29.06.2018

Obóz studencki w Górowie Iławeckim (1999)


Wcześniej, w kontekście studenckich juwenaliów, postawiłem pytanie dotyczące budowania tożsamości i poczucia wspólnoty w środowisku akademickim, ze szczególnym naciskiem na studentów: czy i jakie tworzymy środowisko edukacyjne na uniwersytecie by studenci mogli się rozwijać, łącznie z kompetencjami społecznymi? Jedną z ważnych możliwości, tak sadzę, tworzenia dobrego środowiska edukacyjnego są różnego typu projekty oraz letnie obozy naukowe. Te ostatnie dobrze były (i są) wpisane w kształcenie biologiczne. Kiedyś na mojej uczelni (wtedy była to Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Olsztynie), w ramach obowiązkowych zajęć, odbywały się miesięczne letnie praktyki biologiczne w terenie. Nie zapominając oczywiście o obozach studenckiego koła naukowego. W takich obozach badawczych uczestniczyłem jako student a potem jako opiekun koła naukowego (Koło Naukowe Ekologów). Spędzenie razem czasu nie tylko na zajęciach ale i po, umożliwiało lepsze poznanie się studentów i pracowników. Poznanie się w dobrych i trudnych chwilach. Teraz mi tego brakuje.

Byłem niedawno w Górowie Iławeckim na jubileuszu Liceum Ukraińskiego. I przypomniał mi się obóz naukowy sprzed blisko 20 lat. Był to lipiec 1999 roku, tuż po formalnym powstaniu Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Ponieważ zbliża się jubileusz mojego uniwersytetu, warto powspominać.... z myślą o przyszłości. Na refleksje zawsze powinien się znaleźć czas. Warto szukać sensu tego, co się robi.

Obozy terenowe to przede wszystkim udział w badaniach terenowych (bardzo ważne w kształceniu biologów środowiskowych). Ale także to poznawania siebie w trudach i znojach dnia codziennego, możliwość spędzenia ze sobą dużo czasu i okazja do wielu rozmów, nie tylko zawodowych. Wymierna okazja do realizacji wspólnoty uczących i nauczanych. Trudne sytuacje pozwalają bardziej się poznać i sensownie integrować. Tak jak w przypadku, zilustrowanym poniższym zdjęciem.


A było to tak. Codziennie wyruszaliśmy na badania terenowe by z różnych zbiorników wodnych zbierać materiał do badań hydrobiologicznych. Główny nacisk położyliśmy na chruściki (Trichoptera) oraz ważki (Odonata).  Przy okazji mogliśmy obserwować bardzo różne ekosystemy, antropopresję, różne rośliny i zwierzęta, i o nich opowiadać, wspólnie poznawać, dziwić się, szukać odpowiedzi. Materiał zbieraliśmy w ramach nie spisanych zadnym grantem szerszych badań faunistycznych regionu (poznawanie rozmieszczenia i struktury bioróżnorodności ekosystemów wodnych północno-wschodniej Polski. Systematyczne zbierania danych z całego regionu i powolne wypełnianie białych plan. Niby nic wielkiego, ale bez tej wiedzy podstawowej wiele innych badań nie byłoby możliwych.

Ale wróćmy do sytuacji na zdjęciu. Każdy wyjazd lub wyjście terenowe wcześniej planowaliśmy z mapą w ręku. Czasem korzystaliśmy z dojazdu autobusem. Tego dnia zaplanowaliśmy zebranie prób w rzece Elmie na kilku stanowiskach. Szliśmy drogą do mostu, zaznaczonego na mapie. Ale okazało się, że mostu nie ma. Kiedyś był, ale teraz nie ma. Wracać pieszo kilka kilometrów (duże nadłożenie drogi)? Lub przejść w bród. Ponieważ to ja ustaliłem trasę, czułem się odpowiedzialny za rozwiązanie tego dylematu. Najpierw sam sprawdziłem przejście. Dało się, rzeka nie była głęboka (woda zamulona po deszczu, dna nie było widać). Wróciłem i zachęciłem do przejścia i zamoczenia nóg. Powiedziałem, że jeśli ktoś chce, to mogę przenieść go "na barana". Jedna ze studentek z chęcią skorzystała, co widać po radości wypisanej w oczach (na zdjęciu). Przypuszczam, że bardziej dla frajdy niż z konieczności. Reszta ze śmiechem także przeprawiła się przez rzekę, a chętnych do przygody bycia przenoszonym było więcej. Niezaplanowana, trudna sytuacja, która stała się wesołą przygodą. Tego na zajęciach w murach szkoły się nie przeżyje. Trudne chwile, które pozwalają lepiej się  poznać i które budują wspólnotę uczących i nauczanych.

(Jakieś małe źródełko)
Na studencki obóz naukowy w Górowie Iławeckim w lipcu 1999 r. zabrałem studentów biologii. Część z nich to moi magistranci. Już nie pamiętam czy decyzję o pisaniu pracy magisterskiej pod moim kierunkiem podjęli wcześniej czy dopiero po tych zajęciach terenowych. Niemniej celem było poznanie metod pracy hydroentomologa. Dołączyli studenci biologii z Lublina, też o zainteresowaniach terenowo-entomologicznych. A także uczennica z liceum i studentka medycyny, hobbystycznie interesująca się chruścikami.
Uczestnikami tamtego obozu byli: dr Stanisław Czachorowski, mgr Paweł Buczyński (odonatolog z Lubina, kolega "po fachu"), mgr Lech Pietrzak, mgr Monika Pietrzak (oboje to absolwenci biologii, studiowali w Szczecinie, Lech Pietrzak to mój późniejszy doktorant, na obozie poznaliśmy się, chciał nabrać praktyki w badaniach terenowych i zbieraniu materiału chruścikowego), mgr Tomasz Majewski (absolwent z Olsztyna, członek koła naukowego i mój późniejszy doktorant), studenci biologii naszej uczelni: Marta Mońko, Daniel Rykowski, Jolanta Małek (trójka moich magistrantów), Katarzyna Kasprzysiak, Katarzyna Rudowska, Agnieszka Oponowicz (to obecne nazwisko, po mężu, panieńskiego nie pamiętam), Joanna Gutowska (studentka medycyny z Bydgoszczy, wcześniej pomagałem jej w części badawczej do pracy na olimpiadę biologiczną), dwie studentki z Lublina i uczennica liceum z Piątek - Marta Kowalczyk (chciałam poznać metodologię badań hydrobiologicznych by wykorzystać w swojej pracy badawczej na olimpiadę biologiczną).  Nie zapamiętałem nazwisk wszystkich studentów. Naszym przewodnikiem terenowym był Witold Kozubel, kolega ze studiów, nauczyciel w Liceum Ukraińskim w Górowie Iławeckim.

Jednym z efektów badawczych obozu w Górowie Iławeckim była praca magisterska (później było uzupełniające zbieranie materiału w okolicznych ciekach): Małek Jolanta, 2001, Chruściki (Trichoptera) okolic Wzniesień Górowskich. Inne dane cząstkowe zostały wykorzystane w różnych publikacjach.

(Krótki odpoczynek. Dużo chodziliśmy pieszo, przez pokrzywy i w towarzystwie komarów.
Ale to właśnie w trudach lepiej się poznaje ludzi. W tym dobrym i tym złym)

(Wybieranie bentosu z pobranej próby)
(Gdzieś w drodze, na wieży widokowej. O ile pamiętam to niedaleko Żywkowa i Jeziora Martwego - dystroficzne, dlatego uważane przez ludzi miejscowych za "martwe")


Warunki terenowe, zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu, zawsze stanowiły wyzwanie logistyczne ... i bytowe. Nie było luksusów. Zakwaterowanie mieliśmy w starej bursie szkolnej. Udało się nam na miejscu wykupić posiłki w miejscowej stołówce. Obiady były smaczne i sycące. Zawsze jednak jedzie się w nieznane. Dlatego zabraliśmy grilla (na ognisko w mieście nie było co liczyć). Nie był on za bardzo potrzebny, ale wykorzystywaliśmy do spotkań wieczornych. Bo skoro już przywieziony, to niech się nie kurzy...

Spotkania, jakich nie ma na co dzień na uniwersytecie. Kończą się zajęcia i się rozchodzimy do swoich domów. Brak jest kontaktu ze studentami bo brak jest sytuacji edukacyjnych w szerokim słowa tego znaczeniu. Niby jest piękny kampus... ale słabo wypełniony wspólnotowym życiem akademickim. W terenie w jakimś sensie "skazani" jesteśmy na siebie przez cały dzień. I to jest dobra sytuacja edukacyjna. I wychowawcza.

Młodym ludziom do zabawy niewiele potrzeba. Nawet deszcz nie jest przeszkodą, bo po letniej burzy można boso pobiegać i poskakać w kałużach. Przy młodych ludziach i ja czułem się młodszym. Pozostały piękne wspomnienia.

Mamy piękne budynki, nowoczesne laboratoria, indeksowane publikacje.... ale o czymś ważnym zapomnieliśmy, coś nam niezauważenie umknęło. Zapomnieliśmy o budowaniu wspólnoty i dobrego środowiska edukacyjnego. Inwestycje w budynki i sprzęt są bardzo ważne i potrzebne. Równie ważne są inwestycje w kapitał ludzki i tworzenie relacji. A do tego przydatne jest odpowiednie środowisko edukacyjne. Same budynki i malowniczy kampus nad jeziorem nie wystarczy. Tę przestrzeń trzeba czymś wypełnić.

1 komentarz: