23.07.2024

Płociduga Duża znowu jest jeziorem? Rozważania o retencji wód w czasie ocieplenia klimatu

Główny kanał odwadniający, do niego dochodzą rowy melioracyjne z całego dawnego jeziora Płociduga Duża. Na końcu kanału znajduje się przepompownia, która odprowadza wodę do rzeki Łyny.
 

Przez wiele tysięcy lat, po ostatnim zlodowaceniu, było tu jezioro. Rzeczne jezioro z wyspą. A kilka tysięcy lat temu, na wyspie była mała osada. Zarastanie i zanikanie jezior to proces naturalny. Najczęściej w miejscu jezior powstają torfowiska. To proces bardzo powolny. Tak więc zmniejszanie się powierzchni i liczby jezior w krajobrazie to proces powolny i naturalny. Znacznie bardziej za zanikanie jezior odpowiada człowiek. Zwłaszcza w XVIII i XIX wieku, w czasach dawnych Prus Wschodnich, w wyniku melioracji i osuszania zniknęło wiele jezior. W samym Olsztynie osuszono m.in. jezioro Fajferek, Płociduge Duża i Płocidugę Małą. Zamieniono je na łąki i miejsce produkcji paszy dla zwierząt. To wydawało się ważniejsze i cenniejsze. Jezior i bagien wydawało się pod dostatkiem. W wieku XX proces ten kontynuowano.

Co się od tego czasu zmieniło? Przede wszystkim gospodarka. Rolnictwo nie jest już najważniejszą gałęzią gospodarczą a konie przestały być siłą roboczą i napędową (pociągową). Rzeki nie są wykorzystywane do spławiania drewna. Niemniej proces meliorowania i osuszania dotknął także lasy. Bo potrzebne są drogi do wywozu drewna i powiększano obszary produkcji leśnej-monokulturowej. Odwodniliśmy za bardzo, ze stratami nie tylko dla środowiska ale i gospodarki. Ponadto doświadczamy globalnego ocieplenie klimatu i związanym z tym wydłużeniem sezonu wegetacyjnego, drastyczne zmniejszanie zimowej retencji wód w postaci pokrywy śnieżnej oraz narastającej suszy. Straty są widoczne także w rolnictwie. Zasobem coraz bardziej deficytowym staje się woda. A zasoby wód głębinowych są eksploatowane ponad ich naturalne zdolności do odnawiania. Obszary podmokłe są dodatkowo ważnym miejscem gromadzenia (sekwestracji) węgla a więc przeciwdziałania nadmiernej koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze. Wszystko to razem powoduje, że musimy zmienić procesy gospodarowania w krajobrazu: zamiast odwadniających melioracji uruchomić procesy zatrzymywania wody, a więc jej retencjonowania. 

I jeszcze o jednym procesie warto wspomnieć. Jednym ze skutków globalnego ocieplenia klimatu będzie zwiększenie liczby i intensywności zjawisk pogodowych, w tym opadów. Będzie zatem więcej intensywnych i gwałtownych opadów. Zatem i zagrożenie powodziowe i zagrożenie suszą jednocześnie. 

Dawne jezioro Płuciduga Duża zostało osuszone w XVIII i XIX wieku. Łąki kośne były użytkowane do końca XX wieku. Od dawna nie ma tu gospodarki łąkarskiej. Ale wały, oddzielające od rzeki Łyny i odwadniające rowy melioracyjne, pozostały. Jak również przepompownia wody. Zbierająca się woda systematycznie była wypompowywana do rzeki Łyny. Siłą bezrefleksyjnego przyzwyczajenia. Bo żadnego sensu gospodarczego ani przyrodniczego już nie było i nie ma. Co więcej, działalność ta jest szkodliwa. Miasto Olsztyn, przygotowując się do łagodzenia skutków globalnego ocieplenie klimatu (nawałnice i susze), wybudowało kilka zbiorników retencyjnych na swoich obrzeżach. Zadaniem tych zbiorników jest odbieranie nadmiaru wody w czasie intensywnych opadów, tak by nie przeciążać kanałów burzowych i zapobiegać czasowym i kopalnym podtopieniom. Te nbardzo potrzebne inwestycje kosztowały sporo pieniędzy. A przecież taką funkcję jezioro Płociduga może pełnić prawie że za darmo. Już jest. Wystarczą tylko niewielkie inwestycje, wykorzystujące naturalne procesy.

Wał przeciwpowodziowy na brzegach rzeki Łyny i rzeki Korówki (specjalnie zmienione jej bieg na tym odcinku) oraz przepompownia działały przez lata. Na szczęście dla nas pojawiły się bobry. Swoją aktywnością kopania nor rozszczelniły wały na brzegu rzeki Łyny. Woda powoli przesiąkała do dawnego jeziora Płociduga Duża, ale była częściowo wypompowywana. Już w latach ubiegłych po lipcowych opadach deszczu część wody wpływała rowami do dawnego jeziora. Powoli odrodziły się trzcinowiska. Na ogół jednak wybudowana Łynostrada była cały czas przejezdna lub zalewana była na bardzo krótko. W lipcu tego roku, po intensywnych opadach, do dawnego jeziora napłynęło dużo wody. Płociduga zadziałała jak dobry zbiornik retencyjny, chroniący miasto. Woda powróciła do dawnego jeziora. Co prawda zalana została Łynostrada na sporym odcinku. Ale wystarczy przecież wypompować trochę wody, by ścieżka znowu była przejezdna. Można jednak poprawić Łynostradę tak, by retencyjne walory Płocidugi były wykorzystanej w jeszcze większym stopniu. Można teraz zrobić to, o czym zapomniano przy wcześniejszych projektach. Zamiast bezowocnie walczyć z siłami przyrody, mądrzej jest ją wykorzystać dla naszych ważnych celów: ochrony przed podtopieniami i retencjonowania wody w skali krajobrazu. 

Początek Łynostrady od ul. Tuwima, po ulewnych deszczach.

Główny rów odwadniający na Płocidudze Dużej.

Tak więc warto dostrzec ważne procesy i pomyśleć o inwestycjach dla przyrody. I dla człowieka. Czyli wykorzystać w jeszcze większym stopniu retencyjne możliwości Płocidugi. Będzie chronić Olsztyn w czasie deszczowych nawałnic i retencjonować wodę by przeciwdziałać nasilającym się suszom. A te pierwsze i te drugie będą coraz intensywniejsze. 

Co można zrobić teraz? Przy odnawianiu wału na brzegi Łyny warto od razu zaplanować wygodne przepusty wody tak by woda swobodnie wpływała do Płocidugi przy wysokim stanie rzeki Łyny. Oraz by samoczynnie wypływała, gdy poziom wody w Łynie opadnie (niżówki). Najlepiej od razu zaplanować wyższy poziom wody w Płocududze. Koniecznie więc będzie podniesienie poziomu Łynostrady. Naprawiony wał wzdłuż rzeki Łyny może być dodatkową trasą spacerową. Przydatne byłoby także wybudowanie kładek drewnianych dla obserwacji przyrody. Płociduga zawsze będzie płytka. Sportów wodnych tu nie będzie. Natomiast może być znakomitym użytkiem ekologicznym i edukacyjnym, jako uzupełnienie do funkcji retencyjnej. Na dawnej wyspie może powstać edukacyjne stanowisko archeologiczne. Już obecnie Stowarzyszenie Pruthenia organizuje liczne pokazy i pilniki historyczce w Lesie Miejskim, w miejscu dawnej wsi Sędyty. Równie dobrze takie pokazy edukacyjno-turystyczne mogą odbywać się i na Płocidudze. Tuż obok jest Uniwersytet i Kortosfera. W naturalny sposób poszerzone byłyby możliwości edukacyjne i rekreacyjne. To byłaby dobra inwestycja zarówno w zakresie szeroko rozumianej nowoczesnej edukacji jak i usług turystycznych. W łatwy sposób można połączyć funkcje retencyjne  z edukacyjnymi i turystycznymi. Mądra inwestycja gospodarcza (w tym walory retencyjne).

Za sprawą wywiadu dla PAP, jezioro Płociduga Duża na moment pojawiło się w wielu mediach (przykłady niżej). Chwilową sensację wywołało pojawienie sie nowego-starego jeziora. Podobne procesy zaszły w Morągu, gdzie dawne jezioro, osuszone "za Niemca", w ostatnich latach napełniło się wodą i powstał atrakcyjny obszar przyrodniczy i turystyczny (wybudowano nawet dwie wieże obserwacyjne). Płociduga Duża jest za płytka by stała się kolejnym jeziorem tradycyjnie wykorzystywanym turystycznie. To nie u nas lecz na Śląsku i południu Polski (np. na Łuku Murzakowa), w wyniku procesów zapadliskowych w dawnych kopalniach i kamieniołomach wzrasta liczba zbiorników wodnych. To tam wzrasta jeziorność. U nas niestety stale się zmniejsza. Wartością odradzającego się jeziora Płociduga Dużą są jego funkcje przeciwpowodziowe i retencyjne. A mogą być także funkcje edukacyjne i turystyczne. Czy naszym władzom wystarczy wyobraźni na to by nie zawracać Wisły kijem tylko wykorzystać do potrzebnych i ważnych inwestycji?

21.07.2024

Czy nauczyciele to wolny zawód?

Zdjęcie ze skansenu, rzemiosło garncarskie. Analogia do zawodu nauczycielskiego (edukacyjnego).
 

Czasem następuje olśnienie. Patrzymy, patrzymy i nagle przychodzi olśnienie. Jak Archimedesowi, leżącemu w wannie, który wiele razy brał kąpiel aż pewnego razu krzyknął Eureka. Lub jak z tym jabłkiem, co spadło Newtonowi na głowę lub pod nogi. Tak i ja nagle uświadomiłem sobie, że w zasadzie nauczyciel, także ten akademicki, to wolny zawód. Nie tyle robotnik najemny ani urzędnik tylko wolny zawód. Tak było lub dopiero się staje.

A było to tak. Sprawdzałem ofertę ChatPGT Writter. Przydatny program, ile by kosztował miesięczny abonament? Tak 60 lub 150 złotych polskich, w zależności od wybranej opcji. Czy warto kupić indywidualnie? Ale przecież służbowo uniwersytet mi nie kupi (tak jak i nie kupi nauczycielowi szkoła czy to podstawowa czy to średnia). Tak jak wielu innych przydatnych programów typy Genially, Canva, Mentimeter. Czy wymagać od pracodawcy zakupu potrzebnych mi do pracy aplikacji? Chyba, że z własnego grantu. Ale ten się kończy i już "po ptokach". Płonne nadzieję na zakup z pracy. Pozostawało by kupić za własne, choć używałbym w pracy. Nie pierwszy raz byłoby coś takiego. Pierwszy laptop do pracy kupiłem za swoje. Było to dawno temu. Chcesz mieć większy komfort i lepszą wydajność pracy, to inwestuj w siebie z własnych pieniędzy. Czy urzędnik do pracy w urzędzie przychodzi w własnymi materiałami? Albo robotnik do pracy? Raczej nie. Ale już rzemieślnik czy ktoś, kto wykonuje wolny zawód - tak.  

Takie naszły mnie refleksje. Przyzwyczailiśmy się, że nauczyciel to zawód niemalże urzędnicy, że to urzędnik państwowy w szkole państwowej. W szkole epoki przemysłowej. Przychodzi jak do fabryki a tam wszystko gotowe: klasa z ławkami, tablica, kreda, dziennik. Nawet program i podręczniki. I kontrola wyższego urzędnika z kuratorium. Kiedyś uwidaczniało się to w kolorze atramentu w piórze: uczeń pisał niebieskim, nauczyciel poprawiał czerwonym a kontrolujący wyższy urzędnik z kuratorium - zielonym. Wszystko uszeregowane i skrupulatnie wystandaryzowane. 

Sprawdzałem ile kosztowałby mnie miesięczny abonament ChatGPT. Przydatne i użyteczne narzędzie. Ale musiałbym opłacać miesięczny abonament w wysokości 60-150 zł (w zależności od opcji). Narzędzia AI to jeszcze jedno z wielu aplikacji, przydatnych nauczycielowi w codziennej pracy. Z tych narzędzi to w szkole czy na uniwersytecie niewiele dostaje od swojego pracodawcy. Chcesz wykorzystywać? To sobie kup. Tak tez można. Wszak robotnik na budowę może przyjść z własnymi narzędziami (wiertarka, śrubokręty). Wtedy może nawet bardziej szanuje niż te od pracodawcy. Bo to jego a nie "niczyje". Kończy pracę, to zabiera swoje narzędzia i idzie do innej pracy.

Komputery i smartfony to już raczej na uczelniach i w szkołach dostajemy urzędowo, wraz z podstawowym oprogramowanie, systemem Windows, czasem z pakietem biurowym typu MS Office. By pisać teksty, wypełniać arkusze kalkulacyjne itp. Ale przydatne w pracy programy typu Canva*, Genially, Mentimeter czy Chat GPT musisz kupić sobie sam. tak samo jak książki metodyczne i opłacić kursy szkoleniowe (z małymi wyjątkami szkoleń opłacanych przez pracodawcę). Tak więc nauczyciel akademicki i nauczyciel szkolny, żeby dobrze pracować, to sam  musi sobie zapewnić potrzebne narzędzia.

Można się na to oburzać. A można przyjąć, że nauczyciel to wolny zawód, tak jak lekarz czy prawnik. Lekarz może zatrudnić się w szpitalu i tam ma wszystko zapewnione. Albo założyć prywatną praktykę i samemu zakupić fotel ginekologiczny, dentystyczny czy inny potrzebny mu sprzęt. I nawet oprogramowanie. Są oczywiście drogie i specjalistyczne urządzenia, które są poza zasięgiem prywatnych gabinetów. Stać na nie tylko duże szpitale i jednostki. Podobnie ze sprzętem badawczym w nauce - stać na to tylko duże instytucje takie jak placówki PAN czy szkoły wyższe.

Ale jeśli nauczyciel musi w dużym stopniu przynieść do pracy własne narzędzia (zarobić na abonamenty aplikacji, wykorzystywanych w pracy edukacyjnej), to czyją własnością jest jego wiedza? Może zawód nauczycielski, w szerszym sensie edukatorski, to cech, gildia, stowarzyszenie ludzi wolnych zawodów. Każdy dba sam o własny warsztat. A szkoła jest tylko jednym z elementów jego pracy. Na własnych narzędziach może przecież pracować i poza szkołą. Dorywczo w formie korepetycji, współpracy z wydawnictwami, pozaszkolnie udzielać się w formie warsztatów, szkoleń, działalności zmonetyzowanej online, może sprzedawcą swoje usługi poza szkołą. Tak jak lekarz może pracować w szpitalu a jednocześnie prowadzić prywatna praktykę.

Co więcej, może zabrać swoją wiedzą i swoje narzędzia i uczyć... poza szkoła. Tak właśnie zrobiło wielu nauczycieli i nauczycielek. Edukują poza szkoła, także w sieci i na prywatnych szkoleniach. Wolny zawód? Lekarz, który dorabia lub w całości utrzymuje się z prywatnej praktyki, nie przestaje być lekarzem i nie przestaje leczyć ludzi. Podobnie jest z nauczycielami - mogą uczyć i poza szkolą państwową czy prywatną. I chyba z takiej  możliwości coraz częściej korzystają.

Kryzys edukacyjny oraz nowe narzędzia cyfrowe i przenoszenie się części aktywności do sieci coraz bardziej czynią z zawodu nauczycielskiego wolny zawód. I to w coraz większym stopniu sprywatyzowany, rozproszony, pozaszkolny w rozumieniu placówki państwowej, publicznej. Coś się mocno zmieniło w naszych lokalnych i globalnych społecznościach. A chyba tego jeszcze za bardzo nie dostrzegamy,

Zatem wynagrodzenie za usługi edukacyjne musi być na tyle duże, by edukatora było stać na narzędzia, na abonamenty niezbędnych aplikacji. A skoro tak, to może trzeba usankcjonować prawnie i podatkowo zawód edukatora. Uprościć to znacznie sytuację społeczną i gospodarczą (podatkowa).


* w ramach podpisanego porozumienia z ministerstwem nauczyciele mogą korzystać bezpłatnie w wersji rozszerzonej, od niedawna. Czyli główny pracodawca zapewnił bezpłatny dostęp nauczycielom do tego przynajmniej narzędzia. 

17.07.2024

Strasznie ciekawe biennale w połowie wakacji, Kwiatkówek 2024

Kwiatkówek, plener w 2022 roku. Malowaliśmy na kamieniach i na doniczkach. W 2024 malować będziemy na kawałkach drewna. 


To już drugi raz spotkamy się  w Skansenie Etnograficznym w Kwiatkówku - Łęczycka Zagroda chłopska  W połowie wakacji. Co dwa lata więc wyszło z tego biennale. Strasznie ciekawe biennale w połowie wakacji.

Strasznie - bo będą strachy, ciekawe - bo będą najróżniejsze opowieści (i groźne o strachach i straszne ciekawe), biennale - bo co dwa lata i w połowie wakacji i środku Polski. Wymalujemy na plenerze straszne stwory z okolic Łęczycy i wymyślimy ciekawe opowieści z przeszłości i teraźniejszości.

Już drugi raz spotkamy się w skansenie w Kwiatkówku na otwartym plenerze w połowie wakacji by malować. Tym razem na drewnianych krążkach będziemy malowali strachy wszelkiego rodzaju. Przede wszystkim strachy słowiańskie, demony przyrody, magiczne rośliny i zwierzęta, rusałki, południce, lecichy, topielice, bagniki, strzygi, żytnie baby, piołuny, świtezianki, żyrytwy, przeklęte panny i wszystko to, czego się boimy. Lub czym innych straszymy. A jest tego dużo. Wszystkie posłużą do snucia ciekawych opowieści z nazwami zaklętymi w gatunkach. Czyli będzie trochę przyrodniczo, trochę artystycznie i trochę społecznie. Niczym przy darciu pierza czy łuskaniu fasoli. 

A jak pomalujemy, to powiesimy na strachu na wróble lub na płocie czy stodole w skansenie (tak jak poprzednio doniczki). Niech straszą i odstraszają moce nieczyste, wiedźmy i czarownice. I niech uczą o przeszłości, teraźniejszości i zawiłościach komunikacji międzyludzkiej. Wspomagać nas będzie Boruta z Łęczycy oraz wyschnięte moczary w Dolinie Bzury. I etnograficzne opowieści. Być może będzie także muzyka (dwa lata temu była). A na pewno przednia zabawa. Więc zlatujcie do Skansenu w Kwiatkówku i Grodziska w Tumie ze wszystkich stron. By malować, straszyć i odstraszać.

Połowa wakacji, środek Polski. Zapraszam, Stanisław Czachorowski. Będziemy malowali, farby, pędzle i plastry drewna zagwarantowane. Będą także opowieści o strasznej przeszłości zaklętej w nazwach roślin, grzybów i zwierząt. Organizatorem jest Skansen w Kwiatkówku i Grodzisko w Tumie, oddział Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. 

Wydarzenie na FB https://www.facebook.com/share/uW2SXs2mcrsiUs9k/ (tam będą także relacja z malowania)







A tak było za pierwszym razem: Refleksje z malowania starych doniczek

14.07.2024

Nadmiar kontaktów społecznych w mediach społecznościowych - jak sobie z nimi radzić?



Żyjemy w czasach i środowisku nie tylko ze znacznie większym fizycznie przegęszczeniem, co owocuje częstszymi kontaktami i spotkaniami z ludźmi, ale także w środowisku cyfrowym, które potęguje przegęszczenie. Przez setki tysięcy lat żyliśmy w małych grupach. Nasz mózg społeczny wyewoluował by ogarniać taką skałę kontaktów, by zapamiętywał osoby i relacje społeczne. Prawdopodobnie dlatego nasz mózg jest tak duży - rozwijał się by obsłużyć tamto życie społeczne i emocjonalne. W ewolucyjnie krótkim czasie populacje ludzie urosły. Od kilku tysięcy lat żyjemy w coraz liczniejszych społecznościach. Jednak ogromną zmianę zrobiły takie innowacje jak pismo, radio i telewizja. Bo dzięki nim społecznie zaczęliśmy żyć w niezwykle licznych społeczeństwach i kontaktach. Nasze zmysły spotykały się ze znacznie większą liczbą osób i zwielokrotnioną liczbą interakcji społecznych. Nasz mózg musiał zapamiętywać znacznie więcej twarzy, rozpoznawać znacznie więcej osób jak i relacji między tymi osobami. Z pośród nich większości nawet nie spotykaliśmy w kontaktach bezpośrednich. Już w starożytności, w społeczeństwa rolniczych, pojawiali sie pustelnicy, którzy uciekali w samotność od tego społecznego gwaru. W średniowieczu powstawały klasztory, także te kontemplacyjne. A teraz?

Internet i przenośne urządzenia w postaci smartfonów jeszcze zwielokrotniły to zjawisko. Nawet jak zostaniemy sami w domu, z dala od ulicznego tłumu, przepełnionych wrzaskiem szkół, koncertów czy innych zgromadzeń, to i tak pozostajemy pod oddziaływaniem informacji i kontaktów. Treść dociera nie tylko do skrzynki pocztowej (tej analogowej) lecz także z radia, telewizora a także mediów społecznościowych. Nasi bliscy lub dalsi znajomi oraz całkiem nieznajomi wdzierają się na naszych przepełnionych mózgów. Nadmiar informacji, nadmiar bodźców, nadmiar kontaktów społecznych. Nasze mózgi są zbyt małe by obsłużyć te relacja i tak duży dopływ informacji społecznych. Za mało czasu dla ewolucyjnych zmian. 

Czy dawne (pisemne notatki) i nowe (telefony, komputery) nasze mózgi zewnętrze są nam w stanie w tym pomóc? Być może w części. Ale i tak czujemy się przenocowani społecznie i nie zapamiętujemy wszystkich spotykanych twarzy. Mamy więcej znajomych niż nasze komórki nerwowe są w stanie obsłużyć. Bo przecież z każdym znajomym trzeba wymienić grzecznościową wymianę zdań. Choćby uśmiech - a w internecie - emotikonkę. Zaprzęgamy technologie by w naszym imieniu obsługiwały te relacje społeczne. Ale po drugiej stronie komunikatu jest podobnie. W rezultacie nasi pomocnicy i asystenci, sztuczne algorytmy czy awatary, komunikują się ze sobą w naszym imieniu. I my, i nasi znajomi, już w tym nie uczestniczymy. Czy dalej są to nasze kontakty społeczne?

Do mojej skrzynki mailowej codziennie wpada co najmniej kilkanaście wiadomości. Część to spam, część to efekt wcześniejszego zapisania się na listę adresową by otrzymywać informacje (swoiste newslettery). Nazbierało się już tego tyle, że większość kasuję bez czytania. Za mało czasu by przeczytać, choć przecież kiedyś chciałem. Tylko mały procent to wiadomości, które chcę teraz przeczytać. One coraz bardziej giną  między szumem niechcianych informacji lub tylko takich, które potencjalnie chcę lecz nie jestem w stanie przeczytać. Z powodu nadmiaru. Do tego dochodzi spam a niebawem zintensyfikuje się slop (spam generowany przez AI). 

Do tego dochodzą media społecznościowe. Zbyt dużo profili w róznych mediach społecznościowych, zbyt dużo informacji w tych stale przeglądanych. Z czegoś trzeba rezygnować. Próbuję ograniczać ten nadmiarowy dopływ bodźców z urządzeń i relacji społecznych. Bo lepsza jakość niż ilość. Po co przy stole szwedzkim nakładać za dużo na swój talerz, jeśli się i tak tego nie zje? Po co nadmiar kontaktów i relacji, jeśli nie jestem w stanie w nich uczestniczyć?

Próbuję wyciszyć się także na Facebooku. Jestem w dużej rozterce. Z jednej strony chciałbym się cyfrowo wyciszyć choć troszkę. Ale z drugiej strony chciałbym nie urazić znajomych i potencjalnych znajomych na Facebooku. Czyli chciałbym zachować się społecznie poprawnie. Wyciszyć się ale i nie psuć relacji międzyludzkich w social mediach. I nie wiem jak wyjść z tej kwadratury koła (już od wielu miesięcy). Czy przyjmować zaproszenia do znajomych na FB czy nie? Kiedyś planowałem mieć nie więcej niż 300 znajomych na FB. Dawno jest to nieaktualne mimo różnych starań (Wyjaśniam, dlaczego ograniczam liczbę znajomych na FB i nie wszystkich przyjmuję ).

Facebook to tylko narzędzie do komunikacji. Dla mnie to tylko tymczasowy notes z kontaktami, by mieć je pod ręką. Lista znajomych na FB nie ma związku ze znajomościami i kontaktami w realu, ani z przyjaźniami. Profil mam publiczny, każdy może obserwować, może pisać, komentować, w tym z wykorzystaniem Messengera. Zbyt duża liczba znajomych na FB utrudnia oznaczanie i poruszanie się w kontaktach. Nadmiar przeszkadza, bo nie ogarniam. Za mało mam neuronów w mózgu. Wybór między funkcjonalnością a życzliwymi relacjami jest dla mnie trudny i się w tym gubię.  A jak Wy sobie z takimi dylematami radzicie?

Jak wyjść z cyfrowego uzależnienia, ograniczyć liczbę kontaktów, by było mniej powiadomień z urządzeń elektronicznych? W telefonie nie mam na stałe włączonego internetu. Włączam tylko gdy korzystam. Nie niepokoją mnie powiadomienia. Pozostają tylko te esemesowe. Jeśli przeszkadza nam uliczny gwar, to po prostu idziemy na samotną lub kameralną wędrówkę po parku lub chronimy się w domu. Mury budynków izolują nas przed nadmiarem kontaktów. A jak się chronić lub rozsądnie dozować kontakty internetowe, zdalne? By całkiem się nie odcinać i podtrzymywać te na prawdę ważne dla nas w danym momencie? I jak nie urazić innych, by nie czuli się odtrąceni? Czyli jak zachować komfort własny i komfort społeczny?

Za dużo maili, spamu, gwaru. Nadmiar dziania się w social mediach uzależnia. Próbuję to jakość ograniczać. I nie bardzo mi się to udaje. Wiele osób, które znam fizycznie, spotkałem na konferencji czy przy innej okazji, przysyła zaproszenie do znajomych na FB. A ja mam dylemat. Odrzucić czy przyjąć by kogoś nie urazić? I tak źle i tak niedobrze.

Drodzy znajomi i jeszcze nieznajomi, którzy szukacie kontaktu i relacji przez Facebooka lub inne social media, jeśli w zamieszaniu was usunąłem lub nie przyjąłem do grupy znajomy, dajcie znak. Jeśli nasze relacje są rzeczywiste i ważne w danym momencie, to zmienię ustawienia. Facebook to tylko notes z kontaktami a nie rzeczywiste relacje międzyludzkie. Tak, te rzeczywiste relacje można pielęgnować także za pomocą Facebooka. Zawsze można mój profil obserwować by być na bieżąco z informacjami, zamieszczanymi na mojej tablicy. Czasem kogoś przyjmę, czasem robiąc odchudzające porządki - usunę. Czasem ponownie przyjmę lub sam wyślę zaproszenie. Dla mnie Facebook to tylko jeden z kanałów komunikacji a nie kronika relacji społecznych. Nie kolekcjonuję znajomych i nie idę na rekord ilościowy. Dla mnie jako introwertyka za dużo jest twarzy i relacji w życiu realnym i tym internetowym. Nie ogarniam tak dużej liczby osób i próbuję się wyciszyć. Zawsze można do mnie napisać przez Messengera, maila, zadzwonić. Lub spotkać się w realu.

A jak Wy radzicie sobie z intensywnością i gwarem na Facebooku i innych social mediach? I czy też macie z tym problemy? 

Może ewolucja już działa? I premiuje większym spokojem a więc i większą przeżywalnością, osoby o szerszych kontaktach społecznych i lepiej znoszących społeczne przegęszczenie? I czy to jest ewolucja biologiczna czy tylko kulturowa (w tym behawioralna)? Może rodzi się nowy, sieciowy savoir vivre? Ktoś go opisze, skodyfikuje? Z chęcią bym przeczytał taką książkę.

13.07.2024

Młyny Rothera jako przykład dobrego centrum nauki

Bydgoszcz, Młyny Rothera, 2024 r.
 

Centra nauki stały się miejscem edukacji. W rezultacie sama edukacja jest inna niż do tej pory. Nie tylko w murach szkoły, z programem nauczania, ocenami, egzaminami i nauczycielami. Prekursorem było Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, powstałe blisko 20 lat temu. Potem byli naśladowcy, lepsi lub mniej lepsi. Do nowej sytuacji potrzebna jest nowa pedagogika i nowa dydaktyka. Rodzi się także pytanie (wyzwanie) jak taką edukację w centrach nauki spiąć z systemem edukacji szkolnej?

W XXI wieku centra nauki rozkwitły razem z licznymi piknikami i festiwalami nauki, organizowanymi praktycznie na większości uczelni wyższych lub z ich udziałem. Poza tym jest sporo małych i dużych festiwali naukowych organizowanych przez środowiska pozaakademickie. Wszystko to tworzy zupełnie nowe otoczenie edukacji. Można do tego doliczyć liczne kanały popularnonaukowe w social mediach. Pojawiło się sporo autorskich kanałów na You Tube, na blogach, w mediach społecznościowych (Facebook,. Instagram, Tik Tok). Skala jest duża a jakość jest także o dużej rozpiętości. Niemniej fakt jest faktem.

Tak więc centra nauki są ważnym elementem krajobrazu edukacyjnego. Są częścią rewolucji w edukacji: pokazywanie wiedzy poza książkami i poza murami szkoły z dużym udziałem interatywności i zaangażowania widzów o różnym wieku: od przedszkola do seniora. CN Kopernik od samego początku włączył się w proces badawczy tego nurtu: nie tylko organizuje wystawy lecz i bada jakie rozwiązania bardziej lub mniej angażują widzów, jaki pozostawiają ślad edukacyjny. Badają jak to robić dobrze. Działanie połączone z refleksją. I od samego początku CN Kopernik organizuje różnego rodzaju konferencje, warsztaty, spotkania z udziałem szerokiej gamy edukatorów oraz samych nauczycieli z różnych poziomów szkolnych. To zaproszenie do wspólnego odkrywania.

Rozwija się więc edukacja rozporoszona i pozaszkolna. Dawny krajobraz edukacyjny ze szkołami i książkami w bibliotece czy księgarnia uzupełniają liczne pikniki naukowe, wydarzenia na uczelniach wyższych, Noce Biologów, Noce Muzeów, Dni Nauki oraz właśnie centra nauki. To nie tylko efekt wow, że coś się zadymiło, wybuchło. Zaintrygowanie, zaciekawienie może być kontynuowane w szkole. A przynajmniej powinno. Centra nauki to jakieś hybrydowe połączenie tradycyjnego muzeum, domu kultury, szkoły i podwórka z możliwościami do różnorodnego eksperymentowania. 

Centra nauki to pozaszkolne, zewnętrzne eksperymentatoria. Miejsce doświadczania nauki, miejsce poznawania świata. W każdej szkole się nie da zrobić takich przestrzeni. Nawet w tych wybranych. Teraz centrów nauki w Polsce jest wiele, każdemu do jakiegoś blisko. I pojawiają się nowe. Ale to są nie tylko budynki lecz i dodatkowa kadra edukacyjna do dodatkowego (pozaszkolnego) wymyślania wystaw, eksponatów, aktywności, doświadczeń. Ze swobodą w projektowaniu bo są poza ministerialnymi programami szkolnymi, bez gorsetu podstawy programowej. Choć często do tego nawiązują by ułatwić nauczycielom wykorzystanie obecności w centrach nauki z realizacja programu szkolnego. . I są miejsce wymyślania całkiem nowej dydaktyki. Tu być może zmiana edukacji dokonuje się najszybciej i najgłębiej. A przynajmniej może tu taki proces zachodzić. Choć nie wszystkie centra nauki tym tropem podążają. Niektóre są kiepskim i powierzchownym kopiowaniem Kopernika.

Jeśli w centrach nauki i kultury można eksperymentować z rzeczywistością przyrodniczą i społeczną to może najważniejszą rolą szkoły pozostanie budowanie relacji międzyludzkich. Szkoła jako miejsce dla młodego człowieka do kontaktów społecznych i uczenie się bycia w społeczeństwie. Miejsce odkrywania siebie jako istoty społecznej oraz siebie w relacjach z innymi.

Pod koniec czerwca miałem przyjemność odwiedzić Centrum Nauki i Kultury Młyny Rothera w Bydgoszczy Odwiedziłem przy okazji i tylko powierzchownie (za krótko na zwiedzanie). Nie miałem czasu uczestniczyć w ich codziennej aktywności. Brałem udział w wydarzeniu Kompas Edukacji. Konferencja edukacyjna odbywająca się w murach centrum nauki to coś, co dzieje się na marginesie? Bynajmniej! W przypadku Młynów Rothera to dobre wpisanie się w ich misję. Mądrze otwierają się na kapitał ludzki z uczelni wyższych i poszukują międzysektorowej współpracy z różnymi podmiotami. Są miejscem do naukowego i kulturalnego eksperymentowania nie tylko w powierzchownie warstwie. I są otwarci na współpracę z kadrą naukową, z pedagogami. 

Co można znaleźć na ich stronie www? "Co możesz tu robić? Przede wszystkim ‒ wejdź do środka i zachwyć się monumentalną, industrialną architekturą! Porozmawiaj z nami o historii Młynów i planach na przyszłość oraz zobacz panoramę okolicy z punktu widokowego. Zajrzyj też na nasze wystawy stałe: “Węzły. Opowieść o mieście nad rzeką”, gdzie poczujesz ducha miasta nierozerwalnie związanego z wodą oraz “Młyn-Maszyna”, gdzie będziecie eksperymentować: transportować, ważyć, czyścić, rozdrabniać, mielić, odsiewać. Historia Młynów zainspirowała nas do odkrywania fascynującego świata nauki i techniki. Na wystawie “Młyn-Maszyna” nie tylko go zobaczycie, ale przede wszystkim doświadczycie! Interesują Cię wystawy? Koncerty? Wykłady? Warsztaty? Pokazy naukowe? Nasz kalendarz pełen jest wydarzeń, które organizujemy zarówno my, jak i nasi Partnerzy. Jesteśmy otwarci dla Was codziennie. Zajrzyj do Młynów i razem budujmy kulturę dnia codziennego!"

I z całą pewnością warto tam zajrzeć. Ważne miejsce dla mądrej edukacji i poznawania świata w sposób nieposzufladkowany. Ja tam wrócę.

Mamy i w Olsztynie centrum nauki. W nazwie ambitne, ale przez rok aktywności nie zachwyciło niczym oryginalnym. Odwiedzający sobie chwalą. Ale w zasadzie nie wyszło poza prosty schemat pokazywania dobrej skądinąd wystawy. Jest to jedyne centrum na uczelni wyższej, ale moim zdaniem nie wykorzystuje potencjału kadry akademickiej, która jest pod bokiem. Nie widać tu innowacji ani w popularyzacji nauki ani w odkrywaniu nowej dydaktyki i nowych przestrzeni edukacyjnych. To, co jest, nie jest już innowacją w roku 2024. 20 lat temu by z pewnością było. Liczyłem na dużo więcej. Moim zdaniem, Kortosfera to jak na razie zmarnowany potencjał. Na pewno nie wykorzystany potencjał miejsca i kadry.  Powierzchowne skopiowanie warszawskiego centrum nauki lecz bez ducha poszukiwań, by być rzeczywiście lokalnym czy nawet regionalnym centrum nauki i poszukującym innowacji edukacyjnych oraz popularyzacyjnych z wykorzystaniem lokalnego kapitału ludzkiego. W założeniach miało być szerokie wykorzystanie kadry Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie (a przecież na miejscu są także instytuty PAN oraz IRŚ). Podkreślano, że to jedyne centrum nauki umiejscowione na uniwersytecie. To daje potencjał. Ale jak na razie, przez pierwszy rok działalności, nie zostało to wykorzystane, co najwyżej w minimalnym stopniu. Szkoda. Ciągle mam nadzieję, że w końcu będzie to centrum popularyzacji nauki i edukacji pozaformalnej oraz będzie to centrum innowacji dydaktycznych. Może trzeba więcej czasu by coś właściwie "zaiskrzyło"? Bo prawdziwa zmiana zachodzi w głowach i sposobie myślenia a nie w budynkach.

Tymczasem odwiedzam różne inne centra nauki i cieszę się z pojawiających się zupełnie nowych przestrzeni edukacyjnych. Widać, ze dzieje się wielka rewolucja w edukacji. Odwiedzam nie dla rozrywki i nie dla efektu WOW lecz by podglądać jakie zmiany dokonują się w edukacji i jakie nowe narzędzia dydaktyczne są wymyślane. Bo centra nauki są jednym z elementów dokonującej sie bardzo głębokiej ewolucji systemu edukacji. Coś głębokiego a nie tylko powierzchownego w mało ważnych szczegółach. 

12.07.2024

Jaki jest dozwolony przyzwoitością sposób odpowiedzi na hejt lub pogardliwe określenia, formułowane w internecie?




Jaki jest dozwolony przyzwoitością sposób reakcji/odpowiedzi na hejt lub pogardliwe określenia, formułowane w internecie? Czym się różni mowa nienawiści od pogardliwych określeń czy tylko ostrej dyskusji z mocnymi argumentami? Co jest społecznie i internetowo dozwolone a co jest już przekroczeniem społecznych granic? 

Pytam, bo chciałbym wiedzieć, na przyszłość. Pytam czytelników, pośród których są osoby doświadczone w edukacji cyfrowej, które na pewno doświadczyły wiele razy na sobie lub w swoim otocznie podobnych sytuacji. I mają przemyślane, przećwiczone. Dobrze się jest uczyć na błędach ale lepiej na cudzych, bo to mniej kosztowne. Pytam ogólnie choć można odnieść się do konkretnego przykładu, jakiegoś konkretnego studium przypadku.

Internet to nie wersal. Trzeba liczyć się z nieprzyjemnymi sytuacjami. Sam tego doświadczyłem i zapewne jeszcze wiele razy doświadczę. Chciałbym przygotować się mądrze na nieuniknione. Jak sensownie zareagować (odpowiedzieć) na raniące słowa, pisane w internecie? Co byłoby najlepsze, dla samego pokrzywdzonego, dla atakującego i dla obserwujących całe zdarzenie innych osób? Jak reagować w szerokiej gamie od "oko za oko" do "nadstawiania drugiego policzka"? Jaka obrona własnego imienia jest dozwolona przyzwoitością i co jest drogowskazem: własne samopoczucie, dobro atakującego czy też dobro ogólne? Jak reagować wobec doświadczanego hejtu (mowy nienawiści, agresji słownej)? Wyciszać spory i konflikty za wszelka cenę? Jak odpowiedzieć by niepotrzebnie nie rozgrzewać agresji? Odpowiadać tylko w miejscu, gdzie się zostało zaatakowanym czy można również we własnej lub w innych przestrzeniach internetowych? Odpowiadać publicznie czy lepiej nieoficjalnymi kanałami, np. prywatnie, tak by inni nie widzieli lub pisać do zwierzchników by oni wymierzyli sprawiedliwość i ucięli sprawę?

Pytanie jest więc co i jak robić? I dlaczego tak? Czy samemu czy raczej liczyć na reakcje innych, żeby wzięli w obronę?

Dobro pomówionego. Jak on/ja się czuję, czy pomoże odwet lub jaka forma odpowiedzi będzie pomocna? A jaka społecznie uzasadniona? Czy atak przemilczeć by atakujący się nie nakręcał? Czy przemilczeć by nie wyszło za bardzo na jaw i inni tego nie widzieli? 

Dobro obserwujących, ogółu. Jak odpowiadać by nie gorszyć innych, nie wciągać ich w prywatne wojny lub jak bronić swojego dobrego wizerunku w oczach osób trzecich? Jeśli atakujący jest dla obserwujących kimś ważnym, bliski, cenionym, to widzą jego brzydnie zachowanie odczuwają dyskomfort. Lepiej, żeby tego nie widzieli, więc wyciszać i nie odpowiadać by się nie rozeszło dalej?

Dobro atakującego. Odpowiedź nie może być zbyt mocna, bo dyskomfort poczuje atakujący? Jaką odpowiedź uznać za adekwatna i nie przesadzoną?

Co i jak robić, będąc atakowanym, a co robić kiedy jesteśmy świadkami takiego hejtu, ostrej wymiany zdań, poniżania? Zabierać głos publicznie czy lepiej tylko kanałami nieoficjalnymi, prywatnymi? Co pisać osobie pokrzywdzonej a co osobie atakującej?

A co robić, gdy sami jesteśmy stroną atakującą i sami sobie to uświadomimy lub ktoś nam to wskaże?

Rzeczywistość internetowa jest w zasadzie taka sama społecznie jak ta w kontakcie, przez setki tysięcy lat. Bo tworzą je ludzie i sytuacje społeczne. A jesteśmy gatunkiem społecznym, hierarchicznym z rywalizującymi osobami i przetasowaniami w strukturze społecznej (porządku dziobania). Różna jest tylko skala i liczba odbiorców. W internecie publiczność jest zdecydowanie większa. Ponadto łatwiej ukrywać się anonimowo i obgadywać poza plecami. Nie widzimy rozmówcy i łatwiej o agresję, trudniej o powściągliwość.

Wiele pytań bo nasze społeczne aktywności w internecie są dla ludzi czymś kulturowo nowym. Dopiero szukamy akceptowalnych standardów. A ja pytam dla siebie, Może na tych odpowiedziach skorzystają i inni.

Kto mi odpowie choćby na część wyżej postawionych pytań, w komentarzach? Z góry dziękują za każdy głos.

11.07.2024

Kompas Edukacji wyznacza kierunek zmian w edukacji?

Warsztaty w czasie Kompasu Edukacji. Fot. Organizatorów

Pod koniec czerwca uczestniczyłem w wydarzeniu Kompas Edukacji. Była to bardzo dobra konferencja. A w zasadzie wydarzenie, bo nie była to typowa konferencja, jakich wiele. Po  spotkaniach, takich jak Kompas Edukacji, rodzi się optymizm, bo komuś zależy, ktoś ma dobre pomysły na edukację, ktoś próbuje i dzieli się refleksjami z tego doświadczania. W grupie można poczuć się raźniej. Poczuć "nie jesteś sam". Na tym wydarzeniu-konferencji wybrzmiało dużo ważnych i mądrych zdań. Wracamy zmotywowani by na dole zmieniać edukację na lepszą. Także tę akademicką. W tych warunkach jakie są, z tymi ludźmi, którzy są. Oczywiście byłoby łatwiej, gdyby w końcu powstała apolityczna i nie na jedną kadencję sejmu Komisja Edukacji Narodowej 2.0. Mamy czas przełomu, tak jak dawniej, tak jak przy pierwszej KEN. Czy zdążymy przed katastrofą? Nie wiem, my robimy swoje, tu gdzie jesteśmy, z tym co mamy i tak jak potrafimy najlepiej. A jest nas sporo. Za mało, ale sporo. To na konferencjach czy wydarzeniach online lub w kontakcie nawet rozproszone środowisko może poczuć, że jest nas więcej, że możemy współdziałać w tym samym celu. 

A w sezonie letnio-jesiennym przede mną jeszcze dwie konferencje. I też nieco odbiegające od akademicko-konferencyjnego szablonu. Jedna jest organizowana przez Centrum Nauki Kopernik (konferencja Pokazać-Przekazać), druga przez Fundację i nieformalne stowarzyszenie edukatorów (Inspiracje 2024). Spodziewam sie, że z nich także wrócę doładowany pomysłami i zmotywowany do długiego, całorocznego wysiłku. Tymczasem wróćmy do Kompasu Edukacji

Ktoś zebrał ludzi z różnych miejsc, z różnych instytucji i różnych doświadczeń. Zaczęło się w czasach pandemii lecz spotkania online Akademickiego Zacisza nie zostały zawieszone wraz z końcem pandemii (tak jak w wielu innych przypadkach). Powstało dobre miejsce do międzyśrodowiskowego i międzymiastowego spotykania się i dyskutowania nie tylko o akademickiej pedagogice. Przy okazji w dyskusjach uczestniczą praktycy. Coś nowego dla środowiska akademickiego, bo czyż na tradycyjne rady wydziału wpuszczani i zapraszani są ludzie spoza danego wydziału? Dawniej jedynie  na okoliczność publicznych obron doktorskich. Akademickie Zacisze i wyrastający z tego Wirtualny Uniwersytet Pedagogiczny a także Kompas Edukacji, cenię dlatego, że skupia ludzi, którym zależy na prawdziwej dyskusji akademickiej, zależy na edukacji i na pedagogice.

Kompas Edukacji a wcześniej Akademickie Zacisze, to dobrze zbudowane środowisko do dyskusji i uczenia się. Z dobrym wykorzystaniem narzędzi do komunikacji online. Po tych trzech latach spotkań w ramach Akademickiego Zacisza wydarzyło się coś więcej. Zaistniało spotkanie w kontakcie bezpośrednim czyli Kompas Edukacji. Współpraca ze środowiskiem pozaakademickich, z biznesem i bydgoskim Centrum Nauki Młyny Rothera. Jeszcze jeden przykład zmian, które zachodzą w środowisku akademickim i w szerokim krajobrazie edukacji. Niby nic wielkiego,  ale ja widzę to w szerszym kontekście. I dlatego jestem optymistą. Nie wiem czy poprawnym czy nieoprawnym. Wierzę, że Kompas Edukacji jest elementem głębokich i dobrych zmian. 

Spotkanie odbyło się w realu, jako kontynuacja spotkań online. Zainteresowanie było tak duże, że przygotowany limit miejsc szybko się wyczerpał i ustawiła się kolejka czekająca na ewentualnie zwolnione miejsca. Okazuje się więc, że można online zbudować społeczność i doprowadzić do spotkania bezpośredniego. W czasie wakacji. A więc czasie wolnym. Czyli motywacja musiała być duża.

Byłem prywatnie, wróciłem zadowolony i zmotywowany do dalszych prób. 

Ciąg dalszy nastąpi? Bo Profesor Roman Leppert napisał: "Wspominając po raz enty tegoroczny Kompas Edukacji czyli Wirtualny Uniwersytet Pedagogiczny na żywo myślę sobie, że jeżeli w przyszłym roku takie wydarzenie się odbędzie (trzymajcie mocno kciuki!) to będzie ono miało kształt czegoś w rodzaju festiwalu edukacyjnego. Oprócz wykładów zaproszonych gości będą spotkania autorskie, wspólne warsztaty, koncert, spotkanie poetyckie. Pokażemy też co najmniej kilka młodych, utalentowanych osób, które zachwycą tak, jak zachwyciły w tym roku Basia i Monika. Program przyszłorocznego wydarzenia powoli się krystalizuje. Jeżeli zorganizowanie Kompasu będzie możliwe, na pewno zrobimy to wspólnie z Młyny RotheraFundacja Orange i Instytut Cyfrowego Obywatelstwa. Sprawdzeni partnerzy". I ta perspektywa mnie również cieszy. Rodzi się coś nowego. Mam nadzieję, że przetrwa próbę czasu i dojdzie do realizacji nie tylko jeden raz.

Widok częsty na spotkaniach z udziałem nauczycieli. Walizki to znak, że wielu przyjezdnych i to ostatni dzień wydarzenia. Ze spotkania prosto na pociąg lub autobus. Wreszcie wakacje!