24.10.2021

Pouczająca opowieść o tym jak wyszliśmy na ludzi

Ewolucja człowieka od lat pobudza naszą ciekawość i coraz to nowe badania. Analizujemy skamieniałości i poszukujemy wyjaśnień jak i dlaczego pojawiły się różne cechy Homo sapiens. W ostatnich latach sporo uwagi poświęcanej jest mózgowi społecznemu czyli życiu społecznemu. Nasi przodkowie stawali się coraz inteligentniejsi bo mogli wykorzystywać odkryte zdolności kooperacyjne do zdobywania pożywienia i polepszania warunków życia.  

"Samo nabranie inteligencji nie sprawia jednak, że stajemy się mądrzejsi. Wiele pradawnych instynktów cały czas w nas tkwi. (...) naszą psychiką wciąż w znacznym stopniu steruje lęk przed wykluczeniem z gry godowej, sprawiając, że dużo uwagi poświęcanemu temu, jak wypadamy na tle pozostałych członków grupy." Nieustannie się porównujemy i potrzebujemy poczucia przynależności społecznej do jakiejkolwiek grupy. Jaką rolę pełnił ostracyzm i cwaniactwo w ewolucji ludzkiej współpracy? I czym są innowacje społeczne? Od kiedy człowiek i dlaczego człowiek? Co nas wyróżnia? W jaki sposób można ustalić jak myśleli nasi przodkowie? Czy możemy ustalić kiedy zaczęliśmy nosić ubrania? Fascynująca podróż intelektualna z literaturą faktu i ewolucją człowieka w roli głównej. Przeczytałem z dużą przyjemnością.

Psychologia ewolucyjna jest opowieścią o tym, jak ewolucja kształtowała nasze geny oraz jak te geny wpływały na nasz mózg i jak wpływały na sposób myślenia. Frapująca lektura. Podobnych książek ukazało się w ostatnich latach wiele. Każda wnosi nowe fakty lub częściej nowe interpretacje znanych już faktów. Jak środowisko wpływała na nasza ewolucją a jak geny. A jak kultura?

We wspomnianej książce jest sporo informacji o ewolucji jako takie i o ekologii. Spoglądanie na przyrodę i ewolucję człowieka, które ułatwia zrozumieć siebie samych. I być może ułatwi myślenie o przyszłości.

William von Huppelm "Jak wyszliśmy na ludzi. Dlaczego potrzebujemy siebie nawzajem i co sprawia nam przyjemność", tłumaczenie Dariusz Rossowskim, Łodż 2020 (wyd. I). ISBN 978-83-66380-87-5

23.10.2021

O bezpieczeństwie, głupocie i trawieniu treści przeczytanych książek

 

Książki są jak obfity, świąteczny posiłek - jesz a potem długo trawisz. Przyjemność odczuwa się w trakcie jedzenia i czytania,  ale czasem, trawiąc przez kilka godzin, wraca się wspomnieniami do tego przeżutego i przełkniętego. Ciekawsze i uznane przeze mnie za wartościowe i warte utrwalenia myśli zapisuję w notesie. Czasem niestety zaginam rogi w książce lub podkreślam ołówkiem czy notuję na marginesie. Ale robię tak tylko na własnych książkach (wtedy książka staje się jednocześnie zeszytem ćwiczeń). Zapiski w notesie lub uwagi na marginesie książki, umieszczone zakładki i inne mniej lub bardziej wyraźne znaki, pozwalają wracać do treści i jeszcze raz te "trawić". Poddawać refleksji już z nieco innej perspektywy. I sprawdzać ile z dawnego zachwytu jest aktualne. 

Kilka miesięcy temu przeczytałem "Szkice z filozofii głupoty" (Michał Heller, Bartosz Brożek, Jerzy Stelmach, wydana w 2021 roku). Notowałem w zeszycie co trafniejsze i bardziej ważne dla mnie myśli, przeplatając z własnymi refleksjami. I teraz nie potrafię odróżnić już dosłownych cytatów, od własnych parafraz czy zainspirowanych lekturą myśli. Po kilku przetworzeniach słowem czy pismem niektóre treści mocno wnikają w głąb umysłu. Stają się nierozerwalną częścią poglądu na świat i formułowanych myśli. A za jakiś czas może zapomnę nawet źródła inspiracji. Na razie pamiętam i się mocno z niektórymi treściami ze wspomnianej książki identyfikuję. 

Głupota wydaje się głupia i niepraktyczna. Jednakże mocno w nas tkwi. Skąd się więc bierze i dlaczego trwa? Musi być jakieś racjonalne (i nawet ewolucyjnie uzasadnione) wytłumaczenie. Zrozumienie głupotę nie oznacza jej akceptacji. Zrozumienie pozwala na zlikwidowanie własnego dyskomfortu jak i być może ułatwia codzienne życie. Także to związane z mniej lub bardziej ważnymi dyskusjami. Zrozumienie pozwala także zapobiegać lub niwelować skutki głupoty. Bo głupota zawsze jest szkodliwa. Inaczej nie nazywali byśmy głupotą. 

Przeciętny Kowalski woli wierzyć (aniżeli samodzielnie dociekać) w fundamentalne prawdy, dające poczucie bezpieczeństwa i samozadowolenia. Ale te fundamentalne "prawdy" bywają czasem  fundamentalnymi głupotami. Potrzeba bezpieczeństwa i samozadowolenia sprawia, że obiektywna głupota staje się subiektywną "prawdą". Niedyskutowalną. Jak mur z drutem kolczastym. Nie trzeba już nad niczym rozmyślać. Wszystko jest jasne. Mózg nie musi pracować (zużywać glukozę), zadawać sobie pytań, nad niczym się zastanawiać. Jest tak i już. A u podłoża leży poczucie bezpieczeństwa poznawczego.  Wiedza bez wątpliwości i zmienności (nie trzeba jej aktualizować). Jak kamienie w fundamencie domu - nie ruszać by nie uszkodzić konstrukcji. I jak z wyznawcami fundamentalnych praw dyskutować? To pozbawianie ich poczucia bezpieczeństwa i samozadowolenia. Walczyć będą do ostatniej kropli krwi... A że głupota jest głupotą to i straty są dla głupiego i jego otoczenia. Co bez trudu dostrzeżemy na co dzień zarówno w sprawach małych, lokalnych jak i tych większych, regionalnych czy globalnych. I łatwiej dostrzeżemy głupotę innych aniżeli swoją... Autor do swojego dzieła jest mocno emocjonalnie przywiązany...

Głupota objawia się także w myśleniu stadnym, grupowym. Bo i człowiek jest istotą stadną, społeczną.  Działa oportunizm stada i presja reputacyjna. Głupcy nie są tacy głupi (społecznie) jak byśmy byli skłonni sądzić. Głupcy w tłumie zawsze są w większości. Stado dodaje bezpieczeństwa i pewności. Oraz samozadowolenia. I to zarówno w mądrości jak i w głupocie. Mechanizm ewolucyjnie korzystny co do zasady. Głupota, nawet ta zbiorowa, jest tylko wypadkiem przy pracy. Korygowanym w dłuższej lub krótszej perspektywie. Głupota, nawet nazywana "prawdą fundamentalną", przynosi złe skutki dla siebie samej i swojego otoczenia. I wtedy nazywana jest głupotą. Jest wstydliwie ukrywana. I szybko zapominana oraz wypierana.

Głupota jako owczy pęd wpisana jest w naszą ludzką biologię zwierzęcia stadnego (społecznego). Grupa kreuje naszą tożsamość i daje nam poczucie bezpieczeństwa. A co, jeśli nie podzielasz poglądów grupy, w której żyjesz? Zaletą globalnego świata jest współistnienie wielu różnych baniek, "wysp", wielu różnorodnych grup. Można więc migrować. Dzięki internetowi i zdalnej komunikacji możemy znacznie łatwiej migrować mentalnie i współtworzyć różnorodne wspólnoty, rozproszone przestrzennie. Jesteśmy migrantami bardziej niż byśmy byli skłonni przyznać. Czy nawiedzeni i tu będę ustawiać wysokie mury i druty kolczaste? W trosce o swoje poczucie bezpieczeństwa...

Myślenie grupowe prowadzi do polaryzacji stanowisk i poglądów (można być we własnym stadzie, gdzie jest mentalnie bezpiecznie), co w konsekwencji utrudnia działania i zawieranie kompromisów. Wymiana argumentów szybko zmienia się w słowne połajanki. Trudno jest wyrwać się z tłumu, wykrzykującego te same hasła. Dla funkcjonowania każdego społeczeństwa i małej społeczności jest to toksyczne i bardzo szkodliwe. 

I po co próbować zrozumieć głupotę, skoro ukształtowała się na ważnym ewolucyjnie podglebiu? Choćby po to, by ją zrozumieć. I eliminować lub minimalizować jej złe skutki. Bo że szkodzi indywidulanie, zbiorowo i globalnie, to pewne. Żaden jednak lekarz nie przepisze skutecznego lekarstwa jak nie rozumie źródła choroby. 

Zrozumienie otaczającego nas świata i różnorodnych procesów przyrodniczych, w tym tych, dotyczących naszego myślenia, to bardzo praktyczna i potrzebna umiejętność oraz kompetencja. Z całą pewnością warto jej uczyć w szkole i poza szkołą. 

Tak, to jest zachęta by sięgać po Szkice z filozofii głupoty

20.10.2021

Szkoła a Ministerstwo Edukacji Narodowej

Dawna klasa w skansenie, wystrój z wiejskiej szkoły z początków XX wieku.

W szkolnych murach spędzamy bardzo dużo czasu, co najmniej kilkanaście lat. Podobno uzbiera się tego około 14 tys. godzin. Kawał życia. A po opuszczeniu murów szkolnych, z dyplomem, uczymy się dalej, na studiach, kursach, szkoleniach, indywidualnie, stacjonarnie i coraz bardziej online. Jednym słowem kształcenie (się) ustawiczne. A potem nawet w uniwersytetach trzeciego wieku. Uczymy się tak dużo a i tak odczuwamy braki, luki w swojej wiedzy, umiejętnościach i kompetencjach. Społecznie dostrzegamy powszechny wtórny analfabetyzm. Coś z tym kształceniem jest nie tak?

Szkoła to epizod w historii ludzkości, uczyliśmy się, uczymy i będziemy uczyli się nie tylko w szkole. A  teraz jesteśmy w trakcie ogromnej rewolucji technologicznej. Tempo zmian jest ogromne i instytucjonalne nadążanie za potrzebami jest permanentnie zapóźnione. To tak, jakby pieszo gonić jadący autobus. Dlatego czeka nas spora transformacja systemu edukacji. To się nie rozejdzie po kościach ani nie da się "przeczekać".

Edukacja to duży i ważny fragment naszego życia a tak mało przykładamy wagi do należytego zorganizowania tego procesu i sfery życia. W praktyce mamy Ministerstwo Szkoły Narodowej na poziomie podstawowym, średnim i wyższym. W nazwie  naszego ministerstwa jest edukacja i nauka a nie szkoła jako miejsce: Ministerstwo Edukacji i Nauki (dawniej Ministerstwo Edukacji Narodowej). To dlaczego zajmuje się tylko szkolnictwem, szkołami a nie całym procesem edukacji? Ewidentne zapóźnienie koncepcyjne. 

Środowisko edukacyjne jakoś się rozwija. Samo z siebie. Obiektywne procesy społeczne i cywilizacyjne. Czasem zachodzą chaotycznie. Rozwijają się prywatne korepetycje (jako plaster na niewydolność edukacji szkolnej), niedoinwestowani nauczyciele, przeciążeni papierologią i nieproduktywną ideologizacją odchodzą z zawodu, w Polsce powstają coraz liczniej szkoły prywatne i intensywnie rozwijają się różnorodne formy edukacji online. To tylko nieliczne symptomy poważnego kryzysu i zachodzącej dużej transformacji. Kto nie wyda na kucharza, wyda na lekarza. Żałujemy wydatków na edukację (np. na pensje nauczycieli i stworzenie dobrych lokalowo i sprzętowo warunków do pracy w szkołach). Zawsze są inne, pilniejsze i potrzebniejsze inwestycje. Szkoła ma się tylko jakoś zaopiekować uczniami. Zająć się nimi. Niewiele oczekujemy w zakresie dobrej edukacji. Bo ci, którym zależy, to poślą swoje dzieci na korepetycje, płatne kursy, szkolenia online itp. Czyli i tak wydamy i to więcej na "leczenie" skutków słabej edukacji państwowej.

To oczywiście tylko jeden problem. Od dekady intensywnie  rozwijają się centra nauki jako pozaszkolne obszary edukacji, rozwija się  rozproszona, edukacja online, pojawił się crowdlearning. Na uniwersytetach coraz liczniejsze są różnorodne festiwale nauki i zajęcia dla młodzieży szkolnej. To już nie są jakieś małe epizody ale trwały i ważny element. Ale jeszcze systemowo nie zauważony i nie zintegrowany z edukacją szkolną. Ferment i chaos tak jak w każdej rewolucji technologicznej. Coś się z tego w końcu wykluje. Bo podobnie dzieje się na całym świecie. Społeczeństwa poszukują nowego modelu edukacji, tworzą nowe, współczesne środowisko edukacyjne, w którym szkoły będą w pełni zintegrowane ze środowiskiem pozaszkolnym. 

Poszczególne komponenty w środowisku edukacyjnym powinny być ze sobą koherentne, zintegrowane, i współpracujące. Smartfony też się w tym zmieszczą. Bo są mobilnymi narzędziami wykorzystywania Internetu. Nieco bardziej to dostrzegliśmy w czasie pandemii. Ale tylko "nieco".

Szkoła jest potrzebna jako forma dłuższej, usystematyzowanej edukacji. Jako ważny element kształcenia przez całe życie. Ale może wyglądać inaczej niż obecnie. Uczący jak się uczyć, uczący brania odpowiedzialności za swoją edukację. I jako miejsce socjalizacji (uspołeczniania), nawiązywania kontaktów i laboratoriów interakcji międzyludzkich. Tego nie da się zastąpić jedynie formami online. Ale można mądrze je zintegrować i sensownie połączyć. Kompetencje społeczne (w tym praca zespołowa) są niezwykle ważne i ciągle aktualne. Tak jak kreatywność i innowacyjność. Wiadomości szczegółowe szybko się zmieniania, mody kulturowe (lektury) także. A umiejętności społeczne, w tym pracy zespołowej, ciągle pozostaną niezbędne. Uniwersytety także muszą się zmieniać. A zostało w nich sporo archaicznych i niewydolnych rozwiązań. 

Jakoś trzeba połączyć te różne elementy edukacji, obmyśleć walidację wiedzy, umiejętności i kompetencji na wszystkich szczeblach edukacji aż po uniwersytety trzeciego wieku. Poza instytucjonalną istotną jest również edukacja pozaformalna i nieformalna. To właśnie Ministerstwo Edukacji i Nauki mogłoby zadbać o media i przekaz medialny (zintegrowany ze nauczaniem szkolnym), o programy edukacyjne (a nie polityczne) w telewizji, radiu, Internecie czy nawet prasie papierowej. Potrzebne jest jako integrator, płaszczyzna dyskusji i współpracy różnych, niezależnych podmiotów. Ale najpierw musi pojawić się tego świadomość w całym społeczeństwie i dyskusjach politycznych. Musi zaistnieć realnie w priorytetach partyjnych programów. 

W skali społeczeństw rewolucje technologiczne trwają krótko i ogromnie dużo zmieniają. W skali ludzkiego życia te procesy wydają się wolne i niezrozumiałe. Dopiero retrospektywnie dostrzeżemy ciągłość i nieuniknioną logikę tych zmian. 

Uniwersytet powinien być miejscem odkrywania i opisywania tych procesów. I objaśniania całemu społeczeństwu. A my chyba bardziej zajmujemy się punktami (punktoza) i tabelkami z programami nauczania. Byleby się w tabelkach wszystko zgadzało... Uczymy się dla ocen, jak uczeń w przeciętnej szkole?

PS. w tytule jest nieaktualna już nazwa ministerstwa. Gdy naszkicowałem niniejszy wpis było jeszcze MEN, Gdy dokończyłem jest już MEiN. Dobra to ilustracja tempa zachodzących zmian, z których niektóre są tylko powierzchowne i nieistotne. Nazwy w tytule nie zmieniam, bo nie ma ona zasadniczego znaczenia dla opisywanych zjawisk i procesów.

19.10.2021

Modliszka z Trękusa

fot. Jerzy Kenig
 

Jesienią można obserwować niezwykłą przyrodę. Na przykład modliszki, których jeszcze nie tak dawno u nas wcale nie było. Osobiście jej nie spotkałem ale z zaciekawieniem nasłuchuję się różnym korespondencjom z modliszką.  Dzisiaj modliszka, sfotografowana 5 października 2021 w podolsztyńskiej wsi Trękus (a nie jak wcześniej napisałem Trękusek) (fot. Jerzy Kenig). Kilka lat temu widziana była w samym Olsztynie.

Muszę więcej czasu spędzać w przyrodzie, na niespiesznych spacerach. To może i ja spotkam tego niezwykłego owada.

Czytaj więcej informacji, wcześniejsze notatki o modliszce:

fot. Jerzy Kenig
fot. Jerzy Kenig

PS. Po podlinkowaniu niniejszego tekstu na Facebooku, pojawiły się zdęcia modliszek, zaobserwowanych w tym roku w Orzyszu, Ukcie, Jezioranach, Ełku, Olsztynie (koło działek na Wadągu) oraz na drodze Unieszewo-Barwiny.

18.10.2021

Z edukacją nie czekaj aż będzie łatwiej...


Nie czekaj aż będzie łatwiej, prościej, lepiej. Trudności będą zawsze. Za każdym razem inne. Spróbuj być szczęśliwy mimo nich. Spróbuj dobrze uczyć mimo tych trudności. Tyle, ile możesz, ile jesteś w stanie, na ile pozwalają okoliczności i siły. I ciesz się tymi małymi krokami. Nawet gdy nie są doskonałe i perfekcyjne.

Lepsze zrobione niż doskonałe... które nie zdąży przyjść. Świat jest w tak wielkim pędzie, że zanim coś starannie dopracujesz, może okazać się już zbędne. Wysokie tempo być może wynika z rewolucji technologicznej i społecznej, którą właśnie przezywamy. 

Zrobiłem jak umiałem, po mnie niech przyjdą zdolniejsi i zrobią lepiej. Zostawiam i pole do działania. Lepsze jest wrogiem dobrego.


17.10.2021

Tydzień Uczniowskiej (i studenckiej) SuperMocy 2021



Nowy tydzień rozpoczyna się nowym, szkolnym projektem. 18 października startuje kolejny już Tydzień Uczniowskiej (i studenckiej) SuperMocy. Czyli szukanie mocnych stron u uczących się, by uwierzyli w swoje możliwości i potencjał. Jakkolwiek projekt jest typowo szkolny to osobiście chciałbym się włączyć nie tylko z patronatem i dodać studentom skrzydeł. By wspólnie odkrywać swoje mocne strony, także te nieoczywiste. Oceny ocenami, dyplom dyplomem a potem w pracy liczą się różne kompetencje miękkie, w tym kreatywność i umiejętność pracy zespołowej. Nie w grupie lecz w zespole. A przecież na większości wydziałów nie ma zajęć pt. uczenie się pracy zespołowej czy sztuka liderowania. 

Po co? Bo źródłem wiedzy są nie tylko wykłady, książki ale i sami studenci. Ich doświadczenia, umiejętności, przeżycia. I to w dużym stopniu te, rozwijane poza programowymi zajęciami. Wartością uniwersytetu nie są tylko księgozbiory i profesorowie ze swoją wiedzą. Wartością są relacje międzyludzkie, kontakty z innymi studentami i wspólne przedsięwzięcia. Własne "moce" wykluwają się w różnych środowiskach i przestrzeniach edukacyjnych. Często są niedoceniane. Bo skoro nie ma w programie zajęć, skoro nie ma ocen i egzaminów, to czy np. kompetencje lidera w zespole, wytrwałości, dociekliwości, kreatywności, są ważne? Nie mają potwierdzenia w karcie przebiegu studiów to są nieistotne? Jestem odmiennego zdania. Warto pomóc (przez stworzenie odpowiednich warunków i przestrzeni) w odkrywaniu swoich mocnych stron, swoich nieuświadomionych kompetencji. To jest właśnie symboliczne dodawanie skrzydeł. By mieć odwagę wzlecieć na tych "skrzydłach" wysoko. I spojrzeć z góry (poprzez refleksję) na własną edukację i umiejętności zawodowe. I polecieć daleko.

W tym roku na moich zajęciach próbuję studentów namówić na wspólny projekt, dowcipnie i w przenośni roboczo zatytułowany "maść lub eliksir na porost skrzydeł". Projekt, uwzględniający niekonwencjonalne formy komunikacji i prezentacji publicznych, z rekwizytem w postaci "eliksiru na porost skrzydeł", z pomocą którego można byłoby opowiedzieć o czymś ważnym. A przy okazji uczyć się nowoczesnych form komunikacji i prezentowania wyników badań, własnych refleksji, kreatywnych pomysłów. Projekt, w którym wspólnie (bo ja też chcę współtworzyć i odkrywać) możemy uczyć się przez działania i eksperymentowanie (uniwersytet z definicji powinien być miejscem przyjaznym do najróżniejszych eksperymentów). Eksperymentowanie z różnymi formami komunikacji, nie tylko standardowymi referatami z wykorzystaniem rzutnika i Power Pointa. 

Pomysł na maść na porost skrzydeł albo eliksir to symboliczny rekwizyt, który ma ułatwić odnalezienie mocnych stron. Rekwizyt na zachęcić i sprowokować do interakcji, zabawy a w konsekwencji do refleksji i zastanowienia się nad swoimi, studenckimi mocnymi stronami i  kompetencjami społecznymi, ważnymi w pracy zawodowej w wieku XXI. Czy studenci podejmą wyzwanie? Czy uda mi się ich zaangażować w ryzykowny projekt? Ryzykowny wizerunkowo - bo biotechnolodzy mają tworzyć eliksir na porost skrzydeł? To w końcu studenci nauk przyrodniczych czy niepoważna magia i jakaś szarlatanerii?

O studentach często mówi się źle, że są leniwi, że nie chcą się uczyć, że kiedyś było lepiej, że są słabo przygotowani i mają dużo braków merytorycznych, że są źle wychowani itp. Coś z edukacją, także na poziomie wyższym, dzieje się źle. A narzekaniem jedynie samousprawiedliwiamy się. Mamy nazwanego winowajcę, ponarzekamy i już czujemy się rozgrzeszeni? Ale czy to coś zmienia? Skąd się bierze spadek motywacji (o ile rzeczywiście jest)? Może po prostu uniwersytety niewystarczająco programem, formą i strukturą nie odpowiadają na wyzwania współczesności? Może to nie studenci sa "wybrakowani". W ostatnich latach  w różny sposób pytam studentów o ich cele, jakie stawiają sobie przed danym przedmiotem, przed studiami jako przygotowaniem zawodowym oraz o ich cele życiowe. Pytam także o to, jak moje zajęcia mogą im pomóc w realizacji tych celów. Niżej kolejna porcja anonimowych odpowiedzi.

Anonimowość pozwala im pisać szczerze. Nie muszą zgadywać, jaki jest klucz odpowiedzi i jakiej od nich oczekuje się wypowiedzi. Proszę uważnie przeczytać. Mają sprecyzowane i sensowne oczekiwania. I mają odważne marzenia. Pozostaje tylko tworzyć takie środowisko edukacyjne na uniwersytecie, które pozwoli im realizować ich cele. To niekoniecznie są nasze cele i nasz punkt widzenia świata.  

Potrzeba nam więcej otwartego i autentycznego dialogu. Blog Profesorskie Gadanie, jak i niniejszy wpis, jest nieustającą próbą tworzenia dodatkowej przestrzeni do dyskusji. I do takiego dialogu wszystkich zapraszam. Podsuwam także konkret do refleksji i swoisty "rekwizyt", ułatwiający dyskusję (np. w komentarzach). Tym rekwizytem są poniższe grafiki, stanowiące efekt anonimowych odpowiedzi na postawione pytania.








16.10.2021

Ocenianie bez ocen i metoda projektu, czyli czego nauczyłem się na kursie storytellingu


Jak wygląda egzamin? Zazwyczaj jest pisemny lub ustny. Egzaminowani stawiają się w wyznaczonym terminie, zajmują miejsca, dostają pytania i... piszą lub odpowiadają ustnie. W przypadku egzaminu pisemnego może to być test. Na jednej sali, w jednym terminie siedzi wiele osób i w ciszy mierzy się z zadaniami. Każdy sam. Ale obok siebie. Piszą w grupie ale nie w zespole. Poważna i dostojna sprawa, dlatego często na egzamin przychodzimy elegancko ubrani, w garniturze, w schludnej sukience. Odświętnie. Potem są oceny lub punkty. Zdał lub nie zdał. A jeśli zdał to z jaką lokatą? Na czele, w środku czy gdzieś na końcu?

Czasem egzamin wygląda inaczej i nawet trudno to nazwać egzaminem. Bo nie ma zestawu pytań, nie ma jednego terminu i nie ma odświętnego ubrania. I ja taki egzamin-nie-egzamin zdawałem. Nie było ocen, więc nie mam certyfikatu, dyplomu, cyfrowej oceny. Zdawałem w grupie (a może bardziej zespole) i nawet nie wiemy kto uzyskał lepszą lokatę, kto zdał lub kto nie zdał. Nieadekwatne do sytuacji pytania o ocenę.

A było to tak. W grupie nauczycieli z nieformalnej grupy Superbelfrzy RP dostałem się na kurs storytellingu. Szkolenie przypadło na czas pandemii, więc odbywało się zdalnie. Była część teoretyczna i była część warsztatowa (tak, zdalnie jest to możliwe!). W trakcie kursu - tak jak i pozostali uczestnicy - wymyśliłem krótką opowieść. Przedstawiłem ją w czasie spotkania, a trener i inni uczestnicy komentowali. Zatem bardziej pracowaliśmy zespołowo, a nie tylko w grupie. Pierwszy mój pomysł, po dyskusji, odrzuciłem. Dopiero drugi doczekał się realizacji. Najpierw opowiedziałem moja historię w grupie. Można powiedzieć, że to był próbny egzamin. Była okazja do dyskusji i dopracowywania opowieści. Potem napisałem i opublikowałem na blogu. Moja opowieść, razem z innymi trafiła do ... audiobooka, w formie antologii (czyta lektor, a trener wszystkie nasze opowieści zebrał i opatrzył komentarzem - praca zbiorowa i zespołowa). Opowieść przygotowałem także w formie interaktywnej prezentacji w Genial.ly. Zatem był to eksperyment z poszukiwaniem zupełnie nowej formy opowiadania. Ale zanim ukazał się audiobook pojechałem do Warszawy by nagrać przed kamerą swoją opowieść. I teraz ta opowieść upowszechniana jest przez firmę Vulcan, trafia do nauczycieli. 

W czasie nagrania.
Sporo wysiłku, stresu i  wyzwań z nowymi dla mnie formami wypowiedzi. Co mnie motywowało, skoro nie było ocen ani egzaminu z dyplomem? Nie dopiszę sobie nawet do arkusza oceny pracownika w swoim miejscu pracy, bo nie ma certyfikatu opatrzonego pieczątką z ukończenia kursu. Nie ma dyplomu, nie ma certyfikatu, nie było jednego terminu egzaminu. Lecz materialne ślady pracy są. I moje doświadczenie.

Co mnie motywowało? Uczyłem się z ciekawości i dla siebie samego. Motywowała mnie ciekawość odkrywania nowych form komunikacji i wypowiedzi. Motywowała mnie praca zespołowa... bez ocen, rywalizacji i wyścigów. Zrealizowaliśmy projekt. Efektem tego projektu jest cykl krótkich filmów z motywującymi opowieściami dla nauczycieli, efektem jest e-book i audiobook, a w mim przypadku także interaktywna prezentacja w Genial.ly i nagranie, zrealizowane ze studentami na mojej macierzystej uczelni. Projekt stwarzał mi okazję do nauczenia się kilku nowych rzeczy. Nikt mnie nie poganiał ocenami. Motywowała mnie współpraca w zespole otwartych na edukację ludzi. Słuchałem ich opowieści i było one dla mnie pouczające. 

Był to egzamin rozproszony, w postaci kilku "realizacji" tej samej opowieści. Zdawałem go w zespole, we współpracy i z ciągłymi radami. Miałem okazję przygotować po raz pierwszy taką opowieściową prezentację w Genially, a więc miałem materiał do ćwiczeń w zupełnie innym kursie (samouczku). Po raz pierwszy stanąłem przed kamerą z teleprompterem. Miałem okazję doświadczyć na sobie zupełnie nowych przeżyć. Namacalny "dowód" jest ale żadnego dyplomu z oceną z egzaminu nie ma. Kto ocenia? Żaden nauczyciel czy trener, ocenia tak zwane samo życie. Mogę zobaczyć jak wyszły poszczególne realizacje. Wytworzony "produkt" jest oceną. A każdy widz może odebrać  i "ocenić: nieco inaczej. Moim zyskiem jest mój wewnętrzny przyrost wiedzy, umiejętności i doświadczenia, które tak na prawdę tylko jak w pełni widzę i odczuwam. 

Czy to był egzamin na zakończenie kursu (szkolenia)? To była realizacja projektu w zespole. Nie było ocen ale ja się dużo nauczyłem. Sam oceniam efekt i to, na ile się rozwinąłem. I wiem ile jeszcze muszę się nauczyć by podobne przedsięwzięcia, utwory były lepsze. Sam sobie jestem oceniającym nauczycielem, sam podjąłem odpowiedzialność za swoją naukę i zrobiłem tyle ile chciałem. I tyle, ile się odważyłem. Zmagałem się z sobą samym i potrzebami w codziennej pracy zawodowej. 

Kurs się skończył, a ja uczę się dalej. Może dlatego, że nie było typowego egzaminu? Nie było symbolicznego końca? Trwa jedynie edukacja przez całe życie, motywowana wewnętrzna potrzebą i chęcią samodoskonalenia.

A teraz staram się innym organizować edukację w zespole. I dalej się uczę.


Czytaj więcej: http://czachorowski1963.blogspot.com/2021/05/jak-uwzglednic-w-dorobku-rzezy-nowe-nie.html

Górne zdjęcie nie pochodzi ze wspomnianego kursu storytellingu. Jest pamiątka z kursu w Warszawie, na którym to ja m.in. uczyłem opowiadania historii edukacyjnych metodą bajki kamishibai. W zasadzie bardziej stwarzałem środowisko do uczenia się niż uczyłem. Nie wystawiałem ocen. A mimo to powstały prace z krótkimi opowieściami teatru ilustracji. 

Przykłady z opowieścią, która powstała w czasie szkolenie (Basia, jeszcze raz Basia). 

14.10.2021

Wolność musi iść w parze z odpowiedzialnością, moralność z sumieniem, deklaracje z czynami

 

"I historia, i aktualne zdarzenia pokazują, że wszelkie wartości nie są dane raz na zawsze. Wolność musi iść w parze z odpowiedzialnością, moralność z sumieniem, deklaracje z czynami. Niestety przed naszym społeczeństwem jeszcze długa droga. Wystarczyła grupka złotoustych szaleńców u władzy, aby uaktywnić najgorsze atawizmy w społeczeństwie. Rządzący okazali bestiami, dla niepoznaki tylko mianującymi się chrześcijanami, które zamieniają powoli społeczeństwo w otępiałe i zobojętniałe moralnie zombie. Stąd już tylko krok, do akceptacji zła czynionego innym."

Tomasz Sz.

Wytłuszczenia moje. Takie są rzeczypospolite jakie młodzieży edukowanie. Wybrany cytat jak i ilustrujące zdjęcie w sam raz dna święto edukacji narodowej. Dla oddania stanu i wyzwań.

13.10.2021

Czy na świecie jest (istnieje) glizda?

Ślad obecności dżdżownicy, w środku widoczne wypróżnienia dżdżownicy.


Najkrócej rzecz ujmując: glizda była ale już jej nie ma (chyba, że niszowo i lokalnie, skrajnie zagrożona wymarciem). W każdym razie jest to słowo zagrożone wyginięciem, przynajmniej w odniesieniu do dżdżownicy. Co się stało? Język jest obiektem "żywym", ewoluującym i reagującym na impulsy zewnętrzne (środowisko) jak i wewnętrzne (dojrzewanie pojęć, wyodrębnianie się znaczeń). Słowa w języku są tak jak gatunki w ekosystemie, ewoluują, czasem rozdzielają się na potomne, czasem łączą niczym gatunki w procesie hybrydyzacji. 

Język nauki dąży do precyzji. Pismo spowodowało ujednolicenie i skodyfikowanie zapisu a nauka dąży do doprecyzowywania pojęć. W rezultacie następuje rozdzielenie wcześniejszych pojęć na zupełnie różne obiekty, bo dostrzeżona została inna biologia tych bytów żywych, inne zwyczaje. A skoro dostrzegana się różne desygnaty to i nazwać je trzeba inaczej, by rozróżniać także w warstwie językowej. To normalna funkcja języka i postrzegania świata. Np. Lapończycy więcej mają słów na określenie śniegu, bo rozróżniają jego różne postacie, fazy, istotne dla ich życia. A co z glistą vel glizdą? Dobrze jest nie pomylić glisty z dżdżownicą i motylicą wątrobową. Różne gatunki, różne nazwy. Ale nie zawsze tak było. Nastąpiła specjacja w polu semantycznym i rozdzielaniu na więcej desygnatów a nie tylko jeden. 

Glizda znika za sprawą naszej dociekliwości i porządkowania obserwowanego świata. Zostaje tylko w muzeum językowym i rozważaniach ewolucji języka oraz u zbieraczy bogactwa lokalności.

Dżdżownica, czasem nazywana rosówką a dawniej także glistą (bezdźwięcznie) lub glizdą (dźwięcznie) nazwę swoją wzięła od dżdżu (deszczyku), a rosówka od rosy. Glista z kolei nazwę wzięła od gliny, czegoś wilgotnego. Jednym słowem nazwy opisują warunki, w których tę glizdę ziemną można spotkać. Choć teraz mało kto na dżdżownice glizda mówi. To za sprawą edukacji szkolnej i biologii.

W Słowniku nazwisk zoologicznych i botanicznych polskich Erazma Majewskiego, tom I z 1889 roku znajdujemy: glista jako Ascaris lumbricoides, także jako Fasciola (a więc płaziniec, motylica wątrobowa). Ponadto glista jako Lumbricus terrestris (a więc dżdżownica), również glist i glista ziemna jako dżdżownica. Jest też glizda ale z dopiskiem - "patrz glista". Czyli wtedy glista i glizda jako synonimy już funkcjonowały. I co ważniejsze są wymienione (rozróżniane): glisty obłe (jako obleńce), glisty płaskie (jako płazińce). No i glisty ziemne czyli dżdżownice a więc pierścienice. 

Dawniej glizdy i glisty występowały jako robaki obślizgłe. Przynajmniej kiedyś, zanim biolodzy nie dostrzegli zasadniczych różnic w budowie, biologii i zwyczajach i nie uporządkowali terminologii. Teraz nazwy są doprecyzowane, są więc płazińce, obleńce i dżdżownice. A glista to tylko ta ludzka czy świńska z rodzaju Ascaris, należąca ro obleńców czyli robaków obłych. Nauczyciele w szkole będą poprawiać i podkreślać, że dżdżownica tonie glista ani glizda. Choć dawno temu nią była. 

Cofnijmy się zatem jeszcze dalej w przeszłość. W Słowniku etymologicznym języka polskiego Aleksandra Brücnera (wyd. Wiedzy Powszechnej z 1974 roku) takie znalazłem wyjaśnienie: "glista, "robak dżdżowy, "robak we wnętrznościach" [a więc wyraźnie odnosi się do dżdżownicy jak i do pasożytniczych obleńców i być może płazińców - motylicy wątrobowej - uwaga S.Cz.]; prasłowiańskie; od tegoż pnia co i glina, rozszerzonego, jak lit. glis, glitis, o t (grec. gliton, łac. glis, glitis "ił", gluten "klej") [robak z gliny, czyli najpierw jednak dżdżownica - uwaga S.Cz.], z przyrostkiem -ta; po narzeczach bywają i postaci jak glizda; rośliny przeciw robakom używane nazywają się glistnikami, gliśnikami; por. lit. gleiwētas, o "grzybie", gleiwus, o "ślinie". Tu należy gliwy, o "kolorze brudno-kasztanowatym", dalej glom "szlam na kiszkach wieprzowych", glomza, glomzda, z ł: głomza "twaróg", przeniesione na ,"niedołęgów i ślamazarników", glamza (glamzać i glamać, "jeść powoli", glamkać, "ciamkać"), glemda, glemiędzić, glemięza. Z tego pożyczyli i drugą swą nazwę "twarogu" Niemcy: obok Quark i Gloms, Glems w Prusach Wschodnich. Lit. glema i glejma, "śluz na mięsie i serze [ja znam zgliwiały - o białym serze], glemesa, glemeti i glejmeti, "śluzem się pokrywać"; czes. hlemyżd, "śliniak" (tak samo od slimu, t.j. "śluzu" przezwany), łotew. glemesis, o tem samem znaczeniu; w czeskiem przyrostek -yzg obok -yz, jak np. chmyz i podobn. W glom io zamiast ie, jak w ziomek; albo glom zamiast głom, istniejącego obok."

Nasi przodkowie dżdżownice widywali często, natomiast glisty raczej rzadko, bo to pasożyt wewnętrzny. Chyba tylko w czasie patroszenia zwierzyny, w szczególności dzików i świń, wyjątkowo tylko u człowieka, może jak był ranny lub okaleczony. Lub po zastosowaniu środków odrobaczających widywali glisty ludzkie wijące się w kale.

I na koniec rozstrzygnięcie ze słownika internetowego, wskazujące, że glizda uparcie trzyma się życia i nie daje się tak łatwo wyrugować z języka:

"GLISTA tak często była nazywana GLIZDĄ, że w końcu nawet słowniki ortoepiczne odnotowały obie postaci tego słowa. GLISTA – wymawiana jako [gl’ista] i odmieniająca się: glisty, glistę, gliście – to jedyna właściwa forma w znaczeniu ‘pasożyt bytujący w przewodzie pokarmowych człowieka lub zwierząt’, a także potoczne określenie dżdżownicy. GLIZDA – dźwięczna, wymawiana jako [gl’izda] i odmieniająca się: glizdy, glizdę, gliździe – to jeszcze bardziej potoczne, a przy tym znacznie częściej używane określenie dżdżownicy oraz wyzwisko, obelga, pogardliwe określenie osoby, której zachowanie budzi obrzydzenie. GLISTA, GLIZDA, a w gwarach i dialektach także glizdwa lub glistwa, miała w prasłowiańszczyźnie postać *glista, pochodzącą najprawdopodobniej od niezachowanego przymiotnika *glitъ o znaczeniu ‘lepki, śliski’. Pierwotnie GLISTA miała więc ogólne znaczenie ‘lepki, śliski robak’. Nie oburzajmy się zatem, gdy ktoś nazwie poczciwą dżdżownicę GLIZDĄ lub GLISTĄ, bo tym samym mianem już nasi przodkowie Prasłowianie określali „pradżdżownice”.
Źródło:[NSPP; WSPP; SJP PWN; SJP Dor; USJP; SEJP Bor, 160-161]" (Narodowe Centrum Kultury https://www.nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/glizda-czy-glista-,cltt,G)

To jak w końcu z tą glizdą? Jako dźwięczna forma glisty występowała, może regionalnie, ale występowała od dawna. Nawet od bardzo dawna. To taka żywa, językowa skamieniałość. Glistowatość wraz z postępami biologii rozeszła się w dwie drogi: obleńców pasożytniczych - glistę świńską i ludzką (rodzaj Ascaris), oraz pierścienice np. wolno żyjącą - dżdżownicę.  Dla precyzji języka i lepszej komunikacji warto używać dwóch różnych i rozdzielających nazw. Wtedy nie pomylimy glisty z dżdżownicą i świata pasożytów z wolnożyjącymi detrytusofagami, choć na pierwszy rzut oka podobnych do ciebie, oślizłych, wilgotnych robaków o podłużnym ciele.

Notabene nasze prasłowiańskie chrobaki-robaki rozeszły się na wiele różnych, odrębnych bytów: robaki płaskie, robaki obłe, pierścienice, owady itd. 

Dżdżownica czasami zwana glizdą. Zdjęcie Autorstwa Michael Linnenbach
- first upload in de wikipedia on 09:58, 16.
Feb 2005 by Michael Linnenbach, CC BY-SA 3.0,
  https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=105418


12.10.2021

Czego studenci oczekują od zajęć (cz. 2)

 

Pytanie "po co są studia" jest pytaniem, które nieustannie powinno być zadawane i czasem głośno dyskutowane. Po pierwsze głośno i z dyskusją powinno stawiać sobie je całe społeczeństwo. To element niezbędnej dyskusji o edukacji. Ogromnie dużo się zmieniło i zmienia w technologii i funkcjonowaniu społeczeństwa. Dawne rozstrzygnięcia przestały być aktualne. 

Czy studia mają być elitarne, wyłaniające klasę uprzywilejowaną, górę w hierarchii społecznej? Bo przecież i tak już było. A może mają kształcić zawodowo, bo współczesna gospodarka potrzebuje licznej kadry dobrze wykształconej, łącznie ze studiami doktoranckimi? Jeśli tak to pojawia się kolejne pytanie, co to znaczy być dobrze przygotowanym do pracy zawodowej na poziomie wyższym? Przecież żyjemy w czasach edukacji ustawicznej i permanentnej (może najważniejsze jest nauczyć ich uczyć się samodzielnie?), w czasach ogromnego wypełnienia naszego życia technologią i ciągle zmieniającymi się warunkami. Niektórzy mówią, że wobec tych wyzwań potrzebni są absolwenci rozumiejący rzeczywistość (a to nie takie proste - proszę zwrócić uwagą na reakcje na szczepionki, maseczki czy zmiany klimatu). Że potrzebna jest umiejętność myślenia i rozpoznawania fake newsów, że potrzebna jest kreatywność i innowacyjność (bo tylko tym Homo sapiens może konkurować z technologią, którą sam tworzy). W tym kontekście ważna wydaje się umiejętność stosowanie metodologii naukowej: dostrzegania problemu, doboru źródeł i metod, wykonania analizy (badań), poprawnego wyciągania wniosków z rozróżnieniem faktów i obserwacji od ich interpretacji. Że ważna jest komunikatywność z wykorzystaniem współczesnych kanałów transferu emocji, informacji i wrażeń. A może ważniejsza jest socjalizacja i umożliwienie młodym ludziom znalezienie sensu życia? Przy wysyceniu technologiami i automatyzacją pracy oraz rosnącym "czasem wolnym", w tym wdrażaniem bezwarunkowego dochodu podstawowego, poczucie sensu życia i odnajdywania się w nowych warunkach wydaje się bardzo ważne i potrzebne. Możemy uznać za kompetencję kluczową.

Pytanie powyższe powinni zadawać sobie pracownicy akademiccy. Kontynuacja nie wystarczy. Tak jak jałowe jest narzekanie na młodzież bez wcześniejszej analizy problemu. Dlaczego bywa tak, że studenci są mniej zmotywowani? Może to nie w nich tkwi problem tylko w archaicznym już uniwersytecie i jego nieadekwatności i nieprzystawalności do współczesności? Nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Zwłaszcza środowisko akademicko powinni wpierw spróbować opisać, zdiagnozować i zrozumieć cywilizacyjną sytuację społeczne i edukacyjną. Dla siebie samych jak i dla całego społeczeństwa. 

I w końcu pytanie to powinni stawiać sobie studenci. Nie tylko przed i na początku roku studiów, ale systematycznie co jakiś czas. Po co tu jestem? Czego chcę w życiu i w jaki sposób zaplanować i wykorzystać swoją obecność na uczelni by te cele zrealizować. Jak sobie ułożyć (zorganizować) uniwersytecką przestrzeń edukacyjną, co wybrać, na jakie zajęcia chodzić i jak się w nie angażować. Lub tylko przetrwać.

Od kilku lat prowokuję studentów do stawiania sobie takich pytań na początku zajęć. I odpowiedzi (dla siebie, niekoniecznie głośno i adresowane do mnie, choć z takich komunikatów bardzo bym się cieszył) w jaki sposób uczestniczyć w nich wykładach, ćwiczeniach, seminariach oraz jak postawione cele mogę zrealizować. Staram się prowadzić dialog bym i ja coś wiedział o ich celach. Zawsze jest możliwość jakiegoś manewru i dostosowania programu czy formy zajęć. Bo zajęcia są przede wszystkim dla nich. I dlatego bardzo mi zależy na informacjach zwrotnych.

Przed każda podróżą, czy nawet w jej trakcie, warto zastanawiać się nad celem i tym, jak poznać czy przybliżam się do celu oraz czy zmierzam we właściwym kierunku. 

Tym razem zamieściłem kolejne chmury słów, które powstały w czasie dyskusji na pierwszych zajęciach. Przyjrzyjcie się tym celom, zarówno tym strategicznym jak i tym, odnoszących się do jednego przedmiotu. Co jest ważne? I dlaczego ? Zechcecie podzielić się w komentarzach swoimi refleksjami?


10.10.2021

Młodzieżowy Sejmik Klimatyczny - odpowiedzi na pytania

W czasie krótkiego wykładu dla młodzieży, uczestniczącej w Młodzieżowym Sejmiku Klimatycznym, zobowiązałem się do odpowiedzi na pytania, które pojawią się w czasie tego spotkania. Dla ułatwienia i oszczędności czasu wykorzystałem program Mentimeter. Uczniowie mogli zgłaszać pytania w trakcie spotkania, anonimowo. Spotkanie odbywało się zdalnie. Lecz i w takiej formule możliwa jest dyskusja, niejako hybrydowa. A odpowiedzi tu na blogu są tylko konsekwencją i ciągiem dalszym. 

Co sądzę o silnikach Diesla? Tu oczywiście brakuje kontekstu i doprecyzowania. Domyślam się, że pytanie zadane zostało w kontekście zmian klimatu. Silniki spalinowe korzystają z surowców nieodnawialnych, zdeponowanych w Ziemi w ciągu bardzo długiego czasu. Należą do długiego cyklu obiegu węgla w biosferze i komponencie geologicznym. Spalanie surowców kopalnych zwiększa bilans węgla w atmosferze i negatywnie wpływa na klimat, pogłębiając globalne ocieplenie. Nie jest to "wina" silnika jako takiego tylko wykorzystywania nieodnawialnych źródeł energii. Ale w silnikach Diesela można wykorzystywać biodiesel, biopaliwo, powstające z biomasy (oleje, etanol itp.). Też w wyniku spalania powstaje dwutlenek węgla ale jest to krótki obieg. Bowiem rośliny w wyniku fotosyntezy pochłaniają dwutlenek węgla a spalane biopaliwa nie zwiększają bilansu węgla w atmosferze (bilans jest na zero). Nie szkodzą. Zatem jestem jak najbardziej za wykorzystywaniem takich silników o ile wykorzystują biopaliwo. Biomasa wykorzystywana energetycznie to jeden ze sposobów radzenia sobie z magazynowaniem energii.

Co się dzieje z zepsutymi panelami fotowoltaicznymi? Tego zagadnienia nie znałem w szczegółach, więc musiałem doczytać. Z całą pewnością powinny  - tak jak i wszystkie inne elektrośmieci (pralki, lodówki, komputery, telefony itd.) - być poddane recyklingowi (odzyskiwanie cennych surowców). Problem będzie narastał w miarę jak montowane panele będą się zużywały. Na razie większość to nowe i sprawne urządzenia. Polska już wprowadziła przepisy, dotyczące zbiórki i recyklingu zużytych paneli fotowoltaicznych. Pozostaje tylko dopilnować by prawo było respektowane. Oraz by technologie recyklingu były efektywne (postęp naukowy umożliwia ciągłe udoskonalanie i poprawę efektywności). Koszty recyklingu ponosi producent ogniw fotowoltaicznych lub firmy recyklinkowe, z którymi producenci podpisali odpowiednie umowy.  Ogniwa, tak jak wszystkie produkty, mają określony czas użytkowania. Potem muszą być poddane recyklingowi (a nie wyrzucaniu na składowiska odpadów). Wymaga to sprawnej logistyki i odpowiednich przepisów. Oraz właściwych technologii. Z recyklingiem u nas bywa różnie. Z całą pewnością w każdym aspekcie trzeba poprawiać jakość, bo chyba nam daleko do doskonałości (zarówno w aspekcie przepisów prawnych, logistyki i technologii). Jest jeszcze jeden aspekt. Zgodnie z ideą ekorozwoju należy analizować cały cykl życiowy produktu (od wydobycia surowców, poprzez produkcję danego urządzenia, do kosztów użytkowania i "śmierci produktu" czyli utylizacji, w tym recyklingu). W tym zawiera się także tak zwany ślad węglowy oraz ślad wodny. Jeśli ten temat pełnych kosztów środowiskowych ogniw fotowoltaicznych w porównaniu do energetyki tradycyjnej jest interesujący, to go bardziej szczegółowo rozwinę w osobnym wpisie na blogu. 

Czy to prawda, że grunty pod fotowoltaikę są niezdatne do dalszego użytku rolniczego? Nie, nie jest to prawda. Oczywiście, wszystko zależy od sposobu montowania. Można wyobrazić siebie, że ktoś zaleje wszystko betonem i na tym dopiero zamontuje ogniwa. Ale byłby to bardzo kosztowny sposób montowania ogniw. W normalnej technologii usunięcie ogniw umożliwia dalsze wykorzystanie rolnicze. Co więcej, pod ogniwami i między ogniwami gleba jest wolna, rosną rośliny i można uzupełniająco cały czas użytkować rolniczo, choć w ograniczonym zakresie. Niewątpliwie najkorzystniej byłoby montować ogniwa fotowoltaiczne na dachach budynków, a nawet na asfalcie dróg (takie technologie są już opracowywane).

Czy piec na pelet jest bardziej "ekologiczny"? Tak, taki piec jest bardziej przyjazny środowisku, gdyż wykorzystuje biomasę roślinną. A więc emitowany dwutlenek węgla (w wyniku spalania biomasy) znajduje się w krótkim obiegu. Wcześniej (1-4 lata wcześniej) został dwutlenek węgla  pochłonięty przez rośliny z atmosfery. Wykorzystywanie biomasy nie powiększa bilansu węgla w atmosferze tak jak spalanie paliw kopalnych. Pelet do takich pieców powinien pochodzić z upraw roślin energetycznych a nie z upraw leśnych (chyba, że wykorzystuje się odpady, powstające przy produkcji drzewnej). Biomasa powstaje na dedykowanych uprawach roślin "energetycznych", np. wierzby, miskantu, konopi siewnych itd. Uprawy te zakładane są na gruntach rolnych niskiej klasy (nieopłacalna produkcja rolnicza). Co więcej wprowadzają mozaikę siedlisk bardzo korzystną dla bioróżnorodności a na samych uprawach, np. wierzby "energetycznej" stosuje się znacznie mniej zabiegów agrotechnicznych, w tym znacząco mniej środków ochrony roślin (lub wcale nie stosuje się "chemii")). W rezultacie mamy możliwość chronić różnorodność biologiczną nawet na terenach rolniczych. To ciekawy temat i warto go rozwinąć w osobnym tekście.

W czasie tego spotkania online miałem okazję wysłuchać kilku wystąpień   młodzieży. Pomijając aspekt merytoryczny mieli okazję ćwiczyć się w wystąpieniach publicznych. To ważny aspekt praktycznego kształcenia kompetencji obywatelskich i społecznych. Ponadto mieli okazję ćwiczyć dyskusję online. Z całą pewnością przyda im się to w czasie studiów a potem w życiu zawodowym. Spotkania i dyskusje zdalne, mimo pewnych niedogodności, mają też i niezaprzeczalne walory. Po pierwsze łatwość komunikacji bez konieczności dalekich podróży. A po drugie wydłużenie transmisji informacji. Niniejszy wpis jest tego przykładem, dyskusja toczy się, mimo że spotkanie odbyło się w piątek. 

Zachęcam do kontynuacji dyskusji w komentarzach. 


Apel młodzieży, sformułowany w czasie Młodzieżowego Sejmiku Klimatycznego:
„My, młodzież szkół ponadpodstawowych uczestnicy Młodzieżowego Sejmiku Klimatycznego w Olsztynie 8 października 2021 r. świadomi występujących zagrożeń dla klimatu apelujemy o:
- prowadzenie edukacji ekologicznej od przedszkola;
- odejście od gospodarki opartej na węglu;
- dywersyfikację źródeł energii;
- restrukturyzację przemysłu;
- odejście od używania plastiku;
- zamianę tam gdzie to możliwe transportu na rowery;
- wprowadzenie dnia bez samochodu na terenie każdej gminy, powiatu i naszego województwa;
- wprowadzenie stacji ładowania dla samochodów elektrycznych;
- dofinansowanie wymiany pieców „kopciuchów” na inne źródła ekologicznej energii;
- wprowadzenie kompostowników miejskich;
- zorganizowanie wojewódzkiego konkursu „klimatycznego”, by propagować edukację o zagrożeniach klimatycznych i sposobach ratowania Ziemi;
- zwiększenie edukacji ekologicznej w szkołach;
- utworzenie parku narodowego w województwie warmińsko-mazurskim;
- przygotowanie cyklu akcji informacyjnych przez władze gmin, powiatów i województwa o tym co każdy mieszkaniec może zrobić dla ochrony planety;
- zwiększenie liczby pojemników na odpady na terenach wiejskich i miejskich;
- oczyszczanie jezior;
- popularyzację wśród mieszkańców województwa akcji sadzenia drzew i lasów, w tym zachęcanie młodzieży szkolnej do udziału w tych akcjach;
- przyjęcie przez Sejmik Województwa Warmińsko-Mazurskiego uchwały antysmogowej;
- kontynowanie pracy Młodzieżowego Sejmiku Klimatycznego Województwa Warmińsko-Mazurskiego”.

9.10.2021

Czego studenci oczekują od zajęć? (cz. 1)

 

Od wielu lat na początku zajęć, przedstawiając program i warunki zaliczenia, pytam studentów o ich cele. I to zarówno co do danego przedmiotu, w odniesieniu do kierunków studiów jak i o cele życiowe. Przede wszystkim chcę aby sobie to pytanie postawili (a potem co jakiś czas powtarzali). I w ten sposób zastanowili się czego oczekują od zajęć ze mną oraz w jaki sposób moja oferta merytoryczna i dydaktyczna może zaspokoić ich cele. To element dialogu i negocjacji. A także wielkie ułatwienie dla mnie w budowaniu dobrej przestrzeni do nauki. Spotykamy się w tym, co oni chcą a ja mogę, chcę i potrafię. Pytam o to na różnych przedmiotach, bo chcę by w coraz większym stopniu przejmowali odpowiedzialność za swoją edukację. I by uniwersytet był uniwersytetem a nie szkółką kadetów, z narzuconym i realizowanym programem.

Stawiając pytania próbuję wprowadzać różne aktywności, koncentrujące się na tym pytaniach. Kiedyś były to kartki (i pismo ręczne), czasem dyskusja a ostatnio wykorzystuję interaktywny program do prezentacji (Mentimeter). Gwarantuje anonimowość, dlatego studenci chętniej i szczerzej werbalizują swoje myśli. Po drugie efekt uzyskuje się szybko dla dużej grupy studentów. Można powiedzieć, że to oszczędność czasu. Po trzecie od razu widzą swoje myśli oraz swoich koleżanek i kolegów.  Efekt konektywnej pracy. I dobra podstawa do dalszej dyskusji. Ułatwia mi poznać punkt widzenia studentów, ich oczekiwania i sposób patrzenia na świat. Dobry punkt wyjścia do negocjacji. Tak, negocjuję a nie narzucam. Proponuję. Mogą wskazać co ich bardziej interesuje a co mniej. Zaangażowanie w proste czynności (pisanie na kartce, pisanie w telefonie) wzmacnia refleksję nad własnymi celami. Aktywizuje mózg w większej liczbie obszarów.

Od wielu lat odnoszę wrażenie, że rzadko stawiają sobie takie cele. I że rzadko pytani są o zdanie, że rzadko mają wybór. Czasem widać zdziwienie. To dodatkowa ewaluacja naszego systemu edukacji. Z pewnością trzeba wiele zmienić. 


Często spotykam się z narzekaniami na studentów, na ich domniemamy niski poziom, na złe wychowanie, na bierność itd. To nasze narzekanie zastępuje rzeczową i odważną dyskusję na temat kształcenia, uniwersytetu i jakości naszej pracy. Jest jakąś zasłoną dymną. Rozgrzeszeniem. Bo skoro to studenci (młode pokolenie) są źli, to mamy winnego i nie trzeba zastanawiać się nad edukacją uniwersytecką, nad kształceniem jako takim i nad własną pracą. Usprawiedliwienie własnego dyskomfortu. Bo dyskomfort czujemy widząc równe zgrzyty w kształceniu akademickim. Zamieszczone przykładowe odpowiedzi wytrącają z takiego usprawiedliwiającego narzekania. Dlaczego warto ciągle zastanawiać się nad misją uniwersytetu w zakresie kształcenia? Bo świat się zmienia. Dawne wzorce niekoniecznie muszą być efektywne i właściwe. I nie muszą być sensowne. A  kontestowanie dawnych prawd, rytuałów czy zwyczajów jest istotą uniwersytetu. Ciągłym poszukiwaniem, sprawdzaniem, nieustającą refleksją. Najlepiej w dialogu ze studentami. 

Poruszam się w określonych warunkach. W określonych granicach i ograniczeniach. Ale zawsze jest możliwość dawania wyboru i poczucia sprawstwa jak też zastanawiania się nad sprawami na prawdę ważnymi. Pytanie kierowane do studentów pomagają i mi. Wspólnie z nimi (w myśli lub werbalizując) zastanawiam się nad sensem kształcenia, nad tym co bardzo ważne i co mniej ważne. Po ponad 30 latach pracy mam wątpliwości i wielu rzeczy nie wiem. Nie jestem pewien. A powinienem?

Przestrzeń cyfrową można wykorzystać do dialogu. Trzeba się tylko nauczyć narzędzi. Najlepiej przez działanie i nieustanne próbowanie. I w tym roku akademickim znowu się czegoś nowego nauczę, coś przećwiczę, coś poznam głębiej i lepiej. Nauczanie hybrydowe uprawiałem i przed pandemią. Teraz, w czasie normalnej nauki w kontakcie, też ją doskonalę i rozwijam. Czuję, że ma to sens, niezależnie od możliwych pandemicznych konieczności przechodzenia w całości na kształcenie online. 

Przeczytajcie zwerbalizowane cele studentów, zamieszczone na trzech grafikach. Jakie myśli się Wam nasuwają? Ze swoimi przemyśleniami podzielę się za jakiś czas. Niech się trochę w głowie "uleżą i dojrzeją". Na pewno Wasze komentarze mi pomogą. To dodatkowe spojrzenie na te sam problem (lub wyzwania).


5.10.2021

Życzenia i refleksje z okazji Światowego Dnia Nauczyciela

Nawet w najmniejszej szkole edukacja ma wymiar globalny. Wynika to chociażby z wykorzystywanej technologii, ułatwiającej kontakt i funkcjonowanie w coraz większych społecznościach. Mamy coraz więcej wspólnych, ogólnoludzkich problemów do rozwiązania i wyzwań do podjęcia. Dlatego świętując Światowy Dzień Nauczyciela przesyłam życzenia do wszystkich pedagogów. Powyższa grafika pochodzi z przygotowywanych życzeń i  crowdlearningowej inicjatywy grupy polskich nauczycieli Superbelfrzy RP. Fragment filmiku, przygotowanego w rozproszeniu (każdy u siebie) i online z wykorzystaniem międzynarodowej aplikacji, będzie efektem wspólnej pracy. Ja również będę go rozpowszechniał. Aplikacji, która jest jedną z wielu, jakie powstają by wspomagać komunikację i edukację. Wspomagają m.in prace nauczycieli. Superbelfrzy - tak jak przystało na XXI wieku - współpracują w wielu różnych projektach z nauczycielami z wielu krajów świata. 

Światowy Dzień Nauczyciela (ang. World Teachers' Day) to międzynarodowe święto nauczycieli proklamowane przez UNESCO w 1994, a w Polsce celebrowane od 1997 roku w dniu 5 października przez nauczycieli reprezentujących także sektor nauki i szkolnictwa wyższego. A więc to i moje święto.

A co się dzieje w Polskiej edukacji? Szkoły zmieniają się w przechowalnię dzieci. Rodzicom zależy, żeby ktoś się nimi zaopiekował, a na nauce już mniej zależy. Dlatego protesty nauczycieli przechodzą bez większego echa. Uczniowie w coraz większym stopniu uczą się samodzielnie (po szkole, w tym online) lub w ramach różnych korepetycji (i tu jest coraz więcej kontaktów zdalnych). Obserwujemy powolną i systematyczną prywatyzację edukacji w Polsce. Ci, którym zależy na edukacji własnych dzieci i są zamożni, posyłają je do szkół prywatnych, płatnych. Rozwija się także nauczanie domowe. W rezultacie edukacja jest tylko dla tych, których na nią stać lub mają odpowiednie kompetencje: znają się na edukacji i potrafią z innymi, podobnymi rodzicami współpracować. A co z resztą? Będzie następowało coraz większe rozwarstwienie społeczne

Do edukacji już od dawna dokładają nauczyciele i rodzice. Zdążyłyśmy się do tego przyzwyczaić. Nauczyciele z własnych pensji kupują różne pomoce dla uczniów, rodzice dokładają się do przysłowiowego papieru i toneru do ksero. Zapominamy, że płacimy podatki i stać nas na utrzymanie edukacji na wysokim poziomie. Ale ciągle mówimy, że nie ma na edukację pieniędzy. Za to są na wiele różnych innych inwestycji, w tym na marnotrawstwo. Zatem to tylko kwestia priorytetów - co jest ważne a co znacznie mniej. Wychodzi na to, żeby szkoła jest od zaopiekowania się uczniami. A do tego nie trzeba specjalistów dużej klasy. Tak się przynajmniej wydaje, bo jeśli wziąć coraz większy odsetek uczniów z różnymi deficytami, to nawet zwykła opieka staje się sporym wyzwaniem. Nie wierzysz? To idź do szkoły, tak dużo wakatów, że przyjmą każdego... 

W Światowym Dniu Nauczyciela warto przypomnieć, że nauczyciel to zawód tak jak każdy inny. Jeśli nauczyciel nie dostanie normalnych pieniędzy (adekwatnych do wymaganych kompetencji i oczekiwań) to po prostu pójdzie pracować gdzie indziej. I to właśnie obecnie obserwujemy w Polsce. Teraz przeciętny nauczyciel pracuje więcej niż 40 h tygodniowo.... tyle, że także w domu. Bo od lat nie było miejsca w szkole. Fizycznie nie ma miejsca! Ani niezbędnego sprzętu. Zdecydowana większość nauczycieli pracuje na własnym, prywatnym sprzęcie. Owszem, moglibyśmy uznać, że nauczyciel dostaje wysoką pensję aby sam z jej zasobów finansował bez zbędnej biurokracji różnorodne wydatki edukacyjne. Ale w medialnej i społecznej narracji nauczyciel... mało pracuje i ma wakacje, więc trzeba mu godzin dołożyć. A na pensji poskąpić. Przecież można na edukacji zaoszczędzić i środki wykorzystać gdzie indziej.... Ciekaw jestem, co by się stało, gdyby nauczyciele wreszcie rygorystycznie pracowali tylko po 40 godzin tygodniowo i tylko w szkole. Nic ponad to i nic w domu. W przekazie medialnym mylimy etat z godzinami dydaktycznymi przy tablicy. 18 godzin przy tablicy wcale nie oznacza, że pedagodzy tylko tyle pracują. 

Jeśli uznamy, że państwa nie stać na podwyżki dla nauczycieli to trzeba jednocześnie przyznać, że nie stać tego państwa na powszechną edukację. A rodzice sami muszą finansować edukację. Jest to wycofywanie się państwa z kolejnego obszaru... 

Życzę rodzicom, obywatelom i nauczycielom by nauczycielom nie zabrakło ochoty do nauczania i warunków godnych do pracy na wysokim poziomie. A nam wszystkim, byśmy dostrzegli w edukacji wyzwanie rozwojowe. W innym przypadku zostaniemy na marginesie rozwoju cywilizacyjnego, jako dawcy taniej siły roboczej do prostych prac... Z tym, że jest tu spora konkurencja, także z elektroniczną automatyzacją i robotami. Bez należytej edukacji po prostu znacznie przybędzie ludzi zbędnych.

Edukacja jest niezwykle ważna, w tym edukacja z wykorzystaniem nowoczesnych środków komunikacji międzyludzkiej. Musimy się uczyć i odkrywać a jednocześnie sensownie doinwestować szkoły. W tym pensje nauczycielskie. Bo nie będzie komu uczyć w szkołach publicznych a za naukę w szkołach prywatnych zapłacimy i tak dużo. 

Nauczyciel to zawód jak każdy inny. Jeśli nie jest niewolnikiem to pójdzie pracować do innego, lepszego pracodawcy. 

1.10.2021

Kłamścioch, śmiemniaga, fake news, fałszofakt

 

Dla nowych (nowo dostrzeżonych, zauważonych) zjawisk, bytów, desygnatów tworzymy nowe nazwy. Albo przyswajamy z języka obcego albo tworzymy polskie neologizmy. Tak jest tez z fake newsami. To nie tylko pomyłkowe informacje, to także celowo tworzone fałszywe wiadomości. Maja poprawić samopoczucie piszącego (mówiącego) albo wywrzeć określoną relację słuchanego. Wywieranie wpływu, czasem  oszustwo i wyłudzenie. Kłamstwami, oszustwami, fantazjowaniem jako Homo sapiens spotykamy się ot dziesiątków tysięcy lat. Ale teraz pojawiły się zupełnie nowe kulturowo i zmysłowo zjawisk. Czyż nie uwierzymy widzialnemu obrazowi lub nawet temu ruchomemu (wideo)? Widzimy na własne oczy. Ale technologia pozwala nam nie tylko modyfikować wypowiadane i zapisywane słowa, możemy edytować i zmieniać obrazy, filmy, dźwięki. Nowy świat. Tak, jakbyśmy przybyli na nowy kontynent i nowe środowisko, z nieznanymi roślinami (które sa jadalne a które trujące) z nowymi drapieżnikami i nowymi pasożytami. Musimy nauczyć się je rozpoznawać i wypracować strategię zwalczania. 

Przykład dość prosty:


Taka tam sciemniaga, kłamścioch (fake news). A nawet coś groźniejszego. Jak jajo pasożyta (np. glisty ludzkiej czy tasiemca) zachęca do łyknięcia. Strategią pasożytów jest produkcja ogromnej liczby jaj. Któreś w końcu trafi na podatny grunt, przedostanie się przez linie obrony i rozwinie się nowy osobnik, przedłużony dostanie gatunek.  A wyżej przykład, taki kłamścioch rozsiewany droga mailową. Całą "robotę odwala" komputerowy algorytm. Czyli relatywnie niskie koszty energetyczne. Trochę prądu zużyje. I ktoś odpowie, jak na przynętę wędkarza ryba. 

Co jest ważne w edukacji obecnie? Nauczyć rozpoznawać kłamściochy i na nie reagować. Tak jak kiedyś uczyliśmy się zasad higieny czy odróżniania grzybów jadalnych i trujących. Rozumienie świata i zjawisk w nim zachodzących umożliwia przeżycie i uniknięcie pasożytów. Albo uniknięcie pasożytniczych kłamściochów w skali indywidualnej i społecznej.

Przykład powyższy bardzo łatwy do rozpoznania. Bo już długo funkcjonuje jako "gatunek", nieznacznie modyfikowana jest treść i sposób. Było dużo czasu by nabyć "naturalna odporność". Znacznie więcej jest lepszych kłamściochów, zatruwających zdrowie społeczne i niszczących całe społeczności (jak masowe zarażenie populacji pasożytami - chorują a czasem nawet umierają). Przykład czym się powinna zajmować edukacja (czyli ważnymi i realnymi problemami) a nie ideologicznymi bzdetami, zupełnie niepotrzebnymi w życiu. Szkoda czasu i energii na bzdety i nieistotne dla przeżycia dyrdymały. Trzeba się skupić na tym aktualnym, ważnym i decydującym o jakości życia. Edukację można porównać do szczepionki - znacznie przyspiesza nabycie odporności grupowej, populacyjnej a nawet całkowite wyeliminowanie "takich "pasożytów".

Metoda naukowa, wypracowana i rozwijana, udoskonalana przez wieki jest dobrym narzędziem do rozpoznawania ściemag (fake newsów) i ich neutralizowania. Zatem warto uczyć tej umiejętności na każdym poziomie edukacji. Z taką myślą rozpoczynam nowy rok akademicki.