30.05.2024

Czy człowiek dla Ziemi jest niczym robak w jabłku?




Owoc ma dwa znaczenia, botaniczne i jako efekt działania w rozumieniu kultury ludzkiej. Inspirujemy się przyrodą bo w niej jesteśmy mocno i głęboko zanurzeni, niczym robak w jabłku. 

Owoc, symbol dojrzałości i obfitości, stanowi zwieńczenie cyklu życia rośliny. Pośród kwiatów i liści, niczym drogocenny skarb, kryje w sobie nasiono – obietnicę nowego pokolenia. Ale jak roślina, pozbawiona nóg i skrzydeł, może zapewnić mu podróż ku przyszłości? Warto dodać, że nie wszystkie rośliny wydają owoce, tak jak nie wszystkie działania ludzi wydają dobry owoc. Owoc to u roślin jedno z przystosowań do rozprzestrzeniania nasion.

U roślin są przystosowania do roznoszenia nasion przez wiatr i wodę. A gdyby tak zatrudnić jeszcze zwierzęta? Jaką dać im zapłatę by skłonić to tej ciężkiej pracy? Do przenoszenia pyłku z kwiatu na kwiat rośliny zachęcają owady słodkim nektarem. Są więc rośliny wiatropylne i są owadopylne (i to nie są wszystkie możliwości znane przyrodzie). A co z nasionami? W tym właśnie miejscu na scenie pojawiają się zwierzęta. Rośliny, niczym sprytni przedsiębiorcy, oferują im słodki nektar w zamian za zapylanie. A co z nasionami? Jak uchronić je przed głodnymi zwierzętami, a jednocześnie zapewnić im podróż w nieznane? Oto i rozwiązanie: słodki, pożywny owoc. Kuszący owoc.

Weźmy przykład jemioły, której lepkie owoce przyczepiają się do dziobów ptaków. Zjadając owoc, ptak staje się mimowolnym roznosicielem nasion, które następnie – podczas czyszczenia dzioba – lądują na gałęziach drzew, dając początek nowym jemiołom. Lepkie nasiona jemioły lądują tam gdzie trzeba - na gałęzi a nie na ziemi. Bo jemioła jako półpasożyt zakorzenia się na gałęziach drzew, wysoko nad powierzchnia gruntu.

Ludzie, choć nie są typowymi owocożercami, wiele zawdzięczają owocom. Nasi dalecy przodkowie, żyjący w koronach drzew i zjadający pożywne owoce, nabyli wiele ważnych przystosowań. Ewolucja wyposażyła nas w przestrzenne widzenie i zręczne dłonie, idealne do zrywania i manipulowania owocami. Smakowite owoce kuszą nas do skosztowania, a my, niczym posłuszne owce, zjadamy je ze smakiem. Przestrzenne widzenie, ocenianie odległości, rozróżnianie kolorów jak i sprawna, manualna dłoń, przydały się nam później w zupełnie innych czynnościach. W wytwarzaniu narzędzi, pisaniu, malowaniu a nawet dłubaniu w swoim nosie.

Co jednak dzieje się z nasionami, znajdującymi sie w owocach? Nasiona zazwyczaj są małe i twarde, czasem nawet gorzkie i trujące, a my po prostu je wypluwamy. Tak jak pestki wiśni czy czereśni. Niektóre zwierzęta, niczym kurierzy, roznoszą je w swoim przewodzie pokarmowym, zostawiając je w różnych zakątkach świata, daleko od macierzystego drzewa. My także to mimowolnie czynimy. A jako istoty rozumne dodatkowo celowa sadzimy rośliny wydające owoce, bo myślimy o sytej i smacznej przyszłości. Zapatrzeni w pożywne owoce rozmnażamy niektóre gatunki roślin na drodze wegetatywnej, bo ich owoce nie mają nasion. Bo czy w bananach znajdziecie nasiona? Przeszkadzały nam. I to my przejęliśmy funkcje rozrodcze dla tych gatunków roślin. nasze uzależnieniem wręcz symbioza, znacząco sie posunęło w tych przypadkach. Bezpestkowe odmiany winogron nie przetrwały by teraz bez nas. 

Istnieją również owady, jak osy żyjące w kwiatach i owocach fig, które poświęcają całe swoje życie temu jednemu wyjątkowemu miejscu. Tam żyją, rozmnażają się i rodzą kolejne pokolenia. Bez tych os figa nie wydałaby owoców, a ich symbioza staje się przykładem wzajemnej zależności i współpracy w świecie natury. Te osy to szkodliwe pasożyty czy dobroczynne symbiont? To tylko kwestia kontekstu.

Czasem w jabłku czy śliwce spotykamy nieproszonego gościa – robaka (ściślej mówiąc larwę owada). Pożywia się on soczystym miąższem, nie biorąc udziału w rozsiewaniu nasion. Dla nas jest to intruz, psujący smak owocu. Ale czy aby na pewno? A może właśnie ten "robak", tocząc jabłko lub śliwkę, sprawia, że z obrzydzeniem odrzucamy je, nie zjadając. W ten sposób nasiona, zamiast trafić do naszego żołądka, lądują na ziemi, dając początek nowym drzewom. Niby szkodnik, a jednak pożyteczny! W przyrodzie duże znaczenie ma kontekst. 

Owoc staje się miejscem życia, niczym figa dla os. Holobiont, czyli organizm złożony z gospodarza i wszystkich organizmów z nim współżyjących, czy noosfera - sfera ludzkiej myśli, wpływającą na biosferę – to pojęcia wymyślone przez biologów i filozofów, które przywodzą nasze myśli na głębsze refleksje. Czy ludzie są dla Ziemi niczym robak toczący owoc? Niszcząc i dewastując przyrodę, czy też, niczym pionierzy kosmiczni, zabiorą ze sobą „nasiona” życia i „nasiona biosfery” na inne planety? Wszystko ze sobą jest powiązane, stąd pojęcie holobiontu i noosfery, opisujące nasz świat. Sa próba opisania tego jak spostrzegamy świat wokół nas. Próbują uchwycić inny kontekst naszego współżycia w przyrodzie. 

Czas pokaże, jaką rolę odegramy w tej kosmicznej wspólnocie. Jedno jest pewne: człowiek i natura są ze sobą ściśle powiązani, a owoc staje się symbolem tej fascynującej i złożonej relacji. Być może nie jesteśmy tylko robakami w jabłku, ale częścią większego planu rozsiewania życia w kosmosie.

Rozszerzona wersja felietonu dla VariArtu.

24.05.2024

Uniwersytet w kryzysie ponownie: metamorfoza czy zmierzch?

Noc Biologów, jeden z pikników naukowych, w czasie którego mury uniwersyteckie odwiedza dużo osób spoza uniwersytetu. 
 

Jest cicho i spokojnie, gorących dyskusji nie słychać nad jeziorami i nad rzeką Łyną. Piękna sielanka? Jednak powiedzieć, że uniwersytety są w kryzysie, to nic nie powiedzieć. Ostatni raz taki kryzys był na początku epoki przemysłowej, wtedy więcej się działo poza uniwersytetami, w towarzystwach naukowych, bo na uniwersytetach nawet badań w zasadzie nie prowadzono. Była tylko dydaktyka i przetrawianie przeszłości. Potrzebna metamorfoza. A gdzie my w Olsztynie w tym procesie jesteśmy?

Uniwersytet w dobie rewolucji: metamorfoza czy zmierzch?

Uniwersytety, będące od wieków bastionami wiedzy i postępu, stoją dziś przed obliczem bezprecedensowego wyzwania. Pisząc wprost - są w głębokim kryzysie, tak jak cała edukacja. W obliczu gwałtownych przemian technologicznych i społecznych, obecny model edukacji akademickiej wydaje się coraz mniej adekwatny do potrzeb współczesnego świata.

Rzeczywiście, ostatni raz z podobnym kryzysem uniwersytety borykały się na początku epoki przemysłowej. Wówczas, w obliczu dynamicznego rozwoju nauki i techniki, wiele istotnych badań i odkryć dokonywało się poza murami uczelni, w towarzystwach naukowych. Uniwersytety skupiały się głównie na dydaktyce, przekazując studentom wiedzę z przeszłości, bez uwzględniania dynamicznie rozwijających się realiów.

W odpowiedzi na te wyzwania narodził się humboldtowski model uniwersytetu, łączący nauczanie z badaniami naukowymi. Wprowadzenie nowych wydziałów, dostosowanie programów nauczania do potrzeb gospodarki i państwa oraz położenie nacisku na kształcenie umiejętności praktycznych – to tylko niektóre z kluczowych reform, które zaważyły na kształcie współczesnego uniwersytetu. Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie powstawał w czasie ukształtowanego i ugruntowanego w swej tradycji uniwersytetu współczesnego. Były gotowe i sprawdzone wzorce. Wystarczyło je naśladować.

Jeszcze wcześniej uniwersytet średniowieczny był metamorfozą starożytnej akademii i liceum. Powstał i ukształtował się w odpowiedzi na potrzeby społeczne i cywilizacyjne. W nowej formule sprzyjał powstającym państwom, i rozwojowi cywilizacyjnemu, kształcił potrzebne kadry, rozwijał naukę. Absorbował pisma starożytności. Był odpowiedzią na rodzącą się kulturę pisma. Okrzepł w swojej strukturze i tradycji, ale w zmienionych warunkach epoki przemysłowej stało się to kulą u nogi. Uniwersytety znalazły sie w kryzysie i na obrzeżach zachodzących zmian. Kryzys wywołał rewolucję i transformację - powstały uniwersytety współczesne, znacząco rozwijały naukę, kształciły kadry. Ten model przemysłowego i humboldtowskiego uniwersytetu przejęły wszystkie państwa rozwinięte. Zakorzeniony w średniowieczu lecz znacznie odmieniony okrzepł w nowej strukturze. Tymczasem świat znowu się zmienił i uniwersytety znowu znalazły się w kryzysie. I to bardzo głębokim. To nie tylko punktoza i "publikuj albo giń" z drapieżnymi czasopismami. Nie tylko polskie uniwersytety na to chorują. 

Dziś, stojąc na początku trzeciej rewolucji technologicznej, mierzymy się z podobnymi wyzwaniami co na początku epoki przemysłowej. Szybki postęp technologiczny, globalizacja i nowe trendy społeczne wymuszają na uniwersytetach kolejną metamorfozę. Potrzebne jest odejście od schematów i śmiałe reformy, które pozwolą uczelniom sprostać nowym wyzwaniom i utrzymać pozycję liderów w dziedzinie edukacji i badań naukowych. Jak poradzić sobie w czasach internetu i demokratyzacji dostępu do wiedzy? Uniwersytety w tym obszarze już na początku XXI wieku straciły monopol. A teraz dochodzi powszechne użycie generatywnej sztucznej inteligencji. Środowiska akademickie trącą monopol na kreatywność i tworzenie wiedzy. W uproszczeniu można napisać, że tak jak rozproszeniu i decentralizacji podlega produkcja energii (wiatraki, solary niemalże w każdym miejscu i daleko od centrum), tak rozproszeniu i znaczącej demokratyzacji i decentralizacji podlega zarówno kształcenie jak i tworzenie wiedzy. Odpowiedzią mógłby być uniwersytet rozproszony i jednocześnie konektywny. To chyba już się dzieje. Trzeba jednak wymyślać nową strukturę i nową dydaktykę hybrydową, łączącą spotkania w kontakcie i online w trybie synchronicznym i asynchronicznym.

W tym kontekście, warto zastanowić się nad miejscem Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie w procesie transformacji. Jakie kroki podejmuje uczelnia, aby dostosować się do zmieniających się realiów? Jakie nowe kierunki kształcenia oferuje? A przecież nie tylko o nowe kierunki chodzi a bardziej o cały sposób tworzenia warunków do uczenia się. W jaki sposób wspiera badania naukowe i współpracuje z biznesem? Jak łączy się ze społecznością Warmii i Mazur i ze społecznością globalną?

Odpowiedzi na te pytania są kluczowe dla przyszłości uniwersytetu jako takiego i jego roli w rozwoju regionów. Czy wystarczy czerpać z bogatej tradycji humboldtowskiej, ale jednocześnie otwierać się na nowe wyzwania i potrzeby współczesnego świata? Być może ta metamorfoza musi być dużo głębsza. Jaka? Czy rozumiemy świat wokół nas i dokonujące sie zmiany? By rozumieć trzeba dyskutować, zarówno na lokalnym podwórku jak i w środowisku globalnym. Kluczem do sukcesu jest śmiała wizja, otwartość na zmiany i konsekwentna realizacja strategii rozwoju, która uwzględnia potrzeby zarówno studentów, jak i całego społeczeństwa. Czy w tym procesie jesteśmy liderami zmian, wczesnymi naśladowcami, późnymi naśladowcami czy maruderami? 

Uniwersytety to nie tylko instytucje edukacyjne. To również centra badań naukowych, inkubatory innowacji i platformy wymiany myśli. W obliczu niepewności przyszłości, rola uniwersytetów staje się potencjalnie jeszcze ważniejsza. To właśnie one mogą stać się siłą napędową pozytywnych zmian i pomóc nam zbudować lepszą przyszłość dla nas wszystkich. O ile wyjdą z kryzysu i stworzą zarówno strukturę jak i środowisko do uczenia sie - gromadzenia, przekazywania i tworzenia wiedzy oraz rozwiązań praktycznych. W przeciwnym razie, gdzie indziej ukształtują się społeczne i cywilizacyjne tkanki twórcze i macierzyste, budujące nową rzeczywistość.

Jestem przekonany, że niezbędnym warunkiem jest dyskusja. Nie tylko w tradycyjnych formach, lecz także  w tych współczesnych, social-medialnych w ramach trzeciej, społecznej misji uniwersytetu. W swej intencji taką funkcję pełni dla mnie niniejszy blog - jest wychodzeniem poza tradycyjne mury i struktury uniwersytetu. 

UWM w Olsztynie ma już sukces na swoim koncie, powstał na fali zmian społecznych po 1989 roku i dobrze wpisał się w wyzwania czasu. Integracja trzech róznych środowisk akademickich i stworzenie jednego uniwersytetu to było nie tylko łączenie sił lecz i stworzenie nowej jakości. Wtedy byliśmy wśród liderów zmian w Polsce. Teraz trzeba kolejnych, i to znacznie głębszych zmian. Wynikają nie tylko z tego, co w kraju lecz i tego co globalne.

Zatem mamy kryzys. Co on przyniesie - metamorfozę czy zmierzch?

23.05.2024

Profesorskie Gadanie w formie e-booka

Okładka


Właśnie powstał, we współpracy, już jest dostępny. Pierwsza moja próba, e-book w formie pdf. Muszę wymyślić jak udostępnić plik do pobrania, dla chętnych. Próbowałem kilku opcji i w końcu znalazłem, wersję bezpłatną dla mnie i dla czytelników. Szczegóły na końcu tekstu.

Na blogu Profesorskie Gadanie w ciągu wielu lat nagromadziło się sporo różnych przyrodniczych opowieści. Od jakiegoś czasu zastanawiam się  czy nie dobrze byłyby zebrać opowieści w jedną książkę, wydaną w zwartej formie e-booka (lub może w wersji tradycyjnej, papierowej?). Plany te ciągle są niezmaterializowane. Brakuje mi umiejętności edytorskich. Szukać wydawnictwa, czy samemu spróbować?

Niespodziewanie pojawiła się propozycja. Ktoś uczestniczy w kursie i pracą zaliczeniową było złożenie e-booka. Wszystko w Canvie. Zebrałem na próbę kilka opowieści o owadach i oddałem w ręce fachowcowi in spe lub raczej in statu nascendi. Jak mógłby wyglądać e-book? Może właśnie tak. Ta pierwsza pozycja jest zajawkową próbą, niejako zwiastunem. Jeśli się uda, to może warto będzie spróbować w taki sposób opracować i inne przyrodnicze opowieści, które od kilkunastu lat pojawiają się na blogu.

Okazuje sie, że w programach nawet w wersji bezpłatnej można dużo zrobić samemu lub we współpracy z innymi.  Z Canvy można od razu wygenerować plik do druku, w dowolnej liczbie egzemplarzy papierowych. Można pobrać także standardowy plik pdf. Okazał się spory, ok. 80 MB. Za dużo by przesłać mailem czy przez Messengera. Może lepiej ograniczyć liczbę zdjęć i kolorowych ilustracji w przyszłości? Próbowałem umieścić na Wakelet, ale tez plik był chyba za duży. Szukałem różnych możliwości, konsultowałem z Superbelframi (społeczność ucząca się). Było kilka dobrych opcji, ale wszystkie płatne (bo darmowa wersja na 14 czy 30 dni nie jest dobrym rozwiązaniem). Te opcje pewnie byłyby dobre, gdybym e-booki sprzedawał, wtedy może byłyby pieniądze na pokrycie kosztów utrzymania takich stron. Sklep z e-bookami to jeszcze dla mnie pieśń przyszłości. Okazało się, że można umieścić i udostępnić plik z e-bookem na WordPressie. A przecież mam starą wersję Profesorskiego Gadania! Spróbowałem i się udało. Drugi mały sukces.

To moje kolejne małe kroki w zdobywaniu umiejętności cyfrowych. W domenie publicznej można zrobić bardzo dużo. Potrzebny jeden mały szczegół - wiedza gdzie, co i jak. I umiejętności obsługi róznych aplikacji. Potwierdza się teza, że najważniejszą kompetencją XXI wieku jest umiejętności uczenia się. I to w róznych przestrzeniach: samemu, w grupie "rówieśniczej" (croudlearning) i na kursach. Dostęp do wiedzy od ćwierćwiecza mocno się zdemokratyzował. Dostęp do edukacji także. Szkoły i uniwersytety straciły swój monopol w nauczaniu i zapewnianiu warunków do rozwoju. To cecha charakterystyczna czasów przełomu i czasów szybkich zmian. Szerzej o tym napiszę niebawem. 
 
Samemu nie uda się wszystkiego zrobić. Ale może uda się we współpracy? Bo kompetencja współpracy jest druga kluczową kompetencja XXI wieku. Zapraszam do lektury i liczę na sugestie czy tworzyć e-bookowe wydania opowieści z Profesorskiego Gadania. Czy będą chętni czytać takie opowieści w formie e-booka? A może w wersji papierowej? Czy ograniczyć liczbę ilustracji i zdjęć czy wręcz przeciwnie, e-book powinien być bogato ilustrowany? Co o tym sądzicie?

Jak pobrać rzeczony e-book? Tu strona z Wakelet, z możliwością pobrania pliku w pdf https://wakelet.com/wake/8n7Bu5pVo1faTdUzUpSDM a tu do pobrania z wpisu na Wrodrpressie, ze Starego Profesorskiego Gadania  https://czachorowski.home.blog/2024/05/23/profesorskie-gadanie-w-formie-e-booka/

Miłej lektury. Czekam na komentarze, uwagi, sugestie. 

Mile widziane refleksje dotyczące uczenia się i systemu edukacji. 

22.05.2024

Dlaczego malujemy pokrywki od słoików w czasie streetartu?

 


Cele rozwoju zrównoważonego, ogłoszone przez ONZ, realizować można w każdym miejscu i na różne sposoby. Na wyzwania rozwoju zrównoważonego można spojrzeć także od innej strony. Od strony sztuki i spotkań międzyludzkich. Dlatego stare pokrywki. I dlatego malowanie, niczym wspólne darcie pierza czy łuskanie fasoli.  Chcemy mnożyć okazja do niekomercyjnego bycia ze sobą, gdy można milczeć ale można i mówić. Stare pokrywki? By budować z tego co wyrzucone i pozornie wydaje sie niepotrzebne. Sztuka i współpraca międzyludzka nadaje nowy sens rzeczom wyrzuconym. Upcykling jest wydłużaniem okresu użytkowania i umożliwia zmniejszenie zużywania surowców i zasobów.

Jak narodził się pomysł? W czasie wakacyjnego spotkania z przedstawicielką Stowarzyszenia Francja-Polska. Od wielu lat współpracujemy i szukaliśmy kolejnej okazji do spotkania się. A przecież możemy spotkać się online: być daleko od siebie a jednak blisko. Potem do pomysłu dołączył Lublin. W trzech miejscach będziemy ze sobą w kontakcie ale dzięki transmisji i relacjom online, niczym portalom czasu i przestrzeni, będziemy razem w odległych miejsca. Wcześniej malowaliśmy razem Nasze Niebo Kopernika. Teraz chcemy pomalować pokrywki, każdy swoją. Zebrane razem stworzą wspólne dzieło. Tak jak wspólna jest nasza Europa. Jedność w różnorodności. 

Więcej aktualnych informacji na stronie Kolekcja na Wakelet Relacje będą także na Facebooku . 


Co się będzie działo i dlaczego?

W trzech miejscach jednocześnie, 25 maja 2024 (sobota) oraz 2 czerwca (niedziela), malujemy na starych nakrętkach (pokrywkach) od słoików a potem robimy wspólną instalację. Powstanie nieoczekiwana całość. Z pojedynczych, indywidualnych prac wyłoni się nowa jakość. Tak jak muzyka z pojedynczych nut, tak jak powieść z pojedynczych słów. Dzieło wieloautorskie powstałe we współpracy w kontakcie bezpośrednim i na odległość.

Po pomalowaniu zbierzemy wszystkie pokrywki, pomalowane w trzech różnych miejscach i ze wszystkich przygotujemy jedna instalację. Wystawimy ją w Olsztynie, potem w Lublinie i na koniec we Francji. Wystawa będzie kolejna okazją do spotkań i dyskusji m.in. o rozwoju zrównoważonym i współpracy europejskiej.
 
6 razy dlaczego:

Dlaczego zbiorowo razem i online i w różnych miejscach?

Wcześniej malowaliśmy wspólnie na obrazie Nasze Niebo Kopernika, na urodziny Mikołaja Kopernika (zobacz szczegóły: http://uwmfm.pl/news/126/czytaj/10834/nasze-niebo-kopernika-w-kortowie-powstaje-obraz-na-urodziny-astronoma.html wydarzenie na FB https://fb.me/e/2ej9VRfbT. tekst https://artystycznarezerwa.blogspot.com/2023/01/nasze-niebo-kopernika-zaczynamy.html ). Teraz chcemy pomalować stare pokrywki w nawiązaniu do europejskich działań na rzecz zrównoważonego rozwoju. Człowiek jest gatunkiem społecznym, lubimy być w relacjach z innymi i robić cos razem. Tym czymś może być sztuka i streetart. Niczym wspólne darcie pierza, łuskanie fasoli czy międlenie lnu. Spotykamy się, by być w relacjach, rozmawiać, poznawać się, tworzyć. A że nie zawsze możemy być razem to połączymy się online. Technologia ułatwia współpracę i tworzenie więzi społecznych. Chcemy to wykorzystać. Będziemy razem choć w różnych miejscach. Kontakt bezpośredni uzupełnimy kontaktem zdalnym. Wspólne wartości europejskie, wspólne dzieło. Piknikowi z malowaniem towarzyszyć zapewne będzie muzyka i literatura. Już teraz piszemy, na razie w mediach internetowych. Ale kto wie, może niektóre myśli i refleksje przelane zostaną na papier. Na pewno przelejemy je w postaci malunków na pokrywkach. Sztuka i wspólne działanie łączy. Celem jest także integracja społeczne, rodzinna, jak to na pikniku. Jednocześnie będziemy edukowali dla rozwoju zrównoważonego. Będziemy razem w kilku miejsca ale i na Facebooku oraz w innych formach transmisji. Liczymy na współpracę z tradycyjnymi mediami. Będziemy w Olsztynie, Lublinie, Châteauroux – a być może ktoś jeszcze, z innych miejscowości dołączy.

Dlaczego malujemy stare pokrywki?

Stare, przeznaczone na wyrzucenie, niepotrzebne. Upcycling to przywracanie pozornie niepotrzebnym już rzeczom wartości i wydłużanie okresu ich użytkowania. Rozwój zrównoważony nie zna granic, to nasza wspólna sprawa, polska, francuska, europejska, ogólnoswiatowa. Przy okazji chcemy opowiadać o Chopinie, Sand, o muzyce, pisarstwie i o współczesnych problemach z nadmierną konsumpcją, o nadmiarze śmieci i koniecznością pełniejszego recyklingu. Uniwersalne wartości dla całej Ziemi, dla wszystkich narodów. A my chcemy uhonorować naszą wieloletnią francusko-polską współpracę.

Dlaczego Fryderyk Chopin i George Sand?

Bo pomysł narodził się w Olsztynie, w czasie spotkania na olsztyńskiej Starówce, gdy Magda Peroteau przywiozła i przekazała mi jubileuszowe wydanie monografii o Stowarzyszeniu Francja Polska z Châteauroux. Było wiele wspomnień z wieloletniej współpracy między Olsztynem a Châteauroux, wspomnień z wielu wyjazdów studyjnych do Francji i do Polski. A przy kawie i smacznym ciastku zastanawialiśmy się nad tym, co by można wspólnie zrobić w najbliższym czasie. By nie generować kosztów wymyśliliśmy wspólne malowanie, symultanicznie w dwóch miejscach i łączności online, by dzięki technologii być jednak razem, podać sobie ręce niczym przez portal czasu i miejsca. Zastanawiałem się jak to zrobić. I tu dołączyła Anna Wojszel ze swoimi pomysłami i obietnicą, że wymyśli jak połączyć pomalowane pokrywki w jedną całość Potem, w rozmowie o arteterapii z dr Małgorzatą Gorzel z Lublina, do współpracy włączyliśmy Lublin i uczelnię Akademia Nauk Stosowanych Wincentego Pola w Lublinie. Uzyskaliśmy akceptację od prof. dr hab. Jerzego Jaroszewskiego prorektora ds. polityki naukowej i badań (UWM) o włączeniu malowania w obchody 25-lecia UWM w Olsztynie. Historia się rozwija.

Wcześniej malowaliśmy zbiorowo Nasze Niebo Kopernika. Bo Kopernik znakomicie łączy się z Olsztynem. A co/kto połączyłby Francję i Polskę? Oczywiście Fryderyk Chopin i George Sand, muzyka i literatura, uniwersalne elementy kultury. My do tego dołączamy sztuki plastyczne i akcje animacji społecznych. W czasie wizyt we Francji odwiedzaliśmy Nohant-Vic i ślady po Chopinie oraz Sand.

Dlaczego w ramach 25-lecia UWM?

Bo współpraca wieloletnia z innymi uczelniami ale i stowarzyszeniami i organizacjami pozarządowymi, szeroko rozumiane otoczenie społeczno-gospodarcze. W tym ze Stowarzyszaniem Francja-Polska. W tym czasie powstała także Grupa A*R*T i nawiązała się współpraca z wieloma instytucjami i organizacjami pozarządowymi, realizowaliśmy wiele projektów. Malując poza murami uczelni symbolicznie chcemy pokazać szeroką współpracę i to, że jesteśmy z tego miejsca, z Warmii i Mazur, głęboko osadzeni nie tylko w historii ale i społecznościach lokalnych.

Dlaczego w ramach Olsztyn Street Art Garden?

Bo to cykliczne spotkanie, co roku. I chcemy by sztuka docierała do wielu osób, tak jak muzyka czy literatura. Sztuka tworzona razem. I przeżywana razem. Człowiek jest istotą społeczna. Sztuka może być tworzona i odbierana społecznie, grupowo i w przestrzeni publicznej. W czasie Olsztyn Street Art Garden będzie więcej różnych aktywności. A malowanie pokrywek będzie jedna z nich. Razem można więcej.

W Olsztynie malujemy 25 maja, w godzinach 11.00-15.00 na terenie Arki, na skraju Parku Centralnego w ramach Olsztyn Street Art Garden. 

Co będzie potem?
Pokrywki z Lublina i Francji dotra do nas a my przygotujemy instalację w Starej Kotłowni. Wernisaż wystawy planowany jest na październik. Potem pokrywki zapakujemy i wyślemy do Lublina. Tam powstanie kolejna instalacja. A potem do Francji i kolejna wystawa o unikalnym charakterze.

20.05.2024

Wybieranie swoich czy kompetentnych? "Prorodzinna" polityka myślenia klanowego




Wybierać swoich (krewnych, znajomych) czy kompetentnych? To pierwsze to polityka "prorodzinna" i styl myślenia klanowego. Naszość jest jednak w gruncie rzeczy bardzo kosztowna. Nepotyzm daje złudne poczucie bezpieczeństwa, że swojego zawsze wybronią. Wystarczy być tylko wiernym i posłusznym. Pokorne ciele dwie matki ssie itp. Bo liczy się naszość a nie jakieś ogólne standardy. Bo że się zrobi po swojemu, to będzie lepiej? Katastrofa w Czarnobylu też była ukrywana, bo to nasi bracia więc wstyd i lepiej ukryć, zamieść pod dywan. Bo bracia z ZSRR by źle wypadli. W mniejszej skali też jest to widoczne i powszechne. Niestety. Przecież o swoich nie wypada mówić źle czy przedstawiać w złym świetle. I dlatego wszystkie wpadki i nieefektywne działania będą ukrywane...

Naszosć była kwintesencją rządów zjednoczonej prawicy z PiS jako liderem. To złote czasy gloryfikacji naszości i wynikających z tego negatywnych skutków społecznych. Ale nie oni to wymyślili i niestety będzie ciągle się taka postawa pojawiała. Jest ogólnoludzka i archaiczna. Ujawnia sie w skali kraju, samorządu czy pojedynczego przedsiębiorstwa. Naszość jest nierównomiernie i patchworkowo rozmieszczona wokół nas. Jest archaizmem zmniejszającym efektywność działania, tracą wszyscy, nawet krewni i swoi. 

Jeśli wybieramy kompetentnych do realizacji zadań i na konkretne stanowiska to efekt zawsze jest lepszy. Wszyscy korzystają, nawet ci swoi. To tak jak decydować kto ma prowadzić samochód, którym wspólnie jedziemy - przekazać kierownicę najlepszemu kierowcy czy "swojemu" (np. nieletniemu dziecku lub mocno posuniętemu w wieku dziadkowi), choć może w tym momencie jest zmęczony lub ma niedostatek kompetencji. W wyborze najbardziej kompetentnego może jest mniej celebry. Ale czy rozdajemy "sławę i zaszczyty" czy zadania do zrealizowania? Dworskość zaszczytów jest szybko przemijająca. I bardzo kosztowna społecznie. A jak się zaczną prawdziwe kłopoty i rzeczywiście dotkliwe straty, to nastość nie wybroni przed konsekwencjami. Gdy kołdra coraz krótsza to i "swoich" klan rozliczy, znajdzie kozła ofiarnego i wcale nie wybroni. Lojalność stada jest przemijająca. Bo pojęcie swój-obcy też się zmienia, w zależności od potrzeb i lokalnych egoizmów. Wśród swoich też się wyznacza tych obcych i z utraconymi łaskami (gdy zabraknie innych obcych i tych "złych"). 

Ewolucja ludzkich społeczeństw zaczynała się od klanowości i naszości, od nepotyzmu. W miarę rozwoju cywilizacyjnego i powiększania się współpracujących ze sobą społeczności, nepotyzm się kurczy a rozwija się współpraca na przejrzystych zasadach kompetencji. Po prostu rozszerza się krąg "swoich". I zwiększa efektywność działania. Naszość to archaizm. To nie jest tradycja warta pielęgnacji i utrwalenia. Wręcz przeciwnie. 

Codziennie masz wpływ na utrwalania naszości lub kompetencji. Ty także współdecydujesz, nawet przez cichą akceptację lub głośne wyrażania swojej opinii. 

15.05.2024

Łąki kwietne w Olsztynie - dlaczego się nie udało (jeszcze), wraz z instrukcją jak zakładać i utrzymywać łąki kwiatowe

Połowa sierpnia 2021, Olsztyn. tabliczka z napisem jest lecz łąki kwiatowej nie widać...
 

Chcemy efektów szybkich, tu i teraz. I jeszcze mają być spektakularne, tak by każdy widział z daleka. Jest moda i rzeczywista potrzeba na ochronę bioróżnorodności w miastach więc powstają tak zwane łąki kwiatowe. Ale łąka to nie obiekt lecz proces. Nie da się jej zrobić tak jak ławki w parku czy rozwinąć z rolki jak trawnik. 

Jak zazwyczaj powstaje łąka kwietna? Najczęściej metodami bardzo inwazyjnymi, by szybko uzyskać efekt. A więc najpierw spryskiwanie herbicydami a potem zaoranie (lub wykorzystanie kultywatora). Tak się postępuje, gdy zakłada sie łąkę na rozwiniętym trawniku z gęstą darnią traw. Trzeba się jej pozbyć. Na oczyszczoną chemicznie i mechanicznie z roślin glebę, zagrabioną i spulchnioną, wysiewa się nasiona różnych roślin, w tym dzikich i ogrodowych. Te ostatnie pojawiają się, gdy chcemy mieć szybko efekt z licznymi, kolorowymi kwiatami. W pierwszym roku efekt jest widowiskowy - dużo różnych roślin. Lecz po kilku latach efektu nie widać. Dlaczego? Bo łąka to żywy ekosystem a nie obiekt. Trwa proces sukcesji ekologicznej, zanikają rośliny ogrodowe a rośliny dziko żyjące ulegają konkurencji traw (sukcesja ekologiczna). Jedynym zabiegiem jest koszenie, czasem zbyt często, co przyspiesza sukcesję i dominację traw. czasami koszenie jest w nieodpowiednim terminie, np. w trakcie letniej suszy, co dodatkowo destrukcyjnie działa na obecna tam gatunki mikroorganizmów, roślin, grzybów i zwierząt. 

W Kortowie, na UWM, trzy małe łączki powstały inaczej. Po remoncie parkingu trawniki były zniszczone pracami budowlanymi, sporo było piasku i odkrytej gleby. Nie było więc celowego pozbywania się darni traw, wykorzystano sytuację naturalną. Dosiano rośliny dziko żyjące. Efekt był znakomity. Koszono najwyżej jeden czy dwa razy w roku. Bogactwo gatunkowe stanowiło wyspę z propagulami a rosnące tu gatunki rozsiewały się na pobliskie, często koszone trawniki. Ale i tu trwał proces czyli naturalna sukcesja ekologiczna. Jedne gatunki zyskiwały, inne powoli znikały. dynamika liczebności jest czymś naturalnym w tym procesie. Po kilku latach postanowiono odnowić łąkę kwietną. Niestety metodami inwazyjnymi: zastosowano herbicydy i kultuwartorowanie glebogryzarką. Zniszczono w ten sposób gatunki, które już tam trwale się zadomowiły. Zaczęto od samego początku ze zredukowanym chemicznie (herbicydy) glebowym bankiem nasion i z istniejącą bioróżnorodnością. Przeszkadzały liczne trawy lecz przy okazji usunięto niemalże wszystko. Zastosowano typowe metody "ogrodnicze", bo tylko tak potrafią działać typowe firmy ogrodnicze. W mojej opinii jest to nieadekwatne do sytuacji i potrzeb. warto wypracować i upowszechnić inne metody, koncentrujące się na procesie a nie tylko jednorazowo zakładanym obiekcie. 

Jak utrzymać łąkę kwiatową z dużą różnorodnością biologiczną? Po pierwsze trzeba zrozumieć procesy ekologiczne, zachodzące w ekosystemach. Ukwiecone ziołorośla to efekt warunków glebowych, wilgotności, żyzności, zacienienia lub nasłonecznienia i oddziaływania innych gatunków. Najczęściej kluczowy jest wypas zwierząt. Nieudolną namiastką jest koszenie kosami spalinowymi. Dlaczego koszenie jest gorszym procesem niż wypas? Bo zwierzę zgryza selektywnie, nie wszystko naraz i nie wszystkie rośliny. Zgryzanie zapobiega sukcesji drzew ale zawsze są jakieś kwitnące rośliny, co ma duże znaczenie dla owadów zapylających i małych owadzich fitofagów (koszenie kosiarkami i kosami żyłkowymi zabija mechanicznie sporo małych zwierząt). Aktywność dużych zwierząt sprzyja heterogenności takiej łąki kwietnej oraz powstawianiu różnych mikrosiedlisk. To wszystko sprzyja większej bioróżnorodności. A więc sprzyja celowi, dla którego takie łąki w ogóle zakładamy w miastach.

A co się dzieje, gdy kosimy kosiarkami? Znika cała roślinność, w tym kwitnące rośliny, w ciągu kilku godzin (lub szybciej). W rezultacie siedlisko ulega znacznemu ujednoliceniu. W jednym momencie znikają wszystkie kwitnące rośliny i znika baza pokarmowa dla zapylaczy. Najgorzej jest, gdy wykorzystywane są spalinowe kosy żyłkowe, bo nie tylko koszą ale i młócą aż do samej ziemi. Hałas dla ludzi, większe zniszczenie dla roślin zielnych, małe drzewka są uszkadzane, bo z pnia zdzierana jest kora. Jeszcze gorzej, gdy wykorzystywane są spalinowe dmuchawy do "zgrabiania" skoszonych roślin. Z gleby wywiewane są cenne małe cząstki. Przyspieszona jest erozja gleby. Jeśli kosiarki zbierają "urobek" od razu do worków lub całość jest od razu jest zgrabiana, to rośliny nie mają szansy się rozsiać. Skoszona "trawa" powinna poleżeć przynajmniej kilka dni, wtedy zwiększamy szanse na pozostanie nasion w glebie. I być może wykiełkują. wtedy nie trzeba dosiewać corocznie. czyli możemy mieć coś "za darmo" i nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy na dosiewanie.

Jak więc zadbać o łąki kwietne? Zwrócić uwagę na zachodzące procesy i podtrzymywać te procesy, które są pożądane. Kosić w odpowiednich terminach i nie wszystko w jednym dniu. Koszenie rozłożyć na wiele dni lub tygodni. Owszem, to trudność organizacyjna. Ale jeśli wydajemy duże pieniądze na zakładanie łąk kwietnych to dlaczego potem "po taniości" mamy psuć efekt i skracać okres przydatności takiej łąki? Można najpierw wykosić alejki, po których wygodnie spacerować a potem w różnym czasie wykosić powstałe "wyspy". Tak, by zawsze były kwitnące rośliny. Bo to baza dla owadów zapylających. I co ważne, dostosować maszyny do zabiegów a nie odwrotnie: mamy kosy żyłkowe i dmuchawy to ich używamy? To tak jakby ktoś malował mieszkanie - mam zieloną farbę, to maluję wszystko na zielono. I nie ważne co chce właściciel mieszkania i co by pasowało do tego lokalu. W takim podejściu to ogon macha psem.

Po drugie dobrać zestaw gatunków do lokalnych warunków, do gleby, zacienienia, żyzności, wilgotności. W ten sposób zadbamy o dłuższą obecność wysianych roślin. Najlepiej byłoby zadbać o okresowy wypas przez owce, kozy, lub nawet krowy. To także dodatkowa trudność organizacyjna. Ale czego chcemy: wygody w "koszeniu" czy całorocznego efektu dla ludzi i ekosystemu? Corocznie warto dosiewać w wybranych puntach najbardziej odpowiednie gatunki. Można np. dosiewać rośliny takie jak szelężnik, które pasożytują na trawach. Będą osłabiały ekspansję traw, przechylając efekt konkurencji na inne gatunki. Można myśleć o introdukcji lub reintrodukcji odpowiednich gatunków małych zwierząt, w tym bezkręgowców.

Do właściwego utrzymania łąki kwietnej potrzebny jest ogrodnik-ekolog, który całorocznie będzie czuwał nad procesami i wykonywał niezbędne prace. Lub zlecał wykonanie takich prac. Utrzymanie łąki kwietnej wymaga specjalistycznej wiedzy a nie tylko umiejętności obsługi kosy żyłkowej. 

Działania ciągłe a nie jednorazowe. Proces a nie produkt. Inaczej wydawać będziemy spore pieniądze na zakładanie łąk kwietnych a wszystko i tak pójdzie "w piach". 

Niżej prosta instrukcja wysiewania kamyków kwiatowych czy bomb kwietnych a wiec wysiewania łąk kwiatowych.  "Złote zasady tworzenia bomb kwietnych (kul i kamyków siewnych)" wg. Adama Kaplera (nieco zmodyfikowane i uzupełnione):

1. Starannie wybierz, a w razie potrzeby przygotuj, miejsca siewu. Usuń darń 9można tylko w małych fragmentach). Niewielką powierzchnię przekop widłami, szpadlem lub motyką; rozleglejsze powierzchnie warto wzruszyć glebogryzarką, poddać kultywacji bądź wertykulacji. Usuń gruz, kamienie i resztki korzeni drzew. Potem wygrab i podlej. Po kilku tygodniach od usunięcia darni wypiel stanowiska z gatunków niepożądanych: obcych dla Polski i alergizujących (komosy, iwa rzepieniolistna, ambrozja). pielenie to selektywne usuwanie niektórych gatunków, wymaga wiedzy i umiejętności ich rozpoznania.

2. Unikaj miejsc zacienionych, gdzie Słońce świeci krócej niż 6 godzin na dobę oraz intensywnie użytkowanych. Ale w takich miejscach mogą rosnąć inne gatunki, bardziej cieniolubne. Dobierz gatunki do siedliska. W miejscach zacienionych tez mogą być łąki kwietne, tyle tylko że utrzymają się tam inne gatunki. Mniej światła to także mniejszy wzrost traw. 

3. Korzystaj z już istniejących luk w pokrywie roślinnej np.: kretowisk, dołków wykopanych przez psy albo buchtowisk dzików.

4. Możesz skorzystać z metod bez kopania (ang. no dig, no till). Odetnij dostęp światła dotychczasowej niskiej roślinności. Możesz nisko skosić ruń, nakryć ją 2-3 warstwami kartonów, podlać je i nasypać gleby na wierzch tychże kartonów. Ułóż kartony jak dachówki. Pamiętaj, by nie były lakierowanie ani nie zawierały plastików. Potem siej w glebę na kartonach.

5. Nie siej w beton, asfalt, gęsty trawnik bez luk ani do zwartego łanu obcych nawłoci, astrów i/lub rdestowców. Nic nie wzejdzie. Szkoda czasu, nerwów i pieniędzy!

6. Jeżeli nie możesz oczyścić terenu, a grunt jest bardzo żyzny, wybierz gatunki ruderalne ale pożyteczne dla dzikich zapylaczy, względnie łatwe do usunięcia lub ustępujące same po paru latach np.: babkę zwyczajną, bnieca białego i czerwonego, chabra nadreńskiego, dziewanny, lnicę zwyczajną, nostrzyki białe i żółte, rodzime ślazy, trybulę leśną albo żmijowca zwyczajnego.

7. Siej tylko gatunki rodzime oraz nieinwazyjne egzoty, najlepiej historycznych odmian i ras lokalnych. Poznaj pochodzenie oraz inwazyjność dostępnych gatunków. Dostępnych to znaczy zarówno tych występujących dziko obok ciebie, jak i oferowanych w sklepach.

8. Nie wprowadzaj obcych gatunków inwazyjnych, zwłaszcza: amerykańskich nawłoci, topinambura (słonecznika bulwiastego), kaukaskich barszczy (Sosnowskiego, Mantegazziego, perskiego oraz ich mieszańców), pewnych niecierpków (himalajskiego i przylądkowego), „marcinków” (astrów nowobelgijskich, nowoangielskich i ich mieszańców) oraz tojeści amerykańskiej.

9. Nie siej archeofitów (chwastów segetalnych) w pasach kwietnych tuż obok pól ornych (rolnicy te gatunki zwalczają na swoich polach i mogą pojawiać się konflikty). Archeofitami powszechnie oferowanymi w mieszankach łąk kwiatowych (czasem nawet jako „rodzime kwiaty Polski”) są m.in.: kąkol polny, rumian polny, złocień polny, bławatek, maki: polny i wątpliwy, dymnica zwyczajna, miłek letni, gorczyca polna czy ostróżeczka polna. Archeofity warto wysiewać w innych miejscach. na przykład w miastach, bo tu nie ma pól uprawnych. 

10. Nie siej chwastów łąkowo-pastwiskowych w pasach kwietnych tuż obok łąk kośnych i pastwisk użytkowanych przez farmerów. W takich miejscach rezygnuj m.in. z popłocha pospolitego, ostrożeni, mikołajków, knieci błotnej (kaczeńca), firletki, smółki, pyleńca przydrożnego i dymnicy zwyczajnej (trujące dla koni), nawet rodzimych barszczy. Nie wprowadzaj tam: półpasożytów (np.: szelężnika), form kolczastych i ciernistych; gatunków trujących dla koni, przeżuwaczy, nutrii (wilczomleczy, jaskorowatych, zimowita jesiennego, rzeżuchy łąkowej, szaleju, szczwołu, potocznika); gatunków silnie drewniejących (szczawi, barszczy, turzyc, sitów). Dlaczego? By nie tworzyć sytuacji konfliktowych i nie utrudniać gospodarki rolnej 9pastwiskowej).

11. Nie siej chwastów okopowych tuż obok warzywników, buraczysk i kartoflisk. Spośród gatunków rodzimych dla Polski, częstych w mieszankach komercyjnych będą to m.in. bniec czerwony i biały, lnica zwyczajna oraz fiołek trójbarwny (bratek polny). Z gatunków zbieranych samodzielnie oraz mieszanek dla koneserek będą to m.in. podbiał lekarski, zaślaz Teofrasta, wilczomlecz obrotny, kurzyślad polny, jasnota różowa, tobołki zwyczajne oraz tasznik polny.

12. W bezpośrednim sąsiedztwie sanatoriów i szpitali zrezygnuj z traw i kwiatów motylowych, ale uczulających jak rodzime szczawie i babki!

13. Eksperymentuj z rodzimymi oraz nieinwazyjnymi zamiennikami IGO (inwazyjne gatunki obce). Siej rodzime, ew. niektóre nieinwazyjne u nas astrowate zamiast topinambura; naszą nawłoć alpejską i pospolitą zamiast amerykańskich; nasze barszcze zwyczajne, karpackie i syberyjskie zamiast kaukaskich; nasze astrowate (np.: brodawniki) zamiast „marcinków”.

14. Pamiętaj o właściwych porach siewu. Niektóre, tzw. kwiaty letnie np.: słonecznik zwyczajny, maciejka (lewkonia dwuroga), suchołuska (suchlin różowy), emilia szkarłatna, nemezja powabna czy limnantes wyrosną bezpiecznie dopiero po "Zimnej Zośce" (połowie maja). Jeżeli chcesz siać już pod koniec marca to wybierz m.in. gatunki rodzime dla Polski (np.: brodawniki zwyczajne i jesienne, bodziszki łąkowe, czarcikęsa łąkowego, firletkę poszarpaną) ew. najmniej grymaśne archeofity (bławatka, maka polnego i wątpliwego, złocienia polnego, ostróżeczkę polną). Spośród roślin bardziej południowych możesz siać tylko czarnuszkę damasceńską, nagietka lekarskiego, pozłotkę kalifornijską albo rezedę wonną. Dopiero od połowy kwietnia bezpiecznie wprowadzać m.in. kosmosy, klarkie, godecje, porcelanką błękitną oraz krokosza barwierskiego.

15. Dbaj o swoje zdrowie! Zaszczep się na tężec i choroby odkleszczowe jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś/eś. Bezustannie podnoś swoją sprawność manualną oraz intelektualną.

16. Szanuj prośby właścicieli i dzierżawców terenu o niesianie albo sianie (w tym uprawianie partyzantki ogrodniczej poprzez miotanie kamyków i kul siewnych/bomb pszczelich) tylko za ich zgodą.

17. Jak najwięcej rób własnymi rękoma, z rodziną i przyjaciółmi. Można samemu ukopać gliny i ziemi ogrodowej, przygotować kompost, zebrać nasiona, kupić je lub wymienić się ze społecznością lokalną.

18. Poznaj wymagania sianych ziół, a potem korzystaj z tej wiedzy w praktyce. Siej gatunki wilgociolubne na stanowiskach mokrych; sucholubne na suchych; kwiaty łąk trzęślicowych i selernicowych na stanowiskach zmiennowilgotnych; zasadolubne na wapieniach i gipsach; kwasolubne na kwaśnych glebach; słonorośla w miejscach zasolonych. Zwróć uwagę, że w obrębie jednego rodzaju spotkać możesz gatunki i odmiany o przeciwstawnych upodobaniach np.: goryczki wapienio- i kwasolubne, krwiściągi sucho- i wilgociolubne.

19. Podczas nauki przechodź od gatunków/odmian prostszych do trudniejszych w oznaczaniu.

20. Zwracaj uwagę na cenność nieużytku. Wiele z nich faktycznie ma zerową bądź ujemną wartość przyrodniczą (zwarte płaty amerykańskich nawłoci i azjatyckich rdestowców, dzikie wysypiska śmieci etc.), ale niektóre miejsca posiadają florę cenniejszą od wielu rezerwatów np.: okolice mleczarni w Pińczowie z dziewięćsiłem popłocholistnym, miłkiem wiosennym i storczykami; bagna doliny Rospudy z rodzimymi storczykami i reliktowymi mszakami; torfowisko „Ciesacin” koło Garbatówki z reliktowymi turzycami oraz brzozą niską.

21. Zostaw trochę piaszczysk i gołej ziemi dla bezkręgowców, zwłaszcza pszczół samotnych i bzygów. Dowiedz się więcej o tych pożytecznych owadach z atlasów i blogów, prowadzonych przez znawców.

22. Nie zbieraj nasion gatunków rzadkich i prawem chronionych. Rzadkość gatunku nie zawsze wiąże się z jego statusem prawnym w Polsce np.: kocanki piaskowe podlegają ochronie mimo, że w wielu miejscach bywają pospolite; dzwonek szczeciniasty nie podlega ochronie mimo, że stał się bardzo rzadki. Zwróć uwagę, że niektóre kwiaty dostępne w sklepach ogrodniczych są zarazem chronione na stanowiskach naturalnych jak: wielosił błękitny, sasanki owarta, alpejska i łąkowa, goździk pyszny, aster gawędka, ożota zwyczajna, języczka syberyjska, czarcikęsik Kluka czy miłek wiosenny. Nie kupuj w Internecie nasion od firm-krzaków, rabujących stanowiska naturalne.

23. Zdobądź unikatowe kwalifikacje pracując jako wolontariusz w ogrodzie botanicznym lub parku narodowym. Przekazuj nadwyżki nasion pospolitych w Polsce roślin do indeksów semini ogrodu botanicznego. Jako stała/y współpracownica/k możesz zyskać legalny dostęp do nasion rozmaitych kolekcjonerskich rarytasów z indeksów zagranicznych ogrodów botanicznych i arboretów.

24. Zbieraj żołędzie, bukiew i orzechy (laskowe, włoskie, skrzydłorzechów) dla zwierząt z azylów i ogrodów zoologicznych. Nie zbieraj „kasztanów” naszych kasztanowców, bo są one trujące dla większości zwierząt.

25. Do kul (bomb kwiatowych) lepiej  wybieraj komposty "czyste", to jest bez żywych nasion chwastów, bez jaj pasożytniczych robaków, zarodników grzybów patogennych dla roślin, nie powstałych z liści orzecha włoskiego etc.

Park Centralny, początek maja 2022 r. jest napis ale rzeczywiste łąki kwiatowej nie widać.

14.05.2024

Brak zdolności do rozumnego wykorzystania osiągnięć technicznych?




Na zdjęciu muzealna technika: maszyna do pisania i aparat telefoniczny. To czas mojej młodości a już jest w muzeum. Jeszcze chyba nigdy nie było tak szybkich zmian i tak gwałtownego postępu technologicznego. Nie nadążamy za światem, który stworzyliśmy. I chyba nie bardzo rozumiemy ten nowy świat. Zmiany są głębokie i szybkie. Może dlatego, że żyjemy w czasach przełomu, w czasach trzeciej rewolucji technologicznej. Trzeciej, jeśli za pierwszą uznać powstanie rolnictwa, a za drugą epokę przemysłową. Teraz technologie komputerowe, połączenie sieciowe i powstanie algorytmów generatywnej sztucznej inteligencji zmieniają nam krajobraz życia społecznego. 

Cała moja młodość, od czasów studenckich, przez pierwsze lata pracy, a potem i wiek dojrzały, to dostosowywanie się do zmieniającej się technologii. Najpierw pierwsze komputery, wielkie jak szafa i uczenie się programowania w języku Basic. Potem komputery osobiste i uczenie się DOS, ChiWritter itp. Potem pojawił się Windows i coraz sprawniejsze komputery. Nie było już potrzeby uczenia się programowania. Byłoby przydatne, ale nie nadążałem. Zakupione książki nadają się tylko do antykwariatu, dla historyków.

Tradycyjne listy, pisane ręcznie lub na maszynie do pisania, zastąpione zostały pocztą elektroniczną i innymi komunikatorami internetowymi. Uczenie się prezentacji z wykorzystaniem Power Point, Prezi i kilku innych programów, uczenie się edycji i składu tekstów w ramach dostępnej i coraz bardziej małej poligrafii. Samemu można było napisać, edytować, wydrukować i zbindować skrypt czy program konferencji. Ledwie się trochę nauczyłem a już pojawiły się całkiem inne możliwości. Uczenie się obsługi różnych aplikacji, od Excela, przez specjalistyczne programy do obliczeń. Nie starczyło czasu i energii, bo ciągle pojawiały się nowe możliwości i nowe potrzeby. Nieustanny bieg jak na przyspieszającej bieżni stacjonarnej. Sporo jest aplikacji, których się nauczyłem... i szybko trafiły do muzealnego lamusa. Pojawiły się kolejne. I znowu konieczność uczenia się. Zapominania starego a uczenia się nowego. 

Uczyłem się publikowania na własnej stornie www, potem na blogu (z wykorzystywaniem do celów służbowych), potem w mediach społecznościowych. Uczyłem się nagrywania podcastów, tworzenia obrazów, obsługi programów graficznych, coraz bardziej zaawansowanych i interaktywnych.

W liceum uczyłem się fotografii i wywoływania analogowych zdjęć w ciemni, kadrowania, obróbki. Teraz to muzeum. Obecnie muszę się uczyć edycji plików graficznych z fotografii cyfrowej. Zgromadziłem pokaźną bibliotekę zdjęć z myślą o potrzebach dydaktycznych (do wykładów i prezentacji) oraz publikowania w internecie. Ale szybciej teraz wygeneruję z AI niż odszukam w swoim repozytorium. Czy dawne umiejętności robienia zdjęć analogowych są do czegoś potrzebne? Może nawyk kadrowania? A czy doświadczenia z tworzenia ściennej gazetki szkolnej przydają się w tworzeniu treści internetowych w social mediach? Czy praca w studenckim Radiu Emitor z analogowymi magnetofonami do czegoś się przydaje w przygotowywaniu podcastów? Trochę tak, ale teraz muszę być nie tylko reporterem lecz i obsługą techniczną (technikiem-realizatorem). Kilka osób w jednym ciele, w jednym mózgu. 

A teraz pojawiła się generatywna sztuczna inteligencja, spotkania online i zupełnie nowe aplikacje. I trzeba się ich nauczyć. Albo tylko patrzeć jak ciele na malowane wrota. Jest potencjał na wykorzystanie osobistego i wszechstronnego asystenta AI, ale czy potrafię posługiwać się tym narzędziem i wykorzystać jego potencjał? By nie pracować więcej lecz pracować mniej a bardziej wydajnie? Kolejna inwestycja w siebie, polegająca na uczeniu się. Tak, to prawda, ważną kompetencją XXI wieku jest umiejętność uczenia się i nastawienie na rozwój.

W tych szalonych zmianach całego świata technologicznego i społecznego uwidacznia się luka ludzka, brak kwalifikacji i motywacji, by właściwie spożytkować zasoby. Żniwo wielkie tylko wykwalifikowanych robotników brakuje. Brak wystarczających zdolności do rozumnego wykorzystania osiągnąć technicznych. Stąd rodzi się frustracja i rosnące rozwarstwienie. Jedni przyswajają szybciej, inni obrażają się na technikę i zostają z boku. Wzrasta agresja. 

W krajobrazie szkolnym i uniwersyteckim uwidacznia się wzrost liczby uczniów (i studentów) ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Nowe technologie potencjalnie mogłyby pomóc, ale czy potrafimy w dostatecznym stopniu skorzystać z tych narzędzi? I czy mamy właściwą do tego celu kulturę pracy? Czyli nie technologia a kompetencje miękkie i społeczne tu są bardzo ważne.

Doświadczamy zalewu informacji (efekt przegęszczenia), więcej kontaktów jest także za sprawą internetu. Zalew informacji jako efekt przegęszczenia, wzrostu liczby interakcji społecznych. Nie tylko tych w bezpośrednim kontakcie lecz także tych online. Mój mózg już nie rozpoznaje wszystkich osób. Spotykam ludzi, którzy mówią mi "dzień dobry" a ja nie rozpoznaję, nie potrafię umieścić twarzy we właściwym kontekście sytuacyjnym i społecznym. Czuję się z tym źle, bo jestem niczym gbur, który ignoruje ludzi i czeka aż ktoś pierwszy wypowie słowa powitania. 

Nie rozumiemy świata, który sami tworzymy. W tym sensie wrasta niedostosowanie do środowiska. Ewolucyjna zmiana dla człowieka, bo plotkowanie stworzyło Homo sapiens. Plotkowanie czyli iskanie na odległość i budowanie relacji międzyludzkich, społecznych. Ja i w przeszłości wypadałem z układów/relacji przez brak plotkowania, takiego na poziomie podstawowym. Już wcześniej moja introwertyczność przesycona była nadmiarem informacji społecznych. A teraz jeszcze sie to nasiliło. Być może dlatego, że świat zmienia sie wyjątkowo szybko. Nie mamy czasu na adaptację.

Pozostaje tylko biec w tym stadzie, nawet gdzieś na końcu, ale biec i zbytnio nie odstawać. Dla nas wszystkich kluczowe jest rozumne wykorzystanie osiągnieć technologicznych. Na przykład teraz, wykorzystanie internetu, narzędzi komputerowych i generatywnej sztucznej inteligencji do gruntownego przebudowania edukacji. Sam uczę się nowego sposobu prowadzenia wykładów, z próbami nagrywania i przygotowywania dydaktycznych materiałów wideo. Czuję, że jest to za wolno i zbyt mało. Szybciej już nie daję rady. A przydałoby się...

Dostrzegam wiele możliwości tylko brak mi sił i czasu by się należycie nauczyć i dobrze wykorzystać. W pojedynkę niewiele da się zrobić. Potrzebna cała instytucja, cała ucząca sie społeczność. A z tym bywa różnie. Przeszkodą jest nie tylko własna, ograniczona zdolność do uczenia się całkiem nowych rzeczy lecz i opór środowiska, ściąganie w dół i negowania zachodzącym zmianom. Niczym w Konopielce, nie tylko samemu nauczyć się kosić zboże kosą a nie sierpem, lecz jeszcze przekonać całą wioskę do zmiany... I z tym przekonywaniem bywa bardzo różnie.

Pozostaje tylko robić tu gdzie jestem (a nie w idealnym miejscu), co to umiem i z tym co mam pod ręką do dyspozycji. Zmagać się ze swoim własnym brakiem zdolności do rozumnego wykorzystania technologii jak i z oporem środowiska społecznego. Bo w pojedynkę to można być w pustelni a nie w miejscu pracy...

12.05.2024

Kamera na wykładzie czyli przyszłość już jest

Kamera na wykładzie

Przyszłość już jest, tylko nierównomiernie rozłożona. Przekonałem się o tym kolejny raz na gościnnym wykładzie na warmińskiej wsi (do tego wrócę pod koniec niniejszego tekstu). Wykład i warsztaty były nagrywane kamerą spoza komputera. To dla studentów by mieli cały czas do dyspozycji zrealizowany wykład lub zajęcia warsztatowe. Nawet wtedy, gdy nie byli na zajęciach w danym miejscu i czasie. A przede wszystkim do powtarzania przed egzaminami. Nowy rodzaj notatek czy skryptu. Monopol kultury słowa pisanego jest systematycznie łamany.

Wiele lat temu, młodzi ludzie, chyba z Poznania, zwrócili się do mnie z propozycją nagrywania moich wykładów i to dwoma kamerami. Takie rozwiązanie pozwoliłoby na bardziej dynamiczny i atrakcyjniejszy dla widza montaż nagrania. Niestety nie udało się tego zrealizować. Szkoda. Gdy zacząłem korzystać z webinarów, to pojawiła się opcja transmisji i nagrywania. Korzystam z tego od dawna a część udostępniam na swoim kanale You Tube. Nie jest to idealne rozwiązanie, bowiem obraz z monitora jest statyczny i mało atrakcyjny filmowo. Niektórzy tak powstały materiał montują, przeplatając wyświetlane slajdy obrazem z kamery zewnętrznej. Tu potrzebna jest pomoc kogoś z zewnątrz, zarówno w nagrywaniu jak i potem profesjonalnym montażu. Każda dobra edukacja to praca zespołowa.

Od niedawna próbuję realizować wykłady w wersji hybrydowej, to znaczy wykład dla studentów obecnych na sali jest jednocześnie transmitowany w MS Teams i nagrywany. Nagranie, jako zarchiwizowane, dostępne jest dla studentów, uczestniczących w kursie (członkowie zespołu w Teamsach). Nawet i w takim rozwiązaniu przydaje się pomoc osoby dodatkowej - asystenta - by kontrolować i ewentualnie interweniować w przypadku trudności technicznych. Na razie traktuję to jako eksperyment i uczenie się nowych umiejętności. Przypuszczam jednak, że stanie się to niebawem standardową codziennością. Po prostu w komfortowych warunkach przygotowuję się do przyszłości. Komfortowych, bo całkowicie nieobowiązkowo. Podobnie było z pandemicznymi zajęciami online - nie były dla mnie szokiem, bo już wcześniej trenowałem na webinariach w ramach projektów edukacyjnych. Opłaciło się, myśleć o stającej się przyszłości. 

Zewnętrzna kamera to dobre rozwiązanie, bo obraz jest lepszy niż nagrane webinarium (obraz z monitora). Potrzebna jest tylko druga osoba od nagrywania. W przypadku, który opisuję, była nie tylko kamera z operatorem lecz i dodatkowe oświetlenie oraz mikrofon zewnętrzny, przypięty w klapie wykładowcy. Dzięki temu nie ma problemów z dźwiękiem (kamera z laptopa przy stojącym wykładowcy może słabo zbierać dźwięk - a lepiej się jest odbieranym, gdy stoimy aniżeli siedzimy za biurkiem). W każdym razie niezbędna jest osoba od sprzętu nagrywającego, by ustawić, obsłużyć i zadbać o dobrą jakość nagrania. Samemu się tego nie zrobi. Owszem, podraża to koszty zajęć, bo trzeba uwzględnić dodatkową osobę, dodatkowy etat. Ale to dobra inwestycja w jakość zajęć i materiałów.

Może i do mojej uczelni dotrą takie nowinki i takie podejście? Niecierpliwie czekam. I zawczasu się uczę, czyli przygotowuję na takie możliwości. Na razie praktycznie ćwiczę na występach gościnnych. Bo przyszłość już jest i trzeba być na nią przygotowanym. Zawsze można znaleźć samemu dobre okazje do poznawania i uczenia się. 

Co zmienia nagrywanie? Na pewno dla wykładowcy jest większy stres, bo wszystkie błędy i niedociągnięcia będą utrwalone a potem wielokrotnie odtwarzane. Trzeba więc samemu się oswoić z taką sytuacją. Najlepiej nieustannie ćwicząc i praktykując. Bo samo przeczytanie w książce lub artykule nie jest wystarczające. Doświadczać i zastanawiać się na ulepszaniem różnorodnych rozwiązań. Trzeba też myśleć o całej logistyce: jak i gdzie potem udostępniać, jak wybrać fragmenty do wykorzystywania w kolejnych latach itd. Niewątpliwie potrzebne jest wsparcie techniczne, najlepiej systemowe a nie tylko improwizowane. Warto uświadomić sobie, że w taki sposób powstają materiały dydaktyczne analogiczne do podręczników. Tych ostatnich przecież sam wykładowca też nie tworzy. Są wydawnictwa, z redaktorami i całym zapleczem poligraficznym. Teraz potrzebni są kamerzyści, realizatorzy dźwięku, edytorzy obrazów wideo, dbający o transkrypcję itp. Co prawda technologia wraz ze sztuczną inteligencją wiele ułatwia, niemniej bez współpracy i zespołu niewiele się zrobi. Są wydawnictwa uczelniane, to zapewne powstawać będą i "wydawnictwa" z materiałami wideo i wszelakimi innymi online. Biblioteka, jako repozytorium wiedzy, już od dawna nie jest tylko magazynem książek.

Czekając na powstanie odpowiednich placówek na uczelni (w tym rozwijających różnorodne materiały zdalne i nauczania online) warto rozglądać się za tą przyszłością, która już obok nas się pojawia. Trzeba tylko uważnie się rozejrzeć i nauczyć ją dostrzegać. I trzeba przemyśleć całą edukację i krajobraz edukacyjny z różnymi kanałami utrwalania, gromadzenia oraz udostępniania materiałów dydaktycznych. Może warto każdy wykład podzielić na mniejsze fragmenty by potem łatwiej można było podzielić na małe porcje dydaktyczne? Bo łatwiej studentowi przeglądać krótkie (10-15 minutowe) porcje informacji niż odsłuchać cały, półtoragodzinny wykład. Zmieniać scenariusz wykładu, przygotowując się nad nadchodzącą przyszłość. Łatwiej wtedy będzie się wpisać w nowe wyzwania i rozwiązania. To jest przyszłość dydaktyki uniwersyteckiej, przyszłość, która małymi płatami (plamami) już się obok nas pojawiła. 

W tym roku moje wykłady przeplatam różnymi mikroaktywnościami, adresowanymi do studentów obecnych na sali. Teraz uświadomiłem sobie, że mają one dodatkowy walor - są naturalnymi przerywnikami, ułatwiającymi podzielenie wykładu na samodzielne, mniejsze fragmenty. Na dodatek połączone z samodzielną aktywnością studenta, także w trakcie odsłuchiwania nagrania. I w taki sposób neurodydaktyka synergicznie łączy się z nowymi technologiami. Wracam zatem do praktykowania przyszłości dydaktycznej i odkrywania już wyłaniającego się krajobrazu edukacyjnego. 

Wspomniany wykład odbył się na warmińskiej wsi, daleko od typowego ośrodka akademickiego. Daleko a jednocześnie blisko. Dzięki technologii możemy być aktywni w rozproszeniu i uczyć się w pięknych okolicznościach przyrody. Zajęcia terenowe znakomicie mogą się łączyć z tymi typowo wykładowymi. Uniwersytet może być coraz bardziej rozproszony. Niczym produkcja energii odnawialnej. I coraz bardziej hybrydowy, łączący spotkania w kontakcie z nauczaniem online. Taka przyszłość już obok nas się materializuje. Rozejrzyjcie się uważnie. Trzecia rewolucja technologiczna już się materializuje w naszym sąsiedztwie.

7.05.2024

Miasta stają się wyspami ciepła a my wciąż wycinamy drzewa...

Olsztyn, połowa marca 2024 r.
 

Miasta są wyspami ciepła. Dlatego skutki ocieplenia klimatu są tu dotkliwsze i szybciej zauważalne. Dlaczego wyspy ciepła? Bo dużo tu powierzchni asfaltowych, betonowych a mało roślinności. Szybko nagrzewające się powierzchnie i mało roślin a więc i mniej transpiracji. Już dawno zauważono, że na zadrzewionych ulicach jest chłodniej. To efekt obecności drzew i transpiracji, niczym kurtyny wodne. Zacienienie i chłodzenie. W wielu miejscach na świecie właśnie z tego powody zwiększa się liczbę drzew w miastach oraz tak zwanych trawników (zieleń niska). Zakładane są nawet na dachach. Ochrona przed intensywnymi opadami deszczu, podtapiającymi domy i ulice jak i ochrona przed wysokimi temperaturami. Udaje się w ten sposób schłodzić miasto nawet o kilka stopniu. To już jest odczuwalne i pozytywnie wpływające na komfort życia. 

Wiedza wiedzą ale stare przyzwyczajenia pozostają. Dlatego wycinane są drzewa pod byle pretekstem. A to ze względu na zagrożenie dla sieci wodociągowej lub kanalizacji (są metody takiego kładzenia instalacji, że systemy korzeniowe ich nie uszkadzają, ale kto by się takimi "lewackimi" dyrdymałami przejmował), a to liście trzeba grabić lub zasłaniają widok z okna. Konflikt między widzimisię pojedynczych osób a dobrem wspólnym. Wystarczy głośno pokrzyczeć a miasto wytnie, w odpowiedzi na głos mieszkańców... Kolejny parking jest ważniejszy...

Drzewa, jak jak las, szybko się wycina (w godzinę), a rosną długo. potem błędne decyzje naprawia się przez lat kilkanaście. Tak jak betonowanie centralnych placów w naszych miastach...

Brak wiedzy i brak wykorzystania wiedzy w praktyce jest bardzo kosztowny. Kiedy wreszcie, jako społeczności, zaczniemy korzystać z dorobku ludzkości i naukowców? 

4.05.2024

Dlaczego koty boją się ogórków? Książka Agnieszki Defus

Ukazuje się sporo książek popularnonaukowych. Cieszy mnie ten urodzaj, bo lubię literaturę faktu i objaśnianie rzeczywistości. Po książkę „Dlaczego koty boją się ogórków?”  Agnieszki Defus sięgnąłem z przyjemnością, zaciekawiony rekomendacjami, zawartymi na okładce. Kiedyś widziałem na filmikach, zamieszczanych w mediach społecznościowych, koty odskakujące z przerażaniem na widok ogórka. Zatem teraz poznam tajemnicę tego zachowania?  Brzmi zachęcająco.

Zacząłem czytać z dużą ciekawością i dozą zaufania. Spodobała mi się konstrukcja narracyjna: treść ułożona porami dnia, od świtu do zmierzchu. Pory dnia miały być przewodnikiem po różnych tajemnicach świata i odkryciach naukowych. Spodobała mi się także deklaracja autorki, że ważna jest wyobraźnia. A zatem rozpocząłem podróż po fizyce, chemii, biologii, a nawet kulturze.

Pierwsze moje duże zdziwienie pojawiło się, gdy dotarłem do części „Wyuczone reakcje trawy”, w której autorka wiąże zapach koszonej trawy z odstraszaniem roślinożerców. Małe zdziwienie, ale może te wywody oparte są na jakichś badaniach? Tyle, że Agnieszka Defus odnosi obronę zapachową do obrony przed małymi owadami, gąsienicami. Owszem sporo jest badań, dotyczących obrony chemicznej roślin, indukowanej przez żerowanie owadów. Brakuje jednak w omawianej książce jakichkolwiek konkretów. Ale przecież głównymi roślinożercami są duże zwierzęta. To właśnie do nich dostosowane są trawy swoją budową z nisko ułożonym stożkiem wzrostu, dzięki czemu dobrze znoszą zgryzanie przez krowy, żubry i inne podobne zwierzęta. Znoszą to lepiej niż inne rośliny. Trawy dominują w ekosystemach z presją dużych roślinożerców. Dlatego zdziwiły mnie wywody, że zapach koszonej trawy „to jedyny sposób, aby pozbyć się wrednego intruza”. To zbyt daleko idące uproszczenie. Jeśli na dodatek autorka pisze „Jeżdżąca po trawie kosiarka jest dla niej [trawy] drapieżnikiem, który bestialsko niszczy cały jej dobytek.”, to można już pisać o błędach merytorycznych, a na pewno wprowadzaniu w błąd niezorientowanego czytelnika. Mylenie podstawowych pojęć takich jak roślinożerność i drapieżnictwo niezbyt dobrze świadczy o rzetelności i kompetencjach merytorycznych autorki. Zbyt dalekie uproszczenia i zbyt popularny styl. Pośpiech, by zawrzeć jak najwięcej wątków i tematów? Ale wtedy wszystkie będą opisane pobieżnie, z uproszczeniami i daleko idącymi skrótami myślowymi. Dla książki popularnonaukowej to zły prognostyk.

Dalej w tym samym rozdziale było jeszcze gorzej. Agnieszka Defus pisze o koszeniu trawy i bioróżnorodności „Czy koszenie trawy zmniejsza bioróżnorodność i w ten sposób przyczynia się do niekorzystnych zmian w ekosystemach? Tak, zapylacze bardzo go nie lubią.” Ani słowem nie są wspomniane rośliny kwiatowe. Albo zbyt daleko idące uproszczenie albo ignorancja piszącej. Tak czy owak czytelnik na tej podstawie wyrobi sobie błędny pogląd i nie zrozumie o co chodzi. Koszenie łąki niszczy przede wszystkim dwuliścienne rośliny kwiatowe (także siewki drzew). Bo one mają wysoko ułożone stożki wzrostu i źle znoszą zgryzanie przez dużych roślinożerców i koszenie, w przeciwieństwie do traw. Częste koszenie przesuwa szalę konkurencji na korzyść jednoliściennych traw, a te są wiatropylne i nie dają żadnego pożytku owadom zapylającym, odżywiających się nektarem i pyłkiem. Jak czytelnik, który dopiero poznaje to zagadnienie, ma zrozumieć przedstawiony problem z koszeniem zieleni niskiej? Owszem, są gąsienice motyli, które są fitofagami. Częste koszenie trawy to niszczenie ich bazy pokarmowej i nawet mechaniczne zabijanie tych owadów. W stadium imaginalnym czyli motyla są już zapylaczami, bo odwiedzają kwiaty, żeby napić się nektaru, a przy okazji przenoszą pyłek z kwiatu na kwiat. Czy o to chodziło autorce?

Nawet dygresja, że częste koszenie nie sprzyja walce ze zmianami klimatu i wiązaniem węgla w glebie, nie jest zrozumiała. Wzmianka jest tak lakoniczna, że nie wiadomo dlaczego miałoby się to dziać przy jednorazowym w ciągu roku koszeniu. Może ważniejsze jest pozostawienie biomasy na miejscu, bez grabienia, czy to skoszonej trawy czy jesienią opadłych liści z drzew? Może ważne jest to, co się dzieje w glebie?

Zwątpiłem w merytoryczną wiarygodność zamieszczanych informacji. A zwłaszcza zaniepokoił mnie styl, który trudno nazwać popularnonaukowym i objaśniającym przyrodniczą rzeczywistość. Kto wie, nie musi czytać, kto nie wie to nie zrozumie lub będzie miał błędny obraz omawianych procesów.  Znużył mnie ten styl tabloidalny i pokazywanie nauki w stylu bardzo pop.

Czytałem dalej z coraz zwiększą nieufnością. Ciągle się zastanawiałem czy autorka na pewno rozumie to, o czym pisze? Tak, jakby skrótowo i pobieżnie (niezbyt dokładnie) relacjonowała (wymieniała) to, co ktoś inny zbadał. Miałem wrażenie, że czytam jakiś szkolny bryk do powtórzeń przed klasówką, mocno skrótowy, pisany wypunktowaniami, tak aby tylko sobie coś przypomnieć. Wyraźnie brakowało mi solidnego uzasadnienia argumentami przedstawionych  skrótowo wywodów. Jako biologowi łatwiej mi wychwycić niedoskonałości treści biologicznych. Ale co z fizyką, chemią, kulturą? Straciłem zaufanie do prezentowanej treści. Ale czytałem dalej, by poznać tytułową historię z kotem i ogórkami.

Kuriozalna była część zatytułowana „Opowieść pierwiastków zagrożonych wyginięciem i tych, które mogą spać spokojnie”. Jak to pierwiastki mogą znikać? Wyginąć tak jak gatunki? W tak przedstawionej sprawie łamane są podstawowe prawa fizyki! Niestety nie tylko w tytule jest ta przesadzona sensacją analogia. Cały rozdział opowiada o zanikaniu pierwiastków. Jedynie na rycinie pojawia się zwrot „surowce”. Jeśli ktoś nie wie, że chodzi o ich wyczerpywanie się to może zrozumieć, że znikają pierwiastki z Ziemi. Nawet jest wzmianka o helu, który ucieka w kosmos. To może i pozostałe pierwiastki tak znikają z Ziemi? Styl i podane przykłady mogą rodzić zupełnie błędne rozumienie procesów przyrodniczych. Dużo tego obserwuję w popularnych dyskusjach w mediach społecznościowych. Opisywana książka jest szkodliwa, bo będzie powiększała pospolite błędy, istniejące już w przestrzeni publicznej.

Dotarłem wreszcie do tytułowego wątku o kotach i ogórkach. Zagadkowe zwroty typu „wielka kocia niechęć do tego pełnego aromatu warzywa”, mogłaby nasuwać skojarzenia, że to zapach jest jakąś przyczyną reakcji. Domyślam się, że to tylko taki kwiecisty styl. W nauce ważna jest precyzja przekazu. W literaturze popularnonaukowej także!

Spore wątpliwości miałem przy części, dotyczącej smoków. Pamięć ewolucyjna ssaków, bojących się dużych dinozaurów z czasów Mezozoiku? Nie wiem, czy to fantazje autorki czy jakieś nawiązanie do dawnych dyskusji (takowe rzeczywiście były w świecie naukowym). Ponadto w Europie smoki traktowane były jako symbol zła, ale już w Chinach jako symbol pomyślności i szczęścia. Zupełnie inny kontekst, więc trudno pisać o jakimś jednym, ogólnoludzkim związku, na dodatek odziedziczonym po ssakach jako takich. „Wspomniany zakodowany antysmoczy instynkt” stał się wyjaśnieniem reakcji kota na ogórek, znanej z popularnych filmików w mediach społecznościowych. Zdaniem autorki koty odskakują od podłożonego ogórka, bo kojarzą go z wężem. A węże to wiadomo gady. Trudno powiedzieć czy to wyjaśnienie jest oparte na interpretacji autorki czy jest relacjonowaniem jakichś badań. Mały szczegół, ogórki na tych filmach podkładane były ukradkiem. Może więc to jest wystraszenie się czegoś nowego, niespodziewanego a nie ogórka jako takiego? W badaniach naukowych na pewno takie próby byłyby wykonane (próby kontrolna). Każdy ma prawo podawać swoje hipotezy, swoje narracje, lecz taki sposób nie można nazwać popularyzacją nauki.

„Dlaczego koty boją się ogórków?”, moim zdaniem, to popkulturowa fantazja wokół nauki, w której nie da się odróżnić zupełnych fantazji od rzeczywistych ustaleń nauki. Rekomendacje z okładki i mediów społecznościowych podważają zaufanie także w odniesieniu do rekomendujących. Zachwalają bez czytania czy też świadomie podpisują się pod tymi źle edukującymi treściami?

Podsumowując, moim zdaniem jest to opowieść zbyt hermetyczna, napisana  w stylu, który nie przypadł mi do gustu. Zamiast rzetelnych wyjaśnień najczęściej są aluzje. Uważam, że ta książka jest szkodliwa w zakresie popularyzacji nauki. Przyroda opowiadana jest aluzjami, że niby to wiadomo, ale bez głębszego wyjaśnienia, uzasadnienia. Styl dość specyficzny, rzucanie hasłami bez głębszego wyjaśnienia. Dużo skrótów myślowych. Bardziej przypomina bryk szkolny (konspekt, pomysł do rozwinięcia) niż ciekawą opowieść. Jest niczym poezja, którą można na różne sposoby interpretować. Dla czytelnika to poważne ryzyko niewłaściwego zrozumienia opisywanych zjawisk. Może po prostu źle zinterpretować.

Książka jest o wszystkim, ogromna rozpiętość tematyczna od fizyki kwantowej, przez chemię, biologię aż po kulturę. Hasło reklamowe książki  Nauka jeszcze nigdy nie była tak prosta.Jest trafne co do tej prostoty i uproszczeń. Półprawdy to całe kłamstwo. Wiedza naukowa może rzeczywiście wtedy wydawać się pozornie łatwa i prosta.

Za wadę uznaję brak czytelnego odniesienia do badań. I nie mam na myśli cytowania konkretnych prac i danych bibliograficznych. Ale brakuje wskazania, które z omawianych zagadnień są oparte o jakieś badania naukowe, a co jest twórczą interpretacją autorki. Odautorskie interpretacje mogą być inspirujące, trzeba tylko wiedzieć co jest czym. Nie da się tego zweryfikować w omawianej książce. Lubię, gdy przynajmniej oględnie wskazane są badania naukowe: może nazwisko, może zakres tematyczny, wskazanie na czym polegał eksperyment, jakie argumenty wskazywały na taką, a nie inną interpretację itp. Do książki podszedłem z pozytywnym nastawieniem lecz w trakcie czytania straciłem zaufanie i z wielką podejrzliwością patrzyłem na kolejne przedstawiane informacje. Ciągle się zastanawiałem czy i jak to zweryfikować, co wynika z badań, a co z odautorskich interpretacji.

Przeczytać można w jeden dzień. Na pewno nie są to dobre informacje popularnonaukowe.

"Dlaczego koty boją się ogórków? Czyli czego nie widać gołym okiem, a widzą to naukowcy", Agnieszka Defus, Wydawnictwo MANDO, Kraków 2024, 350 str., projekt okładki i ilustracji: Marcin Wierzchowski.