26.08.2020

Naukowiec malujący butelki i stare dachówki


Nauka i sztuka zachwyca się światem, każda na swój sposób i w odmiennej formie. Choć mają odmienne sposoby przekazu swoich treści, to wzajemnie się wspierają i dopełniają. Hobbystycznie maluję butelki, słoiki, stare dachówki, polne kamienie, płytki ceramiczne wyrzucone po remoncie, stare opakowania. Malowanie i rysowanie zacząłem już w szkole średniej. Od kilkunastu lat maluję butelki a tematem jest bioróżnorodność czyli przyroda Warmii i Mazur, w szczególności owady i zioła. Moje malowanie jest także próbą uchwycenia dziedzictwa przyrodniczego i kulturowego regionu. Przyrtoda jest dziedzictwem i rękodzieło jest dziedzictwem.

Umiejętności i kompetencje artystyczne potrzebne są naukowcowi z kilku powodów. Dlatego rozwijania tych umiejętności nie powinno się zaniedbywać ani w szkole ani w ramach hobby czyli czasu wolnego i edukacji ustawicznej, pozaformalnej. Rożne formy ekspresji plastycznej to forma komunikacji jak i tworzenie więzi społecznej.  Wydaje mi sie, że mają wartość międzykulturową i przez to, że oddziałują na emocje to nie są ograniczane żadnym językiem. 

Ale wróćmy do naukowców i umiejętności artystycznych. Po pierwsze podstawowe umiejętności estetyczne ułatwiają przygotowanie posteru naukowego na konferencję, przygotowanie ilustracji do referatu czy wykładu lub opracowanie abstraktu graficznego do publikacji. Wspomnieć jeszcze można o notowaniu wizualnym (graficznym), ostatnio bardzo intensywnie się rozwijającym. Dla biologa umiejętność rysowania to forma notatki naukowej nawet w czasach fotografii cyfrowej. Malowanie (tak jak i inne formy sztuki) pozwala aktywizować inne partie mózgu co zwiększa efektywność myślenia nawet tego racjonalnego. Sprzyja także kreatywności – jakże potrzebnej w nauce kompetencji. I mam na myśli sztukę całkiem amatorską, nieprofesjonalną. Sztukę uprawianą dla przyjemności a nie zarobkowo. Po trzecie malowanie sprzyja ćwiczeniu uważności, odpręża i daje psychiczny wypoczynek. Dla mnie malowanie jest arteterapią – przeciwdziała wypaleniu zawodowemu. A czwartym powodem jest edukacja i przekazywanie treści w formie bardziej emocjonalnej

Moim surowcem są rzeczy niechciane, wyrzucone na śmieci, zbędne odpady. Malowanie przywraca im ważność i wartość, ma skłaniać do refleksji by mniej konsumować produktów jednorazowych. Nie ma rzeczy niepotrzebnych… i ludzi. Tak wieć już samo tworzywo jest elementem przekazu, próbą zwrócenia uwagi na problem konsumpcji i rozwoju zrównoważonego. 

Maluję rośliny, grzyby i zwierzęta żyjące obok nas. Utrwalam ginącą bioróżnorodność Warmii i Mazur. Tak więc malowanie to uzupełniający element do przekazywania treści ważnych ekologicznie i społecznie, powiązanych z rozwojem zrównoważonym. Tym bardziej, że często maluję w przestrzeni publicznej z innymi ludźmi. Robimy coś wspólnie i rozmawiamy tak jak kiedyś przy darciu pierza, łuskaniu fasoli czy międleniu lnu. Wspólne malowanie pozwala być ze sobą. Przypomnę, że nauka to także przedsięwzięcie w dużym stopniu zespołowe a Homo sapiens to przecież gatunek społeczny. Wspólne malowanie jako aktywność społeczna jest głęboko osadzone w potrzebie i istocie człowieczeństwa.

Moje malowanie butelek jest jak nauka – ma służyć ulepszaniu świata. Jest jak filozoficzna przypowieść, która za pomocą drobiazgu, jakim jest przywrócona do życia butelka, polny kamień czy stara dachówka, opowiada o rzeczach ważnych i większych, by za pomocą części ukazać całość. Kryje się za tym podtekst myślenia holistycznego czy inaczej rzecz ujmując - nawiązanie do ogólnej teorii systemów. Pokazuje wzajemne relacje i uwarunkowania odległych z pozoru obiektów i zjawisk. 

W czasie wspólnego malowania mówię o moich ulubionych owadach i polnych „chwastach” i o obiektach badań. Obrazami utrwalonymi na szkle czy starych dachówkach zachęcam do poznawania biologii i ekologii tych gatunków, do szukania ich wokół. Od sztuki i emocji podążamy do nauki i weryfikowanej racjonalności. Emocje nie muszą być w opozycji do racjonalności.

Wiedza jest bogactwem i dobrem ogólnym,  jest warunkiem rozwoju cywilizacji. Do wiedzy prawo ma każdy. Tak jak do wody i powietrza. Nie można więc zamykać i ograniczać dostępu do wiedzy i poznawania świata. Podobnie jest ze sztuką. Ne trzeba więc dyplomów, ukończonych szkół, certyfikatów by samemu próbować malować, tworzyć. Tak hobbystycznie i amatorsko. 

A co zrobić z pomalowanymi butelkami, dachówkami, płytkami ceramicznymi? Wystawy organizowane w miejscach publicznych (biblioteki, kawiarnie, planetarium itd.) oraz streetart w parku to formy przybliżania tematyki przyrodniczej każdemu, nawet najbardziej „zwykłemu” odbiorcy. Oglądanie bez biletów i w miejscach ogólnie dostępnych - to jest motyw moich działań artystycznych. Nie jestem profesjonalnym artystą, nie maluję dla zarobku i nie utrzymuję się z aktywności artystycznej.

W otaczającej rzeczywistości przyrodniczej dostrzegam nie tylko zależności przyczynowo-skutkowe, prawidłowości i obiekty badawcze, ale także piękno. Motywem mojego malowania jest chęć czynienia świata piękniejszym, nawet jeśli to piękno jest ulotne, dewastowane, niszczone, przemijające. Podstawowym surowcem są odpady cywilizacji nadmiernej i szybkiej konsumpcji – szklane butelki i słoiki (zbędne opakowania), ostatnio także stare dachówki, kawałki desek czy poremontowe płytki ceramiczne. Zamiast na śmietnik trafiają do ponownego, społecznego obiegu. Niczym w ekosystemie. Butelki i słoiki zbieram w dzikich zakątkach przyrody Warmii i Mazur, czasem organizując zbiorowe sprzątanie lasu lub brzegów jeziora. Zebranym śmieciom nadaję nową wartość. Jest to filozoficzny podtekst nadawania rzeczom zbędnym także i ludziom wykluczonym, spisanym na straty, zapomnianym, nowej ważności i wartości. Recykling i upcykling rzeczy i znaczeń to promocja postaw przyjaznych środowisku i ludziom. Rozwój zrównoważony jest potrzebą chwili, to styl życia, w którym dążymy do maksymalnego ograniczenia produkcji odpadów i optymalnego wykorzystania tego, co już posiadamy. Malowane butelki to jeszcze jedna opowieść o zero waste i zanikającej bioróżnorodności.

Lubię malować z ludźmi w przestrzeni publicznej, by wspólnie odzyskiwać ją na społecznego życia. Nauka jest ważną częścią kultury. Wyjaśnianie złożonej rzeczywistości wymaga wytrwałości. Malowanie na szkle także. Ludzie dzielą się wiedzą (ale i sztuką, dobrymi emocjami) nie tylko ze względu na korzyści finansowe, lecz coraz częściej po to, żeby uczynić świat miejscem lepszym do życia. Swoisty trend dzielenia się (ang. sharing economy/collaborative consumption – ekonomia dzielenia się) obserwowany jest zarówno w sieci (zwłaszcza w mediach społecznościowych czy dziennikarstwie obywatelskim), jak i w świecie realnym (np. bookcrossing, give boxy). Dzielenie się jest również podstawowym elementem nauki: jej postęp i rozwój ściśle związany jest z wymianą informacji, spostrzeżeń, wyników badań. W czasach narastającej komercjalizacji i korporatyzacji chcę o tym przypominać. 

Rozdaję swoje butelki ludziom i instytucjom by przeciwdziałać wykluczaniu i rozmyślać nad nowym urządzeniem cywilizacji, nową odpowiedzią „jak żyć” na co dzień. Sztuka jest polem działania dla intuicji i emocji. Nauka jest polem działania racjonalności. Malujący naukowiec to negocjacje tych dwóch światów. Ich komplementarny dialog. W wymiarze osobistym malowanie jest relaksem i wyjściem z wąskich ram życia zawodowego.

Rozbitek na bezludnej wyspie, szukający ratunku, pisze na kartce wiadomość, zamyka ją w butelce i rzuca w morze. Liczy, że jego wołanie trafi w końcu w czyjeś ręce a przekaz zostanie odkodowany i zrozumiany. I że przybędzie ktoś na ratunek. Jako naukowiec poznaję zależności ekosystemowe, poprzez publikacje dzielę się odkryciami z innymi specjalistami a przez różnorodne formy popularnonaukowe staram dzielić się tą wiedzą z szerokimi kręgami społecznymi. Liczę, że wiedza zmienia postawy i sposób funkcjonowania osób i całych społeczeństw. Uzupełniająco maluję butelki i w taki sposób tworzę przekaz. Liczę, że emocje, które wywołuje sztuka także zmieniają świat i wpływają na decyzje, podejmowane przez ludzi każdego dnia. Maluję świat przyrody (różnorodność biologiczną), który znika w wyniku antropogenicznego przekształcania środowiska i globalnych zmian klimatu. Znika przez działania ludzi. Potem butelki pokazuję na wystawach, rozdaję ludziom lub przeznaczam na aukcje charytatywne. I liczę, że zakodowany przekaz trafi na mądry, podatny grunt. Że ktoś to właściwie odczyta... Język nauki dąży do precyzji, przekaz artystyczny próbuje wywoływać emocje (nieprecyzyjnie i trudne do powtórzenia). Wzajemnie się uzupełniają. Precyzja z nieokreślonością, dokładność z mglistym znaczeniem. 

Pracujemy coraz więcej i wydajniej by kupować i konsumować coraz więcej. W rezultacie jesteśmy przemęczeni i wypaleni zawodowo a ekosystemy zasypane są śmieciami. Arteterapia czyli terapia sztuką pomaga człowiekowi, a jeśli połączona jest z recyklingiem i upcyklingiem to pomaga także biosferze. Czyli również nam samym. Aktywnie odpoczywam przy sztuce, w czasie tworzenia, w czasie malowania rzeczy pozornie niepotrzebnych, wyrzuconych. Odpoczywam i rozmyślam. Często maluję z innymi w przestrzeni publicznej, w parku, na uczelni, na ulicy, w czasie pikniku edukacyjnego.  Wtedy rozmawiamy i rozmyślamy wspólnie. Jest to ukryty, społeczny wymiar sztuki. 

Tworzyć i być artystą amatorem może być każdy – bo można tworzyć dla siebie a nie jako aktywność zawodowa i zarobkowa. Rękodzieło jest niepowtarzalne i unikalne. Wymaga tylko czasu i wysiłku. Tylko tyle i aż tyle. Bo w epoce nieustannego pospiechu czas jest deficytowy. Nawet czas dla siebie. Recykling rzeczy i znaczeń to promocja postaw przyjaznych środowisku i ludziom. Taki styl życia nazwałbym ekologizmem, uznaniem wspólnotowości Homo sapiens i wspólnotowości (systemowej złożoności) życia na Ziemi. Moje malowanie jest wiec także swoistym traktatem filozoficznym. 

Uprawianie sztuki bez oceniania i krytykowania przyczynia się do relaksacji i odprężenia. Z kolei wyciszenie sprzyja kreatywnemu myśleniu, rozwojowi osobowości, wzmaga pozytywne emocje, wiarę we własne siły. Daje poczucie sprawstwa - już po kilkudziesięciu minuta widać namacalne i dostrzegalne  efekty. Ważne dla osób pracujących naukowo czy umysłowo - bo tam efekty są trudne do szybkiego zaobserwowania. I jak już wspomniałem malowanie sprzyja refleksji, podnosi samoocenę a tym samym przeciwdziała wypaleniu zawodowemu. Jest jak spacer w parku lub wśród obiektów przyrodniczych.

W czasie malowania rzeczy zbędnych i wyrzuconych można zrozumieć potrzebę posiadania czasu dla siebie (głównie na realizację projektów nie związanych z pracą zawodową). Można milczeć i nie zaśmiecać ciszy zbędnymi słowami, wypowiadanymi z poczucia obowiązku. W czasie tworzenia już po kilkudziesięciu minutach eliminowane są negatywne emocje (stres, irytacja), towarzyszące nam na co dzień, pobudzana jest kreatywności, rozwijana jest wyobraźnia i logiczne myślenie. Fizjolodzy wspominają o redukcji hormonów stresu. W pewnym sensie arteterapia jest inwestycją zawodową, ważną dla nauczyciela i naukowca. Chyba dla każdego.

Maluję bo lubię i widzę w tym głębszy sens. Maluje dla siebie, maluję z ludźmi i dla ludzi. Malowanie jest jeszcze jedna forma opowiadania o świecie. I próba zrozumienia.

24.08.2020

Chruściki, grzyby i jaja czyli Potamophylax nigricornis z Puszczy Knyszyńskiej

(Chruścik, prawdopodobnie Potamophylax nigricornis, zaatakowany przez grzyba, poniżej kładka jajowa,  połowa sierpnia 2020, fot. Cezary Werpachowski)

Chruściki (Insecta: Trichoptera) i grzyby nieustannie spotykają się w różnych rolach. Grzyby wraz z bakteriami rozkładają martwą materię w środowisku wodnym, w tym rozkładają celulozę, zawartą w obumarłych tkankach roślinnych (np. liście drzew, spadające jesienią do wody). Taką "zagrzybioną" materię organiczną chętnie zjadają detrytusożerne larwy chruścików, w tym larwy Potamophylax nigricornis. Bezkręgowce po prostu korzystają z grzybowych i bakteryjnych enzymów oraz ich zdolności do przyswajania azotu atmosferycznego. W tej konfiguracji to chruściki zjadają grzyby wodne. Ale jak widać na zdjęciu, czasem relacja się odwraca i to grzyby zjadają chruściki.

Wielokrotnie, w czasie badań terenowych widywałem dorosłe chruściki zaatakowane przez grzyby. Najczęściej tuż nad wodą, na kłodach drzew, gdzieś pod mostem. Kiedy i jak te grzyby atakują chruściki? I czy zmieniają ich behawior tak jak czyni wiele grzybów entomofagicznych?

Chruściki składają jaja w różny sposób. Samice niektórych gatunków schodzą pod wodę i tam składają pakiety jaj. Inne składają jaja nad wodą. Jaja znajdują się w galaretowatej osłonce. Wylęgające się larwy spadają wprost do wody. Niektóre gatunki wód okresowych z rodzaju Limnephilus składają jaja na roślinności, gdy w zbiorniku nie ma jeszcze wody. Skąd one wiedzą, że tam za jakiś czas będzie woda i odpowiednie środowisko życia dla larw? W tej grupie gatunków czasem występuje diapauza imaginalna. Jajniki dopiero dojrzewają a imagines chronią się na miesiące letnie do dziupli, jaskiń lub innych wygodnych schronień pod korą drzew. Uaktywniają się dopiero jesienią. W ten sposób złożone jaja zbyt długo nie czekają na pojawienie się wody. Niezwykłe dopasowanie cykli życiowych do warunków fenologicznych i zmienności środowiska.

Przesłane zdjęcia pochodzą z terenu źródliskowego w Puszczy Knyszyńskiej. Biorąc pod uwagę siedlisko jak i wzór na skrzydłach dorosłego chruścika, można z dużym prawdopodobieństwem zgadywać, że jest to Potamophylax nigricornis, gatunek krenobiontyczny, larwy są detrytusożernymi rozdrabniaczami. Dorosły chruścik zaatakowany jest przez grzyba. Znajoma pani mykolog napisała, że jest to prawdopodobnie grzyb z rodzaju Saprolegnia. Kładka jajowa też chyba należy do Potamophylax nigricornis. Podobnie wyglądają kładki jajowe innego chruścika zasiedlającego źródła - Chaetopteryx villosa. Ale na jego aktywność rozrodczą jeszcze za wcześnie.

Niby wszystko jasne ale pojawia się pytanie kiedy grzyby zaatakowały tego chruścika: jeszcze w wodze czy już na lądzie? Jeśli na lądzie to czy w trakcie składania jaj czy wcześniej? A może później? I jak grzyb wodny mógłby być aktywny w środowisku lądowym? A jeśli grzyb zaatakował w środowisku wodnych, to czy zarażona była już larwa (zarodniki dostały się wraz ze zjadanym pokarmem?) czy dopiero poczwarka? U chruścików występuje stadium pływającej poczwarki, przez jakiś czas taka poczwarka aktywnie porusza się w wodzie. To może wtedy? Ile czasu trwa rozwój grzyba? I czy zarażone grzybami chruściki zdążą złożyć swoje jaja? A może rozwój grzyba odbywa się później, już po złożeniu jaj? I wtedy grzyby zmieniają behawior chruścika tak, by usiadł gdzieś nad wodą, w dogodnym dla grzyba miejscu. Tak by zarodniki miały blisko do wody.

Kilka niezwykle intrygujących pytań. Może ktoś zna już odpowiedź? A jeśli jeszcze nikt nie wie to z pewnością warto to drobiazgowo zbadać. I wtedy jeszcze jedna zagadka przyrodnicza zostanie rozwiązana.


(Kładka jajowa chruścika, fot. Cezary Werpachowski)

21.08.2020

Co jest potrzebne by katować, znęcać się i zabijać własnych bliźnich?

W pierwszych dniach brutalnego pacyfikowania pokojowych manifestacji w Mińsku, gdy OMON wykazywał się zupełnie niepotrzebną brutalnością i agresją, wśród białoruskich komentarzy pojawiły się i takie, które sugerowały, że to Rosjanie byli przebrani w mundury białoruskich służb. Bo jak to możliwe, żeby rodacy w stosunku do rodaków okazywali takie zezwierzęcenie? Trudno to pojąć, dlatego w ramach racjonalizacji tworzy się różnorodne historie o obcych. Podobnie było i u nas, w czasie stanu wojennego liczne były pogłoski, że to rosyjscy żołnierze w mundurach milicji czy ZOMO rozganiali pokojowe manifestacje. Po prostu trudno uznać by swoi bili swoich.

Co się z człowiekiem dzieje, że potrafi być tak bestialski wobec swojego bliźniego? Że dopuszcza się tortur, znęcania, poniżania. Publikowane zdjęcia i relacje wypuszczanych osób z białoruskich więzień wstrząsały skalą brutalności i znęcania się. Przecież to swoi zrobili swoim... Ale może ci bijący nie uważali bitych za swoich?

Gdy byłem małym chłopcem to wydawało mi się, że całe zło, związane z ludobójstwem, torturami itd., zdarzało się dawniej. A teraz jest już dobrze, żyjemy w czasach cywilizowanych, czasach pokoju. W miarę dorastania i docierania do różnych dokumentów i relacji, ze zdziwieniem dowiadywałem się o brutalności w Polsce Ludowej, przeżyłem i widziałem brutalność służb mundurowych w odniesieniu do protestów politycznych. Bo przecież można byłoby zrozumieć i zaakceptować brutalność w stosunku do mordercy, przestępcy, zwyrodnialca, ale w stosunku do zwykłych ludzi? Potem czytałem o ciągle dziejących się zbrodniach, współczesnych ludobójstwach i zbrodniach wojennych w różnych częściach świata. Nawet w Europie, tak jak było w czasie wojny w Jugosławii czy ostatnio na Ukrainie. Ciągle pojawia się pytanie: dlaczego, jak to możliwe?

Tak jak i u wielu innych zwierząt, ludzka agresja tłumiona jest w stosunku do "swojego". Swoich nie krzywdzimy. Co innego z obcymi. Agresja i brutalność, nawet znęcanie się, jest wtedy społecznie akceptowalna. Znikają wewnętrzne hamulce. Nie tylko Homo sapiens jest zabójczy dla osobników swojego gatunku. Ssaki zazwyczaj rozpoznają swój-obcy po zapachu. Ludzie przede wszystkim po języku oraz po wizualnie widocznych elementach kultury. 

Niezwykłą siłą pokojowych protestów jest to, że zmieniają sposób myślenia prześladowców. Przestają widzieć zagrożenie ze strony protestujących, tych innych, "obcych", widzą przemoc tylko ze swojej strony i dostrzegają swoich po drugiej stronie pałki czy karabinu. Wtedy ich agresja traci sens, a jako sprawcy przemocy czują się źle. W ten sposób opresyjne wojsko oprawcy traci swą moc i chęć do działania. Wielka siła słabych ludzi, pokonująca propagandę języka nienaści. Okupiona ofiarami - ale czyż wojna nie przynosi ofiar także i po własnej stronie?

Co musi się stać, by zwykły człowiek krzywdził innego człowieka, bił go, torturował, znęcał się? Musi go uznać za obcego, za wroga, za zagrożenie dla siebie i wartości, z którymi się identyfikuje. Najpierw pojawiają się słowa od-humanizujące, odbierające człowieczeństwo i przynależność do własnej grupy. Dzieje się to nawet w narodach  cywilizowanych o wysokiej kulturze (co nas może zadziwiać i wprowadzać dyskomfort). Tutsi zabijają Hutu (lub odwrotnie), swoi "słusznie" likwidują "obcych", "wrogów", stanowiących zagrożenie dla własnej grupy, dla państwa, dla narodu. To zagrożenie może być realne lub tylko wyimaginowane. Na przyjaciela nie podniesiesz ręki ale na "parcha", "podczłowieka", "gestapowca", "taliba", "czarnucha", "ciapatego", terrorystę itd, już owszem. Gdy oglądaliśmy w telewizji relacje Białorusinów, katowanych i torturowanych przez łukaszenkowskich milicjantów, rodziło się pytanie jak to możliwe? Co musieli myśleć o swoich młodych rodakach? Jak i co musiała propaganda nawkładać im do głowy, że byli zdolni (i są) do takich nieuzasadnionych okrucieństw?

Zabijamy i torturujemy najpierw słowami, językiem nienawiści. To pozwala na wyłączenie hamulców agresji skierowanej do "swoich". Zbrodnie zaczynają się w złym języku. I żaden naród, żadne społeczeństwo nie jest wolne od tego zagrożenia. Trudno przyznać, że i nasi rodacy zdolni są do takich czynów. Burzy to ogólnonarodowe, dobre samopoczucie, dlatego wszelkie informacje o podobnych zbrodniach są wypierane z pamięci i świadomości. Ja również przez wiele lat idealizowałem obraz własnego narodu, jako sprawiedliwego, dobrego i bez skazy podobnych zbrodni (to my byliśmy ofiarą, byliśmy krzywdzeni ale nie byliśmy oprawca, katem i zbrodniarzem). Zapoznanie się z historią pozbawiło mnie tych złudzeń. Nie jesteśmy wyjątkiem, bo taka jest natura Homo sapiens. Wiedząc jednak jak rozpoczyna się zbrodnia, powinniśmy przeciwdziałać i zapobiegać już na etapie rodzenia się języka nienawiści.

W tym roku odwiedziłem małe muzeum Pogromu Kieleckiego, ze zdumienie i wielkim zdziwieniem dowiedziałem się o szczegółach tego tumultu (jak i pierwszego w 1918 r.). Zwykłe kobiety biły i zabijały współmieszkańców, ocalałych z Holokaustu Żydów. Zwykli, przeciętni ludzie... Jak to możliwe? Tak, i wśród Polaków bywały takie epizody, bywały momenty nieuzasadnionego bicia, torturowania, mordowania współobywateli. Potencjalnie swoich a jednak postrzeganych jako obcych. Dlaczego dostrzegano w swoim sąsiedzie wroga i zagrożenie?

Jeśli nie chcemy być (jako społecznikostwo) wśród zbrodniarzy i krzywdzicieli, zapobiegajmy chorobie nienawiści już na etapie języka. Nie dajmy sobą manipulować złowrogim propagandzistom, wskazującym cel: chamskiej hołoty, gorszego sortu, wsiunów, zdrajców narodu, ideologii LGBT itd. Zbrodnia ma swój początek w języku nienawiści... Zapobiegajmy by potem nie musieć zacierać śladów naszej własnej historii.


7.08.2020

Osa saksońska co garnków nie lepi i obrywa za innych

Gniazdo osy saksońskiej
Owadów jest dużo, zarówno gatunków jak i osobników. Przynajmniej było, bo w ostatnich dziesięcioleciach biomasa, liczebność i liczba gatunków na obszarach wiejskich zmniejszyła się o jakieś 70%. To ogromna strata i zmiany w ekosystemach. Ubywa owadów nawet na obszarach leśnych i na obszarach chronionych. O przyczynach tego wymierania napiszę innym razem.

Często owady spotykamy lecz nie zawsze dostrzegamy. A jak już zobaczymy, to chcielibyśmy wiedzieć co widzimy. Wiedza to taka rzeczywistość rozszerzona – dzięki niej dostrzegamy więcej niż widzą nasze oczy. Bo umieszczamy w kontekście i w relacjach z innymi zjawiskami i obiektami. Dzięki własnej wiedzy widzimy więcej. A gdy sami nie wiemy zawsze można zapytać. Współczesna technika poszerza nam krąg osób, które możemy zapytać. Jeszcze nigdy w historii ludzkości tak nie było. Mobilny internet poszerzył nasze możliwości poznawcze i przyspieszył zadawania pytań oraz uzyskiwanie odpowiedzi.

Jakiś czas temu dostałem taki list (oczywiście elektroniczny, papierowe już rzadko przychodzą):

„Panie profesorze, czy mógłby Pan zidentyfikować gniazdo, które jest na budynku w Garncarskiej Wiosce. Czy to gniazdo kopułki wysmukłej czy gliniarza naściennego? Krzysztof Margo Nidzicka Fundacja Rozwoju NIDA”

Otoczenie gniazda os umożliwia oszacowanie jego wielkości. To nie jest oczywiście ani gniazdo kopułki ani gliniarza naściennego. Dwa wymienione gatunki są osami samotnymi, budują z gliny dzbanuszkowate baryłeczki, w których gromadzą pokarm i składają jajo. Rozumiem, że zarówno kopułka jak i gliniarz, przez charakter swojego gniazda (gliniana konstrukcja), znakomicie komponowałyby się z charakterem Garncarskiej Wioski. Ot takie małe garnki, wykonane przez owady (ale nie wypalane w piecu),

Gliniarz naścienny (i jemu podobne) to „osy” samotnice, lepią z gliny baryłeczki – komórki dla jednej larwy. A w środku zapas jedzenia. Gliniarz akurat poluje na pająki (czytaj więcej o gliniarzu). Gliniarz jest gatunkiem obcym u nas. Podobne baryłeczki gliniane buduje nasza rodzima wolnica czarniawa (Auplopus carbonarius), także z rodziny nastecznikowatych (z tej samej rodziny jest gliniarz naścienny). Gliniane komórki lęgowe buduje ponadto inna osa – oska maczugoroga (Celonites abbreviatus). I oczywiście rodzime kopułki (chyba 7 gatunków w Polsce, czytaj więcej o kupułkach), w tym kopułka wysmukła. Jej gliniana baryłeczka ma wielkość około 1 cm. Na zdjęciu widać gniazdo osy społecznej, najpewniej osy saksońskiej. Gniazdo jest wykonane z „papieru”, fragmentów zeskrobanego drewna. Bardziej szczękodzieło niż rękodzieło.

Osa saksońska jest gatunkiem pospolitym w Europie Środkowej i często dość licznym, jest jak na osy stosunkowo łagodna. Ale to ona najczęściej „obrywa” za inne, bardziej uciążliwe i agresywne osy. Niemniej to osa saksońska kiedyś mnie użądliła. Akurat w grupie kilku osób (ze studentami) byliśmy na badaniach terenowych w planowanym Obszarze Natura 2000 – Swajnie. Gdzieś w okolicy rzeki Kirsny szliśmy przez zarastające drzewami podmokłe łąki. Zobaczyliśmy stojącą ambonę myśliwską. Znakomite miejsce by wspiąć się i z góry rzucić okiem na całą okolicę. Wszedłem pierwszy. Kilka osób wchodzących po lekko spróchniałej, drewnianej drabince, wprawiło w kołysanie całą ambonę. Gdy znalazłem się na górze usłyszałem charakterystyczne brzęczenie, spojrzałem do góry i pod daszkiem zobaczyłem gniazdo os. Osy już rozdrażnione i fruwające w zaniepokojeniu. Schodziliśmy bardzo szybko. I teraz byłem na końcu (pierwsi będą ostatnimi). Bałem się jedynie, aby w panice ktoś nie skakał z ambony czy z drabiny. Obyło się bez strat, ot każdy średnio dostał po jednym użądleniu. Nie było zbyt bolesne. Atak sprowokowaliśmy nieumyślnym rozkołysaniem konstrukcji.

Osa saksońska (Dolihovespula saxonica, podrodzina Vespinae – osy właściwe) spotykana jest dość często, także w osiedlach ludzkich. Preferuje tereny w miarę otwarte. Buduje gniazda w bardziej dostępnych miejscach niż inne osy (z rodzaju Paravespula) i nigdy pod ziemią. Zazwyczaj gniazda zakłada na strychach lub pod okapami dachów (tak jak na załączonym wyżej zdjęciu z Wioski Garncarskiej), rzadziej na gałęziach na drzewie. Osy saksońskie nie przylatują do słodyczy (sok, bułki z lukrem itd.) więc nie są dla ludzi uciążliwe. Ale ich gniazda są najbardziej widoczne. Zatem w czasie „plagi os” to najczęściej „obrywa” osa saksońska i jej dobrze widoczne gniazda. Prawdziwi winowajcy, np. osa dachowa czy osa pospolita,  mają bardziej ukryte gniazda i unikają ludzkich interwencji. Na dodatek osa saksońska jest mniej agresywna od innych os społecznych, nawet w pobliżu gniazda. Najmniej winna a najbardziej obrywa. Jej życie nie jest łatwe – można często spotkać zaczęte, małe gniazda, nie ukończone. Świadczy to o licznych, nieskutecznych próbach założenia gniazda. Albo gnie „królowa” albo się „rozmyśla” i wybiera inne miejsce.

Podobne gniazda buduje osa średnia (Dolichovespula media) – ale umiejscawia je w terenie zakrzewionym, w miejscach półcienistych, ukrytych i blisko wody, rzadziej w osiedlach ludzkich. Osa średnia jest bardziej czarna w ubarwieniu (ale na załączonym zdjęciu widzimy tylko gniazdo).

Osa saksońska – jest osą społeczną – spotkać ją można od maja do września, buduje gniazda kuliste, lekko gruszkowate, z otworem na spodzie. W trakcie rozbudowy przyjmuje kształt bardziej wydłużony. Jest raczej niewielkie 10-15 cm średnicy, rzadko większe niż 20-30 cm średnicy. Wewnątrz znajduje się 3-5 plastrów z komórkami dla larw. Tak jak wszystkie u wszystkich os larwy karmione są owadami, np. gąsienicami motyli lub owadami dorosłymi (likwiduje owady szkodliwe, powinniśmy więc osy saksońskie otaczać opieką). Podobnie do innych os, osa saksońska odcina ofierze głowę, potem odwłok, a z tułowia przeżuwa mięśnie ofiary i taką mięsną papką karmią swoje larwy. Beznogie larwy wiszą głową w dół. Przytrzymują się ścianek specjalnymi zadziorkami, potem gdy nieco urosną, naciskiem tylnej części ciała.

Robotnice mają wielkość 11-14 mm, „królowa” – 15-18 mm, samce 13-15 mm. Samce pojawiają się jesienią. W tym czasie pojawiają się także młode samice. Zimują zapłodnione samice – przyszłe królowe (matki założycielki nowych gniazd z osią społecznością).

Do osy saksońskiej bardzo podobna jest osa leśna (Dolichovespula sylvestris), ale żyje głównie w lasach i gniazda sytuuje w innych miejscach. Podobna jest także osa norweska (Dolichovespula norvegica). Do osy saksońskiej podobna jest także osa żółtoplama (Pseudovespula adulterina), którą czasem można spotkać w gniazdach osy saksońskiej. Bo pasożytuje na osach z rodzaju Dolichovespula, w tym naszej saksońskiej. Osa żółtoplama (płodna samica) wnika do gniazda osy saksońskiej i zabija „królową” (samicę składającą jaja), czasem królowobójstwo wykonują robotnice osy żółtoplamej. Nowa królowa składa jaja w gnieździe osy saksońskiej, a osierocone robotnice osy saksońskiej karmią i „wychowują” obce potomstwo.

Ps. Osy społeczne mają w nazwach dużo elementów germańskich, nasza osa saksońska, osa norweska i osa niemiecka zwana także dachową (Paravespula germanica). Ciekawe dlaczego? Przecież występują w dużych obszarach Europy. Może za sprawą opisujących je naukowców o korzeniach niemieckich?

Źródła informacji o osie saksońskiej:
  • Bellmann H., Owady. Wyd. Multico, Warszawa 2007.
  • Bellmann H., Błonkówki, Wyd. Multico, Warszawa 2011.
  • Kozłowski M. Owady Polski. Wyd. Multico, Warszawa 2008.
  • Zahradnik J., Przewodnik – owady. Wyd. Multico, Warszawa 1996

6.08.2020

O osie dachowej, co za moim oknem mieszkała i komary zjadała

Osa dachowa, moja dawna sąsiadka
Obserwując przyrodę dużo możemy się dowiedzieć dużo o nas samych - bo na świat wokół nas patrzymy przez pryzmat naszego wnętrza. Osy społeczne inspirują do rozważań nad inteligencją kolektywną (wiedza kumulatywną). A przynajmniej nad dolą człowieka bezdomnego, niepotrzebnego czy pasożytniczo wykorzystywanego…

Pięć lat temu w końcu przyleciała osa do mojego domu, przez otwarte okno. Kilka dni czekałem, aż się doczekałem. Za oknem, gdzieś pod daszkiem lub w styropianowej izolacji zrobiły sobie gniazdo. Przez kilka dni czekałem, bo chciałem ustalić czy to osa pospolita czy osa dachowa.

A skoro wleciała do kuchni, to jej się z bliska przyjrzałem, także rysunkowi na głowie. Teraz już wiem na pewno, to osa dachowa (Paravespula germanica syn. Vespula germanica). Wtedy gniazdo się rozrastało, więc pewnie było tam ich kilkaset, może nawet kilka tysięcy dzikich lokatorów.

Osy dachowe występują na terenach otwartych, suchych i umiarkowanie wilgotnych. Spotkać ja można od kwietnia do października. Tak więc osie sąsiedztwo za moim oknem potrwa jeszcze do dwóch miesięcy. Ale nie dłużej.

Osa dachowa jest gatunkiem pospolitym i licznie występujących. Razem z osą pospolitą to najczęściej spotykany gatunek os (osy właściwe – Vespidae). Najczęściej zakłada podziemne gniazda w starych norach niewielkich gryzoni (ale gdzie takich szukać w mieście?). W środowisku antropogenicznym wybiera miejsca ciemne, dobrze zamaskowane, na przykład na strychach, pod daszkami itd. Takich siedlisk w mieście nie brakuje, w przeciwieństwie do pustych nor gryzoni. Jest osą społeczną, gniazda w wyjątkowo sprzyjających warunkach mogą dochodzić do metra średnicy, a w kolonii może przebywać do kilku tysięcy osobników.

Zarówno osa dachowa jak i osa pospolita należą do najbardziej uciążliwych dla człowieka. Ale „cięgi” zazwyczaj zbierają inne gatunki os. Osa dachowa bywa agresywna w pobliżu swojego gniazda. Ale nawet w oddaleniu od gniazda osy dachowe bywają agresywne. Dokuczliwe są latem, gdy przylatują do cukierni czy piekarni, zlizywać słodkości z bułek, ciast czy owoców. Osy dachowe swoje larwy karmią pokarmem mięsnym: innymi owadami, głównie muchówkami (także i komarami). Z tego powodu są pożyteczne. Ale tego nie widzimy. Widzimy jak dorosłe przylatują do słodkich rzeczy, soku, owoców itd. A że użądlenie nie należy do przyjemnych to i os się boimy. W dzieciństwie widząc osę przy słodkim ciastku wołaliśmy głośno „gorzko, gorzko”, licząc, że taka osa zrozumie nasz komunikat i da się oszukać. Mowy ludzkiej nie rozumieją. Ale krzycząc jakoś dodawaliśmy sobie odwagi.

Chcąc uporać się z „plagą” os w lecie niszczymy ich gniazda. Tyle tylko, że nie odnajdujemy dobrze ukrytych gniazd osy dachowej czy pospolitej, a dobrze widoczne gniazda innych gatunków. Tych gatunków, które są mało agresywne i nam się nie naprzykrzają. Kowal zawinił, Cygana powiesili – chciałoby się powiedzieć.

Zimują zapłodnione samice. Od wiosny zaczynają budować małe gniazdo, składają jaja i karmią pierwsze larwy. Wkrótce pojawiają robotnice (samice ale słabiej odżywione i nie rozmarzające się, w pewnym stopniu „upośledzone”). Społeczeństwo się rozwija. Opiekę nad młodymi przejmują robotnice a samica założycielka („królowa”) zajmuję się jedynie składaniem jaj. Matka rodzicielka. Z czasem robotnic jest więcej, dlatego larwy są lepiej odżywione. Z nich powstają samice (pełnowartościowe). Też składają jaja, ale z niezapłodnionych jaj wylęgają się samce. Także i samica założycielka z czasem składa coraz więcej niezapłodnionych jaj. Samców przybywa. Tegoroczne samice przestają być dziewicami. Z nadejściem pierwszych przymrozków cała kolonia gnie. Za wyjątkiem młodych samic – zaopatrzonych w ciała tłuszczowe, umożliwiające przeżycie. Wyszukują ukrytych miejsc i przeczekują zimę.

Życie osy dachowej nie jest lekkie. Są na przykład osy „kukułcze”, samice wkradają się do gniazda, zabijają „prawowitą królową” i składają swojej jaja. Robotnice opiekują się zupełnie innym gatunkiem. Pracują na cudze. O trzmielówce już pisałem. Warto wspomnieć jeszcze o innym owadzie, pasożytującym i kątem mieszkającym w gniazdach os – chrząszczu o urokliwej nazwie: sąsiad dziwaczek (Metoecus paradoxus), zwany też natrętem.

Co by nie mówić, nawet życie osy dachowej jest ciężkie. Nalata się za pokarmem dla młodych larw. Jak nie zginie od packi, zwiniętej gazety lub nie utopi się w butelce czy zginie od innej trucizny, to do gniazda wniknąć może jakiś pasożyt i wykorzystać cudzą pracę. A jesienią, gniazda się „rozpadają”, robotnice opuszczają gniazdo i jako bezdomne i nikomu już nie potrzebne szwendają się to tu to tam. U os prawie jak u ludzi. Albo odwrotnie. Przechodniu, ulituj się czasem nad uliczną osą… Wspomnij, że komary zjadała. A jeśli jej w drogę nie wchodzić to nic złego się nam nie stanie.

Pierwotnie tekst ukazał się w 2015 roku na starym blogu oraz w serwisie Natura Warmii i Mazur

5.08.2020

O trzmielówce co do gniazda os się wkrada

Sezon na osy, i w przyrodzie i w mediach, trwa w najlepsze. Lato. Ukazują się sensacyjne materiały, jest strach i panika. O tej porze roku to normalka. A że przyrody nie rozumiemy, to jest i strach, co ma wielkie oczy. Jako dziecko też się bałem os, w szczególności szerszeni. Bo potrafią boleśnie użądlić. Wolałem popatrzeć z daleka, zwłaszcza na gniazda, co już puste były.

Kiedy odwiedził na syn to stwierdził, „chyba macie przy oknie gniazdo os”. Za kilka dni nowy lokator przyglądał się naszemu oknu i powiedział, że jest gniazdo os i trzeba po straż zadzwonić, żeby usunęli. Najwidoczniej osy znalazły jakąś dziurkę i zrobiły sobie gniazdo albo nad daszkiem wejściowym, albo w miejscu styropianowej izolacji. Pomyślałem sobie, że raczej krzywdy nikomu nie zrobią, więc niech sobie żyją w spokoju. Będzie okazja do obserwacji. Nie dzwoniłem, nie było usuwania.

Wlot do gniazda był tuż przy naszym oknie. Ale postanowiliśmy osy zostawić w spokoju. Niech sobie żyją. Przecież to owady drapieżne, będą łowić komary, muchy czy inne owady (zwłaszcza te uważana za szkodniki). Co prawda jesienią będą zlatywać się do owoców, ale najwyżej zamknie się okno. W ciągu kilku dni wpadły do domu ze dwa-trzy razy. To je gazetą za okno wyrzuciliśmy. Gniazdo się rozrastało i os było coraz więcej. Ale niebawem – zgodnie z cyklem rozwojowym – zniknie, robotnice jako „bezdomne” szwendać będą się po okolicy, gniazdo opustoszeje a samice poszukają kryjówki na zimę. Niech więc sobie kątem u nas mieszkają, w drogę sobie wchodzić nie będziemy. Spółdzielnia pewnie dodatkowego czynszu nie naliczy za nietypowych sublokatorów.

Jedząc śniadanie mogłem sobie obserwować życie os. Niedawno przyleciała jakaś muchówka. I całkiem odważnie zbliżała się do otworu wlotowego gniazda os. Odważna, myślę sobie. Nie boi się os, i tego, że ją mogą upolować. Muchówka wydała mi się znajoma. Szybko sprawdziłem w książce - tak to trzmielówka leśna, wielokrotnie przeze mnie widywana na przydrożnych kwiatach. Gdzieś w głębi pamięci kołatała się myśl, że może ten owad jakoś pasożytuje na osach. Zacząłem sprawdzać. Swoją drogą to jest ciekawe, dlaczego osy na taką nie polują? Mimikra? Może jakiś zapach? Może poznanie tajemnic trzmielówki leśnej pozwoliłoby opracować jakiś środek „przeciw osom”, to znaczy by być bezpiecznym i by ludzi nie żądliły, gdy czasem wejdziemy sobie w drogę.

Odpowiedniego hasła na Wikipedii w 2015 roku nie było (o trzmielówce leśnej, o innych były). Więc sięgnąłem do źródeł papierowych (niektóre internetowe zawierały błędy) i szybko hasło na Wikipedii uzupełniłem. W cyfrowym świecie wiedza kolektywna taką ma właśnie postać – już nie opowieści w zimowy wieczór ale właśnie w cyfrowym, wspólnym i wolnym repozytorium. Ostatnio naczytałem się o inteligencji zbiorowej, kolektywnej, to i poczułem się w obowiązku uzupełniać zbiorową wiedzę. Gdybym wezwał straż i gdyby osy wypleniono, to bym nie mógł prowadzić obserwacji i nie miałbym okazji zobaczyć trzmielówki leśnej w akcji.

Trzmielówka leśna (Volucella pellucens) jest owadem z rzędu muchówek, należy do rodziny bzygowatych (Syrphidae). Długość ciała dorosłego owada waha się w granicach od 12 do 16 mm. Ciało czarno-granatowe z żółtym pasem. W odróżnieniu od trzmielówki łąkowej (Volucella bombylans), na obwodzie tarczki widoczny jest rząd ciemnych włosków. Trzmielówka łąkowa jest bardziej trzmielówkowata bo owłosiona i przypomina trzmiela. Trzmielówka leśna jest znacznie mniej owłosiona i mniej trzmielopodobna. I wbrew nazwie związana jest z osami a nie trzmielami (znalazłem gdzieś w internecie informacje, że trzmielówka leśna nęka trzmiele, ale jest to informacja niepewna i niepotwierdzona, być może błędna). Obecność i swoista „odwaga” trzmielówki leśnej za moim oknem nie były przypadkowe. Owady dorosłe (imagines) trzmielówki leśnej spotykana na kwiatach, na polanach, porębach, leśnych drogach i na skrajach lasów, od kwietnia do października choć najłatwiej spotkać je od maja do sierpnia. I tylko okazjonalnie w pobliżu gniazda os.

Larwy przechodzą swój rozwój w gniazdach os: osa pospolita (Paravespula vulgaris), osa dachowa (Paravespula germanica). Samica trzmielówki leśnej dostaje się do gniazda os i składa tam jaja na powierzchni plastra. Teraz jest już jasna obecność tego owada za moim oknem. Osy nie mieszkają samotnie. Życie biologiczne jest niezwykle ciekawe. Wystarczy trochę poobserwować. A że nie miałem sposobności osobiście do rzeczonego gniazda os zajrzeć, to polegam na informacjach wcześniej zebranych i w różnych miejscach opublikowanych. Wylęgające się larwy trzmielówki dostają się do komórek z larwami os i żyją jako ektopasożyty (pasożyty zewnętrzne) ma ciele larw os. Później przegryzają się przez ścianę komórki na zewnątrz gniazda i na dnie gniazda żywią się martwymi osami i resztkami organicznymi (resztkami z „pańskiego stołu”). Na zimę przedostają się do gleby (ciekawe jak te to zrobią, gdy osie gniazdo w murze i na wysokości pierwszego piętra). Przepoczwarczenie odbywa się na wiosnę. Gatunek pospolity w Polsce, rozprzestrzeniony w Palearktyce: Europa, Syberia, Japonia.

A osy? Dalej nie wiem jaki to gatunek. Najpewniej to osa dachowa (Paravespula germanica). Ale czekam aż któraś wleci do domu i będę mógł jej przyjrzeć się dokładniej. Wtedy napiszę znowu, tym razem o osach. Osa dachowa to najczęstszy naprzykrzacz późnoletni w sklepach ze słodkimi bułkami i owocami. Gniazda ma ukryte, więc najczęściej obrywają inne, niewinne gatunki os, których gniazda są widoczne. Ale o tym później napisze, tymczasem czekam aż jakaś wleci mi do domu (od dwóch dni żadna nie chce…).


Bibliografia (czyli skąd czerpałem wiedzę o trzmielówkach)
  • Jiri Zahradnik Przewodnik Owady. Wyd. Multico, Warszawa 1996 r., ISBN 83-7073-132-5
  • Heiko Bellmann Owady. Spotkania z Przyrodą. Wyd. Multico, Warszawa 2007, ISBN 978-83-7073-218-3

2.08.2020

Pyszałek orion z Wipsowa (z dygresjami do galasów, spotykanych na dębie)

Pyszałek orion, gąsienica na spodzie liścia dębu
 (Dasechaeta alpium, synonimy: Moma alpium).


Na pierwszosierpniowym spacerze polną drogą wzdłuż młodego lasu nad Jeziorem Wipsowskim, w poszukiwaniu galasów (zdjęcia niżej) na dębie, spotkałem niezwykle ciekawie ubarwioną gąsienicę motyla. Zdjęcie nie jest najlepsze, zrobione w pełnym słońcu aparatem telefonicznym. Po powiększeniu obiekt nie jest zbyt wyraźny. Ale to jedyne zdjęcie jakie mam. Gąsienica jest tak charakterystycznie ubarwiona, że nie trudno było odszukać i zidentyfikować nazwę gatunkową. To pyszałek orion (Dasechaeta alpium, synonimy: Moma alpium – nie wiem który synonim jest obecnie obowiązującą nazwą, dysponowałem tylko źródłami popularnonaukowymi). Gąsienicę przyłapałem na żerowaniu. Usadowiła się na spodzie liścia – przez to jest trudniej ją zobaczyć. Ukrywa się nie przed ludźmi a przed drapieżnikami.  Owłosiona i jaskrawo ubarwiona. Może jest niesmaczna lub trująca?  Kolejny sposób na przetrwanie?

Pyszałek orion należy do motyli nocnych czyli ciem, a konkretniej tych z rodziny sówkowatych (Noctunidae). Występuje na terenie całego kraju, głównie w lasach liściastych i mieszanych oraz parkach. Wynika to z obecności roślin żywicielskich, na których żerują gąsienice: dęby, buki, brzozy – niektóre źródła podają także topolę czarną i jarząb. 

Dorosłe motyle (stadium imago) przednie skrzydła mają ubarwione na biało z lekko seledynowym odcieniem, z brązowo-czarnymi plamami, druga para skrzydeł jest jasnobeżowa z mało wyraźnym rysunkiem. Owady dorosłe prowadzą aktywność nocną, przylatują do światła (tak je najłatwiej naukowcom złowić). Spotkać je można od maja do końca lipca. Gąsienice obserwowane są od czerwca do października. Występuje jedno pokolenie w roku. Pod koniec swojego rozwoju, jesienią, gąsienice schodzą z drzew na ziemię gdzie między liśćmi budują oprzędy, w których następuje przepoczwarczenie. W książce „Motyle Polski – atlas – część pierwsza" Jerzego Heintzego wyczytałem, że „poczwarki zimują niekiedy kilka razy". Czyżby zatem diapauza w stadium poczwarkowym mogła potrwać tak długo? Nie tylko miesiące zimowe ale ponad rok? Byłoby to bardzo niezwykłe. Czy to strategia unikania parazytoidów lub pasożytów? A może jakiś sposób lepszego wykorzystania zasobów jakim są rośliny żywicielskie? 

Ciekawa jest także strategia unikania drapieżników przez owady dorosłe (imagines). W stanie spoczynkowym przednia para skrzydeł przykrywa całego owada. Widoczny jest więc tylko białawy kolor z ciemnymi, nieregularnymi plamami. Gdy siedzi na korze drzewa, na którym rosną porosty, to staje się doskonale zamaskowana. Swym ubarwieniem przypomina m.in. porost pustułkę pęcherzykowatą (Hypogymnia physodes) oraz tarczownice (Parmelia spp.). 

Pyszałek orion aktywny jest w nocy, jak na ćmę przystało. Nocna aktywność to przystosowanie do unikania drapieżnictwa ze strony ptaków. A wcześniej być może i dinozaurów (czyli gadów w szerszym sensie). Starszą grupą siostrzaną w stosunku do motyli (Lepidoptera) są chruściki (Trichoptera). Wszystkie znane mi chruściki w stadium imago są aktywne w nocy lub wieczorami (ewentualnie o świcie). Czy to cecha pierwotna, która pojawiła się na początku ewolucji tej grupy owadów? Czy nocny tryb życia to ucieczka przed drapieżnictwem pierwotnych płazów w Paleozoiku? A potem gadów w Mezozoiku? A może innych, pierwszych skrzydlatych drapieżników – praważek? Jeśli tak, to motyle nocny tryb życia odziedziczyły po starszych przodkach jakimi są chruściki. 

Znamy wszakże motyle o dziennym trybie życia – jedne są trujące i nieznaczne, inne być może są trudne do złowienia przez owadożerne ptaki dzięki swojemu nieregularnemu, chwiejnemu lotowi. Jakakolwiek by nie była filogenetyczna przyczyna to dorosłe ćmy pyszałka oriona aktywność rozpoczynają wraz z zapadnięciem zmroku. Oczywiście chodzi głównie o przedłużenie gatunku czyli odszukanie samicy i kopulację (tak to w przyrodzie już jest, że szukaniem płci przeciwnej zajmują się samce, samice jedynie wabią). Na pewno także się odżywiają, spijając nektar z kwiatów. Za dnia zamaskowane przesiadują na pniach drzew.

I jeszcze jedna tajemnica - chodzi o polską nazwę tego motyla. Kto i dlaczego nadał mu nazwę pyszałek? Dlaczego orion? Może trzy duże plamy na ciele gąsienicy przypominają gwiazdy z konstelacji Oriona? Ktoś zna odpowiedź?

Jedna gąsienica, jeden gatunek motyla, mała drobina, niczym ziarnko piasku na pustyni. A można na jego przykładzie opowiedzieć o całym świecie. Jak tylko zacząłem te opowieść. A przecież możne znacznie więcej, nawiązując do biologii, ewolucji, zależności ekologicznych i nawet sięgnąć gwiazd. A przynajmniej jednej konstelacji. 

I jeszcze obiecane galasy, wytwory larw błonkówek, żerujących na dębie. Na sąsiednim znalazłem pyszałka oriona.

Galasówka dębianka (Cynips quercusfolii), to z nich chyba wyrabiało się kiedyś atrament do pisania

Letyniec szysznica (Andricus foecundatrix).

Rewiś dębownik (Neuroterus numismalis).

Rewiś nadebek (Neuroterus quercysbaccarum) - na dolnym liściu)