A było to tak, Zepsuł się kran w kuchni. Zaczęła przeciekać przegubowa rurka. Niewinna awaria, kapryśny detal, który nagle postanowił zakłócić codzienną harmonię. Przy okazji dowiedziałem się jak ważny jest dostęp do bieżącej wody i jak trudno jest żyć, gdy tego komfortu zabraknie. Tym razem winowajcą okazał się kuchenny kran, a konkretnie jego giętka, spiralna rurka – serce baterii z wyciąganą końcówką. Nowoczesna, złożona technologicznie, która po kilku latach służby, niczym zmęczony wędrowiec, zaczął sączyć z siebie cichą, ale nieustępliwą łzę. Niby nic wielkiego, ale jak żyć gdy ciągle kapie pod zlewozmywakiem?
Pierwsza myśl, ta najbardziej naturalna, skierowała się ku prostocie rozwiązania: uszczelka. Rozkręciłem, zajrzałem, dotknąłem. Nic z tych rzeczy. Woda sączyła się niemal na całej długości, niczym pot z przemęczonego organizmu. Diagnoza wydawała się jasna – pęknięcie, niczym mikroskopijna rana, która jednak uniemożliwiała dalsze poprawne funkcjonowanie.
Pierwsza myśl, wykręcę, kupię na wzór i wymienię. Proste? Niekoniecznie. Pierwsza próba zakończyła się frustrującym niepowodzeniem. Rurka tkwiła uparcie na swoim miejscu, nie dała się wyciągną z baterii by ją zanieść do sklepu i kupić identyczną. Pomyślałem, że trzeba wezwać hydraulika, co mam się męczyć i zastanawiać, gdy fachowiec z doświadczeniem zrobi to szybko.
Telefon, krótka rozmowa i wkrótce zjawił się on – wybawiciel w kombinezonie. Rzut oka, diagnoza: "Nie da się wymienić, proszę pana. Najprościej kupić nową baterię." I zniknął, pozostawiając mnie z cieknącym problemem i zamkniętymi o tej porze sklepami z częściami.
Wtedy do akcji wkroczyła młodsza generacja, zręczna w poruszaniu się po cyfrowych labiryntach internetu. Syn, niczym wytrawny archeolog, odnalazł instrukcję, internetowy sklep z identycznymi wężykami. Jego umiejętność wyszukiwania online stała się moim cichym wyrzutem sumienia – kolejna lekcja do odrobienia. Odwaga poszukiwania, to coś, czego wciąż muszę się uczyć.
Nowa bateria? Kosztowna perspektywa. Od trzystu do tysiąca złotych, plus trzysta za montaż. Sam wężyk? Mała część tej sumy. Naiwnie liczyłem, że hydraulik weźmie na siebie cały proces naprawy, od diagnozy po wymianę. Gdyby zaproponował wspólny wypad do sklepu, pomoc w wyborze i montaż – zgodziłbym się bez wahania. Ale skoro cała logistyka spoczęła na moich barkach, sens wizyty fachowca ulotnił się jak para wodna. Trzysta złotych za godzinę pracy? Nawet z dojazdem, to więcej niż wycena mojej godziny, poświęconej na przykład na tworzenie radiowego felietonu. Albo godzina mojej pracy wyceniona na uczelni. Choć, przyznajmy, świat bez felietonu się obejdzie, ale kuchnia bez sprawnego kranu już nie. Niech więc fachowiec zarabia godziwie, ale niech ta godziwość obejmuje całe spektrum usługi. Niech o tę pracę dba i zajmie się wszystkim od początku do końca.
Druga próba demontażu baterii była podyktowana nie tylko oszczędnością pieniędzy, ale i głębszą potrzebą – buntem wobec marnotrawstwa. Dlaczego wymieniać całe urządzenie, gdy zawiódł jeden, niewielki element? Nawet instrukcja, znaleziona w internecie, nie okazała się wystarczającym sprzymierzeńcem. A przecież w fabryce ktoś to złożył z części! Projekt jednak zdawał się celowo utrudniać jakąkolwiek naprawę, wymagając specjalistycznych narzędzi i poświęcenia cennego czasu. Dlaczego projektujemy przedmioty tak, by ich naprawa była niemal niemożliwa? By sztucznie napędzać konsumpcję i PKB?
Ostatecznie kupiłem nową baterię i sam ją zamontowałem. Okazało się, że minimalna wiedza techniczna, te ulotne wspomnienia ze szkolnych lat, w połączeniu z determinacją i umiejętnością uczenia się, wystarczyły. Godzina walki z rurkami i śrubkami, to cena braku wprawy i profesjonalnych narzędzi. Fachowiec zrobiłby to pewnie dwa razy szybciej. Ale uczelniany profesor biologii, jak się okazało, potrafi przyswoić wiedzę z zakresu instalacji sanitarnych. Czy hydraulik z równą łatwością nauczyłby się pisania felietonów radiowych, czy prowadzenie wykładów na uniwersytecie? W pewnym sensie, w dzisiejszym świecie, wielu specjalistów staje się w pewnym stopniu zastępowalnych, bo wiedza i umiejętności stają się coraz bardziej dostępne.
Obserwując pracę fachowców podczas niedawnego remontu w mieszkaniu, uświadomiłem sobie, że i oni nieustannie muszą się uczyć – nowych technik układania płytek, montażu kabin prysznicowych, właściwości nowych materiałów. Uczenie się jest wpisane w ich codzienność, prowadząc do mistrzostwa i wprawy. Ciągle muszą się uczyć. I nabierają wprawy. Z tego tworzy sie ostatecznie profesjonalizm.
Jaka płynie z tego opowieści refleksja? Pierwsza i najważniejsza: umiejętność uczenia się jest jedną z kluczowych kompetencji naszych czasów. Wymaga otwartego umysłu, cierpliwości, wytrwałości w poszukiwaniu informacji i powtarzaniu. W erze postpiśmiennej nie jesteśmy już ograniczeni do zadrukowanych stron. Sieć oferuje nieskończoną bibliotekę tutoriali, filmów instruktażowych, gdzie inni dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem. Trzeba tylko chcieć i umieć je wyszukać. Trzeba tylko chcieć i umieć się uczyć.
Druga refleksją (morałem) jest to, że w szkole warto uczyć się nawet prostych umiejętności technicznych i manualnych, typu szycie igłą i nitka, posługiwania się młotkiem, piłą i kombinerkami. To mogą być proste konstrukcje typu karmnik dla ptaków, domek dla lalek. I dobrze by w szkole była dobrze wyposażona pracownia z narzędziami nowoczesnymi typy: pilarka, wkrętarka, wiertarka. Że niebezpieczne ? Ale kiedyś trzeba się nauczyć zasad BHP, na pewno przyda się w życiu dorosłym.
Trzeci, być może najważniejszy morał, dotyka istoty zrównoważonego rozwoju. Dlaczego projektujemy urządzenia tak, by naprawa była utrudniona, a wymiana całego modułu – jedynym rozwiązaniem? To napędza konsumpcję, generuje odpady i stoi w sprzeczności z ideą oszczędzania zasobów. Rozwój gospodarczy mierzony jedynie wzrostem PKB przestaje być nadrzędną wartością. Prawdziwy, zrównoważony rozwój zaczyna się już na etapie projektowania, z myślą o trwałości, naprawialności i minimalnym wpływie na środowisko. Wymagajmy rozwiązań, które pozwalają oszczędzać surowce i energię. Wszak Ziemia jest naszym jedynym domem.
A na koniec, niczym cieknący kran, nasuwa się jeszcze jedna, może nieco złośliwa myśl. Czyżby prawnicy i urzędnicy nie komplikowali przepisów, by stać się niezastąpionymi w ich interpretacji? Ale to już temat na zupełnie inną opowieść... Może to komplikowanie sobie życia codziennego jest znacznie szerszym problemem niż hydraulika i urządzenia AGD?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz