Będzie to opowieść o tańcu towarzyskim lecz mottem niniejszej wypowiedzi jest dylemat edukacyjny: osobne przedmioty czy tworzenie warunków do uczenia się? Dylemat, który często jest dyskutowany w debatach o edukacji, także w szerokich kręgach społecznych.
Zacznę od małego wyznania. Tuż przed emeryturą, razem z moją żoną, postanowiliśmy zrobić coś, o czym nigdy wcześniej nie myśleliśmy – zapisaliśmy się na kurs tańca towarzyskiego. Siedzę teraz, wspominam te pierwsze, nieco niezdarne kroki i zastanawiam się: dlaczego właściwie na starość zachciało mi się tańczyć? Przecież wesel w najbliższym czasie raczej nie planujemy, a o miejskich potańcówkach z muzyką taneczną i tańcem towarzyskim ani widu ani słychu. Czasem tylko słyszy się o potańcówka z tańcami ludowymi (folkowymi). Też bym się z przyjemnością wybrał a wcześniej nauczyłbym się tańczyć oberki, kujawiaki i inne zapomniane już tańce np. korowodowe. W dyskotekach z kolei jest dla mnie zdecydowanie za głośno i tam nie tańczy się tańców towarzyskich typu tango, walc, rumba, cza-cza, fokstrot. Czyli za głośno i ciągle to samo w stylu disco.
I wtedy wracają do mnie wspomnienia ze szkolnych lat. Ani w podstawówce, ani w liceum nie mieliśmy czegoś takiego jak lekcje tańca. Na studiach zresztą też nie. A teraz, z perspektywy czasu, widzę, że to umiejętność niezwykle przydatna, wręcz potrzebna, w życiu. Owszem, czytałem gdzieś, że dawno temu, może w wieku XIX lub pierwszej połowie wieku XX w liceach były lekcje tańca i szkolne potańcówki. Ale to już zamierzchła przeszłość.
W mojej podstawówce pamiętam jakieś tańczące Andrzejki czy zabawy szkolne karnawałowe, a w liceum była oczywiście studniówka a potem bal maturalny. To były te nieliczne sytuacje, kiedy wypadało umieć się poruszać na parkiecie (zazwyczaj w sali gimnastycznej, bo tylko ona nadawała sie na takie okoliczności). Ale gdzie się tego nauczyć? Na domówkach (wtedy nazywaliśmy je prywatkami), podpatrując kolegów i koleżanki z klasy lub podwórka, często ucząc się od siebie nawzajem. Edukacja rówieśnicza i całkowicie pozaszkolna. Pamiętam swój stres, kiedy jako trzecioklasista zostałem zaproszony na studniówkę starszych roczników. Nie umiałem tańczyć! Szybkie, nerwowe lekcje w szkolnej grupie, trochę ćwiczeń w domu… Jakoś to wyszło, ale z pewnością nie był to mój popisowy wieczór. Była bardzo stresująca a przecież taniec towarzyski powinien być przyjemnością. Podpieranie ścian w czasie różnorodnych zabaw i potańcówek nie należy do przyjemności. Wyszedłem z mocnym postanowieniem, ż e trzeba się jakoś i gdzieś nauczyć tańczyć.
Prawdziwą szkołą tańca były dla mnie rodzinne wesela, wiejskie zabawy, a później studenckie dyskoteki w klubach. Tam, podpatrując innych i nieustannie próbując, czegoś się nauczyłem. I muszę przyznać, ta umiejętność wielokrotnie przydała mi się w życiu. Ale zawsze czułem, że mogłoby być lepiej, że solidne podstawy z pewnością ułatwiłyby sprawę. Czy to oznacza, że powinniśmy domagać się specjalnych lekcji tańca w szkole? Nowy przedmiot w przeładowanym już programie?
Takie myślenie, moim zdaniem, wpisuje się w pewien schemat: jeśli czegoś brakuje, stwórzmy osobny przedmiot. Potrzebny patriotyzm? Lekcje patriotyzmu. Potrzebna wiedza o finansach? Kolejny przedmiot. To trochę jak dzielenie całości na osobne przegródki, zamiast spojrzeć na edukację holistycznie. Przecież w szkole nauczyciele uczą patriotyzmu na swoich lekcjach. Podobnie z edukacja zdrowotną, ekonomiczną itd. A przynajmniej mogą.
Nauka nie ogranicza sie tylko do szkolnych przedmiotów. Możemy uczyć się od siebie nawzajem, uczeń od ucznia, student od studenta. Warunkiem jest jednak, aby w szkole stwarzano ku temu odpowiednie okazje. Zatem, moim zdaniem, nie chodzi o nowy przedmiot, lecz o tworzenie warunków do uczenia się, tworzenie przestrzeni i sytuacji do uczenia się. Przedmioty wiążą się z nauczaniem - sytuacje i przestrzeń - z uczeniem się. Czy nie można by na przykład na lekcjach wychowania fizycznego znaleźć przestrzeń na tego typu aktywności? Przecież ja z żoną zapisaliśmy się na kurs tańca by mieć trochę ruchu, potrzebnego nam dla zdrowia. Taniec to aktywność fizyczna i to różnych mięśni. Wysiłek, który sprawia przyjemność i ma sens społeczny.
Szkoła może (i powinna) tworzyć sytuacje, w których uczniowie mogą się uczyć – nie tylko być nauczani. Bez ocen, bez klasyfikacji, w sposób naturalny. Bo czy za patriotyzm stawiać oceny? A jak to w ogóle zmierzyć,? A za umiejętność tańca? Jak ocenić grację, rytm, partnerowanie?
Jak ja nauczyłem się posługiwać mapą i kompasem? W harcerstwie. Owszem, były zbiórki w szkole, ale nie w ramach planowanych lekcji. Były spotkania pozaszkolne, obozy letnie, rajdy, wyprawy. To były sytuacje, w których uczyliśmy się naturalnie, w grupie, bez presji ocen.
Szkoła to nie tylko oceny i program nauczania. To przede wszystkim społeczność i okazja do wszechstronnego rozwoju. A my uczymy się przez całe życie. Dowodem na to jest mój kurs tańca tuż przed emeryturą. W naszej grupie są ludzie w różnym wieku, z różnymi motywacjami. Jedni przygotowują się do własnego wesela, inni chcą dobrze wypaść na rodzinnych uroczystościach, a jeszcze inni, tak jak my z żoną, po prostu dla ruchu i zdrowia. Lub dla radości uczenia sie i doskonalenia samego w sobie.
Czy wykorzystam kiedykolwiek te nowo nabyte umiejętności taneczne? Bardzo bym chciał. Przydałyby się miejskie potańcówki, miejsca, gdzie można potańczyć w rytmach walca, rumby czy tanga. Potrzebna jest nam integracja społeczna, bo chęć spotykania się i wspólnego spędzania czasu na pewno istnieje. I wzmacnia więzy społeczne. A głośne kluby z muzyką pop nie zaspokajają tej potrzeby.
Dlatego uważam, że zamiast tworzyć kolejne, odrębne przedmioty, szkoła powinna skupić się na tworzeniu różnorodnych sytuacji, w których uczniowie mogą naturalnie nabywać cenne umiejętności społeczne i życiowe – takie jak właśnie taniec towarzyski. Nie chodzi o ocenianie każdego kroku, ale o danie szansy na doświadczenie, na wspólną aktywność, na uczenie się od siebie nawzajem. Bo prawdziwa nauka często odbywa się poza sztywnymi ramami planu lekcji, w interakcji z innymi i w odpowiedzi na realne potrzeby. A taniec, jak się okazuje, jest jedną z tych potrzeb, niezależnie od wieku.
Często słyszymy wypowiedzi, ze wielu ważnych rzeczy w życiu codziennym, nie uczymy sie w szkole, np. wypełniania PITów czy rocznych zeznań podatkowych. Czy to powód by wprowadzać kolejne przedmioty do i tak przeładowanego programu nauczania? Może same podstawy programowe powinny inaczej wyglądać i umożliwiać nauczycielom większa swobodę w doborze treści i form kształcenia. Zza ministerialnego biurka trudno dobrze zaplanować, czy w szkole w Karwosiekach-Cholewicach to powinien być kurs tańca czy rajd terenowy z mapą i kompasem. Po prostu zaufać kompetencjom nauczycieli. I ich wyczuciu lokalnych potrzeb i kontekstu sytuacji.
Myślę, że pomysł tworzenia warunków do uczenia się zamiast kolejnych przedmiotów ma sens. Taniec towarzyski jako umiejętność przydatna w życiu, a nie tylko na specjalne okazje, może być świetną formą integracji i aktywności. Ważne, by szkoła dawała przestrzeń do rozwoju praktycznych umiejętności bez nadmiernej formalizacji. Warto zwrócić uwagę na różne możliwości nauki i rozwoju poza tradycyjnymi lekcjami, bo to buduje społeczność i pasję. Więcej informacji o edukacji praktycznej znajdziesz na https://akademiata.pl/.
OdpowiedzUsuń