30.05.2025

Ciekawostki ewolucyjne z zapuszczonego lasu – rulik czy wampirze mleko?

Rulik nadrzewny czy mleko wampirów? Widzisz te niby małe purchaweczki?

Zapuszczony las to taki, który przypomina puszczę. Ale i coś „zaniedbanego”, zapuszczonego, z licznymi pozornie zabałaganionymi, leżącymi próchniejącymi kłodami drzewa. Niektórzy zapewne chcieliby posprzątać, wygrabić, wykosić, by było jak na polu golfowym. Przyroda jednak woli być zapuszczona z siedliskiem martwego drzewna tętniącego życiem.

Nie wszystko co jest w lecie i przypomina grzyba jest grzybem. Przykładem mogą być śluzowce. Kiedyś zaliczano je do grzybów, ale po poznaniu niezwykłej ich biologii stworzono dla nich osobny takson. Zasłużyły na taksonomiczną niepodległość i indywidualność. Śluzowce są ewolucyjnym reliktem, gdy powstawały organizmy wielokomórkowe. Łączą w sobie fazę życia jednokomórkowego by czasem w swoim cyklu życiowym łączyć się i jeden wielokomórkowy organizm. Najczęściej w stresie środowiskowym, w jakimś tam zagrożeniu. Bo rozmnażanie płciowe daje większą różnorodność i ułatwia przetrwanie. Można oczywiście szukać jakichś analogii do życia społecznego ludzi, dylematu między samotnym indywidualizmem a zbiorową współpracą. To oczywiście coś dla filozofów. Łatwiej się filozofuje, gdy dogłębniej zna się przyrodę, w tym filozofię przyrody.

Ostatnio rulika nadrzewnego spotkałem w rezerwacie U źródeł rzeki Łyny, na pniu próchniejącego drzewa (zapewne widywałem go i wcześniej ale nigdy nie "dostrzegłem"). Dodatkowo okazałó się, że w starym lesie spotkać można... wampirze mleko. Zatem rulik czy wampirze mleko? Dawniej przenikało nas myślenia magiczne i spersonifikowane. Wszędzie były ślady demonów i potworów. Do spotkanych obiektów tworzyliśmy opowieści pełne sił różnorakich, by objaśnić i wyjaśnić świat. Stąd wampirze mleko jako nazwa dla rulika. Ale ja zajmę się opowieścią przyrodniczą w oparciu o wiedzę przyrodniczą, Zapewniam, że też jest niezwykle intrygująca i wciągająca.

Rulik nadrzewny (Lycogala epidendrum) to prawdziwy mistrz kamuflażu i ewolucyjna osobliwość. Jest śluzowcem, który jest znacznie bardziej fascynujący, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Małe jest piękne i niezwykle ciekawe, trzeba tylko uważności w patrzeniu na świat, by go zobaczyć. I dociekliwości by dowiedzieć się więcej. Co to jest, co widzimy jako małe purchawki? Jest to tak zwana zrosłozarodnia, która okryta jest dwuwarstwową okrywą. Zarodniki są bezbarwne, o powierzchni siateczkowanej i pokrytej brodawkami. Mają średnicę zarodniki 4–7 μm. Niedojrzała masa zarodników ma barwę różowo-fioletową. W większości przypadków śluźnia śluzowców jest niewielka. Czasami bywa tak mała, że trudno ją zaobserwować. Ale największa odnaleziona śluźnia miała powierzchnię około jednego metra kwadratowego, grubość jednego centymetra i ważyła 20 kilogramów. Czyli małe może być czasem wielkie.

A teraz wyobraźcie sobie leśną scenerię po deszczu. Na butwiejącym pniu, wśród mchów i paproci, dostrzegacie nagle małe, pomarańczowe i szare kuleczki. To właśnie on – rulik nadrzewny. Młode owocniki mają zazwyczaj intensywny, różowo-pomarańczowy kolor, przypominający koraliki z jakiejś leśnej biżuterii. Ich powierzchnia jest gładka i lśniąca, a w dotyku przypominają nieco galaretkę. W miarę dojrzewania, te urocze kulki zmieniają barwę na bardziej stonowaną – od szaroróżowej po brązową, a ich skórka staje się bardziej chropowata, niczym miniaturowa, spękana ziemia. Osiągają zazwyczaj od 3 do 15 milimetrów średnicy, ale potrafią rosnąć w imponujących skupiskach, tworząc prawdziwe "łańcuchy pereł" na drewnie. Niczym maluteńkie purchawki.

Gdzie szukać tych niezwykłych stworzeń? Rulik nadrzewny to prawdziwy kosmopolita, co oznacza, że spotkacie go niemal na każdym kontynencie. Jego ulubione miejsca to martwe drewno: pnie, kłody, gałęzie, a nawet sterczące kikuty drzew. Szczególnie upodobał sobie wilgotne i butwiejące podłoże, gdzie znajduje obfitość materii organicznej. Las to jego dom, a rozkładające się drewno – spiżarnia i kołyska jednocześnie. Możecie go znaleźć zarówno w lasach liściastych, jak i iglastych, w parkach, a nawet w przydomowych zaroślach, o ile znajdzie odpowiednie warunki. I o ile będziecie uważni i spostrzegawczy.

Rulik nadrzewny skrywa kilka fascynujących tajemnic. Po pierwsze, czerwonawa ciecz. Jeśli delikatnie naruszycie młodego rulika, często wypłynie z niego substancja o intensywnym, rdzawym kolorze, przypominająca krew. Stąd też potoczna nazwa "wampirze mleko". Nie ma się jednak czego obawiać – to nie krew, lecz płyn pełen barwników i innych związków, które prawdopodobnie odgrywają rolę w ochronie rozwijających się zarodników.

Po drugie, to, co widzimy jako kuliste owocniki, to tylko jeden z etapów życia rulika. Prawdziwym "bohaterem" jest tu plazmodium – ameboidalna komórka, która pełza po podłożu. Żyje swoim indywidualnym, jednokomórkowym życiem. Niczym miniaturowy łowca-zbieracz lub sprytny detektyw, poszukuje i pochłania bakterie, drożdże i inne mikroorganizmy, będące jej pożywieniem. Plazmodium potrafi powoli się przemieszczać, choć niewidoczne jest to dla ludzkiego oka, co jest świadectwem niesamowitych zdolności adaptacyjnych tych organizmów. To właśnie ten ruch sprawia, że śluzowce fascynują naukowców badających logikę i inteligencję w przyrodzie.

W jaki sposób śluzowce, mimo braku mózgu czy układu nerwowego, potrafią znaleźć najkrótszą drogę w labiryncie, jest jednym z najbardziej fascynujących zagadnień w biologii i informatyce. Tak, prowadzono i nadal prowadzi się bardzo intensywne badania nad tym zjawiskiem, głównie na gatunku strzępek wielogłowy (Physarum polycephalum). Najbardziej znane i spektakularne eksperymenty, które zapoczątkowały szerokie zainteresowanie "inteligencją" śluzowców, przeprowadził japoński naukowiec Toshiyuki Nakagaki i jego zespół na początku XXI wieku. Oto, jak to wyglądało. Na płytce agarowej tworzono labirynt (np. w kształcie litery "U" lub bardziej złożonych ścieżek). W jednym punkcie labiryntu umieszczano plazmodium Physarum polycephalum, a w drugim (na "wyjściu" z labiryntu) źródło pożywienia, np. płatki owsiane. Śluzowiec zaczynał się rozprzestrzeniać, tworząc sieć przypominającą rurki. Początkowo eksplorował wiele możliwych ścieżek w labiryncie. Po pewnym czasie, zwykle w ciągu kilku godzin, śluzowiec stopniowo wycofywał się z dłuższych i ślepych zaułków, pozostawiając zagęszczone i zoptymalizowane "rurki" cytoplazmatyczne tylko na najkrótszej ścieżce łączącej źródło pokarmu z punktem startowym.

Wyniki były zdumiewające: organizm bez mózgu rozwiązywał problem, który dla człowieka wymaga logicznego myślenia. Mechanizm tego "rozwiązywania labiryntu" opiera się na prostych, lokalnych zasadach i dynamicznej optymalizacji sieci, a nie na centralnym "myśleniu". Plazmodium rozszerza się i tworzy sieć rurek cytoplazmatycznych, które eksplorują wszystkie dostępne ścieżki. To trochę jak burza mózgów, gdzie generowane są wszystkie możliwe rozwiązania. W rurkach plazmodium występuje rytmiczny przepływ cytoplazmy (tzw. strumień protoplazmatyczny), który zmienia kierunek co kilkadziesiąt sekund. Gdy plazmodium napotka źródło pożywienia, sygnały (np. cząsteczki chemiczne) rozprzestrzeniają się w sieci, wpływając na lokalne właściwości rurek. Rurki, przez które płynie więcej cytoplazmy (bo prowadzą do źródła pożywienia lub są częścią krótszej drogi, a więc mają mniejszy opór), stają się grubsze i bardziej przepustowe. Dzieje się tak dzięki mechanizmom regulacji skurczów białek w ścianach rurek oraz osadzaniu się dodatkowych materiałów. Z kolei rurki, które nie prowadzą do pokarmu, lub te, które są częścią dłuższych dróg (a więc przepływ przez nie jest mniejszy i napotykają większy opór), stopniowo się zwężają i zanikają. To swego rodzaju "zapominanie" nieefektywnych rozwiązań. Kluczem jest tu system pozytywnego sprzężenia zwrotnego. Efektywne rurki stają się szersze, co zmniejsza opór i zwiększa przepływ, co z kolei jeszcze bardziej je wzmacnia. Nieefektywne rurki zanikają, co eliminuje niepotrzebne połączenia. Ostatecznie, sieć stabilizuje się na najbardziej efektywnej, czyli najkrótszej, ścieżce.

Niektóre badania sugerują również, że śluzowce wydzielają na swojej drodze śluz, który może działać jako forma zewnętrznej pamięci przestrzennej, sygnalizując miejsca, które zostały już zbadane. To pozwala im unikać ponownego wchodzenia w te same obszary. Badania nad Physarum polycephalum mają ogromne znaczenie, nie tylko dla biologii, ale także dla dziedzin takich jak informatyka i inżynieria. Zdolność śluzowców do znajdowania optymalnych rozwiązań zainspirowała rozwój algorytmów komputerowych, które naśladują ich zachowanie. Algorytmy "Physarum-like" są używane do rozwiązywania złożonych problemów, takich jak projektowanie sieci transportowych, logistyka, a nawet rozwój sztucznych sieci neuronowych. Modele matematyczne oparte na dynamice przepływu cytoplazmy w plazmodium pomagają zrozumieć, jak tworzą się i optymalizują złożone sieci (np. internet, sieci energetyczne). Badania te rzucają światło na to, jak złożone zachowania i zdolność do rozwiązywania problemów mogą wyłaniać się z prostych, zdecentralizowanych interakcji na poziomie komórkowym, bez potrzeby istnienia mózgu.

To niesamowite, jak prosty organizm, będący w pewnym sensie żywym reliktem ewolucji, może pokazać nam tak zaawansowane "strategie" rozwiązywania problemów. I to wszystko dzieje się pod naszym okiem, w zapuszczonych lasach i laskach.

Śluzowce, w tym nasz rulik nadrzewny, nie są ani grzybami, ani roślinami, ani zwierzętami, choć przez długi czas klasyfikowano je razem z grzybami. Stanowią one osobną linię ewolucyjną protistów, która jest niezwykle zróżnicowana i obejmuje organizmy jednokomórkowe i proste wielokomórkowe.

Co czyni śluzowce tak intrygującymi w kontekście ewolucji? Ich cykl życiowy, z dominującym stadium plazmodium – jednokomórkowej, aczkolwiek wielojądrowej masy bez sztywnych ścian komórkowych – jest w pewnym sensie ewolucyjnym reliktem. Przypomina on hipotetyczne stadia przejściowe, gdy życie na Ziemi ewoluowało od prostych form jednokomórkowych do złożonych organizmów wielokomórkowych. Plazmodium, z jego ameboidalnym ruchem i zdolnością do tworzenia owocników w odpowiedzi na zmiany środowiskowe, to jakby żywe laboratorium ewolucji, pokazujące, jak organizmy mogły eksperymentować z formami i funkcjami, zanim utrwaliły się bardziej złożone struktury. Śluzowce, z ich niezwykłą prostotą i jednocześnie zaskakującą złożonością behawioralną (na przykład w znajdowaniu najkrótszych dróg w labiryncie), dają nam unikalne spojrzenie na wczesne etapy rozwoju życia na Ziemi. Są żywym świadectwem ewolucyjnych prób i błędów, które doprowadziły do powstania ogromnej różnorodności form życia, które znamy dzisiaj.

Następnym razem, gdy spacerując po lesie, natkniecie się na te niepozorne, perłowe kuleczki, pamiętajcie, że macie przed sobą nie tylko uroczy element leśnego krajobrazu, ale także kawałek historii ewolucji. Prawda, że to fascynujące?

Śluzowce, naukowo określane jako Mycetozoa (czasem także Myxomycetes), to grupa organizmów, która przez wieki sprawiała naukowcom mnóstwo kłopotów z klasyfikacją. Dawniej wrzucano je do worka z grzybami, potem do zwierząt, a nawet roślin! Dziś wiemy, że stanowią one odrębną, choć niejednorodną, linię ewolucyjną w obrębie protistów (obecnie często klasyfikowanych w supergrupie Amoebozoa, w podtypie Conosa), czyli eukariotów, które nie pasują ani do zwierząt, ani do roślin, ani do grzybów. Jest to prawdziwa "szuflada" dla ewolucyjnych dziwadeł, a śluzowce są jednymi z jej najjaśniejszych klejnotów.

Biologia śluzowców jest równie nietypowa, co ich pozycja systematyczna. Ich cykl życiowy jest dwufazowy i obejmuje dwa główne stadia: plazmodium (śluźnia) i sporangia (zarodnie). Plazmodium (ślluźnia) to najbardziej charakterystyczna faza śluzowców właściwych. Jest to wielojądrowa masa protoplazmy, która nie jest podzielona na pojedyncze komórki. Wyobraź sobie gigantyczną amebę, która może rozrastać się do zaskakujących rozmiarów – od kilku milimetrów do nawet metra kwadratowego! Plazmodium pełza po podłożu za pomocą nibynóżek, wydzielając śluzowatą warstwę. Ruch ten jest bardzo powolny (rzędu milimetrów na godzinę), ale niezwykle precyzyjny. Plazmodium to prawie drapieżnik. Odżywia się w procesie fagocytozy, otaczając i pochłaniając bakterie, drożdże, a nawet inne małe organizmy (np. pierwotniaki czy zarodniki grzybów). Potrafi też wydzielać enzymy trawienne na zewnątrz, rozkładając martwą materię organiczną.

Mimo braku układu nerwowego, plazmodium wykazuje zdumiewającą "inteligencję". Reaguje na bodźce takie jak: chemotaksja (ruch w kierunku lub od substancji chemicznych, np. pokarmu lub toksyn), fototaksja (ruch w kierunku lub od światła, większość gatunków unika światła podczas fazy wzrostu, ale szuka go do rozsiewania zarodników), termotaksja (reakcja na zmiany temperatury) i thigmotaksja (reakcja na dotyk). 

W obliczu niesprzyjających warunków (susza, brak pożywienia), plazmodium może przekształcić się w formy przetrwalnikowe, takie jak sklerocjum – twardą, spoczynkową masę, która może przetrwać długie okresy i "ożyć" po powrocie sprzyjających warunków. Gdy warunki środowiskowe stają się trudne (np. wyczerpuje się pokarm, następuje wysuszenie), plazmodium przestaje się odżywiać i migruje w miejsca, gdzie może efektywnie rozsiewać zarodniki (często są to miejsca wyżej położone i jaśniejsze). Wtedy formuje struktury rozrodcze, zwane owocnikami (lub zarodniami/sporangiami). Są one bardzo zróżnicowane morfologicznie, co ma kluczowe znaczenie w identyfikacji gatunków:
  • Sporangia właściwe: pojedyncze zarodnie, często osadzone na trzonkach (jak np. u rulika nadrzewnego).
  • Aetalium (zrosłozarodnia): zlane ze sobą zarodnie, tworzące jednolitą masę (jak np. u Wykwitu piankowatego, Fuligo septica).
  • Plazmodiokarpium: plazmodium przekształca się w siatkowate lub rozgałęzione struktury, w których powstają zarodniki.
Wewnątrz owocników dochodzi do mejozy, w wyniku której powstają haploidalne zarodniki. Zarodniki są lekkie i posiadają odporne ściany komórkowe, dzięki czemu mogą być przenoszone przez wiatr, wodę, a nawet zwierzęta na duże odległości, co zapewnia szeroką dyspersję gatunku. Gdy zarodniki znajdą się w sprzyjających warunkach (wilgoć), kiełkują, uwalniając haploidalne komórki ameboidalne (pełzaki) lub wiciowce (pływki), zdolne do ruchu. Te ruchliwe komórki mogą się odżywiać i rozmnażać przez podział.

W pewnym momencie dwie haploidalne komórki (pełzaki lub pływki) tego samego gatunku, ale różniące się genetycznie (co jest ważne dla różnorodności genetycznej), łączą się (plazmogamia i kariogamia), tworząc diploidalną zygotę. Zygota ta następnie rozwija się, przekształcając w nowe plazmodium, zamykając cykl życiowy.

Filogeneza, czyli badanie historii ewolucyjnej organizmów, śluzowców jest polem intensywnych badań i dyskusji. Długo były one klasyfikowane z grzybami, ze względu na podobieństwo w produkcji zarodników. Jednak badania molekularne i mikroskopowe wykazały, że jest to zbieżność ewolucyjna, a nie pokrewieństwo. Ich sposób odżywiania (fagocytoza) i ruch (pełzanie) są typowe dla pierwotniaków. Obecnie śluzowce właściwe (Myxomycetes/Myxomycota) są umieszczane w supergrupie Amoebozoa, razem z innymi amebami. Uważa się, że Amoebozoa rozeszły się bardzo wcześnie na drzewie życia eukariotów.

Dlaczego powstały organizmy wielokomórkowe, np. przez pośrednie stadium kolonii? Pisałem już wcześniej na blogu  o obronie przed zjadaniem (dużego nikt nie połknie), a śluzowce wskazują jeszcze na jeden mechanizm – rozmnażanie w reakcji na trudne warunki środowiska. Niczym ptaki zbierające się w kolonie lęgowe lub jelenie zbierające się na rykowiskach.

Unikalny cykl życiowy śluzowców z plazmodium – wielojądrową, nagą protoplazmą – jest uważany za pierwotną formę organizacji eukariotycznej, która pojawiła się bardzo wcześnie w historii życia. Kiedy na Ziemi zaczęły powstawać organizmy wielokomórkowe, ewolucja "testowała" różne strategie. Śluzowce, z ich plazmodium, oferują nam wgląd w jedną z tych "prób". Zamiast dzielić się na oddzielne, wyspecjalizowane komórki, które tworzą tkanki i organy (jak u zwierząt i roślin), śluzowce rozwinęły komórczakowatość (nie one jedne w świecie organizmów żywych) – stan, w którym wiele jąder funkcjonuje w jednej, ogromnej masie cytoplazmy. To strategia efektywna w poszukiwaniu pokarmu i rozrastaniu się, ale z ograniczonym potencjałem do złożoności i specjalizacji. Komórczakowatość to jakaś forma przezwyciężenie bariery wielkości, bo jeśli komórka z jądrem rośnie, to jak efektywnie do cytoplazmy (coraz większej) docierać ma mRNA? Jak ma zachodzić ekspresja genów w łączności z tym co w cytoplazmie zachodzi? Zbyt długie ścieżki dostaw. Komórczakowatość to rodzaj kompartymentacji, dzielenie się na mniejsze elementy bez podziału komórkowego, bez zakładania błon komórkowych czy ścian komórkowych.

Choć śluzowce nie ewoluowały w kierunku złożonych organizmów tkankowych, ich sukces w postaci około 1000 opisanych gatunków i kosmopolitycznego występowania świadczy o ich doskonałym przystosowaniu do niszy ekologicznej, którą zajmują. Są żywym przykładem alternatywnych dróg ewolucji i przypominają nam, jak różnorodne i pomysłowe potrafi być życie na Ziemi. Ich istnienie to świadectwo, że ewolucja nie zawsze zmierza do tworzenia coraz bardziej skomplikowanych struktur, ale także optymalizuje proste, ale skuteczne rozwiązania, które przetrwały miliony lat. A jednocześnie pokazują, że życie biologiczne wiele razy na różne sposoby dążyło do wytworzenia organizmów wielokomórkowych. czy to bardziej proces niż przypadek. 

Idź na spacer do zapuszczonego las a spotkasz tam wiele tajemnic i niesamowitości. I wcale nie musi być to mleko wampirów, czyli istot demonicznych.


28.05.2025

Ścierwiec na leśnej ścieżce w rezerwacie

 

Entomolodzy już tak mają, że w czasie spacerów i wędrówek uważniej patrzą pod nogi. Wypatrują małych istot, które innym ludziom nie wpadają raczej w oko. Najwięcej widać na pozbawionych roślinności ścieżkach. Przeczesywanie siatką entomologiczną roślinności tego dnia owocowało dużą ilością kleszczy. Czekały tam nie tylko na nas. 

Po co są ćwiczenia terenowe dla studentów biologii? To czas doświadczania, obserwowania i poznawania przyrody w miejscu jest występowania. W laboratorium są już tylko wyizolowane próbki, z możliwością dokładnego obserwowania pod binokularem czy mikroskopem. A na ćwiczeniach terenowych chcemy zobaczyć organizmy (grzyby, rośliny, zwierzęta) w ich środowisku, by łączyć budowę, cykl życiowy z kontekstem środowiskowych. Nigdy nie wiemy co spotkamy, stad trudniej zaplanować takie zajęcia. Trzeba otworzyć się na improwizację i na nieznane. 

Ścierwce ze zdjęcia wyżej spotkaliśmy w czasie ćwiczeń terenowych na leśnej ścieżce w Rezerwacie geomorfologicznych U źródeł Rzeki Łyny. Coś pewnie zginłęó pod kołami pojazdu. Bo wiele zwierząt w taki sposób ginie. I pojawiły się one, ścierwce, widać sześć dorosłych chrząszczy, w tym dwie pary w trakcie kopulacji i dwie larwy, jedna w środku, druga z prawej strony, niezbyt wyraźna. Na ćwiczeniach terenowych trzeba patrzeć pod nogi. Jeden ze studentów rozglądał się za polujących pieszo na drodze gąsienicznikach. Te owady wola pieszo patrolować i szukać swoich ofiar niż latać w powietrzu.

Wśród niezliczonych mieszkańców lasów wszelakich, często niedoceniane, a wręcz budzące niechęć ze względu na swoje upodobania, są chrząszcze (owady z rodziny omarlicowatych (Silphidae). Jednym z ciekawszych przedstawicieli jest ścierwiec (Oiceoptoma thoracicum syn. Silpha thoracica), mały, lecz niezwykle ważny chrząszcz, który w naturalny sposób dba o czystość i równowagę w lesie. Nie robi tego celowo, po prostu zjada to, co lubi. Jest nekrofagiem i koprofagiem. Ale skutek dla nas i dla ekosystemu jest jak najbardziej pozytywny.

Ścierwiec to gatunek pospolity w całej Europie, w tym oczywiście w Polsce. Inne jego nazwy zwyczajowe to liszkojad czerwonotarcz, omarlica tarczowata. Ścierwiec - bo można go spotkać na padlinie czyli ścierwie. Liszkojad - bo zjada także i inne owady, znajdujące się na padlinie. Na przykład larwy much, które stanowią konkurencję pokarmową dla dorosłych i larw ścierwca. A czerwonotarcz - bo tarczka sklerytowa na pierwszym segmencie tułowi jest krwiście czerwona, niczym kawałek świeżego  lub gnijącego mięsa. Z kolei nazwa "omarlica" nawiązuje do całej rodziny i wskazuje na padlinę tylko w bardziej poetycki sposób, coś umarłego, obumarłego. Ścierwca można  spotkać w różnorodnych siedliskach leśnych – zarówno w borach iglastych, jak i lasach liściastych czy mieszanych. Preferuje miejsca wilgotne, zacienione, gdzie łatwiej o jego główne źródło pożywienia. Nie ogranicza się jednak wyłącznie do lasów, ścierwca można spotkać także w parkach, na polach, a nawet w ogrodach, wszędzie tam, gdzie znajdzie się odpowiednia materia organiczna do rozkładu. Jego obecność często sygnalizuje, że w pobliżu znajduje się padlina, którą chrząszcz wyczuwa z dużej odległości dzięki bardzo rozwiniętemu węchowi.

Dieta ścierwca, zarówno dorosłych osobników, jak i larw, jest dość specyficzna i skupiona wokół padliny. Oiceoptoma thoracicum jest nekrofagiem, co oznacza, że żywi się martwymi zwierzętami – od drobnych owadów, przez ptaki, po niewielkie ssaki. Dzięki temu odgrywa kluczową rolę w procesach dekompozycji materii organicznej (recyklingu) w przyrodzie. Poza padliną, ścierwiec może również wzbogacać swoją dietę o odchody innych zwierząt oraz rozkładające się szczątki roślinne, choć w mniejszym stopniu niż padlinę. Szczególnym upodobaniem cieszą stare, rozkładające się grzyby a zwłaszcza jeden gatunek, zapachem bardzo przypominający padlinę. Mam na mysli sromotnika cuchnącego dawniej zwanego sromotnikiem bezwstydnym. Ten niezwykle wyglądający grzyb (dojrzały owocnik kształtem przypomina prącie ludzkie) wydziela słodkawy zapach podobny do padliny. W lesie wyczuwamy go z daleka ale najczęściej nie widzimy, Zwabione zapachem ścierwce pojawiają się na owocnika sromotnika cuchnącego i w ten sposób  przyczyniają  się do rozsiewania zarodników tych grzybów.

Rola ścierwca w ekosystemie leśnym jest absolutnie nieoceniona i zasługuje na miano prawdziwego sanitariusza lasu. Jego działania można podsumować w kilku punktach. Po pierwsze usuwanie padliny. Szybkie usunięcie i rozłożenie martwych zwierząt zapobiega rozprzestrzenianiu się chorób i nieprzyjemnych zapachów w lesie. Bez takich organizmów, jak ścierwce, lasy byłyby zaśmiecone rozkładającą się materią. Po drugie obieg materii organiczne czyli popularnie rzecz ujmując recykling składników odżywczych: Ścierwiec, konsumując padlinę, przyspiesza rozkład białek, tłuszczów i innych związków organicznych. Dzięki temu cenne składniki odżywcze wracają do gleby i są ponownie dostępne dla roślin. To kluczowy element obiegu materii w przyrodzie. Po trzecie ścierwce maja wpływ na populacje much, konkurując z larwami much o padlinę i polując na nie, ścierwce w pewnym stopniu regulują ich populacje. W ten sposób wpływa na dynamikę troficzną w ekosystemie. I w końcu można je uznać za wskaźnik zdrowia ekosystemu: Obecność ścierwców jest często dobrym wskaźnikiem zdrowego, funkcjonującego ekosystemu leśnego, w którym zachodzą naturalne procesy rozkładu.

Ścierwiec (Oiceoptoma thoracicum) to dobry przykład na to, jak nawet pozornie nieatrakcyjne czy "odpychające" stworzenia pełnią niezastąpione funkcje w przyrodzie, dbając o jej równowagę i czystość. Następnym razem, gdy spacerując po lesie, natkniesz się na tego chrząszcza, pamiętaj o jego niezmiernie ważnej roli! zatrzymaj się, poobserwuj i nie wyrządzaj mu krzywdy.


Studenci biologii na ćwiczeniach terenowych. Coraz częściej, zamiast zbierać do fiolek z płynem konserwującym owady, stosuje się metody dokumentacji nieinwazyjnej, czyli robienie zdjęć. Zwierzę zostaje całe w swoim środowisku. Uważny obserwator zauważy położaną małą latareczkę, która podświetla fotografowane ścierwce.  

24.05.2025

Kozinka kruszynkowa ze wsi Łyna - cóż w niej ciekawego? A może jednak to obwężyn lipowiec?

Obwężyn lipowiec, wieś Łyna, 23 maja 2025.


Jakiś tam „robal” (dla przeciętnego człowieka) lub owad dla biologa. Co może być ekscytującego w spotkani małej kózki? Po pierwsze okoliczności, po drugie rzadkość występowania czyli ekscytujące spotkanie z unikalnymi gatunkami. Ale zacznę swoją opowieść od kontekstu.

Działo się to w maju w czasie ćwiczeń terenowych ze studentami biologii. Mała grupa więc nikt się nie schowa w tłumie i możliwy jest dobry kontakt w czasie zajęć. Po co są ćwiczenia terenowe z zoologii bezkręgowców? Po to, by zobaczyć różne gatunki w ich środowisku naturalnym a nie na szalce, zakonserwowane i pokazywane w sali ćwiczeniowej. Po drugie by poznać terenową pracę biologa z różnymi tego dobrodziejstwami i przygodami poszukiwań a nawet błądzenia. Niezależnie od pogody. I w czasie zajęć nie skupiamy się tylko na samych bezkręgowcach. Przyroda jest całością a nie sumą części. Akurat spotkamy śluzowce, to dlaczego je pominąć? I można także opowiadać o różnych procesach biologicznych, nie tylko o samej systematyce. A także zagłębić się w drogi i bezdroża identyfikacji gatunków, gdzie pomyłka jest początkiem dalszych poszukiwań. 

Pierwsze zajęcia wypadły w marną pogodę, było zimno i trochę padało. Szedłem na te zajęcia z gotowością ich odwołania. Ale ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, studenci się pogodą nie zrazili. I pojechaliśmy do Kudyp. A potem studenci wybrali kilkukilometrową wędrówkę zamiast czekać na miejski autobus. Ciekawość była ważniejsza niż wygoda. Nie bali się ani deszczu, ani kleszczy. Wiedzieli jak się ubrać stosownie do pogody i warunków terenowych.

Drugie spotkanie było jeszcze trudniejsze. Co prawda pogoda dopisała ale pojechaliśmy pociągiem do rezerwatu „U źródeł rzeki Łyny”, na kilka godzin łażenia po drogach i bezdrożach. W sumie mój smartfon pokazał, że zrobiliśmy prawie 20 km. Ani razu studenci nie narzekali, nie marudzili, choć pod koniec było widać ich zmęczenie. Ja sam także odczuwałem fizycznie trudy tych zajęć. Ale okoliczności przyrodnicze były piękne i bogate gatunkowo ogromne. Nie bali się kleszczy ani komarów ani trudów terenowych. ani błądzenia po lesie czy przedzierania się przez różne chaszcze.

Lubię odwiedzać rezerwat "U źródeł rzeki Łyny". Zawsze dużo ciekawego można tam zobaczyć. Już w drodze ze stacji kolejowej Dobrzyń do wsi Łyna, na leśnym nieużytku z posadzonymi młodymi drzewkami (chyba grunty porolne), udało się zaobserwować i sfotografować małego chrząszcza z rodziny kózkowatych. Nie pamiętałem, bym kiedykolwiek taki gatunek widział. Po powrocie do domu, zerknąłem do odpowiednich książek i udało się zidentyfikować. To, jak sądziłem, kozinka kruszynowa - Menesia bipunctata (Zoubkoff, 1829). Ale gdy przygotowywałem zdjęcie do publikacji na blogu i przyjrzałem się z bliska, to coś się nie zgadzało. Ewidentnie zbłądziłem

Dorosłe chrząszcze kozinki kruszynkowej odżywiają się liśćmi i młodymi pędami kruszyn, wierzb, topól i orzechów włoskich. Ksylofagiczne larwy żerują głównie na kruszynach i osikach. Ale co ważniejsze, jest to gatunek rzadki. A więc była przygoda spotkania w terenie czegoś unikanego (poza kozinką mieliśmy możliwość zobaczenia wielu innych ciekawostek biologicznych).

Kozinka kruszynkowa to mały chrząszcz, o którym rzadko się mówi, a który skrywa w sobie wiele sekretów i dowodzi, jak delikatne są powiązania w ekosystemie. Zacznijmy od pierwszego wrażenia. Kozinka kruszynkowa to prawdziwa miniaturka pośród innych okazałych gatunków z rodziny kózkowatych, mierząca zaledwie 6 do 9 milimetrów. Wyobraźcie sobie małe, bardzo smukłe ziarenko kawy z nóżkami! Ale nie dajcie się zwieść rozmiarowi – jej ubarwienie jest po prostu piękne. Głowa i przedplecze są elegancko czarne, ale to pokrywy skrzydłowe przesądzają o urodzie. Są intensywnie czarne, a na ich końcach często pojawia się para jasnych, wyróżniających się plamek. To właśnie od tych dwóch plamek pochodzi jej łacińska nazwa "bipunctata" – czyli dwuplamkowa. Czasem zdarzają się też bardziej ekstrawaganckie wersje, z większą liczbą plamek, a nawet takie, które plamek nie mają wcale. Po prostu gatunkowa zmienność ubarwienia (polimorfizm). Żółte odnóża dopełniają piękna urody tego chrząszcza. I ten właśnie szczegół sprawił, że musiałem zweryfikować swoją pierwszą identyfikację.

To, co sprawia, że kozinka kruszynkowa jest tak intrygująca, to jej ścisłe powiązanie z jednym konkretnym gatunkiem rośliny – kruszyną pospolitą (Frangula alnus). Z tym trującym gatunkiem krzewu związany jest także cytrynek latolistek, ale to już inna opowieść. Ten niepozorny krzew, często rosnący na obrzeżach lasów czy w wilgotnych zaroślach, jest dla kozinki całym światem. Choć potrafi żerować także na innych gatunkach, takich jak wierzby, topole czy orzech włoski.

Jej życie toczy się w rytm wzrostu i obumierania pędów kruszyny. To właśnie w zamierających lub już martwych gałązkach kruszyny rozwijają się larwy tego chrząszcza. Wygryzają płaskie korytarze, a następnie przepoczwarczają się wewnątrz drewna. Larwy żerują w osłabionych, cienkich gałęziach i pniach, początkowo w korze i pod nią, potem w drewnie, gdzie zimują, a na wiosnę się przepoczwarczają. Cały ten proces trwa zazwyczaj rok, rzadziej nawet dwa lata! To oznacza, że młode kozinki spędzają większość swojego życia ukryte, bezpieczne w pędach swojego żywiciela. Nie zobaczymy ich, kryją się przed naszym wzrokiem. Chyba, że rozłupiemy gałązki kruszyny. Dorosłe (stadium imago) spotykane są od maja do lipca na liściach i gałęziach, rzadko także na kwiatach, zwłaszcza głogów. Wtedy są możliwe do zaobserwowania.

Kiedy kozinki kruszynkowe w końcu wyjdą na światło dzienne – zazwyczaj dzieje się to od późnej wiosny do wczesnego lata – stają się prawdziwymi ninja wśród owadów. Są niezwykle skryte i rzadko dają się zobaczyć. Szukać ich trzeba cierpliwie na liściach i gałązkach kruszyny, gdzie żerują, delikatnie podgryzając młode pędy i liście. Ich kryptyczne ubarwienie doskonale wtapia się w otoczenie (gdy znajdują się na gałązkach), a ich natura sprawia, że spotkanie z nimi to prawdziwa gratka dla każdego obserwatora przyrody. Przez kilkanaście minut i ja sie tak czułem. Dla takich chwil warto przedzierać sie przez chaszcze i narażać na kontakt z kleszczami.

Kozinka kruszynkowa w Polsce jest gatunkiem rzadkim i sporadycznie obserwowanym. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że jej bytowanie jest tak silnie uzależnione od kruszyny. Jeśli z jakiegoś powodu środowiska, w których rośnie kruszyna, ulegną degradacji lub znikną, kozinka kruszynkowa również będzie miała kłopoty. To doskonały przykład na to, jak nawet tak małe stworzenie może być wskaźnikiem zdrowia całego ekosystemu. Gatunek ten wystepuje w większości obszarów Europy, brak go na północy naszego kontynentu i na krańcach południowych. W Polsce wykazywana jest kozinka na Nizinie Mazowieckiej, Dolnym i Górnym Śląsku, w Puszczy Białowieskiej i w Bieszczadach.

I gdy edytowałem zdjęcie w powiększeniu przyjrzałem się odnóżom, przekonałem się o swojej pomyłce. Były czarne a nie żółtawe. Trzeba było więc jeszcze raz wrócić do książek i opisów gatunku. I czar prysł, bo był to chrząszcz z rodzaju obwężyn. Już ostrożniej, nie posiłkowałem się tylko jedną ksiażką (Przewodnik Kózkowata autorstwa Jiri Zahradnika, wyd. w 2001 prze Multico) lecz i z serwisów entomologicznych, zacząłem poszukiwać właściwej identyfikacji. W Polsce występują dwa gatunki z tego rodzaju. Obwężyn południowy (Stenostola dubia)  ma lśniące pokrywy i jest rzadki w Polsce. Natomiast obwężyn lipowiec (Stenostola ferrea) bo ma pokrywy matowe i punktowane.

Obwężyn lipowiec ma smukłe ciało (długość 10-13 mm, szerokość 2,5-5,3 mm), przedplecze prostokątne, bez bocznych wyrostków. Pokrywy szaroczarne, matowe, drobno punktowane. Jest gatunkiem pospolitym w Polsce, lecz rzadko bywa obserwowany. Nam się udało. Występuje w całym kraju. Dorosłe owady aktywne są od kwietnia do sierpnia. Siedliskiem tego gatunku są lasy liściaste, parki, ogrody, sady, aleje, zarośla. Owady dorosłe (imagines) przebywają na drzewach żywicielskich. My spotkaliśmy na lipie, więc jak najbardziej zgodnie z preferowanym siedliskiem i roślinami żywicielskimi. Dorosłe odżywianą się liśćmi i młodą korą. Larwy rozwijają się w drewnie najrozmaitszych drzew liściastych, w tym owocowych, są ksylofagami. Roślinami żywicielskimi są: lipy, topole, buki, wiązy, graby, wierzba iwa i wierzba uszata, orzech włoski, leszczyny, czasem jabłonie. Larwy żerują głownie w usychających i martwych, stosunkowo cienkich gałęziach, także na tych leżących na ziemi. Tu mała dygresja – zostawiajmy suche gałęzie w parkach i lasach, to też jest ważne siedlisko życia dla wielu gatunków. Wracają do larw obwężyna – początkowo żerują w korze, łyku i bielu, później wnikają głębiej w drewno. Cykl życiowy trwa zazwyczaj rok, rzadziej dwa lata. Przepoczwarczają się na wiosnę, po przezimowaniu.

Błądzić w terenie i w rozpoznawaniu gatunków jest codziennością biologa terenowego. To nie porażka lecz odkrywanie, wymaga ciekawości i wytrwałości. I umiejętności weryfikacji swoich początkowych osądów i pomysłów. 

Zachowanie bioróżnorodności to nie tylko ochrona dużych i charyzmatycznych zwierząt. To także dbanie o takie maluchy jak kozinka kruszynkowa czy obwężyn lipowiec, które pełnią swoją, choć często niezauważalną, rolę w sieci życia.

Następnym razem, gdy będziecie spacerować po lesie lub po różnych ziołoroślach, przyglądajcie się uważnie braciom naszym mniejszym. I róbcie zdjęcia. Potem można zidentyfikować gatunek i wiedzieć więcej o ty, co się widziało i spotkało. Być może i Wy zobaczycie kozinkę kruszynkową, obwężyna lub inny ekscytujący rzadkością lub niezwykłością biologii, gatunek. Przecież bezkręgowców jest tak duża różnorodność gatunkowa?

21.05.2025

Co to jest melitofil, czyli Wikipedia kontra AI, lub odwrotnie



Test wpis to kolejna próba opowiedzenia o szerszych zjawiskach i procesach na przykładzie jednego szczegóły, jednego elementu. Niczym opowieść o całej pustyni (jej historii i przekształceniach) za pomocą analizy jednego tylko ziarnka piasku. Rekwizyt do większej opowieści.  inspiracja, pretekst by powiedzieć o czymś ważnym i bardziej ogólnym

Jeszcze na studiach zacząłem sobie robić słowniczek terminów biologicznych. Wypisywałem wszystkie definicje i terminy, gdy czytałem jakieś książki czy podręczniki. Z jednej strony była to jakaś forma aktywnego notowania i uczenia sie, z drugiej miało powstać przydatne przez lata narzędzie, zasób wiedzy zewnętrzny, pozamózgowy. Na karteczkach, zebranych w tekturowym pudełku niczym fiszki biblioteczne, tworzył się mój indywidualny słownik i encyklopedia biologiczna. Wydawało mi sie, że wykonuje pracę, która przyda mi sie na całe życie. Uważałem to za inwestycję, że kiedyś ten czas spędzony na odręcznym przepisywaniu zaprocentuje. Ale w kolejnych latach pojawiły się liczne książki i słowniki (czyli inni zrobili to szybciej ode mnie, może wcześniej zaczęli). I mój podręczny, wiecznie rozbudowywany i niedokończony fiszkowy słownik biologiczny stał się bezużyteczny. Tylko chyba kilkanaście razy z niego skorzystałem. Wylądował na makulaturze. Tyle mojego zysku, co zostało w mojej głowie. A na półce pojawiać zaczęły się kolejne słownikowe i encyklopedyczne wydania. Były to bardziej użyteczne pamięci zewnętrze. A jeszcze później pojawił sie internet. I w końcu Wikipedia. Też taki słownik tyle tylko, że tworzony zespołowo i dostępny online. I tematycznie znacznie rozleglejszy. Wciągnąłem się w rozbudowywanie Wikipedii, zarówno w tematyce biologicznej jak i regionalnej. Pisząc hasła o wsiach mojego regionu przy okazji dogłębniej poznawałem historię. Miałem motywacje by czytać różne książki i aktywnie przetwarzać wyczytana treść. Dobry sposób na lokalne zakorzenianie się i poznawanie historii powszechnej. 

No dobrze, a co z tym melitofilem? A było to tak, kiedyś napisałem hasło w Wikipedii (było to w roku 2007), teraz przyszło przez znajomego na FB powiadomienie, że trwa dyskusja nad skanowaniem i prośba o uzupełnienie źródeł. Bo hasło nie ma źródeł a więc wygląda niewiarygodnie. I to, co kiedyś w początkach Wikipedii było akceptowane teraz powinno być rozbudowane. Likwidowane są starsze, krótkie hasła o charakterze słownikowy. Szkoda. Bo na przykład wyjaśnienie czym jest helmintologia byłoby przydatne. A że długo nie było rozbudowane? Czy wszystko musi być obszerne i napchane słowami? A co z tym melitofilem? Jeśli szukać w internecie tego pojęcia to wyświetlało się tylko hasło z Wikipedii. czy sugerowało, że brak źródeł i hasło wygląda niewiarygodnie. Melitofila udało się uratować. Zanim tego samego dnia po południu dodałem dwa źródła już ktos dodał jedno z moich książkowych źródeł i nieco zmodyfikował oraz rozbudował samo hasło, zmieniając także odsyłacze "zobacz też". Drobne poprawki redakcyjne, rozbudowanie treści i dodanie źródła. Morał z tego taki, że zespołowo można więcej i szybciej. Drugim morałem jest to, że w internecie nie ma wszystkiego i warto szukać w niszowych specjalistycznych książkach

Ale to nie koniec opowieści i wniosków z puentą i morałem. Hasło z Wikipedii (przed poprawkami, w takiej formie istniało przez blisko 20 lat):
"Melitofil - organizm (gatunek), który co najmniej część swojego cyklu życiowego musi przechodzić w koloniach pszczółZobacz też: symbiozakomensalizmmelitofagmelitologia
Do tego pod hasłem były kategorie (większe zbiory, w jakiś sposób porządkujące treść i sugerujące, gdzie można znaleźć poszerzenie wiedzy w tym temacie.): interakcje międzygatunkowe, ekologia owadów.

Fakt , bardzo lakoniczna i słownikowa definicja. Typowa dla początków Wikipedii. Szkoda, że przez tyle lat nie zostało rozbudowane i pełniej opisane. Jak widać wiedza entomologiczna jest bardzo niszowa i ma zbyt mało aktywnych redaktorów na Wikipedii. I pora na nowego bohatera oraz zasadniczy zwrot akcji w tej opowieści. To, czego nie zrobili ludzie, w tym przypadku entomolodzy, z łatwością zrobią narzędzie AI. I to w kilkanaście sekund. I ludzie i AI czerpią z wielowiekowego dorobku ludzkości, z wielu źródeł. Robią to w różny sposób. Wikipedia jest bardziej przejrzysta i powstaje w nieustannym dialogu, współpracy i ścieraniu się pomysłów, poglądów. Proces tworzenia hasła w narzędziach AI jest co prawda szybszy lecz mniej przejrzysty, nie widać sposobu dochodzenia, nie widać wszystkich  też źródeł. Tam też wiele się dzieje poszerzają się zasoby źródłowe, zmieniają algorytmy tworzenia treści itp. Wszystko jest jednak ukryte przed oczami użytkownika. Trudniej samodzielnie weryfikować. Trzeba analizować treść i spójność tekstu, porównując do już posiadanej wiedzy, jak i konfrontować z innym źródłami. A to drugie niej jest takie łatwe, bo trzeba udać się do tradycyjnej biblioteki.

Wróćmy do hasła z Wikipedii o melitofilach. Jeszcze do wczoraj był lakoniczna definicja z Wikipedii (zaczerpnięta z książki, stojącej na moim regale bibliotecznym, dostępnej tylko, gdy jestem w domu, a samo szukanie czasem trwa dość długo), ale więcej sensownych informacji uzyskałem od Gemini. Czyli Wikipedia jest zastępowalna? Czy to już się dzieje? Byłoby szkoda tego społecznego projektu, bardzo użytecznego i budującego społeczne relacje wokół wiedzy. Bo w Wikipedii dużą wartością jest nie tylko produkt lecz i proces. Proces tworzenia, wyszukiwania, dyskutowania, edytowania. Wiele osób aktywnie sie w ten sposób uczy. Zarówno treści, którą wpisuje lub edytuje jak i samego procesu tworzenia wiedzy i dyskutowania

Wikipedia to część historii wiedzy obywatelskiej i wolnej, powszechnie dostępnej. Źródło dla wielu innych aplikacji. Tak przynajmniej było do tej pory, przez ponad 20 lat. Metoda uczenia sie dyskusji, ścierania się poglądów w społeczności globalnej online. Ale czy teraz zastąpiona zostanie przez AI? Że AI halucynuje? W Wikipedii też się to zdarzało, choć mechanizm weryfikacji i procedury są dobre. Porządkują wiedzę, Ale uwidacznia się proces ścierania się różnych szkół myślenia, punktów widzenia itp. Ważniejszy w Wikipedii jest moim zdaniem proces niż sam produkt. Nigdy nie kończącej się w pisaniu uzupełnianiu i poprawianiu ogólnoświatowej encyklopedii na wolnej licencji. 

Czego dowiedziałem się od Gemini (w dniu 20 maja 2025 roku)?

"Melitofil to organizm (gatunek), który przynajmniej część swojego cyklu życiowego musi przechodzić w koloniach pszczół. Oznacza to, że jest on w jakiś sposób powiązany z pszczołami i ich środowiskiem życia, na przykład gniazdem czy ulem.

Może to obejmować różne formy interakcji, takie jak:
  • Komensalizm: Organizmy korzystają z obecności pszczół, nie szkodząc im ani nie przynosząc korzyści.
  • Pasożytnictwo: Organizmy żyją kosztem pszczół, wyrządzając im szkodę.
  • Mutualizm: Organizmy i pszczoły wzajemnie sobie pomagają.

Przykłady melitofili mogą obejmować niektóre gatunki roztoczy, chrząszczy czy motyli, które rozwijają się w ulach pszczelich."


Definicja jest poprawna i zgodna z moją wiedza oraz książkowymi, naukowymi źródłami, które posiadam. Do melitofili zaliczyć można np. oleicę, nomada, bujankę, jako pasożyty pszczół samotnic.

A dalszy dialog z Gemini wyglądał tak: "Z pewnością mogę podać Ci naukowe źródła, które wyjaśniają pojęcie melitofilii i podają przykłady takich organizmów. Niestety, większość dostępnych źródeł naukowych skupia się na melitofilii w kontekście zapylania przez pszczoły (ang. bee pollination), a nie na organizmach żyjących w koloniach pszczół.

Jednakże, pojęcie "melitofil" w znaczeniu organizmu związanego z pszczołami jest znane w literaturze entomologicznej i ekologicznej, choć może nie być tak powszechnie używane jak terminy dotyczące innych symbioz (np. myrmekofil - związany z mrówkami, termitofil - związany z termitami).

Oto kilka kierunków poszukiwań i potencjalnych typów źródeł, które mogą zawierać informacje na ten temat:

1. Publikacje z zakresu myrmekologii i termitologii, które wspominają o innych typach symbioz:
Wiele prac dotyczących mrówek i termitów omawia różne formy symbiozy z innymi organizmami. Czasami w tych publikacjach pojawiają się definicje i przykłady melitofilii jako analogicznego zjawiska.
"Social Insects" autorstwa Hermanna R. Goeldi i Charlesa Janet może zawierać ogólne definicje symbiontów owadów społecznych, w tym melitofili. (Niestety, nie mam bezpośredniego dostępu do pełnej treści tej książki, ale jest ona klasycznym źródłem w tej dziedzinie).
Artykuł "Guests of Social Insects" Thomasa Parmentiera definiuje melitofile jako organizmy zależne od pszczół, analogicznie do myrmekofili (zależnych od mrówek) i termitofili (zależnych od termitów).

2. Specjalistyczne artykuły entomologiczne dotyczące fauny uli pszczelich:
Szukaj artykułów naukowych, które opisują roztocza, chrząszcze, motyle i inne bezkręgowce znajdowane w ulach pszczelich. Często te prace opisują ich biologię i relacje z pszczołami, używając terminologii związanej z symbiozą (komensalizm, pasożytnictwo).
Przykładowo, badania nad warrozą pszczelą (Varroa destructor) opisują roztocza jako pasożyty pszczół. Inne badania mogą dotyczyć chrząszcza ulowego (Aethina tumida) i jego wpływu na kolonie pszczół.

3. Podręczniki i monografie z zakresu ekologii owadów i entomologii:
W niektórych podręcznikach lub monografiach poświęconych ekologii owadów społecznych lub entomologii ogólnej mogą znajdować się definicje i przykłady melitofilii.

4. Bazy danych i wyszukiwarki naukowe:
Przeszukaj bazy danych takie jak Web of Science, Scopus, Google Scholar używając terminów:
"melittophilous organisms"
"bee-associated fauna"
"insects in bee colonies"
"mites in bee hives"
"beetles in bee hives"
"symbionts of bees"

Przykłady melitofili (potwierdzone w literaturze, choć nie zawsze pod tym terminem):
Roztocza Varroa destructor: Pasożytują na pszczołach miodnych.
Chrząszcz ulowy (Aethina tumida): Larwy żerują w ulach, niszcząc plastry i miód.
Wołek pszczeli (Braula coeca): Komensal lub pasożyt pszczół miodnych.
Niektóre gatunki motyli z rodziny woskowcowatych (Galleriidae): Larwy żerują na wosku i pyłku w ulach.
Różne gatunki roztoczy (inne niż Varroa) mogą żyć w ulach, odżywiając się resztkami, grzybami lub innymi organizmami (komensale).

Podsumowując:

Chociaż termin "melitofil" w odniesieniu do organizmów żyjących w koloniach pszczół jest używany, to więcej publikacji naukowych skupia się na konkretnych grupach organizmów i ich interakcjach z pszczołami, opisując je w kontekście pasożytnictwa, komensalizmu itp. Poszukiwanie w literaturze entomologicznej i ekologicznej z użyciem podanych wyżej fraz powinno dostarczyć bardziej szczegółowych informacji i naukowych źródeł na ten temat."


I skąd to AI czerpało wiedzę/informacje? Z jakich tekstów, z jakich źródeł?  Tego nie wiem i nie jestem w stanie sprawdzić. Niemniej uzyskane informacje i ich interpretacja są poprawne i właściwe. I wartościowe są wskazanie jak i gdzie przeszukiwać naukowe bazy danych. Możliwe że AI Gemini z tych zasobów korzystała i tylko nie chce ujawniać (bo może to nie w pełni legalne?). 

Pora zajrzeć do źródeł tradycyjnych, książkowym. Pierwszym jest Encyklopedia Biologiczna, tom VI, wydana w Krakowie w 1998 roku,. Hasło "melitofil" opracowane zostało przez prof. dr hab. Annę Z. Krzysztoforowicz z Instytutu Zoologii UJ: "melitofil - organizm, który przynajmniej część swojego cyklu życiowego musi przejść w roju pszczelim, np. Echthrodape africana, osa z rodziny Perilampidae, której larwy pasożytują zewnętrznie na poczwarkach pszczół z rodziny Allodapini." Definicja jest zwięzła i ciut nieprecyzyjna. pojęcie "rój pszczeli" sugerowałby pszczołę miodną lub inne społeczne pszczoły a podany przykład odnosi się do pszczół samotnic. W książce wydrukowanej nie da się poprawić tej drobnej niekonsekwencji (trzeba byłoby czekać do kolejnego wydania, a to nie prędko nastąpi jeśli kiedykolwiek). Natomiast w internetowej Wikipedii da sie poprawić i rozbudować w każdej chwili Niby więc Wikipedia jest wiecznie niedokończona ale jednocześnie jest nieustannie aktualizowana. I to jest jej duży atut.

Drugim, moim papierowym źródłem jest książka Edwarda O. Wilsona pt. "Społeczeństwa owadów", wydana przez PWN w 1979. Melitofil pojawia się tam dwukrotnie. Rozdział 20, "Symbioza i innymi stawonogami" rozpoczyna się podrozdziałem pt. "Sfekofile, myrmekofile, melittofile, termitofile". Jest nieco inny zapis bo prze dwa "t", ale znaczy to samo. Na kilkunastu stronach pojawia się szczegółowy opis związków międzygatunkowych. Symbioza traktowana jest w dawnym rozumienie, jako duże, wzajemne uzależnienia, włączają  w to nie tylko związki protekcjonistyczne ale i pasożytnictwo. Wilson odwołuje się do podziału Ericha Wasmanna, dotyczącego symbiontów stawonogów. Wyróżnił takie pojęcia jak: 1. synechtry, 2, synoiki, 3. symfile, 4. pasożyty zewnętrzne i wewnętrzne oraz 5. trofobionty. W dalszej części dojść szczegółowo opisuje wraz z licznymi przykładami relacje dotyczące związków z osami (sfekofile), mrówkami (mirmekofile), termitami (termitofile) i pszczołami (melitofile). O pszczołach jest mniej informacji, zwłaszcza w odniesieniu do gatunków społecznych, takich jak pszczoła miodna. Słowo melittofile pojawia się jeszcze drugi raz na stronie 523, ale z kontekstu opisywanej treści na kilkunastu stronach wynika, że chodzi o melitofile jako ważne pojęcie w tym dziale entomologii. 

Jaki z tego wniosek? Ano taki, że to pojęcie funkcjonujące w nauce i dawniej często wykorzystywane. Być może w starszych publikacjach stosunkowo często wykorzystywane. Trzeba byłoby jednak przejrzeć starsze czasopisma. Współcześnie częściej wykorzystywane są pojęcie wprost odwołujące sie do bardziej szczegółowych i wąskich relacji symbiotycznych. Należy także dodać, że po użyciu przez Oduma nowej typologii związków między gatunkami, opartej o pojęcie zysku i straty, sam termin symbioza używany bywa w węższym kontekście pojęciowym. To oczywiście zupełnie inna i obszerniejsza opowieść. Napiszę o tym innym razem, mimo że już kilkakrotnie ten temat poruszałem na niniejszym blogu. 


Czytaj też: Barciel pszczołowiec - drapieżnik czy pasożyt?

Zostań współwydawcą i stałym prenumeratorem niniejszego bloga. Dzięki temu możesz mieć wpływ na tematy, jakie będą poruszane na tym blogu. Po prostu kliknij i sprawdź  https://buycoffee.to/profesorskiegadanie

18.05.2025

I jest już czwarta część e-bookowej wersji Profesorskiego Gadania

W tym roku obchodzę dwudziesta rocznicę swojego blogowania. Udostępniłem kolejny, czwarty już, tom zebranych i edycyjnie poprawionych wpisów z mojego bloga. Poprawione zostały literówki (jakże nagminne u dyslektyka). Być może w jednym kawałku łatwiej będzie czytać. Tym bardziej, że oryginalny blog na Bloxie już nie istnieje. Co prawda przeniosłem wpisy pod nowy adres: https://czachorowski.home.blog/ lecz nie udało sie wiernie odtworzyć ilustracji. Zatem pierwotna wersja dostępna jest  tylko w formie ebookowej. 

Tom czwarty otwiera taki oto wstęp:

Wiedza jest jak sznurek: składa się z wielu małych, cienkich i słabych włókienek. Dopiero splecione razem dają długi i wytrzymały sznurek, tworzą nieprzypadkowy system. Podobnie jest ze wpisami na blogu, pojedyncze teksty są małymi historiami, wyrwanymi z kontekstu społecznego i sytuacyjnego, Jednak wszystkie razem układają się w miarę spójną historię, na podstawie której można wiele wywnioskować o czasach i sytuacji, w jakiej pisany był blog.

We wpisach z roku 2010 można dostrzec kontekst postępującej systematycznej cyfryzacji życia akademickiego, poszerzanie kontaktów i wypowiedzi w chmurze. W blogowym roku 2010 zobaczyć można fragment procesu, w którym tworzyła się akademickość hybrydowa.

Na blogu w 2010 roku pojawiały się relatywnie regularnie zdjęcia. To efekt dostępności fotografii cyfrowej. Jeszcze nie w smartfonach ale już dostępna. Dojrzałem edycyjnie i miałem zdjęcia cyfrowe. Obraz stanowił mniej lub bardziej przypadkowe lub celowe zilustrowanie i uzupełnienie tekstu. Czasem to obraz był inspiracją i radością tworzenia, czasem dobierany był do pisanego tekstu. Wpisy robią się także dłuższe. W roku 2010 było ich łącznie ponad 170 stron maszynopisu, a w kolejnych latach treści w ciągu roku pojawiało się jeszcze więcej. Albo się rozsmakowałem w takiej formie refleksji, albo miałem więcej do opowiedzenia. Przyroda i życie ludzkie nie zna próżni. Skoro więcej wpisów na blogu, to i konieczna to tego większa aktywność oraz emocjonalne, intelektualne oraz czasowe zaangażowanie. Skoro tu przybyło to zapewne gdzieś indziej ubyło. Można się zastanawiać w jakich obszarach skurczyła się moja aktywność i zaangażowanie. Czy da się to między wierszami wyczytać?

Znacząco przybyło opisów i tekstów przyrodniczych. Teksty przyrodnicze zamierzam zebrać w osobnych ebookach, tematycznych. Bo chyba warte są tego. Teraz przemieszane są z innymi refleksjami. W tle działa się historia uniwersytetu i miasta. Jest więc kontekst tej przyrodniczej, pisarskiej aktywności. Uważny umysł może do dostrzeże i rozpozna przyczyny oraz skutki.

Widać także początki rozwoju mediów społecznościowych. Wtedy na blogu było relatywnie sporo komentarzy. W późniejszych latach przeniosły się w większości do Facebooka, Twittera czy Instagrama. Można więc obserwować zmiany w społecznej aktywności cyfrowej.

Zapraszam do lektury i rozwiązania hipotez i zagadek, które nakreśliłem. Oraz tych, zupełnie niezauważonych a postawionych przez Czytelnika. Bo czytanie to proces angażujący nie tylko piszącego lecz i czytelnika. To on swoimi kontekstami i pomysłami w jakimś stopniu współtworzy jeśli nie powstająca to przynajmniej odczytywana treść. Tak jak do tego samego lasu pójdzie wiele osób i każda dostrzeże coś innego, tak i z czytaniem niniejszego zestawienia wpisów z bloga Profesorskie Gadanie. Jakim wiec był ten rok 2010?



Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga i e-booków by, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Bez warunków wstępnych dostajesz coś za darmo. Ale możesz partycypować w kosztach i czuć sie współwydawcą. wystarczy małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy. 

17.05.2025

O cieknącym kranie, uczeniu się i zrównoważonym rozwoju


A było to tak, Zepsuł się kran w kuchni. Zaczęła przeciekać przegubowa rurka. Niewinna awaria, kapryśny detal, który nagle postanowił zakłócić codzienną harmonię. Przy okazji dowiedziałem się jak ważny jest dostęp do bieżącej wody i jak trudno jest żyć, gdy tego komfortu zabraknie. Tym razem winowajcą okazał się kuchenny kran, a konkretnie jego giętka, spiralna rurka – serce baterii z wyciąganą końcówką. Nowoczesna, złożona technologicznie, która po kilku latach służby, niczym zmęczony wędrowiec, zaczął sączyć z siebie cichą, ale nieustępliwą łzę. Niby nic wielkiego, ale jak żyć gdy ciągle kapie pod zlewozmywakiem? 

Pierwsza myśl, ta najbardziej naturalna, skierowała się ku prostocie rozwiązania: uszczelka. Rozkręciłem, zajrzałem, dotknąłem. Nic z tych rzeczy. Woda sączyła się niemal na całej długości, niczym pot z przemęczonego organizmu. Diagnoza wydawała się  jasna – pęknięcie, niczym mikroskopijna rana, która jednak uniemożliwiała dalsze poprawne funkcjonowanie.

Pierwsza myśl, wykręcę, kupię na wzór i wymienię. Proste? Niekoniecznie. Pierwsza próba zakończyła się frustrującym niepowodzeniem. Rurka tkwiła uparcie na swoim miejscu, nie dała się wyciągną z baterii by ją zanieść do sklepu i kupić identyczną.  Pomyślałem, że trzeba wezwać hydraulika, co mam się męczyć i zastanawiać, gdy fachowiec z doświadczeniem zrobi to szybko. 

Telefon, krótka rozmowa i wkrótce zjawił się on – wybawiciel w kombinezonie. Rzut oka, diagnoza: "Nie da się wymienić, proszę pana. Najprościej kupić nową baterię." I zniknął, pozostawiając mnie z cieknącym problemem i zamkniętymi o tej porze sklepami z częściami.

Wtedy do akcji wkroczyła młodsza generacja, zręczna w poruszaniu się po cyfrowych labiryntach internetu. Syn, niczym wytrawny archeolog, odnalazł instrukcję, internetowy sklep z identycznymi wężykami. Jego umiejętność wyszukiwania online stała się moim cichym wyrzutem sumienia – kolejna lekcja do odrobienia. Odwaga poszukiwania, to coś, czego wciąż muszę się uczyć.

Nowa bateria? Kosztowna perspektywa. Od trzystu do tysiąca złotych, plus trzysta za montaż. Sam wężyk? Mała część tej sumy. Naiwnie liczyłem, że hydraulik weźmie na siebie cały proces naprawy, od diagnozy po wymianę. Gdyby zaproponował wspólny wypad do sklepu, pomoc w wyborze i montaż – zgodziłbym się bez wahania. Ale skoro cała logistyka spoczęła na moich barkach, sens wizyty fachowca ulotnił się jak para wodna. Trzysta złotych za godzinę pracy? Nawet z dojazdem, to więcej niż wycena mojej godziny, poświęconej na przykład na tworzenie radiowego felietonu. Albo godzina mojej pracy wyceniona na uczelni. Choć, przyznajmy, świat bez felietonu się obejdzie, ale kuchnia bez sprawnego kranu już nie. Niech więc fachowiec zarabia godziwie, ale niech ta godziwość obejmuje całe spektrum usługi. Niech o tę pracę dba i zajmie się wszystkim od początku do końca.

Druga próba demontażu baterii była podyktowana nie tylko oszczędnością pieniędzy, ale i głębszą potrzebą – buntem wobec marnotrawstwa. Dlaczego wymieniać całe urządzenie, gdy zawiódł jeden, niewielki element? Nawet instrukcja, znaleziona w internecie, nie okazała się wystarczającym sprzymierzeńcem. A przecież w fabryce ktoś to złożył z części! Projekt jednak zdawał się celowo utrudniać jakąkolwiek naprawę, wymagając specjalistycznych narzędzi i poświęcenia cennego czasu. Dlaczego projektujemy przedmioty tak, by ich naprawa była niemal niemożliwa? By sztucznie napędzać konsumpcję i PKB?

Ostatecznie kupiłem nową baterię i sam ją zamontowałem. Okazało się, że minimalna wiedza techniczna, te ulotne wspomnienia ze szkolnych lat, w połączeniu z determinacją i umiejętnością uczenia się, wystarczyły. Godzina walki z rurkami i śrubkami, to cena braku wprawy i profesjonalnych narzędzi. Fachowiec zrobiłby to pewnie dwa razy szybciej. Ale uczelniany profesor biologii, jak się okazało, potrafi przyswoić wiedzę z zakresu instalacji sanitarnych. Czy hydraulik z równą łatwością nauczyłby się pisania felietonów radiowych, czy prowadzenie wykładów na uniwersytecie? W pewnym sensie, w dzisiejszym świecie, wielu specjalistów staje się w pewnym stopniu zastępowalnych, bo wiedza i umiejętności stają się coraz bardziej dostępne.

Obserwując pracę fachowców podczas niedawnego remontu w mieszkaniu, uświadomiłem sobie, że i oni nieustannie muszą się uczyć – nowych technik układania płytek, montażu kabin prysznicowych, właściwości nowych materiałów. Uczenie się jest wpisane w ich codzienność, prowadząc do mistrzostwa i wprawy. Ciągle muszą się uczyć. I nabierają wprawy. Z tego tworzy sie ostatecznie profesjonalizm. 

Jaka płynie z tego opowieści refleksja? Pierwsza i najważniejsza: umiejętność uczenia się jest jedną z kluczowych kompetencji naszych czasów. Wymaga otwartego umysłu, cierpliwości, wytrwałości w poszukiwaniu informacji i powtarzaniu. W erze postpiśmiennej nie jesteśmy już ograniczeni do zadrukowanych stron. Sieć oferuje nieskończoną bibliotekę tutoriali, filmów instruktażowych, gdzie inni dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem. Trzeba tylko chcieć i umieć je wyszukać. Trzeba tylko chcieć i umieć się uczyć. 

Druga refleksją (morałem) jest to, że w szkole warto uczyć się nawet prostych umiejętności technicznych i manualnych, typu szycie igłą i nitka, posługiwania się młotkiem, piłą i kombinerkami. To mogą być proste konstrukcje typu karmnik dla ptaków, domek dla lalek. I dobrze by w szkole była dobrze wyposażona pracownia z narzędziami nowoczesnymi typy: pilarka, wkrętarka, wiertarka. Że niebezpieczne ? Ale kiedyś trzeba się nauczyć zasad BHP, na pewno przyda się w życiu dorosłym.

Trzeci, być może najważniejszy morał, dotyka istoty zrównoważonego rozwoju. Dlaczego projektujemy urządzenia tak, by naprawa była utrudniona, a wymiana całego modułu – jedynym rozwiązaniem? To napędza konsumpcję, generuje odpady i stoi w sprzeczności z ideą oszczędzania zasobów. Rozwój gospodarczy mierzony jedynie wzrostem PKB przestaje być nadrzędną wartością. Prawdziwy, zrównoważony rozwój zaczyna się już na etapie projektowania, z myślą o trwałości, naprawialności i minimalnym wpływie na środowisko. Wymagajmy rozwiązań, które pozwalają oszczędzać surowce i energię. Wszak Ziemia jest naszym jedynym domem.

A na koniec, niczym cieknący kran, nasuwa się jeszcze jedna, może nieco złośliwa myśl. Czyżby prawnicy i urzędnicy nie komplikowali przepisów, by stać się niezastąpionymi w ich interpretacji? Ale to już temat na zupełnie inną opowieść... Może to komplikowanie sobie życia codziennego jest znacznie szerszym problemem niż hydraulika i urządzenia AGD?

16.05.2025

8. edycja Olsztyn Street Art Garden czyli malowanie i jednocześnie pisanie wspólnego e-booka ze wspomaganiem AI.

 

Przestrzeń publiczna nie musi być brzydka. Może wypełnić się ładnymi i mądrymi opowieściami. Uliczny i toaletowy street art to często słowa wypisywane na ścianach i płotach. Czasem dowcipne, czasem refleksyjne, najczęściej zaś agresywne, wulgarne, z niecenzuralnymi słowami. Jakaś próba ekspresji i zaspokajanie poczucia sprawstwa. Ktoś chce coś zmienić, na coś wrócić uwagę, coś wykrzyczeć, najczęściej w pośpiechu. Chciałoby się coś, ale czasem nie starcza ani talentu ani umiejętności. Można się jednak nauczyć a wtedy i sprawstwo pełniejsze i przekaz donośniejszy. Uczyć się najlepiej zespołowo, we współpracy. I to nie tylko z innymi ludźmi lecz i ze sztuczną inteligencją. Tak, wiem, zabrzmiało to zaskakująco. Społeczność hybrydowa – ludzko-nieludzka, analogowo-internetowa czasami znajduje swoje ucieleśnienie i swoją realizację. I niebawem znowu będzie na to okazja..

Zapraszam na mocno hybrydowy (zblendowany) street art. Ósmy już Piknik Olsztyn Street Art Garden odbędzie się 31 maja 2025 r. na terenie Arki (róg ul. Niepodległości i Kościuszki) od godziny 11.00 do 15.00. Pośród wielu aktywności (szczegóły niebawem) odbędzie się malowanie na czymś kamiennym lub ceramicznym z recyklingu. Tak jak zawsze. Ale tym razem dodatkowo zbudujemy wieloautorską opowieść, zebraną w e-booku. Przemówimy nie tylko obrazem ale i słowem. Może nawet podcastem lub wideo-rolką? Taki street art epoki postpiśmiennej. A ona, ta epoka, właśnie nastaje i wyłania się z ewolucyjnych procesów. 

Tematem wiodącym malowania i tworzonej opowieści jest przyroda i związane z nią mity, legendy, a także prawdziwe, przyrodnicze opowieści. O tym, co można spotkać w Parku Centralnym w Olsztynie, co w rzece Łynie lub na podwórkach miejskiej dżungli. Bądźcie spostrzegawczy i uważni. Wtedy dostrzeżecie ten świat mały, nieśmiały, cichy. I o nim opowiecie. Farbami i słowem.

Co dalej? Zrobimy wystawę prac w parku lub na terenie Arki oraz online, np. na Wakelet i Facebooku (będzie dedykowany event). Ale to nie wszystko. Uczestnicy dostaną do ręki papierową ściągę i instrukcję by wspólnie z algorytmami AI napisać opowieści. Ilustracją do każdej opowieści będzie praca powstała w czasie streetartowego pikniku. Można będzie tylko malować lub tylko tworzyć opowieści. Albo jedno i drugie, co jest najbardziej pożądane. Można również dołączyć online, gdziekolwiek będziesz i tworzyć opowieści do prac, które powstaną w czasie tego streetartowego malowania. Pomalowany kamień, płytka ceramiczna, słoik czy butelka będzie rekwizytem do opowieści. Wszystkie opowieści, po drobnej obróbce reakcyjnej, zbierzemy we wspólnym e-booku. I go bezpłatnie udostępnimy w internecie. Ilustrowany e-book o przyrodzie i podwórkach Olsztyna. Chyba, że ktoś zechce wydać także w formie papierowej. To też będzie można. Taki trochę nowe, hybrydowy streetart, widoczny z ulicy i przez ekran telefonu, tabletu czy komputera. W ten sposób nasza ulica znacznie się poszerzy i będzie widoczna z każdego miejsca zna Ziemi. 

Szykujcie materiały: poremontowe płytki ceramiczne (mogą być połamane), najlepiej matowe bo wtedy farba się lepiej trzyma, kamienie (te miejskie, walające się tu i tam), stare cegły lub dachówki ceramiczne. Farby, pędzle i doskonałą atmosferę zapewniają organizatorzy.

15.05.2025

Dlaczego uczę się tańczyć na starość czyli o przedmiotach w szkole

 

Będzie to opowieść o tańcu towarzyskim lecz mottem niniejszej wypowiedzi jest dylemat edukacyjny: osobne przedmioty czy tworzenie warunków do uczenia się? Dylemat, który często jest dyskutowany w debatach o edukacji, także w szerokich kręgach społecznych.

Zacznę od małego wyznania. Tuż przed emeryturą, razem z moją żoną, postanowiliśmy zrobić coś, o czym nigdy wcześniej nie myśleliśmy – zapisaliśmy się na kurs tańca towarzyskiego. Siedzę teraz, wspominam te pierwsze, nieco niezdarne kroki i zastanawiam się: dlaczego właściwie na starość zachciało mi się tańczyć? Przecież wesel w najbliższym czasie raczej nie planujemy, a o miejskich potańcówkach z muzyką taneczną i tańcem towarzyskim ani widu ani słychu. Czasem tylko słyszy się o potańcówka z tańcami ludowymi (folkowymi). Też bym się z przyjemnością wybrał a wcześniej nauczyłbym się tańczyć oberki, kujawiaki i inne zapomniane już tańce np. korowodowe. W dyskotekach z kolei jest dla mnie zdecydowanie za głośno i tam nie tańczy się tańców towarzyskich typu tango, walc, rumba, cza-cza, fokstrot. Czyli za głośno i ciągle to samo w stylu disco.

I wtedy wracają do mnie wspomnienia ze szkolnych lat. Ani w podstawówce, ani w liceum nie mieliśmy czegoś takiego jak lekcje tańca. Na studiach zresztą też nie. A teraz, z perspektywy czasu, widzę, że to umiejętność niezwykle przydatna, wręcz potrzebna, w życiu. Owszem, czytałem gdzieś, że dawno temu, może w wieku XIX lub pierwszej połowie wieku XX w liceach były lekcje tańca i szkolne potańcówki. Ale to już zamierzchła przeszłość.

W mojej podstawówce pamiętam jakieś tańczące Andrzejki czy zabawy szkolne karnawałowe, a w liceum była oczywiście studniówka a potem bal maturalny. To były te nieliczne sytuacje, kiedy wypadało umieć się poruszać na parkiecie (zazwyczaj w sali gimnastycznej, bo tylko ona nadawała sie na takie okoliczności). Ale gdzie się tego nauczyć? Na domówkach (wtedy nazywaliśmy je prywatkami), podpatrując kolegów i koleżanki z klasy lub podwórka, często ucząc się od siebie nawzajem. Edukacja rówieśnicza i całkowicie pozaszkolna. Pamiętam swój stres, kiedy jako trzecioklasista zostałem zaproszony na studniówkę starszych roczników. Nie umiałem tańczyć! Szybkie, nerwowe lekcje w szkolnej grupie, trochę ćwiczeń w domu… Jakoś to wyszło, ale z pewnością nie był to mój popisowy wieczór. Była bardzo stresująca a przecież taniec towarzyski powinien być przyjemnością. Podpieranie ścian w czasie różnorodnych zabaw i potańcówek nie należy do przyjemności. Wyszedłem z mocnym postanowieniem, ż e trzeba się jakoś i gdzieś nauczyć tańczyć.

Prawdziwą szkołą tańca były dla mnie rodzinne wesela, wiejskie zabawy, a później studenckie dyskoteki w klubach. Tam, podpatrując innych i nieustannie próbując, czegoś się nauczyłem. I muszę przyznać, ta umiejętność wielokrotnie przydała mi się w życiu. Ale zawsze czułem, że mogłoby być lepiej, że solidne podstawy z pewnością ułatwiłyby sprawę. Czy to oznacza, że powinniśmy domagać się specjalnych lekcji tańca w szkole? Nowy przedmiot w przeładowanym już programie?

Takie myślenie, moim zdaniem, wpisuje się w pewien schemat: jeśli czegoś brakuje, stwórzmy osobny przedmiot. Potrzebny patriotyzm? Lekcje patriotyzmu. Potrzebna wiedza o finansach? Kolejny przedmiot. To trochę jak dzielenie całości na osobne przegródki, zamiast spojrzeć na edukację holistycznie. Przecież w szkole nauczyciele uczą patriotyzmu na swoich lekcjach. Podobnie z edukacja zdrowotną, ekonomiczną itd. A przynajmniej mogą.

Nauka nie ogranicza sie tylko do szkolnych przedmiotów. Możemy uczyć się od siebie nawzajem, uczeń od ucznia, student od studenta. Warunkiem jest jednak, aby w szkole stwarzano ku temu odpowiednie okazje. Zatem, moim zdaniem, nie chodzi o nowy przedmiot, lecz o tworzenie warunków do uczenia się, tworzenie przestrzeni i sytuacji do uczenia się. Przedmioty wiążą się z nauczaniem - sytuacje i przestrzeń - z uczeniem się. Czy nie można by na przykład na lekcjach wychowania fizycznego znaleźć przestrzeń na tego typu aktywności? Przecież ja z żoną zapisaliśmy się na kurs tańca by mieć trochę ruchu, potrzebnego nam dla zdrowia. Taniec to aktywność fizyczna i to różnych mięśni. Wysiłek, który sprawia przyjemność i ma sens społeczny. 

Szkoła może (i powinna) tworzyć sytuacje, w których uczniowie mogą się uczyć – nie tylko być nauczani. Bez ocen, bez klasyfikacji, w sposób naturalny. Bo czy za patriotyzm stawiać oceny? A jak to w ogóle zmierzyć,? A za umiejętność tańca? Jak ocenić grację, rytm, partnerowanie?

Jak ja nauczyłem się posługiwać mapą i kompasem? W harcerstwie. Owszem, były zbiórki w szkole, ale nie w ramach planowanych lekcji. Były spotkania pozaszkolne, obozy letnie, rajdy, wyprawy. To były sytuacje, w których uczyliśmy się naturalnie, w grupie, bez presji ocen.

Szkoła to nie tylko oceny i program nauczania. To przede wszystkim społeczność i okazja do wszechstronnego rozwoju. A my uczymy się przez całe życie. Dowodem na to jest mój kurs tańca tuż przed emeryturą. W naszej grupie są ludzie w różnym wieku, z różnymi motywacjami. Jedni przygotowują się do własnego wesela, inni chcą dobrze wypaść na rodzinnych uroczystościach, a jeszcze inni, tak jak my z żoną, po prostu dla ruchu i zdrowia. Lub dla radości uczenia sie i doskonalenia samego w sobie.

Czy wykorzystam kiedykolwiek te nowo nabyte umiejętności taneczne? Bardzo bym chciał. Przydałyby się miejskie potańcówki, miejsca, gdzie można potańczyć w rytmach walca, rumby czy tanga. Potrzebna jest nam integracja społeczna, bo chęć spotykania się i wspólnego spędzania czasu na pewno istnieje. I wzmacnia więzy społeczne. A głośne kluby z muzyką pop nie zaspokajają tej potrzeby.

Dlatego uważam, że zamiast tworzyć kolejne, odrębne przedmioty, szkoła powinna skupić się na tworzeniu różnorodnych sytuacji, w których uczniowie mogą naturalnie nabywać cenne umiejętności społeczne i życiowe – takie jak właśnie taniec towarzyski. Nie chodzi o ocenianie każdego kroku, ale o danie szansy na doświadczenie, na wspólną aktywność, na uczenie się od siebie nawzajem. Bo prawdziwa nauka często odbywa się poza sztywnymi ramami planu lekcji, w interakcji z innymi i w odpowiedzi na realne potrzeby. A taniec, jak się okazuje, jest jedną z tych potrzeb, niezależnie od wieku.

Często słyszymy wypowiedzi, ze wielu ważnych rzeczy w życiu codziennym, nie uczymy sie w szkole, np. wypełniania PITów czy rocznych zeznań podatkowych. Czy to powód by wprowadzać kolejne przedmioty do i tak przeładowanego programu nauczania? Może same podstawy programowe powinny inaczej wyglądać i umożliwiać nauczycielom większa swobodę w doborze treści i form kształcenia. Zza ministerialnego biurka trudno dobrze zaplanować, czy w szkole w Karwosiekach-Cholewicach to powinien być kurs tańca czy rajd terenowy z mapą i kompasem. Po prostu zaufać kompetencjom nauczycieli. I ich wyczuciu lokalnych potrzeb i kontekstu sytuacji. 

14.05.2025

Monteniada 2025 czyli kawiarnia naukowa w plenerze

 

Pamiętam nasze kawiarnie naukowe w przytulnych zakątkach olsztyńskiej Starówki, organizowane wiele lat temu. Celowo wybieraliśmy pozauniwersyteckie przestrzenie by pełniej realizować ideę uniwersytetu otwartego. Pamiętam też wyjazdowe spotkania, wnoszące powiew ciekawości do różnych wsi i miasteczek Warmii i Mazur. W intencji miał to być uniwersytet odwary nie tylko z nazwy warmiński i mazurski lecz także z praktycznego działania i głębokiego osadzenia w społecznościach lokalnych. 

Cieszy mnie, że idea popularyzacji wiedzy w nieformalnej atmosferze kwitnie. Dlatego z wielką radością dołączyłem do pikniku historyczno-naukowego Monteniada, zorganizowanego przez Towarzystwo Naukowe Pruthenia.

Kawiarnia naukowa w plenerze ma w sobie coś z dawnych, wspólnych prac – społecznego łuskania fasoli czy darcia pierza. To aktywności, które same w sobie mogą wydawać się żmudne i nużące, wymagające czasu i cierpliwości. Jednak w towarzystwie innych ludzi zyskują zupełnie nowy wymiar. Stają się okazją do rozmów, wymiany myśli i budowania wspólnoty. Żmudne czynności, wymagające czasu. Proste działania, przy których łatwo jest się nudzić i nużyć. Chyba, że robi sie to z innymi ludźmi. Wtedy jest towarzystwo i okazja do rozmów. Kiedyś były to spotkania osadzone w kulturze agrarnej. W czasach społeczeństwa wiedzy brakuje nam takich społecznych spotkań wiec wymyślamy całkiem nowe. Już nie o znaczeniu użytkowym a przede wszystkim społecznym i edukacyjnym. Homo sapiens to gatunek społeczny. Chcemy być ze sobą by poznawać świat i uczyć się rozumienia róznych kontekstów i zachodzących procesów. W czasie takich spotkań głębiej się ukorzeniami kulturowo. 

Podobnie jest z przeżywaniem historii, z próbą zanurzenia się w świat dawnych pokoleń i ich codzienności. Podczas Monteniady będziemy mieli wyjątkową szansę na takie doświadczanie. Specjaliści nie tylko opowiedzą o pruskiej kulturze, ale przede wszystkim zachęcą do aktywnego uczestnictwa. Będzie można spróbować swoich sił w tradycyjnym rękodziele, poczuć zapach pieczonych podpłomyków, a także dać upust swojej kreatywności podczas warsztatów artystycznych, takich jak malowanie na starych dachówkach.

Właśnie te stare dachówki stają się płótnem dla naszej wyobraźni podczas warsztatu "Pruskie Światy i Zaświaty na dachówkach i kamieniach" prowadzonym przez Annę Wojszel i z moim współdziałaniem. Choć same dachówki nie są staropruskie, to wzornictwo, które na nich powstanie, będzie czerpało inspirację z bogatego dziedzictwa tej kultury. To intrygujące połączenie dawnej symboliki z materialnym świadectwem współczesności. Ja oczywiście wniosę element przyrodniczy i entomologiczny. Nie chodzi o wierne odtworzenie dawnego rękodzieła Prusów na glinianych garnkach. Chodzi o przetworzenie i nawiązanie, o połączenie dwóch światów, tego dawnego z zaświatów niemalże, z tym współczesnym, istniejącym już w zupełnie innym kontekście społecznych, technologicznym i kulturowym. 

Jaka wartość płynie z takich spotkań? Przede wszystkim doświadczanie i czas na refleksję. W zgiełku codzienności rzadko mamy okazję, by na chwilę się zatrzymać, pomyśleć, posłuchać. Na Monteniadzie będzie można zarówno milczeć, chłonąc atmosferę miejsca, jak i słuchać fascynujących opowieści, a także dzielić się swoimi spostrzeżeniami i zadawać pytania. Będzie można tworzyć własne opowieści, przesycone dawną historią i własną kreatywnością. 

Będzie można wziąć udział w warsztacie "Prussia Design & Skin" z Wojciechem Grabowskim, odkrywając unikalne wzory i zdobienia charakterystyczne dla pruskiej kultury. Dla tych, którzy lubią manualne wyzwania, Ewa Macińska poprowadzi zajęcia "Coś pruskiego w modelinie? Zabawa w dekorowanie medalionów". A miłośnicy historii i opowieści z pewnością nie przegapią spotkania z dr Aliną Kuzborską podczas "Opowieści z Krainy Kamieni (Stablack)", gdzie poznamy romantyczne losy Herkusa Monte i skosztujemy pruskiej herbatki przygotowanej przez Alicję Dobrosielską.

Monteniada to więcej niż tylko piknik – to plenerowa lekcja historii, to przestrzeń do interakcji i wymiany myśli, to powrót do idei kawiarni naukowej, w której wiedza staje się dostępna i fascynująca dla każdego. Już nie mogę się doczekać tego spotkania 18 maja 2025 roku w Olsztynie, w Lesie Miejskim - Osadzie Sundythen (w godzinach 11:00-15:00). Dawna wieś Sędyty istnieje już tylko w zaświatach... i naszej pamięci. 

Zabierzcie koce, dobry humor i ciekawość świata – do zobaczenia! 


13.05.2025

Bobry w mieście i na polach - dobrodziejstwo czy szkody?

Gdzieś w Olsztynie, nad rzeką Łyną.


W ostatnich tygodniach kilkakrotnie wypowiadałem się w mediach o bobrach. Bo pytano nie tylko o bobry ale i o suszę. A jedno z drugim ma wiele wspólnego. W mediach coraz częściej słyszymy alarmujące informacje o wysychaniu mazurskich jezior. Obniża się poziom wód powierzchniowych. W wielu jeziorach obecnie lustro wody jest niżej o około pół metra. Nie zwracamy uwagi na setki wyschniętych, małych śródpolnych zbiorników wodnych. Dopiero wysychające jeziora pobudzają naszą uwagę. Martwią się żeglarze, bo trudniej żeglować a niektóre szlaki stają się niedostępne. Martwią się samorządy. bo cofająca się linia brzegowa czyni istniejąca infrastrukturę rekreacyjną, w postaci pomostów, nieprzydatną. Są to wymierne straty w turystyce. Ale większe straty sa w przyrodzie i rolnictwie.

Narasta susza hydrologiczna i rolnicza. Spodziewać się możemy sporych strat w produkcji rolnej i pogłębiającego się braku dostępu do czystej wódy pitnej. To odczujemy w kranach. Co jak co, ale wody w naszym regionie nigdy nie brakowało i nikt się nią nie martwił. Aż do teraz. W sumie obecna sytuacja nie jest ani zaskoczeniem ani nie pojawiła sie nagle. Wszystkie sygnały ostrzegawcze były jednak lekceważone. Bo wiadomo, jakoś to będzie i ci ekoterroryści nie będą nam zawracać gitary... Kto by ich tam słuchał!

I w tym kontekście chciałbym zabrać czytelników w podróż do świata niezwykłych inżynierów, którzy bez planów i pozwoleń budują tamy, tworzą oazy życia i stają się naszymi sprzymierzeńcami w walce z narastającym problemem suszy. Mam na myśli o bobry.

Pamiętam jak w czasach, gdy byłem małym chłopcem, bobry w Polsce były rzadkością. Gatunek otoczony został szczególną ochroną, i dopiero powoli odbudowywał swoją populację po latach nieobecności. Niegdyś gatunek liczny został przez człowieka wytępiony i wyrugowany z większości terenów. Niemniej w drugiej połowie XX wieku, spotkanie jakiegokolwiek śladu ich działalności – ogryzionego pnia, świeżych zgryzów – było prawdziwą i ekscytującą przygodą. Było sensacją, dostarczająca emocji. Częściej podziwiałem te pożyteczne zwierzęta na ilustracjach w książkach przyrodniczych lub programach telewizyjnych niż naocznie w naturalnym środowisku. Teraz widok bobrów i śladów ich żerowania spowszedniał. Mam je niedaleko domu, zarówno w rzece Łynie jak i na pobliskim mokradle - dawnym jeziorze Płociduga Mała. 

Jednak czas płynie, a ochrona przyrody przynosi wymierne efekty. Dziś bobrów w Polsce jest dużo. Zasiedliły niemal wszystkie dostępne siedliska, a ich obecność staje się coraz bardziej powszechna, niekiedy nawet w granicach miast. I bardzo dobrze! Nie trzeba jechać gdzieś do rezerwatu czy parku narodowego by spotkać bobra. Ale nie tylko o emocje przyrodnicze chodzi. 

Bobry, ci ziemnowodni roślinożercy, budują tamy, tworząc malownicze spiętrzenia wody. Przekształcają środowisko tak jak człowiek. Owszem, niekiedy ich apetyt na drzewa i krzewy może powodować lokalne konflikty, a przewrócone pnie mogą budzić niepokój. Ale spójrzmy na to z szerszej perspektywy. To, co dla nas bywa drobną niedogodnością, dla krajobrazu jest bezcennym darem. Przybywa martwego drewna. A jest to siedlisko dla wielu ważnych i rzadkich bezkręgowców. Jest to także forma sekwestracji węgla (magazynowanie węgla poza atmosferą), tak ważna w czasach nadmiaru dwutlenku węgla w atmosferze. I najważniejsze – bobrowe tamy zatrzymują wodę na małych ciekach wodnych, różnych rowach melioracyjnych, strumykach i rzeczkach. To za sprawą bobrów osuszone jezioro Płociduga Mała ponownie wypełniła sie wodą, słychać tu ptaka baka, powoli powracają płazy. 

W obliczu kolejnego roku dotkliwej suszy hydrologicznej i rolniczej, kiedy z niepokojem patrzymy na wysychające jeziora, rzeki i pola, działalność bobrów nabiera kluczowego znaczenia. Te niezmordowane zwierzęta robią to, czego nam często brakuje – zatrzymują wodę w krajobrazie. Tam, gdzie my musimy planować, wnioskować o dotacje i z trudem realizować kosztowne projekty retencyjne, bobry po prostu działają. I nie potrzebują energochłonnego betonu. Spiętrzają wodę instynktownie, tam gdzie tylko mogą. A zwłaszcza obecnie ich działalność retencyjna jest niezwykle potrzebna.

Dzięki nim, mniej cennej wody bezpowrotnie ucieka rzekami do morza. Ich stawy działają jak naturalne gąbki, magazynując wodę w okresach jej nadmiaru i oddając ją stopniowo, łagodząc skutki suszy. Tworzone przez nie rozlewiska zwiększają wilgotność gleby, podnoszą poziom wód gruntowych i stanowią oazy dla wielu innych wodno-błotnych gatunków roślin i zwierząt.

Można śmiało powiedzieć, że bobry, zupełnie za darmo, wykonują dla nas ogromną pracę w zakresie naturalnej retencji wody. Ich działalność jest dla człowieka cennym wsparciem w walce z suszą i degradacją środowiska. Czy nie powinniśmy spojrzeć na te zwierzęta z większym uznaniem? Może zamiast narzekać na ich działalność, powinniśmy docenić ich wkład w ochronę naszego krajobrazu i rolnictwa? Może nadszedł czas, by symbolicznie odznaczyć bobry orderem za zasługi w ratowaniu naszej cennej wody?

Cieszmy się z ich obecności. Nawet w krajobrazie rolniczym możliwa jest dobra współegzystencja z bobrami. Tylko musimy sie nauczyć dobrze z nimi współżyć. Jak w judo, zamiast zwalczać, wykorzystać siły przyrody.   

poszerzona wersja felietonu dla Radia Olsztyn.

Zebrane felietony Radiowe (niektórych brakuje, trzeba zajrzeć do zbiorczego zestawienia felietonów): https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-stanislawa-czachorowskiego/01778309

9.05.2025

Zaskakujący efekt malowania pokrywek

Pokrywki w czasie malowania w Olsztynie, czas suszenia, wystawa ad hock
 
Działo się to rok temu, w czasie olsztyńskiego pikniku street art garden. Ale i w Lublinie i we Francji także. Bo można być razem, mimo ze dzieli duża odległość. Wtedy spotkaliśmy się pod przewodnim hasłem "Wszystkie nuty Fryderyka Chopina i litery George Sand". Inspiracją był rok Chopena. I wieloletnia współpraca z Francją. W trzech miejscach prawie jednocześnie, 25 maja (sobota) i 2 czerwca (niedziela) 2024, malowalismyy na starych nakrętkach (pokrywkach) od słoików. Malowaliśmy w kontakcie bezpośrednim lecz jednocześnie byliśmy w kontakcie internetowym na Facebooku. Z naszego malowania powstała nieoczekiwana całość. Z pojedynczych, indywidualnych prac wyłoniła się nowa jakość (całość). Tak jak muzyka z pojedynczych nut, tak jak powieść z pojedynczych słów.  Dzieło wieloautorskie powstałe we współpracy. Każdy malował na pokrywce to, co chciał. To. co mu się kojarzy z Polską i Francją, z Fryderykiem Chopinem i George Sand. 

Udało się nam wspólnie online, metodami chałupniczymi. bo ważny jest pomysł i chęć współpracy Więcej informacji o tym malowaniu i wystawach poplenerowych zebraliśmy na Wakelecie. Tworzyliśmy przyszłość i nowy uniwersytet, mimo że z dala od sal wykładowych, bez tóg i biretów. Opowiemy o tym także w Gdańsku w czasie konferencji dydaktyki akademickiej Ideatorium 2025. Chcemy pokazać jak od działań prostych, przejść do bardziej zaawansowanych w postaci łączonych zajęć (online w kilku ośrodkach). Bo zeszłoroczne malowanie było treningiem, testowaniem możliwości. Poszukamy jeszcze szerszej wspołpracy i znowu... coś zmalujemy. Bo ważna jest współpraca i relacje, także w kontekstach akademickich i wspołpracy z otoczeniem uczelni wyższych. W taki sposób oswajamy zajęcia hybrydowe i zajęcia poza murami szkoły. 

W ubiegłym roku, jako uzasadnienie malowania, pisałem o 6 razy dlaczego:

Dlaczego zbiorowo razem i online i w różnych miejscach?

Wcześniej malowaliśmy wspólnie na obrazie Nasze Niebo Kopernika, na urodziny Mikołaja Kopernika (zobacz szczegóły: http://uwmfm.pl/news/126/czytaj/10834/nasze-niebo-kopernika-w-kortowie-powstaje-obraz-na-urodziny-astronoma.html wydarzenie na FB https://fb.me/e/2ej9VRfbT. tekst https://artystycznarezerwa.blogspot.com/2023/01/nasze-niebo-kopernika-zaczynamy.html ). W 2024 roku pomalowaliśmy stare pokrywki, w nawiązaniu do europejskich działań na rzecz zrównoważonego rozwoju. Człowiek jest gatunkiem społecznym, lubimy być w relacjach z innymi i robić coś razem. Tym czymś może być sztuka i streetart. Niczym wspólne darcie pierza, łuskanie fasoli czy międlenie lnu. Spotykamy się, by być w relacjach, rozmawiać, poznawać się, tworzyć. A że nie zawsze możemy być razem, to łączyliśmy się online. Technologia ułatwia współpracę i tworzenie więzi społecznych. Chcemy to wykorzystać kolejny raz. Być razem choć w różnych miejscach. Kontakt bezpośredni uzupełniliśmy kontaktem zdalnym. Wspólne wartości europejskie, wspólne dzieło. Piknikowi z malowaniem towarzyszyła muzyka i literatura. Sztuka i wspólne działanie łączy. Celem takich spotkań jest także integracja społeczne, rodzinna, jak to na pikniku. Jednocześnie wykorzystaliśmy okaże by edukować dla rozwoju zrównoważonego. Byliśmy razem w kilku miejsca ale i na Facebooku oraz w innych formach transmisji. Byliśmy w Olsztynie, Lublinie, Châteauroux.

Dlaczego malowaliśmy stare pokrywki?

Stare, przeznaczone na wyrzucenie, niepotrzebne. Upcycling to przywracanie pozornie niepotrzebnym już rzeczom wartości i wydłużanie okresu ich użytkowania. Rozwój zrównoważony nie zna granic, to nasza wspólna sprawa, polska, francuska, europejska, ogólnoświatowa. Przy okazji opowiadaliśmy o Chopinie, Sand, o muzyce, pisarstwie i o współczesnych problemach z nadmierną konsumpcją, o nadmiarze śmieci i konieczności pełniejszego recyklingu. Uniwersalne wartości dla całej Ziemi, dla wszystkich narodów, dla wszystkich miejsc. A dodatkowo chcieliśmy uhonorować naszą wieloletnią francusko-polską współpracę.

Dlaczego Fryderyk Chopin i George Sand?

Bo pomysł narodził się w Olsztynie, w czasie spotkania na olsztyńskiej Starówce, gdy Magda Peroteau przywiozła i przekazała mi jubileuszowe wydanie monografii o Stowarzyszeniu Francja Polska z Châteauroux. Było wiele wspomnień z wieloletniej współpracy między Olsztynem a Châteauroux, wspomnień z wielu wyjazdów studyjnych do Francji i do Polski. A przy kawie i smacznym ciastku zastanawialiśmy się nad tym, co by można wspólnie zrobić w najbliższym czasie. By nie generować kosztów wymyśliliśmy wspólne malowanie, symultanicznie w dwóch miejscach i łączności online, by dzięki technologii być jednak razem, podać sobie ręce niczym przez portal czasu i miejsca. Zastanawiałem się jak to zrobić. I tu dołączyła Anna Wojszel ze swoimi pomysłami i obietnicą, że wymyśli jak połączyć pomalowane pokrywki w jedną całość Potem, w rozmowie o arteterapii z dr Małgorzatą Gorzel z Lublina, do współpracy włączyliśmy Lublin i uczelnię: Akademia Nauk Stosowanych Wincentego Pola w Lublinie. Uzyskaliśmy akceptację od prof. dr hab. Jerzego Jaroszewskiego prorektora ds. polityki naukowej i badań (UWM) o włączeniu malowania w obchody 25-lecia UWM w Olsztynie. Historia się rozwija. Nawet po roku od hybrydowego spotkania.

Wcześniej malowaliśmy zbiorowo Nasze Niebo Kopernika. Bo Kopernik znakomicie łączy się z Olsztynem. A co/kto połączyłby Francję i Polskę? Oczywiście Fryderyk Chopin i George Sand, muzyka i literatura, uniwersalne elementy kultury. My do tego dołączamy sztuki plastyczne i akcje animacji społecznych. W czasie wizyt we Francji odwiedzaliśmy Nohant-Vic i ślady po Chopinie oraz Sand.

Dlaczego w ramach 25-lecia UWM?

Bo była wieloletnia współpraca z innymi uczelniami ale i stowarzyszeniami i organizacjami pozarządowymi, z szeroko rozumianym otoczeniem społeczno-gospodarczym. W tym ze Stowarzyszaniem Francja-Polska. W tym czasie powstała także Grupa A*R*T i nawiązała się współpraca z wieloma instytucjami i organizacjami pozarządowymi, realizowaliśmy wiele projektów. Malując poza murami uczelni symbolicznie chcemy pokazać szeroką współpracę i to, że jesteśmy z tego miejsca, z Warmii i Mazur, głęboko osadzeni nie tylko w historii ale i społecznościach lokalnych. 

Dlaczego w ramach Olsztyn Street Art Garden?

Bo to cykliczne, coroczne spotkanie. I chcemy by sztuka docierała do wielu osób, tak jak muzyka czy literatura. Sztuka tworzona razem. I przeżywana razem. Człowiek jest istotą społeczną. Sztuka może być tworzona i odbierana społecznie, grupowo i w przestrzeni publicznej. W czasie Olsztyn Street Art Garden zawsze jest więcej różnych aktywności. A malowanie pokrywek w 2024 było jedną z nich. Razem można więcej.

W tym roku będzie już ósma edycja Olsztyn Street Art Garden. Nie zabraknie malowania i snucia opowieści. 
 

Wystawa poplenerowa w Lublinie.

Wystawa poplenerowa w Châteauroux.