24.06.2024

Czy pozwalać na korzystanie ze smartfonów na egzaminie?



Dojrzewałem do takiej decyzji dość długo. Ostatnią kropką przeważającą szalę, impulsem sprawczym, był wykład Tomasza Jankowskiego obejrzany zdalnie, a wygłoszony w czasie konferencji Ideatorium 2024. Tytuł cokolwiek prowokacyjny: „Czy smoki zmienią system edukacji w Polsce?” Tytułowymi smokami są narzędzia sztucznej inteligencji. 
 
Na egzaminie pozwoliłem studentkom korzystać z telefonów komórkowych. Nawet więcej, sam zachęciłem do użycia sztucznej inteligencji. Brzmi kontrowersyjnie? To dobrze. AI wykorzystane zostało do szybkiego rozwiązania zadania. Przy okazji przyszłe nauczycielki mogły poznać lepiej jak wykorzystać to narzędzie w codziennej pracy. Sensownie wykorzystać. Nawet w formie szybkiej improwizacji. Da się tak wykorzystać bez wcześniejszego przygotowania. Bo przecież nie wszystko co w przedszkolu czy szkole się na zajęciach wydarzy da się przewidzieć. Niektóre sytuacje pojawiają się nagle. I wtedy AI w telefonie może być przydatne. Na przykład do szybkiego przygotowania edukacyjnej bajki z morałem. Oczywiście z morałem, nawiązującym do zaistniałem sytuacji. 

Co sprawdzałem? Wiedzę i umiejętności praktyczne. Będę robił tak częściej. Na ostatnim egzaminie było spontanicznie. Ale jak przemyślę i staranniej przygotuję to będzie jeszcze lepiej. 

Zamiast zwalczać smoki lub się przed nimi chować, lepiej jest się z nimi zaprzyjaźnić. To dygresja do wykładu z tegorocznego Ideatorium. Nie zakazywać używania narzędzi, które są dostępne na co dzień lecz uczyć korzystania. Jeśli egzamin nie sprawdza wiedzy pamięciowej, to "ściągi" i smartfony nie są groźne. Nie trzeba ich zwalczać. Co więcej, można zachęcić do wykorzystywania. Zamiast tracić czas, energie i pomysłowość w zakazywanie a potem śledzenie i wykrywanie korzystania z telefonów z internetem lub narzędzi, korzystających z AI, lepiej je wykorzystać. Tak jak w judo - wykorzystać siłę przeciwnika. Zamiast uciekać przed smokami czy z namiętnością zwalczać je, lepiej sie z nimi zaprzyjaźnić i współpracować. Ale żeby było to możliwe, trzeba poznać te narzędzia i nauczyć się z nich korzystać. Sensownie korzystać. To wymaga wysiłku i uczenia sie. A czy ucieczka i zwalczanie nie wymaga wysiłku? Nawet większego! Samemu trzeba wybrać rodzaj aktywności. 






Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga i bym mógł zdobyć środki na opracowanie i upowszechnienie e-booków, związanych z tym blogiem, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy.

A skoro zapraszasz mnie na kawę (stawiasz kawę?), to masz prawo pytać o interesujące Cię sprawy oraz sugerować poruszenie interesujących Cię tematów na niniejszym blogu. O czym chciałabyś (chciałbyś) jeszcze przeczytać a czego na razie nie ma na tym blogu? Co chcesz skomentować? Napisz w komentarzach pod niniejszym wpisem.

23.06.2024

Wsparcie twórcy niniejszego bloga, pierwsza próba monetyzacji

 

Skoro są nowe możliwości otrzymania dodatkowego wsparcia finansowego od czytelników, to dlaczego z nich nie skorzystać? Piszę bo chcę, każdy może bezpłatnie czytać, bez abonamentu, bez kupowania dostępu. Teraz jest jednak dodatkowa możliwość wsparcia mojej blogowej twórczości. Bym mógł zdobyć środki na opracowanie i upowszechnienie e-booków, związanych z tym blogiem. Małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy.

To są moje pierwsze próby w monetyzacji. Chcę poznać  ten proces, chcę się czegoś nauczyć by potem podzielić się z moimi czytelnikami i studentami. Chcę lepiej poznać współczesne możliwości i zasady działania. Praca w rozproszeniu i w dużym stopniu niezależna. Niczym energia odnawialna, produkowana w wielu, niezależnych miejscach, bez centralizacji, koncentracji i dużego uzależnienia.

A skoro zapraszasz mnie na kawę (stawiasz kawę?), to masz prawo pytać o interesujące Cię sprawy oraz sugerować poruszenie interesujących Cię tematów na niniejszym blogu. O czym chciałabyś (chciałbyś) jeszcze przeczytać a czego na razie nie ma na tym blogu? Co chcesz skomentować? Napisz w komentarzach pod niniejszym wpisem.

Poczuj sie jak współtwórca. I jak współwydawca. Masz możliwość sprawstwa. Niewielkim kosztem i prostą metodą. Kilka kliknięć i trochę słów na klawiaturze wklepanych. Niewielki wysiłek. A jednak jakaś współpraca w zakresie tworzenia i upowszechniania treści. Skorzystasz?

22.06.2024

Czy rzeczywiście od smartfonów głupiejemy?

Slajd z wykładu o smartfonach w ręku uczniów...


Zazwyczaj myślimy o ewolucji, że to było dawno, dawno temu, gdzieś daleko, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w czasach dinozaurów i na innym kontynencie. Ale procesy ewolucyjne zachodzą cały czas, tak jak cały czas działa grawitacja czy pole elektromagnetyczne. Nie znikają nawet wtedy, gdy o nich nie myślimy.

Ludzkie organizmy cały czas podlegają procesom ewolucji. Naukowcy niedawno zauważyli, że nasze mózgi nieco się zmniejszyły w ciąg ostatnich kilku tysięcy lat. Nasz wielki mózg, nasza chluba i duma, siedlisko inteligencji miałby się zmniejszać? Jak to, przecież w porównaniu do człowieka jaskiniowego stworzyliśmy niewiarygodną cywilizację z wieloma wynalazkami! Jesteśmy przecież mądrzejsi i inteligentniejsi od jaskiniowców z epoki kamienia. Jak to więc możliwe, że średnia wielkość mózgu nieco się nam zmniejszyła? Może to efekt lepszej organizacji neuronów w mózgu, optymalizacji. I mimo, że mózg jest mniejszy to lepiej pracuje? A może nie potrzebujemy już tak dużych mózgów, bo lepiej ze sobą współpracujemy? Człowiek to gatunek społeczny. Ot i mamy zagwozdkę z tym mózgiem, z naszą dumą. Cieszyć sie z wielkości czy z efektywności?

Często możemy się spotkać z argumentami, że przez używanie telefonów komórkowych głupiejemy. potwierdzenie znajdujemy ponoć w życiu codziennym.  W mediach społecznościowych nie brakuje memów o tej tematyce. Czyżby proces utraty inteligencji dalej postępował? Mózgi się nam zmniejszają a my głupiejemy? Dlaczego?

Na dowód tego, że głupiejemy przez używanie smartfonów, podawany jest przykład z pamięcią. Ile teraz pamiętasz, drogi czytelniku, numerów telefonów, tych do rodziny, do znajomych? Ja pamiętam teraz tylko jeden. Swój, bo go często podaję innym osobom. A przecież w czasach telefonów analogowych pamiętałem co najmniej kilka. Wtedy lepiej wykorzystywałem swój mózg? Przez telefony komórkowe nie ćwiczymy pamięci, bo wszystko jest przecież zapisane w tym urządzeniu. Głupiejemy bo mniej używamy swoich mózgów? Nie trenujemy go w zapamiętywaniu? A ten jak nie ćwiczony mięsień zanika? Tak zanikają możliwości naszych mózgów? Minimalnie ale jednak? 

Ale spójrzmy na to zagadnienie nieco szerzej. Faktycznie, pamiętamy mniej numerów telefonów. Lecz za to pamiętamy inne liczby: PIN do kardy bankomatowej, PINy i hasła do komputerów, telefonu, różnych kont internetowych. Więc też pamiętamy liczby. Tylko inne. Telefon komórkowy jest naszą pamięcią zewnętrzną, naszym dodatkowym mózgiem. I to nie pierwszym. Tak, tak, już wcześniej korzystaliśmy z pamięci zewnętrznej, pozamózgowej. I to przez wieki. 

Gdy pojawiało się i upowszechniało pismo, to Sokrates narzekał, że pismo zniszczy pamięć. I miał rację, mniej musieliśmy pamiętać, bo mieliśmy zapisane. A o tym narzekaniu Sokratesa wiemy tylko dlatego, że spisał je Platon. Czyli dzięki pismu. To może pismo nie było ono takie złe, jak się początkowo wydawało? Czy podobnie będzie ze smartfonami?

Pismo zmieniło nasz sposób używania mózgu. Wymusiło na nas myślenie linearne, bardziej logiczne. Nie byłoby współczesnej nauki, gdyby nasi przodkowie nie wymyślili linearnego pisma i gdyby kultura przez długie wieki nie funkcjonowała w cywilizacji piśmiennej. Mimo strat zyskaliśmy coś bardzo ważnego. Bilans jest bez wątpienia dodatni. Współcześnie nie narzekamy na pismo i czytelnictwo. Przy okazji dodać warto, że przecież dawniej nawet numery telefonów zapisywaliśmy w notesach. To były nasze papierowe pamięci zewnętrzne, prekursor tego, co mamy w smartfonach. Teraz zapisujemy w pamięci telefonów komórkowych. Jak telefon "padnie", to jesteśmy pozbawieni swojej pamięci. I jesteśmy bezradni. Tak jak kiedyś byliśmy bezradni, gdy zgubiliśmy notes z numerami telefonów do znajomych, instytucji, do fachowców. Ginęła nam cała sieć misternie budowanych kontaktów. Jakby ktoś wyciął nam kawałek mózgu lub jak po udarze, gdy tracimy część wyuczonych umiejętności.

Tak jak kiedyś pismo zmieniło sposób używania naszego mózgu, tak teraz nowe technologie nas również zmieniają. Ewolucja trwa, i to nie tylko ta kulturowa lecz i ta biologiczna. Czy efekty pisma oraz używania smartfonów zostawią jakiś widoczny ślad w naszych mózgach? Zapewne tak. Będzie to można zmierzyć i policzyć. W sumie to naukowcy już to badają i mierzą różnymi urządzeniami. Próbują przyłapać ewolucję na gorącym uczynku.

Wróćmy jeszcze do naszych dużych mózgów i procesów ewolucyjnych. Naukowcy nie mogli porównać ewolucji ludzkich mózgów do podobnych nam istot. Brak współcześnie żyjących innych ssaków naczelnych z grupy człowiekowatych. Ale sprawdzili to na mrówkach. Wśród tych owadów jest wiele różnych gatunków i o różnych stopniu życia społecznego. Było co porównywać. Zbadano więc wielkość mózgów u różnych gatunków mrówek. I cóż się okazało? Że u gatunków o większej socjalizacji i bardziej zaawansowanych społecznościach mózgi są nieco mniejsze niż wynikałoby to z wielkości ciała i w porównaniu do gatunków o mniejszej socjalizacji i mniejszych liczebnie społecznościach. Mniejsze mózgi a społeczności owadzie sprawniej działają?

Mózg i u mrówki i u człowieka to bardzo kosztowny energetycznie organ. Na jego pracę trzeba dużo energii. A ewolucja tak działa, że ogranicza zbędne wydatki. Pojedyncza mrówka nie musi wszystkiego pamiętać, jeśli pamięta to jej siostra. Kluczem jest więc współpraca w kolonii i tak zwana pamięć zbiorowa. Filozofowie mówią o konekywiźmie, połączeniu i pracy w sieci. Nasza wiedza i nasza cywilizacja jest zarówno kumulatywna jak i konektywna. Dzięki pamięci zewnętrznej, takiej jak pismo, możemy kumulować wiedzę. Bo nie znika wraz ze śmiercią osobnika. Przypomnę jeszcze to, co już wielokrotnie pisałem na tym blogu - do naszej sieci społecznej, do sieci współpracujących mózgów dołączają nowe, nieludzkie obiekty w postaci komputerów. sztucznej inteligencji, a wcześniej książki i czasopisma. Konektywnie działający całościowy system tworzenia, przechowywania i udostępniania informacji i szeroko rozumianej wiedzy. Na samym naszym początku było to ludzka mowa (kultura oralna), potem dołączyło pisko (kultura pisma) a teraz dołącza przekaz elektroniczny z obrazami, dźwiękiem i filmem.

Morał z tej opowieści jest taki, że o sukcesie nie musi decydować wielki mózg indywidualisty lecz współpraca w grupie. Rozwój cywilizacji, postęp i wynalazki to efekt ludzkiej umiejętności współpracy. Tak więc człowieka stworzyła umiejętność współpracy i współdziałanie. Nawet nasze mózgi są duże właśnie dlatego, by obsłużyć bogate życie społeczne. Zapamiętać kto, z kim i dlaczego.

Jeśli chcemy być dumni z naszych społecznych bądź co bądź mózgów, to zwróćmy uwagę na współpracę. Smartfony taką współpracę nam ułatwiają. Zwolnione od zapamiętywania cyfr telefonicznych moce mózgu możemy wykorzystać do zupełnie czegoś innego. I wcale od tego nie zgłupiejemy. Choć możemy, ze smartfonami czy bez smartfonów. 

Jeśli więc zobaczysz gdzieś wędrujące mrówki, zmierzające do swoich gniazd i społeczności, to pomyśl drogi czytelniku o naszych mózgach i naszej ewolucji, w tym ewolucji do współpracy i współdziałania z innymi. Bez tej współpracy nie byłoby nawet radia ani radiowego felietonu czy niniejszego bloga. Ewolucja wciąż zachodzi a jej efekty można zobaczyć i doświadczyć.

Skoro współpraca jest tak ważną kompetencją, to może powinniśmy na nią zwracać więcej uwagi w edukacji szkolnej? Numery telefonów łatwo przenieść do dowolnej pamięci zewnętrznej, a czy da się tak zrobić z umiejętnością współpracy? Jak myślisz?

Tekstowa i poszerzona wersja radiowego felietonu w Radiu Olsztyn.

21.06.2024

Czy nagrywać wykłady dla studentów?

Muzeum Kinematografii w Łodzi.
Czy nagrywać wykłady? Nagrywać i udostępniać? Jak studenci będą mieli nagrane, to przestaną przychodzić na wykłady! Być może. Jestem wierny starej tradycji akademickiej i nie sprawdzam listy obecności na wykładach. Bo wykłady są nieobowiązkowe. Są dla tych co chcą i potrzebują. Nie chcę zabierać tej odrobiny wolności i odpowiedzialności za siebie oraz swój proces uczenia się. Owszem, czasem bywa pusto na sali wykładowej. I nie jest to przyjemne uczucie dla wykładowcy. Skłania jednak do przemyśleń o sens i pryncypia. Czy studenci są po to, żeby sprawiać mi satysfakcję? Czy są damami do towarzystwa by poprawiać mi nastrój? Czy treści i sposób przekazywania tej treści jest sensowny i jest dobrą odpowiedzią na szeroko rozumiane potrzeby społeczne i edukacyjne?  Dyskomfort składnia do takich właśnie przemyśleń. Na wykładzie są interakcje. A przynajmniej mogą być, jeśli stworzyć im do tego warunki. Tak jak na każdym spotkaniu w kontakcie. Może więc na tym się skupić? Jeśli wykłady będą obowiązkowe, ze sprawdzaniem listy obecności, ze straszeniem "to będzie na egzaminie", to stracimy jeden z elementów szeroko rozumianej ewaluacji. Ewaluacji nie tylko naszych wykładów, nie tylko ambicji i dojrzałości studentów lecz i całej sytuacji edukacyjnej na uniwersytetach. A jeśli wykłady zostaną nagrane i będę dostępne w dowolnym momencie, to co zmotywuje studentów do uczęszczania na wykłady? No właśnie, co?

Przecież podręcznik student czyta kilka razy, np. w czasie powtarzania do egzaminu czy kolokwium. A dlaczego wykład ma być jednorazowy jak torebka foliowa z supermarketu? W tym roku nagrywałem swoje wykłady od czasu do czasu, bez większego przekonania. Na Teamsach, w czasie wykładów hybrydowych. W przyszłym roku będę to robił częściej. Dojrzałem do tego. Doświadczyłem na sobie. Jak, skoro nie jestem studentem? Jako słuchacz konferencji naukowych, spotkań webinariowych itp. Nie zawsze mam czas być gdzieś daleko, nawet w formie online. Jeśli jednak mogę uczestniczyć zdanie, w trybie asynchronicznym, to korzystam. Nie zawsze wszystko zanotuję. A jak jest wykład i spotkanie nagrane, to mogę wrócić, tak jak do treści w podręczniku. Mogę przewinąć do przodu, pominąć niektóre fragmenty, tak samo jak w trakcie czytania podręcznika. Dlaczego wykład mówiony, z pokazem, ma być gorszy w odbiorze od podręcznika? Skoro ja z takiej formy z zadowoleniem korzystam, to może podobnie odbierają treści także i studenci?  

Nagrane wykłady, zarówno w formie wideo jak i audio (podcasty) są współczesną formą podręcznika. Są elementem przekazywania treści w powstającej kulturze po piśmie. Czy zezwalamy tylko na jednorazowe zajrzenie do podręczników? Nie zapamiętałeś, to możesz tylko skorzystać z bryków i notatek? Raczej nie. Wręcz zachęcamy do wielokrotnego powracania do podręcznikowej treści. I zalecamy nawet kilka różnych podręczników, pojedyncze artykuły, różne omówienia. A dlaczego nie miałoby być tak w odniesieniu do wykładów? Jeśli chce jeszcze raz wysłuchać, to musi czekać cały rok? 

Owszem, nagrywanie wykładów niesie ze sobą konieczność nauczenia się wielu nowych umiejętności, tworzenie innego scenariusza wykładu, już nie półtoragodzinnego jest w małych, samodzielnych porcjach. To tak jak przerobienie długiego filmu kinowego na serial telewizyjny. Takie dwie wersja reżyserzy i producenci planują już na etapie pisania scenariusza a potem kręcenia zdjęć. Może i my tak planujmy wykłady?

Trzeba się także nauczyć obsługi nowych programów, nauczyć występować przed kamerą, montować nagranie, poprawiać, miksować. Kiedyś uczyliśmy się przygotowywać folie do rzutników pisma, potem prezentacje multimedialne. A teraz w kompetencjach wykładowcy będzie konieczność nie tylko przygotowania lecz i nagrania wykładu a potem jego udostepnienie. Przydaliby się dodatkowi pracownicy obsługi technicznej. Cały zespół ludzi. Powoli do tego dojrzeją uczelnie, gdzieniegdzie powstają już centra dydaktyczne, wspierające nauczycieli akademickich. Jaskółki zmiany i nowego uniwersytetu. Jednak większość z nas musi uczyć się i tak przygotowywać materiały samodzielnie i metodami chałupniczymi. Ale jak inaczej przygotować się na nadchodzące zmiany? Kiedy już pojawią się odpowiednie możliwości techniczne i pojawi się wsparcie techniczne, to co wtedy? Czy będziemy wiedzieli o co prosić, czego oczekiwać, jak się przygotować? Dopiero wtedy zaczniemy się uczyć? To, tak jakby chirurg zaczął się uczyć dopiero przed operacją... zatem nie czekaj, aż będziesz musiał/musiała bo wszyscy już tak robią. 

A tak na marginesie - ostatnio na moim blogu dominuje tematyka edukacyjna (mniej jest treści przyrodniczych). Oddaje to stan nie tylko mojego ducha lecz także zachodzącej głębokiej transformacji. Coś wrze niczym w garnku z zupą, coś fermentuje, niczym  sok roślinny po dodaniu drożdży. Co i kiedy z tego coś się urodzi? Jaki to będzie świat akademickiej codzienności?

20.06.2024

Razem z Radiem Olsztyn będę objaśniał świat, w czasie lata

Eksponat z Muzeum Kinematografii w Łodzi. 
 

Felietony objaśniające świat przyrody. To moja nowa przygoda. W ramach letniej ramówki Radia Olsztyn "Radio Olsztyn Objaśnia Świat" od 24 czerwca na antenie codziennie felieton. A raz w tygodniu felietonowo będę objaśniał świat i ja. Jeszcze nie znam nazwisk innych felietonistów radiowych. Jestem bardzo ciekawy jak to wyjdzie.

Była już moja przygoda z podcastami w Radiu UWM FM, a 40 lat temu było studenckie Radio Emitor. Od tamtych, studenckich czasów, świat, także ten radiowy, ogromnie się zmienił. Mam okazję tego doświadczać. Wszystko to w ramach trzeciej (społecznej) misji uniwersytetu. A także w ramach ogromnej transformacji systemu edukacji (o tym napiszę innym razem). Bo uczymy się całe życie, a uniwersytet dociera do nietypowych studentów. Od lat popularyzuję naukę w różnej formie, nie tylko na blogu, nie tylko na piknikach naukowych, nie tylko w czasie zajęć dla szkół. Także w mediach. Poszerzamy ekosystem edukacyjny. I ja też uczestniczę w tej wielkiej ewolucji edukacji. Uczestniczę i jednocześnie odkrywam. Sam dla siebie i dla innych. To wynika z powinności uniwersytetu: nie tylko uczestniczyć w życiu naukowym i społecznym regionu lecz także odkrywać i objaśniać świat. 

Felieton radiowy to wymagająca bardzo krótka forma. Trudna, tym bardziej, że nie mam radiowego głosu. Tym trudniej będzie wzbudzić zainteresowanie. Mam pod górkę (a kto we współczesnym świecie nie ma?). Nowe wyzwanie. I wbrew pozorom bardzo z uniwersytetem i transformacją edukacji związane. Uświadomiłem sobie to dobitnie na pierwszym nagraniu. Przyda mi się bardzo w codziennej, uniwersyteckiej dydaktyce. Mam na myśli zdobywane doświadczenie a nie jedno nagranie...

Edukacja to sprawa nas wszystkich, współpraca uniwersytetu i naukowców z mediami publicznymi to jak najbardziej pożądana aktywność. To nie tylko rozrywka lecz przede wszystkim budowanie nowoczesnego ekosystemu edukacji. Odkrywanie i budowanie środowiska, w którym można się dobrze uczyć. Także małymi porcjami, pozaformalnie i niezależnie od wieku. 

W ciągu wakacyjnych miesięcy ukaże się 10 moich radiowych felietonów. Chcę komentować bieżące zjawiska przyrodnicze oraz objaśniać fascynujący świat organizmów żywych wokół nas. Czytelniku bloga i słuchaczu Radia Olsztyn, w komentarzach pod niniejszym postem możesz umieścić swoje pytania i propozycję tematów na felieton. W miarę możliwości postaram się uwzględnić i wykorzystać na antenie. 

A zatem:

Dzień dobry,

jestem ekologiem, entomologiem, hydrobiologiem oraz popularyzatorem nauki, interesuję się także ewolucją i filozofią przyrody. Na co dzień pracuję na Wydziale Biologii i Biotechnologii UWM w Olsztynie.

Stanisław Czachorowski,

w Radiu Olsztyn będę Państwu wyjaśniał złożony i fascynujący świat przyrody. Będę opowiadał o niezwykłym świecie roślin, zwierząt, grzybów i mikroorganizmów, które spotykamy na co dzień, także w czasie wakacji i letniego urlopu w Krainie Tysiąca Jezior.

Chcę państwa zainspirować do uważnego obserwowania przyrody i zachęcić do refleksji. Chcę zachęcić do nauki obywatelskiej. Wy też możecie uczestniczyć w tym procesie poznawania i odkrywania świata przyrody.

Tak sobie przygotowałem. A jak wyszło? Usłyszycie i zobaczycie w mediach Radia Olsztyn, nie tylko na antenie ale i w mediach społecznościowych. Bo nawet radio dzisiaj wygląda inaczej. Jest nie tylko do słuchania lecz i do czytania oraz do oglądania. Przygotowałem sobie powyższy tekst, zgodnie z sugestiami, lecz nagrywający pan z radia zasugerował zmiany. Bardzo życzliwie i taktownie, nie narzucająco. Szybko musiałem zmodyfikować (bo miał rację i lepiej słuchać rad fachowców). Improwizować na miejscu przy sporym stresie.

Potem inny pan redaktor techniczny (już w studio) życzliwie wprowadzał mnie w dobrą atmosferę i taktownie uczył jak mówić, by lepiej wyszedł materiał. Coś dostrzegłem, coś zrozumiałem, czegoś się nauczyłem. Teraz wiem więcej jak się dobrze przygotować merytorycznie i emocjonalnie do kolejnego nagrania. Podejrzałem także proces montowania dźwięku. Wszystko to przyda mi się w pracy akademickiej. Gdy będę chciał przygotowywać podcasty jako wykłady. Niestety, na uczelni nie mamy takiej dobrej, profesjonalnej jednostki do nagrywania wykładów i tak dobrego środowiska do uczenia się radiowego mówienia. I tak dobrych i życzliwych edukatorów. Przychodzenie do radia, by się w gruncie rzeczy samemu uczyć, jest przyjemnością. Mimo strachu, mimo tremy, chcę tam przyjść z kolejnymi nagraniami i kolejnymi felietonami. A gdyby tak moi studenci, którzy też mają swoje obawy, swój stres, chcieli przychodzić na zajęcia z podobnych powodów? By się świadomie uczyć i rozwijać, by widzieć gdzieś na horyzoncie swoje miejsce pracy i by czuć, że to, czego sie uczą, jest im na prawdę do czegoś potrzebne.

Uczymy sie w każdym miejscu i przez całe życie. Potrzebna tylko kompetencja uczenia się, refleksji i dobre środowisko do własnego rozwoju. Chciałbym, żeby mój uniwersytet był takim miejscem. Postaram się zrobić wszystko, co mogę, by go do takiego stanu przybliżyć. Siebie i mój uniwersytet. Że z motyką na słońce? Siebie na pewno mogę zmienić, to jest w zakresie moich możliwości i kompetencji. A uniwersytet? Zrobię to co mogę i jestem w stanie, z tym czym mam do dyspozycji i tu gdzie jestem (czyli na mało ważnym podrzędnym stanowisku). W podobnej sytuacji jest wielu nauczycieli w szkołach i na uczelniach wyższych. Mimo, że to niewiele, to warto to zrobić... 

Mały okruch z mojego dziennika refleksji. O tym jak się uczę i rozwijam. Może jeszcze komuś te przemyślenia się przydadzą? Niby będę w Radiu Olsztyn objaśniał świat przyrodniczy jako ekspert, jako ten, który wie więcej, ale jednocześnie będę się uczył jak mówić by być słuchanym. I jak przygotować podcasty. Na uniwersytecie muszę robić to sam, w warunkach domowych i na amatorskim sprzęcie czy oprogramowaniu. Chyba, że będę poszukiwał współpracy ze środowiskiem pozauniwersyteckim. W ramach odkrywania nowego ekosystemu edukacyjnego. Lub będę szukał nieoczywistej wspołpracy na uniwersytecie.

We współpracy można więcej. Można się specjalizować i nie trzeba umieć wszystkiego. Każdy wie i umie coś, nikt nie wie i nie umie wszystkiego, a razem wiemy i potrafimy bardzo dużo.  

Zatem, po przesileniu letnim, po nocy świętojańskiej i szukaniu kwiatu paproci, także i dla mnie zacznie się coś nowego. Witaj przygodo!

19.06.2024

W edukacji ciągle bez zmian na lepsze

 

Po pół roku aktywności nowej władzy nie widać sensownych i wartościowych zmian w edukacji. Są tylko niewielkie, kosmetyczne i trzeciorzędne działania. Plaster na głęboką ranę. To za mało. Sam brak szkodzenia nie jest wystarczający. Bo wyzwania są ogromne. A czas nam ucieka. Wraz z końcem roku szkolnego kolejni wartościowi nauczyciele odchodzą ze szkoły. Może także dlatego, że brak nadziei na szybkie i sensowne zmiany?

Pozostaje więc tylko żmudne zmienianie na dole. Zrobić to, co można (co da się), tam gdzie jesteśmy i z tym co mamy. I czekać na lepsze i mądrzejsze władze centralne. Takie, które dostrzegą zmiany w krajobrazie społecznym i będą miały odwagę podjąć dyskusję. Odejść od taniego populizmu i odważnie zabrać się za budowanie edukacji przyszłości. Przyszłości, która już jest, choć nierówno rozmieszczona. 

A czego ja się w tym roku akademickim nauczyłem, czego spróbowałem oraz jakie refleksje się narodziły? Okazało się, że coś jednak można zrobić, wbrew narzekaczom i Konopielkowym hamulcowym. Kontynuowałem dziennik refleksji, wykorzystałem metodę projektu, poczyniłem kolejne kroki by odejść od cyfrowego oceniania, włączyłem trochę  aktywizujących momentów na wykładach i niektóre wykłady zrobiłem w wersji hybrydowej, łącznie z nagraniem i udostępnieniem studentom.

Co planuję w najbliższym roku akademickim? Nagrywać wykłady i je udostępniać studentom. Podręcznik czyta się wiele razy, np. przy powtarzaniu materiału. Dlaczego wykład miałby być jednorazówką? Jeśli będzie nagrany, to studenci będę mogli w całości lub we fragmentach odsłuchiwać wiele razy. I zamierzam przygotować wykłady także w formie podcastów. Audiobooki do słuchania w dowolnym czasie i dowolnym momencie. Uświadomiłem sobie, że prognozowana kultura po piśmie (przez Jacka Dukaja) już zaistniała i się rozwija. Warto więc szukać właściwych dla niej środków wyrazu i komunikacji. Owszem, to duża trudność. Lecz jednocześnie przyjemność i ekscytacja odkrywaniem zupełnie nowych przestrzeni, nowego świata. Edukację i uniwersytet wymyślamy na nowo. Zostanie w nim sporo starych elementów, część zostanie zmodyfikowana a część będzie zupełnie inna. Tak jak to w ewolucji bywa. 

Zbliżam się do końca aktywności zawodowej. Dla mnie to raczej zmierzch i kończenie niż zdobywanie świata i wielkie plany. Chcę pokończyć rozpoczęte dzieła i przekazać pałeczkę młodszym. Ale każdy dzień mojej pracy, aż do emerytury, chcę wykorzystać na odkrywanie i eksperymentowanie. Chcę współtworzyć kumulatywnie ludzką i akademicką kulturę. Do ostatniego dnia pracy. A nawet dłużej. Bo przejście na emeryturę nie kończy aktywności. Widzę to po wielu aktywnych i wartościowych ludziach z mojego bliższego i dalszego otoczenia. 

Nawet stare i martwe drewno w puszczy jest siedliskiem życia dla wielu unikalnych gatunków. Umieranie i rozkład trwa długo. I jednocześnie daje życie nowym gatunkom. Liczy się proces. 

15.06.2024

Rytm konferencji i czas owocowania

Dworzec kolejowy w Pradze. Nawiązanie do podróży. 

Jest czas wzrostu i inwestycji oraz czas plonowania, owocowania. W nauce najczęściej jest długi okres odroczonej nagrody. Inwestowanie w wiedzę i w siebie wymaga cierpliwości i patrzenia daleko do przodu. W nauce i dydaktyce najwięcej dzieje się w czasie dyskusji i rozważań, tego, czego nie widać. To proces, który dopiero później kończy się wymiernymi efektami w postaci odkryć, publikacji, podsumowań. Dyskutujemy w sposób niezaplanowany, gdy spotykamy się z innymi ludźmi o tych samych zainteresowaniach. Takim niezaplanowanym spotkaniom służy dobrze zaprojektowana przestrzeń w pracy akademickiej. Przestrzeń może być izolującą lub stwarzająca okazje do spotkań, na przykład pokoje socjalne, kawiarnie, czytelnie itp. Spotykamy się także w przestrzeni wirtualnej: w grupach w mediach społecznościowych itp. Tutaj nie przestrzeń fizyczna sprzyja (lub utrudnia) spotkaniom a własne zaprojektowanie kontaktów online. To są grupy w social mediach, to aktywność na swoich profilach i podporządkowany temu algorytm. Sami go w jakimś stopniu kształtujemy przez codzienne wybory. I codzienna aktywność lub jej brak. Na kształt architektoniczny budynków nie mamy za bardzo wpływu lecz na swoją przestrzeń wirtualnych kontaktów - mamy, i to całkiem spory. Narzekamy na internet i rzeczywistość ekranową, ale w dużym stopniu jej użyteczność wynika z naszych nawyków oraz kompetencji cyfrowych. I nie chodzi tylko o używanie programów lub urządzeń. Bardziej o to, w jaki sposób je wykorzystujemy. Można dobrze i efektywnie a można głupio i szkodliwie. Jeśli włożymy za ciasne buty (to nasz wybór), to nie ma co narzekać na ból stóp i szewca. W takich butach daleko nie zajdziemy, świata nie odkryjemy. Pozostanie pamięć o przykutych doznaniach. Być może nawet rany na stopach. 

Są jeszcze spotkania planowane: na miejscu pracy w postaci spotkań seminaryjnych, referatów, zaplanowanych dyskusji. Jeśli nie ma ciekawości i woli na takie spotkania, to ich po prostu nie ma. Sale świecą pustkami. Są, ale niewykorzystane. Ale i w tym aspekcie można szukać kontaktów zewnętrznych. Temu służą konferencje naukowe. W jednym miejscu zbierają się ludzie z różnych miejsc. I dyskutują, przedstawiają swoje wyniki badań, dzielą się refleksjami. W ostatnich latach te kontakty zewnętrzne są łatwiejsze, bo możemy spotykać się na webinariach - być u siebie a jednocześnie być z kimś daleko. Naukowcy aktywnie wyszukują interesujących ich konferencji i spotkań online. Rozproszeni specjaliści mogą się liczniej zebrać w jednym czasie i w jednym miejscu, nawet jeśli jest to tylko przestrzeń wirtualna. A jak jest więcej głów to i łatwiej o motywującą do aktywności masę krytyczną. Niczym jak w bombie atomowej.

W coraz większym stopniu mój rytm konferencyjny wynika z zaproszeń. Jeżdżę z wykładami zamawianymi. Po części wynika to z możliwości finansowych, po części z utrwalonych już kontaktów. Nie zmienia to faktu, że sam aktywnie wyszukuję interesujących mnie spotkań naukowych i dydaktycznych. I wyjeżdżam lub łączę się online. Po każdym spotkaniu zostaje sporo w głowie, co musi być "przetrawione". Po czasie łowów nastaje czas suszenia sieci. 

Konferencje i spotkania są jak inwestycje. Są jak rośliny, które w końcu owocują. Tyle, ile nazbierała wcześniej (energii i substancji), tyle i takie rodzi owoce. Małe i kwaśne lub dużo i słodkie, pożywne, chętnie wyszukiwane i zbierane przez innych. Owoce łatwo dostrzegamy. Lecz samego procesu wzrostu, procesu inwestycji i gromadzenia wrażeń, zazwyczaj już nie dostrzegamy. Bo nie jest widowiskowy. Często wiąże się z dużym wysiłkiem i pomyłkami. A my spragnieni jesteśmy widoku sukcesów a nie wysiłku i porażek. 

Ciągle się rozwijać? A kiedy owocować? Systematycznie, co roku czy raz na całe życie? Czy się zdąży przed śmiercią wykorzystać zgromadzone zapasy? Dlatego w późniejszym okresie pojawia się mniej inwestowania a więcej owocowania. I chyba w takim okresie swojego życia zawodowego, naukowego i dydaktycznego już jestem. Narasta coraz mocniejsza potrzeba podzielenia się tym, co w sobie nagromadziłem. Potrzeba rozdania, niech idzie w świat i służy innym. Tak jak z owoców korzystają inne organizmy. Jedne zjadają i niszczą nasiona, inne zjadają i roznoszą nasiona gdzieś dalej. Rozprzestrzeniają. W przyrodzie jest dyspersja osobników, w kulturze dyspersja myśli. 

13.06.2024

Czy studenci powinni na zaliczenie kolorować rysunki?

Studenci kolorujący obrazki... czy to infantylizacja?


Działo się to w Urwitałcie, Mazurskim Centrum Bioróżnorodności i Edukacji Przyrodniczej Kumak. Jest ciekawiej niż od razu pomyślisz. Studenci biologii, którzy niczym dzieci kolorują obrazki. I jeden z nich mówi. O, gdyby tak na kolorowaniu wyglądało zaliczenie z przedmiotu x (tu pada nazwa przedmiotu). W pierwszym momencie pomyślisz, że to infantylizacja, spadek ambicji i poziomu nauczania, zamiast rzetelnej wiedzy zwykłe "pokoloruj". Ja dostrzegłem coś więcej i coś co ma sens.

Pytanie pierwsze, co się wydarzyło, że przechodzący obojętnie studenci obok stolika z kolorowankami w Centrum Bioróżnorodności Kumak z ochotą zasiedli do kolorowania, ku zdziwieniu innych. Usłyszeli, że pokolorowane rysunki mogą być zeskanowane i pojawia się na ekranie obok, z animacją ekosystemu wodnego. A więc to poczucie sprawstwa i chęć sprawdzenia czy i jak to działa, sprawiły, że z dużą ochotą i radością zasiedli do pozornie dziecinnej czynności. Wcale nie ich zdziecinnienie, jak można by pomyśleć patrząc z boku. 

A teraz wróćmy do zaliczenia przedmiotu w formie kolorowanki. Jak należałoby zaprojektować działania, aby kolorowanie rysunku było głębokim przetwarzaniem i utrwalaniem wiedzy? By odczuwali radość i motywację i wynosili utrwaloną wiedzę. Duże wyzwanie do projektowania procesu uczenia się. Już nad tym myślę. Bo dostrzegłem cos więcej niż tylko "zaniżanie poziomu" i sprowadzanie zaliczenia do "pokoloruj obrazek". A przecież takich memów nie brakuje w mediach społecznościowych. Mają dowodzić zaniżania poziomu edukacji i infantylizację uczniów. 

Uczenie się i powtarzanie mogą sprawiać radość a nie stres i przygnębienie. Trzeba jednak kreatywnego podejścia. Macie jakieś pomysły jak to zrobić? Pozory mogą mylić a pochopne wyciąganie wniosków może prowadzić na manowce i świadczyć o naszej infantylnej wyobraźni o edukacji nawet na poziomie wyższym.

Na tak postawione na Facebooku pytanie szybko dostałem odpowiedź i przykład: 


Anna Turula napisała: Odpowiadam na pytanie "Jak należałoby zaprojektować działania, aby kolorowanie rysunku było głębokim przetwarzaniem i utrwalaniem wiedzy?" Ca. 20 lat temu opracowałam kolorowankę do nauki wymowy (grafika wyżej), w której kolor danego elementu ma tę samą samogłoskę / dyftong w wymowie, co słowo na elemencie (np. THREE = GREEN bo [i:]). Mogę sobie wyobrazić taką kolorowankę dla biologii (coś, czego nazwa mieści się na elemencie ma jakiś kolor lub jakiegoś koloru nabiera (biolog może wiedzieć, co z tym zrobić, ja tylko spekuluję).

Nie jestem więc pierwszym ani jedynym, który poważnie pomyślał o kolorowankach dla studentów. Bo przecież nie chodzi o samo kolorowanie. Chodzi o przetwarzanie treści, a kolorowanie jest jedynie elementem tego złożonego procesu. Do dobrego zapamiętania i ugruntowania wiedzy nie wystarczy raz usłyszeć na wykładzie czy raz przeczytać w książce. Potrzebne powtarzanie. I wiemy, że powtarzanie powinno odbywać się przez przetwarzanie wiedzy na różne sposoby. Nie ciągle tak samo tylko inaczej. Czy egzaminy testowe i kolokwia są dobrym sposobem utrwalania wiedzy? Jakimś są, ale nie najskuteczniejszym. Dlatego myśląc o efektywności procesu uczenia sie warto poszukiwać nowych, nieszablonowych rozwiązań. Przede wszystkim po to, by urozmaicić. Bo jeśli wszystkie egzaminy i zaliczenia (oraz sposoby powtarzania i przetwarzania wiedzy) wyglądają tak samo, to wieje nudą i spada ich efektywność. Tak więc te nowe metody wspierają skuteczność także tych starych i tradycyjnych. Czy chciałabyś/chciałbyś przez cały rok jeść na śniadanie i obiad ciągle to samo? Podobnie jest z procesem uczenia się. Nuda nie służy zapamiętywaniu i rozumieniu. 

Nie wiem czy uda mi się wymyślić jakiś sposób z przetwarzaniem wiedzy w formie kolorowanek. Ale kusi by szukać i takich rozwiązań. Ziarno padło na podatny grunt, kiedyś wykiełkuje. Będę je co jakiś czas podlewał swoimi myślami.

12.06.2024

O kojącym duszę obserwowaniu przyrody i nauce obywatelskiej

Prezentacja wyników badań w formie plansz informacyjnych. Jest i dachówka z qr kodem. 
 

Co zmieniła pandemia? Zmusiła do częstszego korzystania z technologii kontaktów online. I to pozostało. Na przykład w pracy z mediami. W podróży byłem w stanie udzielić krótkiego wywiadu, z którego fragment wykorzystany został w materiale filmowym. Okres świąteczny, ja w podróży. Nie ma jak się umówić czy wysłać kogoś z kamerą. Ale odkryliśmy moc kontaktów zdanych i z tego korzystamy.

Wywiady dla mediów mają swoją specyfikę. To krótkie porcje informacji. Czasem bardzo krótkie. A komentarz jest tylko częścią materiału. Musi być wewnętrzna zgoda na spłycenie szerszego tematu i skrót do kilkunastu sekund (zamiast kilku minut). Ta zgoda wpisana jest w sam fakt udzielania wywiadu dla mediów. Przygotowanie to nie tylko kwestia kilkuminutowej wypowiedzi lecz także by zawarta była tam dobra, krótka wypowiedź. A to jest trudne. Wymaga sporych przemyśleń. Nie zawsze mi się to udaje. Ale się nie poddaję. Ciągle próbuję a każda okazja jest kolejną szansą. Zyskuję nowy kanał komunikacji i nowych słuchaczy. 

Wywiad przez telefon i z wykorzystaniem wi-fi. Bo łącze telefoniczne jest za słabe dla dobrej jakości obrazu. Tego nauczyła nas pandemia. I to już na stałe zostało - czasem przyjedzie kamera z operatorem, czasem trzeba się samemu wybrać do studia, a czasem za pośrednictwem internetu. i laptopa. Czasem z wykorzystaniem nawet zwykłego smarfonu - bo tu także jest kamera i odpowiednie oprogramowanie do wideotransmisji. 

O czym był wywiad? O obserwowaniu przyrody wokół nas. Podglądanie przyrody z okien pociągu to dla mnie przyjemność, niewiele się dzieje, jak w serialu, tylko większy ekran i z dodatkowymi efektami. A jeśli przez okno to także mniejsze zużycie prądu, podglądanie przez okno, lub siedząc na ławeczce lub w czasie spaceru. A jak to, co nas interesuje jest daleko, to za pośrednictwem kamer internetowych lub z fotopułapek. Możemy lepiej poznać przyrodę wokół nas. A nie tylko tę z telewizji, z dalekich krajów

To co za oknem, w domu, na balkonie (wysiej chwasty i obserwuj). Przykładem może być krótkie nagranie z fruczakiem gołąbkiem z marca br. Z okien pociągu widziałem liczne sarny, bażanty, gęsi gęgawe, żurawie, kwitnące drzewa, zbiorniki wodne, okresowe na łąkach polach i torfowiskach. To było w czasie podróżny na święta, i w czasie telefonu z prośbą o wywiad. 

Przyrodę możemy obserwować na spacerze, patrzeć jak rosną drzewa, kiedy zakwitają, kiedy owocują, co się pojawia. Jak w serialu tyle, że dzieje się na prawdę. Ślady na ścieżce, nad wodą, coś tu przechodziła. Dramaturgia i przygody. O ile umiemy obserwować i dostrzegać.

Kojąca przyjemność obserwowania i pożytek dla wiedzy. O ile podzielimy sie w wiarygodny sposób swoimi obserwacjami. Tak rozwija sie np. nauka obywatelska. I tu również z pomocą przychodzą nowe technologie, zarówno na etapie rozpoznawania gatunków jak i umieszczania danych z obserwacji i dedykowanych bazach danych. 

Zbliżają się wakacje, czas podróży i wypoczynku. W lipcu możemy włączyć się do ogólnoeuropejskiego liczenia motyli. Dzięki zdjęciom umieszczanym w mediach społecznościowych w ostatnich latach udało sie dobrze udokumentować ekspansję modliszki. Albo na przykład zebrać stanowiska występowania leśnych tulipanów. Z udziałem uważnych obserwatorów zbierane są dane o występowaniu raka sygnałowego. 

Wracając do świątecznego mini-wywiadu dla Polsatu - nie udało się przebić z przekazem tak jak chciałem. Sam napiszę na blogu tak jak chcę. Może zdarzy sie jeszcze inna okazja by opowiedzieć o tym w mediach o ogólnopolskim zasięgu? Musze jednak lepiej przemyśleć krótką wypowiedź. by każde słowo miała swa wagą a całość była spójna i niezdatna do cięcia na kawałki.

Tego lata poćwiczę z Radiem Olsztyn. Podjąłem się krótkich felietonów, objaśniających przyrodę. Człowiek uczy sie całe życie a ciągle wielu rzeczy nie umie. Uczenie się ustawiczne. Bo nauka daje przyjemność i przygodę. W czasie wakacji będę podnosił swoje umiejętności radiowego felietonowania. Jedno sie nie zmieni - będę opowiadał o przyrodzie i o nauce, 

11.06.2024

Migracje, edukacja i sztuczna inteligencja: wyzwania nie tylko dla uniwersytetów

Grafika wygenerowane przez Copilot, nawiązuje do starożytnego Rzymu, do którego napływają migranci czyli barbarzyńcy. Na gruzach Rzymu narodziła się nowa Europa. Czy i współcześnie skazani jesteśmy na konflikty i burzliwe zmiany?

Współczesny świat doświadcza ogromnych zmian demograficznych, technologicznych i kulturowych. Migracje stanowią istotny element tych przemian. Są jednocześnie skutkiem zmian jak i przyczyną. Ale migracje to zjawisko towarzyszące ludzkości od zarania dziejów. Homo sapiens od setek tysięcy lat był i jest wędrowcą. Migracje same w sobie nie są więc dla Homo sapiens czymś nowym. Skąd więc obawy?

Dziś, w dobie zmian klimatu i narastających konfliktów, przybierają one niespotykaną skalę. Bo jest nas na Ziemi 8 miliardów. Jest więc inna skala tych migracji. Podobnie jak w czasach upadku Cesarstwa Rzymskiego, kiedy to barbarzyńskie ludy z Germanii, Europy Wschodniej i Azji najeżdżały jego granice, tak i dziś Europa staje przed falą migracji, tym razem z Afryki i Azji. Już nie Ren dzieli oba świat lecz Morze Śródziemne. Żyjemy w czasach wielkiej zmiany i wielkiej transformacji. System i filozofia edukacji też temu podlegają. Zagrożenie i szansa. Na pewno impuls do dużych i głębokich zmian, przed którymi i tak nie uciekniemy. Sami je wywołaliśmy (np. ocieplenie klimatu Ziemi, nowe technologie). I nie da się przed nimi schować ani pod mamusiną poduszką ani do nawet w najbardziej wypasionym bunkrze.

Jak te migracje wpływają na systemy edukacji? Czy możemy wykorzystać edukację online i sztuczną inteligencję, aby stworzyć bardziej zindywidualizowany system kształcenia? I by podołać zupełnie nowym wyzwaniom? Czy technologie pomnażają nam problemy czy jednak mogą być pomocne w rozwiązywaniu tych nieoczekiwanych i trudnych zjawisk? Pytanie, na które warto spróbować odpowiedzieć.

Europa starzeje się demograficznie. Wielu krajom brakuje młodych pracowników, a migranci mogą stanowić cenną siłę roboczą. Jeszcze niedawno sami Polacy masowo migrowali do krajów europejskich. Jednak włączenie nowych migrantów do kultury Polski i Europy wymaga specjalnych działań. To się samo nie rozwiąże i nie rozejdzie po kościach. Zapowiedzią tych wyzwań są uchodźcy wojenni z Ukrainy, którzy nagle znaleźli się w polskich szkołach, często nie znając języka. Dorośli i dzieci – zupełnie różne sytuacje i wyzwania dla edukacji. Wspieranie ich integracji to wyzwanie, ale także szansa na wzajemne zrozumienie i współpracę. Bez przemyślanej edukacji nie ma integracji, są tylko mniejsze czy większe problemy. Edukacja to pilna potrzeba i inwestycja a nie filantropia czy fanaberia. W przyszłości będzie tak samo tylko bardziej. Bo przybędą migranci dużo bardziej odlegli kulturowo. Różnice będę większe. Czy mamy plan działania? Czy chcemy solidnie zainwestować? Teraz jedynie w popularnym dyskursie słuchać strach, zagrożenie i rozwiązania radykalne z barierami, drutami i chęcią strzelania, do tych, którzy się zbliżają. To nie jest działanie, które rozwiąże nasze problemy. Jest nieskuteczne i dodatkowo trudne moralnie do zaakceptowania. Kluczem jest edukacja, uwzględniająca migrantów w różnym wieku. Edukacja w różnych formach: kształceniu przez całe życie, z wiedzą dostępną w małych porcjach, z kształceniem formalnym, pozaformalnym i nieformalnym, z uczeniem się online i w kontakcie bezpośrednim. Dostosowując się do wyzwań i zupełnie nowej sytuacji musimy zmienić cały system szkolny. Stworzyć nowy ekosystem edukacyjny. Jeszcze nie wiemy jaki ma być w szczegółach, ale wiemy jakie stoją przed nami wyzwania. Czas na eksperymenty i szybkie wdrażanie. Bo nie mamy luksusu w postaci długiego czasu na przystosowywanie się. 

Jednym z kluczowych wyzwań, jakie przed nami stoją, jest kwestia edukacji migrantów. Musimy włączyć ich do naszej kultury i społeczeństwa, zapewniając im dostęp do wysokiej jakości edukacji. Dotyczy to zarówno języka polskiego, jak i wartości i norm obowiązujących w naszym kraju. A może wspólnego wypracowania nowych norm? Przykładem wyzwania, z którym mierzymy się już teraz, jest napływ uchodźców wojennych z Ukrainy. Polskie szkoły musiały błyskawicznie dostosować się do napływu uczniów nie znających języka polskiego. Nauczyciele nie byli przygotowani (tak jak nie byli przygotowani do pandemii i masowego korzystania z edukacji online). A jednocześnie uczniowie ukraińscy korzystali z nauczania online z własnego kraju lub z udziałem nauczycieli ukraińskich. Coraz większa hybrydowość, w wielu wymiarach. Może właśnie tak trzeba? Tworzyć rozwiązania hybrydowe i wielowymiarowe?

Kolejnym wyzwaniem jest rewolucja technologiczna, która zachodzi także w edukacji. Tu również rodzą się obawy i strachy, dostrzegamy także i negatywne skutki zbyt długiego siedzenia przy ekranach, korzystania z technologii AI itd. Edukacja online i sztuczna inteligencja otwierają przed nami nowe możliwości, ale jednocześnie rodzą pytania o przyszłość kształcenia. Jak połączyć te elementy w jeden spójny system? Jak wykorzystać sztuczną inteligencję, aby zapewnić uczniom indywidualizację nauczania, a jednocześnie nie stracić z oczu wartości płynących z bezpośredniego kontaktu z nauczycielem?

Edukacja online staje się coraz popularniejsza. Wykorzystanie nowoczesnych technologii, takich jak platformy e-learningowe i narzędzia AI, może pomóc w zindywidualizowaniu procesu nauczania. Może wspomóc nauczycieli czy nawet ich w dużym stopniu zastąpić?  Sztuczna inteligencja może dostosowywać materiały do indywidualnych potrzeb uczniów, umożliwiając efektywniejsze kształcenie. A gdzie my, na UWM i innych polskich uniwersytetach, jesteśmy teraz w tym procesie? Dostrzegamy go i celowo się przygotowujemy? Czy też raczej w błogiej nieświadomości co i rusz jesteśmy zaskakiwani i zdziwieni, że dawne sposoby nie działają?

Umiędzynarodowienie polskich uniwersytetów jest jednym z kluczowych elementów odpowiedzi na te wyzwania. Otwartość na studentów z całego świata pozwala na wymianę wiedzy i doświadczeń, a także na lepsze zrozumienie różnych kultur. To z kolei przekłada się na lepszą integrację migrantów w naszym społeczeństwie. Być może umiędzynarodowienie uniwersytetów jest zarówno poligonem doświadczalnym jak i wzorcem do naśladowania na wszystkich poziomach edukacji.

Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie, podobnie jak inne uczelnie w Polsce, stoi przed tymi wyzwaniami. Musimy być gotowi na przyjęcie nowych studentów z różnych krajów i kultur, nie tylko tych z Europy. Musimy również rozwijać nowe metody nauczania, wykorzystując w tym celu najnowsze technologie. To ogromne zadanie, ale jednocześnie wielka szansa na rozwój naszej edukacji i całego społeczeństwa. Zagrożenie może być też szansą i impulsem rozwoju. Może ale nie musi.

Współpraca międzynarodowa, wymiana studentów i wykładowców oraz otwarcie na różnorodność kulturową to elementy tego procesu. Dzięki temu studenci z różnych krajów mogą uczyć się razem, dzielić doświadczeniami i tworzyć globalną społeczność akademicką. A może i nie tylko akademicką?

Migracje, edukacja i sztuczna inteligencja to trzy kluczowe wyzwania, z którymi musimy się zmierzyć w XXI wieku. Odpowiedzią na te wyzwania musi być współpraca na wszystkich szczeblach – od rządu i samorządów, przez organizacje pozarządowe i nieformalne grupy społeczne po szkoły i uniwersytety. Tylko wspólnie możemy zbudować system edukacji, który będzie odpowiadał potrzebom współczesnego świata.

Edukacja to nie tylko zdobywanie wiedzy, ale także kształtowanie charakteru i przygotowanie do życia w społeczeństwie i we współczesnym świecie. Musimy wychować pokolenie otwarte na innych, tolerancyjne i gotowe do współpracy. To jedyny sposób na zbudowanie lepszej przyszłości dla nas wszystkich. Ksenofobia jest utopijną mrzonką. I do tego bardzo kosztowną. Bo możemy przecież wychowywać wojowników, sprawnych i wrogo nastawionych do innych. Niech pilnują naszych granic, drutem i karabinem. Koszt utrzymania tak uzbrojonej armii tez będzie wysoki. Ekonomicznie i społecznie. Możemy więc podsycać ksenofobie i różnymi sposobami odstraszać migrantów. Tylko czy to będzie skuteczne? Mamy przecież przykłady z przeszłości i teraźniejszości państw zmilitaryzowanych, wojennie nastawionych i ksenofobicznych. Nie trzeba daleko szukać. I co, dobrze się tam żyje? Chcielibyście się tam przenieść?

Migracje stanowią wyzwanie, ale także szansę dla edukacji. Wykorzystanie nowoczesnych technologii i otwarcie na różnorodność mogą przyczynić się do stworzenia bardziej efektywnego i zindywidualizowanego systemu kształcenia. Polskie uniwersytety mają potencjał, aby stały się miejscem spotkań różnych kultur i idei, przyczyniając się do rozwoju społeczeństwa i nauki. Przynajmniej wierzę, że mają ten potencjał. Potrzebna jest tylko wola do działania i świadomość zachodzących zmian w skali globalnej i lokalnej.


Rozszerzona wersja felietonu Z Kłobukowej Dziupli w Wiadomościach Uniwersyteckich

10.06.2024

O konferencjach, wykładach, awatarach i generatywnej sztucznej inteligencji



Jak będą wyglądały konferencje w wieku XXI? Jak zaimplantujemy nowe technologie? Gdy zaczynałem swoją pracę to na konferencjach naukowych zaczynały pojawiać sie plakaty-postery jako forma przedstawiania wyników badań. Na początku ręcznie robione, z ręcznym pismem i grafikami. Potem pojawiły się wyklejanki z drukarek komputerowych. Obecnie projektowane w komputerze i finalizowane jako druki wielkoformatowe. Cały czas przedstawiane są referaty. Kiedyś ze slajdami fotograficznymi czy foliami, pokazywanymi z wykorzystaniem rzutników pisma. Potem pojawiły się komputery i prezentacje typu Power Point. Obecnie coraz liczniejsze są prezentacja z interaktywnością, wykorzystująca telefony komórkowe słuchaczy. Niby to samo lecz jednak coś innego, z większa liczbą kanałów komunikacji. Potencjalnie bardziej atrakcyjne. Choć i tak zdarza się sporo nudnych i nieciekawych. 

Nowe technologie odmieniają konferencje naukowe. Pojawiły się filmy. Najnowszym trendem są wideo postery. Czy to koniec nowości? Chyba nie, bo na horyzoncie, i to całkiem bliskim, są awatary. Jako kolejna forma włączania kontaktów online. Awatar czyli wyświetlany na ekranie obraz z nasza, animowana sylwetką. Treść wypowiadana jest wcześniej zaplanowana. Ale taki awatar może już chyba nawet odpowiadać na pytania. A jeśli jeszcze nie potrafi, to niebawem będzie potrafił. Możliwe wiec, że do konferencji dołączy nowa forma - sesja awatarowa, jak jak są już wykłady plenarne, sesja referatowa, sesja posterowa itp. 

Wszystkie te nowinki zwiększają efektywność i liczbę uczestników danej konferencji. Coraz mniej tracimy czasu na czekanie, na dojazd na konferencję, na wysłuchanie referatu w kolejce zgłoszonych wystąpień. Szybciej, więcej, pełniej. Czy aby na pewno?

Pojawiają się liczne głosy, sceptycznie nastawione do konferencyjnych awatarów - wygenerowanych cyfrowo, które przekazują napisany przez nas komunikat. Są jakimś "pełnomocnikiem" naszego wystąpienia, zamiast publikacji, zamiast posteru. I zamiast naszej fizycznej obecności. Lub równolegle do naszej obecności na konferencji.

Z awatarami jest jak z książkami - to coś innego niż spotkanie na żywo z autorem książki. Książki czytamy w samotności, indywidualnie. Podobnie słuchamy awatarów. Natomiast na spotkaniu w grupie lepiej słucha się człowieka niż jego książkę. Choć czasem bywa zupełnie odwrotnie - lepiej czyta się napisany przez autora tekst niż jego samego. Nie chce mi się lub nie mogę jechać na daleką konferencję to... wysyłam awatara? Lub jestem na konferencji a awatar za mnie wygłasza referat i odpowiada na pytania, w swoistej sesji awatarowej niczym sesji posterowej. Bez zmęczenia i znużenia awatar kolejny raz opowiada to samo kolejnemu słuchaczowi i odpowiada na jego pytania (tak jak czat GPT odpowiada po wgraniu mu publikacji). Długo przygotowujemy wsad do awatara, tak jak długo piszemy książkę czy publikację. Zamiast odczytywać napisany referat (jak to jest jeszcze w zwyczaju humanistów) uruchamiam awatara? 

Inne wątpliwości co do używania awatarów? Że praca z nimi to zbieranie danych o nas samych. Czy to bezpieczne? A co do czata GPT - fakt, w czasie pracy z nim zbiera o nas dane i się dostosowuje. Ale tak samo jest z ludźmi, z którymi rozmawiamy i wchodzimy w relacje - też zbierają o nas dane i tworzą "profil", który potem wykorzystują w kontaktach z nami. I nie zawsze ludzie, żywi ludzie, wykorzystują wiedzę o nas w dobrym celu. Czasem po to by nam coś sprzedać, albo wykorzystać, jak Kalibabka. Czyli mniej lub bardziej ordynarnie zmanipulować. Zmierzam do tego, że kontakty z ludźmi też są ryzykowne. Nie tylko z AI czy algorytmami, zbierającymi o nas dane. Życie społeczne jest ryzykowne od samego zarania. Czy technologia coś zasadniczo zmienia? Może to zmiana zaledwie ilościowa i zmiana skali?

AI to nowy obiekt w naszej społeczności. Nieludzka osoba wśród ludzi, uczestnicząca w życiu społecznym, w komunikacji, w tworzeniu relacji. To tak samo, gdy pojawia się nowy członek rodziny, kolejne dziecko, Zmienia już istniejące relacje. Wywalcza sobie miejsce społeczne i zmienia dotychczasowe hierarchie. Lub jak imigranci, którzy pojawiają się w naszych społecznościach. Chcielibyśmy ich tylko wykorzystywać do prac podrzędnych, niechcianych i by byli zawsze na dole drabiny społecznej. A oni wypracowują lub wywalczają swoje miejsce. Nikt nie chce być na dole... Jak będzie z Chat GPT? I temu podobnymi narzędziami? Są częścią naszych społeczności, jak w różnogatunkowym ekosystemie.

Na watahę wilków oddziałuje nie tylko inna wataha wilków lecz i drapieżniki innych gatunków: niedźwiedzie, szakalem, lwy, tygrysy, psy i człowiek. Świat jest złożony. Tak i na nasze relacje społeczne wpływają nie tylko inni, żywi ludzie. 

Czy AI i awatary będą zawsze podrzędne wobec nas? Czy nie zechcą się kiedyś emancypować i piąć w społecznej hierarchii? I co my wtedy poczniemy?

8.06.2024

Skąd się wziął mikrobiom i co ma wspólnego z biomem oraz hologenomem

Grafika wygenerowana przez Copilot, asystenta AI.
 

W tytule są aż trzy trudne słowa. Język jest sposobem myślenia i postrzegania rzeczywistości. Tworzymy różne terminy i nadajemy im sens oraz znaczenie. Czasem, podobnie jak w przypadku ewolucji gatunków, nazwa się nie zmienia lecz zmienia się jej pole semantyczne. Brzmi tak samo lecz coś innego znaczy. Czasem różne pojęcia mają takie same pola semantyczne, są więc synonimami. Nieustanna ewolucja języka, tak jak ewolucja biologiczna w populacjach i w ekosystemie. 

A co z tymi trudnymi, specjalistycznymi słowami? Zacznijmy od biomu, nie tylko najkrótsze słowo ale i najdłużej funkcjonujące pojęcie w ekologii. "Biom – rozległy obszar o określonym klimacie, charakterystycznej szacie roślinnej i szczególnym świecie zwierzęcym. Typ roślinności biomu jest charakterystyczny, choć skład gatunkowy może być różny w zależności od położenia geograficznego i historii flory. Podobnie rzecz się ma ze składem gatunkowym zwierząt. O zaliczeniu różnych obszarów do tego samego biomu decyduje podobieństwo fizjonomiczne, a nie pokrewieństwo zasiedlających je organizmów i ich zespołów (które to pokrewieństwo z kolei decyduje o wydzielaniu państw zoogeograficznych i fitogeograficznych). Większe biomy wyróżnia się na podstawie roślinności i dużych zwierząt, często ssaków." źródło : Wikipedia [wytłuszczenia S.Cz.]

Zatem biom to coś dużego, rozległego, jednorodnego, wyróżnianego  na podstawie szaty roślinnej, jako wskaźnika jednakowych warunków. To przykład poszukiwanie powtarzalnych wzorców. Skala raczej duża, krajobrazowa. "Biom – wysokiej rangi jednostka biologiczna, obejmująca podobne podzespoły klimaksowe, fragment biosfery o typowych, wyróżniających go warunkach środowiskowych. Biom to znacznej wielkości obszar Ziemi, jednorodny pod względem warunków klimatycznych i występującej na nim szaty roślinnej oraz fauny. Biom obejmuje dużą część powierzchni Ziemi, jego granice są rozległe. Poszczególne biomy są od siebie oddzielone strefami przejściowymi. Te same biomy występują na różnych szerokościach geograficznych, dlatego fauna i flora choć charakterystyczne, różnią się od siebie gatunkowo w zależności od położenia na kuli ziemskiej. Innymi słowy gatunki tych samych biomów nie muszą być nawet ze sobą spokrewnione, choć posiadają ten sam typ cech przystosowawczych. Niektórzy autorzy i ekolodzy utożsamiają pojęcie biomu z pojęciem formacji roślinnej, jednak biomy wyznacza się również na podstawie charakterystycznych gatunków zwierząt zasiedlających dany obszar (często bierze się pod uwagę głównie największe ssaki). Ponadto nie we wszystkich biomach obecna jest roślinność – na obszarze pustyń lodowych szata roślinna nie istnieje. Niemniej wyodrębnione biomy pokrywają się ze znanymi nam formacjami roślinnymi. Szata roślinna jest więc najważniejszym wyznacznikiem określania biomu." źródło: Leksykon ekologii i ochrony Środowiska https://www.ekologia.pl/wiedza/slowniki/leksykon-ekologii-i-ochrony-srodowiska/biom.  [wytłuszczenia S.Cz.]

W definicjach biomu podkreśla sie klimat, roślinność i duże zwierzęta (dla współczesnych biomów będą to głownie ssaki), jako wyróżniki. Brak jest wyraźnego odniesienia do mikrobioty i mykobioty. A przecież mikroorganizmy występują, tym bardziej grzyby są widoczne. Przedrostek mikro - wskazuje na mikroorganizmy a myko- na grzyby. Biom to typ ekosystemów, więc z całością występujących gatunków. Czy na mikrobiotę można byłoby powiedzieć mikrobiom? W tradycji biom odnosi się do dużych obszarów a więc szukajmy innych terminów.

A czym jest biota? I jak się ma do biomu? "Biota – wszystkie organizmy danego regionu  geograficznego w określonym czasie w dowolnym środowisku rozpatrywane niezależnie od powiązań ekologicznych. W jej skład wchodzą np. przedstawiciele fauny i flory organizmów komórkowych (rośliny, zwierzęta, grzyby, bakterie, pierwotniaki itp.) oraz organizmów bezkomórkowych (np. wirusy)." Za Wikipedią. https://pl.wikipedia.org/wiki/Biota_(ekologia). Zatem biota to pojęcie szersze niż biom i pełniej oddające zróżnicowanie organizmów. Pojęcie używane w innym celu niż biom. Nie ma tu próby typologizacji czy klasyfikacji. Jeszcze jedna próba spojrzenia na ekosystem sensu lato.

W definicji w Encyklopedii PWN uwidacznia sie zróżnicowanie wielkościowe: elementy duże, średnie i małe: "biota [gr. bíos ‘życie’], ekol. rośliny i zwierzęta występujące łącznie na określonym obszarze lub w określonym środowisku (np. biota lądowe lub morskie); biota dzielimy na: zwierzęce — fauna i roślinne — flora; zależnie od wielkości organizmów na: makrobiotę (makrofauna, makroflora) — obejmującą formy duże; mezobiotę (mezofauna, mezoflora) — obejmującą organizmy o drobnych wymiarach ciała; mikrobiotę (mikrofauna, mikroflora) — obejmującą najmniejsze organizmy (pierwotniaki, bakterie, grzyby i glony)." źródło: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/biota;3877892.html. Widać w tej definicji, ze zbudowana została na florze i faunie, a mikroorganizmy dodane niezbyt przekonująco. Bo czy mikroflora to małe rośliny czy raczej bakterie i protisty?

Najkrótsza definicja wygląda tak: Biota - organizmy żywe występujące w dowolnym środowisku rozpatrywane niezależnie od powiązań ekologicznych. (https://www.ekologia.pl/wiedza/slowniki/leksykon-ekologii-i-ochrony-srodowiska/biota)

A skąd się wzięła biota? Na początku była tylko fauna i flora. Dostrzegaliśmy tylko rośliny i zwierzęta. W takim dawnym podziale do roślin zaliczaliśmy grzyby i bakterie, wystarczyło więc mówić o faunie i florze. Na bakterie jelitowe mówiliśmy "mikroflora bakteryjna jelit". Takie określenie jeszcze długo funkcjonowało, nawet po tym, jak wydzieliliśmy z roślin grzyby i małe bakterie. Po prostu siła przyzwyczajeni. Stopniowe odkrywanie różnorodności świata żywego skutkowało koniecznością wymyślania nowych słów by lepiej opisać dostrzegane desygnaty

Najpierw na tę swoista semantyczną niepodległość z królestwa roślin wybiły się bakterie. Dalej były mikro lecz już nie florą. Ujmując w przenośni - szukały słowa na samostanowienie, choć ciągle mówiło się mikroflora bakteryjna (te archaizmy można jeszcze tu i ówdzie znaleźć). Potem grzyby uzyskały niepodległość i odłączyły się od królestwa roślin. Była fauna i flora, to z konieczności pojawiła się funga. Ale brzmiało tak jakoś obco. Dlatego wykorzystano i inne pojęcie - biota. A skoro mykobiota to i logicznie pojawiła mikrobiota, od bioty. Mikro czyli coś małego a wiec bakterie, archeony i zapewne jednokomórkowe protisty (dawniej powiedzielibyśmy glony i pierwotniaki).

Biom i biota to kolejne próby opisywania wspólnoty organizmów żywych, jedna z prób opisywania wspólnotowości życia, poza ekosystemem, zbiorowiskiem, konsorcjum itp. Takich pojęć powstawało dużo, jako kolejne próby nazwania tego co dostrzegamy. Jedne uzyskały popularność, inne zostały zepchniete do językowych refugiów i niszowych środowiska naukowych. Mikrobiom czyli biom w skali mikro i jeszcze jeden element w hierarchii ekosystemów. 

Odkryliby, że to, co w jelitach jest ważne dla zdrowia i życia. Potem dostrzegliśmy w systemie wiedzy, że i na skórze i w innych narządach też występują mikroorganizmy i nie wszystkie są pasożytami. Samych komórek mikroorganizmów jest w nas więcej niż naszych "własnych". Część to potrzebne, inne obojętne i jeszcze chorobotwórcze. Równowaga jak w ekosystemie. A jeśli doliczyć wirusy? Sami jestesmy jednym małym ekosystemem. Coś nowego dostrzegamy więc i potrzebne zupełnie nowe słowa (terminy). Tak narodził się hologiont i hologenom. Holobiont to organizm jako ekosystem. Nasze własne, dziedziczone geny współbytujące z genami innych organizmów z naszego holobiontu (holobiomu?). Tak zupełnie niedawno narodziło się pojęcie hologenomu. Geny współdziałające ze sobą, choć znajdujące się w różnych "organizmach", różnych gatunkach. 

Hologenom dobrze opisuje przypadek koralowców - wiele organizmów ze sobą powiązanych różnorodnymi oddziaływaniami. Wcześniej jeszcze wykorzystywano pojęcia takie jak konsorcja i konsorty pierwszego i drugiego rzędu. nieutrwalona próba nazywania dostrzeganych zjawisk i obiektów. Takich reliktowych i niemalże "wymarłych" pojęć w naukach ekologicznych jest więcej. pojawiają się w małych grupach naukowców i jeśli nie spopularyzują się, nie skolonizują językowego kontynentu, to znikają lub egzystują w kulturowych refugiach. 

A skoro mikrobiom występuje u człowieka to dlaczego nie u innych gatunków? Stąd mówi sie i pisze o mikrobiomie innych organizmów, w tym nawet zwierząt.

Na koniec pytanie czy porosty są lądowymi stromatolitami? Kiedyś uważane są osobne gatunki teraz jako związek dwu symbiotycznych gatunków, w systematyce umieszczane pośród grzybów, jedynie dla zaznaczenia specyfiki określane są jako grzyby zlichenizowane. Mały ekosystem, prosty i niezbyt złożony. Pierwszymi były morskie stromatolity, ekosystemy zbudowane głównie z mikroorganizmów. Dominowały w dawnym świecie. A czy porosty nie możemy uważać za takie analogiczne tylko lądowe stromatolity?

Złożoność i różnorodność świata żywego jest tak ogromna, że mimo kilku stuleciu rozwoju nauki, ciągle mamy problemy z nazwaniem tego, co nas otacza. Stad podejmowane są coraz to nowe próby. Nowe słowa są jak kamienie milowe rozwoju nauki

4.06.2024

O mszycach, miodzie i zależnościach ekosystemowych

Mszyce i mrówki na roślinie, przykład trofobiozy.

Powiązania w przyrodzie są niezwykle złożone. Jednocześnie granice między kategoriami są nieostre. Bo na przykład taka mszyca to roślinożerca czy pasożyt? Odżywia się roślinami więc można uznać, że jest to przykład roślinożercy, jakich wielu pośród owadów.  Ale z drugiej strony nie zjada liści tylko wypija sok z tkanek roślinnych. Więc to pasożyt, zewnętrzny, niczym komar. Roślinożercę bardziej jesteśmy skłonni zaakceptować. Chyba, że podjada nam z ekologicznego talerza, więc uznamy za szkodnika. Trzy w jednym: roślinożerca, szkodnik i pasożyt. Ale to nie wszystkie relacje międzyorganizmalne. Mszyce wysysają sok roślinny bogaty w cukry lecz ubogi w aminokwasy. Pokarm kaloryczny lecz mało treściwy. Nadmiar cukru mszyce wydalają z organizmy w formie spadzi, odfiltrowując białka i aminokwasy, zawierające azot tak bardzo potrzebny owadom. Spadź zjadają na przykład mrówki, więc możemy mówić o pewnej symbiozie: mszyce dają mrówkom słodką spadź a mrówki dają mszycom ochronę przed drapieżnikami, np. biedronkami. Ale i to nie jest koniec wszystkich relacji ekosystemowych. Spadź dla mszyc jest produktem odpadowym. Korzystają z niej nie tylko mrówki ale i na przykład pszczoły. Znacie miód spadziowy? 

Szkodniki trzeba tępić (w popularnym mniemaniu). Wytępimy mszyce, bo to szkodniki na polach i w lesie.... to i miodu spadziowego nie będzie. A przecież miód jest zdrowy a i pszczoły są zapylaczami czyli niezwykle potrzebnymi organizmami dla ekosystemów. Efekt domina: wytępimy mszyce, bo uznamy je za szkodniki, to zabraknie pokarmu dla związanych z nimi mrówek lub/i zabraknie pokarmu dla pszczół. Nie tylko dla pszczoły miodnej, której podbieramy miód dla własnych celów. 

A jeśli do tych zależności dodamy zmiany, wynikając z ocieplenia klimatu i wynikającego z tego pogorszenia warunków dla wielu gatunków drzew? Miody spadziowy powstają głównie tylko ze spadzi mszyc żyjących na drzewach. Świerk z powodu zmian klimatu raczej wypadnie z naszych lasów, ale jodła nie jest aż tak podatna na zmiany klimatu... więc z iglastych drzew miód spadziowy raczej będzie, przynajmniej w górach i północno-wschodniej Polsce. Spadź z drzew liściastych też chyba przetrwa, bo lipa póki co jest, klony też, drzewa owocowe będą (najwyżej obficie spryskane insektycydami, a więc bez mszyc). A jeśli będziemy tępić mszyce jako szkodniki drzew to miody spadziowe są zagrożone. Tym bardziej, że są gatunki mszyc dwudomne, czyli w rocznym cyklu życiowym część dzieworodnych pokoleń rozwija się na drzewach a część na roślinach zielnych. Wytępimy pestycydami mszyce na roślinach zielnych to i na drzewach ich nie będzie.

Rolnicy i leśnicy myślą o mszycach jako szkodnikach i pasożytach, natomiast pszczelarze myślą zupełnie inaczej. W krajach klimatu śródziemnomorskiego mszyce dają stosunkowo dużo spadzi, wykorzystywanej przez pszczoły. Dlatego "Greccy i tureccy pszczelarze celowo roznoszą mszycę Marschallina hellenica, by zwiększyć produktywność swoich pasiek. Turcja dostarcza teraz większości miodów spadziowych na światowe rynki, zaś czerwcowe wyprawy do jedlin i jesienne do sośnin pozostają ważne dla miejscowych pszczelarzy. W Grecji miody spadziowe stanowią (oficjalnie) 65% całej produkcji miodów (około 60% sosnowe, około 5% jodłowe, jakieś promile, ale poszukiwane przez koneserów dębowe, kasztanowe, jeszcze mniej cedrowych i jałowcowych)."

O relacjach z mszycami można napisać - trofobioza. "Trofobioza (trophobiosis, trophobium) - forma symbiozy (ektosymbioza), w której jedna strona otrzymuje pokarm (wydzielinę gruczołów allotroficznych, odchody) zapewniając drugiej obronę (np. mrówki i mszyce). W znaczeniu szerszym odnosi się do współżycia owadów z roślinami." (definicja z Wikipedii).

Niniejszy artykulik został zainspirowany mailem, w którym znalazły się i takie zdania: "Czy leśnicy i rolnicy wytępią z czasem większość mszyc oraz innych pluskwiaków? Pozbawiając tym samym pszczoły i pszczelarzy źródeł spadzi? Czy mszyce zginą przed? Czy po wymarciu chruścików?"

Czy wytępimy mszyce? Z gołębiem wędrownym się udało, z niestrzępem głogowcem i niepylakiem apollo byliśmy blisko, ale za to z widliszkiem i zarodźcem malarii nie udało się. Zależności w ekosystemach są bardzo złożone i wielorakie. Niczym domek z kart - usuniemy jedno ogniwo a wali sie znacznie więcej. Do antropogenicznych zmian klimatu dokładamy intensywne rolnictwo i leśnictwo, mentalnie nastawione na zwalczanie szkodników. Chińczycy w podobny sposób wytępili wróble, które im za dużo ziarna zjadały. A potem za duże pieniądze reintrodukowali te ptaki. Bo więcej było z nich pożytku niż strat. Podobnie może być z mszycami. 

Jak napisał jeden z Czytelników, zadając pytanie o mszyce i spadź "wpis na blogu będzie jak spadź, z której inni, niczym pszczoły, skorzystają." Zatem smacznego - duchowej strawy życzę, słodkiej jak spadź i miód. 

3.06.2024

Liderzy zmiany i wcześni naśladowcy

Grafika z konferencji Ideatorium, czerwiec 2024.
 

Świat nam ucieka. A ja jestem jak sygnalista, który o tym głośno krzyczy, by obudzić z letargu i zmobilizować do działań. Lub jak dziecko, które mówi, że król jest nagi i powinien się ubrać. Może to przykre (dla króla i dla dworu), ale im szybciej król zobaczy swoją goliznę, tym mniej będzie obciachu z publicznego paradowania z widocznym przyrodzeniem. Szybciej może skorygować swój strój i pozbyć się fałszywych wyobrażeń o swoim fascynującym. ale nie istniejącym stroju. Krótka chwila dyskomfortu (bo ktoś mówi) zamiast długiej chwili kompromitacji (bo też mówią, ale po cichu, zaocznie i pokątnie). Król w tej przypowieści występuje jako figura retoryczna i można traktować go jako osobę zbiorową (całe środowisko akademickie z Olsztyna).

Nawet pod względem otwartości na nowe i gotowość do zmiany populacja zróżnicowana jest na różne typy osobowości i role: liderzy zmian, wcześni naśladowcy, późni naśladowcy i maruderzy. A gdzie my, w Olsztynie, jesteśmy lub niebawem będziemy? Nie ma u nas na UWM jeszcze Centrum Doskonałości Dydaktycznej czy Wsparcia Dydaktycznego, inni je mają i organizują współpracę. By się synergicznie wspierać. To grupa liderów i wczesnych naśladowców, która odrywa się od peletonu i szybko ucieka. Nawiązanie do wyścigów kolarskich, które pamiętam z dzieciństwa, takich jak Wyścig Pokoju, w mojej intencji ma dobrze ilustrować myśl, którą chcę przekazać. Czym skorupka  za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Dla mnie porównanie kolarskie jest czytelne. Ale czy dla innych, młodych, współczesnych? Nawet nie wiem czy jeszcze taki wyścig kolarski się odbywa? W czasach PRL Wyścigiem Pokoju, transmitowanym w TV, żyli wszyscy. Obecny był w kulturze popularnej, nawet na podwórku graliśmy w kapsle, i ścigaliśmy się niczym kolarze na wyścigu.

Pokazuję działania z Polski, by pobudzić własne środowisko do działania. Bo tu już nie ma na co czekać. Nie ma co marudzić i zasypiać gruszek w popiele (a czy to stare przysłowie jest jeszcze zrozumiałe?). Lepiej się obudzić z błogiego snu i zabrać się do ciężkiej pracy. Póki mamy jeszcze szansę się rozwijać. Chyba, że naszym celem jest skansen. Wtedy trzeba się przygotowywać do roli kustosza...

Więcej o konferencji Ideatorium: https://www.facebook.com/KonferencjaDydaktyczna/ https://www.facebook.com/KonferencjaDydaktyczna/  oraz https://event.mostwiedzy.pl/event/51/