31.08.2023

Korepetycje - czego są oznaką?




Po pierwsze są oznaką zaradności, że potrafimy sobie poradzić. Po drugie są oznaką choroby systemu, bo korepetycje są zaledwie łataniem dziur. Pierwsze nie stoi w sprzeczności z drugim, I niżej to szczegółowo wyjaśniam. Brakuje pieniędzy na zorganizowaną, państwową edukację? Nie, to kwestia priorytetów. Po prostu uważamy edukację za coś mniej ważnego. A to ogromny błąd, za który już płacimy a będzie jeszcze gorzej bo skutki się kumulują a proces pogłębia.

Od września rozpoczną się korepetycje. Dlaczego tak dużo korepetycji? Bo nie ma wystarczająco dużo chętnych do pracy w szkole nauczycieli i szybko nie będzie. Po to chyba jest 500+ , więc rodzice mają kasę na korki? (to oczywiście sarkazm). Już od dłuższego czasu rośnie rynek korepetycji, obecnie ma wartość coś między 4 a 6 miliardów złotych. Korepetycje na masową skalę świadczą o tym, że tyle edukacji zostało po cichu "sprywatyzowanej". Czy to dobrze czy źle? Po roku 1989 szkolnictwo wyższe w dużej mierze finansowane było także z prywatnej kieszeni. Po PRL-u pozostał spadek w postaci braku odpowiedniej liczby osób wykształconych na poziomie wyższym. Polacy chcieli szybko zasypać tę dużą lukę cywilizacyjną. Udało się to zrobić w dużym stopniu właśnie przez częściową prywatyzację: studia zaoczne były płatne także na uczelniach państwowych. Dzięki czesnemu uczelnie mogły się rozwijać i zwiększać swoją kadrę. Powstało także dużo uczelni prywatnych. W rezultacie zwiększyliśmy liczby etatów na uczelniach wyższych i naukowcy mogli więcej zarabiać. W ciągu niecałych dziesięcioleci w kraju znacząco podwyższyliśmy skolaryzację na poziomie wyższym. Ta potrzeba już znikła i znacząco skurczyły się studia zaoczne. Teraz wystarczy miejsc na studiach dziennych z dwóch powodów: rozwoju uczelni i demografii. Gospodarka zyskała. Społeczeństwo także (w jakimś stopniu dogoniliśmy kraje wysoko rozwinięte). Niemniej szkolnictwo wyższe stoi teraz przez zupełnie innymi wyzwaniami. I potrzebuje solidnego finansowania. Ale to już zupełnie inna opowieść.

Wróćmy jednak do szkolnictwa podstawowego i średniego. Na początku XX wieku część Polski, znajdująca się pod zaborem rosyjskim miała wyraźnie niższy odsetek ludzi, którzy potrafili czytać i pisać. Dużo lepiej było w częściach pod zaborem niemieckim. Tak czy siak byliśmy daleko w tyle za krajami rozwiniętymi. A wysoki odsetek analfabetyzmu był poważną kulą u nogi naszej gospodarki. Wprowadzono obowiązek szkolny ale na wyraźne efekty trzeba było jeszcze poczekać. Powszechna edukacja po II wojnie światowej i ta wcześniejsza po I wojnie, pozwoliła Polsce nadgonić ogromne zacofanie cywilizacyjne i gospodarcze. Dlaczego obowiązkowa i państwowa (bezpłatna) edukacja jest ważna? Bo na powszechną mądrość indywidualną wszystkich obywateli nie można liczyć. Czasu nie da się cofnąć, po zbyt późnej refleksji nie da się nadgonić zaniedbań. Na początku i połowie wieku XX wykorzystywanie dzieci na wsi do pracy było powszechne. Ważniejszy był doraźny interes pomocy w polu niż długofalowa inwestycja. Najbardziej zaniedbane pod tym względem były dziewczynki. Bo po co im szkoła?  Obowiązek szkolny umożliwił im edukację, wielu nie miałoby szansy, zwłaszcza dziewczynki. Teraz też by to miało miejsc choć w mniejszej skali. Część rodziców - tak jak całe społeczeństwo - edukację spycha na margines jako coś mniej ważnego. Mniej ważnego np. od bieżącej konsumpcji. Krótkowzroczny egoizm jest kulą u nogi całych społeczeństw

Tak, porażką jest państwo, które systematycznie rezygnuje ze swoich obowiązków i zaniedbuje edukację. To po co takie państwo jeśli obywatele mają realizować te potrzeby każdy na własną rękę? Najlepiej byłoby naprawić to zepsute państwo. Prywatyzacja edukacji, tak jak prywatyzacji służby zdrowia, są oznaką uwiądu podstawowych funkcji państwa. I przekłada się na słabszy rozwój cywilizacyjny oraz niższą jakość życia obywateli. To wyraźnie widać, jeśli przyjrzymy się historii różnych krajów i różnych społeczeństw. 

Korepetycje to oznaka niewydolności systemu. Dawniej i teraz. A im bardziej niewydolny system edukacji tym więcej korepetycji. Czy korepetycje są dla słabych i wybitnych (bo startują na olimpiadach)? A dlaczego zindywidualizowanej pomocy tacy uczniowie nie mieliby dostać w szkole? W ramach systemowej edukacji. Na co idą nasze podatki? Władza mówi "macie 500+ i raźcie sobie sami"? Na zindywidualizowaną pomoc dla uczniów okresowo słabszych w danym zagadnieniu jak i dla wybitnie uzdolnionych po prostu trzeba więcej pieniędzy, np. na dodatkowe etaty. Albo na mniej liczne klasy i na mniejszy wymiar godzinowy dla nauczyciela, aby w ramach obowiązków przeznaczył dodatkowy czas dla jednych i drugich (tych słabszych i tych zdolniejszych). I nie za darmo i nie kosztem swego życia rodzinnego. Kiedyś klasy były bardzo liczne... bo była wojna (zaniedbania tłumaczyliśmy zniszczeniami). A teraz? Państwo ucieka od swoich podstawowych obowiązków zapewnienia powszechnej i dobrej edukacji. Niech uczą się tylko nieliczni? Także imigranci ze słabą znajomością języka i naszej kultury? To wtedy cofniemy się cywilizacyjnie. A dodatkowo będzie wiele nowych problemów społecznych. Tak jak drogi nie mogą być prywatne tak i edukacja, inaczej państwo się rozleci, rozsadzone wykluczającymi się egoizmami pojedynczych ludzi. Pora mocno uświadomić sobie, że nie istniejemy w oderwaniu ani od biosfery ani od całych społeczeństw.

Na początku edukacja była prywatna. I w gruncie rzeczy elitarna. Ogromny potencjał wielu mózgów był niewykorzystany. Gdy państwo, nasza wspólna organizacja i przedsięwzięcie słabnie, wracamy do prywatnej edukacji. Do niższego poziomu rozwoju. Niczym jak po zniszczeniach wojennych...

Ja też korzystałem z korepetycji. A było to ponad 40 lat temu. W pierwszej klasie liceum miałem najniższe z możliwych oceny z wypracowań i prac klasowych. Groziło mi niepromowanie do kolejnej klasy. A w dalszej perspektywie może nawet zakończenie edukacji na poziomie średnim (czyli faktycznie zawodowym lub podstawowym). Byłem dyslektykiem ale w tamtych czasach nikt o czymś takim nie słyszał. W klasie było nas ponad 30 uczniów. O indywidualizacji nauczania też nie było mowy. Poszedłem na prywatne korepetycje do innej nauczycielki z tej samej szkoły. Z dysleksji mnie nie wyleczyła lecz nauczyła kompozycji pisania wypracowań. Zdałem. A moim sukcesem były oceny dostateczne z prac klasowych (wtedy najniższą była ocena niedostateczna). Dzięki płatnym korepetycjom udało mi się przebrnąć przez trudny czas i skończyć szkołę. Potem studia. Dysleksja pozostała. Czy nauczycielka w klasie ponad 30 osobowej miała czas i możliwości zająć się słabym uczniem? Przeznaczyć mu dodatkowy czas i nauczyć pisania? Wątpliwe. Praca z innym nauczycielem i to w komfortowych warunkach 1 na 1 była dla mnie wybawienie. Tylko krótki czas, niewielkie wspomaganie a pomogło na wiele lat

Czy możemy sobie wyobrazić szkołę z mniej licznymi klasami i nauczycielami dodatkowymi, którzy pomagają czasowo uczniom z kłopotami szkolnymi? Tak. Mamy przecież teraz nawet nauczycieli wspomagających (dla uczniów z dysfunkcjami). Wszystko to jednak wiąże się z dodatkowymi nakładami na edukację. Czy polskie państwo ma środki by przeznaczyć na edukację więcej pieniędzy? Ma. Ale są inne priorytety. To nie brak pieniędzy, to źle zdefiniowane priorytety są kulą u nogi polskiej edukacji. I nie tylko polskiej. 

Bez alfabetyzacji analfabeci nie poradziliby sobie w fabrykach epoki przemysłowej. Bez powszechnej edukacji nie polecielibyśmy w kosmos ani nie byłoby komputerów. Nie byłoby świata takiego jaki znamy i nie byłoby gospodarki opartej na wiedzy. Analfabeta może pasać gęsi czy krowy na miedzy. A teraz mamy czasy z dużą zmianą cywilizacyjną. Bez dobrej i powszechnej edukacji nie mamy szans w rywalizacji z innymi społecznościami i ze sztuczną inteligencją. Będziemy cywilizacyjnie zmarginalizowani. Chcemy tego? 

Kiedyś wystarczyło mniej osób wykształconych, czytających i piszących, rozumiejącym podstawowe prawa przyrody. Z dużej grupy młodych osób można było wybrać najzdolniejszych (świadomie lub zupełnie przypadkowo) na zasadzie selekcji. Nie trzeba się starać by edukować wszystkich a jedynie odsiać nielicznych. W wielu XXI nie stać nas na taką rozrzutność. Tak jak w renomowanej firmie ceramicznej - wszystkie filiżanki, nawet z najmniejszymi usterkami są tłuczone i wyrzucane. Na rynek trafiają tylko te doskonałe, bez najmniejszych wad. Są drogie bo to dobra porcelana. Nie ma tańszych, drugiego gatunku (choć funkcjonalnie byłyby przydatne i ładne). Ceną za taką 100% jakość są tłuczone i wyrzucane te mniej doskonałe. Czy stać nas na wyrzucanie na śmietnik, uczniów i ludzi, bo nie spełniają wyśrubowanych kryteriów doskonałości? Koszty wyrzuconego surowca wpisywane są w cenie tych doskonałych. Dlatego są drogie. 

W czasach PRL, w domowych warsztatach robiono różne "samodziełki", jako plaster na niewydolną gospodarkę. Nie było maszyn rolniczych, to sobie je robiono z innych urządzań (traktory z samochodów itp.). Lub inny przykład - poprawianie u krawcowej ubrania (zwężać, poszerzyć, skrócić) zamiast wyrzucać. Wszelkiego rodzaju przeróbki.  A w sklepach masowych dla nietypowej budowy ciała i tak nic nie znajdziesz, bo firmy masowo szyją pod sztancę. Wielu się nie mieści w takich masowych wzorach i schematach.  Mają chodzić nago lub może trzeba ich eliminować? Nie wiemy co jest przydatne w zmiennych czasach. Nietypowe lub odbiegające od normy może okazać się wartościowe i niezbędne. Różnorodność jest podstawą trwałości nie tylko ekosystemów.

Skąd wziąć w szkole dodatkowy czas na takie programowe "korepetycje" (o to zabiegano od dawna, o takie wsparcie). Dodatkowi nauczyciele? Korepetytorzy szkolni? Konsultanci do czasowej pracy indywidualnej? Była od zawsze pomoc zdolniejszych uczniów. Czasem jako pomoc koleżeńska i wspólne uczenie się (korzystają obie strony) a czasem zmonetyzowana. I wtedy biedniejsi uczniowie mieli szanse dorobić na swoją dalszą edukację (bo była płatna). Tak od dawna dorabiają na korepetycjach studenci. Czasem nauczyciele. Bo muszą dorobić do marnej pensji. I w końcu powstał bardzo zorganizowany system korepetycji i kursów. Są nauczyciele pracujący tylko jako korepetytorzy. Pełna prywatyzacja. Chwalić należy zaradność i zatykanie dziur niewydolności państwowej edukacji.

Czy w szkołach na stałe można wprowadzić namiastkę korepetycji? Mam na myśli wzajemną pomoc uczniowską. Tak było od "zawsze" lecz można stworzyć dla tego procesu lepszą i bardziej przyjazną przestrzeń. Pomaganie słabszemu (w danym momencie i w danym temacie, bo to jest zmienne) służy nie tylko temu, któremu się pomaga. Pomagający też dużo zyskuje, bo powtarza i przetwarza jeszcze raz materiał. A więc utrwala i udoskonala swoją wiedzę. A ma motywację do wysiłku i dodatkowej, edukacyjnej aktywności. 

Wartością człowieka jest to, czego się nauczy. Nie mamy zakodowanych w DNA wielu umiejętności, wiedzy itp. I dobrze, bo uczenie się to szybsze dostosowanie się do zmiennego środowiska. Można dostosowywać się przez zmiany w DNA i selekcję, ale to trwa znacznie dłużej i jest bardziej kosztowne. Wymaga wielu pokoleń. Nic dziwnego, że zwierzęta uczące się wygrywają wyścig ewolucyjny i ekologiczny. Bo adaptacja następuje znacznie szybciej. 

Zatem uczenie się to etap w rozwoju, tak jak rozwój płodu. Wcześniaki mają różne kłopoty, potrzebne są inkubatory. A my chcemy w edukacji wyrzucać poza system jako "wcześniaków edukacyjnych" wielu uczniów? Kiedyś dyskryminowano kobiety, im wystarczyły 3-4 klasy. W chłopców inwestowano, w dziewczynki nie. Bo po co "babie" wiedza i szkoła? Albo warstwom niższym? 

Skoro długa edukacja jest elementem rozwoju człowieka, niczym wysiadywanie jajka przez ptaki, to może warto w nią świadomie inwestować? Zbyt krótko wysiadywane lub zaniedbane ptasie jajko, zamrze (zarodek tam się znajdujący). Nie wylęgnie się zdrowe pisklę. A my przechodzimy na strategię oportunisty: dużo byle jakiego i nie wyposażonego potomstwa? Wielu nie da sobie rady, lecz jak jest dużo, to któryś jakoś wygra tę selekcję? Rozrzutna i niebezpieczna strategia.

Wygrają te społeczności, których instytucje zadbają o edukację i dobre przygotowanie możliwie wielu swoich młodocianych członków. W świecie coraz bardziej stechnicyzowanym i złożonym, edukacja jest coraz bardzie wyrafinowana, wyspecjalizowana i trwa niemalże całe życie. Średniowieczna Julia była kobietą już w wieku 14 lat. Wszystkiego, co było jej potrzebne, już się nauczyła (bo było tego niewiele) a mogła już rodzić.

Sukcesem Homo sapiens nie jest wyjątkowa jednostka lecz współpraca w zbiorowości, sukcesem ewolucyjnym są całe społeczeństwa. Tak jak u owadów społecznych. Była i jest widoczna konkurencja między instytucjami. Nie tylko indywidualnymi, pojedynczymi osobnikami lecz całymi zbiorowościami. O przyszłości zadecyduje inteligencja wynalazcza całych instytucji i całych społeczeństw. A my gdzie będziemy? Wśród wygranych czy przegranych? W historii ludzkości możemy doskonale zobaczyć przykłady społeczeństw przegranych i zwycięskich. 

Jako biolog i filozof przyrody uważam, że edukacja jest kluczowa dla sukcesu całego społeczeństwa. Państwowa, zorganizowana, systemowa edukacja, dobrze przygotowująca do życia we współczesności i w przyszłości. Bo przyszłość bardzo szybko przychodzi. Nie tyle roztropność i rozsądek pojedynczych osób co zdolność do kreatywnej wynalazczości całych instytucji i całych społeczeństw

Masowe korepetycje są oznaką bardzo poważnej choroby państwa i naszego systemu edukacji. Plastry w postaci korepetycji, także tych online, nie wystarczą. To tylko doraźna pomoc nie likwidująca przyczyny niedomagań. Dobrze, że są korepetycje i wiele innych inicjatyw edukacyjnych. Ale powinno być to tylko stanem przejściowym. Docelowo powinniśmy mądrzej inwestować w edukację, A tymczasem wraz z początkiem września rozpocznie się nie tylko rok szkolny ale rozpoczną się i masowe korepetycje. I będzie jak ze służbą zdrowia, od dawna w zapaści - niby płacimy wysokie składki i podatki a i tak chodzimy leczyć się prywatnie...


PS Kształcenie i doskonalenie  nauczycielskie też się mocno sprywatyzowało...

28.08.2023

O tym jak gołąb wziął udział w streetarcie

Na dole...
 
Uważność to ważna cecha. Łatwiej o nią, gdy się chodzi pieszo. Bo jest wolniej i można dostrzegać różne szczegóły. Gdy jedziesz samochodem a nawet rowerem, to świat zbyt szybko miga przed oczami.  Z okiem samochodu czy pociągu widać krajobrazy lecz szczegółów nie zobaczysz. Ale powolność to nie wszystko. Potrzebna jeszcze ciekawość i częste spoglądanie pod stopy.

W czasie wakacyjnych podróży miałem okazję spacerować po czeskiej Pradze. Fascynujące miasto z piękna secesją i mnóstwem detali. W dostrzeganiu których pomaga aparat fotograficzny. Podziwiam architekturę, ale rozglądam się za smaczkami drugiego i trzeciego planu. Z nich staram się odczytach historię miasta i ludzi. Jednym z takich detali są małe formy streetartowe, różnego rodzaju wlepki, drobne graffiti, małe historie życia danego miejsca. W wąskiej, średniowiecznej uliczce, na chodniku zobaczyłem ptasie odchody (zdjęcie wyżej). W sumie nic nadzwyczajnego. Oho, pomyślałem, wyżej jest zapewne jakieś ptasie gniazdo. Spojrzałem w górę i zobaczyłem takiego oto streetartowego ptaka:

I na górze!
Jaskółka lub jerzyk. Artystyczna wlepka na ścianie z ulicznymi bazgrołami i napisami. Spotykane zazwyczaj w zaniedbanych miejscach. Spodziewałem się ptaka lecz nie takiego, artystycznego. Nie wiedziałem, że streetart może mieć tak dużą siłę oddziaływania na rzeczywistość. Szacunek dla streetartu, gdziekolwiek jest! Całość ułożyła się w przypadkową być może kompozycję. Przykład współpracy człowieka i przyrody. W tym przypadku miejskiego ptaka.

Jak powstała ta kompozycja? Czy artysta wykorzystał istniejącą już przyrodniczo sytuację? Nawiązał do aktywności jakiegoś ptaka? Znaczyłoby, że ów zwierz zasiedział się w tym miejscu od dawna. I od dawna tworzył swoje guaniczne streetartowe instalacje na chodniku. Lecz to artysta nadał tym odchodom zupełnie inne, artystyczne znaczenie. A może było zupełnie inaczej? Może najpierw był ptak na ścianie (jaskółka lub jerzyk) a dopiero później ze swą ekspresją podłączył się miejski ptak? Może chciał zaznaczyć swoja gołębiowatość i wyćwierkać, wygruchać, wykwilić, że "gołębie pany"?Trzeba byłoby w tym miejscu spędzić kilka miesięcy by rozwiązać tę zagadkę.

Gdy kolejnego dnia przechodziłem w tym samym miejscu, miałem więcej szczęścia. Dostrzegłem gołębia. Na pewno stały bywalec. To zapewne jego fizjologia przyczyniła się do powstania opisywanego streetartu. Siedział i kombinował czy czegoś nie dorobić? Prawda, że słowa mają podwójne znaczenie?

W przyrodzie wiele zjawisk zachodzi całkiem przypadkowo. Ale są tak niezwykłe, ze dopatrujemy się celowego działania. Przypadek wydaje się nam zupełnie nieprawdopodobny. Tak więc opisywanemu streetartowi można przypisywać różnorodne, głębsze interpretacje. To świat naszych rozważań i naszego interpretowania rzeczywistości. Chaos czy porządek? Przypadek, kierunkowość czy celowość? Ileż miejsca na dyskusje, poszukiwanie, weryfikowania i uogólniania!

Podobno i z ziarenka piasku można wyczytać historię całej pustyni. Trzeba tylko długo się wpatrywać, analizować, dociekać i łączyć z szerszym kontekstem. Dlatego lubię detale. I chodzę pieszo lub przesiaduje nad rzeką, na trawie czy na miejskiej ławeczce. Wtedy wolniej znaczy więcej. O jakości wakacyjnych doznań nie decyduje odległość i egzotyczność podróży. Już prędzej uważność, dzięki której dostrzegamy więcej. I jeszcze refleksja, dzięki której łączymy detale z szerszym kontekstem.

A co Ty dostrzegłaś (dostrzegłeś) w czasie tegorocznych podróży bliskich i dalekich?

23.08.2023

Czym jest nauka czyli Nasze Niebo Kopernika - wystawa i wykład w czasie 21. Dni Nauki i Sztuki w Olsztynie

Pocztówka (rewers) przygotowana na wystawę i wykład. Awers niżej


Na zbliżające się 21. Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki przygotowałem wykład i wystawę jednego obrazu. Jeden obraz lecz ma bardzo wielu autorów. Piknik naukowy to dla mnie kolejna okazja na eksperymenty i innowacyjne poszukiwania w zakresie edukacji i upowszechniania wiedzy. A ponieważ tradycyjnie na stronie wydarzenia brakuje kilku ważnych informacji to swoimi kanałami upowszechniam pełną informację wraz z niezbędnymi wyjaśnieniami. 

Głównym tematem wystawy i wykładu jest nauka i Mikołaj Kopernik. Opowieści i refleksji o tym, czym jest i jaka jest nauka, towarzyszyć będzie nietypowy rekwizyt - obraz "Nasze Niebo Kopernika". Na czym polega moje eksperymentowanie, które tradycyjnie nie bardzo mieści się w tabelkowych schematach? Wykład będzie bez prezentacji w Power Poincie i bez rzutnika multimedialnego. Jedynym rekwizytem będzie obraz. Być może pojawią się i inne, drobne rekwizyty, lecz będą analogowe. Słowo mówione w kontakcie bezpośrednim. Dlaczego tak "mało nowocześnie"? By wprawiać się w opowieściach w czasie terenowych pikników naukowych. Bez prądu, bez ekranów. Ale za to z dodatkowym wykorzystaniem komunikacji online. Dodatkowym elementem będzie pocztówka z obrazem Naszego Nieba Kopernika i qr kodem, linkującym do większego zasobu treści w internecie. A urządzenie do odczytywania widzowie będą mieli ze sobą. Każdy swoje. Tak, namawiał będę do korzystania z telefonów w trakcie wykładu a w zasadzie przed i po. 

Nie wszyscy zdążą na wykład, nie wszyscy się zmieszczą w holu Collegium Biologiae, nie wszystkim będzie pasował czas i termin. Dlatego zaplanowana jest dodatkowo trzydniowa wystawa. W dowolnym i dogodnym momencie, w ciągu trzech dni można przyjść i samodzielnie oglądać obraz. A jest to obraz, który może przemówić. Znacie przysłowie "Gadał dziad do obrazu a obraz ani razu"? To ten obraz z wystawy będzie przemawiał. Wystarczy mieć ze sobą telefon komórkowy i czytnik kodów qr. Zarówno informacja dodatkowa jak i dołączona pocztówka umożliwią przeniesienie się do internetowej kolekcji na Wakelet (ta kolekcja ciągle się powiększa) i zapoznanie się z dodatkowymi tekstami, zdjęciami, relacjami wideo z czasu malowania, z wystaw itp. Postaram się także zrobić transmisję z wykładu w mediach społecznościowych i jako wideo także tam podlinkować. Zatem można będzie uczestniczyć nawet nie przyjeżdżając do Olsztyna na UWM. To nie jest zamiast udziału bezpośredniego w wykładzie i wystawie lecz poszerzenie możliwości - udostepnienie online znacznie większej publiczności. I dłużej. Takie swoiste życie po życiu (a nawet przed).

Taka koncepcja nie bardzo zmieściła się w wyznaczonych szablonach (komputerowych algorytmach karty zgłoszeń i konstrukcji programu na stronie www). Miały być tylko pokazy w kontakcie. I tak przygotowałem. Lecz w wersji poszerzonej i z możliwością uczestnictwa online (to właśnie ta część nie zmieściła się w algorytmie tabelki, sztywne tabelki i algorytmy utrudniają innowacyjność, ale zawsze można jakoś sobie kreatywnie poradzić, co niniejszym czynię i opisuję). 

Wykład  pt. „Czym jest nauka czyli Nasze Niebo Kopernika” 

(dr hab. S. Czachorowski, prof. UWM)

Najkrócej naukę opisać można to jako 3 razy K. Po pierwsze nauka jest kumulatywna, bo efekty badań naukowych sumują się w ciągu kolejnych lat i wieków a każde pokolenie uczonych i naukowców korzysta z dorobku poprzedników, uzupełniając je swoim wkładem. Po drugie nauka jest kolektywna powstaje zbiorowym wysiłkiem wielu osób. Zwłaszcza współcześnie nauka rozwija się w licznych zespołach badawczych. Potrzebuje współpracy. Po trzecie nauka jest konektywna – wiedza rozproszona są w wielu głowach oraz pozaludzkich nośnikach informacji takich jak książki, mapy, obrazy, zasoby internetowe. I razem, w interakcji, ujawnia swą złożoność i ogrom zgromadzonych faktów, teorii, przemyśleń. Obraz "Nasze Niebo Kopernika" powstał, tak jak i wiedza naukowa, we współpracy. Efekt jest dla nas niespodzianką i nie był zaplanowany ani wcześniej zaprojektowany. To suma indywidualnych wizji, pracy i naszej osobistej interpretacji frazy „niebo Kopernika”. Efekty badań naukowych i wiedza ludzka także są sumą indywidualnego wkładu wielu osób i wielu pokoleń. Efekt nieprzewidziany i niezaplanowany choć spójny.

Patrząc na obraz można odnieść wrażenie, że jest niedokończony. Tak samo jak wiedza naukowa - ona nigdy nie jest zakończona i ciągle się uzupełnia, rozwija, przebudowuje. 

Termin: 20 września 2023 r. godz. 10.00-10.45

Miejsce: UWM, ul. Oczapowskiego 1A, hol w Collegium Biologiae

Link do wydarzenia na stronie ODNiS: https://dninauki.uwm.edu.pl/wydarzenie/1698

Uwagi organizacyjne: Szablon wymusza rezerwację, ale nie jest ona konieczna. W holu jednorazowo zmieści się ok. 30-40 osób. I tyle osób będzie w miarę dobrze słyszało wykład. 

Wystawa: "Nasze Niebo Kopernika"

Opis obrazu: My, społeczność akademicka i naukowa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie oraz Polskiej Akademii Nauk, pracownicy akademiccy i naukowi wraz ze studentami, absolwentami i mieszkańcami Olsztyna, na wezwanie Artystycznej Rezerwy Twórczej UWM, dla uczczenia kolejnej rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika oraz ogólnopolskiego Roku Mikołaja Kopernika, w miesiącu lutym Roku Pańskiego 2023 r., zebraliśmy się i namalowaliśmy Nasze Niebo Kopernika. Każdy z nas, Autorów, pomalował jeden mały kwadrat wielkości 3 na 3 cm, umieszczając na nim to, co uznał za stosowne i właściwe. Tak powstało Nasze Niebo Kopernika, tak jak je widzimy i interpretujemy. Sposób wykonania i efekt końcowy symbolizuje naukę i tworzenie wiedzy. Nasze wspólne dzieło oddajemy Wam do kontemplacji, dyskusji i kolejnych inspiracji. Zapraszamy do kontynuacji w dowolnej formie: dyskusji, komentarzy, prac malarskich czy muzycznych. Niebo, jakie widział Mikołaj Kopernik, jest ogromne, z mnóstwem galaktyk, gwiazd, czarnych dziur i planet. Jest miejsce i na Twoją kreatywność oraz aktywność. Będziemy pokazywać Nasze Niebo Kopernika na wystawach by opowiadać o nauce i o dziele Mikołaja Kopernika oraz o przewrotach kopernikańskich w nauce. 

Wykonawcy: dr hab. Stanisław Czachorowski, prof. UWM, dr hab. Anna Biedunkiewicz


Termin: 20-22 września, od 8mej do 15 ale i dłużej, w czasie otwarcia budynku.

Miejsce: hol Wydziału Biologii i Biotechnologii, ul. Oczapowskiego 1A

Link o wydarzenia na stronie ODNiS: https://dninauki.uwm.edu.pl/wydarzenie/1697

Uwagi organizacyjne. Na stronie wydarzenia jest wstawiony limit 60 miejsc. I można odnieść wrażenie, że jest to limit na cały dzień. Coś w rubrykę trzeba było wpisać a szablon algorytmu nie przewiduje sytuacji nietypowych. O ile limit miejsc jest ważny i istotny przy wydarzeniu w kontakcie, odbywającym się w sali ćwiczeniowej z ograniczoną liczbą miejsc oraz wyraźnym początkiem i końcem, o tyle nie jest istotny przy wystawie, którą można zwiedzać w dowolnym czasie i dowolną ilość czasu. Jednorazowo przy obrazie może być kilka osób (by dogodnie wiedzieć i kontemplować). Ale skoro każdy może przyjść i wyjść kiedy chce, to w ciągu dnia wystaję zwiedzić może i kilkaset osób. Zatem nie przejmujcie się, jeśli na stronie wydarzenia będzie informacja o braku miejsc. Po prostu przyjdź. Gdyby była kolejka to poczekasz. Algorytm nie jest po prostu dostosowany do tej konkretnie sytuacji. Mogłem oczywiście wpisać więcej osobnych wydarzeń, np. po pół godziny (a w każdym limit np. 20-30 miejsc). Ale byłoby to sztuczne pomnażanie liczny pozycji w programie. Ponadto organizatorzy ograniczyli liczbę powtórzeń tego samego pokazu maksymalnie do czterech jednego dnia. Powstałoby wtedy błędne wrażenie, że obraz na wystawie można będzie oglądać tylko w wyznaczonych, pojedynczych godzinach w ciągu dnia. Skoro zaproponowany i wykorzystywany algorytm jest nieefektywny, to za pomocą takich dodatkowych informacji jak ta, samodzielnie upowszechniam pełniejszą informację. Jako osoba kreatywna i poszukująca nowych rozwiązań zazwyczaj nie mieszczę się w tabelkach i ciasnych algorytmach. Już się do tego przyzwyczaiłem lecz nie zamierzam rezygnować z innowacyjnych eksperymentów. Zawsze można przecież znaleźć jakieś obejście. 

I jeszcze jedna uwaga. Na stronie ODNiS przy poszczególnych pokazach, wykładach itp. pojawia się m.in. komunikat z oświadczeniem o stanie zdrowia, które należałoby wypełnić przed *. Proszę jednak zwrócić uwagę, że po kliknięciu w plik pojawi się w nagłówku informacja, że dotyczy to 19. Olsztyńskich Dni Nauki i Sztuki, czyli sytuacji sprzed dwóch lat z okresu pandemii. To taki osierocony ostaniec z przeszłości. Wykorzystywany jest ten sam algorytm, ten sam informatyczny szablon. Sztuczna inteligencja nie myśli w kategoriach ludzkich. Jedynie szybko, sprawnie i konsekwentnie realizuje zadany algorytm. Póki człowiek nie zmieni algorytmu, póty system będzie wyświetlał nawet nieaktualne i nielogiczne komunikaty. Może ktoś to w końcu poprawi? Na to liczę, pisząc o tych mankamentach algorytmu tworzenia treści na stronie ODNiS. Algorytm jest tak dobry jak wyobraźnia osoby projektującej ten algorytm. Jeśli nie przewidzi jakichś sytuacji, to ich tam nie będzie można ręcznie dopisać. W pewnych kwestiach ciągle mamy przewagę nasz komputerowymi algorytmami tak zwanej sztucznej inteligencji. 

Nasze Niebo Kopernika. Autorzy (kliknij w link) Fot. L. Kuryłowicz.

*  (31.08.2023) W końcu usunięto ten nieaktualny komunikat. Warto chyba zwracać uwagę na te z pozoru drobne rzeczy. 

Pocztówki już gotowe.

Wideorelacja z wykładu

22.08.2023

Czy to dobrze gdy pokorne ciele dwie matki ssie?




W dzieciństwie często słyszałem zwrot „pokorne ciele dwie matki ssie”. Była to jakaś emanacja chłopskiej natury i zaradności w obliczu ciężkiego życie. Czy była to zachęta do elastyczności czy do koniunkturalizmu? Niby to samo lecz nacechowane inna zupełnie oceną moralną. To,. co spotykamy staramy się ocenić i wartościować, podzielić na dobre i na złe. Jednak świat jest jak moneta, co innego widzisz gdy na nią spojrzysz z jednej lub drugiej strony. Ciągle ten sam przedmiot a różne obrazy.. Podobnie jest z giętkości i elastycznością. Język może im nadać wartość moralną. Czasem zgodną z filozofia Kalego...

W sensie fizycznym elastyczność to zdolność materiałów do wyginania się, bez trwałego uszkodzenia, pod wpływem jakiegoś nacisku, pod wpływem działania jakiejś zewnętrznej siły. Jednak to pojęcie możemy odnieść nie tylko do fizycznych materiałów, ale także zjawisk biologicznych, ludzi, organizacji i kultury. Giętkość może być rozumiana jako zdolność dostosowania się do zmieniającego się otoczenia lub sytuacji. W biologii mówimy o adaptacji i ewolucji. A w społeczeństwie? Czy giętkość ułatwia życie, jak tak źdźbłom trawy uginać się na wietrze lecz się nie złamać? Ugiąć się pod naciskiem siły lecz przetrwać i wrócić do stanu poprzedniego. Lubię szukać podobieństw miedzy zjawiskami biologicznymi i społecznymi. Wynika to także z sympatii dla ogólnej teorii systemów i przekonania, że chodzi o coś więcej niż tylko o powierzchowną analogię. 

Giętka zdolność do przystosowywania się w różnych sytuacjach to coś dobrego czy raczej nagannego? Pozwala przeżyć i w konsekwencji dostosować się do sytuacji. A czy jak wiatr minie to powróci do pierwotnego położenia? Czy też ta symboliczna trawa będzie trwale wykrzywiona? A jak jest w kulturze? Podążamy elastycznie za modami, trendami i oczekiwaniami władzy lub sponsorów? By przetrwać czy raczej jak to pokorne ciele, korzystać z dodatkowych zasobów. Jednak korzystanie z mleka od dwóch matek czasami może spowodować zatrucie, bo pojawią się różne kultury bakteryjne. Im więcej źródeł tym więcej sposobności dla patogenów i pasożytów. I wtedy chytry dwa razy straci. A trwale skrzywiona roślina przegra potem w wyścigu do słońca z innymi, szybko i prosto rosnącymi roślinami. Czy artyści giętko i koniunkturalnie naginający się do oczekiwań tej czy innej władzy lub sponsorów potrafią powrócić do swojego wewnętrznego pionu? Uginają się czasowo czy już na trwale zostaną wygięci? Ale wtedy to byłoby chyba już trwałe uszkodzenie.

W biologii, elastyczność organizmów jest kluczowa dla ich przetrwania i rozwoju. "Pokorne ciele dwie matki ssie" oznacza, że organizmy, które potrafią różnicować swoje źródła pokarmu, są bardziej odporne na zmiany w dostępności pożywienia. Na przykład, zwierzęta, które zjadają różne rodzaje roślin i zwierząt, mają większe szanse na przeżycie w przypadku zmiany dostępności jednego z tych źródeł pokarmu. To strategia ekologicznego oportunisty, efektywna w zmiennych i niepewnych warunkach środowiska. W ekologii możemy mówić o dwóch, przeciwstawnych strategiach: oportunistów i specjalistów. Ci ostatni byłyby bardziej nieugięci przez co bardziej łamliwi. I co lepiej: ugiąć czy być nieugiętym nawet pod groźba złamania?

Żyjemy w czasach ogromnych zmian. W czasach gry wiatr wieje z różnych stron i trzeba się uginać na wszystkie strony. Przyszłość jest trudna do przewidzenia. Poza faktem, że będzie ciągła i głęboka zmiana. A zatem elastycznie ulegać czy się dystansować i ganić? Elastyczność kulturowa jest kluczowa dla przystosowania się do zmieniającego się otoczenia. Społeczeństwa, które kultywują różnorodność kulturową i akceptują różne sposoby życia, są bardziej przygotowane na zmienne warunki społeczne i gospodarcze. Podejście "pokorne ciele dwie matki ssie" oznacza, że różne grupy kulturowe mogą korzystać z różnych źródeł wiedzy i umiejętności, co sprawia, że społeczeństwo jako całość staje się bardziej elastyczne. Społeczeństwo, zbiorowość a nie jednostka. W zmiennych warunkach część jednostek straci, polegnie, inne zyskają. A różnorodna całość przetrwa. A może jednak opierać się i za wszelką cenę walczyć, złamać się a nie ugiąć?

Elastyczność i giętkość nie musi oznaczać rezygnacji z wartości. W kontekście kultury nie jest równoznaczne z utratą tożsamości kulturowej czy moralnego kręgosłupa. Wręcz przeciwnie, pozwala na bogactwo różnorodności kulturowej, co może przyczynić się do tworzenia nowych, kreatywnych rozwiązań i pomysłów. To samo lecz rozpatrywane na dwóch poziomach organizacji (element i całość) inaczej będzie odebrane. Tak jak awers i rewers medalu. 

Podsumowując, elastyczność i giętkość są kluczowe zarówno w biologii, jak i w kulturze. I można je różnie oceniać, tak jak na monetę można spojrzeć od strony orła lub reszki. Przysłowie "Pokorne ciele dwie matki ssie" ilustruje, jak różnorodność i elastyczność mogą pomóc organizmom i społeczeństwom dostosować się do zmieniających się warunków. Czyli coś pozytywnego. Ale może też ilustrować zwykły koniunkturalizm, który kulturowo będzie odbierany raczej negatywnie. Tak jak rośliny w obliczu negatywnych warunków środowiska mogą zasychać lecz wydawać nasiona i później odrodzić się znowu. Lub korzystać i ciągle wzrastać lecz nie wydać nasion. Chwilowo zyskują a w dłuższej perspektywie tracą i znikają. Czyli zginąć i wydać plon a więc przetrwać lub przeżyć i bezpotomnie zginąć. Kwestia tylko czasu i innej perspektywy.

Zachowując swoją tożsamość i wartości, możemy tworzyć bardziej zrównoważone i otwarte społeczeństwa. Ale jeśli wszyscy będą elastyczni to nie będzie różnorodności. Wielość postaw, tych sztywnych i giętkich, pozwala tworzyć większą różnorodność. Różnorodność przekłada się na giętkość i elastyczność. 

Poszerzona wersja felietonu dla czasopisma VariArt

19.08.2023

Pasikonik zielony na prześcieradle - co on tam robi?

Tajemnicze obiekty na prześcieradle, sierpień 2023. Fot. Małgorzata Musielok.
 

Przyzwyczailiśmy się, że mieszkamy w naszych domach sami. Owadzich gości traktujemy jako niepożądanych intruzów. Ale w naszym sąsiedztwie pojawiają się nie tylko owady synantropijne i pasożytnicze. Wiele innych trafia zupełnie przypadkiem. Nasze domy to pułapki, które można wykorzystać badawczo by dowiedzieć się jakie owady żyją w naszej okolicy. Polecam na przykład książkę pt. "Nie jesteś sam w domu" , w której zawarte są przykłady takich szeroko zakrojonych badań. Wraz z wyjaśnieniem dlaczego są takie ważne. Otwarta przyszłość dla nauki obywatelskiej. 

Do domu łatwo wejść, nawet przez uchylone okno, szpary czy różne wywietrzniki. Nocne owady chronią się w czasie dnia, dzienne szukają nocnego schronienia. Jedne uciekają przed drapieżnikami inne w pogoni za pokarmem. Nasze mieszkanie to taka swoista dziupla lub szczelina skalna w nowym typie ekosystemu - urbicenozie. Łatwo wejść lecz trudno z niego wyjść. Zapewne widzieliście nie raz muchy, osy, pszczoły lub inne owady bezskutecznie tłukące się o szyby okien, gdy próbują wyjść a raczej wyfrunąć. Tracą orientację i nie znajdują widocznej przez nas trasy ucieczki i wyjścia. Czasem im pomagamy i wypuszczamy na zewnątrz. Ale tych z żądłami to raczej się obawiamy i szybciej zabijemy gazetą  niż złapiemy i wypuścimy. A w domowym schronieniu dla owada brakuje pokarmu, jest za sucho i szybko ginie. Jak uwięziony w klatce (a raczej karcerze). Musielibyśmy inaczej projektować domy. Widziałem takie, w górach, z szeroko rozsuwanymi oknami na przestrzał - łatwo wlecieć i łatwo wylecieć, więc gospodarz nie miał problemu z owadami, mimo że praktycznie mieszka na łące górskiej. Ewentualnie montujemy moskitiery. Ale kto by tam projektował ludzkie mieszkania z myślą o ochronie owadziej bioróżnorodności? Fanaberie?

Zatem wlatują i zazwyczaj giną. Z braku jedzenia i wody. Za wyjątkiem tych nielicznych. Tych z preadaptacjami i które stają się synantropijne. W rozważaniach nad towarzyszącymi nam organizmami, od wirusów i bakterii po owady i rośliny warto sięgnąć do jeszcze jednej książki: Rob Dunn "Historia naturalna przyszłości. Co prawa przyrody mówią o losie człowieka." Znajdziemy tam sporo wartościowych informacji i rozważań nad gatunkami współwystępującymi, związanymi z nami różnymi relacjami ekologicznymi. Bez nich byśmy nie przetrwali. A one bez nas. Ten krąg się poszerza w miarę rozwoju cywilizacyjnego. Miasta to nowe siedlisko, w którym na naszych oczach zachodzą różnorodne procesy ewolucyjne. Obserwujemy kolonizacje i procesy adaptacyjne. Jednym się udaje innym nie. 

Ten wstęp był potrzebny by nadać szerszy kontekst zamieszczonemu wyżej zdjęciu. Kilka dni temu otrzymałem taki list wraz ze zdjęciami:

"Szanowny Panie Profesorze, piszę do Pana w związku z artykułem na blogu: https://profesorskiegadanie.blogspot.com/2018/07/o-pasikoniku-zielonym-ktory-do-ozka-sie.html
Otóż dzisiaj wraz z rodziną wróciłam z urlopu (BTW byliśmy na Mazurach). Po powrocie okazało się, że na środku pokoju dziecięcego leżał martwy pasikonik. To jednak nie wszystko, bo w łóżku córki znajdowało się coś zaskakującego. Myślałam początkowo, że to jakieś mini grzyby tam wyrosły, ale potem wpadłam na pomysł, że mogą to być jednak odchody tego pasikonika. Przeszukując sieć natknęłam się na Pana blog i informację, że to mogą być jednak złożone jaja. Będę wdzięczna za rzucenie fachowym okiem na fotografie i informację, czy dobrze myślę. Załączam zdjęcia znalezisk.
Wyrażam zgodę na ewentualną publikację zdjęć.
Ps. W prześcieradle naprawdę zostały spore dziurki po wyciągnięciu tych "jaj", także tytuł artykułu na blogu był dla mnie bardzo adekwatny.
Z wyrazami szacunku
Małgorzata Musielok"

Beż wątpienia na zdjęciu widać samicę pasikonika zielonego (i najprawdopodobniej złożone przez nią jaja). To nie jest owad synatropijny. Choć często spotykany także w miastach. Samica tego pasikonika do mieszkania czytelniczki trafiła przypadkiem, przez jakąś szczelinę. I gdy uwięziona w mieszkaniowej pułapce poczuła wolę Bożą, próbowała znieść jaja. Nie było gleby, więc wykorzystała coś zastępczego. Jednak "ziarna padły na skałę", nie wykiełkują. Jaja nie przezimują, nie rozwinie się kolejne pokolenie pasikoników. Nieudana i wymuszona próba kolonizacji nowego siedliska. Czasem takie próby kończą się jednak sukcesem. I rozpoczyna się ewolucyjny proces dostosowywania do nowych warunków. Pasikoniki są owadami drapieżnymi, nie mają szans przystosować się do warunków domowych. Za mało w nim pożywienia i nie ma pór roku. Jest natomiast konkurencja w postaci drapieżnych pająków. Zielony kolor pasikonika, który maskuje je w trawie i wśród liści drzew, nie jest przydatny w warunkach domowych. A i pojedyncze mieszkanie, swoista "wyspa", jest zbyt małe na utrzymanie nawet pojedynczego osobnika. Kolejnym problemem byłoby wydostanie się z takiej "wyspy" by znaleźć partnera do reprodukcji. Tak więc niektóre plany budowy i strategie życiowe nie mają szans na adaptację do życia w naszych mieszkaniach (chyba że zmienimy nasze mieszkania). Są tylko śladem tego, co wokół domów, co jest w mieście. 

Znalezisko pasikonika i jego jaj świadczy o obecności gatunku w pobliżu domu. Sprawdzajcie to, co leży gdzieś za łóżkiem, w kątach i szparach, czasem w lampkach oświetleniowych. To próby badawcze, pozwalające ocenić bioróżnorodność w waszej okolicy. Możemy poznawać przyrodę bez wychodzenia z domu. Na przykład z opisywanej sytuacji można policzyć liczbę złożonych jaj. Nie wiem czy już ktoś kiedyś liczył ile samica pasikonika składa jaj. Policzycie te na zdjęciu? Czy ta liczba się powtarza i jest typowa dla pasikonika zielonego? 

Samica pasikonika zielonego i zebrane jaja z prześcieradła. Fot. Małgorzata Musielok.

18.08.2023

Jak wędrują owady na przykładzie modliszki

Fot. Anna Biedunkiewicz, Porbady k. Olsztyna,
połowa sierpnia 2023.

Dorosłe modliszki (Mantis religiosa) spotkać można u nas od sierpnia do października. Jeszcze do niedawna gatunek ten był w Polsce rzadki i zobaczyć go można było w zasadzie tylko w Kotlinie Sandomierskiej. Teraz zasiedla cały kraj. W wielu regionach widziany jest po raz pierwszy. Jest gatunkiem nowym. Jak się rozprzestrzeniają modliszki? Na przykładzie modliszki można będzie opowiedzieć jak rozprzestrzeniają się gatunki, w tym owady. 

Po pierwsze na skutek zmian klimatu i wynikających z tego zmian w siedliskach. Tworzy się dogodne dla tego gatunku środowisko i dlatego je szybko kolonizuje. Bo może. Niczym odkrywcy nowych kontynentów. Prób kolonizacji jest zapewne dużo więcej, my widzimy tylko te udane.

Po drugie wędrują na piechotę już od najmłodszych stadiów larwalnych. Ale ile może przejść taki mały owad? Niewiele. Dorosłe mają skrzydła, które ewolucyjnie powstały jako mechanizm dyspersji. I doskonale spełniaj tę rolę miliony lat później. Mogą więc samodzielnie latać i docierać do nowych terenów. Sądząc po tempie ekspansji i poszerzeniu dotychczasowego zasięgu w Polsce, mogą latać daleko. 

I po trzecie mogą korzystać z podwózki przez człowieka. Czego przykładem jest modliszka uwieczniona na załączonym zdjęciu. Rośliny i zwierzęta czasami mają specjalne adaptacje do podróżny na gapę. By łatwiej być roznoszonym przez wiatr, wodę lub przez inne zwierzęta. A od niedawna (w skali biosfery), mogą być roznoszone jako pasażerowie na gapę w naszych bagażach podróżnych (np. Weta czyli podróż w bucie), samochodami z różnymi produktami, statkami, samolotami. Być może te gatunki, które mają jakieś preadaptacje do podróży ludzkimi środkami transportu, szybciej i dalej będę się rozprzestrzeniać.

Wróćmy do tytułowej modliszki. Zdjęcie zrobiła dr hab. Anna Biedunkiewicz w Porbadach, gdy fachowcy przywieźli materiały budowlane. A wraz z nimi modliszkę. Materiały przyjechały z Olsztyna, w sumie niby niedaleko. Sam sklep sąsiaduje z łąką i zadrzewieniami (niedaleko ode mnie, warto się wybrać na poszukiwania modliszek). Bo tam muszą być już modliszki. Po raz pierwszy gatunek ten zauważony został w Olsztynie w 2014 roku (Modliszka w Olsztynie czyli zaskakujące skutki zmian klimatu). W tym roku na Facebooku już pojawiły się zdjęcia tego przepięknego owada z okolic Jeziora Kielarskiego pod Olsztynem, z Jezioran i Dzierzgonia.

Dorosłe mają skrzydła, samice niechętnie latają lecz wystarczy to do dalekiej dyspersji o czym świadczy szybka kolonizacja naszego kraju (czytaj więcej o zmianach zasięgu występowania modliszki). Gatunek ten zasiedla śródleśne łąki i polany, skraje lasów, nasłonecznione miejsca. Ale czy w trakcie kolonizacji nowych regionów ich preferencje pozostają stałe? Trafiają na nowe układy ekologiczne i zawsze może coś się zmienić (przykład z barszczem Sosnowskiego). Modliszka pospolita jest gatunkiem kosmopolitycznym. To właśnie takie gatunki będą najbardziej rozprzestrzeniać się w czasach zmian klimatu i znaczących zmian środowiska.

Ocieplenie klimatu sprzyja powstawaniu nowych, dogodnych siedlisk. Być może równocześnie następuje lokalne wymieranie konkurentów, do tego obfitość pokarmu i przede wszystkim cieplejsza jesień, która pozwala dokończyć cykl życiowy i migrować dorosłym. Ooteki z jajami znoszą przemrożenie ale dorosłe są wybitnie ciepłolubne. 

Prawodawstwo nie nadąża za szybkimi zmianami przyrody. Modliszka pospolita objęta jest w Polsce prawną ochroną gatunkową. Miało to sens jakiś czas temu, gdy modliszka była rzadka i występowała tylko lokalnie. Uznawana jest za gatunek wysokiego ryzyka (wymarciem) i jest umieszczona w kategorii EN. Ale to już nie jest aktualne. Nie jest gatunkiem zagrożonym, staje się pospolitym, Lepiej ochroną prawną objąć inne, obecnie zagrożone wyginięciem gatunki oraz zaktualizować status zagrożenia na czerwonej liście zwierząt zagrożonych. 10 lat w przyrodzie to bardzo dużo, w systemie prawnym, rozporządzeniach i bazach wiedzy to niestety niewiele. Te młyny znacznie wolniej mielą. I nie ma rąk do pracy by prowadzić tak szeroki monitoring dla bardzo wielu gatunków roślin, grzybów i zwierząt. A chyba współcześnie jest to konieczne. Teoretycznie są kadry i nawet nauka obywatelska. Potrzebne są jednak większe fundusze, przeznaczone na ten cel. Istotne jest to zwłaszcza w odniesieniu do gatunków ważnych gospodarczo (szkodniki i naturalni wrogowie szkodników).

Zmiany klimatu i przyrody są tak szybkie, że nie nadążamy z dostosowaniem np. prawodawstwa oraz nawyków gospodarczych i pielęgnacyjnych. Nie mówiąc o aktualizacji danych. A to tylko wierzchołek góry lodowej. W wielu aspektach nie jestesmy dostosowani do zachodzących zmian, w tym gospodarczo. Np. w zakresie gospodarki wodnej, melioracji cieków (wciąż osuszamy gdy trzeba gromadzić wodę i nawadniać tereny rolnicze), nawyk wycinania drzew w miastach i częstego koszenia trawników. Przykłady można niestety mnożyć. Dawne wzorce są nieadekwatne, potrzebne są szybkie zmiany, w tym instytucjonalne. To szybkość dostosowania się i inteligencja wynalazcza pojedynczych ludzi i instytucji zadecyduje o naszym przetrwaniu i skali katastrofy klimatycznej. Bezwład instytucjonalny i nawykowy jest zbyt duży w stosunku do zmian i potrzeb. Przypomina ciężki pociąg w którym włączono hamulce a on toczy się dalej. 

Jako ludzkość stoimy przed wielkim wyzwaniem: czy potrafimy dostosować własne postepowanie i funkcjonowanie instytucji do szybko zmieniających się warunków? Czy te niefunkcjonalne będą kulą u nogi ludzkości czy też będą zanikać? Jedno jest pewne, będzie nas "bolało" - albo dostosowywanie się, adaptacja (bo wymaga wysiłku i wyrzeczeń) albo w ponoszeniu kosztów zmian i braku dostosowawczych adaptacji (susze, powodzie, straty w rolnictwie itp.).

Łatwiej dostrzec w najbliższym otoczeniu to, co nowe, to co przybyło niż to, co znika i już nie ma. Modliszka jest bardzo charakterystyczna i jej pojawienie się dość łatwo zauważyć. Wzbudza sensację i wiele osób umieszcza jej zdjęcia w mediach społecznościowych (co wspiera naukowy monitoring większa liczbą obserwacji). Wymierających gatunków raczej nie dostrzegamy... A ten proces ma również miejsce. I przykre konsekwencje.

17.08.2023

Wystawy i muzea jako dodatkowa przestrzeń edukacyjna, pozaszkolna

Muzeum Narodowe w Pradze.


Człowiek uczy się przez całe życie oraz w każdym miejscu. I najchętniej małymi porcjami. Jeśli tylko chce i jest ciekawy. Przybywa profesjonalnie przygotowanych przestrzeni edukacyjnych. Mam na mysli rzeczywistość uporządkowaną edukacyjnie i narracyjnie. Już nie tylko książki ale i muzea i różnorodne wystawy. W czasie wakacji odwiedziłem wystawę przyrodniczą w Muzeum Narodowym w Pradze. Była to dla mnie nie tylko edukacyjna rozrywka lecz i katalizator inspiracji i refleksji.

Najróżniejsze muzea duże i małe czy tylko czasowe wystawy to od dawna funkcjonująca i wykorzystywana forma upowszechniania wiedzy, edukacja nieformalna, edukacja pozaformalna oraz uzupełnienie edukacji szkolnej. Wycieczki do muzeów w ramach różnych przedmiotów od bardzo dawna wrosły w tradycję szkolną. Pamiętam je od najmłodszych klas. Muzea i wystawy można porównać do swoistych książek lub przedstawień teatralnych. "Książki" z faktami i "przedstawienia" z emocjami. Gdy nauczyciel wraca z uczniami po wycieczce do klasy, to może odwoływać się do doświadczeń, skojarzeń, szerszego kontekstu. Muzea się zmieniają, unowocześniają. Uświadomiłem sobie to bardzo mocno w czasie wspomnianej wizyty w czeskim Muzeum Narodowym

Wystawa przyrodnicza w Muzeum Narodowym w Pradze to znakomite połączenie tradycji z nowoczesnością. Piękne, zabytkowe wnętrze i stare gabloty tworzą klimat XIX wieku. Początki nowożytnej nauki. Możliwość spojrzenia na historię nauki. Zbiory ułożone systematyczne by poznać dużą różnorodność życia. Ale i ewolucyjnie (jak się to życie zmieniało) i ekologicznie (jak środowisko wpływa na gatunku). Do tego włączenie multimediów w postaci filmów edukacyjnych na monitorach. Tradycyjne ułożenie eksponatów i kolekcji oraz nowoczesne filmy i pliku audio. Dzięki temu można zobaczyć więcej bez  pomocy przewodnika (samodzielnie i z algorytmem na urządzeniach multimedialnych). W jakimś stopniu technologia i algorytmy zastępują człowieka. Ułatwia to samodzielne poznawanie muzealnie przygotowanej opowieści. Naszymi nauczycielami i przewodnikami są w części nie tylko ludzie. A przynajmniej nie w bezpośrednim kontakcie.

Zwróciłem także uwagę na to, że w każdej sali znajdował się jakiś eksponat do dotykania (specjalnie oznaczone) - można dotykać, manipulować itp. Już nie tylko tradycyjne "nie dotykać eksponatów" lecz wyznaczone i przygotowane miejsca by jednak dotykać. Poznawać przez dotyk. Ponadto jest to jakieś skanalizowanie ekspresji i aktywności, zwłaszcza najmłodszych widzów. A im więcej różnorodnych aktywności i kanałów docierania informacji, tym więcej się zapamięta. Jak dla mnie to wzór do naśladowania nowoczesnej edukacji w oparciu o zbiory przyrodnicze. Dobra przestrzeń do edukacji pozaformalnej i nieformalnej. Podpatruję i uczę się jak rozwijać edukację w XXI wieku. Odbywa się ona w różnych przestrzeniach, nawet tych nieoczywistych. I w bardzo nowoczesny sposób. Czasem wystarczy niewiele, np. qr kod linkujący do audio przewodnika (i wtedy nie trzeba martwić się o aparaturę odbiorczą, bo tę ma każdy użytkownik w postaci własnego telefonu). Z całą pewnością można wykorzystać także w przestrzeniach uniwersytetu (a ja teraz zastanawiam się jak wykorzystać w nauczaniu akademickim). Bo w każdym uniwersytecie są różne wystawy, rozproszone po różnych wydziałach i katedrach. Najważniejszy jest pomysł i kapitał ludzki. Tylko umieć je wygenerować i wykorzystać...

Nawet najlepiej przygotowana wystawa w muzeum może być uzupełniona o różnorodne poradniki metodyczne dla nauczycieli jak i rodziców. Po to, by lepiej wykorzystać taką przestrzeń. Czyli co robić przed, w trakcie i po zwiedzaniu, by przestrzeń edukacyjna była dogłebnie wykorzystania. Nie tylko raz lecz można wtedy wielokrotnie odwiedzać z konkretnym celem. Także może być to poradnik dla dorosłego, który sam i indywidualnie chce poznawać. Czy dla rodzica, który wraz ze swoimi dziećmi zwiedza muzeum nie tylko dla rozrywki. A na pewno dla nauczyciela, tak jak są poradniki metodyczne do podręczników szkolnych. By dobrze i łatwo powiązać wystawę z programem nauczania. To oczywiście każdy nauczyciel do tej pory robił samodzielnie. Ale można go wesprzeć. Tym bardziej, że rozwija się nauczanie domowe. Oczywiście oznacza to dużo więcej nowej pracy. Zyskiem będzie lepsze i pełniejsze wykorzystanie muzeów jako pozaszkolnych przestrzeni edukacyjnych. Także do uczenia się przez całe życie. Czy dla słuchaczy uniwersytetów trzeciego wieku.

Muzea i coraz liczniejsze centra nauki są dodatkową szansą dla szkół w chmurze. Wymagają tylko  stałego wsparcia metodycznego i obudowy dydaktycznej. Tak jak narzędzie, np. wiertarka. Jest instrukcja obsługi lecz przydałyby się i pomysły co i jak z tym narzędziem można zrobić, do czego wykorzystać. Ten ambitny plan metodycznej rozbudowy muzeów daleko wykracza poza możliwości i obowiązki szklone czy zadania tradycyjnych ośrodków metodycznych dla nauczycieli. Potrzebne byłyby programy lub interdyscyplinarne instytucje, zajmujące się takim wspieraniem edukacji... narodowej. Nawet imigrantom ułatwiałyby kulturową i językową aklimatyzację w naszym społeczeństwie. Być może nie uda się tego dokonać bez powołania nowej Komisji Edukacji Narodowej i dostrzeżenia, że uczymy się nie tylko w murach szkolnych i nie tylko pod okiem nauczycieli.

Muzea i wystawy to nie tylko cel sam w sobie (edurozrywka) lecz i przestrzeń do uczenia się (samodzielnie lub tworzenia warunków do uczenia się uczniów). Warto szerzej spojrzeć na przestrzeń do uczenia się z wykorzystaniem najnowszych technologii. Świat się ogromnie zmienił i będzie zmieniał. Trzeba nam zupełnie nowego namysłu nad edukacją, jeśli nie chcemy być cywilizacyjnie zmarginalizowani. 



16.08.2023

Zderzenie egoizmów - szkoła


Zapowiada się ciężki rok w szkole. Nakładają się trendy światowe i nasze rodzime zaniedbania. Co raz bardziej brakuje nauczycieli i sporo jest wolnych etatów (nie ma komu uczyć, coraz więcej jest osób przypadkowych i "z łapanki"). Luki kadrowe łatane są nadgodzinami i pracą emerytów. Do tego dochodzą coraz powszechniejsze nowe technologie, ułatwiające uczenie się zdalne. Jako społeczeństwo stoimy na zakręcie cywilizacyjnym. Zmiany organizacyjne zachodzą jednak wolno. Zbyt wolno do potrzeb i obecnej sytuacji społeczno-cywilizacyjnej. 

Poza wymienionymi trendami mocniej ujawni się jeszcze jeden - zderzenie egoizmów młodego pokolenia: rodziców i nauczycieli. Rodzice oczekują od nauczycieli, nauczyciele od rodziców. Nikt nie chce wziąć odpowiedzialności, coraz trudniej wychowawczo radzić sobie w edukacji. Dziecko/uczeń  przerzucane jest jak gorący kartofel. Albo jak sprzęt AGD do naprawy. Odchodzi pokolenie "Judymów", traktujących pracę w szkole jako misję. A do tego dochodzą bardzo głębokie zmiany społeczne, związane ze zmianami klimatu i rozwojem nowych technologii. Decydujące znaczenie będzie miała inteligencja instytucjonalna, czyli umiejętność dostosowania się wynalazczego całych instytucji. Obarczone są one jednak odziedziczoną kulturą pracy i działaniem w stabilnych warunkach ("dawniej to działało"). Nie będzie jednak stabilnie. Znakomicie o tym pisze Rob Dunn w książce pt. "Historia naturalna przyszłości. Co prawa przyrody mówią o losie człowieka". Wydana w 2023 r. przez Copernicus Center Press. Czytam i jestem pod wrażeniem.

14.08.2023

Pół miliona odwiedzin czyli co się kryje za liczbą i kamieniem milowym

 

Pół miliona odwiedzin na niniejszym blogu to swoisty kamień milowy, pokazujący przebytą drogę. Co ta liczba znaczy? I jak ją interpretować? Pół miliona wydaje się dużą liczbą. Lecz są w tym także moje własne wyświetlenia. A nawet liczba wyświetleń (odwiedzin) nie oznacza, że tyle osób przeczytało. To tylko liczba kliknięć, czasem celowych, czasem przypadkowych. Nie oznacza liczby "przeczytań". Moment przekroczenie liczby 500 000 wyświetleń prognozuję z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Ciekawe czy uda się trafić z publikacją zaplanowanego posta "w samą dziesiątkę". To znaczy czy ukaże się w odpowiednim momencie. Licznikowa liczba wraz z publikacją posta będą widoczne razem tylko przez chwilę, bo potem i tak do sprawdzenia będzie historia w oderwaniu od tego chwilowego kontekstu.

Ponad pięć lat pisania, ponad 810 tekstów, ponad 1400 komentarzy, 18 obserwatorów (prenumeratorów). No i te pół miliona odwiedzin. Ale ważniejsze jest to czy i ile zostało u czytelników z tej zamieszczonej treści. Nie chodzi o to, że ktoś widział lecz czy przeczytał i jaki to wywołało efekt. Komentarze też nie są dobrym wskaźnikiem. Część czyta i nie komentuje. Z kolei wśród komentarzy trafia się także zwykły spam bez związku z treścią. Spam niczym nasiona roślin, czepiające się ubrania lub zwierzęcej sierści, by rozprzestrzenić się. Blog jest dla nich tylko narzędziem rozprzestrzeniania (kasuję w miarę systematycznie). 

Jak zmierzyć oddziaływanie? Jakie liczby byłyby przydatne i gdzie ich szukać? W kilku miejscach część postów jest przedrukowywana lub komentowana. Niestety nie mam odpowiedniej statystyki, bo nie śledzę i nie zliczam. Dowiaduję się tylko o części "przedruków". Ponadto po niektórych tekstach odzywają się dziennikarze i jest ciąg dalszy w formie wywiadów. Zapewne znacznie więcej jest milczących czytelników. I dobrze, że wszystkiego nie widać nawet w czasach elektronicznego śledzenia i baz danych. Nigdy informacja zwrotna nie będzie pełna. Pozostanie sporo do interpretacji i domysłów. Piszę z potrzeby wewnętrznej a nie dla klikalności (liczb). Piszę, by porządkować swoje własne myśli i by wykorzystywać jako dodatkowy kanał publicznej komunikacji. I by udostępniać swoje zdjęcia. Robimy ich bardzo dużo i bezużytecznie leżą na dysku. A tak, przynajmniej dla części znajduję zastosowanie. 

To już trzecie wcielenie mojego, osobistego bloga. Pierwszy - na Bloxie, już nie istnieje ("spłonął" niczym stary papirus w bibliotece aleksandryjskiej). Udało się uratować wpisy i umieścić je w nowym serwisie (https://czachorowski.home.blog/). Treść tekstową udało się odzyskać lecz ilustracje i pierwotne formatowanie uratowane zostało tylko w części. Odzyskane jak zeszyt z powodzi, coś wygładzone, uzupełnione lecz już nie takie samo. Podobne, prawie jak przepisane ręcznie na nowo. Tak czy siak, do tej statystyki należałoby dodać także te z wcześniejszych blogów. Jednak żadne liczby nie pokażą wszystkiego, należy odnosić się do nich z rezerwą.

Na niniejszym blogu widać pewną skazę, naznaczoną moją dysleksją. Mam na myśli liczne błędy, które ciągle staram się eliminować. Czasem uda się szybko poprawić, czasem później (ale już z błędem tu i ówdzie przedrukują). Zaletą bloga jest szybkość i samodzielność publikacji jak również możliwość samodzielnego poprawienia ewentualnych niedociągnięć. Ale ta samodzielność jest również wadą. Bo w redakcji nad tekstem pracuje kilka osób. Czasem nawet recenzenci a nie tylko redaktor techniczny. Wydłuża to czas publikowania lecz podnosi jakość. I uniwersalność. Praca zespołowa to praca redakcyjna, kilka osób, kilka spojrzeń. Samemu można szybko lecz mniej doskonale. Dyskusja i dialog znacznie pomagają stworzyć lepszą treść (merytorycznie i w formie). Bo przecież nie tylko literówki, lecz i  przejrzystość przekazu jest udoskonalana. Szybko nie znaczy dobrze. Blog jest jedną z form komunikacji nowej piśmienności, łączący szybkość komunikacji ustnej z dopracowaniem i uniwersalnością komunikacji piśmiennej. Dalej w tej ewolucji komunikacji poszły media społecznościowe - nowa oralność i nowa piśmienność. Czasy po piśmie. Pisząc niniejszego bloga odkrywam ten nowy świat. Świat stający się, świat na granicy różnych kultur. Odkrywam aktywnie. 

Co zostanie? Zainteresowanie przyrodą u kogoś? Może jakieś rozważania dotyczące edukacji? A może ktoś sięgnie po polecaną książkę? Najczęściej czytane są teksty przyrodnicze (tak wskazują ułomne statystyki). A może tylko najczęściej do nich ktoś przypadkowo zagląda? Wszystko przemija prędzej czy później. Nawet treść zapisana na papierze. Trwa w innych istnieniach, tak jak życie biologiczne. Osobniki umierają, a życie trwa, zmienione, przekształcone lecz trwa. Ważny jest obieg treści. Treść jest przenoszona dalej, mimo że forma ulega zmianie. Śledzenie treści jest znacznie trudniejsze. Nie tylko nauka lecz i cała kultura jest kumulatywna.

Wiele zapewne jest śladów nieuświadomionych, niezauważonych. W tradycji naukowej jest cytowanie, wskazywanie wkładu innych osób, poprzedników. Jest więc to celowe wskazywanie przynajmniej tych uświadomionych źródeł i wkładu poprzedników. Jak już wspomniałem kultura ludzka ma charakter kumulatywny ale także konektywny i kolektywny. A nauka jest częścią kultury.

Kumulatywność wskazuje na powolną ewolucję i przekształcenia. Konektywność nawiązuje do wzajemnego uwarunkowania i oddziaływania, tak jak w ekosystemie. Kolektywność podkreśla zbiorowy i zespołowy charakter tworzenia kultury (i nauki). Najpierw przez dziesiątki tysięcy lat Homo sapiens żył tylko i wyłącznie w kulturze mówionej. Po kulturze oralnej przyszła piśmienna. Teraz rozwija się post-oralna i post-piśmienna, nowa mówioność z innymi formami, krótszymi, szybszymi. Blogi są jej małą częścią i to wczesną. Nowa mówioność nie znalazła jeszcze wyraźnego odzwierciedlenia w tradycji naukowej. Może w edukacji jest podobnie. Uczymy się nie tylko z książek i nie tylko w szkole lecz i w małych porcjach, w internecie. Trzecia szkoła? A może czwarta, Za pierwszą uznalibyśmy kontakt bezpośredni, przy pracy. Ten rodzaj przekazu ciągle trwa choć ma znacznie mniejsze znaczenie, wyparty przez kolejne wcielenia "szkoły". Drugim etapem, powstałym w kulturze oralnej, były starożytne akademie, w których specjalnie zbierali się uczniowie wokół mistrza i rozmawiali. Trzecie wcielenie szkoły powstało w kulturze piśmiennej, z książkami i podręcznikami. Była "nakładką" na uczenie się w bezpośrednim kontakcie i w dyskutowaniu. Nie wyparła dawnych form lecz je uzupełniła i zajęła główne miejsce. W końcu, w epoce przemysłowej, narodziła się szkoła  instytucjonalna jaką znamy: z klasami, podręcznikami, zeszytami, wypracowaniami, odpytywaniem przy tablicy itp., łączyła i uzupełniała wcześniej wymienione formy.  Teraz rodzi się kolejne, piąte już chyba ewolucyjne wcielenie szkoły: małe porcje internetowe i za pośrednictwem multimediów, przyswajane przez całe życie. Kolejne stadia rozwojowe niczym w rozwoju owadów, każde wykorzystuje poprzednie stadia i coś dobudowuje nowego.  Ewolucja komunikacji i coraz wyraźniejsze uwidacznianie się noosfery.

Tyle mogę wyczytać z półmilionowego kamienia milowego. Zrobić przerwę w wędrówce, siąść i snuć refleksje. Ile przeszedłem i dokąd biegnie ta droga. Czasem te refleksje daleko odbiegają od tematu  przebytej drogi. 


12.08.2023

Podróże z przewodnikiem... i z muchą

 

Podróżować można na różne sposoby. Po pierwsze można jechać jak w nieznane i samodzielnie odkrywać, zbierać wrażenia, robić zdjęcia (a potem opowiadać). Zupełnie tak jak wyprawa na nieznany ląd. Wszystko jest nowe i wymaga przyglądania się, rozmów z miejscowymi, delektowania się chwilą. Wymaga uważności. Na to trzeba dużo czasu by w pełni odkryć dane miejsce. Bowiem większość kontekstu jest ukryta. Budynek widać, można nawet rozpoznać jego styl architektoniczny, domniemywać czas powstania. Ale nic nie wiemy o jego historii, o ludziach tu żyjących, o przygodach i lokalnych kulturowych kontekstach. Chyba, że jest jakaś tablica pamiątkowa czy informacyjna. Lub też spotkamy ludzi, którzy nam to opowiedzą. W samodzielnym odkrywaniu sami sobie wyznaczamy ścieżki, a przez to przypadkiem możemy ominąć miejsca i rzeczy niezwykle ciekawe. Po prostu nie wiemy czego i gdzie szukać. W każdej mojej podróży po części jestem takim samodzielnym odkrywcą, idącym za odczuciem i niezbadanymi ścieżkami. Nie martwię się, że nie wszystko zobaczę. Nie lubię tłoku i miejsc zbyt popularnych.

Można mieć przewodnika, kogoś miejscowego, kogoś kto przez długie lata życia w danym miejscu poznał historię, wiele różnych kontekstów i ożywia barwnymi opowieściami każde mijane miejsce. Można zadawać mu pytania, rozmawiać, dociekać i niejako wpływać samemu na poznawany kontekst. Bardzo lubię odwiedzać i poznawać miejsca z takimi przyjaciółmi w roli przewodnika. W krótszym czasie odkrywany znacznie więcej. Choć chodzimy według cudzego, autorskiego wyboru ścieżek i ciekawostek. 

Nie wszędzie mamy znajomych i przyjaciół. Można więc wynająć przewodnika turystycznego. Wyznaczy trasę i opowie o mijanych miejscach. Poznamy historyczny kontekst widzianych obiektów i żyjących tu kiedyś ludzi. Przewodników zazwyczaj wynajmujemy dla większej grupy osób. I tu pojawia się pewien problem - dobrze słyszy ten, kto jest blisko przewodnika. Zazwyczaj wycieczka odbywa się etapami, z przejściem od miejsca do miejsca, zatrzymaniem się i wtedy przewodnik odwraca się do nas i opowiada. Technika wprowadziła znaczące udogodnienia. To nie tylko głośniki, zwiększające siłę głosu (w miejscach licznie odwiedzanych przez turystów tacy przewodnicy mogą sobie wzajemnie przeszkadzać). Ale pojawiły się zupełnie nowe urządzenia: nadajnik i indywidualne słuchawki dla każdego uczestnika. Wędruje się niczym z audiobookiem. Po pierwsze przewodnik nie zdziera gardła (istotne zwłaszcza na otwartej przestrzeni), po drugie wszyscy słyszą, nawet z dala od niego, po trzecie można opowiadać w czasie marszu, bez zwracania głowy w stronę słuchaczy (a przecież trudno iść tyłem). I jeszcze jeden ważny aspekt - przewodnicy nie zakłócają odbioru innym turystom i innym grupom. Istotne jest to w miejscach tłumnie odwiedzanych (takich na przykład jak Praga).

Może też być audio przewodnik - nagrane opowieści, które uruchamiane są w słuchawkach turysty albo automatycznie (GPS lokalizuje słuchacza i uruchamia odpowiednie fragmenty opowieści) albo sam turystka uruchamia wybierając z menu lub korzystając z rozmieszczonych qr kodów. Najczęściej takie audio przewodniki pojawiają się w muzeach. Można iść także na skróty, zwłaszcza w plenerze: wystarczy umieścić qr kod z linkiem do opowieści, zamieszczonej w internecie, a sam turysta odsłucha na swoim telefonie komórkowym. Koszty dla organizatora takich wycieczek są niewielkie, bo nie musi organizować wypożyczalni odbiorników ze słuchawkami.

Dużo starsze są mapy i przewodniki w formie książek. Też z nich często korzystam. Można przed wycieczką przeczytać (np. w pociągu) o danym miejscu, a potem je odszukać. Poza tradycyjnymi, papierowymi przewodnikami turystycznymi są i takie nietypowe. Przykładem jest książka "Osobisty przewodnik po Pradze" Mariusza Szczygła (na zdjęciu wyżej). Zwiedzałem Pragę w części samodzielnie ją odkrywając, w części podążając za rekomendacjami Autora, próbując zlokalizować opisywane miejsca. Do niektórych się udało dotrzeć. 

Moje praskie, wakacyjne podróże odbyły się w sporej części pod znakiem "muchy". Pierwszym było spotkanie z piwem Mucha na Hradczanach w sympatycznej restauracyjce Św. Marcin, wyśledzonej na telefonie przez mapę Google (skusiły bardzo dobre oceny). I żeby nie było najmniejszych pomyłek w interpretacji na piwnej podkładce widniał rysunek zwykłej, namolnej muchy. Jak dla mnie sympatyczny, entomologiczny akcent tej podróży. Kufel piwa i mucha... latem te owady topią się w szklankach i kuflach z płynami konsumpcyjnymi. Raczej skojarzenie mało apetyczne. I tylko Czechów stać na tak specyficzny dowcip i dystans do siebie. I do picia piwa Mucha. To dzięki przewodnikowi Mariusza Szczygłą dostrzegłem ten smaczek czeskiej Pragi. Dostrzegłem lub odkryłem (?) ten dyskretny kontekst miejsca i ludzi. Drugim elementem były owady, w tym i muchy, w Muzeum Narodowym. Trzecim secesyjna sztuka prażanina Alfonsa Muchy. Między innymi odwiedziłem wystawę jego prac. Wystawa przygotowana bardzo nowocześnie. Były nie tylko oryginalne plakaty Muchy, reprodukcja witraża z hradczańskiej katedry (oryginał podziwiałem w katedrze), przedmioty użytkowe, zaprojektowane przez tego niezwykłego artystę czy liczne "Musze" pamiątki w sklepiku. Były także monitory z animacjami, inspirowanymi pracami Muchy. Na jednym sam Pan Alfons przemawia, w języku czeskim i angielskim, zachęcając do obejrzenia wystawy. Nowoczesne animacje pojawiły się w kilku innych miejscach. Na nowo pokolorowane jego prace z objaśnianiem zawartości. Wirtualny przewodnik po wystawie. Był też film z ożywionymi pracami malarskimi Autora. Zupełnie nowy kontekst jego prac i nowy sposób pokazania. Tak zmieniają się muzea i galerie. Dawne dzieła można podziwiać na zupełnie nowy sposób. 

Dużą muchę wypatrzyłem także w przedsionku tańczącego budynku, widoczną z ulicy. Budynek zaprojektowany przez Franka Owena Gehry'ego. Pierwotnie miał stanąć w Warszawie (rodzina architekta wywodzi się z Polski), lecz ówczesne władze nie przyjęły tego nowatorskiego daru. I zrealizowany został w Pradze. Krzywy budynek, niczym taszczący dom, zwany "Ginger i Fred", skrywa i taką, muszą tajemnicę. Nie każdy ją wypatrzy (trzeba zadrzeć głowę do góry) i nie każdy zwróci uwagę na tę olbrzymią muchę, chodząca po suficie. Tuż obok mieści się rodziny dom prezydenta Vaclava Havla. Ale to już opowieść na inna okazję.

Kilka dni w Pradze to zbyt mało by poznać to niezwykłe miejsce. Nawet z "Osobistym przewodnikiem po Pradze". Preferuję turystykę gastronomiczną czyli pogłębianie wiedzy o miejscu przez odwiedzanie kawiarni, pubów, restauracji, barów. Żeby je wszystkie odwiedzić w Pradze trzeba kilku lat zwiedzania...

Wspomnę jeszcze o jednym sposobie zwiedzania: robienie zdjęć i wspominanie wycieczki. Zdjęcia ułatwiają wspominanie i ponowne, wirtualne odwiedziny. Można dostrzec niewidoczne przedtem aspekty i detale. Można je wykorzystać w mapach Google wraz z opiniami (przydatne dla innych użytkowników), można wykorzystać w krótkich relacjach-opowieściach na Facebooku czy Instagramie. I można wykorzystać do opowieści na blogu. Jeśli piszemy i opowiadamy, to ponownie odwiedzamy te same miejsca, przetwarzamy informacje i wrażenia. Podobnie jest w edukacji - przetwarzanie na różne sposoby jest metodą lepszego zapamiętywania i utrwalania treści. Nie musi to być tylko mechaniczne powtarzanie treści z podręcznika (podążanie tyli samymi ścieżynkami mentalnymi). 

Każde miejsce ma swoje mniej lub bardziej oficjalne miejsca. I wiele różnych, autorskich kontekstów czy opowieści. Znajomych oprowadzam po Olsztynie pokazując mój własny punkt widzenia i delektowania się miejscem. 

Dziennik refleksji też jest sposobem na pogłębione podróżowanie i odkrywanie świata. Linearne pismo wymusza ponowne przemyślenie i rekompozycję myśli. Można również opowiadać znajomym w czasie spotkań bezpośrednich. 

Animowany portret Alfonsa Muchy,
jeden z wielu multimedialnych elementów wystawy.

"Ginger i Fred", tańczący dom w Pradze.

Mucha, łażąca po suficie, przedsionek tańczącego domu.

11.08.2023

Ile kropek mają biedronki?

 

Pytanie jest podchwytliwe bo biedronki są w liczbie mnogiej. A zrodziło się w mojej głowie przy kolejnych odwiedzinach krakowskiej ławeczki z genialnymi matematykami (Genialni to w nawiązaniu nie tylko do ich wiedzy i dokonań matematycznych lecz i do książki "Genialni lwowska szkoła matematyczna" Mateusza Urbanka - polecam). Gdy robiłem sobie pamiątkowe zdjęcie, w oku Otto Nikodyma zauważyłem biedronkę (jest na górnym zdjęciu). To nie jest nasza rodzima siedmiokropka tylko azjatycka. Ma więcej kropek niż nasza dwukropka czy siedmiokropka. Na dodatek gatunek ten odznacza się dużą zmiennością ubarwienia a więc w jednej populacji są biedronki o różnej liczbie kropek. Ale pytanie, postawione w tak znakomitym sąsiedztwie matematyków, nie może być banalne. Dlatego brzmi: ile kropek mają wszystkie biedronki aktualnie żyjące na Ziemi? Pierwsze pytanie dotyczy tego, czy poznaliśmy już wszystkie gatunki biedronek. Prawdopodobnie są jeszcze gatunki nieopisane (a więc nieznane nauce). Po drugie: ile aktualnie żyje osobników w stadium imaginalnym, bo zakładamy, że liczymy kropki tylko u osobników dorosłych. Policzenie wszystkich osobników wydaje się zadaniem niewykonalnym. Potrzebne jest szacowanie. Co też nie jest łatwe. W końcu trzeba oszacować liczebność każdego pojedynczego gatunku, gdyż mają różną liczbę kropek. I jeszcze policzyć polimorfizm, u wielu gatunków bowiem osobniki mogą mieć różne ubarwienie i związaną z tym różną liczbę kropek. Każde liczenie trwa. A życie biedronki nie jest długie. W czasie liczenia jedne biedronki już przestaną istnieć (zjedzone przez inne drapieżniki czy zaatakowane przez patogeny itp.) a inne, po przepoczwarczeniu, się pojawią. Równanie z wieloma zmiennymi i na dużych liczbach. Zadanie wydawałoby się jest niewykonalne. Ale właśnie dla takich niemożliwych obliczeń genialni matematycy odkrywają uniwersalny język. Tworzą czy odkrywają - nad tym dyskutują ludzie już od dawna? 

Z lwowską szkołą matematyków nieświadomie miałem bliższy kontakt w już na początki mojej entomologiczno-ekologicznej pracy. Na początku korzystałem z różnych formuł wyliczania podobieństw między układami ekologicznymi, w których gatunki chruścików i ich liczebności były cechami oraz wyliczania współwystępowania gatunków. W tym ostatnim to elementy opisu środowiska były cechami, umożliwiającymi wyodrębnianie skupisk gatunkowych w przestrzeni wielowymiarowej. Dzięki matematyce próbowałem zobaczyć to, co niewidoczne. Kolejnym krokiem było wyodrębnianie skupień za pomocą dendrytu wrocławskiego i diagramu Czekanowskiego. By zrozumieć te procedury korzystałem ze skryptu Hugo Steinhausa, pracującego po wojnie we Wrocławiu, jednego z lwowskiej szkoły matematyków. Tak więc dokonania matematyków dawały się zastosować w praktyce. Matematyka była więc dla nie jak swoisty mikroskop czy astronomiczna luneta. Dużo później przeczytałem książkę Mateusza Urbanka pt. "Genialni - lwowska szkoła matematyczna" . I tam poznałem historię wspomnianej wcześniej a uwiecznionej na zdjęciu ławeczki. Działo się to w roku 1916 na krakowskich Plantach. Spacerujący matematyk Hugo Steinhaus usłyszał rozmawiających na ławeczce dwóch młodzieńców. Zorientował się, że rozmawiają o matematyce. Zaintrygowany Steinhaus podszedł do nich i przyłączył się do rozmowy. Tak odkrył matematyczny talent Stefana Banacha. Ściągnął do do Lwowa. A w lwowskiej kawiarni "Szkocka" odbywały się liczne spotkania i dyskusje, które zaowocowały wieloma odkryciami. (więcej o krakowskiej ławeczce)

Ławeczkowe dyskusje, które sprzyjają rozwojowi nauki? Czy to w parku czy w kawiarni są dogodną przestrzenią do interakcji i dyskusji kameralnych. Warto pamiętać, że przestrzeń ułatwiająca rozmowy jest ważna w rozwoju nauki. Dlatego warto inwestować w parki i kawiarnie dla tęgich umysłów. Oczywiście, same ławeczki w parku nie tworzą jeszcze odkryć. Muszą być ludzie, którzy tam się spotykają. 

Na krakowskich Plantach wiele ławeczek opatrzonych jest nazwiskami uczonych, pisarzy i innych sławnych ludzi. Zachęcają by przysiąść w czasie spaceru i porozmyślać. Także i o tym, że umysł jest najlepszym przyrządem badawczym o raz o tym, że nauka jest konektywna - rodzi się i funkcjonuje w relacjach międzyludzkich, tych bezpośrednich i tych zapośredniczonych. 

Siadłem na ławeczce między dwoma matematykami by w jakiś sposób wyrazić wdzięczność za ich pracę i pomysły, z których pośrednio i ja korzystałem. I korzystam. Siadłem by w jakiś symboliczny sposób wyrazić kumulatywność nauki - zawsze korzystamy z wcześniejszego dorobku innych naukowców, czy jakby powiedział Steinhaus - uczonych.

Polecam także test pt. 6 metafor przestrzeni uniwersyteckiej


Pamiątkowe zdjęcie na ławeczce z Matematykami.

3.08.2023

Abstrakt popularnonaukowy w publikacji naukowej - kiedy stanie się standardem?




Jest problem w komunikacji między nauką a mediami i społecznością. Czasem na siłę podkreślana jest sztuczna sensacyjność odkryć naukowych, co wykrzywia obraz przekazywanych rezultatów badań. Z drugiej strony nie wszystko jest zrozumiałe dla dziennikarzy dlatego interpretują je po swojemu. Jednocześnie wiele ważnych treści jest nie zauważona (bo nie zostały zrozumiane?). Potrzebne są nowe rozwiązania, ułatwiające komunikację nauki ze społeczeństwem. Inaczej rodzić się będą kolejne teorie spiskowe i niezrozumienie społeczne nauki. 

A gdyby tak w publikacjach naukowych, obok abstraktu i streszczenia dla innych naukowców, umieszczać jeden akapit, osobnego tekstu, napisanego prostym językiem dla przeciętnego słuchacza? Taki pomysł wyczytałem w książce Projekt Genesis. Ta propozycja bardzo mi się spodobała. Jest moim zdaniem naturalną ewolucją samych publikacji naukowych i komunikacji w nauce oraz pomiędzy nauką a społeczeństwem. Publikacje naukowe są nie tylko dla innych naukowców. Są też dla przeciętnego zjadacza chleba. Może czas na ich optymalizację i nowe standardy przygotowania tekstu? Wymaga to jednak od naukowców nowych umiejętności i nowych kompetencji. Co prawda będzie może mniej publikacji lecz za to będą częściej i szerzej czytane?

Publikacje naukowe nie zawsze wyglądały jak obecnie. Cały czas zmieniały się pod wpływem rozwoju technologii oraz społecznych potrzeb. Najpierw były to zwykłe listy, zamieszczane w papierowych gazetach. Z tego wyrosły specjalistyczne publikacje naukowe. W miarę upływu lat krystalizowały się czasopisma coraz bardziej specjalistyczne i zawężane do pojedynczych dyscyplin. Przybywało naukowców, przybywało badań i z czasopism ogólnych wykształcały się coraz bardziej specjalistyczne. Jednym z elementów dojrzewania był układ treści i coraz wyraźniejsze zaznaczanie metody naukowej. Wyodrębnił się więc wstęp jako wprowadzenie do pracy i zakreślenie szerszego horyzontu i kontekstu, wyodrębniły się metody i materiał, wyniki oraz dyskusja jako omówienie i interpretacja wyników i w koncu spis cytowanej literatury czyli piśmiennictwo. Z racji międzynarodowego charakteru badań naukowych dość wcześnie w publikacjach wyodrębniono streszczenie całej pracy. Z jednej strony był to skrót całości a z drugiej bywało to streszczenie w obcym języku, czasem kilku jednocześnie (poszerzało krąg odbiorców). Mowa oczywiście o językach kongresowych. Rosnąca liczba publikowanych prac wymuszała czytanie coraz większej liczby publikacji. I aby ułatwić dotarcie do tych interesujących danego naukowca, wymyślono właśnie streszczenie. Całość w małej porcji i to często w języku kongresowym. Jeśli treść była interesująca, to można było sobie przetłumaczyć nawet z egzotycznego języka narodowego. 

Tymczasem przybywało różnych nowych czasopism i coraz więcej publikacji w ciągu każdego roku. Jak się w tym wszystkim połapać i wyszukać to, co interesujące? Powstały specjalistyczne czasopisma referujące, to znaczy zbierające tytuły i streszczenia prac. By przeglądając takie tematyczne czasopismo, np. Current Contents czy Refieratywnyj Żurnał, mieć wiedzę co i gdzie opublikowano (wtedy można było szukać konkretnego czasopisma i przeczytać cały artykuł). I właśnie dla ułatwienia zbierania tych danych i opracowywania takich czasopism zbiorczych wymyślono słowa kluczowe (key words) oraz abstrakt, czyli bardzo krótkie streszczenie z najważniejszymi informacjami z pracy. Naukowcy piszący prace musieli uczyć się nowych szablonów pisania swoich artykułów. Słowa kluczowe rozszerzyły swoje zastosowanie w postaci tagów i etykiet czy teraz hasztagów, stosowanych w mediach społecznościowych. Abstrakt musi być nieco inaczej napisany niż streszczenie (często w pracy jest i abstrakt i streszczenie) tak, by to co istotne, zawrzeć w niewielkiej treści, np. 100 słów czy 10 wierszy. Można napisać "badano chruściki rzeki Pasłęki" lub "w rzece Pasłęce stwierdzono 63 gatunki chruścików." Ta druga forma jest użyteczniejsza bo zawiera więcej informacji. I takiej krótkiej formy trzeba było się nauczyć. Tego uczymy studentów, przynajmniej na kierunkach przyrodniczych, w naukach ścisłych.

Ciągle rosła liczba naukowców i publikowanych prac w coraz większej liczbie czasopism. Od jakiegoś czasu część wydawnictw wymaga przygotowania dodatkowo abstraktu graficznego, czyli maksymalnej przejrzystości i zwięzłości treści. Tego też muszą się uczyć współcześni badacze. Część czasopism publikuje tylko w wersji elektronicznej (internetowej). Można więc śmiało załączać kolorowe zdjęcia i grafiki (kiedyś znacząco podnosiły koszty druku i były niejako reglamentowane) a nawet krótkie filmiki. Kolejne umiejętności, których trzeba się uczyć. Co wynika ze zmieniających się możliwości technologicznych. A wszystko musi umieć jedna osoba - współczesny naukowiec. 

Dlaczego o tym piszę? By wskazać na nieustanną ewolucję formy publikacji naukowych, wynikającą z rosnącej liczby publikacji, trudności z szybkim docieraniem do potrzebnej treści oraz z rozwoju technologicznego. Istotą ewolucji, także tej kulturowej, jest nieustanna zmiana i rozwój. Teraz rośnie potrzeba lepszej komunikacji między nauką a społeczeństwem czyli popularyzacji nauki. I do tego dąży pomysł z prostym abstraktem popularnonaukowym. Nawet jeszcze nie ma dla niego specjalnej nazwy. Może ktoś zaproponuje? Z całą pewnością wymagać będzie nowych umiejętności pisania: by zawrzeć istotę artykułu w prostym przekazie, bez zbędnego używania żargonowego słownictwa. W rezultacie zwiększy się krąg odbiorców publikacji i ułatwiony będzie przepływ wyników badań z laboratoriów do społeczeństwa. Z konieczności popularyzacją nauki zajmować się będzie każdy naukowiec. Czy i kiedy pojawią się takie elementy w publikacjach? Czas pokaże. Mieściłyby się one w trendzie upowszechniania wiedzy i potrzeb społecznych. Na pewno służyłyby lepszemu zrozumieniu nauki i osiąganych przez nią wyników. 

W szkołach tradycyjnie uczy się wypracowań, rozprawek i innych form pisemnej wypowiedzi. W części już archaicznych. Czy w ramach języka polskiego pojawią się treści uczące pisanie raportu naukowego, z jasnym wyróżnieniem materiału, metod,  osiągniętych wyników i interpretacji tych wyników? Oraz takie formy jak prezentacja błyskawiczna, czy inne formy krótkich wypowiedzi z wykorzystaniem grafiki (tzw. memy lub notatki graficzne nawiązujące do abstraktu graficznego) a nawet krótkiego wideo. To są współczesne i przydatne formy wypowiedzi. Będziemy się ich uczyli w szkole czy tylko poza szkołą lub dopiero na studiach? Kiedyś w szkołach uczyliśmy się pisania życiorysu, pisania listu, podania itp. I wtedy było to przydatne. Sporo się zmieniło. Czy edukacja nadąża za tymi zmianami? I co jest potrzebne by jednak nadążała? A w ramach wypowiedzi ustnych czy będzie przygotowywała do prezentacji interaktywnej lub wypowiedzi typu TEDx? Zbyt śmiałe są to oczekiwania? 


Ps. Ilustracja tylko dla przyciągnięcia uwagi. Ale pokazuje muzeum techniki z ciekawą edukacyjnie wystawą. Mieści się w światowym trendzie popularyzacji nauki w małych porcjach i z aktywnych odbiorem treści.