12.05.2019

Humanitaryzm w świecie przyrody czyli po co są kleszcze na świecie


Znajoma dziennikarka zapytała mnie kiedyś, po co są kleszcze na świecie. Najprostszą odpowiedzią byłoby napisać: bo mogą być, bo jest dla nich miejsce w ekosystemie, to są. Krótkie i proste odpowiedzi nie są satysfakcjonujące, dlatego napisałem obszerniejsze wyjaśnienie.

Człowiek jest częścią przyrody. A może to przyroda jest częścią człowieka? Mniejsze zawiera się w większym a nie odwrotnie - przecież przyroda jest rozleglejsza od ludzkości? To nic, przecież rozważamy o niej w naszych, ludzkich głowach. W sumie mała głowa a cały Wszechświat się tam zmieści (tak przynajmniej nam się, po ludzku, zdaje). Zatem idźmy dalej i zapytajmy: czy przyroda może być humanitarna? To znaczy jaka? Ludzka? Stosująca ludzkie prawa i standardy akceptowalnego postępowania?

Człowiek jest pępkiem świata… w coraz mniejszym stopniu. Ta decentralizacja odbywa się w jakimś stopniu poprzez coraz większe dostrzeganie przyrody w człowieku i człowieka w przyrodzie. Na świat patrzymy przez pryzmat naszych dążeń, wartości czy wyobrażeń. I coraz więcej widzimy człowieka w przyrodzie a przyrody w człowieku. Coraz większa świadomość wspólnoty, szerzej obejmującej kolejne elementy. Rozszerzający się humanizm oraz humanitaryzm.

Na początku byliśmy w centrum świata, w jego pępku. Potem, gdy poznaliśmy Ziemię, to świat był geocentryczny, bo my żyjemy na Ziemi. Więc Ziemia skorzystała i była w środku. Kopernikańska teoria heliocentryczna nas zdetronizowała (i Ziemię). Ciężko było to przełknąć. Niektórym nawet w wieku XXI, trudno zaakceptować taki obraz świata. Potem część wyjątkowości pozbawiła nas darwinowska teoria ewolucji – jeszcze bardziej staliśmy się częścią przyrody, systematycznie pozbawiani ważności. A teraz mówimy o humanitaryzmie w przyrodzie? Znowu coś naszego, wyjątkowego ulega uwspólnianiu, dzielimy się sobą ze światem. Kolejna detronizacja? A może rozszerzanie się naszego świata?

Najpierw był humanizm później humanitaryzm. Kolejne kręgi detronizacji lub rozszerzania człowieczeństwa na inne obiekty przyrody, najpierw innych członków Homo sapiens, a potem inne gatunki biologiczne. Czy jest gdzieś granica? Humanizm narodził się gdzieś na przełomie XV i XVI wieku, w Odrodzeniu (Renesansie). Racjonalne myślenie, troska o potrzeby, szczęście, godność i swobodny rozwój człowieka w jego środowisku społecznym i naturalnym. Humanizm postawił człowieka w roli gospodarza środowiska naturalnego. Niby trochę z boku a jednak w centrum.

Humanizm wyklucza egoizm i postuluje braterstwo i solidarność (ale tylko w stosunku do swoich). Najpierw między mężczyznami, potem także z uwzględnieniem dzieci i kobiet, a także innych mniejszości spośród bogatej różnorodności Homo sapiens, na przykład osób inaczej myślących, inaczej kochających. W humanizmie człowiek (swój lecz wykluczając obcego) jest najwyższą wartością i źródłem wszystkich innych wartości. Taki antropocentryzm (w opozycji do teocentryzmu).

Czy to co dobre dla człowieka jest dobre dla biosfery i życia na Ziemi? Dla innych gatunków? Czy specjecyzm (gatunkizm) nie powinien być zastąpiony przez równość wszystkich gatunków i czy taki antygatunkizm to bardziej rozwinięta forma humanizmu? Nad tym się coraz intensywniej zastanawiamy. A przynajmniej zastanawiają się filozofowie.

Antropogeniczne zmiany klimatu… również przeciw nam się obracają (egoizm czy współczucie wobec dzikiej przyrody?). Więc może humanitaryzm wobec przyrody jest jednocześnie troską o człowieka? I jego przyszłość. Pojęcie dobra i zła jest w przyrodzie bardzo względne, zależy od kontekstu i punktu odniesienia. To cecha wszystkich złożonych i wieloelementowych systemów.

Humanitaryzm narodził się w XIX wieku, we Francji propagującej hasła egalitaryzmu, braterstwa i ciągłego doskonalenia się rodzaju ludzkiego. A może to doskonalenie, poprzez ewolucję, dotyczy całej Gai, całej biosfery i nasz humanizm przepływa teraz powoli ku sztucznej inteligencji? Nas już nie będzie, będą roboty a dalej będzie humanizm i ciągłe doskonalenie się … „rodzaju ludzkiego”? Duchowości? Równość, braterstwo, doskonalenie się, rozwój, wyrozumiałość, życzliwość i szacunek dla człowieka… i zwierząt. Oszczędzanie cierpienia już nie tylko w stosunku do krewnych czy Homo sapiens. Eksterioryzacja (poszerzanie) i moralne uczłowieczanie przyrody, kolejna emancypacja? Czy to proces ciągłego doskonalenia się? Kiedyś była personifikacja przyrody, teraz do kręgu swoich rodzin wliczamy kotki i pieski i inne „pupile”, które traktujemy jako członków własnego stada. I na nich przenosimy prawa nam przynależne, np. humanitaryzm. Swój i obcy. Obcego nie dotyczą wszystkie nasze prawa. Bo my jesteśmy w centrum. Najpierw emancypacja niewolników i ras, etnosów. Potem dzieci i teraz kobiet. Oraz innych mniejszości. I zwierząt. A potem roślin?

Humanizm to wiara w potęgę rozumu ludzkiego, szacunek dla człowieka i troska o jego dobro. A jeśli rozszerzymy na całą przyrodę i podejdziemy do niej humanitarnie, to jak odpowiedzieć na pytanie „do czego potrzebne są kleszcze na świecie?” Pasożyty krwiopijne i jeszcze na dodatek roznoszące liczne, groźne choroby (wirusowe, bakteryjne). Swoi czy obcy? Być wobec nich wyrozumiałym, życzliwym? Braterskim?

Kleszcz, którego przyniosłem nieświadomie
z wyprawy terenowej.
Kleszcze są przedstawicielami pasożytów, jakie nękają nie tylko człowieka. Wwiercają się swoim ryjkiem w skórę, wydzielając jednocześnie substancje znieczulające, i piją naszą krew. Najczęściej takiego kleszcza nie czujemy, podjada nas bezboleśnie. Ale skutki mogą być znacznie bardziej niemiłe niż utrata odrobiny krwi. Są wektorami czyli przenosicielami innych mikroorganizmów, które pobierają wraz z krwią z innych organizmów, w tym zwierząt. Przenoszą więc wirusy i bakterie, które mogą wywoływać kłopotliwe a czasem i śmiertelne choroby. Po co to żyje? Same zagrożenia. Ale może skoro jest, to uda się odszukać jakiś sens, jakieś pożyteczne elementy życia kleszczy w biosferze?

Po co są pasożyty? Bo mogą być, bo w toku ewolucji znalazły dla siebie kawałek przestrzeni i swoją niszę ekologiczną. Bo nikt im nie "zabronił". Wygrały z konkurentami i przeciwnościami losu.

Czy świat bez pasożytów byłby lepszy? Lub bez drapieżników ? W przyrodzie pojęcie zysku i straty jest bardzo względne. Bo trzeba czasem uwzględnić kontekst całej populacji i całego ekosystemu. A przecież i ludzie w swoich społecznościach znają pojęcie kozła ofiarnego, gdy poświęcając jednostkę (lub małą grupę) chcą ratować innych, całą społeczność. Trudne wybory i dylematy etyczne, ale przecież stale obecne w kulturze. Skoro nie potrafimy sami urządzić własnej społeczności bez takich dylematów, to jak byśmy chcieli urządzić cały świat i całą przyrodę?  Jeszcze nie tak dawno (zaledwie kilka dziesięcioleci), po odkryciu bakterii chorobotwórczych, systematycznie eliminowaliśmy wszystkie mikroorganizmy z własnego otoczenia. Okazało się jednak, że środowisko sterylne wcale nam nie służy. Teraz zwracamy uwagę na probiotyki i na mikroorganizmy, żyjące w naszym przewodzie pokarmowym, na skórze itd. Co więcej, wiele danych wskazuje, że dobrze jest mieć jakieś pasożyty, bo wtedy układ odpornościowy prawidłowo funkcjonuje (ma zajęcie i nie "głupieje"). Jakże trudno znaleźć równowagę i najlepsze proporcje w takim świecie. Ciągle wiemy zbyt mało. A skoro kleszcze są na świecie to pojawia się myśl, że być może do czegoś są potrzebne i odgrywają jakąś pożyteczną rolę.  Ale czy wszystko na tym świecie ma jakiś cel i sens? Przecież jest i chaos, przypadek. Niektórzy jednak i w chaosie dostrzegają specyficzny sens i porządek...

Może pasożyty i drapieżniki (te ostatnie obecnie już dla człowieka nie stanowią zagrożenia) czy choroby są ograniczeniem zewnętrznym dla populacji, skoro sami się nie potrafimy ograniczać? Zwiększają śmiertelność i ograniczają liczebność, w tym przypadku ludzi. Taka regulacja w przyrodzie. Na przykład ograniczyliśmy wściekliznę u lisów, to się zbytnio namnożyły i stanowią dla nas problem gospodarczy. I inne pasożyty zaczynają regulować liczebność lisów. Jak nie ten, to inny, w przyrodzie nie ma pustki....

Może krwiopijne i roznoszące groźne, śmiertelne choroby, kleszcze są po to, by ograniczać ekspansywność człowieka? Dla dobra jego samego. Teraz jest nas na Ziemi za dużo lub nasza konsumpcja jest zbyt duża. Ziemia "choruje" na ocieplenie klimatu i masowe wymieranie gatunków. To może my jesteśmy chorobą Ziemi? Wiem, to przesadne określenie. Ale skoro brakuje nam samo-rozsądku i samoograniczenia, to kleszcze (i im podobne istoty) są potrzebne na tym świecie. Tak, wiem, to  nie są pytania poddające się metodologii naukowej. A przynajmniej nie tak łatwo takie myśli sfalsyfikować...

Pokochaj więc kleszcza i bądź dla niego humanitarny. Trudne? Ale czyż życie w ogóle nie jest trudne i skomplikowane? Rozwiązując jedne problemy, docieramy do kolejnych. Wszechświat jest nieskończony (chyba - bo przecież jest tak duży, że nie potrafimy tego sprawdzić), jak i nieskończone są nasze problemy.

PS. Humanitarność wobec kleszczy wcale nie musi oznaczać, że dobrowolnie damy się wysysać. Unikanie i pozbywanie się pasożytów to prawo przyrody, prawo każdej ofiary i żywiciela. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz