktando mody. Stare oddajemy dla "biednych", bo ten sposób wydłużamy życie dobrych jeszcze towarów. Powstały całe sieci sklepów z tanią odzieżą używaną. Oraz miejsca, gdzie można dostać za darmo, wypraną odzież używaną. Obok działalności charytatywnej narodziła się aktywność społeczna. Chcesz mieć nową sukienkę bo stara się znudziła? Nie trzeba kupować, można się z kimś zamienić. Tak rozwija się swapping - można mieć coś nowego bez konieczności wyprodukowania nowych ubrań. Do tego ruch przerabiania ubrań czy odnawiania mebli. Pojawiły się także półki typu give box - zamiast wyrzucać na śmietnik dobre jeszcze urządzenie oddaj do specjalnej półki. Ktoś inny sobie weźmie za darmo. Albo za symboliczną złotówkę.

I tu dochodzimy do Opola. W czasie wakacyjnej wycieczki spotkałem cudowne miejsce ReUżytkownię, prowadzoną rzez samorząd. To przestrzeń do bezpłatnej wymiany rzeczy. Można oddać określone przedmioty w dobrym stanie, by znalazły nowego właściciela. Przez opolską ReUżytkownię przewinęło się już ponad 40 ton książek, płyt, zastawy szklanej i porcelanowej, róznych urządzeń. ReUżytkowania ma swój regulamin. Codziennie przewija się przez to miejsce co najmniej kilkadziesiąt osób. 

To miejsce nastawione na edukację. Przyjmują rzeczy czyste i w dobrym stanie, takie jak: ozdoby, wyroby szklane, artykuły AGD, w tym talerze, sztućce, garnki, akcesoria ubraniowe (torebki, paski), książki, gry planszowe, dobry sprzęt sportowy, artykuły plastyczne i szkolne, płyty CD i DVD, rośliny doniczkowe, narzędzia ogrodnicze. Nie przyjmują odzieży i butów, artykułów spożywczych, artykułów elektrycznych i elektronicznych (bo potrzebna byłaby gwarancja, że są sprawne), futer i rzeczy z wykończeniem futrzanym itp. Niektóre można wziąć, te cenniejsze tylko na wymianę - przynieść coś swojego i wymień.

Byłem zachwycony. Pomysł warto naśladować w wielu miejscach. Zostawiłem swoją malowaną butelkę, którą miałem w podróży jako pojemnik na wodę. 

7.08.2024

Osa, a sprawa polskich śmietników i strachu przed użądleniami

Osa na stole w restauracji, bać się czy nie ?

Niemalże jak co roku w letnim sezonie ogórkowym powraca temat z osami. A skoro najlepiej sprzedaje sie groza i emocje, to zazwyczaj letni temat z osami dotyczy "plagi" os i zagrożenia dla zdrowia i życia. Można jednak to zainteresowanie wykorzystać do opowiadania o równie ciekawej biologii tych owadów i przyrody jako takiej. Z przyczyn populacyjnych i naturalnego rozwoju liczebności gniazda u os społecznych, rzeczywiście jest ich w połowie lata więcej. 

A co oznacza sezon ogórkowy? Sezon ogórkowy to związek frazeologiczny, oznaczający letni okres, w którym nic się nie dzieje. W części odnosi się do życia kulturalnego, bo w tym czasie są przerwy urlopowe w teatrach. A przynajmniej tak kiedyś było. Sezon ogórkowy odnosi się także do życia społecznego i politycznego. Politycy na wakacjach i nic ważnego się nie dzieje. A przynajmniej kiedyś niewiele się działo. Tematem były jedynie zbiory i przetwory z ogórków. I ewentualnie żniwa. Tak interpretuję początki tego związku frazeologicznego. Czy jest tak także obecnie? Gdy sporo sie dzieje zarówno w życiu społecznym, politycznym i kulturalnym? Niemniej osy są częstym tematem. Może więc zamiast sezonu ogórkowego piszmy o sezonie osowym (osim sezonie)? 

Tak jak i w latach ubiegłych, tak i w tym roku odebrałem telefon z prośbą o wywiad na temat os, bo ponoć mamy plagę os i nie można zjeść posiłku w barze, kawiarni czy restauracji. Byłem akurat w pociągu, ale umówiłem się na dzień kolejny. Miałem więc czas trochę przemyśleć. Zupełnie jak uczeń wytrwany do odpowiedzi przy tablicy, który dostał szansę, że jednak odpowie w dniu kolejnych. Jest czas przygotować się lepiej do takiego sprawdzianu. O czym tu ważnym ciekawie opowiedzieć by nie powielać stereotypów i jednocześnie przygotować porcję wiedzy o charakterze edukacyjnym? Można więc w pociągu rozmyślać a nie tylko tkwić wzrokiem w smartfonie. Pierwszy pozytyw.

Przeciętny czytelnik mediów społecznościowych świat przyrodniczy zna z ekranu telewizora, komputera, smartfona a nie w bliskiego kontaktu z przyrodą. Czy os jest więcej niż kiedyś? Nie ma takich danych. A jednak jest subiektywne odczucie wielu ludzi. Jak im wyjaśnić, że to tylko złudzenie i brak kontaktu z przyrodą? I jak sprawić, by się nie bali a nawet polubili osy i inne owady?

Wypowiedź ukazała się w Zielonym Onecie Osy niepokoją Polaków. Ekspert: wkrótce może być ich jeszcze więcej. Miałem możliwość autoryzacji tekstu. Trudna dla mnie sztuka czytania i pisania na telefonie z małym ekranem. Ale systematycznie coraz więcej prac wykonuję właśnie na telefonie. Muszę się uczyć zupełnie nowych dla mnie umiejętności. Wywiad w Onecie miał chyba szerokie zasięgi bo ukazały sie wtórne tekstu także i w innych mediach.

Nurtowały mnie ciągle pytania czy os jest rzeczywiście więcej i czy są groźne. Sam pamiętam z dzieciństwa i wieku szkolnego, że bardzo się os bałem. Sporadycznie byłem użądlony przez pszczoły i być może przez osy. Niemniej był to bardziej strach z wielkimi oczami, wynikającymi z opowieści niż własnego doświadczenia. A przecież obcowałem z osami na co dzień, w czasie wakacji na wsi. Nawet z szerszeniami. Wiedziałem jak ich unikać. Potem spotykałem się wielokrotnie a wraz z wiekiem i z rosnącą wiedzą o biologii os, mój strach malał. Może i inni ludzie przestaną panikować na widok os, gdy dowiedzą się o nich więcej? Wiedza przyrodnicza jako remedium na strach i mity? Tak sądzę, dlatego kolejny raz pisze o osach.

Na drugi dzień po wywiadzie byłem w restauracji, na tarasie, z otwartym dostępem dla owadów. Było gorąco więc ze zrozumiałych względów popularnością cieszyły się ogródki restauracyjne i otwarte tarasy. Oho, pomyślałem, będzie okazja sprawdzić jak z tymi osami i czy będę wierny radom, które udzielałem innym. Po kilkunastu minutach pojawiła się pierwsza osa. Latała nad głową, siadła na stole i spacerowała po obrusie (zdjęcie wyżej). Strachu nie czułem. Byłem zaciekawiony i wpatrzony jak rozpoznaje teren i czego szuka. Zajrzała do kieliszka z wiśniówką i nieszczęśliwa wpadła. Szybko ją wyjęliśmy widelcem. Uratowana! Na talerzyku czyściła się ze słodkiego płynu. Chyba alkohol jej nie zatruł. Po kilkuminutowym czyszczeniu zdrowa i cała (choć może trochę podchmielona) odleciała. 

Gdy jedliśmy obiad pojawiła się druga i trzecia. Pod koniec posiłku przy stole było ich łącznie trzy jednocześnie. Nie wiem czy to te same. Niemniej latały i zaglądały do talerzy. Wiedziałem, że osy nie żywią się ludźmi i nie są pasożytami więc nie atakują ludzi. Chyba, że w obronie własnej  lub obronie gniazda. Nie machałem więc w panice rękoma. Bo wtedy osa mogłaby poczuć się atakowana i być może próbowałaby się bronić, oczywiście swoim żądłem.  Gdy siadła mi na ręku, nie reagowałem. Bo wiedziałem, że tylko poznaje teren. W dzieciństwie pewno bym wrzeszczał i uciekał ze strachu. Ale wtedy niewiele o osach wiedziałem. 

Zimuje zapłodniona samica. Wiosną budzi sie ze snu zimowego i rozpoczyna budowę gniazda. Składa pierwsze jaja i poluje na owady. Larwy karmi mięsem owadów. Gdy pojawia się pierwsze robotnice - królowa matka zajmuje się tylko składaniem jaj. Cała opieka nad larwami spada na robotnice (jej dzieci). To one wylatują z gniazda i polują na różne owady. Można powiedzieć, że starsze rodzeństwo opiekuje się młodszym. Systematycznie w gnieździe przybywa nowych robotnic a samo gniazdo i rodzina się powiększa. Stąd większa liczebność os w pełni lata. Dorosłe osy żywią się także nektarem kwiatów i owocami. Pojawiają się więc tam, gdzie coś słodkiego: owoce, ciastka, soki.

Późnym latem i wczesną jesienią w gnieździe pojawiają się samice i samce. Kończy się cykl życiowy gniazda. Robotnice stają się bezrobotne i niepotrzebne. Mają więcej czasu dla siebie i na szukanie słodkości. Wtedy częściej obserwujemy je przy owocach i słodkich bułkach z lukrem. Zwabione cukrem mogą być bardzo liczne.

Osa, ogryzająca kości z mięsem

Wróćmy jednak do mojej przygody z osami w restauracji. Jadłem pieczoną kaczkę. Ogryzione kości odkładałem na osobny talerzyk. I niebawem pojawiła się tam jedna z os. Ogryzała resztki mięsa z kości. Osy mogą ożywiać się także padliną. Nie wiem czy gotowane i przyprawione mięso jest dla nich odpowiednie. Niemniej osa odrywała kawałki mięsa. Wiedziałem, że zaniesie je do gniazda. Nie przeszkadzałem jej w posiłku i trosce o siostry z gniazda.

Podsumowując: przy obiedzie towarzyszyły nam trzy osy. Nie wywołały naszego strachu ani tym bardziej dziecięcej paniki przed nieznanym. Wzbudzały ciekawość, obserwowaliśmy ich poczynania i weryfikowaliśmy z już posiadaną wiedzą. Ciekawość to też ważna emocja. Może zamiast straszenia w mediach osami w sezonie ogórkowym może warto rozbudzać ciekawość do poznawania przyrody wokół nas?

O pszczołach myślimy pozytywnie, bo mamy od nich miód i wosk. Mimo, że pszczoły nas żądlą.  A osy? Nic nam nie dają, więc są szkodnikami, niepotrzebnymi i uciążliwymi? Bynajmniej. Jako owady drapieżne, odżywiające się muchami, mszycami czy komarami, regulują liczebność tych owadów. Pełnią ważną rolę regulacyjną w ekosystemach. Ponadto zimujące samice przechowują w swoim przewodzie pokarmowym drożdże. Umożliwiają im pojawienie się na owocach i późniejszą fermentację. Są więc takim ekosystemowym skarbcem-magazynem dla drożdże. To kolejna korzyść ekosystemowa. Dlaczego pojawiają się przy naszych stołach? Czy mogą być uciążliwe i jak sobie z nimi radzić? Zabijanie i tępienie os nie jest czymś mądrym.

Dawniej do resztek organicznych, wyrzucanych przez ludzi w pobliżu domostw, przylatywały muchy. w wilgotnej materii organicznej rozwijały się ich larwy. Przy śmietnikach kłębiły się tabuny much. Od czasu, gdy wyrzucamy śmieci w workach i w ten sposób utrudniamy dostęp muchom do materii organicznej, zmniejszyła się liczebność much w miastach. Dla nas dobrze, ale dla ptaków owadożernych oznacza to znaczne zmniejszenie bazy pokarmowej. Także dla innych owadów drapieżnych, wliczając w to osy, jest mniej pożywienia. 

W miastach tworzymy zupełnie nowe środowisko i nową, antropogeniczna bazę pokarmowa. Są to nasze śmieci. W ostatnich latach się zmieniły - więcej w nich plastiku i resztek po pokarmach z cukrem (lody, napoje). Na zdjęciu niżej koszt uliczny z tego samego miasta. Na zdjęciu tego za bardzo nie widać, lecz przy koszu fruwało kilkanaście os. Much było niewiele (jeśli w ogóle były). Czy możemy się dziwić, że potem przylatują do stolików w kawiarniach, cukierniach i restauracjach? Sami przyzwyczajamy je do naszej bazy pokarmowej, ograniczając jednocześnie inne źródła pożywienia.

Uliczne śmietniku z licznymi opakowaniami po napojach, lodach i słodkościach. 
A przy nich sporo os. Już nie sady z owocami lecz śmietniki wabią osy
bogactwem słodkiego pożywienia

Najważniejszym elementem na powyższej ilustracji są osy, choć na zdjęciu nie bardzo je widać. Fruwało ich przy koszu co najmniej kilka. Po pierwsze nadmiar odpadów, jakie wytwarzamy. Tu akurat kosz zbiorczy, ale w wielu miejscach, na dworcach, w sklepach a nawet w parkach są kosze do segregacji (papier, plastik, szkło, bio). Kłopot tylko taki, że odpady są źle wrzucane prze nas. Dlaczego? Przecież to nie jest sprawa wiedzy i możliwości intelektualnych. Kosze są podpisane, przeciętny człowiek rozróżni opakowanie plastikowe, metalowe, szklane, papierowe i ewentualnie odpady zmieszane. A nawet jak nie potrafi, to może odczytać z etykiety na opakowaniu. Problemem nie jest więc wiedza twarda (fakty) lecz kompetencje społeczne. Ludzie po prostu nie uważają segregacji odpadów za ważne ich uwagi, część nawet z premedytacją bojkotuje. Nawet ostentacyjnie manifestuje swoją niechęć do segregacji odpadów. Efektem są wyższe koszty zbierania śmieci i segregacji. Koszty ponosimy my wszyscy, finansowo jak i środowiskowo.

Po drugie i ważniejsze w kontekście os, przepełniony kosz jest symbolicznym wyrazem naszej nadmiarowej konsumpcji towarów jednorazowych i nadmiernie opakowanych. Przepełnione są nie tylko kosze, ale i wysypiska śmieci, zaśmiecone są lasy, rzeki, jeziora i oceany. Gdyby wyrzucający opakowania po prostu zgnietli je (a więc ich opakowanie miałoby mniejszą objętość), to śmieci z koszy by się nie wysypywały. Tu również brak kompetencji miękkich, społecznych. A w mediach i wśród edukatorów toczy się dyskusja czego uczyć w szkole: tylko faktów a wiek twardej wiedzy czy także wyśmiewanych i lekceważonych kompetencji miękkich, społecznych. Kosze na śmieci krzyczą, że brakuje nam kompetencji miękkich i wynikają z tego kosztowne i poważne problemy.

I w końcu osy. Przylatują do słodkich i mięsnych resztek. Śmietniki to ich baza pokarmowa. Przyzwyczajają się. Potem licznie przylatują do nas, gdy jemy loda, ciastko czy posiłek w restauracji. I wpadamy w panikę. Zbieramy owoce swojego stylu życia. Nie chcemy wiedzieć jakie procesy zachodzą w przyrodzie obok nas i nie rozumiemy owadów jak i całej przyrody., Nie rozumiemy kontekstów ekosystemowych. Na przykład nie rozumiemy związku obecności owadów ze sposobem konsumpcji i usuwania odpadów.

W ekosystemach miejskich, w dobie ocieplenia klimatu, dzieje się dużo nowego. Pojawiają sie nowe gatunki, inne zanikają. Tworzą się nowe relacje między gatunkami. To wszystko można obserwować i notować. By samemu zrozumieć i by uczestniczyć w nauce obywatelskiej. Zamiast się niepotrzebnie bać os, obserwujmy je i nauczmy się bezpiecznie z nimi koegzystować. Wiedza i ciekawość zamiast strachu i medialnej paniki. Można pokochać i zaakceptować osy przez zrozumienie przyrody wokół nas. Wiedza ułatwi unikanie konfliktów między ludźmi a osami. Tak sądzę.