27.10.2024

Zeszyt szkolny jako notatnik procesu czy czystopis z efektem końcowym?

Stolik w muzeum sztyki, do aktywności dzieci. By mogły w ekspresji rysunkowej przetworzyć, to co widziały i jak to odebrały. 


Po latach wracam do zeszytu szkolnego. Ale już z innym bagażem przemyśleń i doświadczeń Może w innej formie lecz teraz zastanawiam się nad sensem i przydatnością zeszytu szkolnego, takiego przedmiotowego. Do czego powinien być? I jak nauczyć się notowania? Bo przecież zeszyt jest w jakimś stopniu dodatkowym, rozszerzonym mózgiem, w pełni analogowym i niezależnym od elektryczności. Zawsze działa. 

W czasach szkolnych były zeszyty szkolne, takie ładne, zadbane, oficjalne, estetycznie obłożone. Czystopisy. Były także prywatne brudnopisy. Te nie były sprawdzane przez nauczyciela; to tu były wersje robocze prac domowych, wypracowań itp. Ze skreśleniami, z widocznym procesem myślowym, z poprawkami. Czystopis był oficjalny i na pokaz (i na ocenę!), brudnopis był nieuporządkowany, w nieładzie, bez wpisywanych dat i tematów lekcji. Nikt nie wystawiał oceny cyfrowej.

Najwcześniej w takich brudnopisach po prostu rysowałem. Czyli to, co lubiłem najbardziej. Rysunki, komiksy, pokazywane co najwyżej najbardziej zaufanym kolegom. Były też jakieś nieporządkowane notatki. Potem pojawiały się wiersze, jakieś zapiski i coś, co można nazwać typowymi notatkami przyrodniczymi. Najczęściej na brudnopis przeznaczałem stary zeszyt szkolny lub specjalnie kupowałem gruby brulion. Towarzyszył długo. Gruby, taki 60 czy 80 kartkowy dawał większe perspektywy, że na długo wystarczy. Jakaś mała stabilizacja z zebraną cała chłopięcą twórczością.

I rzecz zaskakująca. Zeszyty szkolne były wyrzucane, prędzej czy później, lecz wyrzucane. Mimo że były takie oficjalne, zadbane, na pokaz. A zachowały się właśnie te brudnopisy (nie wszystkie, ale część). Bo miały wartość sentymentalną i było w nich coś oryginalnego, niejednorodnego. I roboczy brudnopis okazywał sie trwalszy aniżeli zadbany czystopis czyli zeszyt szkolny, przedmiotowy. Czasem z dużą liczba niezapisanych kartek. Bo gdy skończył się rok szkolny to kończył się okres zapisywania. Mimo ,że w kolejnej klasie dalej była biologia, matematyka czy geografia.

Zeszyt przedmiotowy to w jakimś stopniu uporządkowane tematycznie notatki. Uporządkowane przedmiotami, z podkreślonymi tematami lekcji. Teoretycznie łatwo było w nich odszukiwać potrzebne informacje. Na pewno przydatne w czasach szkolnych przed powtórzeniowymi klasówkami. Ale te zeszyty były traktowane jako coś szkolnego, sztucznego. Może wiązały się z nimi jakieś złe szkolne wspomnienia? Po latach na nowo odkrywam ich użyteczny sens. Dlaczego więc w szkole nikt nie mówił mi, że to przydatna forma notatek? A może były za bardzo uładzone, na pokaz, dlatego były obce i odstające od duchowej skóry? Czy mogłyby być inne? Czy nie mogłyby wyglądać jak brudnopisy? Może wtedy byłyby trwałe?

Na studiach, po przeczytaniu dobrych poradników dotyczących uczenia się i zapamiętywania, przeszedłem na notowanie na luźnych kartkach, które potem spinałem lub zbierałem w szarych kopertach. Luźne notatki, ale porządkowane w tematycznych kopertach. Łatwo je można było odszukać.

Przeszedłem na mobilny sposób notowania, zbierania notatek w kopertach lub segregatorach. Nie ważne, kiedy notowane, ważne, że wszystko co potrzebne jest w jednym miejscu. Sporo mi z tego zostało. Nawet w sposobie prowadzenia notatek w plikach komputerowych.

Od kilku lat wracam jednak do linearnego notowania w zeszytach. Takich notatnikach badawczych. Ma to wady, bo jednotematyczne myśli poprzedzielane są różnymi innymi wątkami. Stosuję więc sposób hybrydowy, część w notatnikach, część na luźnych kartkach. Lecz luźne kartki, po wykorzystaniu, po prostu wyrzucam. A zeszyty pozostają.

Powrót do pisania w notesach zaczął się chyba dzięki notesom z konferencji. Zacząłem od pisania w czasie konferencji, notowania wykładów i własnych pomysłów. Myślenie z kartką w ręku. A potem kontynuowałem, by zapisać do końca, a niejednorazowe zapiski (pomysły) wyrwać i w formie luźnych kartek włożyć do teczki z notatkami. Całą resztę wykorzystaną i zapisaną wyrzucałem na makulaturę. Przemijająca jednorazowość zapisanych myśli.

Teraz mniej tworzę tematycznych lub zbiorczych teczek z notatkami. Czasem jeszcze zakładam tematyczne zeszyty (np. z pomysłami na radiowe podcasty, m.in. by się nie powtarzać tematycznie). Wszystko było w jednym miejscu. Niemniej ciągle korzystam z pojedynczych kartek do notowania i szkicowania (czasem zapisanych z jednej strony, a więc reuzingowe i recyklingowe wydłużanie czasu użytkowania papieru). Czasem przepisuję do notesu co ważniejsze myśli czy notatki, a czasem od razu do komputera. Hybrydowa forma notowania z lekkim powrotem do notatników. Może czasem będę je przeglądał? I ołówkiem przekreślał treści już wykorzystane, np. na blogu, by się nie powtarzać.

Po latach refleksji nad sensem i przydatnością zeszytów szkolnych, dochodzę do wniosku, że zeszyty powinny być traktowane jako narzędzia do zapisu procesu myślowego i twórczego, a nie tylko jako oficjalne dokumenty z końcowym efektem pracy. Zeszyty szkolne, które kiedyś wydawały się sztuczne i odległe od rzeczywistego procesu uczenia się, teraz jawią mi się jako cenne narzędzia do notowania, rysowania i eksperymentowania z myślami. Trzeba tylko taki sens pokazać uczniom. Niech to będzie ich dziennik naukowca i odkrywcy świata. Z kluczeniem, błędami i zawiłą drogą do efektu końcowego czyli jego własnej wiedzy.

Może w szkole powinniśmy zeszyty traktować jako brudnopisy z zapisem procesu, a nie czystopisy z końcowym efektem pracy? Takie podejście mogłoby zachęcić uczniów do bardziej swobodnego i kreatywnego myślenia, a także do lepszego zrozumienia i zapamiętywania materiału poprzez aktywne uczestnictwo w procesie nauki. Zeszyty jako brudnopisy mogłyby stać się kluczem do głębszego zrozumienia i większej satysfakcji z nauki. W czasach Gen AI chyba mądrzej skupić się na procesie niż na efekcie końcowym. Bo ten ostatni jest nieweryfikowalny i skąd pewność czy zostanie samodzielnie wykonany, czy może tak jak kiedyś „przepisany od kolegi” lub napisany przez kogoś innego, np. uczynnego asystenta AI w telefonie.





Jak powstał ten tekst? Przy pisaniu porannej kawy. Znalazłem notatkę w zeszycie, zapisaną w czerwcu.  br. Dzisiaj przeglądając zauważyłem, przeczytałem. Dodałem trochę wstępu i przepisałem do Worda. Jak to u mnie bywa, było dużo błędów literowych (aż czerwono od podkreśleń). Do tej pory poprawiałem ręcznie i przy okazji doprasowywałem tekst. Ale dzisiaj spróbowałem inaczej, brudnopisowy tekst umieścił w Gen AI (Bielik.ai) z poleceniem poprawy tekstu (błędy literowe). Po kilku sekundach miałem efekt. Jeszcze tylko sprawdziłem czy aby za dużo nie pozmieniał i czy dobrze odczytał moje błędnie zapisane słowa. Tylko w jednym miejscu zmienił sens zdania. Czyli efekt bardzo dobry i ułatwia pracę. Przeczytałem ponownie i dodałem kilka dygresji, uzupełniłem o zakończenie. I umieściłem na blogu. Dlaczego? Bo to jest mój internetowy dziennik refleksji - refleksyjny dziennik rozwoju. Ostatnio wdrażam sie w odkrywanie narzędzi sztucznej inteligencji. Sprawdzam czy i jak może to byc pomocny asystent. I w czym pomoże a w czym przeszkodzi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz