Określenie, które usłyszałem od studentów, bardzo mi się spodobało przez swoją trafność. Karaoke - wykład czytany z ekranu (treść wyświetlana na ekranie). Niestety często (?) się zdarza w salach uniwersyteckich (i innych szkół wyższych, czasem na odczytach i różnego typu kursach). Sam doświadczam czasem a na pewno doświadczają studenci. I w różny sposób komunikują swoje zniesmaczenie. Na przykład napis na blacie na sali wykładowej "Pan doktor się nie postarał. Czytać umiałem już w podstawówce". Mazania i bazgrania na meblach w sali wykładowej nie pochwalam.
Co mówią w ten sposób studenci? Karaoke - to prześmiewczo wrażone poirytowanie. Wiedza odtwórcza, nieautentyczna, gorszej jakości i poniżej oczekiwań. Piszę o tej tajemnicy poliszynela bo jeszcze mi zależy na jakości nauczania uniwersyteckiego i po to, by wyraźnie podkreślić "to widać!". Jest to także głos w dyskusji nad współczesnym uniwersytetem i edukacją. Musimy dużo zmienić bo i świat się zmienił. Jednocześnie przy różnych zmianach i "punktozach" zatraciliśmy istotę uniwersyteckiego poszukiwania. Często pozostał pusty rytuał (forma bez należytej treści). Uniwersytet trzeba przemyśleć na nowo. Nie dlatego że był zły, tylko zmieniły się cywilizacyjne i społeczne okoliczności. Do tego niezbędna jest otwarta dyskusja. I ja dorzucam malutki kamyczek.
Dlaczego razi taki sposób wykładania i dlaczego jest uprawiany? Problem jest złożony i uwarunkowany historycznie. Świat się niewątpliwie bardzo zmienił, także z zakresie komunikacji i przekazywania wiedzy. Niektóre archaizmy rażą swoją nieadekwatnością i nieefektywnością. Mimo, że być może kiedyś był to poprawne i funkcjonalne. Tak jak w ewolucji biologicznej trzeba się ciągle zmieniać i dostosowywać do środowiska... by pozostać w tym samym miejscu (dostosowania). A teraz zmiany tego środowiska gwałtownie przyspieszyły. Za sprawą globalizacji i trzeciej rewolucji technologicznej.
W odniesieniu do przyczyn "karaoke" warto postawić pytanie: przekazywanie wiedzy czy zagospodarowywanie przydzielonego czasu (jakoś go wypełnić i dotrwać do końca)? Chcę w ten sposób powiedzieć, że nie są winni tylko tak wykładający nauczyciele akademiccy. Szwankuje coś w systemie. Podkręcane normy i wymagania czynią z uczonych naukowców-rzemieślników, starających się "wyrobić normę". A w awansie liczą się tylko publikacje i granty a nie jakość dydaktyki. Jednym z efektów jest karaoke (tak specyficznie rozumiane). I wbrew pozorom nie jest to zjawisko nowe. Być może śmielej teraz o tym mówimy.
Punktoza i uszkółkowienie, brak zaufania do kadry akademickiej i dlatego trzeba jej narzucać rozwiązania i kontrolować? Skala powszechności kształcenia na poziomie wyższym wymaga zapewne szeregu uregulowań. Kształcenie uniwersyteckie nie jest już elitarne, jest od kilku dziesięcioleci egalitarne, powszechne. I to jest pierwsza przyczyna koniecznych zmian. Nierozsądnym byłby powrót do przeszłości czyli ograniczanie i limitowanie wykształcenia. A takie głosy często się słyszy. Nowoczesna gospodarka oparta na wiedzy potrzebuje ludzi wykształconych. I to nie po siedmiu klasach szkoły podstawowej ale po studiach. Z powodu powszechności kształcenie uniwersyteckie utraciło funkcję elitotwórczą. Ale jeszcze dawnej elity także były wyłaniane i kształtowane inaczej. Więc nie ma co na siłę upierać się, że uniwersytety mają być elitarne. Skala powszechności i udział osób także przeciętnych wymusza z pewnością różnorodne zmiany, w tym standaryzację, programy itd. Warto się jednak zastanowić co powinno być wystandaryzowane i co jest największą wartością kształcenia akademickiego.
Dawniej środowiska akademickie posiadały dużą autonomię. Teraz brak jest zaufania, stąd bardzo szczegółowe regulacje i konieczność sporządzania dużej liczby dokumentów, przed, w trakcie i po. Ten brak społecznego i instytucjonalnego zaufania bierze się zapewne z powodu braku jasnych celów - po co jest wykształcenie wyższe. Czy jest kształceniem zawodowym, czy kulturotwórczym, czy formacyjnym? Jeśli nie ma czytelnego sensu, przeradza się to w wadliwą i uśmiercającą biurokrację. A uniwersytety przekształcają się w szkółki. Przynajmniej te niektóre.... Stanowczo brakuje mi otwartej, szerokiej i społecznej dyskusji o edukacji w ogóle, w tym o edukacji uniwersyteckiej (lokalnie i ogólnopolsko). Po co i dlaczego. A wtedy łatwiej będzie odpowiedzieć na pytanie jak.
Zjawisko karaoke jest przynajmniej w części spowodowane ubytkiem wybieralnych wykładów na rzecz programu. Sztywnego programu z pozorami wyboru zajęć przez studentów. Wybór jest bardzo ograniczony, czasem iluzoryczny. Nie przedstawiamy swoich odkryć naukowych a realizujemy programy nauczania (przekazujemy wystandaryzowaną wiedzę, ujednoliconą). I skupiamy się na wiadomościach a nie umiejętnościach i kompetencjach społecznych. Z założenia mądry i wartościowy pomysł Krajowych Ram Kwalifikacji by ujednolicić studia w całej Unii Europejskiej (by dyplomy były równoważne i niosły to samo) a przede wszystkim skupić się na analizie celów i efektów, przynajmniej w Polsce w dużym stopniu ugrzązł w tabelkowym wypełnianiu sylabusów. Sztuka dla sztuki. Zabrakło na początku długiej i pogłębionej dyskusji o celach i sensie, skupiło się na programie komputerowym. Źle zaprojektowany program (bo nie były jasne cele) generuje papierologię a to co najważniejsze (analiza celów i efektów) gdzieś się zagubiło.
W rezultacie mamy dużo różnych, poszatkowanych zajęć i plan lekcji jak w szkole. Efektem tego jest brak czasu na własne, samodzielne poszukiwania studentów i na dobry dialog z naukowcami. Gdzieś wspólnota uczących i nauczanych, a wspólnie poszukujących, się zagubiła jeszcze bardziej. Oczywiście różnie jest to na różnych uniwersytetach, wydziałach czy szkłach wyższych. Bo różny był i jest tam kapitał ludzki oraz kapitał społeczny.
Jaki realizujemy model kształcenia? Nie liczy się przyjazne środowisko akademickie a program nauczania (w papierach ma się zgadzać i ładnie wyglądać). Studia to przede wszystkim ludzie, których się spotyka. To nie tylko wykłady i ćwiczenia, ale i realizacja projektów, pomysłów z innymi studentami, z innych wydziałów. Zanik wspólnoty, zamieszkującej jeden teren kampusu uniwersyteckiego jest groźny dla samej istoty kształcenia wyższego. Bo przecież nie chodzi o przekazanie wiadomości (to można i samemu w wieku XXI). Chyba ważniejsze jest uczestnictwo w poszukiwaniach, w rozumieniu świata, dyskutowaniu itd. Przyjeżdżamy jak do szkoły. I wyjeżdżamy. Co w świecie cyfrowym on-line, z dostępem do wiedzy z całego świata, staje się coraz bardziej anachronizmem. Dlatego teraz rażą wykłady typu karaoke.
Po co jest wykład?
Znaczenie wykładu zmienia się w historii ludzkości, bo zmieniają się formy komunikacji i przekazywania wiedzy. Ale nawet w wieku XXI wykłady są potrzebne. Nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu człowieka z człowiekiem. Człowiekiem, naukowcem a nie kiepskiej jakości czytnikiem. Jest więc niezbędny i wartościowy kontakt studenta z wykładowcą, naukowcem, uczonym. Nie musi to być tradycyjny wykład. To może być dialog, rozmowa, ćwiczenia, wspólny spacer. Każdy naukowiec ma coś cennego do przekazania. Ale czy ma do tego warunki i możliwości? To, co w kontaktach uniwersyteckich najcenniejsze, zostało zastąpione sztywnymi programami. Na czym się skupić we współczesnych uniwersytetach?
Skąd to się wzięło. Odczyt i przemówienie.
Dawno temu, żeby się czegoś od innych dowiedzieć, to trzeba było pójść i porozmawiać. Porozmawiać z mistrzem, nauczycielem, autorytetem. I tak było przez kilkadziesiąt tysięcy lat w kulturze mówionej. Pierwsze akademie i licea powstawały wokół osób. Wiedza przechowywana była w mózgach ludzi. I nie było innego sposobu jak spotkać się twarzą w twarz i rozmawiać. Wtedy wykład był opowieścią i jedyną formą zdobywania wiedzy (nie licząc własnego doświadczenia i obserwowania). Za każdym razem, każdego dnia trzeba było ten "wykład" wygłosić.
Gdy pojawiło się pismo - pierwsza pamięć zewnętrzna ludzkich mózgów - wykład można było spisać w sposób uporządkowany, zaplanowany. Tekst można samodzielnie przeczytać... nawet kilkaset lat po śmierci autora. Tak powstały uniwersytety-biblioteki: w jednym miejscu zgromadzeni ludzie i zasoby biblioteczne. Jeszcze długo sercem uniwersytetu była biblioteka i zgromadzony w niej księgozbiór. Poza rozmowami, dyskusjami ważna była umiejętność czytania i interpretowania treści. Zatem sensem wykładu było także objaśnianie pism i ksiąg - jak je rozumieć. Czytanie na wykładzie miało sens podwójny: raz że rękopisy i księgi były trudno dostępne, dwa chodziło o ich objaśnianie i interpretowanie.
Pismo jako pamięć zewnętrzna wpłynęło trochę na sztukę retoryki. Sokrates to przewidział... Gdy upowszechnił się druk i łatwość dystrybucji, odczyt jako taki traci sens. Kiedyś był bardzo potrzebny i wartościowy (zgrabne ułożenie tekstu, przygotowanie kompozycji i odczytanie), jednak w czasach pospiechu i nadmiaru docierających informacji, stał się mało efektywną formą przekazywania informacji.
Po wojnie w Polsce brak książek i podręczników. Wykład był głównym kanałem komunikacji i upowszechniania wiedzy. Nawet jeśli wtedy ktoś czytał podręcznik... to miało to jakiś sens. Nie było alternatywy. Lepsze jednak zawsze jest mówienie i przedstawianie swojej wiedzy, swoich pomysłów i przemyśleń niż czytanie (inna jest dynamika i logika przemówienia, inna tekstu do samodzielnego odczytania). Brak książek sprawiał, że studenci mogli korzystać tylko z własnej pamięci i notatek. Notatki czasem uwspólniano - studenci notowali, składali w całość, poprawiali i powstawały skrypty. Czasem były autoryzowane przez profesorów. Wspólne, konektywne utrwalanie i upowszechnianie. Te czasy już minęły. Nie brakuje podręczników. Można samodzielnie przeczytać. Są podręczniki w bibliotekach. Zatem po co być na karaoke, jeśli można przeczytać samemu? A konektywna wiedza powstaje on-line, w różnych strefach internetu.
Czytanie z kartki jest tak samo nudne jak czytanie z ekranu. Rzutnik multimedialny daje duże możliwości poszerzenia przekazu werbalnego. Można wyświetlić słowa, by dłużej były obecne i łatwiej zapamiętywalne. Można pokazać obrazy, schematy i animacje, można pokazać ruch. Kiedyś na wykładzie można było pokazywać doświadczenia (teraz można to zrobić na ćwiczeniach), można było wcześniej przygotować plansze i schematy i je pokazywać i omawiać. Można było schematy, nawet kolorowe, rysować kredą na tablicy (wymagało umiejętności i treningu). A teraz bardzo łatwo i szybko to samo można przygotować w Power Poincie (lub innym programie). I łatwo skopiować, upowszechnić, wykorzystać. Łatwo wziąć cudze i... odczytać. Żeby dobrze wykład przygotować, trzeba wiele czasu na przygotowania. Przede wszystkim na przemyślenie treści i dobranie pomocy. Po drugie trzeba to technicznie przygotować. A co, jeśli nie starcza czasu? Bo liczą się publikacje naukowe, punkty a zajęć jest dużo i to bardzo różnych (narzuconych a nie samemu wymyśłonych i zaproponowanych)? I to nie my wybieramy tematykę zajęć a dostajemy w formie programu, siatki godzin itd.? Skoro dydaktyka nie jest ważna (nie liczy się w dorobku i do awansu, wykład zniknął nawet z postępowania habilitacyjnego), to kusi droga na skróty. Poza studentami i tak nikt wysiłku albo jego braku nie zauważy, nie doceni... Klimat dla karaoke...
"Czytać to ja umiem - wystarczyło przesłać mailem albo podać teraz wnioski" - to karteczka z zebrania naukowego, ważnego. Wyświetlanie dokumentów tekstowych (dokument Word) na akranie i czytanie treści. Kiedy mamy tak mało czasu, to czemu takim brakiem profesjonalizmu jesteśmy bombardowani? Naukowcy naukowcom to robią, akademicy akademikom. To dlaczego się dziwić, że i studentom? Nie staram się usprawiedliwiać karaoke wykładowego, staram się zrozumieć przyczynę. A wtedy łatwiej będzie o sensowne i skuteczne działania naprawcze.
Nieadekwatność niektórych standardów widoczna jest w wielu aspektach życia akademickiego. Na przykład obrona doktorska lub kolokwium habilitacyjne (teraz postępowanie). Doktorant napisał pracę, przeczytali ją recenzenci. Teoretycznie inne osoby na sali także mogły się z pracą zapoznać. Doktorat w krótkiej prezentacji przedstawia główne elementy swojej pracy: wstęp, cel, materiał, wyniki, dyskusję i wnioski. A recenzenci odczytują swoje recenzje. Przecież recenzje można rozesłać mailem do członków komisji czy rady wydziału (i teraz się rozsyła). Czy nie lepiej, gdyby recenzent przedstawił swoje stanowisko, np. w formie kilkuminutowej prezentacji? Do posłuchania i zastanowienia się. Jego stanowisko i uzasadnienie. Szczegóły są przecież w spisanej recenzji.
Kiedyś i owszem, było inaczej i czytanie miało sens. Recenzje pisało się na maszynie do pisania. Ile może być czytelnych kopii? 3-4 egzemplarze. Członkowie rady wydziału nie mieli więc fizycznie możliwości wcześniej zapoznać się z recenzją. Jej odczytanie (słowo w słowo) miało sens. Ale od tego czasu dużo się zmieniło. Są kserokopiarki. Recenzja przesyłana jest także w formie pliku, można ja rozesłać do wszystkich zainteresowanych w dowolnej liczbie kopii. Nie ma ograniczających uwarunkowań technicznych. Odczytywanie traci sens. Może więc zamiast odczytywania krótka prezentacja? Nawet i z użyciem rzutnika mutimedialnego, by wyraźniej pokazać i uzasadnić swoje, recenzenckie zdanie? Dawna tradycja i standardy najwyraźniej nie nadążają za szybko zmieniającą się rzeczywistością trzeciej rewolucji technologicznej. Stąd i karaoke na wykładach.... Pora to szybko zmienić. A wcześniej zastanowić się nad celem i sensem komunikacji i pod tym kątem zmienić dotychczasowe, akademickie rytuały.
Zmienić formę a zachować sens.
Niżej fragmenty anonimowej ankiety sprzed 14 lat, pośrednio wskazujące na wybieralność zajęć kontra ich narzucanie. I jak to studenci czują. Znalazłem stare ankiety ewaluacyjne w szpargałach.
Nowa odsłona bloga Profesorskie Gadanie. Pisanie i czytanie pomaga w myśleniu. Pogawędki prowincjonalnego naukowca, biologa, entomologa i hydrobiologa. Wirtualny spacer z różnorodnymi przemyśleniami, w pogoni za nowoczesną technologią i nadążając za blaknącym kontaktem mistrz-uczeń. I o tym właśnie opowiadam. Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof UWM, Wydział Biologii i Biotechnologii, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Muszę przyznać, że niewiele rzeczy (w kontekście wykładania) mnie tak zniechęca, jak czytanie z kartki.
OdpowiedzUsuńA czytanie z monitora? Lub z ekranu, którzy wszyscy widza?
OdpowiedzUsuńKolejny raz odsyłam do genialnego tekstu Zajdla "Dokąd jedzie ten tramwaj?"
OdpowiedzUsuńTo tak w kontekscie potrzeby "produkcji" absolwentów.
A skoro już przy "produkcji" jesteśmy.
Przez lata nauczanie czy choćby teatr uważane były za swerę "nieprodukcyjną", zwroty typu "produkcja premier" czy właśnie absolwentów zaczęły się pojawiać dopiero w latach 90-ych XXw. Pierwotnie na zasadzie przymrużonego oka, ale potem calkiem na serio.
Do tego mieliśmy wtedy gwałtowny przybór ilości szkół "wyższych" z kompletnym brakiem kadry profesorskiej (na jednego wykladowcę "z papierami" przypadała czeredka asystentów, ledwie magistrów i to nie tych wyróżniajacych się...
Obecnie zbieramy żniwo tego co zostalo zasiane wtedy.
Inna sprawa że wszystkiemu i tak winne jest sztuczne zapotrzebowanie na dyplomy, kreowane przez wymogi biurokratyczne. Gdyby nie ono, dobry z założenia pomysł wyzszych szkół zawodowych (licencjaty) by rozkwitał. Tymczasem stanowiska które spokojnie mogły by obejmować osoby po szkole średniej i kursie zawodowym, dziś "piastowane" są przez ludzi z doktoratami!
To chory system.
Dokad jedzie ten tramwaj?
"wszystkiemu i tak winne jest sztuczne zapotrzebowanie na dyplomy, kreowane przez wymogi biurokratyczne. " Nie podzielam tego zdania. Nie ma żadnego sztucznego kreowania zapotrzebowania na dyplomy. Tak samo jak nie ma za dużo studentów czy za dużo uczelni. Między bajki można włożyć także opowieści o braku kadry profesorskiej. To wszystko mity wyssane z palca, stereotypy nie oparte na faktach. Ale fakt, w niektórych kręgach mocno rozpowszechnione.
OdpowiedzUsuńCzyżby?!
OdpowiedzUsuńA po co dziewczynie w rejestracji tytuł magistra?! (Przyklad pierwszy z brzegu - kolejnymraz polecam "dokąd jedzie tem tramwaj?" Zajdla)
Co do kadry to nawiązywałem do sytyuacji z lat 90'ych XXw. (Która ciągle ma wplyw na naszą rzeczywistość - bo wykształcone wtedy osoby dziś pelnią funkcje decydenckie).
A to dziewczyna w rejestracji musi być głupia? A hydraulik nie może być filozofem? Studia wyższe przydadzą się każdemu. W rejestracji" może być tylko trochę. Havel zdaje się robotnikiem był. Studia na kartki? nie, dziękuję. Studia wyższe to przede wszystkim rozwój.
UsuńZnów kulą w płot!
OdpowiedzUsuńNie pisalem ze ktoś ma się nie kształcić, pisałem o biurokratycznych wymogach!
Ciekawe. To poproszę o konkret, gdzie w wymogach biurokratycznych od "dziewczyny w rejestracji" wymagany jest dyplom magistra? I jakiego kierunku.
UsuńZapewne by się jakieś rozporzadzenie znalazło lub regulamin. Szczerze mówiac nie chce mi się szukać. Po prostu wypatrzylem mgr'y na plakietkach.
OdpowiedzUsuńAlbo taki kwiatuszek. Do wydawania "swiadectw energetycznych" (pomijam curiozalność samego pomysłu i realia tzw. życia) wymagane jest wyksztalcenie wyzsze, nie musi być kierunkowe, czyli facet po teologii kupuje sobie kamerę na podczerwień, opisuje co widzi, zapewnia stosowną pieczatką z mgr'em przed nazwiskiem że budynek spełnia standardy jakieś tam normy (no tego musiał się nauczyć, ale tylko tego) inwestor przekazuje mu za to ustaloną w stosownym rozporzadzeniu kwotę pieniędzy i już moze ów budynek użytkować...
Czy tylko mi się wydaje ze jest to typowy unioeuropejski biurokratyczny kretynizm który de facto słuzymdo wyciagania pieniędzy z inweetorów?
By się znalazło? To znaczy wzięte z sufitu. Tak też myślałem. "Szczerze mówiac nie chce mi się szukać." - szczerze mówiąc nie chce mi się wierzyć w takie banialuki.
UsuńProszę się zapoznać, przemyśleć i dopiero potem wyskakiwać z "banialukami"
OdpowiedzUsuńhttp://www.samorzad.lex.pl/czytaj/-/artykul/nowe-wymagania-w-zakresie-kwalifikacji-pracownikow-publicznych-sluzb-zatrudnienia
Bomwłaśnie takie biurokratyczne wymysly mialem na myśli. I nawet jeśli nie ma tu wprost dziewczyn z rejestracji, to fakt istnienia stosownych rozporzadzeń własnie został potwierdzony.
Nadal aktualne pozostaje pytanie "dokad jedzie tem tramwaj?"
Tak, tak, "I nawet jeśli nie ma tu wprost dziewczyn z rejestracji,". Podobno w Moskwie samochody rozdają na Placu Czerwonym. Tak, ale nie na Czerwonym tylko Maneżowym i nie samochody tylko rowery i ie rozdają tylko kradną. Drogi człowieku, jeśli cos pisze, to pisz zgodnie z faktami a nie fantazjuj a potem zapytany o konkrety nie twórz kolejnych opowieści. Męczysz swoimi banialukami. Sugeruję gdzie indziej się nimi popisywać - może akurat spotkają się z aplauzem.
Usuńczyli nie ma żadnych rozporządzeń, biurokratyczne wymogi to banialuki moje... itd. itp.
Usuńsłodkich snów...
Toi zmiana kwantyfikatora. Jakieś rozporządzenia są. Ale Pan pisał, o wymogach mgr dla dziewczyny z rejestracji". A jak poprosiłem, to nie potrafił wskazać rzeczonych.
UsuńP.S. Jak się jest przyłapanym na zmyślaniu/pisaniu nieprawdy to wypada przeprosić, a nie brnąć w uniki i kolejne zmyślanie.
UsuńProszę sobie darować! To nie jest wiec polityczny, ani łamy pewnej Gazety, tu nie chodzi o erystyczne "zniszczenie" przeciwnika ale o wymianę wiedzy i poglądów (dziwne że osoba będąca profesorem tego nie wie?)
UsuńWięc tak. Faktycznie od rejestratorek wymagane jest wykształcenie średnie ogólne lub techniczne
https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=2&ved=0ahUKEwiql5LjmozbAhVBjCwKHUbwC9wQFgguMAE&url=ftp%3A%2F%2Fkwalifikacje.praca.gov.pl%2Fstandardy%2520kompetencji%2520zawodowych%2F131_422603_rejestratorka_medyczna.pdf&usg=AOvVaw1kg5wcaiycNWzy4zjWd5rT
Są kierunki przygotowujące do pracy w rejestracji
https://zak.edu.pl/aktualnosci/10623-rejestratorka-medyczna-----wymagania--obowiazki--zarobki
(nie wnikam w merytoryczną wartość takiego kształcenia)
I co?
Znaczy że kwestia - Inna sprawa że wszystkiemu i tak winne jest sztuczne zapotrzebowanie na dyplomy, kreowane przez wymogi biurokratyczne. Gdyby nie ono, dobry z założenia pomysł wyzszych szkół zawodowych (licencjaty) by rozkwitał. Tymczasem stanowiska które spokojnie mogły by obejmować osoby po szkole średniej i kursie zawodowym, dziś "piastowane" są przez ludzi z doktoratami! - została przez Profesora w jakikolwiek sposób rozegrana? Że oto nie miałem racji, że nie ma sztucznego kreowana zapotrzebowania na "dyplomatów" (absolwentów wyższych uczelni z dyplomem magistra - taki złośliwy dopisek)?
Odsyłam do linku który podałem wcześniej.
Zatem wieszczu "jedyniesłusznej zmiany" sam przyznajesz, że nie jest wymagane wykształcenie magisterskie, jak wcześniej twierdziłeś. Gdzie przeprosiny?
UsuńW linku jest dokument pt. Krajowy standard kompetencji zawodowych,. Rejestratorka medyczna (422603)” z 2013 roku.
I fragment dotyczący wykształcenia:
„2.5. Wykształcenie i uprawnienia niezbędne do podjęcia pracy w zawodzie W zawodzie rejestratorki medycznej wskazane jest wykształcenie średnie ogólnokształcące lub techniczne o kierunku ekonomicznym. Zawód rejestratorki medycznej można uzyskać również zdając egzamin potwierdzający kwalifikacje zawodowe po ukończeniu szkoły policealnej. Kandydat do pracy w zawodzie rejestratorki medycznej powinien znać język obcy zawodowy na poziomie podstawowym oraz obsługiwać komputer i programy specjalistyczne używane w branży medycznej. Wskazana jest także znajomość języka migowego na poziomie podstawowym.”
Po piwresze stoi ja wół: „wskazane jest”, ponadto dalej „wykształcenie średnie ogólnokształcące lub techniczne o kierunku ekonomicznym” itd. Gdzie jest wspomniany wymóg biuropkratyczny magistra?
Pomijając fakt, ze jest to dokument szczegółowo opisujące kompetencje zawodowe. I dobrze.
Zatem przyznajesz się do błędu (który nazwałem banialukami bez potwierdzenia) i dalej wciskasz tę swoją "dojnozmianową matrę "wszystkiemu i tak winne jest sztuczne zapotrzebowanie na dyplomy, kreowane przez wymogi biurokratyczne" Załączony dokument wskazuje na opis kompetencji zawodowych. Nie jest to żadna sztuczne zapotrzebowanie na dyplomy.
Sugeruję starać się zrozumieć to, co się czyta i potem pisze. Tak, ten blog to nie jest wiec polityczny. I bedę kasował nieodpowiednie wpisy, włacznie z banem dla trolującego profilu.
Oczywiście że się przyznaję. W orzypadku rejestratorek wykształcenie wyzsze nie jest wymagane! I co z tego?
UsuńSkoro w całej reszcie miałem rację?!
"w całej reszcie miałem rację" - wręcz przeciwnie :).
Usuń