27.04.2023

Od nauczyciela do projektanta - przewrót Kopernikański w edukacji

Zdjęcie z małego, szkolnego pikniku naukowego, zrealizowanego wraz ze studentami. Gdzieś w wiejskiej, warmińskiej szkole. Dawno temu. Tworzenie sytuacji edukacyjnych, ułatwianie odkrywania i procesu uczenia się.
 

Będzie to opowieść o tym, jak z wykładowcy zmieniam się w projektanta... Czyli jak zmienia się nie tylko mojej środowisko do uczenia się. Nie nauczania ale właśnie uczenia się. Zupełnie jak u ogrodnika, który zamiast ciągnąć źdźbła trawy do góry by szybciej rosły, więcej energii przeznacza na podlewanie i nawożenie. Czyli na tworzenie warunków do wzrostu. Wspomniany ogrodnik po prostu zrozumiał na czym polega wzrost rośliny, na czym polega fotosynteza i prawo minimum Liebiga. Droga na skróty zbyt często prowadzi na manowce.

Czym się różni edukator od nauczyciela? Sposobem i miejscem nauczania. A w zasadzie uczenia się. Nauczyciel naucza, przekazuje wiedzę. Edukator projektuje przestrzeń edukacyjną, w której studenci/uczniowie się uczą. Edukator to nauczyciel, który zszedł z piedestału i sam się uczy. Nauczyciela charakteryzuje dydaktyka transmisyjna i przemocowa (w szerokim słowa tego znaczeniu - strach uczy posłuszeństwa lecz nie wiedzy). Ale student czy uczeń niczego nie przyswoi, jeśli sam nie zechce. Jego wola ma znaczenie i jego stosunek do wiedzy. Najpierw emocje, potem pamięć i rozum. Od aktywności studenta zależy, ile i jak sobie przetworzy wiadomości, pojęcia i jak w głowie zbuduje swoją wiedzę. Swój konstrukt. Bo wiedzy nie da się przelać, przekazać, można tworzyć tylko sytuacje, w których student zdobywa wiedzę. Mała lecz ważna różnica. I właśnie dostrzeżenie tej różnicy tworzy przewrót Kopernikański w edukacji. Proces, który staje się ewolucyjnie i systematycznie. Ale zachodzi na naszych oczach.

W rezultacie z nauczyciela transmitującego wiedzę, wykładowcy strażnika czy depozytariusza wiedzy, powstaje projektant przestrzeni i sytuacji edukacyjnych. Za tym zmierzać powinna także przebudowa całej fizycznej przestrzeni uniwersyteckiej by maksymalizować momenty uczenia się. Co oznacza to dla dydaktyki? By uczyć się nie tylko mówić i pisać ale także tworzyć przestrzeń i sytuacje, w których najefektywniej można się uczyć. Projektować przestrzeń fizyczną i intelektualną. Mnożenie przekazywanej wiedzy czy mnożenie sytuacji sprzyjających uczeniu się? Mi co raz bardziej chodzi o to drugie. Nie tylko sposób uczenia ale i przestrzeń, w której się uczymy, są niezwykle ważne. I to jest mój przewrót Kopernikański. Lecz nie jestem w tym procesie ani pierwszy ani osamotniony. Jestem kroplą w płynącej, dużej rzece.

Jednym z objawów tej transformacji jest sztuczna inteligencja (SI). Pojawił się np. ChatGPT i przemilczanie tego niczego nie zmieni. Jest jak odkrycie Mikołaja Kopernika – zmusza do spojrzenia na te same sprawy zupełnie inaczej. Pilnować, żeby nie ściągali czy też motywować do poszukiwania, brania odpowiedzialności za własny rozwój i edukację? Czyli najpierw emocje i motywacja. Tak w zasadzie pracuje nasz mózg.

Edukator uczący SI? Uczyć się promptowania, formułowania zadań by SI uczyła się i udzielała lepszych odpowiedzi. Uczenie nie tylko uczniów czy studentów ale i generatywnych czatów do konwersacji? Zupełnie nowe wyzwania dla kompetencji społecznych i edukacyjnych. Tak, bo jak zapytasz, taką otrzymasz odpowiedź. Na banalne pytania otrzymuje się banalne odpowiedzi. Zupełnie jak ze studentami. Być może na ChacieGPT można będzie doskonalić swoje umiejętności edukacyjne. Bezpiecznie, bo nikogo się nie skrzywdzi, nie ma dylematów moralnych i śmielej można eksperymentować. By uczyć się prowadzenia dialogu, stawania pytań i formułowanie sytuacji edukacyjnych. Sprawdzić samemu by potem studenci też spróbowali. Sytuacja zupełnie nowa. I dlatego właśnie nawet wszystkowiedzący strażnik wiedzy – wykładowca, też musi się uczyć. I to szybko. A do tego potrzebna jest przyjazna przestrzeń do uczenia się. I tę właśnie trzeba zaprojektować. Dla siebie i dla innych.

Przewrót Kopernikański też dokonywał się powoli. Najpierw kilka dziesięcioleci obserwacji i obliczeń samego Mikołaja Kopernika. Potem co najmniej dwa stulecia pracy innych ludzi, poszukiwań rozstrzygających eksperymentów, licznych dyskusji, konfliktów, łącznie z wpisywaniem na indeks ksiąg zakazanych. I też zakazywano, niczym teraz gdzieniegdzie używania ChjatGPT. Przewrót Kopernikański nie dzieje się cicho i spokojnie.

A czy my dostrzegamy już potrzebę przebudowania przestrzeni intelektualnej i fizycznej Uniwersytetu by być wśród liderów zmian i trendów? Czy raczej wybierzemy zachowawczą skansenowość zgodnie z myślą „moja chata z kraja”. Lub „nie wychylaj się” czy  "pokorne cielę dwie matki ssie". Ale na jak długo taka postawa wystarczy?

Szukam lepszego kontaktu ze studentami czyli coraz bardziej staję się projektantem procesu edukacyjnego a coraz mniej nauczycielem, wykładowcą. Edukator czy nauczyciel - oto jest pytanie. I ja wiem, jakiej udzielam sobie odpowiedzi. Choć zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwe ani bezbolesne.

Nauczyciel naucza, projektant tworzy warunki do uczenia się. Mała zmiana słowna a ogromna zmiana w podejściu. Przewrót Kopernikański w edukacji to wstrzymanie nauczyciela a ruszenie ucznia (studenta). Niby wszystko to samo, te same elementy, ten sam kosmos lecz inaczej się w nim poruszają istniejące tam elementy. Te same obiekty lecz zmienione relacje między nimi. Sumarycznie to samo lecz organizacyjnie i relacyjnie inny system. 

Teraz czas biegnie szybciej. Ale ChatGPT również powstawał przez dziesięciolecia i nie jest to ostatnia odsłona generatywnej SI. Przewrót Kopernikański w edukacji dokonuje się nie tylko z powodu technologii. Zachodzi także inna zmiana – społeczna, w tym demograficzna. Jest coraz więcej osób starszych – dojrzałych dorosłych. I co z tego wynika, np. dla uniwersytetu? Co wynika dla edukacji? Czy już dostrzegliśmy implikacje tych zmian? I czy w związku z tym wiemy jak projektować przestrzeń edukacyjną? Projekczyciel czyli nauczyciel projektujący.

Poszerzona wersja felietonu dla Wiadomości Uniwersyteckim (z Kłobukowej dziupli 2.0).

Nieustająco zachęcam do dyskusji. Bo dyskusja jest elementem metody naukowej.

26.04.2023

Technik astrolog czyli jak dałem się nabrać na żart primaaprilisowy


Dałem się nabrać na żart primaaprilisowy. A było to tak: w połowie kwietnia na Facebooku zauważyłem post profesora fizyki z kąśliwą uwagą o kierunku w szkole policealnej (najwyraźniej też się dał nabrać). Nazwa wydała się absurdalna "technik astrolog z elementami sztucznej inteligencji". Astrologia nie jest nauką więc jakim cudem technik? Bo że różnego rodzaju dziwne szkolenia, w tym z astrologii, są oferowane to nie pierwszyzna. Ale żeby normalna szkoła policealna? To czego oni tam uczą? Zajrzałem na stronę by się więcej dowiedzieć o szkole i o owym kierunku:



Oczy ze zdumienia otwierały mi się coraz bardziej. Normalne kierunki dotyczące kosmetologii, masażu, terapii zajęciowej, pomocy stomatologicznej itp. I między tym technik astrolog. Pomyślałem, że może to jakiś kierunek w ramach show-biznesu czy jakiejś animacji społecznej. A tu nie, normalne kształcenie. I jeszcze ten modny zwrot ze sztuczną inteligencją. Przecież to ewidentne naciąganie! Na stronie szkoły wyglądało bardzo wiarygodnie. Przecież taki kierunek uderza w wiarygodność całej szkoły! Może informatyk im się zbuntował i na odchodne wywinął brzydki numer? Może im ktoś stronę shakował i robi wrogą robotę? Dodam, że było to 14 kwietnia a więc dwa tygodnie po pierwszym kwietnia. Niemniej zajrzałem na ich Facebookową stronę by tam jeszcze sprawdzić. Chyba za krótko przewijałem lub niezbyt uważnie. Nie znalazłem informacji o żarcie lub przejęciu strony www przez jakiegoś dowcipnisia. Uznałem ten żart za prawdziwy. Dałem się nabrać. Mimo, że opis kierunku był absurdalny, np. przewidywanie inflacji czy oferta pracy w bankach. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że żyjemy w czasach, gdy rząd i urzędnicy państwowi z nadania rządzącej partii zakładają dziwne szkoły, dublujące np. Polską Akademię Nauk, wprowadzają dziwne i wręcz absurdalne rozwiązania edukacyjne w szkołach, gdy dyletanci i hochsztaplerzy realizują rządowe, poważne kontrakty medyczne, gdy na ważne stanowiska zatrudnia się krewnych i znajomych. Tak więc jeszcze jeden absurd nie wydawał się czymś niezwykłym. Mieścił się w normie obserwowanego szaleństwa.

W ciągu kilkunastu godzin, gdy tak się oburzałem na absurdy edukacyjne z tym technikiem astrologiem, ktoś umieścił  pod moim wpisem, zrzut ekranu z Facebooka i oryginalnym wpisem z 1 kwietnia. Szukał dokładniej i znalazł. A ja odetchnąłem z ulgą. Niewątpliwie to tylko żart primaaprilisowy. Na dodatek w ciągu kilku dni zniknął ten materiał z oficjalnej strony www. Ech, gdyby jeszcze i inne absurdy obecnej władzy okazały się tylko żartami primaaprilisowymi i nie istniały na prawdę, jakiż świat w polskim grajdołku byłby milszy i piękniejszy!

Teraz się śmieję sam z siebie, że dałem się nabrać na taki żart. Niewątpliwe dobrze przygotowany. Morał z tego taki, że należy dokładniej sprawdzać informacje, na które trafiamy nie tylko w internecie. Bo nigdy nie wiadomo czy ktoś nie żartuje lub jeszcze gorzej - czy perfidnie nie oszukuje i rozsiewa fake newsy.


Oryginalny wpis na szkolnym FanPage,

Na potwierdzenie, że to był tylko żart. 


25.04.2023

Czy jest jeszcze gdzieś Ironoquia dubia w Lesie Miejskim w Olsztynie?

 

Z dyplomantką wybrałem się do Lasu Miejskiego w Olsztynie. Studentka rozpoczyna badania do swoje, pracy dyplomowej a tematem są chruściki (Trichoptera) zbiorników okresowych Lasu Miejskiego. Po raz pierwszy byłam tam 40 lat temu, jako student. Wybrałem się na wycieczkę wiosenną do lasu. I tam, w zbiornikach okresowych, po raz pierwszy zobaczyłem chruściki, które mnie urzekły. Teraz wiem, że były to larwy Glyphotaelius pellucidus. W drugiej połowie lat 90. XX wieku zbierałem tam systematyczniej materiał do badań. Pisałem pracę o chruścikach wód okresowych. Uczyłem się nowej dla mnie grupy, poznałem larwy o trójściennych domkach - Anabolia brevipennis. Długo się nad nimi męczyłem zanim oznaczyłem. A w rowie znalazłem jakiegoś dziwnego chruścika (niepodobny do niczego co poznałem wcześniej). To była Ironoqua dubia. Pojedyncze larwy złowiłem także w przydrożnym strumyku koła Mątek oraz nad Jeziorem Skanda.

W tym rowie żyły chruściki Ironoquia dubia, relikt puszczański. Nie ma wody to i nie ma tego gatunku. Będę szukał innych okresowych strumyków, może choć tam przetrwał. W tym rowie zbierałem je pod koniec lat 90 XX. wieku, prawie 30 lat temu. System kilku zbiorników okresowych łączył rów z wodą. Chyba dawny strumyk, po zmeliorowaniu. A na końcu znajdował się ostatni zbiornik, w którym wiosną żyły dziwogłówki wiosenne. Teraz, 23 kwietnia 2023 r., w tym ostatnim zbiorniku prawie nie było wody. Powierzchnia około 1-2 m2, głębokość 2-3 cm. Trochę larw z rodzaju Limnephilus, jeszcze małych i jedna żaba brunatna (nie wiem czy trawna czy moczarowa). We wszystkich zbiornikach mniej wody niż 30-40 lat temu. Strumyk widać, że dawno wyschnięty. Nagromadzonych, suchych liści żadna woda nie zmywa niżej. 

Wróćmy do Ironoquia dubia, którą spotykałem głównie w rowach. Dlatego myślałem, że jest to gatunek przynajmniej w części synantropijny, pochodzący z Syberii. W ramach żartu na Prima Aprilis nadałem jej nazwę chochlik psotny (czytaj więcej na ten temat). Zdanie zmieniłem, gdy później wybrałem się na badania do Puszczy Białowieskiej. W tamtych puszczańskich strumieniach Ironoquia dubia występowała licznie i często. Można powiedzieć, że była typowym, puszczańskich chruścikiem wód bieżących. Uznałem ten gatunek za typowy dla pierwotnej puszczy z okresowo wysychającymi strumieniami. W okolicach Olsztyna, w tym w Lesie Miejskim, nie była więc Ironoquia nowym, synantropijnym przybyszem, ale reliktem dawnej Puszczy Pruskiej. Cichym świadkiem dawnej przyrody. I dlatego właśnie brak siedliska a tym samym i gatunku, bardzo mnie zmartwił. Jeden ze skutków ocieplenia klimatu i braku zimowej retencji wody w postaci śniegu. A potem wiosennych wód roztopowych. Wraz z licencjantką będę szukał chochlika psotnego (Ironoquia dubia) w innych strumykach Lasu Miejskiego. Może gdzieś jeszcze przetrwała. A przede wszystkim sprawdzę czy w składzie gatunkowym chruścików nic się nie zmieniło w ciągu ostatnich 30-40 lat.

Być może jednymi z pierwszych ofiar ocieplenia klimatu w naszym regionie jest dziwogłówka wiosenna i Ironoquia dubia. Wiosenne zbiorniki okresowe, te śródleśne i te śródpolne, są chyba najbardziej narażone na szybkie wysychanie, brak wody i zbyt wysokie temperatury już wiosną. Czy zdążą takie gatunki dostosować swoje cykle życiowe do nowych warunków? Czy może trzeba skorupiaki, takie jak dziwogłówka, hodować w warunkach sztucznych i introdukować do siedlisk pojeziernych? Chruściki w stadium imago same mogą pofrunąć i poszukać dogodnego dla nich siedliska. Ale skorupiaki tak nie potrafią. Czynna ochrona przyrody może dotyczyć także mniej rzucających się w oczy gatunków. Przecież one są też naszym przyrodniczym dziedzictwem i bogactwem różnorodności biologicznej.

Czytaj też: Jak narastająca susza wpływa na chruściki - przykład z Wielkopolski

24.04.2023

Zakwit moczarki czyli dziennikarstwo na telefon

Zrzut ekranu z wydania internetowego.
 

To przypadek należący do tych, z których można dowiedzieć się o swoich niewypowiedzianych słowach. Sam się zdziwiłem, gdy przeczytałem. Pełne zaskoczenie. Alert Google pomaga, bo na maila dostaję informacje o pojawiających się wzmiankach w mediach, ilekroć pojawi się moje nazwisko. Wygodna funkcja. I tak dowiedziałem się o moim niby wywiadzie (edit: wypowiedzi). Kliknąłem w link i się mocno zdziwiłem. A błędy niejasności, jakie się znalazły w artykule, mocno mnie zirytowały. Fakt, pan redaktor Robert Robaszewski dzwonił i dopytywał, natomiast nie informował o wywiadzie a i nie przysyłał tekstu do autoryzacji. Zdając sobie sprawę z szybkiego tempa, zawsze obiecuję szybkie przejrzenie tekstu i odesłanie. Wiem, że czasem można coś pomylić, zwłaszcza, gdy pojawia się specjalistyczne słownictwo. Ale tym razem do głowy mi nie przyszło, że z tej konsultacji telefonicznej powstanie tekst. Z mojej wypowiedzi przez telefon, w stylu "nie wiem, proszę kontaktować się z botanikami", wyszedł niby ekspercki artykuł. 

Moje zaufanie do dziennikarzy z Gazety Wybiorczej zostało nadwątlone. Materiał bez należytej weryfikacji tylko przez telefon (domyślam się że i inni wymienieni w tekście też tak się wypowiadali). Dziennikarstwo na telefon? Kilka telefonów i nawet jeśli z nich nic nie wynika to powstaje tekst? W takich przypadkach ChatGPT rzeczywiscie jest zagrożeniem. Od solidnego dziennikarstwa oczekiwałbym solidności w weryfikacji. Można wywnioskować, że cały tekst powstał na podstawie materiału przysłanego przez czytelnika. Dziennikarzowi najwyraźniej nawet nie chciało się pojechać nad jezioro by zrobić zdjęcia. Bo wysłane przez maila do ekspertów mogłyby znacznie przybliżyć problem i ułatwić poprawne wnioskowanie.

Ale do rzeczy, zadzwonił redaktor Robaszewski z pytaniem czy znam sytuację z Jeziora Długiego. Odpowiedziałem, że nie, nie byłem tam ostatnio. Bo ponoć - jak powiedział redaktor - zakwitła moczarka delikatna. Dopytywałem się czy na pewno chodzi o moczarkę delikatną. Bo to nowy dla Polski gatunek, obcy. Ale ze słów redaktora wynikała, że ma skądś te informacje. Zalecałem jednak kontakt z botanikiem, żeby potwierdzić. Jak widzę, żaden botanik tego nie konsultował.

Kwitnąca moczarka to rarytas, bo nie często kwitnie. A tu jeszcze zakwit masowy. Przy drugim telefonie okazało się, po moich dopytywaniach, że ten zakwit to w sensie zakwitu glonów a nie żadnych kwiatów roślin naczyniowych. Tym razem dziennikarz dopytywał czy to przez wycięcie drzew nadbrzeżnych. W każdym razie ile warta jest opinia eksperta, który mówi, że nie wie i nie widział i nawet nie dostał zdjęcia? Nawet nie wiedziałem, że postanie z tego artykuł. W moim przeświadczeniu udzielałem porady ogólnej ze wskazaniem do kogo dziennikarz powinien się zwrócić. Aż tak słabo regionalni dziennikarze znają środowisko naukowe Olsztyna? Nie wystarczy powiedzieć, żeby zwrócił się do botanika? Nawet jedno nazwisko podsunąłem. Nie mają kontaktów, nie wiedzą gdzie szukać?

Test oparty na informacji czytelnika. Kilka telefonów trudno uznać za rzetelne sprawdzenie. Ja zaznaczałem, że nie znam sprawy, nie widziałem i zachęcałem do konsultacji z botanikiem. Ze zdjęcia zamieszczonego w Gazecie  nie wiele widać (a zobaczyłem dopiero po publikacji). Raczej wskazuje na pojaw glonów nitkowatych a roślinności elodeidowej nie widać tak wyraźnie by powiedzieć co to jest. Czyli "zakwit" to w sensie popularnym liczniejszego pojawu glonów. Ale skąd pomysł, że to "zakwit moczarki delikatnej"? Bo czytelnik tak zasugerował? Ale żeby nawet zdjęcia nie wysłać do konsultacji eksperta? I żeby samemu nie pojechać i nie zrobić kilku zdjęć w zbliżeniu? Wtedy wszystko byłoby jasne.

Najbardziej zirytował mnie ten fragment z Gazety "Prof. Stanisław Czachorowski z Wydziału Biologii i Biotechnologii na UWM podkreśla, że nie mamy do czynienia z glonem, tylko rośliną wodną, należącą do jednoliściennych, pochodzącą z Ameryki Północnej." Moczarka należy do jednoliściennych? Nic takiego nie mówiłem! Mówiłem o roślinach naczyniowych! Ale może dziennikarz gdzieś sprawdził? Sam szybko zajrzałem do Wikipedii, bo może coś ważnego zapomniałem. Moczarka należy do rodziny żabiściekowatych (źródło). Edit: A więc sprawdził i jest dobrze. To mój błąd i przedwczesna irytacja. Choć pozycja systematyczna bywała niejasna:

"Magnoliopsida Brongn. – takson roślin okrytonasiennych w randze klasy o różnym ujęciu w zależności od systemu klasyfikacyjnego. W popularnych systemach XX wieku – Cronquista (1988) i Takhtajana (1997) takson ten obejmował wszystkie rośliny dwuliścienne i w takim ujęciu był polifiletyczny. W systemie Reveala (1999) skupiał najstarsze linie rozwojowe okrytonasiennych wyodrębnione przed jednoliściennymi, odpowiadające mniej więcej wczesnym dwuliściennym. W systemie Ruggiero i in. (2015) klasa ta obejmuje wszystkie rośliny okrytonasienne czyniąc z nadklasy okrytonasiennych Angiospermae takson monotypowy[1]."

I oczywiście nie mówiłem, że nie ma miejsca zakwit glonów. Mówiłem, że możliwe jest, że to nie glony tylko wspomniana np. moczarka. Ale że nie znam sytuacji, więc trudno coś przesądzać. A wyszło jakbym jednoznacznie stwierdził jako ekspert. 

Zatem, póki się solidnie nie zweryfikuje nie należy traktować gazetowej informacji o moczarce delikatnej w Olsztynie, w Jeziorze Długim, jako pewnika. Samego mnie bardzo mocno zaciekawiło. Przy najbliższej okazji pojadę i sprawdzę. Chciałbym mieć zdjęcie moczarki delikatnej. Mała ciekawostka hydrobiologiczna.

Komentowany artykuł: Prof. Czachorowski: Na Jeziorze Długim nie mamy do czynienia z glonami

Zdjęcie z Gazety w powiększeniu.

Edit: Na początku się oburzyłem, że moczarkę dziennikarz zaliczył do jednoliściennych. Moja wiedza systematyczna była jednak z dziurami. Żabiściekowane zaliczane są do jednoliściennych. Jakkolwiek ja tego nie mówiłem, to dziennikarz podał poprawne informacje. Nie zmienia to jednak faktu iż czuję się nabity w butelkę. Nie wiedziałem, że udzielam głosu do artykułu, nie był on autoryzowany i to, co widać na zdjęciu, wygląda na zakwit czyli masowe pojawienie się glonów nitkowatych. Choć między nimi widać jakieś makrofity. W Jeziorze Długim na pewno występuje wiele gatunków glonów, i to zarówno sinic jak i eukariotycznych. Tytuł artykułu zapewne nawiązuje do masowego pojawu, określanego mianem zakwitu.

Edit 2: Pytać trzeba umieć. Zarówno w przypadku ChatGPT jak i eksperta. Podać to, co jest danymi wyjściowymi i nie sugerować rozwiązania. Jeśli oczywiście interesuje rozwiązanie zagadki a nie szuka się  jedynie ilustracji do już gotowej tezy. W tym przypadku niepoprawne było wykorzystanie zwrotu "zakwit". Zakwit w sensie masowego pojawu glonów użyty do rośliny naczyniowej, moczarki jest bardzo mylący. Zakwitać oznacza kwiaty. Takie oczywiście występują u roślin naczyniowych. Glony w tym sensie nie kwitną. Ich masowe namnożenie nazywane bywa "zakwitem" (zakwitem wody). Gdy usłyszałem o masowym zakwicie moczarki, to dopytywałem, bo brzmiało to niewiarygodnie. Ale najwyraźniej nie odgadłem praprzyczyny, nie domyśliłem się prawdziwego powodu i zbyt słabo odwodziłem dziennikarza od raz przyjętej myśli. Sugerowałem kilkakrotnie weryfikację moczarki delikatnej u jakiegoś botanika. Ale dziennikarz zapewniał, że ktoś tam w ubiegłym roku usuwał z tego jeziora moczarkę delikatną. Jako gatunek obcy mogła być rzeczywiście usuwana. Ale teraz nie wiem czy rzeczywiście usuwano akurat ten gatunek. 

Edit 3: To czy w Jeziorze Długim jest jakiś nadzwyczajny zakwit glonów (masowy pojaw) czy też nic złego się nie dzieje, jest sprawą kluczową. Jezioro to było rekultywowane więc jest to także pytanie czy i na jak długo utrzymują się pozytywne efekty rekultywacji? Czy też coś złego się zaczyna dziać i dlaczego? Czy może wycięcie nadbrzeżnych drzew do tego się jakoś przyczyniło? A może rozrost np. moczarki delikatnej? A może wcześniejsze usuwanie tejże rośliny przyniosło niepożądane, złe efekty? Dla mnie nie jest to sprawa błaha. Z całą pewnością warta dokładnego sprawdzenia. I nie da się zrobić tego w godzinę przez telefon. Specjaliści musieliby to sprawdzić w terenie, na miejscu. A tego nie da się zrobić w czasie weekendu. Potrzebna cierpliwość i rzetelność oraz współpraca. O wszystko trudno, wiem lecz temat jest ważny. Moim zdaniem powinno chodzić o coś więcej niż tylko lokalność. A Gazeta Wyborcza nie jest pierwszym lepszym brukowcem. Od wiarygodnych i opiniotwórczych pism oczekuje się więcej. 

21.04.2023

Jakich wykładów oczekują studenci?



Zmienia się nie tylko klimat lecz i środowisko społeczne. Tak jak z Alicją w Krainie Czarów trzeba nieustannie biec by być w tym samym miejscu. Dawne wzorce i wypracowane schematy okazują się nieskuteczne. I dlatego trzeba poszukiwać nowych, nieustannie odkrywać i się uczyć. Nie tylko pandemia i masowe kształcenie zdalne przyniosło spore zmiany. To była tylko kropla przeważająca szalę. Nie tylko pokolenie Z, które inaczej się uczy i inaczej funkcjonuje. Dostrzegam potrzebę zmian w sposobie prowadzenie wykładów i całego kształcenia uniwersyteckiego. Widzieć, że coś nie działa, to jeszcze nie jest wiedzieć jak zmienić by działało. Czuję, że coś jest nie tak, trochę błądzę w poszukiwaniach zmian i dopracowywaniu optymalnego sposobu przekazywania wiedzy. Dlatego na pierwszych zajęciach często robię anonimową ankietę odnośnie oczekiwań studentów. Wykorzystuję program Mentimeter. Robię to od kilu lat ale w tym roku liczniejsza grupa studentek z kierunku pedagogicznego (nauczycielskiego) mocno mnie zaskoczyła. Zaskoczyła swoimi odpowiedziami.

W grupie studentów zaocznych (niestacjonarni) odpowiedzi udzieliły 24 panie (rezultaty na grafikach zamieszczonych wyżej). Pytałem o oczekiwania względem wykładów na kierunku nauczycielskim, pedagogicznym (nauczanie przedszkolne i wczesnoszkolne). Oprócz ważnej dla mnie informacji zwrotnej (istotne, że anonimowo, więc mam nadzieję, że maksymalnie szczerze) to jeszcze jedna z form aktywizowania studentów na wykładzie by nie tylko słuchali i notowali. I by mogli wykorzystać swoje telefony komórkowe. Na zajęciach.

Jak widać, w odpowiedziach zdecydowanie najczęściej przewijała się potrzeba eksperymentów. Może dlatego, że to kierunek pedagogiczny? Może na biologii, mikrobiologii ta potrzeba bardziej zaspokajana jest na ćwiczeniach laboratoryjnych? Ale prowadzony przeze mnie przedmiot ma także ćwiczenia. Dlaczego więc studenci również na wykładach oczekują eksperymentów. Może swoim wstępem ukierunkowałem jakoś ich myślenie? I rozbudzałem oczekiwania? A może tak po prostu jest. Wszak to kierunek nauczycielski, zawodowy, może myślą o pracy i tym, co może im się szybko przydać?

Oczekiwania, żeby wiedza przekazywana była w ciekawy sposób jest czymś oczywistym i przewidywalnym. Chcą być zainteresowani i motywowani. Liczne były także wskazania na zastosowanie w praktyce, w zawodzę, żeby na wykładzie była praktyka a nie teoria, aktywna praca nad materiałem, wiedza, która się rzeczywiście przyda. Kolejne aspekty wiedzy praktycznej i przydatnej. Przyjemnie spędzony czas - całkiem rozsądne, bo niby dlaczego wykłady miałyby być stresem, mordęgą i nieprzyjemnością? Uczenie się i poznawanie świata jest przyjemne. Na dodatek jest to sygnał, że oczekują dobrej atmosfery na zajęciach. Kolejne oczekiwania to "jak zainteresować uczniów". Też mieści się w zagadnieniach bardzo praktycznych. Chcą się dowiedzieć czegoś konkretnego i do zastosowania w pracy (bo część studentów niestacjonarnych już pracuje). Oczekują ciekawostek czyli chcą by je zainteresować tematem wykładów. Może w jakiś sposób to także oczekiwanie na wiedzę przekazywaną w małych porcjach? Chcą też poznać nowe sposoby i techniki przekazywania wiedzy z wykorzystaniem technologii. Wśród odpowiedzi pojawiło się także "poszerzenie wiedzy" - to wydawałoby się powinno być na pierwszym planie a tylko w jednej odpowiedzi się pojawiło. Tradycyjne myślenie o wykładach to właśnie poszerzanie i usystematyzowanie wiedzy. Ale może ten zakres zdobywają inaczej niż na wykładach? W końcu pojawiło się oczekiwanie, żeby na wykładach było dużo zabaw i gier. Beztroska? Raczej nie. Przygotowują się do pracy z małymi dziećmi. A zatem to będzie dla nich narzędzie pracy. I być może oczekują aktywnego uczenia się, przez różnego rodzaju aktywności a nie tylko bierne słuchanie. 

W grupie studentek studiujących w trybie stacjonarnym odpowiedzi udzieliło 40 osób:






Najważniejsze z tych ankiet to oczekiwanie zajęć terenowych, eksperymentów, pracy grupowej, zaciekawienia. Zdecydowanie najwięcej (w 50% odpowiedzi) to oczekiwania doświadczeń i eksperymentów. Ewidentnie są głodni praktycznego eksperymentowania. Czyli więcej ćwiczeń i działań niż wykładów jako takich. Nawet na wykładach mniej części podającej a więcej aktywnego działania. Potem praca w grupach oraz wyjścia terenowe i poza salę. Sporo także wskazało na oczekiwania przyjemnej i luźnej astenosfery. I nacisk na praktykę.

W pojedynczych wypowiedziach pojawiły się oczekiwania aby nie zmuszać do wypowiedzi, jak odpowiedzieć dziecku konstruktywnie, ciekawostki, dużo rysowania i kreatywności, jak ciekawie przekazać wiedzę, rozmowy na zajęciach. 

Odpowiedzi studentek dziennych i zaocznych były w gruncie rzeczy podobne. Część tych postulatów zamierzałem realizować i zaplanowałem, ale i tak całość jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Próbuję modyfikować wykłady w trakcie trwania semestru. Ale potrzebne są chyba jeszcze głębsze zmiany. Tych nie da się wprowadzić z marszu. Trzeba przemyśleć, być może nawet zmienić sylabusy i programy nauczania.

Wnioski: dlaczego tradycyjne wykłady są mniej oczekiwane/pożądane? Czy dlatego, że to kierunek pedagogiczny i zbyt mało jest ćwiczeń jako takich? A może na innych kierunkach oczekiwania są podobne? A może dlatego, że dostęp do wiedzy teoretycznej jest znacznie łatwiejszy niż kiedyś: dużo książek, dostęp do bibliotek, dostęp online do książek, artkułów, wykładów nagnanych na wideo itp.? Jeśli tak, to trzeba gruntowniej zmienić całą koncepcję nauczania. Może sztywny podział na wykłady i ćwiczenia jest już archaiczny, zwłaszcza, że w wielu grupach wykład i ćwiczenia realizowane są dla takiej samej, małej grupy. Do tego pewnie trzeba włączyć kształcenie hybrydowe z elementami online oraz przemyśleć materiały dodatkowe. Czyli całkowicie zmienić sytuacje dydaktyczne i środowisko edukacyjne. Z wykładowców stajemy się co raz bardziej projektantami procesu uczenia się, procesu edukacji.

Mocno zaakcentowana chęć eksperymentowania i wiedzy praktycznej to chyba ukierunkowanie na zawód - by wiedzieć jak sobie poradzić w przedszkolu i szkole. Zaskoczyło mnie oczekiwanie dyskusji na wykładach i pracy w grupach. Ewidentnie chcą działać i być aktywni. Przynajmniej w większości. Zatem trzeba stwarzać im takie możliwości. To sprzeczne z obiegową opinią o aktywności/bierności studentów na wykładach. Może nie dostrzegamy zmiany czasu, zmiany warunków i innych potrzeb? Coś się zmienia, studenci nie są tacy bierni i nieaktywni jak się czasem nam wydaje. Może ta dostrzegana bierność wynika z nieadekwatnej formy prowadzenia wykładów?

Jak zmienić wykłady by miały więcej sensu? Systematycznie trzeba odchodzić od metody podającej, czyli od czegoś , co kiedyś było podstawą i głównym nurtem. Więcej ćwiczeń w małych grupach niż wykładów dla 50-60 osób. Zważywszy na spadek liczny studentów jest to w większości wykonalne. 

W dużym stopniu mam podobne odczucia co do wykładów jak ankietowani studenci. Czyli w jakimś sensie studenci potwierdzili moje intuicje. Próbuję zmieniać swoje zajęcia, ale chyba jeszcze zbyt wolno i zbyt nieśmiało. Te anonimowe wypowiedzi przekonują mnie co do kierunku niezbędnych zmian. Mobilizują do śmielszych kroków.

Trudno wyrwać mi się z rutyny. Mam poczucie, że na wykładzie powinienem przekazywać wiedzę, opowiadać, przedstawiać teorię. Wykład to wykład, co innego na ćwiczeniach i seminariach (choć mamy tendencję do uwykładawiania ćwiczeń, niestety). Musimy być bardziej projektantami niż wykładowcami czyli projektować przestrzeń i sytuacje do uczenia się a nie wykładać.

19.04.2023

O testach i sprawdzaniu wiedzy na przykładzie olimpiady wiedzy ekologicznej

 

Czasem kilka słów nie wystarczy i potrzebne są dłuższe wyjaśnienia. Zaletą dyskusji, także tej prowadzonej w mediach społecznościowych, jest to, że szybko otrzymujemy informacje zwrotne jak wypowiedź została odebrana i zrozumiana. Jest okazja skorygować, doprecyzować uzupełnić. Co niniejszym czynię po małej burzy, która wyniknęła po opublikowaniu dwóch tekstów na temat sprawdzania wiedzy w formie testów: Zawsze można ci udowodnić, że czegoś nie wieszCzy i dlaczego nie zdałbym teraz matury z biologii. Oba teksty zostały udostępnione w kilku miejscach na Facebooku, do części komentarzy dotarłem. Poza krótkimi odpowiedziami w mediach społecznościowych pojawia się obszerniejsza moja wypowiedź. Bo temat jest wart dłuższego zastanowienia.  W mediach społecznościowych czasami dyskutanci czytają sam tytuł, wyrabiają swoje zdanie i zabierają głos. Lub tylko pobieżnie przeglądają komentowany artykuł i się z zaangażowaniem wypowiadają. Wyrażanie własnego zdania i emocji nie jest jeszcze dyskusją sensu stricte. Dyskusja rzeczowa też była. I do niej warto nawiązać.

Na początek przykład ze studiów, z początków mojej pracy. Praktyczne zaliczenie po ćwiczeniach czyli sprawdzanie wiedzy ze znajomości owadów. Zestaw gatunków wykorzystanych na ćwiczeniach i odpytywanie "co to jest".  Studenci przed takim sprawdzianem powtarzali i wzajemnie sobie podpowiadali jak rozpoznać konkretny gatunek, np. "ten z urwanym kawałkiem prawego skrzydła to ważka płaskobrzucha". Najpierw były praktyczne ćwiczenia z kluczem, oznaczanie owadów. W zestawie zamknięty zbiór obiektów (mniejszy niż to co można spotkać w terenie). W kluczu były różne cechy dostosowane do rozpoznania, ale studenci dołożyli swoje tajne znaki niczym znaczone karty w pokerze. Cel oczywisty - poprawna identyfikacja i zaliczenie ćwiczeń na dobrą ocenę.  Po co ten sprawdzian na koniec zajęć? By zmobilizować do pracy (wiadomo, "to będzie na egzaminie/zaliczeniu"), by powtórzyć zapamiętanie konkretnych gatunków oraz sprawdzić czy umieją korzystać z klucza do oznaczania lub atlasu. Cele jak najbardziej sensowne lecz czy sposób sprawdzania rzeczywiście weryfikuje te umiejętności? Czy zapamiętali cechy poszczególnych owadów, czy pamiętają gatunki i ich cechy? Urwany fragment prawego skrzydła jako cecha  ułatwiająca zapamiętanie. Cecha przydatna tylko do tego jednego zaliczenia. Umieć zdawać testy i egzaminy. Czy taka wiedza będzie do czegoś przydatna poza szkołą, poza zajęciami? Nie. Nawet ograniczony zestaw gatunków nie będzie w pełni przydatny, bo w terenie spotkają zazwyczaj inne zestawy gatunków, a na pewno bez urwanego kawałka prawego skrzydła ważki. Częste jednak używanie, wracanie do klucza lub atlasu utrwali wiedzę i będzie ona dostępna w mózgu na każde zawołanie. Do tego trzeba jednak znacznie dłuższego czasu niż tylko zajęcia z jednego przedmiotu.

Wiedza pamięciowa typu, pytanie "Kto ty jesteś"  - dopowiedz ucznia "Polak mały", "jaki znak twój" - "orzeł biały", czyli sprawdzanie wiedzy pamięciowej na wyrywki. Lub tabliczka mnożenia: 4 x 4 =16. Tej trzeba się nauczyć na pamięć. Aktor potrzebuje zapamiętać do deklamacji wiersza czy całej dłuższej kwestii, przecież nie będzie w trakcie przerywał i szukał na kartce czy w internecie "jak to dalej leciało". Ta wiedza pamięciowa na krótki okres jest potrzebna. Na czas występu. Podobnie z tabliczką mnożenia. Oczywiście, że można powoli policzyć sobie ile jest 4 x 4, ale jeśli mamy w pamięci to posługujemy się znacznie szybciej. Podobnie chirurg w czasie operacji nie będzie szukał w atlasie anatomicznym czy w książkach. Musi znać anatomię na pamięć i to w najdrobniejszych szczegółach. Tyle tylko, że do tej wiedzy dochodzi latami, przez praktykę i częste powtórzenia. To, co musi znać biegle chirurg, tego nie musi jeszcze znać uczeń czy student. Bo to tylko początek procesu nabywania wiedzy eksperckiej.

Erudycja w danej dyscyplinie czy specjalizacji wynika z częstego i długiego używania (kiedyś, przy telefonach analogowych pamiętałem wiele numerów, teraz tylko swój, bo reszta jest w pamięci smartfonu). Dla wiedzy pamięciowej ludzkość wymyśliła sporo różnych technik zapamiętywania, nawet długich kwestii, to różnego rodzaju mnemotechinki. Aktorowi te umiejętności są bardzo potrzebne, używa ich w różnych okolicznościach. Wracając do erudycji, jeśli wiedza, informacje są wykorzystywane często i długo, przetwarzane na wiele sposobów, to utrwalają się w pamięci i są dostępne. Można oczywiście próbować iść na skróty i wyuczać się na pamięć, wkuwając. Ale to kiepska metoda. To pozorowanie. W testach wiedzowych często erudycja i wiedza wykuta na blachę (nierzadko nawet bez zrozumienia) są nierozróżnialne i dają iluzję solidnego sprawdzania przygotowania i wiedzy. 

Powtarzanie jest sposobem na przetwarzanie informacji, wiedzy i jej utrwalanie. Najskuteczniejsze jest powtarzanie jeśli używamy tych samych informacji w innych konfiguracjach. Do tego celu przydatne są różne pytania kontrolne, testy, quizy czy zastosowanie wiedzy w  praktyce.

Podręcznik szkolny ma część powtórzeniową, ta sama treść lecz inaczej ułożona, w innej konfiguracji, są także pytania kontrole. Do tego zeszyt ćwiczeń z kolejnymi zadaniami i pytaniami. By powtarzać i przetwarzać wiedzę. Uzupełnieniem treści z podręczników szkolnych są pytania wymyślane przez samego nauczyciela lub zbiory testów, przygotowane przez innych autorów i wydawnictwa. Na przykład zbiory zadań z testami, np. maturalnymi z biologii. Nauczyciel nie musi wszystkiego przygotowywać sam. Bo nie ma czasu, korzysta z gotowego. Gorzej, jeśli nauczania sprowadza się głównie do "tłuczenia testów", gdzie podstawową metodą uczenia jest rozwiązywanie testów, trenowanie do egzaminu (nauka sprowadza się do kursu przygotowawczego do egzaminu maturalnego). I wtedy "urwane skrzydełko" traktowane jest tak jak każda inna cecha gatunkowa, umożlwiająca identyfikację.

Wygodne i łatwe. Bo nauczyciel zna odpowiedź z klucza odpowiedzi (np. do zadań w zeszycie ćwiczeń ma klucz odpowiedzi w poradniku metodycznym dla nauczyciela) albo w kupionym wydawnictwie z testami. Zna odpowiedź i naprowadza uczniów na znane sobie rozwiązanie. Jak z tą ważką co ma urwany kawałek skrzydła. Informacja pomagająca trafić w klucz odpowiedzi. Lecz jest to nieprzydatne dla wiedzy. Przydatne do rozwiązywania testu a nie budowania własnej wiedzy (uczniowskiej). Zdarzają się pytania z błędami merytorycznymi lub z błędami dydaktycznymi (źle sformułowane pytanie). I wtedy uczeń uczy się rozwiązywać w formie szukania konkretnego rozwiązania, prowadzącego do klucza odpowiedzi. Właśnie w takich przypadkach to urwane skrzydełko jest przydatne. Lub inny wymyślony, przypadkiem skojarzony "znacznik".

Testy są łatwe w sprawdzaniu, jest klucz odpowiedzi, więc się sprawdza, a, b lub c, Ale mają wady, w tym te ukryte. Te wychodzą dopiero w czasie używania. I zawsze się znajdzie jakieś dziecko, które krzyknie "król jest nagi". I cóż wtedy? Uznać błąd czy nakrzyczeć na to dziecko, że atakuje króla? No i przy okazji cały dwór klakierów, którzy do tej pory cmokali z zachwytu nad pięknymi szatami króla.

Co sprawdzić w zestawie testów przed ich użyciem? Na przykład to, czy wiedza tam zawarta jest z podstawy programowej lub zakresu egzaminacyjnego. Czy mieści się w zakresie wiedzy maturalnej np. z biologii? To, że jakiś zbiór testów jest trudny nie znaczy że jest to wysoki poziom ani że można się dobrze na tym uczyć (uczenie się z testów a nie z podręcznika).

Sprawdzanie w formie quizowej jak najbardziej - jako zabawa i powtarzanie (jeśli qiuz czy testy są dobrze dostosowane do materiału, podstawy programowej czy zakresu maturalnego). Ale należy podchodzić do tego z ostrożnością (nauczyciele szkolący uczniów jak i  uczniowie, którzy sami się trenują na testach). Bo można wbić sobie w pamięć to urwane skrzydełko ważki jako coś istotnego i ważnego...

Nauczyciel powinien sam sprawdzić każde pytanie i ocenić jego przydatność. Zanim będzie rozwiązywał z uczniami lub poleci jako przykład. Krytyczne myślenie jest potrzebne na każdym etapie edukacji.

W dużym stopniu testy są narzędziem jednorazowego użytku. Jeśli wykorzystujemy te same pytania to uczniowie/studenci nauczą się poprawnych odpowiedzi z klucza (zapamiętają 3b, 4d, 5a itp.). Warto przypomnieć taksonomię Blooma celów nauczania. Ja wykorzystam zmodyfikowany przykład, jaki podał Tomasz Tokarz na jednym ze szkoleń, w których uczestniczyłem. Pojedyncza porcja faktów, dana, np. "Sklerenchyma (twardzica) to tkanka wzmacniająca roślin", "W ścianie komórkowej bakterii występuje mureina". To są dane (surowe), fakty. Ale dopiero, gdy te dane rozumiemy i umiemy przełożyć na jakiś wniosek, stają się informacją. "Mureina - struktura cukrowo-peptydowa będąca istotnym elementem ściany komórkowej większości bakterii, tworząca sztywne "pudełko" otaczające komórkę, utrzymujące jej kształt i chroniące ją przed pęknięciem na skutek dużego ciśnienia osmotycznego." (źródło). Z kolei wiedza jest układem informacji przetworzonych przez ich posiadacza, wzajemnie ze sobą powiązanych, tworzących jakąś spójną całość. Na jeszcze wyższym poziomie mamy do czynienia z tak zwaną mądrością czyli umiejętnością wykorzystania posiadanej wiedzy, wyciągnięcia z niej wniosków, przełożenia na działanie. W konsekwencji "uczeń może mieć głowę napakowaną danymi a jednocześnie: nie posiadać informacji, to znaczy nie rozumieć znaczenia tych danych, nie mieć wiedzy - to znaczy nie potrafić poukładać tych danych w większą całość, nadać im strukturę; nie mieć mądrości czyli nie umieć stosować tych danych w praktyce, w codziennym życiu." (T. Tokarz).

Po tak rozbudowanym lecz koniecznym wprowadzeniu pora na konkretny przykład z olimpiady wiedzy ekologicznej. W ciągu kilkunastu lat kilka razy byłem w jury etapu wojewódzkiego. Pierwszą częścią eliminacji wojewódzkich jest część testowa (ktoś przygotował te pytania, poświęcił sporo czasu i na pewno nie był ignorantem), komisja sprawdzała pytania w trakcie, gdy uczniowie rozwiązywali. Okazja by skorygować klucz odpowiedzi. Na przykład takie pytanie:


W kluczu odpowiedzi zaznaczono jako poprawną odpowiedź b. Ale przecież poprawna jest także odpowiedź a, bo w sumie to samo znaczy, mimo że zdanie jest inaczej zapisane. Komisja uznała, że za poprawne będzie uznawała dwie odpowiedzi. Czyli zmodyfikowany został klucz odpowiedzi. 

Przykład 2, o pierwszego systematycznego badacza i twórcę biologii. Tu żadna odpowiedz nie jest w pełni poprawna. W kluczu za poprawną uznano odpowiedź c czyli Arystotelesa. Dał podstawy do poznawania życia w starożytności lecz trudno go uznać za twórcę biologii, bo biologia, mimo że w nazwie wykorzystuje słowa greckie (bios i logos) to jako samodzielna nauka wyodrębniła się dopiero w XIX wieku. Obecnie może wydać się to dziwne lecz najpierw powstała zoologia i botanika a dopiero potem pojawiła się biologia. I tutaj też w tworzenie biologii swój udział znaczący miał Karol Darwin. Jedynie na pewniaka można wyeliminować Platona. W pytaniu testowym nie ma możliwości zadania pytań uzupełniających lub sprawdzenia toku rozumowania ucznia. 

I jeszcze jeden przykład z zestawu "olimpijskiego". Pytanie 11. Sozologia to nauka obejmująca problematykę ochrony środowiska, jest ona:

  • a. częścią ekologii, (to poprawna odpowiedź wg klucza odpowiedzi)
  • b. synonimem ekologii,
  • c. synonimem biologii.

Żadna z odpowiedzi w tym zestawie nie jest pełni poprawna. Sozologia nie jest częścią ekologii aczkolwiek tak niestety powszechnie jest w obiegu społecznym traktowana. W sensie uzusu jest to odpowiedź poprawna lecz nie w sensie dyscypliny naukowej.  

Im się więcej wie (szerszy zakres wiedzy) tym więcej jest wątpliwości przy każdym pytaniu, bo dostrzega się różne niuanse i konteksty. Testy są zawsze jakimś uproszczeniem i zawężeniem. Ktoś może nie wiedzieć lub wiedzieć zbyt dużo w stosunku do tego, co planował układający pytanie. Bo pytanie testowe jest do zamkniętego zbioru danych, czasami odnoszących się do treści jakiegoś podręcznika lub jednego artykułu lub jednej definicji encyklopedycznej.

Zaletą testu jest szybkie przeegzaminowanie dużej liczby uczestników, wyselekcjonowanie mniejszej grupy do części ustnej. Tym razem do części ustnej zakwalifikowało się 6 uczniów. Część z odpowiedziami ustnymi trwa znacznie dłużej. Każdy z uczniów odpowiadał publicznie na 6 pytań z wylosowanego zestawu (wcześniej przygotowany, razem z pytaniami testowymi). Bez ograniczeń czasowych. Trudno oceniać odpowiedzi ustne, każdy z jurorów ma nieidentyczną wiedzę i nieidentyczne kryteria uznania tego, co prawidłowe i pożądane. Każdy z jurorów wystawiał swoje punkty i wyciągana była średnia. Co ja oceniałem? Ogólne wrażenie, kompletność podawanych informacji, czy są na temat i czy odpowiadający rozumie. 

Co daje test? Odsiew, zawężenie liczby egzaminowanych. To sito jest jednak czasem zawodne i czasem daje błędne rezultaty. Stosujemy je ze względu na użyteczność ale warto pamiętać o zawodności tego narzędzia.  Obecnie matury z biologii nie można nie zdać bo nie ma progu, ale punkty liczą się w rekrutacji na studia (tutaj uczelnie ustalają swoje progi na poszczególne wydziału i kierunki kształcenia).

Co daje odpowiedź ustna? Umiejętność wypowiedzi publicznej i nieco pełniejszą możliwość sprawdzenia wiedzy. Olimpiadę warto potraktować jako możliwość edukacyjną, jako element procesu uczenia się. Bo daje okazję do ćwiczenia publicznej wypowiedzi ustnej, Jest to więc wiedza faktograficzna oraz jej rozumienie. Sam udział jest dla ucznia ważny, bo doświadcza czegoś, czego nie ma w szkole (bo być nie może).

Czego brakowało w wypowiedzi ustnej? Możliwości dyskusji i zadawania pytań pomocniczych w trakcie odpowiedzi, pytań naprowadzających, by się upewnić czy ktoś przeoczył jaką ważną informację czy zupełnie nie wie lub nie rozumie. Bo wtedy (z dyskusją) egzamin jest jeszcze jedną okazją do uczenia się, do rearanżacji swojej własnej wiedzy. Dialog jest sposobem uczenia się. Egzamin nie musi być tylko sprawdzeniem, oceną lecz może być okazją do rozmowy i uczenia się. Wtedy punkty i oceny nie są takie ważne. 

Sprawdzanie wiedzy to także proces uczenia się. Czyńmy to świadomie i z sensem. Na różne sposoby. Olimpiada wiedzy ekologicznej (tak jak i inne podobne) to także okazja dla uczniów by poznali swoje mocne i słabe strony. Mogę tylko ubolewać, że w olimpiadzie biologicznej najważniejsze jest sprawdzenie wiedzy za pomocą egzaminu. Jest też część badawcza i prezentowanie posteru lecz niestety traktowane jest marginalnie. A powinno być na odwrót. Na szczęście zyskuje na popularności inny konkurs - E(x)plory, w którym to proces badawczy, wykonanie eksperymentu i publiczne zaprezentowanie jest głównym celem. I dotyczy nie tylko biologii. Oby takich konkursów było jak najwięcej.

Testy są przydatne lecz potrzebny jest umiar. Nie za dużo testów. Tylko od czasu do czasu. Dla urozmaicenia. Warto wykorzystywać zagadki, pytania problemowe i wykorzystanie wiedzy w praktyce. W tych obszarach również przydałoby się wsparcie dla nauczycieli by sami nie musieli wszystkiego wymyślać i organizować. 

Pytanie testowe jest jednorazowe. Ciągle trzeba wymyślać nowe do tej samej treści. Nauczyciel sam lub dla niego ktoś inny przygotowuje narzędzie. Dobrze, jeśli takie zestawy testowe zostaną sprawdzone i przetestowane przed dopuszczeniem do powszechnego użytku. Wysoki poziom (trudne i duża  szczegółowość pytań nie oznacza jeszcze wysokiej jakości. Trudne pytania testowe nie oznaczają, że dobrze przygotowują do matury. Niestety w Polsce od lat trwa cicha prywatyzacja edukacji. Celem jest sprzedać, np. zbiór zadań testowych. I zdarza się, że to ogon kręci psem (wydawnictwa kręcą szkołami i różnego rodzaju konkursami wiedzowymi). A powinno być odwrotnie. 

Zwracanie uwagi na błędy jednego czy drugiego pytania testowego nie jest działaniem na szkodę polskiej edukacji (jak to mi ktoś zarzucił). Nie ma też jakiegoś ukrytego spisku czy zamachu na konkretnego autora czy wydawnictwo. Chyba, że ktoś w swej nieposkromionej megalomanii uważa że "polska edukacja to ja i moje pytania".

18.04.2023

Mój Dzień Ziemi 2023

 
Park w Jakubowie, więcej szczegółów na Facebookowym wydarzeniu 

Dzień Ziemi jest moim świętem, mnie dotyczącym. Jest myśleniem o przyszłości, odpowiedzialnym myśleniem także o innych. Jaki im świat się zostawia, tak na co dzień? Ale i w dłuższej perspektywie czasowej. Praktyczne myślenie o bliźnim, o dzieleniu się światem. Jest jednym z tych działań, które narodziło się w niezgodzie na zniszczenie, zaśmiecenie i nieodpowiedzialne gospodarowanie zarówno zasobami przyrody jak i warunkami życia Homo sapiens. Niezgoda na dewastację, zaśmiecenie i bezmyślne zabijania organizmów żywych i piękna. Najczęściej świętuję czynnie, zbierając śmieci z dzikich zakątków przyrody, nawet tej w mieście, świętuję z innymi, bo człowiek jest gatunkiem społecznym i działającym wspólnotowo. W tym roku świętuję edukacyjnie. Najpierw na pikniku dzikomiejskim w parku na Jakubowie (bajki kamishibail i malowanie dachówek), w sobotę 22 kwietnia. A w poniedziałek 24 kwietnia w Kortowie, nad Jeziorem Kortowskim będę młodzieży szkolnej pokazywał co żyje w jeziorze. I opowiadał o odpowiedzialności za świat wokół nas.

Dzikomiejskość to dobre hasło, wskazuje na dostrzeganie dzikiej przyrody także w miastach. "Dzika przyroda w mieście, porośnięte nieużytki, stanowisko pokrzywy pod blokiem, gniazdo kosa w pobliskim parku, kwitnące mniszki lekarskie pod oknem, mikrolasek - to nasze miejskie skarby wzbogacające bioróżnorodność, budujące relacje człowieka z przyrodą."

Co będzie w sobotę 22 kwietnia w godzinach od 11:00 do 14:00? Program:

1. DZIKOMIEJSKIE PODCHODY (10:00-13:00)

2. Warsztat "DOMKI DLA OWADÓW" przygotowany przez Fundację Edukacji Leśnej Drzewice (użyjemy naturalnych darów przyrody, sznurków oraz gilz i puszek, aby zapylacze znalazły przytulny hotel w naszym ogrodzie/na balkonie).

3. Warsztat "BOMBY KWIETNE" (Ewelina Ustyjańczuk zaprowadzi nas na łąkę kwietną poprzez lepienie, brudzenie rąk, mieszanie nasion i kulanie - warsztat doda Wam energii a wysiana łąka kwietna zwabi niejednego owada)

4. Warsztat "EKOPOCZTÓWEK" Kreatywne warsztaty prowadzone przez Fundację “W krajobrazie”. Uczestnicy stworzą eko-widokówkę "z przesłaniem", Będzie można ją wysłać do najbliższych lub zachować jako pamiątkę z warsztatów. Użyjemy oryginalnych stempli. Treść będzie zachęcać do rzadszego koszenia trawników w ogrodach przydomowych, pokochania chwastów i życia w zgodzie z naturą.

5. LEŚNIE KULINARNIE Drzewice nakarmią i napoją gości tym, co nieco dzikie, ale jadalne. Zabierzcie swoje kubki - lesswaste!

6. KĄCIK LASOTERAPII Coś dla spokoju serca, ducha i umysłu. Specjalna przestrzeń do kontemplacji przyrody. Zaprosimy Was do chwilii pobycia z sobą w naturze.

7. DZIKI PLAC ZABAW Leśna miniwioska dla każdego u Michała Kaźmierczaka z linowym torem przeszkód, wspinaczką, żonglowaniem, podrzucaniem flowerstickami oraz chodzeniem po linie. Spróbujemy razem zawiesić huśtawkę na drzewie... Hm?

8. Malowanie dachówek z Anią Wojszel
Tematem będzie ONA - ZIEMIA - NASZA PLANETA czyli kwiaty, zioła, zwierzęta, pejzaże, abstrakcje ziemi czy hasła z głębi serca związane z dziką stroną miasta. Każdy z uczestników będzie miał do dyspozycji dachówki i kamienie (można przynieść swoje materiały). I ja też będę malował swoje dachówki. Tradycyjnie wykorzystam motywy roślinne i entomologiczne. Taki mały streetart z przyrodą w tle.

9. DZIKIE SPOTKANIA PRZY OGNIU (ogień to w tym przypadku przenośnia, wskazanie na spotkanie międzyludzkie)  czyli rozmowy, przyroda i sztuka:
"Opowieści przyrodnicze w formie bajki kamishibai" prof. Stanisław Czachorowski
godz. 11:15 Opowieść o latolistku cytrynku
godz. 12:15 Opowieść o żabie moczarowej

godz. 13:15 "Tajemnice Hibernakulum" z Wojciechem Biedrzyńskim z Fundacji NEXUS

"Znajdź w swoim mieście/miasteczku dzikomiejski zakątek przyrodniczy (samoistnie rozwijającą się roślinność, bez ingerencji człowieka czyli zarośla, krzaki, krzaczuszki, stanowiska roślin, które budzą Twoją sympatię)
- zrób im zdjęcie (tak, może być też selfie)
- wstaw je na FB/Instagram i oznacz #dzikomiejscy
- pokaż nam je podczas Dnia Ziemi (22.04), czeka na Ciebie dzikomiejska przypinka"


Na miejscu będzie lokalna palarnia kawy - Kofikada Coffee Roastery. Zabierzcie koce i wielorazowe kubki - przydadzą się. Widzimy się przy każdej pogodzie 

Organizatorzy: Fundacja Edukacji Leśnej Drzewice, BabaFest w Olsztynie, Fundacja Warsztat Zmiany. 
Partnerzy: Biuro Dzielnicy Zatorze, Fundacja "W krajobrazie", Bomby Kwietne, Fundacja Nexus, MZPITU, Stanisław Czachorowski, Ania Wojszel, Michał Kaźmierczak, Kofikada, Stowarzyszenie Nasze Jakubowo, Zielony Olsztyn.
Grafika do wydarzenia: Aleksandra Sadowska

Wydarzenie wpisuje się w kampanię społeczną DZIKA STRONA MIASTA #dzikomiejscy.
Wydarzenie jest dofinansowane przez Miejski Zespół Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Olsztynie w zakresie realizacji Gminnego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych oraz Przeciwdziałania Narkomanii na lata 2022-2025 r.
Wydarzenie jest realizowane w ramach programu grantowego "Aktywni Obywatele - Fundusz Regionalny", finansowanego przez Islandię, Lichtenstein i Norwegię ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego 2014 - 2021.




Także w poniedziałek 24 kwietnia w godzinach 11-13:30  w ramach ścieżka edukacyjnej dla dzieci z klas 4-6 szkół podstawowych będę pokazywał  co żyje w Jeziorze Kortowskim. Oraz co żyje w Parku Kortowskim. Więcej o programie Dnia Ziemi w Kortowie.

Sprzątanie i opowiadanie jako sposób na świętowanie. Bez nadętych akademii, stania na baczność lecz w byciu z innymi i w praktycznym działaniu. I tak już od blisko 30 lat. A za każdym razem inaczej.

16.04.2023

Miejska tkanka twórcza

Kamieniec Pomorski, po zniszczeniach wojennych i powojennych miasto straciło wiele ze swojej struktury i wygląda ponuro. zabrakło dobrze działającej tkanki twórczej, umożliwiającej regenerację i odtworzenie funkcjonalności. 
 

Wszystko się z czegoś składa, w każdym obiekcie możemy wyróżnić jakieś elementy składowe. Jednak w zapale analitycznego wyodrębniania coraz to mniejszych elementów możemy zgubić sens i funkcjonowanie całego obiektu. Niech za przykład posłuży nam anatomia dzidy. Jak każdy wie, dzida składa się z przododzidzia, śróddzidzia i zadzidzia. Z kolei przododziddzie składa się z przodoprzododzidzia, śródprzoododzidzia i zaprzododzidzia itd., itd. Poza strukturą ważna jest także funkcja. Ta jest jednak trudniej dostrzegalna. Wymaga dłuższej obserwacji i staranniejszej analizy.

Miasto jest jak organizm – składa się z różnych elementów. Czasem używamy nawet podobnych określeń na ich części składowe, np. tkanka. W biologii tkanką nazywamy zespół komórek o podobnej budowie i pełniących określoną funkcję. Budowa i funkcja są ze sobą mocno powiązane. Mamy więc tkankę mięśniową, tłuszczową, nerwową, łączną itp.

Porównywanie miasta do organizmu ma sens. Wskazuje na system powiązanych ze sobą i współdziałających elementów. Jest jakaś struktura i sposób działania. Jeśli są dobrze zaplanowane i współdziałają to zapewniają trwałość i dobre funkcjonowanie. W organizmie to oczywiste – wadliwa budowa szybko przynosi śmierć i rozpad. Wzajemne dopasowanie narządów i tkanek zapewniła ewolucja i nieustanne sprawdzanie efektywności. Jeśli pojawiają się rany i ubytki lub tworzą się chorobowe tkanki nowotworowe (taka niekontrolowana samowola nowopowstających tkanek), to szybko doprowadzają do śmieci organizmu. Wiele milionów lat ewolucji i dostosowywania budowy do coraz efektywniejszego działania przyniosło znakomite rezultaty organizacyjne. Wszystko działa jak w zegarku.

Gdy organizm rośnie i zmieniają się proporcje, następują także zmiany strukturalne. A jak jest z miastami? Czy podlegają zmianom i optymalizacji swojej struktury? Bo jak z historii wiemy – jedne miasta się rozwijają, inne zamierają i rozpadają dysfunkcyjnie. W jednych żyje się lepiej, w innych gorzej.

W miastach i w organizmie są elementy bardziej i mniej widoczne. Jeśli analizujemy własne ciało to zwracamy uwagę na szkielet (kości), mięśnie, układ krążenia, układ nerwowy. Zazwyczaj pomijamy niezwykle ważną tkankę – tkankę twórczą (np. komórki macierzyste). Gdy widzimy okazałe drzewo to dostrzegamy gruby pień, liczne gałęzie, liście, domyślamy się rozległego systemu korzeniowego. A co z tkanką twórczą? Tą na wierzchołkach pędów i tą umożliwiającą rozrost pnia na szerokość? Zedrzemy z pnia korę, uszkodzimy tkankę twórczą i drzewo zacznie usychać i zamierać. Tkanka twórcza na ogół nie zajmuje wiele miejsca w organizmie. Komórki są małe i niezróżnicowane, bez specjalnych cech i zauważalnej specjalizacji. Obecne w naszym ciele nieliczne komórki macierzyste na co dzień wydają się niepotrzebne. Kusi by na nich „zaoszczędzić”. Ale to z nich powstają wszystkie inne tkanki i potem narządy.

W mrowisku taką „tkanką twórczą” jest samica-królowa, składająca nieustannie jaja. Z nich wylęgają się larwy, a w zależności od sposobu karmienia rozwijają się w poszczególne kasty mrówek, różniących się morfologią i wypełnianymi zadaniami. W mrowisku także nie widzimy królowej matki. Niewidoczna i ukryta gdzieś w głębi mrówczego kopca. Chroniona i strzeżona przez robotnice.

A co w mieście jest taką tkanką twórczą? Zapewniającą rozwój, trwanie, zabliźnienia ran, uzupełnianie ubytków? Gdzie szukać analogów do komórek macierzystych? Jak zadbać o jej trwanie? Gdzie są te miejsca społecznych inkubatorów, z których wylęgają się niezbędne inicjatywy, gdzie toczą się ważne dyskusje, tworzące naszą przyszłość? Nie mylić z władzą i zarządzaniem, które moglibyśmy porównać do tkanki nerwowej, zapewniającej rozchodzenie się sygnałów i sterującej zachodzącymi procesami w organizmie miejskim.

Organizm, który straci tkankę twórczą skazany jest na śmierć i destrukcję. Mniej lub bardziej powolną lecz destrukcję. Każdy organizm chroni swoją tkankę twórczą, swoje komórki macierzyste. Bo dzięki nim może trwać w kolejnych pokoleniach, dzięki nim może się rozrastać, doskonalić i naprawiać wszelkie uszkodzenia.

Jak wygląda miejska tkanka twórcza? Co nią jest i gdzie się mieści?

Felieton, napisany dla VariArtu.

14.04.2023

Śpiące królewny - tajemnicze przypadki ze świata neurologii (książka)

Lubię literaturę faktu. Rzeczywistość wokół nas jest tak bogata i fascynująca, że można o niej tworzyć wciągające opowieści. Bogactwo jest tak duże, że nie trzeba niczego wymyślać.  Książki pisane przez naukowców nie muszą być nudne i pisane hermetycznym językiem. Są i takie, pisane dla przeciętnego czytelnika. A jednocześnie opowiadają o rzeczywistych odkryciach i o tym jak dochodzi się do wiedzy. Niczym detektywistyczna opowieść kryminalna lub powieść przygodowa ze zwrotami akcji.

Suzanne O'Sullivan, Śpiące królewny. Tajemnicze przypadki ze świata neurologii. Tłumaczenie Jan Dzierzgowski, wyd. Znak, Kraków 2023.

Zaczyna się intrygująco: "Po raz pierwszy przeczytałam o tym pod koniec 2017 roku na pewnym portali informacyjnym. Artykuł nosił tytuł Tajemnicza choroba w Szwecji i opowiadał historię Sophie, dziesięcioletniej dziewczynki, która ponad rok wcześniej przestała reagować na otaczający ja świat. Nie mogła się ruszać ani komunikować z ludźmi, jeść ani nawet otworzyć oczy." Wstęp jak w powieści a to przecież literatura faktu. Podróże i medycyna. Poznajemy świat oraz ludzki mózg. Neurolożka podróżująca po świecie by poznać i wyjaśnić tajemnicze choroby psychosomatyczne. Rozwiązywanie zagadki krok po kroku. "Regularnie mam do czynienia z pacjentami, którzy tracą świadomość wskutek działania mechanizmów psychologicznych , a nie choroby." Efektem zaburzeń  psychosomatycznych czasem jest paraliż, ślepota, czasem bóle i zawroty głowy, czasem śpiączka czy różne przejawy niepełnosprawności. Na 400 stronach  książki poznajemy przypadki, z którymi medycyna nie bardzo może sobie poradzić. A czasem nawet nie potrafi zrozumieć. Niczym w jakieś książce sensacyjnej czy "spiskowej". Ale do znakomita historia naukowych zmagań. Może trochę przegadana, tak jak w książce przygodowej lub podróżniczej.  Lecz dobrze pokazuje proces myślowy, poszukiwania, dochodzenie do przyczyn. Rozdział po rozdziale poznajemy nowe przypadki, nowe społeczeństwa, kultury i kolejne kraje. 

"Jak to możliwe, że osoba, której mózg funkcjonuje prawidłowo, zapada w śpiączkę?" Pojawia się wiele podobnych, intrygujących pytań i niezwykłym interpretacji. Nowa wiedza, która dopiero powoli wychodzi z gabinetów specjalistów i być może za sprawą książki Suzanne O'Sullivan przebija się do debaty publicznej. Książka dla tych, którzy szukają nierozwiązanych jeszcze tajemnic. Ale tych rzeczywistych a nie zmyślonych. Bo to literatura faktu a nie fikcji. 

Wyłowiłem sporo ciekawych dla mnie "smaczków", Na przykład taki eksperyment myślowy filozofa Davida Chalmersa "Umysł Ottona wykracza poza jego mózg, obejmuje również notatnik, który pozwala zrekompensować utratę pewnych procesów kognitywnych. W istocie notatnik Ottona i pamięć Ingi pełnią dokładnie tę samą funkcję." Poszerzamy swoje mózgi już od dawna, w postaci pisma. Ostatnio także w postaci telefonów komórkowych i innych urządzeń. Czy poznawanie różnych niezwykłych przypadków medycznych pomoże nam w dyskusji nad nowymi technologiami?

Śpiące królewny nie są podręcznikiem neurobiologicznym ani medycznym. To opowieść o poszukiwaniach i dochodzeniu do nowych medycznych ustaleń w rozumieniu nietypowych chorób psychosomatycznych. I roli jaką w nich pełni kultura. Nie jest przeładowana faktami ani trudnymi, specjalistycznymi terminami. Jest ciekawie oprowadzoną opowieścią o codzienności naukowca i mozolnym rozwiązywaniu tajemnic ludzkiego mózgu i umysłu.

13.04.2023

Zawsze można ci udowodnić, że czegoś nie wiesz

Pytanie ze zbioru testów maturalnych z biologii. 
 

Gdybym spotkał takie pytanie w quizie, to by mnie zaciekawiło. Bo nie znam odpowiedzi. Gdybym spotkał na egzaminie typu matura, to bym się przeraził i poczułbym się malutki. Nic nie wart. Bo nie wiem jaka jest różnica w ścianie komórkowej i błonie komórkowej tych dwóch grup prokariontów, a więc mam braki i bym nie zdał a co najmniej uzyskał mniej punktów. A skoro nie wiem, to nie wiem czegoś ważnego, niezbędnego. Wskazuje na moją lukę w wykształceniu biologicznym. Bo nie znam odpowiedzi na postawione w teście pytanie. Biolog przecież powinien? Zaciekawienie prowokuje (przynajmniej mnie) do poszukiwań. Analiza tego pytania zachęciła mnie do uzupełnienia wiedzy o archeonach. By sprawdzić czym się różnią od eubakterii i czy akurat wybrany fakt jest specyficzny, charakterystyczny i właściwy edukacyjnie. Czy zaznaczone szczegóły są ważne i warto je zapamiętać?

Takie pytania testowe sprawdzają wiedzę faktograficzną, tylko po co? Mam taką skazę poznawczą, że często zadaję sobie pytanie o sens, dlaczego, po co, w jakim celu itp. Zabawa w quiz? To byłoby może i dobre, ale w testach maturalnych nie ma zabawy, jest tylko niepokój, że za mało wiesz. Zawsze można ci udowodnić, że czegoś nie wiesz, a co wiem ja. Można gdzieś wyszukać niezbędne a brakujące informacje. Ważne są chyba  proporcje między wiedzą rozumianą a zapamiętaną ("bardzo niekorzystna jest proporcja zapamiętywania wobec rozumienia"). I w zasadzie to cały mój rwetes idzie o te proporcje. 

I jeszcze jedna mała dygresja. W czasie dyskusji na Facebooku nad podobnym przykładem stosunkowo młody człowiek (dla mnie, wchodzącego w okres późnej dorosłości młodymi wydają się ci, których w dzieciństwie uważałem za starych - taki relatywizm wiekowy) zasugerował, że te "tłuczenie testów" w klasach o profilu biologiczno-chemicznym to efekt przygotowywania do medycyny. Koncentracja na uczniach, którzy zamierzają studiować medycynę.  Dawniej było to przygotowywanie do egzaminów wstępnych, teraz testy są nieustannie "wałkowane" z myślą o dobrym wyniku na maturze. Bo liczba punktów z matury z wybranych przedmiotów otwiera drogę na medycynę. Albo ją zamyka. W czasach, gdy były egzaminy wstępne, moi rówieśnicy zdawali nawet po kilka razy na studia medyczne. Teraz można ewentualnie powtórzyć maturę. Nauczyciele i sami uczniowie koncentrują się na "zdawaniu testów" a inni uczniowie, np. ci zainteresowani samą biologią jako taką - ewidentnie tracą. Bo lekcje biologii czy fizyki są kursami przygotowawczymi do testów/egzaminów na medycynę. A co z tymi, którzy chcieliby się dokształcić w naukach biologicznych? Ich ciekawość biologiczna ewidentnie jest zabijana. Są biologicznie zniechęcani. Tworzy się fałszywe mniemanie, że biologia to nudne testy a sama nauka jest wiedzą pamięciową. 

Biologia jest nauką pamięciową, gdzie trzeba wykuć ileś fakcików? A gdzie szukanie sensu, praw ogólnych? Za sprawą książek popularnonaukowych dość wcześnie zainteresowałem się skamieniałościami, ewolucją i ekologią, tym jak zmieniało i zmienia się życie na przestrzeni milionów lat, jak różne zawirowania środowiskowe powodowały wymierania i powstawanie zupełnie nowych planów budowy. Intrygowały mnie niezwykłe, czasem bardzo złożone, przystosowania do życia w różnych środowiskach i skomplikowane cykle życiowe. Jak te liczne zawiłości i mnóstwo szczegółów powiązane jest ze środowiskiem i przeszłością? To był sens, dla którego przedzierałem się przez nudne czasami fakty. Na moje nieszczęście zagadnienia ekologiczne i ewolucyjne w programie szkoły i studiów umieszczane były gdzieś na końcu. A po drodze mnóstwo mało przydatnych faktów do opanowania. By zdać egzaminy. Miałem jednak to szczęście, że na moich studiach biologicznych, na pierwszym roku mieliśmy przedmiot "podstawy biologii". Teoretycznie przedmiot miał wyrównać poziom wiedzy studentów (przyszliśmy z różnych środowisk i szkół). Ale dzięki ciekawemu prowadzeniu wykładów przez śp. Profesora Jabłonowskiego było to pokazywanie sensu samej biologii, stawianie ważnych pytań i intrygujących problemów. Zaciekawiało do studiowania i ułatwiało przetrwanie różnych "kobył", które musieliśmy przejść w cyklu kształcenia. Poważne zwątpienia dopadły mnie na trzecim roku, na anatomii człowieka. Mnóstwo szczegółów budowy, przydatne zapewne dla studentów medycyny lub weterynarii. Poległem. W tym sensie, że chciałem w ogóle rzucić studia bo straciłem poczucie sensu. Na szczęście wziąłem urlop dziekański i po półrocznym odpoczynku wróciłem na studia, a w ramach indywidualnego toku studiów swoje wyższe wykształcenie biologiczne ukończyłem w terminie. Anatomię "przerabiałem" ponownie z innym rocznikiem. Zabawne sytuacje przeżywałem na "giełdzie" przed zajęciami. Na ogół byłem słabo "obkuty", kolokwia z trudem przechodziłem. Lecz doczytywałem w różnych innych książkach. I na przykład w czasie zaliczania budowy mózgu, na przedkolokwialnej giełdzie podałem znany mi szczegół (mnie akurat zaciekawił), którego nie było w zalecanym podręczniku. I pojawiło się przerażenie w oczach innych studentów, że tego nie wiedzą, więc pewnie coś ważnego przeoczyli. Na wybrane fakty łatwo się licytować. I jeśli ja akurat nie zdałem "odpytki" z mózgu, choć tyle wiedziałem (wnioskowanie na podstawie jednego faktu) to kto zda? Strach w oczach. Teraz mi się to przypomina w kontekście frazy: zawsze można ci udowodnić, że czegoś nie wiesz. A wiem na przykład ja. Jeśli ja pytam i wykazuję jakiś twój brak, to czuję się lepszy a ty poniżony. Takiej "podstawowej" rzeczy nie wiesz, to z czym do ludu, z widelcem po rosół? (jak zwykł był mawiać mój wujek). 

A co z tymi archeonami? W czasie moich studiów biologicznych o nich nie wspominano, mimo że już o nich gdzieś na świecie wiedziano. Dowiedziałem się o archeonach w czasie swojej pracy. Ot taka ciekawostka mikrobiologiczna? Coś więcej, bo to ważny element do zrozumienia ewolucji życia na ziemi oraz filogenezy eukariontów. Bakterie nie były takie jednorodne jak się kiedyś wydawało. W każdym razie coś słyszałem ale żadnych szczegółów, dotyczących ściany i błony komórkowej nie pamiętałem. Dlatego teraz sięgnąłem do różnych źródeł by doczytać. I sprawdzić, dlaczego te metanogeny zostały uwypuklone? Po części chyba przypadek. Bo taki akurat artykuł znalazł edukator/nauczyciel układający treść pytań. Książkę, trzeba wypełnić treścią, by miała dużą ilość stron i warta była swojej ceny. Domyślam się więc, że trochę tych pytań jest "na ilość". A przecież nie tak łatwo wymyślić nowe, wartościowe pytania.

Dlaczego akurat porównanie ściany komórkowej? Dlaczego nie ma tradycyjnego porównania ściany komórkowej u roślin (eukarionty)? Tu oczywiście tylko jedno pytanie testowe, wyrwane z kontekstu całej książki z testami. Może pytanie ma sprawdzać wiedzę o prokariontach i różnicach w budowie bakterii i archeonów? Na takich testach nauczyciele trenują uczniów lub sami uczniowie się umartwiają. Pytania na wyrywki. Mają świadczyć o dobrym opanowaniu materiału i wiedzy. Dobrze, jeśli potraktowane zostaną jako quiz wiedzowy by się sprawdzić, co już wiem a czego jeszcze nie. W moim odczuciu (być może błędnym) pytanie ułożone dla fragmentu wiedzy, na podstawie jakiegoś tekstu w artykule. 

"Archeony różnią się od bakterii przede wszystkim budową ściany komórkowej (nie zawiera peptydoglikanu) oraz błony cytoplazmatycznej (zawiera specyficzne wiązania eterowe w glicerofosfolipidach błony – stabilniejsze niż wiązania estrowe występujące u bakterii)." (źródło https://radioklinika.pl/archeony-archebakteria-rola-biologia/). To oczywiście maleńki fragment artykułu. Trudno powiedzieć czy akurat najistotniejsza informacja. Na pewno ważne jest to, że się różnią od bakterii i eukariontów, że traktowane są jako osobna domena. Ważne jest zapewne także to, że są ekstremofilami. 

Sięgnąłem do Biologii Campbella by doczytać więcej na temat archeonów. Starsze wydanie z 2012 r. bądź co bądź znakomitego podręcznika do biologii dla licealistów, studentów i pracowników naukowych. W podrozdziale Archea (archeowce) pierwsze zdanie wskazuje na ważny fakt "Archeowce dzielą niektóre cechy z bakteriami, a inne z eukariontami". I od razu pojawia się odwołanie do tabeli zestawiające te cechy dla trzech domen. W tabeli umieszczono 11 cech, w tym dwie odnoszą się do pytania z testu, zamieszczonego wyżej. Cecha 1. Peptydoglikan w ścianie komórkowej: Bacteria - obecny, Archea - brak. Cecha 2. Lipidy błonowe (odnoszą się do błony komórkowej): Bacteria - nierozgałęzione węglowodory, Archea - niektóre rozgałęzione węglowodory. Nie wiem jaki jest klucz odpowiedzi w zamieszczonym wyżej pytaniu testowym. Przytoczyłem dwa źródła, w każdym jakoś nazwano różnice w ścianie komórkowej i błonie komórkowej (w tym drugim użyto innych nazw - nie wiem czego oczekiwał autor pytania testowego i jak brzmi klucz odpowiedzi, ważny dla sprawdzającego odpowiedzi). Kolejne informacje znalazłem na Wikipedii, hasło Archeony (różnice między archeowcami a eubakteriami) "Przede wszystkim jest to odmienna budowa ściany komórkowej (brak mureiny) oraz obecność eterów, rozgałęzionych nienasyconych kwasów tłuszczowych i glicerolu przy jednoczesnym braku fosfolipidów w błonie komórkowej. Te etery, przebiegające zwykle przez obie warstwy błony, powodują, że jest ona częściowo jednowarstwowa. Ściana komórkowa nie zawiera peptydoglikanów." Pojawiły się jeszcze kolejne cechy (mureina) i nieco inne nazwy związków. Kolejna możliwość nieco innego opisania cech różniących, z użyciem innych słów. Jak poradzi sobie sprawdzający test? Uzna czy nie uzna? Czy będzie kierować się tylko kluczem odpowiedzi, przypisanym do tego pytania w książce z testami? Zatem w jednych źródłach te różnice w budowie są bardziej akcentowane, w innym mniej. Bo i różnic jest więcej, w tym fizjologicznych i w budowie DNA (a w zasadzie towarzyszącego białka histonowego).

W Biologii Campbella archeony opisywane są na dwóch stronach (nie licząc charakterystyki prokariontów jako takich). Podkreślono w tym podręczniku, że archeony  są esktremofilami, Bardziej szczegółowo opisywane są halofile, żyjące w wodach ekstremalnie słonych oraz termofile, żyjące w wodach ekstremalnie gorących (nawet do 121 stopni Celsjusza - tak wysokie temperatury wynikają z dużego ciśnienia w pobliżu oceanicznych kominów hydrotermalnych). W dalszej części pojawiają się kolejne informacje:  "Inne archeowce żyją w bardziej umiarkowanych środowiskach. Niektóre z nich są zaliczane do metanogenów" (zużywają CO2 do utleniania wodoru H2). Są ścisłymi beztlenowcami, którym tlen (O2) wybitnie szkodzi. Opisywanych jest kilka kladów domeny Archaea (Korararcheota, Euryararcheota, Crenararcheota i Nanoararcheota). W nowszym wydaniu Biologii Campbela tych kladów jest już pięć i inaczej są między sobą powiązane. Czy treść w nowym wydaniu z 2023 roku jest inna? Tylko fragmentami, m.in. w kladogramie drzewa filogenetycznego prokariontów. Tabela z 11 cechami, porównywanymi między trzema domenami, jest taka sama. Pod koniec podrozdziału pojawiły się nowe treści wraz z kilkoma uwagami i hipotezami filogenetycznych. W starszym wydaniu, z 2012 roku zamieszczone zdanie: "Wydaje się prawdopodobne, że w miarę prowadzenia przeszukiwań genetycznych drzewo [chodzi o drzewo filogenetyczne] pokazane na ryc. 27.16 będzie się stopniowo zmieniać." Okazało się właściwe. Te zmiany rzeczywiście się pojawiły. I pewnie będą się w przyszłości pojawiały. 

Wróćmy do pytania z testu. Czy różnice w budowie ściany i błony komórkowej u archeowców i bakterii są istotne? Może wystarczyłoby zapamiętać, że są jakieś różnice, w tym właśnie w ścianie komórkowej i błonie? Bo może z tych różnić wynikają przystosowania do życia w środowiskach ekstremalnych? Lub może wyjaśniałyby jakieś aspekty wczesnych etapów życia na Ziemi? W tej chwili sam nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. 

Podsumujmy: pytanie jak pytanie, ważne jest to co z nim zrobimy. Czy jest to trening przed maturą? Jeśli tak, to moim zdaniem jest to szkodliwy trening, uczniom i nauczycielom sugeruję nie wykorzystywać takich pytań. Jeśli to quizowa zabawa w to, kto więcej zapamiętał, to może być. Choć sam osobiście wolałbym z uczniami zastanowić się, które cechy w budowie archeowców umożliwiają im życie w siedliskach ekstremalnych i dlaczego? A może w jakich momentach historii Ziemi cechy archeonów dawały im szansę na przeżycie i trwanie? Lub które cechy upodabniają je do eukarionów a które do prokariorycznych bakterii. Gimnastyka umysłowa, połączona z rozumowaniem, w czasie której można wykorzystywać różne fakty i szczegółowe informacje. Bo na przykład bakteryjne Chlamydia w ścianach komórkowych nie zawierają peptydoglikanu. I co z takim wyjątkiem zrobi Faryzeusz wiedzy przy porównywaniu archeowców z bakteriami?

PS. Gdybym przygotowywał się do matury to szukałbym jedynie klucza odpowiedzi na to konkretne pytanie. Wykuć na pamięć różnice w składzie ściany komórkowej i błony komórkowej u bakterii i archeonów (a co z sinicami?). Natomiast z ciekawości sięgnąłem po więcej. Dużo się nowego dla mnie dowiedziałem, ale nie zapamiętałem na trwałe szczegółów budowy w ścianie komórkowej i błonie. W mojej pamięci zostały inne elementy i inne fakty, przede wszystkim relacje filogenetyczne i otwarte pytanie o ewolucję. Na ile miały znaczenie siedliska ekstremalne, czy to efekt początków życia na Ziemi czy tylko fragment z przeszłości? Będę wypatrywał nowinek ze świata naukowego, czekając na kolejne ustalenia, odkrycia i hipotezy naukowców. Zostaję z pytaniami i ciekawością. Nic mi z pamięci nie ubywa a gotowy jestem na więcej. Natomiast szczegóły z testu pamiętałbym nie dłużej niż do egzaminu maturalnego. Bo po co dłużej zaśmiecać tym głowę? Bardzo ważną cechą naszego mózgu jest umiejętność zapominania. Zakuć, zaliczyć, zapomnieć. To oczywiście też jest potrzebne, taki trening przyswajania dużych partii nowego materiału. Tak jak bieg na wytrzymałość i eliminację. Sprawdza wydolność. Dla lekarza taka zdolność do zapamiętywania pewnie jest ważna. Taka selekcja kandydatów na medycynę być może ma sens zawodowy. Ważne jest jednak to, że istnienie świat poza medycyną, są inne zawody wykorzystujące wiedzę biologiczną.


Edit: Po interwencji Autora dodaję źródło komentowanego pytania testowego: T. Koliński. 2023, Biologia. Część 2. Zbiór autorskich zadań maturalnych ze wskazówkami i odpowiedziami. Klasyfikacja organizmów. Bakterie i archeowce. Protisty. Rośliny. Grzyby.