28.09.2020

Moja osobista historia



Gdy byłem młodym chłopcem to chciałem polecieć na Marsa z wyprawą badawczą szukać życia i zakładać nową cywilizację. Okazało się, że urodziłem się za wcześnie i nie w tym kraju co trzeba. Na wszelki wypadek poszedłem na studia biologiczne. 

Chciałem zostać nauczycielem, ale jakoś tak wyszło przypadkiem, że zostałem na uczelni naukowcem. Zacząłem badać chruściki, takie owady wodne. Bo akurat w pierwszych próbach ze źródeł rzeki Łyny nie było jętek, którymi chciałem się zająć. Jednocześnie jestem nauczycielem akademickim. Odkrywam tajemnice życia, nie na Marsie ale w rzece i jeziorze. I w głowach studentów.

Chodzę na spacery do lasu i zbieram wyrzucone butelki. Maluję i rozdaję znajomym i nieznajomym. Aha, jeszcze uczę mówić kamienie i stare dachówki. W ten sposób spełniam się jako nauczyciel.

*   *   *

To jest moja praca domowa. Można powiedzieć, że takie kolokwium, wejściówka. Bym mógł uczestniczyć w zajęciach. No cóż, człowiek uczy się całe życie i ciągle dostaje prace domowe, pisze klasówki, wzywany jest do tablicy. 

Za jakiś czas okaże się, czy mnie wpuszczą na te zajęcia i czego się tam nauczę. Może Wam opowiem. Albo opiszę. 

25.09.2020

Zazmienić - czy i jakie zmiany edukacyjne mogą zajść na uczelniach by wspierać edukację?



Słowo "zazmienić" nie jest błędem. Użyte zostało celowo, jako neologizm opisujący nowe zjawisko. To coś więcej niż zmiana jako taka. To próba nazwania dojrzenia do zmian, zauważenia konieczności i celowe tworzenie nowego środowiska edukacyjnego. Wymagać to będzie wielu zmian na uniwersytetach, w tym przestawienie priorytetów i wprowadzenie innego systemu ewaluacji. 

Żyjemy w czasach trzeciej rewolucji technologicznej i bardzo głębokich zmian społecznych, w czasach szybkiej ewolucji komunikacji i kontaktów oraz bardzo szybko powiększającej się pamięci zewnętrznej. Zdalne nauczanie, na które powszechnie przeszły szkoły i uczelnie w czasie epidemii Covid-19, uzmysłowiło nam jak bardzo zmieniły się sposoby komunikacji i kanały przekazywania wiedzy. Środowisko edukacyjne ulega dużym zmianom a szkoły i nauczyciele potrzebują sensownego wsparcia. Czy na uniwersytetach dostrzeżemy te zachodzące procesy czy też skupimy się na własnych, tymczasowych problemach z rankingami, parametryzacją i punktozą aptecznie wyliczająca punkty za publikację, Z zatem pytanie dotyczy tego jak bardzo skupimy się na własnych karierach a jak bardzo na społecznej misji uniwersytetu i mądrym wspieraniu zachodzących zmian cywilizacyjnych. Czy wytworzymy know how (do czego jestesmy powołani) czy też społeczeństwo będzie "kupowało" "licencje" edukacyjne z innych krajów, z innych uniwersytetów. Innowacyjność czy "papuga" narodów? Chwila prawdy nadchodzi....

Pytanie tytułowe, wspierane neologizmem (bo nowe zjawiska wymagają nowych określeń), odnosi się do nowej roli uniwersytetów jako ważnego elementu systemu edukacji. Dotyczy pożądanych zmian na uniwersytetach w związku ze zdalną i hybrydową edukacją. Jest też pytaniem o współpracę ze szkołami w poszukiwaniu nowego, adekwatnego środowiska edukacyjnego. Uniwersytet jest miejscem eksperymentowania, odkrywania oraz tworzenia całkiem nowego środowiska edukacyjnego.

Przez tysiące lat ludzie uczyli się w bezpośrednim kontakcie, przez podpatrywanie i naśladowanie oraz poprzez komunikację słowną. Nauczanie zdalne narodziło się w momencie wynalezienia pisma, a w epoce przemysłowej, wraz z coraz tańszym drukiem, upowszechniło się i stworzyło szkołę jaką znamy: nauczyciele i podręczniki, profesorowie i biblioteki, powiązani z budynkiem. Jedno miejsce, kampus uniwersytecki, w którym znajdował się księgozbiór i nauczyciele-profesorowie. Centralizacja zasobów i pamięci zewnętrze, typowe dla epoki przemysłowej i fabryki.

Dzięki internetowi mamy dostęp do wiedzy i ludzi niezależnie od miejsca przebywania. Izolacja społeczna, związana z pandemią, dobitnie pokazała nam, że edukacja może funkcjonować zupełnie inaczej. A jeszcze wcześniej upowszechnienie się centrów nauki i pikników oraz festiwali naukowych, organizowanych w murach uniwersytetów, uświadomiły nam, że uczyć się można poza klasą. I przed monitorem. Szkoła staje się coraz bardziej rozproszona a nauczanie, dzięki technologii, staje się bardzo zindywidualizowane. Edukacja może być oderwana od budynku i klasy.

Wspieranie edukacji na uczelniach wyższych to nie tylko kształcenie nauczycieli ale także otwieranie laboratoriów i sal wykładowych na zupełnie nowy typ „studentów” oraz innego sposobu przekazywania wiedzy. Zdalna komunikacja poszerza te możliwości.

Czy na uniwersytetach dostrzegamy rewolucyjne zmiany w edukacji i czy świadomie w tym procesie uczestniczymy? Jakiej szkoły przyszłości, w tym uniwersytetu, można się spodziewać I jaką rolę odgrywać będzie nauczanie zdalne oraz hybrydowe? Procesy te wymagają dostrzeżenia, odkrycia oraz eksperymentów w celu wdrożenia. Lejtmotywem tych zmian jest fragmentacja, konektywizm i synergia. 

Na tytułowe pytanie chciałbym odpowiedzieć twierdząco i boję się odpowiedzieć przecząco. Jako przyrodnik liczę na procesy naturalne. Zmiana na pewno się dokona. Tylko czy my będziemy liderami czy raczej maruderami? Wolałbym to pierwsze. I dlatego zabieram publicznie głos. 

Z tymi pomysłami jadę na konferencję Inspir@cje 2020 

Zobacz wideorelację na portalu Edunews. Niżej notatki wizualne powstałem w czasie konferencji (synteza):

Autorka; Agata Baj

Autorka: Vitia Bartošová Hoffmann

18.09.2020

Łąka w mieście jako obiekt badawczy - ekologia ogólna i stosowana (kuluarowa przestrzeń do dyskusji)

 

Edukacja zdalna i hybrydowa rozwija się w najlepsze. Krok po kroku odkrywamy nowy ekosystem edukacyjny i uczymy się wykorzystywać możliwości komunikacji elektronicznej. Po wakacjach wracamy do zdalnej edukacji i zdalnej komunikacji. W ostatnich miesiącach uczestniczyłem już aktywnie w webinariach i wideokonferencjach, wykorzystujących sześć różnych różnych platform. Kilka było całkiem dla mnie nowych. Ale nawet te "stare" się zmieniły i trzeba od nowa uczyć się obsługi jak i wykorzystywania różnych funkcjonalności. Jednym słowem ciągle poznawanie i odkrywanie, 

Niezależnie od gotowych platform staram się wykorzystywać różne przestrzenie do komunikacji. Tak jak niniejszy blog i niniejszy wpis. Jest uzupełnieniem warsztatów realizowanych na platformie MS Teams. Jest jedną z kilku dodatkowych przestrzeni do dyskusji. Warsztaty odbędą się w przyszłym tygodniu ale już teraz muszę przygotowywać przestrzeń edukacyjną. Tak jak kiedyś przygotowywało się salę lekcyjną, przygotowywało pomoce dydaktyczne, ścierało tablicę by była czysta i gotowa itd. Teraz przygotowujemy przestrzeń edukacyjną. I trzeba się tego wszystkiego nauczyć.

Warsztaty pt. Łąka w mieście jako obiekt badawczy - ekologia ogólna i stosowana odbywać się będą w ramach  XLIX Międzynarodowego Seminarium Kół Naukowych w Olsztynie (24-25 września 2020). Tak jak każda konferencja planowana było "normalnie". W kwietniu lub maju, ze względu na Covid-19, została przełożona na wrzesień. Ale sytuacja się nie zmieniła i odbywa się zdalnie. Tak jak wiele innych konferencji naukowych. Całe środowisko naukowe uczy się nowej specyfiki spotkań on-line. Próbuje się różnych platform, różnych koncepcji i różnej organizacji. Ten świat dopiero odkrywamy i za jakiś czas pojawią się wypróbowane i dobre standardy. 

To jest przestrzeń dodatkowa do dyskusji z uczestnikami warsztatów. By mogli z pewnym opóźnieniem zabrać głos (jeśli zajdzie potrzeba). Bardzo ważnym elementem wszystkich konferencji naukowych były spotkania bezpośrednie i rozmowy kuluarowe. A jak ma się to odbywać zdalnie? 

Tematyka warsztatów: 

Skoro zmienia się klimat na Ziemi to można oczekiwać, że zmienił się i klimaks. A zatem następuje już sukcesja w wielu (jeśli nie wszystkich) ekosystemach biosfery. Przebudowa ekosystemów leśnych (już to obserwujemy w wielu regionach świata) potrwa długo, zanim wykształci się nowa biocenoza klimaksowa. Ale czy te zmiany szybciej i łatwiej zaobserwować można w zbiorowiskach trawistych, zielnych, bezdrzewnych? Cykle życiowe znajdujących się roślin trwają znacznie krócej. I jak reagują zgrupowania zwierząt, i innych organizmów na te zmiany? Mamy wielkoskalowy, naturalny eksperyment w przyrodzie. Co więcej, poletka doświadczalne są w zasięgu ręki.

Łąka miejska, trawnik, łąka kserotermiczna, łąka kwietna – to tylko niektóre określania na ekosystemy otwarte (niezadrzewione), znajdujące się w naszym najbliższym sąsiedztwie na terenach zabudowanych. Stanowią wygodny obiekt do badań podstawowych i stosowanych. Poza klimatem i uwarunkowaniami regionalnymi ważnym czynnikiem jest antropopresja. Ta również nie jest stała.

Jakie czynniki kształtują ekosystemy i jak przebiega sukcesja w nowych warunkach siedliskowych? Jak przebiega dyspersja w heterogennym środowisku i jak wykorzystać model wysp do modelowania zachodzących procesów? Jak rozprzestrzeniają się diaspory i propagule w środowisku antropogenicznym, zurbanizowanym, z zupełnie nowymi barierami i korytarzami ekologicznymi. Czy warto walczyć z gatunkami obcymi? Bo przecież w nowym klimaksie dawne gatunki mogą być... "nienaturalne". Wiele gatunków spotyka się ze sobą po raz pierwszy lub w nowych okolicznościach przyrody i antropopresji. Jak ekologicznie i ewolucyjnie przebiegają procesy konkurencji i koewolucji? Niezwykle ciekawy proces. 

W ekologii zostało jeszcze wiele do odkrycia na każdym poziomie (genetycznym, gatunkowym ekosystemowym). Mamy znakomita okazję wielkiego, naturalnego eksperymentu. Można testować rożne hipotezy i modele. 

Jak najefektywniej zarządzać terenami zielonymi w mieście i jak „uprawiać” łąkę w mieście? To wyzwanie dla działań aplikacyjnych i projektowych. Bo można wykorzystać wiedzę podstawową do najbardziej korzystnego kierowania antropogeniczną sukcesją i świadomą antropochorią, ułatwiającą dyspersję gatunków (bakterii, archeonów, protistów, grzybów, roślin i zwierząt).

O tym porozmawiamy w czasie warsztatów. Będzie okazja do prostych działań. Bo przy okazji odkrywać będziemy hybrydowe sposoby komunikacji. Oprócz komputera przyda się smartfon z mobilnym Internetem. 

Zapraszam na warsztaty i do dyskusji, w komentarzach pod tym postem.

Zapis wideo z fragmentu spotkania:

14.09.2020

Polak jednym z odkrywców potencjalnych śladów życia w chmurach Wenus

dr Janusz Pętkowski

Dlaczego szukamy życia poza Ziemią? Jest kilka powodów. Jednym z nich jest próba falsyfikacji i odpowiedzi na pytanie czy zjawisko życia biologicznego wynika z praw przyrody czy też jest niepowtarzalnym fenomenem i niewyobrażalnym przypadkiem. Udaje się znaleźć związki organiczne w kosmosie, udało się w laboratorium doprowadzić do samoistnej syntezy prostych związków organicznych. Ale jeszcze nie udało się w laboratorium powtórzyć abiogenezy. Skoro tak dużo jest gwiazd i planet we Wszechświecie, to dlaczego nie odkryliśmy jeszcze życia pozaziemskiego, dlaczego nie odwiedziły nas obce cywilizacje? Tu oczywiście pojawia się niewyartykułowane założenie, że życia rozwija się do form inteligentnych.

Nauka zmierza się z trudnymi problemami metodologicznymi - jak odkryć ślady życia na innych planetach. Najprościej byłoby wysłać ekipę badawczą. Ale na razie nie dysponujemy możliwościami technologicznymi. Pozostaje więc wykorzystywać metody na odległość oraz sondy. Ostatnie lata to próby poszukiwania śladów życia na Marsie. One absorbują uwagę naukowców i szerokich kręgów społecznych. 

Wenus nie budzi tak wielkich emocji, bo wydaje się, że warunki tam panujące uniemożliwiają obecność życia biologicznego. Z tym większym zaskoczeniem przeczytałem o najnowszych odkryciach Polaka,
dotyczących śladów życia w chmurach Wenus (odkrycie zespołowe, bo współcześnie nikt już sam nie pracuje). 

Niżej materiał prasowy otrzymany od:  dra Janusza Pętkowskiego oraz Science PR

– W chmurach Wenus odkryliśmy fosforowodór, gaz, który zgodnie z aktualną wiedzą, jest produkowany przez istoty żywe – mówi dr Janusz Pętkowski z Massachusetts Institute of Technology, bliski współpracownik prof. Sary Seager, znanej jako Indiana Jones astronomii. Polak jest członkiem międzynarodowej grupy badawczej, która na łamach Nature Astronomy informuje o naukowych podstawach na ślady istnienia życia pozaziemskiego.

Badania międzynarodowej grupy naukowców kierowanych przez prof. Jane Greaves z Uniwersytetu w Cardiff wskazują na to, że w pokrywie chmur Wenus istnieje fosforowodór. To gaz zawierający fosfor. Jest łatwopalny i toksyczny. Na Ziemi występuje w środowiskach beztlenowych, tj. w mokradłach i jelitach (zarówno zwierząt, jak i ludzi), gdzie jest produkowany przez bakterie, albo powstaje w produkcji przemysłowej.

Fosforowodór wykorzystujemy na co dzień w walce ze szkodnikami niszczącymi uprawy, tj. owadami czy gryzoniami. Podczas I wojny światowej był używany jako chemiczny środek bojowy – tłumaczy dr Janusz Pętkowski, astrobiolog, który od 5 lat pracuje naukowo w grupie badawczej prof. Sary Seager w Massachusetts Institute of Technology (MIT).

W dwudziestoosobowym zespole naukowców, którzy za sprawą publikacji w Nature Astronomy rozgrzali wyobraźnię ludzi na całym świecie, to właśnie Polak jest jednym z dwóch badaczy odpowiadających za badania właściwości chemicznych i biologicznych fosforowodoru. Wspólnie z dr. Williamem Bainsem, biochemikiem z MIT wykazali, że ziemski gaz może być sygnałem życia w kosmosie. Artykuł opisujący szczegółowo właściwości fosforowodowu przechodzi obecnie przez proces recenzji w redakcji czasopisma Astrobiology. 

Życie w chmurach piekielnej Wenus

W przeszłości Wenus była planetą, na której być może były rzeki, jeziora i oceany. Doszło tam jednak do katastrofy klimatycznej, w wyniku której przez setki milionów lat powierzchnia planety stawała się coraz bardziej wroga.

– Jeśli w przeszłości, w wenusjańskich oceanach, istniało życie, to możliwe, że udało mu się przetrwać katastrofalną zmianę klimatu i “uciec” w chmury. Tylko tam - wysoko w atmosferze, daleko od rozgrzanej powierzchni Wenus, panuje temperatura, która może sprzyjać życiu – tłumaczy Pętkowski.

Astrobiolog zaznacza jednak: – Odkrycie śladów fosforowodoru nie jest ostatecznym dowodem na istnienie życia pozaziemskiego. Taki dowód uzyskamy, gdy wyślemy statek kosmiczny na Wenus, „złapiemy” życie, a następnie zobaczymy je “gołym” okiem lub pod mikroskopem. Niezależnie jednak od tego, czy fosforowodór jest sygnałem życia czy nie, wykrycie tego gazu na Wenus jest odkryciem niezwykłym i oznacza przełom w badaniach nad planetami skalistymi typu ziemskiego, które znajdują się w naszym Układzie Słonecznym – mówi Pętkowski.

– Jeśli fosforowodór nie jest wytwarzany przez organizmy żywe, to musi być wytwarzany przez bardzo nietypową geologię planety lub bardzo nietypową chemię atmosfery - puentuje polski naukowiec.

Rosjanie i Amerykanie sondują Wenus

Jako pierwsi w historii na Wenus udali się Rosjanie. Radziecka sonda kosmiczna Venera 7 wylądowała na tej planecie w 1970 roku. Dotychczas na Wenus wylądowało już 40 statków kosmicznych i to na pewno nie koniec. W zeszłym roku przygotowania do wysłania kolejnej sondy na Wenus ogłosili Rosjanie. Zakusy na zorganizowanie wyprawy mają także prywatni inwestorzy. W sierpniu br. wysłanie sondy kosmicznej w stronę Wenus zapowiedział Peter Beck, założyciel amerykańskiej firmy Rocket Lab. Czy najnowsze odkrycie naukowców przyspieszy te plany?

Dr Janusz Pętkowski to astrobiolog, który od 5 lat pracuje jako badacz w Departamencie Nauk o Ziemi, Atmosferze i Planetach w Massachusetts Institute of Technology (MIT). Jego współpraca z prof. Sarą Seager rozpoczęła się jednak znacznie wcześniej, bo w 2013 roku, gdy Pętkowski przyjechał na MIT jako świeżo upieczony doktor biofizyki w ramach krótkiej wizyty naukowej. Wcześniej Pętkowski przez trzy lata pracował na Politechnice w Zurychu, gdzie realizował staż podoktorski. Polski naukowiec obronił doktorat z biofizyki na Uniwersytecie Virginia w USA. Jest absolwentem biotechnologii i biologii molekularnej na Wydziale Biologii UW. Dr Janusz Pętkowski jest jednym z członków założycieli Polskiego Towarzystwa Astrobiologicznego. Pochodzi z Warszawy.

Profesor Sara Seager jest kanadyjsko-amerykańską profesor planetologii i fizyki, zwanej „Indianą Jones astronomii” na MIT. Jest członkinią kanadyjskiego Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego oraz Narodowej Akademii Nauk Stanów Zjednoczonych.

Dwudziestoosobowy zespół naukowców pod kierunkiem prof. Jane Greaves z Uniwersytetu w Cardiff realizował badania przez ponad dwa lata (VI 2017-X 2019). Przedsięwzięcie zostało sfinansowane zarówno z pieniędzy publicznych, jak i prywatnych w ramach grantów od organizacji w USA i UK oraz grantu z programu Horyzont 2020. Ślady życia wykryto dzięki dwóm potężnym teleskopom udostępnionym przez firmy James Clerk Maxwell Telescope i Atacama Large Millimeter/submillimeter Array.

Wenus jest jedną z najbardziej tajemniczych planet naszego Układu Słonecznego. Temperatura na powierzchni Wenus jest niezwykle wysoka i wynosi ponad 465 stopni Celsjusza. Planeta jest pozbawiona wody. Ciśnienie na powierzchni Wenus jest ponad 90 razy większe niż na Ziemi. Atmosfera planety jest złożona prawie wyłącznie z dwutlenku węgla – 96.5% (3,5% to azot).

Wenus jest całkowicie pokryta chmurami. Chmury na Wenus nie są jednak złożone z kropelek ciekłej wody, tak jak na Ziemi, lecz z kropel ciekłego stężonego kwasu siarkowego z bardzo niewielkimi śladami wody. Pokrywa chmur znajduje się na wysokości około 48-60 km, czyli znacznie wyżej niż chmury w atmosferze ziemskiej. Temperatura w dolnych warstwach chmur sięga około 90 stopni Celsjusza, do 0 stopni w górnych warstwach chmur (zakres temperatur przyjazny dla życia). Ciśnienie atmosferyczne na wysokości pokrywy chmur na Wenus jest mniej więcej takie samo, jak na powierzchni Ziemi.




7 faktów o fosforowodorze

Z badań naukowców MIT, dr. Janusza Pętkowskiego, astrobiologa, i dr. Williama Bainsa, biochemika, które przechodzą właśnie proces recenzji w redakcji “Astrobiology”, wynika, że:

1. Nauka nie zna reakcji chemicznych i fotochemicznych między związkami chemicznymi w atmosferze (ani minerałami na powierzchni Wenus), które mogłyby prowadzić do powstania fosforowodoru. Niezależnie od tego, czy reakcja zachodziłaby w atmosferze, czy pod powierzchnią planety.

2. Krople kwasu siarkowego z których są zbudowane chmury Wenus nie są dobrym środowiskiem do produkcji fosforowodoru. Kwas siarkowy utlenia fosforowodór (niszczy go) zamiast produkować.

3. Wulkany wytwarzają jedynie śladowe ilości fosforowodoru, a nie takie, które naukowcy wykryli w atmosferze Wenus. Związek ten nie powstał również w wyniku trzęsień ziemi, bo na Wenus ich nie stwierdzono.

4. Fosforowodór nie mógł zostać przyniesiony na Wenus przez meteoryty i komety.

5. Wyładowania elektryczne w atmosferze Wenus (błyskawice, pioruny) nie są w stanie produkować wystarczających ilości fosforowodoru. Tylko śladowe ilości, które nie są wystarczające do wyjaśnienia ilości tego związku które wykryliśmy w atmosferze Wenus.

6. Wiatr słoneczny (naładowane cząstki emitowane przez Słońce) zatrzymuje się w górnych warstwach atmosfery - nie dochodzi do warstwy chmur, nie może brać udziału w tworzeniu fosforowodoru.

7. Fosforowodór może być produkowany przez jakieś kompletnie nieznane procesy fotochemiczne lub geologiczne, nie wiadomo, ale nie jest to prawdopodobne.

Publikacja jest dostępna w arXiv.org. To pierwsze otwarte repozytorium naukowe (powstało w 1991 roku), w którym swoje prace regularnie zamieszczają wybitni matematycy i fizycy. Wykorzystują serwis również jako miejsce, w którym prezentują swoje teksty przed publikacją. Dzięki recenzjom i komentarzom specjalistów z własnej dziedziny mogą udoskonalić swoją pracę. Prace można czytać i pobierać bezpośrednio ze strony arXiv.org, są one widoczne również w wyszukiwarkach naukowych, takich jak Google Scholar.

9.09.2020

Ulicznica czyli gadająca ceramika prosto ze śmietnika

Stara płytka ceramiczna, glazura. Została po remoncie mieszkania.
Widać nie niej poodbijane fragmenty.
Ustawiona na małej sztaludze, w mieszkaniu. Wyeksponowana.

Czy sztuka na ulicy (ulicznica), z angielska zwana street artem, jest gorsza od tej, pokazywanej w galeriach i muzeach? Bo nie trzeba płacić, nie trzeba kupować biletów? Bo nie jest starannie wyeksponowana, w pięknych ramach i eleganckim wnętrzu? I jest narażana na zniszczenie i wandalizm? Skoro nic nie kosztuje, to bezwartościowa? A miłość ile kosztuje? Miłości się nie kupuje. Chyba, że iluzję, surogat... Czy potrafimy docenić to, co za darmo i łatwo dostępne? Powietrze, którym oddychamy, krajobrazy, na które patrzymy, wodę, którą pijemy. W tym sztukę tworzoną i pokazywaną na ulicy. Za darmo, to nie znaczy, że uzyskane bez wysiłku. To właśnie ten trud nadaje sens i wartość.

Sztuka coraz częściej wychodzi na ulicę, przesiaduje na zapyziałych podwórkach, zagląda do pubów i restauracji, czasami zapuszcza się w dzikie miejsca. Narażona na wandalizm, fakt, ale niszczenie w imię niczego, w tym kraju jest coraz bardziej widoczne. Chcemy ten trend odwrócić. W odniesieniu do ludzkiego rękodzieła i dzikiej przyrody w mieście. 

Tytuł jest prowokacyjnie dwuznaczny. I jest to zamierzone. W sumie kobieta upadła, „ulicznica" też w jakimś stopniu jest "wyrzucona", "małowartościowa", "wybrakowana", gorszego sortu. Chcemy zmieniać środowisko by było przyjazne dla ludzi i dla przyrody. Takie tam filozoficzne rozmawianie lub milczenie w czasie malowania "śmieci". 

Streetartową akcją chcemy pokazać, że nie ma ludzi i rzeczy niepotrzebnych, że wszystkiemu i każdemu możemy przywrócić wartość i sens. Że można wyciągnąć ze śmietnika i w tym samym dostrzec wartość. Że można podnieść z ulicy czy ulicznego gruzowiska i przywrócić do wartościowego życia. Potrzebny jest tylko nasz społeczny, zbiorowy wysiłek. By przywrócić sens i znaczenie. Na początek zajmiemy się wyrzuconym gruzem ceramicznym. A głębszy sens, ta filozoficzna treść, oczywiście pozostanie w formie niedopowiedzenia. Skupimy się na recyklingu, reusingu, na upcyklingu. I problemie nadmiaru śmieci kultury nadmiernej konsumpcji.

Fot, Anna Mikita
Tak, konsumpcja i odzyskiwanie nie tylko dotyczy sztuki. Dotyczy i przyrody, przestrzeni wspólnej, wspólnego dobra. Poprzez ten piknik streetartowy będziemy chcieli włączyć się do szerzej dyskusji. Wspólne malowanie a potem uliczna wystawa ma być pretekstem do przemyśleń i dyskusji. Albo do refleksyjnego milczenia. Bo przy malowaniu oraz oglądaniu sztuki można milczeć. Wymownie lub refleksyjnie.

Sztuka jest przekazem treści przez emocje. Ale my uzupełniać będziemy przekazem słownym, pisanym itd., w przestrzeni publicznej, na blogach, na Facebooku, Instagramie, w internecie. Liczę, z przynajmniej część z tych naszych dyskusji przeniknie do mediów, a dalej do społeczeństwa. Chociaż do kilku osób. Jeszcze eventu nie ma... a już jest dyskusja. Na to liczyłem. Na efekt wydłużony. I pogłębiony. Dyskusję zaczynamy przez wspólne malowanie.


Kiedy i gdzie? W ramach jesiennego pikniku Olsztyn Street Art Garden  19 września 2020, w sobotę, razem z innymi aktywnościami na terenie Arki. Zobacz: Jesienny piknik Olsztyn Street Art Garden


Co się będzie działo na warsztatach z gadająca ceramiką?  (szczegóły na FB)

1. Przejdź się ulicą, poszukaj miejsc, gdzie są remonty i składowane są odpady poremontowe do wywiezienia. Wyszukaj 1-2 stare płytki ceramiczne (glazura podłogowa lub ścienna), mogą być połamane. Najlepsze są matowe bo farba się lepiej trzyma. Umyj i przyjdź z tym na warsztaty. Może być też stara dachówka lub cegła.

2. W czasie pikniku będziemy na tych starych płytkach (dachówkach, cegłach) malowali. Razem ze mną wspierać przy malowaniu będzie olsztyńska pisarka Anna Mikita i warmińska artystka Anna Wojszel oraz Rozalia Wojszel. Przykłady wcześniejszych tego typu akcji są na stronie: https://gadajacedachowki.blogspot.com/. Proponujemy motywy przyrodnicze (bioróżnorodność miasta): rośliny, grzyby, zwierzęta. Ale to Ty sam zdecydujesz co i jak namalujesz. Farby i pędzle zapewnimy.

3. Do każdej płytki (dachówki, cegły) uczestnik wybierze przygotowany wcześniej qr kod, linkujący do opowieści o przyrodzie (roślinach, ziołach, owadach, grzybach, ptakach, łąkach kwietnych, przyrodzie w mieście).

4. Płytki zostaną polakierowane i wraz z qr kodami (umieszczonymi na osobnych, małych skrawkach ceramiki) przyklejone do muru wokół Arki. Tak powstanie stała, plenerowa wystawa. Zwiedzający z telefonami komórkowymi będą mogli nie tylko obejrzeć powstałe prace ale i poczytać (wystarczy czytnik qr kodów w telefonie komórkowym). Lakierowanie prac i przyklejanie do muru z przyczyn technicznych odbędzie się po warsztatach 19 września (farba akrylowa musi dobrze wyschnąć by ją lakierować).

5. Wszyscy autorzy wraz ze swoimi pracami zostaną uwiecznieni na stronie https://gadajacedachowki.blogspot.com/ To będzie wirtualna wystawa, dostępna dla wszystkich w Internecie.


6. Zgłoszenia w na stronie oficjalnej pikniku https://www.facebook.com/events/606720203290361/

Zobacz fotorelację ze spotkania: https://www.facebook.com/media/set/?vanity=stanislaw.czachorowski&set=a.10221967456408875



SOBOTA, 19 WRZEŚNIA 2020 O 12:00 UTC+02 – 15:00 UTC+02

7.09.2020

Tajemnice Jeziora Płociduga - Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki 2020

Już od 23 września w ramach Olsztyńskich Dni Nauki i Sztuki 2020 zapraszamy na niezwykłą wycieczkę po dawnym jeziorze Płociduga (a w zasadzie Płocidupa - skąd i dlaczego taka dziwna, nieprzystojna nazwa? Wyjaśni się w trakcie).   

Ten wpis jest jak diaspora, która padła na ziemię. Pojawił się w maju, przeleżał w stanie szczątkowym kilka miesięcy. Był niczym w glebowym banku nasion. Niepozorna, maleńka, nic nie znacząca diaspora. Przyszedł wrzesień i przyszedł odpowiedni czas. Zaczyna kiełkować i  rozrastać się, powiększać znacząco. I niebawem zakwitnie.

Poza wycieczką jest to także nasz zbiorowy eksperyment z komunikacja i edukacją zdalną. Będzie to zespołowe eksperymentowanie i tworzenie nowych pomocy dydaktycznych w nauczaniu zdalnym i na odległość.

Takie pamiątkowe karty do gry, z zadaniami do wykonania, można będzie odebrać w Centrum Popularyzacji Nauki i Innowacji Kortosfera (budynek między Centrum Konferencyjnym a Wydziałem Humanistycznym) w dniach 16 i 17 września, od 9 do godziny 12.00, 18-go września w godzinach od 10 - 12.00. W dniach 21-22 września w godzinach 9.00-12.00.

W dniach 23-25.września (całodobowo) będziemy wspierać Was w formie zdalnej, synchronicznej (zobacz szczegóły). Będziemy udzielali konsultacji, porad, itd. Nie zobaczycie nas w terenie ale my będziemy Was obserwować i wspierać w poznawaniu tajemnic Jeziora Płociduga. Niczym tajemnicze duchy przyrody. Bo wycieczka jest interdyscyplinarna, łącząca treści biologiczne z humanistycznymi i nowinkami technologicznymi.


Będzie także wersja w pełni internetowa, dla tych którzy nie mogą fizycznie przyjechać do Olsztyna:
Straszne, trujące, jadowite - tajemnicze istoty z miejskiej łąki.

Na początek filmowe zaproszenie na letnia wycieczkę po Płocidudze. W technice 360 stopni i 3 d. Poruszając myszką lub telefonem komórkowym możesz obracać obrazem i spoglądać we wszystkie strony. A jeśli masz specjalna przystawkę-okulary, to po naciśnięciu ikonki z okularami (gry oglądach na telefonie komórkowym) zobaczysz obraz w trzech wymiarach, stereoskopowo. 



Chcesz wiedzieć jak zmieniała się cywilizacja i przyroda w ostatnich tysiącleciach na przykładzie doliny rzeki Łyny oraz jaki wpływ miał i ma klimat na środowisko, przyrodę i człowieka? Zapraszam na nietypową wycieczkę z przygodami. 

W dniu 23 września wzdłuż Łynostrady oraz na dawnej wyspie, między drzewami, pojawią się małe kartki z qr kodami. Przy pomocy telefonu komórkowego i mobilnego internetu (musisz mieć zainstalowany czytnik do qr kodów, bezpłatny program do pobrania) qr kody skierują Cię do opowieści (słowem i filmem) o przyrodzie tego terenu. Są to opowieści o grzybach, roślinach, zwierzętach i zjawiskach. Informacje biologiczne przeplatają się z entnobiologicznymi i historycznymi. Poznasz zaskakującą przyrodę. Niektóre z karteczek oznaczone zostały farbą fluorescencyjną. Można je będzie zobaczyć w nocy. Tak, zapraszamy i na nocne wyprawy po dawnym jeziorze Płociduga. Tylko dla odważnych i uważnych.

Specjalną kartę do gry z dodatkowymi informacjami można będzie otrzymać w Kortosferze (w Kortowie). Są tam specjalne zadania do wykonania i możliwość zdobycia nagród. Można oczywiście i bez tej karty wybrać się na wycieczkę. 

Z uwagi na przepisy sanitarne, związane z Covid-19 zachęcamy do wycieczek indywidualnych i rodzinnych, lub w małych grupach i z zachowaniem dystansu. Prosimy nie schodzić ze szlaku. Teren podmokły i może być niebezpiecznie.

A jeśli chcesz coś więcej niż przeżyć niezwykłą wycieczkę i liczysz na nagrody to ogłaszamy mały konkurs z nagrodami:

Zadania do wykonania w trakcie wycieczki (indywidualnie lub zespołowo, rodzinnie)

1. Zrób sobie selfie (lub całej drużynie) z dowolną kartką z qr kodem, umieszczoną na Płocidudze Dużej  i umieść w wydarzeniu na Facebooku: https://www.facebook.com/events/400454048021559. To jest Twoje zgłoszenie do udziału w konkursie (i dowód, że byłem na wycieczce).

2. Zapisz jak największą liczbę gatunków, znajdujących się na obszarze dawnego jeziora Płociduga. Więcej punktów uzyskasz gry wskażesz gatunki dla:  a) rzeki, b) łąki wilgotnej, c) łąki kserotermicznej, d) lasu (zadrzewienia). Wykorzystaj informacje odnalezione na kartkach z qr kodami oraz to co zaobserwujesz w terenie. Dokumentacja fotograficzne mile widziana.

3. Zrób zdjęcia spotkanych i rozpoznanych roślin, grzybów i zwierząt (uzyskasz więcej punktów).

 Zadanie dodatkowe dla ambitnych:

4. Wskaż przykłady zmienności naturalnej ekosystemów i zjawiska sukcesji, zaobserwowane na obszarze dawnego Jeziora Płociduga Duża.

5. Wymień przykłady wpływu człowieka na różnorodność biologiczną (na poziomie genetycznym gatunkowym i ekosystemowym), uwzględniając gatunki obce i inwazyjne.

Wszystko razem, wraz z imieniem i  nazwiskiem (indywidualnie lub zespołowo, a więc listę gatunków, zdjęcia organizmów (najlepiej z podpisem i rozpoznanym gatunkiem), opisy zależności (pkt. 4 i 5) prosimy wysyłać na adres stanislaw.czachorowski@uwm.edu.pl. Dołącz swoje selfie abyśmy mogli zidentyfikować osobę lub zespół. Termin nadsyłania prac: 1 października 2020 r.

Ogłoszenie wyników i termin (oraz miejsce) wręczenia nagród ogłosimy na początku października. 

Czerwona strzałka i ludzik pokazują dwa wejścia na teren dawnego jeziora,
od strony ul. Tuwima oraz od ul. Kalinowskiego. 

Dziki teren na skraju miasta i bardzo blisko uniwersyteckiego kampusu. W sam raz na poligon doświadczalny. Jest to dawne jezioro Płociduga, z samotną wyspą i jednocześnie stanowiskiem archeologicznym.

A cóż znaczy Płociduga?  Nazwa stosunkowo nowa, bo pojawiła się dopiero w drugiej połowie XX wieku. Pierwotnie była to… czy Płocudupa. I być może właśnie dla tej nieprzystojnej nazwy w książce powojennej przybrała formę „Płuciduda”. Jedna literka zmieniona a jakże inaczej brzmi. Przynajmniej współcześnie. Tak jak w DNA, wystarczy zmienić jeden czy dwa znaki, by zmienił się sens. Podobieństwo duże ale znaczenie różne. Małe zmiany mogą doprowadzić do dużych różnic. Tak jak w przypadku Płocidugi. A może Płocidupy? Podobnie jest ze słowami: etnologia, etymologia, entomologia. Bardzo podobne a znaczenie jakże odmienne. Zawsze można jednak znaleźć coś wspólnego i łączącego.

Płocidupa obecnie brzmi niezbyt ładnie, ze względu na drugą część słowa. Ale nie zawsze słowo „dupa” oznaczało wulgarne określenie części ciała na cztery litery, na których zasiadamy (dłoń ma też cztery litery i zaczyna się na „d”). Jak wyczytałem, dawniej dupa oznaczało na przykład dolną część barci. Być może z biegiem czasu słowo nabrało wulgarnego charakteru, gdy za jego pomocą nazywać zaczęliśmy miejsce, gdzie kończą się plecy? A czyż obecnie takie słowa jak mrożony deser czy część roweru nie oznaczają określeń wulgarnych, jeśli wypowiedziane zostaną w określonym kontekście? Ale, żeby nie było, że słowa tylko z czasem się wulgaryzują, to przytoczmy „kobietę”, kiedyś określenie brzydkie, a teraz jak najbardziej przyzwoite. W przyrodzie i w języku nie ma nic stałego.

A co mogła znaczyć „płocidupa” i skąd się wzięło? Drugą część słowa już mniej więcej znamy – coś na dole. A „płoci”? Coś od ryby płoci (Rutilus rutilus)? Raczej to ryba nazwę wzięła od pierwotnego znaczenia rdzenia płoć-pło (jeszcze w XIX w. w „Słowniku nazwisk zoologicznych i botanicznych”  wymieniana jest pod nazwą „rumienica” a nie płoć). Współcześnie w języku hydrobiologicznym pło oznacza swobodnie pływającą wyspę, powstałą w rezultacie odrywania się mszarów torfowcowych, porastających brzegi jeziora, czasem nasuwający się i pływający kożuch torfowiskowego brzegu. Pło to także „spleja”.

W słowniku etymologicznym języka polskiego Aleksandra Brücknera takie znajduje się wyjaśnienie etymologii słowa pło „tylko u Cygańskiego r. 1584: »(na czółnie) masz stać przy jakim ple albo przy trzcinie«, »dostaniesz trzcionków (ptak błotny) i na plech«; odmieniało się niegdyś: pło-, *plosa (jak słowo-, *słowiosa), jeszcze dawniej *plesie (jak *słowiesie), i stąd ploso lub pleso zastąpiły pierwotny mianownik pło, który i dalej odmieniano: pło, pła (jak słowo, słowa). Pło, pleso, ploso, nazwa 'wolnej przestrzeni wodnej' (jeziora i t. p.), zachowały się niemal wyłącznie w odwiecznych nazwach miejscowych, więc na Rusi Psków z Plsków, (łac. Plescovia, niem. Pleskau); na Śląsku Pszczyna z Plszcza (niem. Pless); u Słowieńców Pleso (po niem. Teuchen, t. j. 'Teiche', 'Stawy'); Neusiedlersee na Węgrzech za czasów rzymskich lacus Pelsonis. Dziś: tylko na Rusi i u Czechów pleso, 'staw, kałuża'.” Wspołczenisie mianem plosa określa się płyciznę na jeziorze lub w rzece. Podana etymologia wskazuje na miejsce podmokłe, z wodą. Dobrze określałoby miejsce rzecznego jeziora. Nazwa Płocidupa mogła pojawić się dopiero w XV wieku, wraz z napływem polskich kolonizatorów na te ziemie. Czy w języku Prusów rdzeń słowny „pło” miał podobne znaczenie (wywodzące się z języków indoeuropejskich)? I czy Płocidupa w pełni lub częściowo zostało przejęte od dawnych mieszkańców, tak jak i nazwa rzeki Łyna (od Alne, Alina)? I co oznaczało owo w dole się znajdujące rozlewisko, jeziorna płycizna? W stosunku do czego było dolne? W każdym razie „płoci” najpewniej pochodzi od płycizny lub od płotu, zagrodzenia jakiegoś (cześć naturalnych umocnień osady jakiejś?).

Wróćmy zatem do Płocidugi. Było tu kiedyś jezioro rzeczne, pozostałość po krajobrazie polodowcowym. I na tym jeziorze była wyspa, obecnie porośnięte drzewami wzniesienie. Dawniej była tu osada Bałtów, w okresie VI-II wieku przed naszą erą. Ludzie w tym obronnym miejscu, oblanym wodą, mieszkali przynajmniej 4-5 pokoleń (zobacz film). Miejsce było obronne, otoczone wodą lub/i trzcinowymi bagnami. Z racji żyznego siedliska nie było to pło mszarowe a najwyżej torfowisko niskie, turzycowe. Do osady najpewniej prowadził jakiś drewniany pomost. Rzeka płynęła najpewniej nie jednym korytem lecz rozlewała się szeroko, w postaci jeziora.

Kiedy jezioro zniknęło? Na mapie Schroetter’a z lat 1792-1802 nie widać już Dużej Płocidiugi, jest tylko Płociduga Mała. Być może kiedyś było tu jedno jezioro lub „od samego początku” dwa – Mała i Duża Płociduga. W każdym razie pod koniec XVIII wieku Płocidugi (która z pewnością była wtedy Płocidupą) Dużej nie było. Rzeka Kortówka płynęła prosto do rzeki Łyny (współcześnie okrąża dawne rozlewisko od strony południowej). Informacje o osuszeniu Płocidugi w 1882 roku odnoszą się więc do Płocidugi Małej. Być może w tym czasie wykonano jakieś prace melioracyjne na dawnym Jeziorze Płociduga Duża, wykopując liczne rowy i zmieniając bieg rzeki Kortówki. Zatem albo Płocidugę Dużą osuszono wcześniej (zamieniając na łąki), albo w naturalny sposób wypłyciło się i na mapie Schroetter’a nie zaznaczono jako zbiornika wodnego. Poziom rzeki Łyny w tym miejscu w dużym stopniu uzależniony jest od niedalekiego, dawnego młynu zamkowego w Olsztynie. Istniejące tam kiedyś, a teraz odtworzone, spiętrzenie mogło mieć wpływ na samą Płocidugę Duża i Małą.

Jeszcze pod koniec XX wieku tereny te wykorzystywane były jako łąki kośne. Widać w terenie dawne drogi dojazdowe, mostki, przydrożne aleje drzew. Zarzucone uprawy poddają się powoli sukcesji ekologicznej. Odwiedzane sporadycznie przez spacerowiczów są miejscem coraz bardziej dzikiej przyrody. I zachodzących procesów ekologicznych.

Spotkać tu można gatunki roślin, które w nazwie i dawnych wierzeniach miały moc magiczną(czarcie żebro, pokrzywa, bylica, czarny bez itd.). Spotkać można także owady, których nazwy są takie same jak słowiańskich demonów (świtezianka, rusałka, topielica). Etnologia przenika się z entomologią oraz z etymologią. Miejsce jak najbardziej odpowiednie do zajęć z uczniami i studentami. By szerzej spojrzeć na świat, ekologicznie jak i interdyscyplinarnie. 


Ps. planujemy także wersję nocną. Czyli do wycieczki po zmierzchu. Będzie straaaaaasznie :).




4.09.2020

Prawa epidemii. Skąd się epidemie biorą i czemu wygasają?

Książka niezwykle ciekawa nie tylko ze względu na aktualność tematyki. Jest próbą interdyscyplinarnego spojrzenia na z pozoru odległe i niepowiązane sfery życia: epidemie chorób, zjawiska ekonomiczne, rozchodzenie się plotek i idei oraz procesy zachodzące w sztucznej inteligencji. Spaja je nie tylko człowiek. Jakkolwiek w "Prawach epidemii" ani razu nie pada sformułowanie "ogólna teoria systemów" to w pełni mieści się w tej tematyce. Analiza różnych systemów i poszukiwanie podobieństw. 

Książka na czasie i ponadczasowa przez szerokość tematyki. Gorąco polecam, dobrze napisana jak książka popularnonaukowa a jednocześnie rzetelna, jak opracowanie naukowe. Pozwala zrozumieć nie tylko Covid-19 ale i poszerza horyzonty. 

Adam Kucharski, Prawa epidemii. Skąd się epidemie biorą i czemu wygasają. W księgarni widziałem dwa wydania z różnymi dopiskami. Na mojej okładce jest "co wspólnego mają wirusy, idee i fake newsy". Napisana przez Polaka, matematyka i epidemiologa. I przetłumaczona na polski przez Jowitę Maksymowicz-Hamann. Paradoks? Po prostu naukowcy funkcjonują w środowisku międzynarodowym i posługują się międzynarodowym językiem. Profesor Kucharski pracuje w London School of Hygiene and Tropical Medicine, pracuje nad epidemiami na świecie. Jest członkiem TED, laureatem wielu nagród i autorem publikującym w wielu czasopismach. 

Epidemie mają wiele twarzy. Można to dostrzec nawet przy Covid-19. Zazwyczaj myślimy o chorobach wirusowych, bakteryjnych czy roznoszonych przez pasożyty. Czasem także rozchodzenie się popularnych treści internetowych. Epidemie mogą dotyczyć różnych szkodliwych rzeczy: złośliwe oprogramowanie, przemoc, kryzysy finansowe... innowacje i kultura. Te ostatnie trudno uważać za szkodliwe. Jedne epidemie zaczynają się od namacalnych obiektów takich jak patogeny biologiczne lub wirusy i robaki komputerowe, inne od abstrakcyjnych pomysłów czy przekonań. Dlaczego epidemie wybuchają i wygasają w taki a nie inny sposób? O tym jest ta książka. Jedni starają się poznać te procesy by zwalczać i zapobiegać epidemiom. Inni wręcz przeciwnie - by jak najskuteczniej rozpowszechniać... idee, mody, poglądy, "memy". Raz więc występujemy w roli żywiciela, który broni się przed patogenami, drugi raz w roli tegoż patogenu, który chce zainfekować jak najwięcej obiektów. 

Wirus grypy "hiszpanki" wywołał globalną epidemię, w latach 2018-19 zmarło w jej wyniku więcej ludzi niż zgniłego w wyniku działań I Wojny Światowej. Ile powstało książek i filmów, opowiadających o Wielkiej Wojnie a ile o epidemii grypy? A ile miejsca w szkolnych programach zajmuje woja a ile epidemia i zwalczanie epidemii? Jedna epidemia niekoniecznie przypomina drugą. Autor podkreśla, że potrzebujemy sposobu by oddzielić cechy charakterystyczne dla konkretnego przypadku od podstawowych zasad rządzących epidemią jako taką. Czyli jest to poszukiwanie ogólnych wzorców, ogólnych praw. 

Większość epidemii nie wybucha. Na każdy wirus, który skutecznie przeskoczy ze zwierząt na ludzi i wywoła epidemię czy pandemię, przypadają miliony, którym nie udaje się zarazić żadnego człowieka. Podobnie jest z ideami, plotkami czy treściami w internecie. Na każdego tweeta, który uzyska dużą popularność przypadają miliony, którym się to nie udaje. Gina niezauważone i zapomniane. W przypadku epidemii chcielibyśmy nie dopuścić do rozprzestrzeniania się patogenu. Natomiast w przypadku tweetów... chcielibyśmy poznać ogólny wzorzec, dzięki któremu dotarł by do milionów ludzi. W sumie jest więc to książka o tym, jak zapanować nad światem (w dużym uproszczeniu).

Czy wiecie, że kryzysy finansowe przypominają choroby przenoszone drogą płciową? Oczywiście chodzi o schemat rozprzestrzeniania się i dynamikę "cyklu życiowego". A czy wiecie, że zastosowanie modeli i koncepcji, wykorzystywanych w likwidacji wirusa ospy pomagają powstrzymać przemoc w użyciem broni palnej? Sięgniecie po opisywaną książkę, to dowiedzie się dlaczego i jak. 

Poza rozważaniami teoretycznymi jest sporo historii nauki i historii rozwoju wiedzy. Jest więc matematyka, biologia, geografia, historia, kultura, ekonomia, informatyka. Zapewne nie wymieniłem wszystkich możliwych zastosowań i aspektów opisywanej książki. 

Na prawa epidemii spojrzałem jako biolog szukający praw ogólnych w ramach ogólnej teorii systemów. Bardzo wartościowa i inspirująca, nie tylko dla biologów. Gorąco polecam. 

2.09.2020

Studiowanie zdalne i hybrydowe – czy jest się czego bać ?



Na uczelniach jest już zdalne nauczanie, wiele godzin przed komputerem, z nowymi technologiami, zupełnie inny sposób studiowania. Ile to potrwa? Może lepiej odłożyć studiowanie na później, kiedy Covid-19 przeminie i wszystko wróci do normy? Czy studenci i kandydaci na studia boją się studiowania w nowej sytuacji? Czy obawiają się jak sobie z tą nowością poradzą? Może to gorsze studiowanie i nie warto tracić czasu? Może przeczekać z rok?

Tak, jest się czego bać. Ja, jako wykładowca czyli ten po drugiej stronie, też się boję. Bo to zupełnie nowa sytuacja, zupełnie nowe wyzwania, wymagające ode mnie uczenia się nowych umiejętności, nowych programów, wymagająca dużego wysiłku. Tylko głupcy się nie boją. Nie jest to jednak nieszczęście lecz wyzwanie. A strach, o którym piszę, to mobilizacja do wyzwania. Notabene bardzo ekscytującego wyzwania. To się nie rozejdzie po kościach, przeczekanie nic nie da. Dlatego że zmienia się diametralnie nasz świat. Jesteśmy w "oku cyklonu", w czasie trzeciej rewolucji technologicznej. Nic już nie będzie takie jak dawniej. Przyszłość już jest, tylko nierównomiernie rozłożona. Poszukaj przyszłości wokół siebie. 

Zatem nie odkładaj na później i zbytnio się nie obawiaj. Wystarczy się przygotować. A jednym ze sposobów przygotowania się jest... zrozumienie zjawisk jakie zachodzą wokół nas. Strach jest dobry gdy nas mobilizuje (np. wydziela się adrenalina a fizjologicznie organizm przygotowywany jest na większy wysiłek). Ale gdy strach nas paraliżuje - jest zły. Bo tkimy w tym samym miejscu i nie rozwiązujemy nieuniknionych problemów. 

Zdalne nauczanie nie rozpoczęło się wraz z pandemią Covid-19 i nie zniknie po ustani tej epidemii. Nauczanie hybrydowe czyli takie, które łączy kontakty bezpośrednie z kontaktami zdalnymi, na trwałe zagnieździ się w naszej rzeczywistości. Dopiero wymyślamy standardy, dopiero eksperymentujemy, projektujemy. Dlatego jako wykładowca się obawiam, bo ponoszę współodpowiedzialność za jakość procesu dydaktycznego na moim uniwersytecie. Nie ma jeszcze gotowych i sprawdzonych wzorców. To wszystko dopiero wymyślamy. I nie tylko w Polsce. Współautorami nowego środowiska edukacyjnego są studenci. Nie są tylko biernymi odbiorcami. Aktywnie współtworzą ten eksperyment. Czy chcą czy nie. 

A może najpierw należałoby w jednym miejscu przetestować edukację hybrydową a dopiero potem wdrażać na wszystkich uniwersytetach? Nie mamy takiego komfortu, nie da się zamrozić życia społecznego i rozwoju cywilizacyjnego i dopiero za kilka lat odmrozić. Zdalne nauczanie i edukacja hybrydowa nie wynikają z naszej dobrej czy złej woli. Narzuca ją nam sytuacja i dziejąca się na naszych oczach trzecia rewolucja technologiczna. Covid-19 jedynie nieco przyspieszył na masową skalę wdrażanie różnych hybrydowych rozwiązań. Jedni byli lepiej przygotowani na te sytuację, inni gorzej.

A było to tak. Dawno, dawno temu, jakieś kilkadziesiąt tysięcy lat przed naszą erą (albo ciut wcześniej) Homo sapiens przemówił. Człowiek od swego zarania jest istotą społeczną. Funkcjonujemy w relacjach z innymi i w kontakcie bezpośrednim. Od samego początku język wspierał naszą wspólnotowość i ułatwiał tworzenie relacji. Stał się także nośnikiem informacji, nośnikiem wiedzy o świecie. Magazynem (takim "twardym dyskiem" archiwizacyjnym) tej wiedzy był ludzki mózg. Jego żywotność jest tak długa, jak żyje człowiek. W ciągu całego życia gromadzimy wiedzę o świecie i relacjach w grupie. Im ktoś starszy tym więcej wiedział. Stary, siwowłosy człowiek stał się synonimem wiedzy i mądrości. Żeby zaczerpnąć z tej skarbnicy, trzeba było udać się do takiej osoby i zapytać, podglądać jak pracuje, jak działa, jak żyje. Cała komunikacja i edukacja wiązała się z kontaktem bezpośrednim. I mnemotechniką. Stąd w opowieściach kultury słowa (oralnej) powstała pieśń, rytm, rym. Istotą akademii byli przebywający w niej ludzie. Ludzie w dialogu. I to stało się starożytnym fundamentem Uniwersytetu. 

Potem pojawiło się pismo. Pierwszy, zewnętrzny nośnik informacji i magazyn wiedzy. Niezalezienie od ludzkiego mózgu i ludzkiego życia. Trzeba się jedynie nauczyć kodować i odkodowywać zawarte tam informacje (nauczyć się czytać i pisać). Tak narodziła się zarówno komunikacja jak i edukacja zdalna. Można było zaczerpnąć wiedzę od ludzi, których się nigdy nie widziało, czasem takich, którzy żyli na długo przed nami. Zatem edukacja zdalna liczy sobie już ładnych kilka tysięcy lat. Nie jest niczym nowym. A wraz z wynalezieniem druku tak rozumiana zdalna edukacja za pomocą pisma nabrała większego znaczenia. Ludzie i zgromadzone pisma, listy, księgi. Od kilkuset lat fundamentem uniwersytetów są ludzie i księgozbiory uniwersyteckie. Mędrcy, uczeni i biblioteka. To dało się zebrać w jednym miejscu, w jednym lub kilku sąsiadujących budynkach. W tak funkcjonującym uniwersytecie i ja wyrosłem. Ale nadeszła trzecia rewolucja technologiczna.

Najpierw prasa i telegraf, potem radio i telewizja. A teraz internet i to zwłaszcza mobilny. Kanały, dzięki którym szybko i łatwo komunikujemy się z niewiarygodnie dużą liczbą ludzi. I książek, filmów, materiałów audio, obrazów. Wszystko jest już coraz bardziej dostępne z dowolnego miejsca. Jaki więc będzie ten nowy uniwersytet, nowa szkoła, które na naszych oczach powstają? Nie trzeba jechać do konkretnego uniwersytetu by spotkać ludzi i móc korzystać ze zgromadzonego tam księgozbioru. Nauczanie hybrydowe jest cywilizacyjną koniecznością i naszą przyszłością. Różnorodne prototypy już od wielu lat działają. Jako ludzkość jesteśmy na etapie szerokiego eksperymentowania. To trochę jeszcze potrwa. Dłużej niż nasze życie. Przynajmniej moje.

Od wielu lat wdrażane są różnego rodzaju kursy czy nawet całe szkoły, funkcjonujące na zasadzie e-learningu. Wiemy już jednak, że niezwykle ważne są kontakty bezpośrednie i relacje między ludźmi. Wiemy także, że do tego nowego systemu komunikacji i edukacji włączane są w coraz szerszym stopniu nowe elementy. Pozaludzkie. Zarówno bazy danych jak i sztuczna inteligencja. Niezwykle pojemne i szybko działające repozytoria wiedzy. To zupełnie nowa sytuacja dla Homo sapiens i dla naszej cywilizacji. Stąd zrozumiała niepewność, obawy a nawet strach. A przede wszystkim wyzwanie.

Człowiek ma sens jedynie w otoczeniu innych ludzi. I to się nie zmieniło. Zmienił się tylko nasz sposób komunikacji i tworzenie relacji, więzi. Stare zostały, przybył tylko dodatkowy kanał. 

Tak na prawdę nie jest ważne gdzie studiujesz. Ważne jest kogo spotykasz i z kim oraz jakie nawiązujesz relacje. Tu nie chodzi tylko o kadrę uniwersytecką ale i innych studentów, z innych kierunków, innych wydziałów, innych uczelni. A także o środowisko pozauczelniane. Owszem, na uniwersytecie, w którym więcej jest dobrej i wartościowej kadry, gdzie więcej jest ambitnych i otwartych studentów (różnych kierunków), gdzie otocznie miasta jest bardziej kreatywne i stymulujące do rozwoju, tam łatwiej kogoś wartościowego spotkać i nawiązać z nim relacje. Czy umiesz ten potencjał wykorzystać? Jeśli dostaniesz pożywienie w puszce, to gdy nie masz otwieracza do konserw, dalej pozostaniesz głodny. Uniwersytet to nie tylko magazyn takich zasobów lecz przestrzeń edukacyjna, która ułatwia (lub nie) nawiązywanie pożądanych relacji. Dzięki internetowi masz dostęp do ogromnej liczby profesorów jak i innych studentów, przedsiębiorstw itd.

Drogi studencie lub kandydacie na studia, zastanów się nie tylko nad miejscem studiowania ale i formą. Zastanów się jakich umiejętności i kompetencji potrzebujesz w wieku XXI by dobrze i efektywnie studiować. Miejsce staje się coraz mniej ważne. Tak jak z telefonem - bylebyś miał zasięg, to dodzwonisz się do najodleglejszego miejsca. 

Jesteśmy jak przed podróżą do nieznanego miejsca. Nigdy tam nie byliśmy. Stąd obawa czy się porozumiemy z tubylcami, czy znajdziemy drogę i czy tam przeżyjemy. Tylko głupiec by się nie bał. Mądry spróbuje poznać miejsce docelowe: jak tam dotrzeć, w jakim języku tam mówią, pozna kulturę i stosowaną tam technologię. Zapyta tych, którzy tam już byli, sięgnie do książek, przewodników, poradników (albo sięgnie do zasobów internetowych), zakupi odpowiednią walutę, właściwe ubranie, weźmie ze sobą odpowiedni sprzęt (co innego weźmiesz w góry czy na pustynie co innego do nowoczesnego miasta). 

Same obawy, strach nie są czymś złym czy obezwładniającym. Zmobilizują jedynie do dobrego i adekwatnego przygotowania się na sytuację, która nadejdzie. 

Ze zdalnym i hybrydowym nauczaniem sobie poradzisz. Kto chce - szuka sposobu. Kto nie chce - szuka powodu. Poszukaj więc sposobu. Masz czas i możliwości. W edukacji hybrydowej będziesz już funkcjonować całe życie. To się nie rozejdzie "po kościach".

Zapraszam do dyskusji w komentarzach pod niniejszym artykułem.