31.08.2019

Dzień Blogera 2019 czyli 14 lat mojego blogowania

Znowu mi o tym święcie przypomniał dziennikarz z Radia UWM FM. Światowy Dzień Blogera. Nie wiem ile jest obecnie blogów na świecie ale pewnie liczone są w setkach milionów (jeszcze rok temu doliczono się 1,24 miliarda stron www). Użytkowników Internetu systematycznie przybywa. Teraz jest ich coś między 4 a 5 miliarda spośród 7,5 miliarda Homo sapiens obecnie żyjących na Ziemi. Z całą pewnością blogi i blogowanie są zjawiskiem XXI wieku, mimo że chyba sam termin „blog” narodził się już w 1999 roku. Piąta część wieku a już uważa się blogi za nieco przestarzałe i być może są zjawiskiem zanikającym. A przynajmniej bez dynamiki wzrostowej. Mimo mijającej mody są na pewno trwałym zjawiskiem kultury i komunikacji. I jeszcze chyba długo pozostaną.

14 lat mojego blogowania to dużo. Dlaczego zacząłem i bloguję? Zacząłem z ciekawości i z akademickiego obowiązku. Obowiązku rozpoznawania świata i relacjonowania, z ryzykiem błędów, porażek, strat. Tak widzę rolę naukowców i pracowników uniwersyteckich. Tak jak zwiadowca ma przynieść wiedzę o rzeczywistym świecie. Nie tylko eksploracja geograficzna, nie tylko poznawanie obiektów materialnych, nowych gatunków, ekosystemów, biocenoz, ale i poznawanie nowych sposobów komunikacji i zjawisk kulturowych. By nie być kustoszem muzealnym, rozprawiającym o już nieistniejącym świecie… A zmienia się ogromnie dużo i bardzo szybko. Na naszych oczach. Przechodzimy od świata pisma do kultury postpiśmiennej i bezpośredniego transferu wrażeń (zobacz: Jacek Dukaj „Po piśmie” Wydawnictwo Literackie 2019). Naszym doświadczeniem jest wielka przebudowa społeczna i cywilizacyjna, tworzenie nowych więzi i zupełnie nowych form komunikacji. Tak jakby w organizmie wielokomórkowym–kolonii pojawiała się wyspecjalizowana tkanka – układ nerwowy. I za pomocą dendrytów komórki nawiązują bezpośrednią łączność z tymi odległymi, z którymi do tej pory nie sąsiadowały i nie miały kontaktu. Powstaje całkiem nowa jakość. Kumulatywnie i konektywnie. Zapewne także i kolektywnie. Ewolucyjnie wyłania się i krzepnie sztuczna inteligencja. Kultura i świadomość mogą rozwijać się niezależnie od nośnika (zobacz: Max Tegmark „Życie 3.0 – człowiek w erze sztucznej inteligencji”).

Przez blogowanie poznaję nowe formy komunikacji i dzielę się wrażeniami. Bogate blogowe doświadczenie wykorzystałem już wielokrotnie w działalności dydaktycznej czy organizacyjnej na uniwersytecie. Dalej eksperymentuję mniej lub bardziej świadomie. W październiku br., w czasie konferencji naukowej, zaproszę innych pracowników akademickich do… malowania kamieni i naklejenia na nich QR Kodów, linkujących do nagranych na wideo i umieszczonych w sieci krótkich wypowiedzi. Połączenie prezentacji błyskawicznej z mobilnym internetem w plenerze. Następnie taka kamienna wystawa wyeksponowana będzie na terenie miasteczka akademickiego i każdy z telefonem komórkowych i mobilnym internetem będzie mógł wysłuchać przekazu z konferencji naukowej. To w jakimś sensie pokłosie doświadczenia blogerskiego i adaptowania nowoczesnej technologii do akademickiej komunikacji. Jeszcze jeden eksperyment. Pierwsza próba była w czasie czerwcowej konferencji Ideatorium 2019 w Gdańsku. Teraz będzie krok kolejny.

Mój pierwszy blog powstał w sierpniu 2005 roku. A co było wcześniej? W sensie ewolucyjnym był język ciała i gesty hominidów, potem mowa, potem pismo, potem pismo drukowane, potem telefonia, telewizja, radio. A teraz internet. I tu mogę przejść do tego, co było u mnie wcześniej. Zetknięcie z komputerami w latach 80. I 90. XX wieku, pierwsze kroki w programowaniu (język Basic), potem odkrycie WWW i korzystanie z poczty elektronicznej. Na początku wieku XXI założyłem osobistą stronę www z informacjami dla studentów, w tym dla magistrantów. Była też kronika i przemyślenia. A jeszcze wcześniej? Gazetka ścienna w szkole średniej, potem pisanie publikacji popularnonaukowych w różnych czasopismach.

Blogowanie zaczęło się od tego, że mój magistrant przyznał mi smsa, żeby podać mu wzór na podobieństwa faunistyczne. Graficznie skomplikowany wzór z symbolem sigmy i „piętrowymi” zależnościami. Nie było możliwe w tamtych czasach wpisać to w wiadomości tekstowej. Umieszczanie poradników i elektronicznych skryptów na stornie www wymaga czasu i sporych przygotowań. A blog wydawał się wtedy formą szybką i… niezależną od urządzenia. Moje pierwsze spotkanie praktyczne z Chmurą. Musiałem się czegoś nowego nauczyć od strony technicznej. Przy okazji nauczyłem się nowej formy komunikacji ze studentami.

Najpierw były proste teksty, czasem bardzo krótkie (tak jak teraz na Facebooku czy Twitterze). Potem myślałem o stronie graficznej i zacząłem dołączać zdjęcia. Jeszcze później pojawiła się też propozycja współpracy z PWN w promocji książek popularnonaukowych, i sprowokowało mnie do opracowania logo bloga.

Blog pomaga mi myśleć i z czasem całkowicie zastąpił mi papierowy pamiętnik i notatnik. Oczywiście, publiczne pisanie zmusza do swoistej autocenzury. Bo nie wszystko co głowa pomyśli nadaje się do upublicznienia.

Pisanie pomaga w myśleniu i porządkowaniu własnych myśli. Jest więc swoistym narzędziem badawczym. Wcześniej były to tylko publikacje naukowe oraz popularnonaukowe w czasopismach i książkach.

Naukowcy muszą pisać i publikować, by porządkować i dopracowywać swoje przemyślenia. Blogowanie znacząco ułatwia publikowanie. Ma też swoje wady – brakuje recenzentów i redaktorów, poprawiających jakość tekstu i wypowiedzi. Ale za to można szybciej i bez ograniczeń się wypowiadać. Bez reglamentacji i kolejki. Teksty nie muszą być czytane by miały wartość. Bo samo pisanie porządkuje i rozwija procesy myślowe piszącego. Zatem nawet gdyby nikt nie czytał, to pisać warto. Tak samo jak warto dyskutować.

O czym piszę? Jest to jakaś pełna kronika z życia naukowca, różne wątpliwości, czasem sprawy przyziemne. Są materiały dla studentów, dużo treści biologicznych, ekologicznych i biotechnologicznych. Jest to także eksperymentowanie z nauczaniem na odległość i nauczaniem pozaformalnycm. Blog jest uzupełnieniem do innych form komunikacji i upowszechniania wiedzy. Taką wolną, akademicka katedrą, trybuną popularyzowania i upowszechniania wiedzy. I jest to także tworzenie otwartych zasobów na wolnej licencji. Znakomicie mieści się w ideałach nauki.

Jakie tematy pojawiają się na blogu? Głównie sprawy z życia uczelni i studentów, nauka jako proces poznawania, szukania. Tematyka dotycząca własnych badań i zajęć dydaktycznych: ekologia ochrona środowiska, entomologia, hydrobiologia, trochę filozofii przyrody. Także bieżące akcje realizowane ze studentami, komunikacja z dziennikarzami. Blogi nigdy nie zastąpią bezpośrednich spotkań z ludźmi. One je tylko uzupełniają i są nową formą komunikacji ze znacznie szerszą grupą odbiorców. Krok w przyszłość. Myślę, ze z czasem pojawi się więcej filmów i bezpośrednich transmisji. Chyba, ze funkcje te przejmą portale społecznościowe.

Czytaj też:

29.08.2019

Smartfonowy język ciała

(fot. The Lazy Artist Gallery)
Oglądając dzisiaj na portalu społecznościowym jakiś flash mob, uświadomiłem sobie ewolucję języka ciała. Ciekawe i zaskakujące wydarzenie muzyczne w miejscu publicznym – otwarte z zachwytu i zadziwienia oczy, nawet usta. I te powszechnie wyciągane smartfony by dokumentować. Szybko zmieniająca się kultura i tu przyczyniła się do zaskakujących zmian, zarówno w sposobie zapamiętywania jak i odczytywania sygnałów ciała czyli języka niewerbalnego w komunikacji. 

Po czym poznać, że ktoś słucha i jest zainteresowany tematem, wydarzeniem? Sam robię dużo zdjęć. Ostatnio zaczęło mnie trochę irytować to powszechne wyjmowanie telefonów i cykanie czy nagrywanie (sam siebie zacząłem ganić i "przywoływać do porządku"). Czy nie potrafimy obserwować bez fotograficznego dokumentowania? Gdy skupiamy się na wykonywanym zdjęciu lub nagrywanym filmiku (czy relacji na żywo, upublicznianej gdzieś w portalu społecznościowym) to mniej widzimy, mniej doświadczamy. Uwaga jest podzielna, ale nie aż tak. Dlaczego więc godzimy się na utratę części doznań kosztem nagrywania? Współcześnie zapamiętujemy nie tylko mózgiem ale i pamięcią zewnętrzną: zapisanymi zdjęciami i filmikami w telefonach jak i w chmurze. W świecie nadmiaru bodźców i informacji nie jesteśmy w stanie zapamiętać wszystkiego. Robimy zdjęcia i nagrywamy filmiki by potem do nich wracać. Nawet jeśli nigdy ponownie do tej chwili utrwalonej nie wracamy, to pstrykając zdjęcia i kręcąc filmiki mamy taką nadzieję. Przyda się. Obejrzę dokładniej i kilkakrotnie później. Zapis fotograficzny i filmowy na pewno jest dokładniejszy niż odtwarzanie wspomnień, zapisanych w neuronach. Niby więc w trakcie obserwowania doświadczamy mniej (bo uwaga podzielona jest także na obsługę urządzenia, kadrowanie itd.) to dzięki powtórnym odtworzeniom… doznajemy więcej. W każdym razie inaczej. Zewnętrzna pamięć, wspomagająca nadmiar kontaktów i nadmiar docierających bodźców. Ewolucja kulturowa wspomagana jest ewolucja kulturową. Powoli do układów żywych, w tym przypadku Homo sapiens, przenika sztuczna inteligencja. 

Dlaczego tak powszechnie smartfonimy (tj. wykonujemy zdjęcia i nagrywamy filmiki)? To dodatkowy sposób na rozszerzoną komunikację. Przecież te zdjęcia i nagrania pokazujemy innym osobom, czasem bardzo fizycznie odległym. Ale dzięki nowym technologiom jesteśmy w nimi w relacjach. I dzięki nim obserwujemy wydarzenia, które dzieją się od nas bardzo daleko. Zarówno my sami jak i inni dla nas są dodatkowymi uszami i oczami. Świadomość rozproszona i zbiorowa. W każdym razie to technologie pozwalają przekroczyć nam ewolucyjne ograniczenia ludzkiego ciała. Jak to trafnie określił Robin Dunbar, przez co najmniej setki tysięcy lat funkcjonowaliśmy w małych grupach, a nasz mózg dobrze zapamiętuje relacje w grupach do ok. 150 osób. Tak żyliśmy przez tysiąclecia. Współcześnie żyjemy w znacznie większych grupach i szerszych relacjach. Biologicznie nie jesteśmy w stanie tego ogarnąć i zapamiętać. Dziennie spotykamy więcej ludzi niż nasi przodkowie przez całe życie (jak zapamiętać ich twarze by potem rozpoznać? Jak zapamiętać wzajemne relacje?). Wydaje mi się, że to właśnie nowe technologie w postaci pamięci zewnętrznej (dla informacji nie jest ważny nośnik, nie musi być biologiczny czyli w postaci komórek nerwowych) oraz tele-komunikacji (zwłaszcza mobilny internet w kieszeni) pozwalają nam funkcjonować w znacznie liczniejszych grupach i w rozproszeniu. Tak jak w organizmie wielokomórkowym, dzięki komórkom nerwowym, ich dendrytom i aksonom mogą komunikować się, przesyłać sygnały, współpracować komórki umiejscowione w organizmie daleko od siebie, które nigdy się nie „spotykają”. Dukaj wskazuje na narodziny kultury postpismiennej, kultury bezpośredniego transfery wrażeń. Własnie to zachodzi na naszych oczach, zmieniając nawet język ciała (przekaz niewerbalny).

Jest jeszcze drugi aspekt. Język ciała. Najpierw komunikowaliśmy się chemicznie i przez gesty, obserwując inne osobniki w grupie hominidów. To jest właśnie język ciała, by po zachowaniu innej osoby w stadzie empatycznie odczytać jej emocje, zamiary itd. I wiedzieć czy się przytulać czy raczej uciekać. Gdy pojawił się język mówiony, narodziła się zupełnie nowa forma komunikacji, znacznie efektywniejsza. Ale stary kanał języka ciała dalej funkcjonował. Może w mniejszym zakresie jest wykorzystywany ale jednak ciągle użytkowany. Być może z racji tego, że coraz mniej ze sobą przebywamy, to może odgrywać on coraz mniejsze znaczenie. 

Czy jest uniwersalny język ciała całej ludzkości? Wiele gestów jest identycznych, ale obserwowane są także zmiany kulturowe. W niektórych społecznościach kiwanie głową oznacza tak, w innych nie. Całkowite towarzyskie nieporozumienie jeśli osoby z tych grup spotkają się w relacjach bezpośrednich. Chyba, że będą świadome różnic i użyją swoistego translatora. Języka ciała (tego niewerbalnego komunikatu) uczymy się w społeczności, przez uczestnictwo, przez obsewację i porównywanie ze swoimi, wewnętrznymi emocjami, zamiarami. Podobno kobiety szybciej i lepiej rozpoznają sygnały niewerbalne. Niektórzy mówią o większej inteligencji społecznej. 

Skąd wiem, że jestem słuchany? Najczęściej oczekujemy kontaktu wzrokowego, kiwania głową (potwierdzania), zamyślenia. Sygnały ciała słuchacza informują nas o jego uwadze. Może to być oczywiście błędna interpretacja, bowiem jakże często udajemy zasłuchanie by nie czynić przykrości drugiej osobie. Jako mówca i wykładowca, patrząc na salę ze słuchaczami, odbieram informacje czy jestem słuchany, czy z zainteresowaniem itd. Nie tylko wzrok skierowany gdzie indziej (np. czytanie książek, zeszytów, stukanie w klawiaturę) ale i szepty – nawiązywanie relacji z innymi wzkazuja na brak uwagi na wypowiadane przeze mnie słowa i pokazywane treści. Współcześnie, dzięki smartfonom, na salach wykładowych jest ciszej. Bo nawet jeśli słuchacze nie są zainteresowani wykładem to bezdźwiękowo wchodzą w relacje z innym za pomocą… telefonów (wiadomości tekstowe, portale społecznościowe itd.).

A współcześnie, jak poznam, że mnie słuchają i są zaciekawieni? Właśnie sobie to uświadomiłem. Wyciągną smartfony i będą robić zdjęcia, nagrywać, i dzielić się z innymi. Zupełnie nowy sygnał, który wzbudza jeszcze niepokój. Bo jest nowy kulturowo. Jak słowa w obcym języku - wymagają zastanowienia, przeanalizowania, przetłumaczenia, zanim "dotrą"). Gdy na spotkaniu, jakimś wykładzie słuchacz/student wyjmie telefon i skieruje kamerę na mnie… to czuję zaniepokojenie. Zupełnie nowy sygnał niewerbalny, obcy mi kulturowo. Może robię coś głupiego? Może mam plamę na spodniach lub rozpięty rozporek i dlatego robi mi zdjęcia by gdzieś umieścić, obśmiać, skomentować? Poza moją kontrolą, poza moją percepcją, "poza plecami"…. Być może dlatego niektórzy wykładowcy zabraniają studentom ronić zdjęcia na wykładach (nieadekwatne odczytanie sygnałów niewerbalnych) . A przecież oni być może tylko notują. Fotografują zdania czy schematy, pokazywane na ekranie, może chcą utrwalić ważne dla nich słowa, która są wypowiadane?

Język ciała ze smartfonem wzbudza niepokój bo jest dla nas nowy. Ale powoli oswajamy się i uczymy poprawnej interpretacji. Empatia jest możliwa wtedy, gdy sami doświadczamy, gdy sami używamy smartfonów do zapisywania informacji i komunikacji. Gdy porównamy wewnętrzne doznania i porównamy z zewnętrznymi reakcjami innych osób w społeczności. 

28.08.2019

Arteterapia i streetart narzędziem w odzyskiwaniu zielonej przestrzeni w miastach

(Przykład z integracyjnego pleneru w małym miasteczku warmińskim, Orneta, lipiec 2019)
W zmieniającym się środowisku przyrodniczym i kulturowym, gdzie Homo sapiens zatraca swoje środowisko życia społecznego, trudno odnaleźć się współczesnemu człowiekowi. Zmienia się nie tylko środowisko życia ale i środowisko kulturowe. Przechodzimy z cywilizacji słowa i pisma do kultury postpiśmiennej - kultury bezpośredniego transferu przeżyć. Ewolucja biologiczna nie nadąża za tymi procesami. Wszystko dzieje się na naszych oczach.

Zazwyczaj tereny zielone w miastach traktowane są bardzo marginalnie i trzecioplanowo, jako tymczasowe nieużytki pod inwestycje. Z drugiej natomiast strony drzewa w mieście, parki, skwery i kwietne łąki mogą stanowić nie tylko elementy poprawy funkcjonowania miejskich ekosystemów (przeciwdziałanie przegrzaniu klimatu, poprawę bilansu wodnego, ochronę bioróżnorodności) ale i poprawiać warunki życia zdrowotnego, społecznego i psychicznego człowieka. Mogą stanowić wartościową przestrzeń publiczną.

Animacje z wykorzystanie sztuki mogą być formą powrotu do życia społecznego w przestrzeni publicznej. W referacie, który wygłoszę w czasie konferencji pt. Walka o przestrzeń - krajobrazowe, społeczne i kulturowe aspekty zrównoważonego rozwoju miast (Olsztyn 18-19 października 2019 r.),  na przykładzie kilkunastoletnich doświadczeń z warsztatami malowania dachówek, polnych kamieni i starych butelek, przedstawię proces odnajdywania nowych form współpracy w miejskim środowisku. Będzie to relacja z działań, w których uczestniczyłem, uzupełnionych refleksją. Jednocześnie typowy przekaz konferencyjny (w formie referatu i streszczenia referatu, zamieszczonego w tomiku konferencyjnym) uzupełniony zostanie warsztatami z wykorzystaniem internetu. Uczestnicy będą mogli wysłuchać relacji i sami doświadczyć (sprawdzić namacalnie na sobie). Nauka to przede wszystkim eksperymentowanie. Takie wnoszę doświadczenie naukowca, reprezentującego nauki empiryczne. W tym przypadku będzie to eksperymentowanie i dyskusja interdyscyplinarna. Wychodzenie poza własną, zawodową i specjalizacyjną strefę komfortu. Na dodatek będzie to podwójne eksperymentowanie: w zakresie formy komunikacji naukowej jak i w zakresie interdyscyplinarnych poszukiwań.

Sztuka ułatwia nawiązywanie więzi i daje poczucie sprawstwa. Każdy człowiek poszukuje sensu i poczucia wpływu. Twórczość amatorska nabiera nowej wartości w czasach automatyzacji, robotyzacji i wypełniania kultury przez wytwory sztucznej inteligencji.

Landard, zielony wolontariat i recyklingowy streetart są przykładami odzyskiwania zielonej przestrzeni publicznej w miastach i tworzenia nowych więzi społecznych. Łączenie wiedzy czysto przyrodniczej z zakresu ekologii miast z doświadczeniem z zakresu sztuki. Podejście trans- i interdyscyplinarne wiąże się z ryzykiem (np. porażki, niepowodzenia itd.). Ale taka jest - moim zdaniem - rola pracownika akademickiego: ryzykować i wchodzić na niezbadane obszary. Nauka składa się przede wszystkim z błędów i porażek, sukcesy są w mniejszości. Niemniej, refleksje z niepowodzeń budują wiedzę i postęp technologiczny. Naukowiec ze swej natury powinien zajmować się tym co nierozpoznane. Jeśli zajmuje się tym, co już znane - jest rzemieślnikiem (też potrzebne zajęcia ale właściwe innym zawodom).

A po konferencji podzielę się wrażeniami na niniejszym blogu. Zajrzyjcie za jakiś czas.

27.08.2019

Kamienne przesłanie w walce o przestrzeń



Warsztaty i spotkanie integracyjne „Kamienne przesłanie w walce o przestrzeń” 

Konferencja: WALKA O PRZESTRZEŃ. KRAJOBRAZOWE, SPOŁECZNE I KULTUROWE ASPEKTY ZRÓWNOWAŻONEGO ROZWOJU MIAST. Olsztyn, 18 – 19 października 2019 1.

(więcej na Facebooku)

1. Spotykamy się na konferencji pt. Walka o przestrzeń – krajobrazowe, społeczne i kulturowe aspekty zrównoważonego rozwoju miast. Jednym z elementów tej konferencji będzie spotkanie integracyjne z dyskusjami kuluarowymi oraz udział w małym eksperymencie z nową formą komunikacji. Będą to warsztaty zatytułowane „kamienne przesłanie w walce o przestrzeń)”. Istotą nauki jest eksperymentowanie i poznawanie nowych obszarów we wszystkich wymiarach wiedzy i praktyki. W warsztatach proponuję interdyscyplinarne wyjście poza swoją, specjalistyczną strefę komfortu i wypróbowanie nowatorskiego sposobu wydłużonego w czasie przekazywania treści i komunikacji. Szersze uzasadnienie (po co i dlaczego) zamieściłem niżej.

2. Jak będziemy pracowali? Małymi porcjami i w dogodnych momentach dla uczestnika.  Stoisko z kamieniami, farbami i doradztwem czynne będzie już pierwszego dnia, od samego rana. Można będzie zacząć w trakcie rejestracji a potem w wolnych chwilach przyjść na chwilę, porozmawaić, pomalować swój kamień (można na raty), przygotować filmik z własnym przesłaniem, wygenerować qr kod, przykleić go na kamieniu. Pomoc w trakcie zapewniona. Nie trzeba nic umieć, ani malować, ani znać się na qr kodach czy umieszczaniu filmików w internecie. Trzeba tylko chcieć poznać nowe przestrzenie komunikacji. I chcieć się wspólnie uczyć oraz eksperymentować. Film można przygotować i nagrać w domu,jeszcze przed przyjazdem. Każdy pracuje we własnym tempie.

3. Co będziemy robili? Każdy uczestnik uwieczni krótki przekaz, wypowiedź z przesłaniem (przedstawi się i powie swoje przesłanie dla innych odnośnie walki o przestrzeń, zgodnie z tytułem konferencji. Czyli opowie o tym, z czym przyjechał na konferencję i co chce przekazać nie tylko uczestnikom konferencji). Przekaz w nietypowej formie. Maksymalnie 2-5 minut. Nagrana wypowiedź zostanie umieszczona w internecie (np. na kanale You Tube), następnie wygenerowany zostanie qr kod, który wydrukujemy i nakleimy na kamieni. Z jednej strony będzie to uzupełnienie spotkania integracyjnego i sesji „posterowej” oraz dyskusji kuluarowych, z drugiej będzie to upowszechnianie wiedzy. Pomalowane kamienie przez co najmniej kilka miesięcy eksponowane będą w formie wystawy plenerowej na terenie miasteczka uniwersyteckiego w Kortowie. Dzięki qr kodom, kamienie „przemawiać” będą i przekazywać zbiorowe, konferencyjne przesłanie zainteresowanym studentom lub przechodniom. Wystarczy, że wyjmą telefon komórkowy i zeskanują qr kod, by mogli wysłuchać nagranych wypowiedzi.

4. Nagrywanie filmików z przesłaniem. Każdy uczestnik samodzielnie (można to zrobić jeszcze przed konferencją), np. na własnym telefonie komórkowym albo przez wybraną osobę z wykorzystaniem cyfrowego aparatu fotograficznego, nagra swoje krótkie 2-5 minutowe wystąpienie. Przesłanie konferencyjne. Wspólnie będziemy się od siebie się uczyli wykorzystywania przestrzeni internetowej. I odkrywania możliwości. Każdy z nas coś umie, ma jakieś doświadczenia, którymi warto się podzielić. Przykładowy filmik.

5. Następnie można na komputerze edytować taki filmik, coś wyciąć lub dokleić, dodać napisy itd. Ale można i bez tych technicznych poprawek umieścić "w chmurze". Potem umieszczamy nagrany film w internecie (np. kanał You Tube), kopiujemy link i generujemy kod qr, oraz drukujemy na drukarce komputerowej (najlepiej laserowej lub kserujemy). W czasie warsztatów pokażemy jak to wszystko prosto zrobić za pomocą bezpłatnych, powszechnie dostępnych aplikacji (wystarczy telefon komórkowy).

6. Warsztaty malowania kamieni. Każdy uczestnik otrzyma jeden kamień i coś na nim maluje. Nie trzeba umieć malować bo ważny jest proces a nie ewentualne arcydzieło (z całą pewnością powstanie coś oryginalnego i niepowtarzalnego). Na miejscu będą farby i pędzle oraz w razie potrzeby pomoc techniczna. W czasie malowania będziemy rozmawiali bo spotkanie i rozmowy są najważniejsze. Samo malowanie ułatwia tylko bycie ze sobą w relacjach.

7. Na pomalowanych kamieniach nakleimy kody qr (każdy ze swoją wypowiedzią na swoim kamieniu). Potem polakierujemy i przygotujemy wystawę w plenerze. Po konferencji dodamy małą planszę z opisem całego wydarzenia i instrukcją jak za pomocą telefonu komórkowego posłuchać i obejrzeć przesłanie, zostawione przez uczestników konferencji.

8. Rozmieszczenie kamienie na trawniku. Mogą leżeć kilka miesięcy. Przechodnie mogę skorzystać z własnych telefonów i mobilnego internetu i wysłuchać przesłania uczestników konferencji.

Propozycje do nagrania wideo (2-5 minut), prezentacja błyskawiczna
(Przedstaw się i zawrzyj główny przekaz ze swojego referatu, w formie przesłania)

Propozycja 1:
  • Kim jestem ? 
  • Co robię ? 
  • Do czego dążę ? 
  • Dlaczego ? 
  • Jakie mam cechy ?
  •  (co chcę przekazać – co zapamięta odbiorca) 
Propozycja 2:
  • Przedstaw się (imię, nazwisko). 
  • Powiedz czym się zajmujesz. 
  • Wyróżnij się (pochwal się osiągnięciami). 
  • Wspomnij o korzyściach, które wniesiesz (we współpracy i w dyskusji na konferencji). 
  • Wezwij do działania.
Więcej przykładów:

Dodatkowe materiały na Padlecie: https://padlet.com/stanislaw_czachorowski/6jx3twipnttc


Wprowadzenie teoretyczne i uzasadnienie
W zmieniającym się środowisku przyrodniczym i kulturowym trudno odnaleźć się współczesnemu człowiekowi, gdzie zatraca on swoje środowisko życia społecznego. Zmienia się nie tylko środowisko przyrodnicze ale i środowisko kulturowe, z cywilizacji słowa i pisma przenosimy się do kultury postpiśmiennej - kultury bezpośredniego transferu przeżyć oraz coraz większego udziału sztucznej inteligencji w kulturze. W świecie komunikacji międzyludzkiej (w tym i tej naukowej) pojawiają się zupełnie nowe kanały i sposoby przekazywania informacji, wykorzystujące najnowsze technologie IT. Powinnością naukowca akademickiego jest eksperymentowanie i wszechstronne eksplorowanie niezbadanych obszarów. Dlatego zapraszam Państwa do czynnego udziału w warsztatach z malowaniem kamieni i wykorzystania nowych technologii.

Technologia sprzyja powstawaniu nowych form komunikacji w nauce (w nie-nauce także). Kiedyś uczeni spotykali się i rozmawiali. Do tej pory referaty, wykłady plenarne, krótkie komunikaty i nie ujęte w programach dyskusje kuluarowe, są istotnym elementem każdej konferencji naukowej. Nie warto z nich rezygnować. Bo przypomnę, że jednym z ważniejszych narzędzi badawczych... jest dyskusja (nauka jako proces i wiedza jako produkt są konektywne). Gdy powstało pismo, pojawiły się książki, listy i publikacje naukowe. Obecnie powstaje około 2 milionów artykułów naukowych rocznie. Nawet zawężając do własnej, wąskiej specjalności, nie da się tego wszystkiego przeczytać. W każdym razie pismo i druk wzbogaciło konferencje naukowe o wydrukowane programy sympozjów (wiedzieć gdzie i co jest wygłaszane) oraz tomiki streszczeń lub abstraktów, czasem zaopatrzone w pełne teksty referatów plenarnych. Potem pojawiają się drukowane materiały pokonferencyjne (obecnie zanikają ze względu na małą liczbę punktów do dorobku....). Czasem pełne teksty konferencyjnych referatów są wcześniej drukowane i dostępne w czasie konferencji. Czytasz, a potem dyskutujesz. Później pojawiły się postery naukowe jako w części graficzne przedstawienie wyników i organizowanie przestrzeni do dyskusji. Najnowszym trendem jest wykorzystanie mobilnego internetu, dostępnego w niemalże każdym telefonie komórkowym.

Mówić (komunikować) można na różne sposoby. Poprzez wzniosłe słowa lub przez zwykłe, wspólne prace, w których mówi się milczeniem oraz obrazem. Refleksja wymaga wyciszenia, zwłaszcza w czasach nadmiaru i szumu informacyjnego (już nie słyszymy własnych myśli). Dlatego proponuję wspólne malowanie kamieni, niczym dawne darcie pierza czy łuskanie fasoli.

Kiedy wykonujemy coś, co jest piękne, czujemy się przydatni i potrzebni. W wieku automatyzacji i sztucznej inteligencji (tworzącej dla nas obrazy i treści masowo i łatwo powielane) coraz większego znaczenia nabiera rękodzieło i praca niepowtarzalna, wykonana przez człowieka, własnoręcznie. Wartością jest unikalność i autentyczność. Sztuka, nawet ta amatorska, jest sposobem komunikacji i tworzenia relacji międzyludzkich, sposobem tworzenia przestrzeni do wspólnej komunikacji (dialogu). Daje poczucie sprawstwa.

Uniwersytet jest przestrzenią rozmowy, dialogu a nie jedynie miejscem egzaminów. Wspólne malowanie jest sposobem do organizowania przestrzeni edukacyjnej, ułatwiającej rozmowę. Skupienie się wokół prostej aktywności, tak jak kiedyś przy darciu pierza, łuskaniu fasoli, szatkowaniu kapusty, międleniu lnu. Łatwiej się wypowiedzieć, gdy uwaga skierowana jest nie na mówcę ale na inną aktywność. Można milczeć. Nie ma punktów, rywalizacji, rankingów. Można dzielić się wrażeniami, emocjami. I można poruszać tematy bardziej abstrakcyjne, ambitne. Mówić można, ale nie trzeba. Nikt nie jest wywoływany do tablicy a cisza nie jest kłopotliwa. Nie trzeba jej na siłę zabijać niepotrzebnymi słowami.

Wspólne malowanie butelek, kamieni czy dachówek (akademicki streetart) ułatwia rozmowę, tak jak kiedyś wspólna praca w społeczeństwie agrarnym. Daje poczucie sprawstwa i ważności. Sztuka amatorska dostępna jest dla wszystkich, rozbudza kreatywność i daje poczucie sprawstwa. Jest dogodną przestrzenią edukacyjną, w które możemy się spotykać i komunikować, nawet milczeniem oraz niewerbalną aktywnością, kształcić kompetencje miękkie i poczucie istotności. Komunikować się z uczniami, studentami, dorosłymi. I wydłużyć przekaz z wykorzystaniem plenerowej wystawy, kodów QR i powszechnej dostępności do mobilnego internetu.

Czy kamienie mogą opowiadać ciekawe historie lub prezentować jakieś przesłanie? My je nauczymy w czasie warsztatów, konektywnie i kolektywnie. Malować każdy umie (udowodnimy to na warsztatach). Ale przy okazji każdy z uczestników nauczy się prezentacji błyskawicznej, nagra krótką wideoprezentację i umieści ją na… kamieniu. To wszystko za pomocą dostępnych i bezpłatnych narzędzi. Wszak telefon komórkowy każdy ma a dostęp do internetu jest powszechny.

Współczesny uniwersytet to punktoza, pogoń na publikacjami, szybkie tempo życia. Tradycyjne środki upowszechniania wiedzy i komunikacji w nauce to: publikacje, wygłaszane referaty, postery naukowe. XXI w przyniósł nam komunikację internetową, szybką i globalną. Czy można jedno z drugim połączyć? Tak. I to w czasie malowania... pod słońcem prowincji, w cieniu lipy, dębu lub kasztanowca, na trawniku. Na konferencyjnym spotkaniu integracyjnym. Sprawdzimy na sobie samych czy nadaje się do wykorzystania w przestrzeni publicznej miasta.

Każdy człowiek potrzebuje choć odrobiny sensu i piękna. Naukowcy i studenci także. Każdy człowiek jest twórcą, nawet lepiąc pierogi czy sprzątając mieszkanie. W tym drugim niczego nie wytwarza, utrzymuje jedynie stan. Stan estetyki, porządku i piękna. Przywraca to, czego potrzebujemy. Sensem tej pracy nie jest więc wzrost, produkcja, PKB ani nawet konsumpcja.

Wspólne malowanie kamienie jest elementem spotkania integracyjnego. Mówić można ale nie trzeba. Ciszy nie trzeba zabijać słowem. Można milczeć. Słów jest zbyt dużo. Mało kto ich słucha, a niektóre są takie mądre, że nawet mówiący ich nie rozumie. To nie będzie ani wykład ani komunikat ani referat ani publikacja z IF. Nie będzie splendoru i oklasków. Ale będzie komunikacja międzyludzka, tak jak kiedyś pod drzewem oliwnym. W cyfrowym świecie brakuje nam doświadczenia wspólnotowości. Odszukamy ją.

Recyklingowy street art to tworzenie przestrzeni edukacyjnej na uniwersytetach i akademiach i „odzyskiwanie” pozornie niepotrzebnych już rzeczy, to także element animacji społecznej, realizowanej w przestrzeni publicznej. Odzyskiwanie uniwersyteckich relacji mistrz-uczeń i wspólnoty nauczających i nauczanych, klimatu wspólnego odkrywania z ciekawości (a nie dla punktów). Surowcem w streetartowych happeningach są rzeczy zbędne i niepotrzebne, czasem traktowane jako śmieci: stare dachówki, szklane butelki i słoiki (zbędne już opakowania), polne kamienie czy wybrakowana ceramika (odpady po remontach domów). Poprzez wspólne malowanie w przestrzeni publicznej (parki, skwery, biblioteki , szkoły, uniwersytety itd.), w czasie konferencji naukowych, festiwalów filozofii, pikników naukowych i spotkań typu „śniadanie na trawniku”, powstają drobne elementy (detale), umieszczane później w przestrzeni publicznej lub jako uliczne wystawy oraz elementy małej architektury. Wykorzystywane są do gier terenowych (z wykorzystaniem QR Kodów i mobilnego internetu) i edukacyjnych opowieści o historii, przyrodzie i przekształceniach krajobrazu.

Spotkania przy malowaniu to także forma upowszechniania wiedzy i kształcenia ustawicznego i pozafromalnego. Wiedza jest bogactwem i dobrem ogólnym, które jest warunkiem rozwoju cywilizacji i do którego prawo ma każdy. Tak jak do wody i powietrza czy pięknego krajobrazu. Nie można więc zamykać i ograniczać dostępu do wiedzy. Podobnie jest ze sztuką. Nauka i sztuka zachwyca się światem, każda na swój sposób i w odmiennej formie. Najefektywniej poznawać wiedzę i sztukę... przez własne uczestnictwo i aktywność. Malujący naukowiec to negocjacje tych dwóch światów.

26.08.2019

Łąka kwietna czyli z bioróżnorodnością to nie taka prosta sprawa


Obserwujemy globalny spadek różnorodności gatunkowej roślin, grzybów i zwierząt. Przyrodnicy mówią o antropocenie i wielkim wymieraniu. Czy jest czym się martwić i czy coś można zrobić by uchronić się od katastrofy lub przynajmniej ją zmniejszyć? Na oba pytania  odpowiedź jest twierdząca: jest to poważny problem, mamy powody do zmartwień i mamy wiedzę jak działać. Tylko czy zechcemy?

Gwałtowne wymieranie gatunków w skali globalnej i lokalnej to nie jest tylko kwestia "jakichś tam roślinek i żabek". Gwałtowna utrata bioróżnorodności jest szybsza niż potencjalne tempo ewolucji, odbudowujące różnorodność. Skutki mogą być widoczne także na poziomie ekosystemów (efektywności ich funkcjonowania, np. spadek liczby owadów zapylających i mniejsze plonowanie roślin owadopylnych). A dla gospodarki oznacza to mniejsze zasoby dla produkcji żywności, lekarstw czy kosmetyków.

Spadek liczby gatunków dotyczy także krajobrazu wiejskiego i wynika z nowoczesnych metod uprawy i ochrony pól. Brakuje miejsc, gdzie mogą rozwijać się tak zwane "chwasty", będące jednocześnie ogromnym zasobem związków chemicznych (naturalnych), wykorzystywanych w medycynie, farmacji, kosmetologii, żywieniu. Dla ochrony tej bioróżnorodności można wykorzystywać pobocza dróg, tak zwane nieużytki oraz obszary miejskie. Moda na tak zwane łąki kwietne nie jest tylko modą ale i sensownym działaniem. Co się kryje pod pojęciem "łąka kwietna"? Mały ekosystem roślinności zielnej, ziołorośle, łąka kseroterniczna, miedza, refugia śródpolne itd. Jednym słowem miejsce rozwoju dzikiej roślinności i związanych z nimi zwierząt, w tym owadów.

Skąd się biorą "chwasty" i łąka kwietna w szerokim sensie? Z nasion. Bo życie bierze się z życia. Samo się nie zalęgnie. Żeby były nasiona... to wcześniej muszą tam być rośliny, które te nasiona wydadzą. Nawet w mniejszej czy większej odległości. Niektóre nasiona roznoszone są przez wiatr, inne przez zwierzęta (zoochoria) czy nawet przez ludzi (antropochoria). Celowe rozsiewania roślin dziko rosnących jest jakimś dodatkowym sposobem odbudowy ekosystemów.

Kolejnym źródłem nasion jest glebowy bank nasion. Czyli wszystkie propagule i diaspory, zdeponowane w glebie. Nie wszystkie nasiona kiełkują od razu. Niektóre czekają kilka czy kilkanaście lat na sprzyjające warunki. Czasami nawet kilkadziesiąt. Na swoje pięć minut.

Skoro wiele gatunków roślin (oraz związanych z nimi zwierząt i grzybów) jest zagrożonych wyginięciem na skutek zmian w ich dotychczasowym środowisku (dotyczy to także agrocenoz), to możemy im tworzyć nowe miejsca, swoiste rezerwaty, refugia, w postaci łąk kwietnych, chwastowisk w miastach (zamiast trawników) czy na poboczach dróg. Czyli tam, gdzie nie ma gospodarki rolnej, nie ma orki, wysiewania nawozów sztucznych czy nie stosuje się chemicznych środków ochrony roślin. Wysiewamy nasiona na różne sposoby, np. w postaci bomb kwietnych (kulki gliny i ziemi z nasionami różnych roślin, które rozrzucamy w krajobrazie i na trawnikach) lub rozsiewając celowo nasiona w wybranych miejscach. Nie należy się martwić, jeśli od razu, na drugi rok, nie ma oczekiwanego efektu. Wzbogacamy glebowy bank nasion a cząstkowe efekty mogą ujawniać się w ciągu kilku kolejnych lat. Ważne, żeby rośliny kiełkowały, zakwitały i wydawały nasiona. Dlatego te miejsca nie mogą być zbyt często koszone.

Samo zaprzestanie koszenia trawników nie uczyni jeszcze łąki kwietnej. Jeśli zbyt długo trwało coroczne, częste koszenie oraz brakuje takich chwastowych refugiów w bliskiej okolicy, co niby skąd mają się brać nasiona i wyrastające z nich rośliny? Spacerując po drogach i bezdrożach zbierajmy nasiona różnych roślin. I rozsiewajmy je w innych miejscach. Część zostanie zjedzona przez bezkręgowce, część nie znajdzie dogodnych warunków a część wzejdzie i wyda nasz ekologiczny plon. W wyniku sukcesji ekologicznej pozostaną te gatunki, którym dane siedlisko odpowiada ze względu na wilgotność, żyzność, pH itd. Nie musimy się za bardzo znać na gatunkach i ich siedliskach (choć to na pewno ułatwia). I nie należy oczekiwać natychmiastowego efektu. Łąka kwietna, siedlisko miedzowe to nie trawnik rozwijany z rolki. Trzeba czasu, cierpliwości i... sukcesji ekologicznej.

Można oczywiście zaorać teren i zasiać w tak przygotowaną glebę gotowy zestaw roślin, na których nam zależy (orka w części eliminuje gatunki konkurencyjne, np. trawy oraz odsłonięta gleba ułatwia kiełkowanie nasion). Niektórzy stosują herbicydy, by zabić jak najwięcej roślin, które mogłyby stanowić konkurencję dla nowo wysiewanych. Odradzam takie zabiegi. To pozorowanie działań i liczenie na szybki (choć krótkotrwały) efekt. Ważny jest proces, proces ekologiczny (w tym sukcesja). Można na przykład wysiewać gatunki będące półpasożytami traw. Czyli trzeba wiedzieć co, gdzie i kiedy wysiać by wspomagać procesy przyrodnicze.

Każdy z nas może włączyć się do takich działań. Rozsiewanie nasion dziko rosnących roślin może nie jest akcją spektakularną i widowiskową ale te pozornie niewielkie w skali działania są ważne  dla ochrony lokalnej i globalnej bioróżnorodności. Zwiększamy glebowy bank nasion. Warto jednak skupić się na gatunkach rodzimych i nie rozdziewać gatunków inwazyjnych (obcych). Oczywiście, dalsze zabiegi są wskazane, np. selektywne usuwanie niektórych gatunków, zmniejszenie częstości koszenia itd. Na to nie zawsze mamy wpływ, trzeba przekonywać i namawiać do zmiany sposobu użytkowania. To wymaga czasu i wysiłku. Ale w tym czasie możemy rozsiewać. Życie bierze się z życia, więc umożliwiajmy trwanie różnym gatunkom nawet w niewielkich wyspach ekologicznych, miedzach, refugiach, chwastowiskach.

Na koniec polecę dwie książki, umieszczone na ilustracji wyżej. Są to bardzo ciekawe opowieści o ponad dziesięcioletnich poczynaniach pewnego Brytyjczyka, który kupił kawałek ziemi we Francji i próbował odtworzyć łąkę kwietną pełną owadów. Dlaczego to tak długo trwało na dawnym polu, intensywnie użytkowanym i z jakimi wiązało się perypetiami, błędami czy przygodami, dowiecie się z lektury. Będzie także sporo informacji o trzmielach i innych mieszkańcach krajobrazu rolniczego środkowej Francji. Jest też trochę drobnych błędów, wynikających z niezbyt udanego tłumaczenia   terminów biologicznych  (typu przepoczwarzenie - zamiast przepoczwarczenie, zmarłe drzewa itd.). Być może te drobne błędy dostrzegą tylko wprawni entomolodzy czy przyrodnicy. Treść tych książek bez wątpienia jest wartościowa. I dobrze się czyta te opowieści o łące i trzmielach.

24.08.2019

Malowanie butelek, kamieni i dachówek czyli zasada 5 R (albo 7 razy R)

(Pokonsumpcyjne butelki, jedna po oleju, dwie po winie. Zazwyczaj trafiają do śmieci, czasem do recyklingu. Pomalowane mogą być dalej użytkowane jako pojemniki do napojów czy wazony do kwiatów lub jako dekoracja. Od lewej pluskwiak ścięga łąkowa Leptopterna dolobrata, samica chrząszcza wodnego toniak żeberkowany Acilis sulcatus i samotna osa z rodziny grzebaczowatych taszczyn pszczeli Philantus triangulum). W czyje trafią ręce? I gdzie będą eksponowane? Czas pokaże.

Przypomnę o co chodzi z tym malowaniem kamieni, dachówek czy starych butelek. Po pierwsze wymierająca bioróżnorodność. Maluję (czasem sam, czasem w większej grupie osób) lokalną przyrodę, gatunki, które niebawem mogą zniknąć. Chcę zwrócić uwagę na przyrodę i utrwalić ją w kamieniu, utrwalić to co znika. O wiele bardziej znamy przyrodę Afryki, Amazonii czy Arktyki... bo pokazywana jest w telewizji. A młode pokolenie świat przyrodniczy zna bardziej z ekranów telewizorów, smartfonów czy tabletów aniżeli ze swojego otoczenia. Niedawno, w ramach warsztatów edukacyjnych, pokazywałem i opowiadałem o bezkręgowcach żyjących w Łynie. Płetwonurkowie wyławiali śmieci z rzeki a ja pokazywałem różne bezkręgowce, żyjące w naszej rzece. Znamienne było to, że dzieci i młodzi ludzie widzą małego raka amerykańskiego czy kiełża pytały "czy to krewetka?" Najwyraźniej bardziej znają to co na talerzu lub w popularnych kreskówkach. Najwyraźniej nie mają okazji widzieć przyrody wokół siebie, nawet w mieście. Dlatego maluję rodzime gatunki. By sprowokować do opowieści o nich i by ocalić od zapomnienia. Zanim w przyrodzie wyginą.

Po drugie (zwłaszcza w odniesieniu do starych butelek i dachówek) zwracam uwagę na odpady nadmiernej konsumpcji i zasadę 5R, w tym powtórnego wykorzystania. Zaangażowany społecznie i przyrodniczo streetart. Maluję tak jak potrafię. Nie o dzieła sztuki wszak chodzi ale o komunikację i dyskusje w przestrzeni publicznej.

Wiele lat temu lansowałem zasadę 3 razy R (adaptując do polskich warunków w formie zasady 3 razy U):
  • reduce (unikaj kupowania rzeczy zbędnych)
  • reuse (użyj ponownie)
  • recycle (utylizyj)
(Butelka znaleziona w lesie, fot. Anna Wojszej.
Więcej o historii tej butelki na blogu.)
Sytuacja środowiskowa się pogorszyła. Aby pełniej realizować postulat gospodarki cyrkulacyjnej, związanej z rozwojem zrównoważonym wspomniana zasadę 3 R rozszerzono do zasady 5 R (albo nawet i 7 R). Gospodarka cyrkulacyjna to zero odpadów (zero waste). Wymaga zmiany codziennych nawyków i stylu życia. Największa zmiana musi dokonać się w mózgu. To nie tylko zmiana posiadanej wiedzy ale przede wszystkim kwestia emocji i woli (nie tylko wiedzieć, ale i chcieć coś zmienić, poczynając od siebie). Dlatego maluję, zarówno butelki znajdywane w lesie (sprzątam po innych) jak i nie wyrzucam swoich. Przynajmniej nie wszystkie. Czasem znajomi obdarowują mnie butelkami po konsumpcji - też nie wyrzucają. Kropla w morzu potrzeb. Ale tyle mogę. Przekaz poprzez emocje, współuczestnictwo w malowaniu i przez sztukę. Podobnie ze starymi dachówkami. Zamiast na gruz wędrują do ludzi. Malowanie "starego, niepotrzebnego badziewia" pozwala dostrzec przemijające dziedzictwo kultury materialnej.

Rozwój zrównoważony jest potrzebą chwili, to swoista filozofia i styl życia, w którym dążymy do maksymalnego ograniczenia produkcji odpadów i optymalnego wykorzystania tego co już posiadamy. W ramach zero waste posługujemy się zasadą 5R (a ja ponownie próbuję adaptować do zasady 5 U - by łatwiej było zapamiętać):
  • refuse (uprzejmie odmawiaj)
  • reduce (unikaj kupowania rzeczy zbędnych, ograniczaj)
  • reuse (użyj ponownie)
  • recycle (utylizyuj, przetwarzaj)
  • rot (umieść w kompostowniku)
Dlaczego wspomniałem w tytule o zasadzie 7 R? Bo niektórzy wymieniają jeszcze recover i renew.

Butelki z namalowaną bioróżnorodnością są jak butelki z wiadomością i rozpaczliwą prośbą rozbitka o pomoc. Rozdawane wśród ludzi z nadzieją, że przesłanie zostanie odczytane i ktoś ruszy na pomoc... Że ktoś zmieni w swoim życiu choć trochę codziennych przyzwyczajeń, nawyków. Ile osób już dostało ode mnie te butelki, słoiki, dachówki, kamienie? Nawoływanie przez sztukę o zmianę stylu życia: konsumpcji i tego, co robimy po konsumpcji. A kamienie z qr kodami? Są jak tajemne znaki, rozkładane w różnych, publicznych miejscach, by zwróciły uwagę i skłoniły do refleksji przechodzących obok. Kilkanaście porozkładanych na Łynostradzie dachówek już poznikało. Ktoś ukradł? Zniszczył? Dlaczego? Sam nic nie zrobi i drugiemu przeszkodzi?

Tego lata kamienie oraz dachówki z qr kodami, linkującymi do opowieści o różnorodności biologicznej i dziedzictwa pojawiły się w Olsztynie, Ostródzie, Ornecie i Barczewie.  Nie rezygnuję, będę mówił, pisał, malował. A pod koniec sierpnia wraz ze 100 innymi osobami porozsiewamy "chwasty" niedaleko Olsztyna. By czynnie chronić zagrożona różnorodność biologiczną terenów wiejskich i podmiejskich....

23.08.2019

Historia dwóch nietypowych butelek

Dwie butelki, znalezione w lesie, w różnych regionach Polski. Coś je łączy. Tylko co i jak? W kształcie nietypowe. Kolor szkła wskazuje na okres przedwojenny albo tuż po wojnie czyli najpóźniej połowa XX wieku. Pierwsza z lewej została znaleziona w Kudypach, w czasie sadzenia lasu. Tak o tej akcji pisała Anna Wojszel, która wspomnianą butelkę znalazła 5 listopada 2017 roku: Kobiety sadzą las? Tak! I co w tym takiego dziwnego? Ja posadziłam 7 wspaniałych drzewek! To świetna akcja łącząca kobiety i nie tylko z przyrodą, a dokładnie z drzewami. Siódmą edycję Festiwalu BABA FEST zwieńczono w niezwykle magiczny życiotwórczy akt – wspólne sadzenie lasu. Każdy miał możliwość posadzić sadzonki buku i cieszyć się tym niezwykłym wydarzeniem. Tak! bo to jest wydarzenie, że naszymi rękami wsadziłyśmy życie! Raz zasadzone drzewo będzie nam towarzyszyło wiele lat, abyśmy powracały w to magiczne miejsce, gdzie zostawiłyśmy swój ślad – niezwykle cenny, bo żywy.  (zobacz album ze zdjęciami z akcji).

Po umyciu butelka trafiła do mnie i ją pomalowałem. Ozdobiona wróciła do znalazczyni. Wydawało mi się, że to koniec historii.

(Butelka z Kudyp, w momencie znalezienia, 2017 r.)
W czasie wyjazdu urlopowego do Zielonej Góry w sierpniu 2019 r., wybraliśmy się na wycieczkę do skansenu w Ochli. Idąc ścieżką spacerowo-rowerową przez las, spotykaliśmy różne śmieci. Nawet muszlę szczeżui (zdziwiła mnie odległość od najbliższego zbiornika wodnego - zwierzę raczej nie przyniosło, może jakiś plażowicz zabrał małża ze sobą i w lesie wyrzucił?) Uwagę moją w pewnym momencie zwróciła mała butelka o niebieskawym zabarwieniu szkła. Takiego szła, jakie mają stare, przedwojenne butelki. Sięgnąłem po nią i przypomniała mi się butelka z Kudyp (okolice Olsztyna). Kształt wydał mi się ten sam, nietypowy. Wielkość też charakterystyczna. Oczywiście zabrałem ze sobą jako pamiątka z wycieczki.

Dwie podobne butelki to już swoista masa krytyczna, wywołująca refleksje i wiele pytań. Kształty podobne. Co je łączy? Znalezione niby daleko od siebie, ale w dawnych Niemczech, na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych. Podobieństwo architektury wiejskiej z czerwonymi cegłami i ceramicznymi dachami Ziemi Lubuskiej i Prus Wschodnich wydaje się oczywiste ze względu na powstanie w takich samych warunkach kulturowych, przemysłowych i państwowych. A czy te butelki też coś łączy? Zacząłem szukać przy wsparciu życzliwych osób na Facebooku (Tomasz Czajczyc, Bożena Kraczkowska - serdecznie dziękuję za pomoc).

(Butelka przy ścieżce z Zielonej Góry do Ochli)

Butelka z lewej, ta pomalowana, z Kudyp, jest ciut wyższa o jakieś ok. 3 milimetry. Ponadto widać ślady "szwu", czyli była wyrabiana maszynowo. Na spodzie znak wytłoczony: Z P S 15. Ta z prawej najwyraźniej była produkowana ręcznie, bo nie widać tego sklejania fabrycznego ani znaków na spodzie butelki. Najwyraźniej jest starsza. Ale obie wykonane według takiego samego wzoru, dość nietypowego. Na terenie Polski zazwyczaj znajdowane są bardziej obłe, o wysmukłej szyjce (zdjęcie na dole).

W poszukiwaniach internetowych udało się odnaleźć dwa ślady z podobnymi butelkami (nietypowa pojemność ok. 0,275 l). Litery ZPS udało się rozszyfrować jako Zakłady Przemysłu Spirytusowego. A więc przynajmniej ta druga pochodzi z terenu Polski. Jak i kiedy znalazła się w Kudypach? I co w niej było? W podobnej butelce, sądząc po zachowanej etykiecie, była Elektorska - likier korzenny (znalazłem na fanpage i blogu blog.czajkus.com), wyrabiana przez B. Kasprowicza od ok. 1914 roku. Zakłady te znacjonalizowano w 1947 roku. Wspomniana Elektorska była produkowana przez Poznańskie Zakłady Przemysłu Spirytusowego w Gnieźnie w latach 1955-1965. Butelka 0,5 litra z Poznania kosztowała 69,50, miała moc 40 procent. Na zdjęciu na FB autor bloga pokazał nietypową o pojemności 0,26 l, taką jak ta, znaleziona w Kudypach.

Drugi ślad pochodzi z Muzeum Wódki Polskiej. Butelka znaleziona została z przedwojennym budynku (brak podanej miejscowości) z etykietką Pomarańczówka słodka, poj. 0,25 l. Alkohol ten produkowano w Poznańskich Zakładach Przemysły Spirytusowego w Poznaniu, cena 22,40, moc 40%.

Zatem obie butelki i dwa rodzaje alkoholu łączy kształt (raczej nietypowy), pojemność i... Wielkopolska. Jedna produkowana w Gnieźnie, druga w Poznaniu. Pytań jest kilka. Czy tylko te gatunkowe alkohole były rozlewane do tych butelek? Dwa znalezione ślady to mało. Zaledwie mała poszlaka. I z jakiej huty szkła pochodzą, skoro wykorzystywano w Poznaniu i w Gnieźnie? Może to właśnie tradycja owej huty zadecydowała o nietypowym kształcie?

Butelka z Zielonej Góry wydaje się starsza. Chyba była wyrabiana jeszcze ręcznie. Co w niej było? Elektorska czy Pomarańczówka? A może zupełnie coś innego? Gdzie została wyprodukowana? W jakiej hucie? I kiedy? Przed czy po 1945 roku? I skąd się wziął taki kształt?

Dwie butelki znalezione w lesie. I początek historii. Gdzie i kiedy zostały wyprodukowane? Co w nich było? I kiedy oraz w jakich okolicznościach zostały opróżnione? I dlaczego zostały wyrzucone lub zgubione w lesie? Przez kogo? Być może niewiele więcej uda się ustalić. Ale na pewno można wymyślić dla nich opowieść.

A gdyby ktoś cokolwiek więcej wiedział o takich nietypowych butelkach, to proszę o dopisanie w komentarzach. Może to nie koniec tej historii?

(Dla porównania z innymi butelkami z podobnego okresu, z lewej półlitrowa, z prawej najmniejsza, pok. 0,1 litra)

22.08.2019

W małym miasteczku, po dwóch stronach tej samej rzeki



W pewnym miasteczku, po dwóch stronach rzeki funkcjonują dwa światy, co widać na zamieszczonych wyżej zdjęciach. Śmietnik  z pojemnikami. Niby nic wielkiego a jak wiele mówi o ludziach, kulturze, zorganizowaniu i funkcjonowaniu społeczeństwa, estetyce i wartościach.

Dlaczego te dwa światy, w tym samym mieście, w tym samym czasie tak bardzo się różnią? Skąd przyczyna? I dlaczego jeden (zgadnijcie który) chce "rechrystianizować" ten drugi, na drugim brzegu. Słowo "rechrystianizować" wziąłem w  cudzysłów, bo przecież nie o chrześcijaństwo chodzi, tylko o jakieś poczucie wyższości moralnej (dlaczego?) i wojowniczą misyjność (zaprowadzić u innych jakiś swój porządek, narzucić swoje wartości w poczuciu wyższości duchowej). Czy ktoś może mi to wyjaśnić? Ja nie rozumiem...

Nie rozumiem dlaczego się różnią te dwa brzegi tej same rzeki (odległość mniejsza niż jeden kilometr) i dlaczego na jednym brzegu rodzi się ta dziwna agresja wobec drugiego.

Tak, to są zdjęcia przypadkowe, wykonane pod wpływem chwili, na jednej wycieczce wakacyjnej. To nie są szerokie i zobiektywizowane badania. Ale nie użyłem ani nazwy rzeki, ani miejscowości, ani nie nazwałem tych dwóch światów (krajów). Jeśli nie są to obserwacje jednostkowe to czytelnik sam wskaże i nazwie te dwa światy. Jak również tę agresywną misyjność.... I może odpowie mi na pytanie skąd to się bierze: zarówno te różnice jak i to poczucie wyższości moralnej...

21.08.2019

Bawarka - mleko z herbatą czy herbata z mlekiem? (cz. 4)

W "Kuchni Polskiej" WNE z 2005 roku znalazłem informację o bawarce. Jest dopisana w uwagach, pod opisem herbaty (pijanej z dodatkiem cytryny itd. czy odrobiny mleczka), z zaznaczeniem, że jest to raczej słaba herbata pół na pół zmieszana z mlekiem. A więc dodanie odrobiny mleczka czy śmietany nie czyni z herbaty bawarki! We wcześniejszych przepisach Disslowej (zobacz tu i tu), bawarka (z synonimem ważniejszym "ukropek"), to rozbawiona (rozcieńczona) gorącą wodą śmietanka. Może więc kluczem do zagadki bawarki jest picie mleka? Pod różna postacią.

Przypomniała mi się historia zupy barszczu. Znamy pod postacią barszczu czerwonego, gotowaną z buraków czerwonych, czasem jako biały barszcz gotowany na zakwasie w szczególności na Wielkanoc. I zazwyczaj nie pamiętamy, skąd się barszcz wziął. Rośnie przy drogach roślina o nazwie barszczy zwyczajny (Heracleum sphondylium L.). Dawniej kiszono tę roślinę i na tej bazie przygotowywano zupę (w przypadku barszczu białego kisi się chyba mąkę). Potem zamiast barszczu wykorzystywano zakiszone buraki ćwikłowe, a ostatnio nawet bez zakiszania. Nazwa przetrwała a sam produkt bardzo się zmienił. Może podobnie było z bawarką-ukropkiem? Może gdzieś na początku w zamierzchłej przeszłości było warzone mleko lub jego pochodne (serwatka, śmietana, maślanka)?

Osobiście mleko mi szkodzi, spożywam je jedynie w przetworach: jogurtach, kefirach, budyniach, serach i twarogach. I nic w tym dziwnego, dorosłym ludziom mleko szkodzi (niemowlęta i dzieci mają specjalne enzymy do trawienia mleka). Ludy pasterskie Eurazji, przez stulecia przystosowały się do spożywania mleka w okresie dorosłym. Jakież było nasze - Europejczyków - zdziwienie, gdy wysłaliśmy głodującej Afryce mleko! Dla nich było niemalże "trucizną". Przy trawieniu mleka wydzielają się m.in. związki opioidowe. Zatem picie mleka "w dorosłości", to nabytek ewolucyjno-biochemiczny ludów pasterskich (bioróżnorodność na poziomie genetycznym). Z całą pewnością nie od razu się pojawił ten nasz "ewolucyjnych nabytek". Być może stąd różne eksperymentowanie z przetworami, fermentowaniem mleka (jogurty, kefiry, kumys) czy różnymi dodatkami do mleka. Masajowie np. pijają mleko z... dodatkiem krwi, świeżo upuszczonej z krowich żył .

Być może dodatek herbaty do mleka ułatwia przyswajanie i trawienie mleka? Jeśli takie miałaby mieć kulturowe pochodzenie bawarka, to musiałyby być ślady eksperymentowania kulturowego z dodatkami do mleka. Zatem, dla pełniejszego zrozumienia bawarki trzeba będzie mi sięgnąć w poszukiwaniach do... kultury spożywania mleka. Rozcieńczanie śmietanki czy mleka gorąca wodą wcale nie musiałoby wynikać z biedy, ale z dawniejszego, mlecznego doświadczenia kulturowego.

Bawarka jako polski specjał ?

W książce Dawida Campbella "The tea book" z 1995 roku możemy przeczytać o bawarce jako herbacie z mlekiem. Nasza bawarka doczekała się międzynarodowego uznania, łącznie z zaleceniami dla karmiących matek. Mimo, że herbata z obcych stron pochodzi, to i polska kuchnia coś do międzynarodowej gastronomii wniosła. Pewnie za sprawą naszym emigrantów. Tak jak włoskie mascarpone w czasie drugiej wojny światowej Włosi spopularyzowali w Europie.... w obozach jenieckich! Nawet będąc przegranym (osadzonym w obozie jenieckim) można być zwycięzcą !

W końcu się chyba odważę i bawarki się napiję. Ku chwale ojczyzny i rodzimej gastronomii. Kawę czarną też pijam zazwyczaj bez mleka. Jedynie sporadycznie, tak jak ostatnio kawę żołędziową, zabielam kawę mlekiem.

c.d.n.

20.08.2019

Bawarka, Włosy Wenery i ... wspomaganie laktacji? (bawarka cz. 3)

Ponoć każdy wie, że bawarka czyli herbata z mlekiem zalecana jest na laktację jako środek mlekopędny dla młodych i karmiących matek. Ale jak to z mądrością ludową jest to równie dużo opinii funkcjonuje wskazujących, że wcale nie pomaga. Ilu Polaków, tylu lekarzy, co już Stańczyk dawno temu udowodnił. Bo różni domowi eksperci polecają w tej sprawie laktacyjnej pić mleko sojowe i bezalkoholowe piwo Karmi.

Współcześnie bark pokarmu u młodej matki nie jest nieszczęściem - spokojnie można wykorzystać specjalne odżywki dla niemowląt i karmić butelką. Dawniej był to jednakże problem - jeśli nie było mamki to niemowlęciu groziła śmierć. Stąd znaczenie większa uwaga o laktację i sprawdzone sposoby by zaradzić ewentualnemu brakowi. Teraz o tym już nie pamiętamy.

Metoda naukowa wywodzi się z myślenia potocznego, jednak na skutek wielu dziesięcioleci rozwoju dopracowała się swojej metodologii (skodyfikowanego postępowania). Głównym celem jest obiektywizm i możliwość zweryfikowania. W naukach przyrodniczych najważniejszą formą weryfikacji jest eksperyment. Można byłoby więc przeprowadzić eksperyment kliniczny z ochotniczkami – karmiącymi matkami i dokładnie przebadać czy i w jakim stopniu herbata z mlekiem sprzyja laktacji. Można także weryfikować przez badania statystyczne, nawet z wykorzystaniem opinii publicznej. Czyli można oprzeć się na tym, co ludzie sądzą ale należałoby zastosować odpowiednią procedurę statystyczną a nie dowolne i niestandaryzowane opieranie się na tym, "co ludzie mówią". Tymi narzędziami nie dysponuję, pozostaje mi więc analizowanie źródeł i rozważania wstępne (w pracach i badaniach naukowych poprzedzają one wybór materiału i metod badawczych). Można się także zastanawiać skąd wzięło się przekonanie, że herbata z mlekiem sprzyja kobiecej laktacji w trakcie karmienia. Może ma to swoje jakieś źródła etnograficzne i jest śladem dawnego sposobu myślenia o świecie? Badania etnograficzne mają swoje specyficzne narzędzia i wykrystalizowaną metodologię. Można również odnosić się do ogólnej teorii funkcjonowania ludzkiego organizmu i próbować określić jakie związki i jakie procesy fizjologiczne byłyby związane z piciem bawarki i laktacją. Eksperymenty powinny być oparte na wiedzy a nie ślepym próbowaniu i dowolnym eksperymentowaniu (bo szkoda czasu i pieniędzy).

A dlaczego bawarka miałaby wspomagać laktację? Że jest z mlekiem: im więcej mleka pijesz, tym więcej masz dla dziecka w piersiach? A może jest smaczniejsza od samego mleka? Anglicy "zapijają" się herbatą z mlekiem, ale wcale nie z powodu karmienia piersią. Po prostu tak im smakuje (ciekawe czy wiedzą, że to bawarka, do Francji mają bliżej, więc gdyby to stamtąd bawarka do nas przyszła, toby i w Anglii na nią bavaroise mówili - tam też należy szukać ewentualnych śladów). Mocne napary z czarnej herbaty same może byłyby zbyt "siekierowate" (w mojej młodości na silny napar herbaciany mówiliśmy „siekiera”), stąd rozbawianie (rozcieńczanie) mlekiem?

Bawarska herbata naprowadziła mnie na syrop kapillorowy. W końcu chyba rozgryzłem ów tajemniczy syrop, co to z Francji książęta bawarscy na sejm do Rzeczypospolitej ponoć przywieźli. To syrop z paproci niekropień właściwy - Adiantum capillus-veneri, zwany także kiedyś "Włosami Wenery". Bardzo kobiece. A może to jest źródłem przekonania, że bawarka (jeśliby pochodziła od bawarskiej herbaty choćby tylko nazwą) na laktację pomaga?

(Fragment ze starej książki)

Syrop na piersi pomagający! Chwila radości (bo przez moment wydawało się, że znaleziony został ważny ślad)... i dalej niepewność. "Na piersi" wcale nie musi oznaczać, że na "kobiece piersi w czasie karmienia", może tylko na choroby płucne i przeziębienia?

Przejrzałem kilka książek zielarskich z mojej biblioteczki (łącznie z "Przewodnikiem ziołolecznictwa ludowego" i "Dziejami upraw i roślin leczniczych"). Nie znalazłem tej paproci. Albo nie o to książętom bawarskim chodziło (może dla smaku lub jakowegoś "narkotycznego kopa"?), albo jako środek nieskuteczny dawno nawet z medycyny ludowej został wyparty. Za to wśród ziół na laktację znalazłem: kminek, melisę, koper włoski, owoc anyżu, a w zestawach herbatek ziołowych-mlekopędnych także i ziele rutwicy lekarskiej i liść maliny. Kapilaru francuskiego ani śladu... Być może było to jakieś eksperymentowanie ludzkości z tym syropem i brało się jeszcze z myślenia magicznego (nazwa włosy Wenery) ale nie było pozytywnych efektów i ziele to zostało zapomniane. Tak jak z syropem z leśnych tulipanów (o tym niebawem napiszę).

Popijając w jesienne wieczory herbatę z mlekiem, bawarką u nas zwaną, można się pozastanawiać nad genezą, i nazwy, i sposobu przyrządzania. A od rozwiązywania zagadek intelektualnych endorfiny w mózgu wydzielać się będą, co dodatkowo dostarczy przyjemności z picia herbaty. Najlepiej w pięknej filiżance, żeby i doznania oczno-estetyczne były. Na zdrowie! Panowie bawarkę także pić mogą, bez obawy o laktację :).

Niekropień właściwy - Adiantum capillus-veneri

19.08.2019

O ukropku i o tym, co to jest bawarska herbata (bawarka cz. 2.)


Niniejsza opowieść, podawana w odcinkach, kompletowana jest już blisko 10 lat. Przy okazji znajdowane okruchy informacji, czasem podsycane dyskusją na Wikipedii. Gdyby zająć się tym zawodowo, z pełnym zaangażowaniem i z wykorzystaniem profesjonalnego aparatu badawczego historyków, zagadka bawarki rozwiązana byłaby szybciej. Ale kogo interesują takie błahe historie? Z drugiej strony na Ziemi jest już około 7 miliardów ludzkich mózgów. To ogromny potencjał, by zająć się nawet wszystkimi błahymi rzeczami. Bo może one takie błahe nie są?

Opowieść na blogu nie jest publikacja naukową. Na ostatnia ma specyficzną konstrukcję która dojrzewała przez stulecia. Opowieści wśród Homo sapiens funkcjonują od dziesiątków tysięcy lat, rozwijając się w kulturze oralnej. Ich struktura wynika z funkcji integracyjnej, budowania napięcia i ciekawości. Potem doskonalona i zmodyfikowana nieco w kulturze piśmiennej. Internetowe blogowanie to kolejne środowisko opowieści. Na blogu opowiadam historie o nauce, o przyrodzie. Historie prawdziwe ale nie są to publikacje naukowe. Te ostatnie podporządkowane sa dojrzewającej i doskonalownej metodologii nauki. Najpierw w formie ustnych dyskusji, potem listów aż w końcu publikacji naukowych w czasopismach oraz w formie książek. Zasadniczym celem publikacji naukowej jest precyzja i przedstawienie wyników eksperymentów, dociekań, analiz. Najważniejsza jest precyzja (i możliwość powtórzenia, zweryfikowania) a nie piękno języka czy budowanie więzi społecznych. W publikacji naukowej jest wstęp z celem, jest materiał i metody, potem wyniki oraz dyskusja czyli omówienie wyników. I jest zestawienie bibliograficzne źródeł, cytowanych w pracy. Tak więc w swej formie opowieść literacka (nawet literatury faktu) różni się od publikacji naukowej. W literaturze liczy się piękno i emocje, w publikacji naukowej język powinien być precyzyjny - bez dbałości o piękno a z naciskiem na precyzję, jednoznaczność i wskazanie źródeł (albo jako materiał albo źródła bibliograficzne, by łatwo można było zweryfikować i samodzielnie sprawdzić, czy to poprzez powtórzenie eksperymenty czy samodzielne zajrzenie do wskazanych źródeł. W tym ocenie ich wiarygodności, adekwatności itd.). Zatem wróćmy do bawarkowej opowieści.

Chłodne wieczory skłaniają do picia gorących napojów. Powszechna stała się herbata i kawa. Ale przecież dla narodów południa czymś dziwnym i niecodziennym jest picie ciepłego i gorącego napoju - oni wolą soki, wodę, wino, a gorąca herbata przeznaczona jest tylko dla chorych. Pamiętam zdziwienie młodego Hiszpana, który przyjechał późną jesienią do mnie na półroczny staż. Dziwił się, dlaczego gdzie nie przyjdzie częstują go od razu herbatą lub kawą. Ale po kilku miesiącach pobytu sam o te gorące napitki prosił… Herbata i kawa uratowały Europę od plagi pijaństwa. Teraz na szczęście mamy czystą wodę i najprzeróżniejsze soki, o gazowanych napojach nie wspominając.

Ale jak było kiedyś z tymi gorącymi napojami? Zupa - też w naszej tradycji kulinarnej jest głęboko zakorzeniona. Kiedyś myślałem, że tylko z biedy, ale może jej popularność tkwi w "ciepłocie" ? Gotowanie wody to po pierwsze pozbywanie się pasożytów i chorobotwórczych bakterii, po drugie być może wynika z chłodnego klimatu, dając ciepło zziębniętemu człowiekowi.

Najpierw zaintrygowała mnie bawarka (czytaj więcej, cz. 1), a teraz intryguje mnie tytułowy ukropek (skan z książki kucharskiej Marii Disslowej). Pod tą nazwą w starej książce kucharskiej znalazłem bawarkę i zalewanie wrzątkiem mleka lub śmietanki (ta druga pożywniejsza bo więcej tłuszczu). W dawnych czasach studenckich i licealnych poza herbatą (kawa była droga, a zbożowa nie tak smaczna) do dyspozycji było zalewanie wrzątkiem kostki rosołowej. Teraz znacznie większe bogactwo gorących kubków, rosołków, zupek w kubeczku : wystarczy nalać wrzącej wody z czajnika (samowary tylko elektryczne, ale i te wyszły z użycia).

W internecie znalazłem informacje o beskidzkim ukropku czyli omaszczonym wrzątku z chlebem. Według przepisu p. Teresy Pietrzyckiej z gminy Brzostek ukropek przygotowuje się następująco: Zagotować 2 litry wody, wrzucić 3 ząbki czosnku – zagotować, zagęścić mąką i śmietaną, posolić do smaku, usmażyć kawałek słoniny i omaścić ukropek. Podawać z pieczywem. Biedny za bardzo nie ma czym tego wrzątku "okrasić", pozostaje mu mąka lub/i śmietana. Nazwa ta sama co u Disslowej ale nieco inaczej przyrządzane. I na dodatek nazywa się zupą. Czy podobieństwo nazw jest przypadkowe czy wynika z tradycji i pochodzenia od tego samego kulinarnego wytworu? Pytanie, na które na razie nie potrafię odpowiedzieć (może ktoś wie?).

Ale dalej nurtuje mnie prekursor czajnika i imbryka. Może dzban, dzbanek lub po prostu garnek? Dziubek od czajnika czy imbryka zapewne po to, żeby wygodnie nalewać do wykwintnych filiżanek i kubków. A może "przodkiem" gorącej herbaty czy kawy była zwykła gorąca zupa, gotowana w garnku? Czy nasi średniowieczni (i dawniejsi) przodkowie gotowali jakieś ziołowe herbatki (bo herbaty sensu stricte jeszcze nie znali) ? Z dzieciństwa pamiętam kompoty u babci. Ale to był XX wiek. A jak było wcześniej? Czy można coś znaleźć w źródłach? A może potrzebna archeologia eksperymentalna, czyli próby odtworzenia domniemanych przepisów? Jak w paleobiologii -odtwarzanie wyglądu zwierzęcia po jego skamieniałych śladach, wnioskowanie pośrednie i ciągłe domysły. Kuchnia dawnych Słowian nie była tak uboga jak kiedyś sądziliśmy. Z uwagą przeczytałem książkę pt. Kuchnia Słowian czyli o poszukiwaniu dawnych smaków Hanny i Pawła Lisów, wydaną przez Naszą Księgarnię w 2015 r., ale obiecujących śladów nie znalazłem.

(Skan z książki "Domy i dwory", Łukasza Gołębiowskiego z 1830 r.)

Co to jest bawarska herbata ?

Poszukiwania intelektualne i odkrywanie najprzeróżniejszych tajemnic może być przyjemne, a to za sprawą wydzielających się endorfin. Moje poszukiwanie odpowiedzi na pytanie czym była/jest bawarka, doprowadziły mnie najpierw ukropka a następnie do bavaroise czyli herbaty bawarskiej. Tym razem dotarłem do umieszczonego przez Google skanu/reprodukcji dzieła Łukasza Gołębiowskiego z 1830 r. ("Domy i dwory", na skanie wyżej fragmenty strony 124 i 125). Przy okazji doświadczyłem dobrodziejstw cyfryzacji zasobów bibliotecznych. To znakomite projekty, umożliwiające powszechny i łatwy dostęp do dorobku całej ludzkości. Warto przyklasnąć takim wolnym zasobom.

Ale do rzeczy. Wydawało się przez moment, że już znalazłem wreszcie swoją bawarkę czyli herbatę z mlekiem (lub raczej mleko z herbatą). Nazwa ta sama, i francuska i polska. Co prawda nie pada słowo "bawarka", ale to był rok 1830, więc może później słowo francuskie zostało przetłumaczone lub nazwa "herbata bawarska" została skrócona? Jednakże lektura Gołębiowskiego nie przynosi łatwej odpowiedzi. Najpierw bavaroise wymieniona jest obok herbaty, kawy, czekolady, grogu i innych napitków czy nawet lodów. Nie jest więc synonimem herbaty z mlekiem ani jej odmianą. Dalej jest o herbacie pijanej z mlekiem (ale ani razu nie pada stwierdzenie, że jest to bawarka - bawarska herbata wymieniana jest osobno jako napój bez mleka). A jeszcze dalej jest jednoznacznie wyjaśnione, że bavaroise czyli bawarska herbata, pijana była w Paryżu przez bawarskich książąt. I to na dodatek z sokiem kapiłłarowym (najwyraźniej bawarska herbata to herbata z owym sokiem kapiłłarowym). Nie jest więc to herbata z mlekiem. A co to ten sok kapiłłarowy? I co to jest bawarska herbata - może ma tyle wspólnego z herbatą co herbatka ziołowa? Sok kapilarowy doprowadził mnie do paproci niekropień, a jeszcze później do soku z leśnych tulipanów, ale to już inna historia.

We francuskiej Wikipedii i na włoskich stronach (bo "wynalazł" to Sycylijczyk) można znaleźć bavaroise jako napój (o konsystencji budyniu) i jako krem (deser). A napój-drink, przygotowywany z herbaty, mleka i alkoholu (np. likieru, rumu), w kuchni francuskiej dodawany jest do kawy i włoskich lodów. Zdjęcia ze stron francuskich - do jakich dotarłem - wskazują, że jest to jakiś deser. W żaden sposób nie wygląda jak nasza bawarka czyli herbata z mlekiem (na sposób angielski).

Czy nazwa naszej bawarki ma coś wspólnego z bawarską herbatą? Czy też więcej wspólnego z dobawianiem (rozcieńczaniem) i warem-warzeniem? A może kluczem do sprawy jest mleko i picie mleka? W każdym razie przytoczony dokument z połowy XIX wieku wskazuje na istnienie herbaty bawarskiej ale nie można jej utożsamiać z mleczną bawarką bo, po pierwsze wymieniana jest obok herbaty w mlekiem, po drugie to herbata z syropem ziołowym z paproci niekropień. W każdym razie przytoczony fragment z książki z połowy XIX wieku wskazuje, że mleczna bawarka nie wywodzi się od książąt bawarskich, pijących herbatę w Paryżu. Być może bawarka (jako herbata z mlekiem) wywodzi się etymologicznie od Bawarii ale musiałoby to zajść zupełnie niezależnie i inaczej. Na razie nie ma na to najmniejszego śladu (przynajmniej ja jeszcze nie dotarłem). Nie ma też na razie potwierdzenia hipotez alternatywnych w postaci bawarki-ukropka (od warzyć) czy od słowa rozbawiać (rozcieńczać). Czekają mnie więc kolejne poszukiwania i kolejna porcja endorfin. Może najpierw trzeba doświadczyć i napić się bawarki?

A może ktoś zna już tajemnicę bawarki - herbaty z mlekiem (lub mleka z herbatą)?

16.08.2019

Bawarka, imbryk i czaj czyli metoda naukowa rozwiązywania zagadek cz. 1.

Czym jest metoda naukowa i jak dojrzewała, wywodząc się z myślenia potocznego? Jest to temat, który próbuję zrelacjonować już po raz kolejny. Tym razem opowiem na przykładzie bawarki – herbaty z mlekiem.

Co w metodzie naukowej jest ważne? Po pierwsze ciekawość, właściwa Homo sapiens od samego początku jego dziejów. Przeglądając jakąś książkę kucharską natknąłem się na pozornie banalny przepis na bawarkę-ukropek. Dlaczego zaintrygował mnie ten przepis? Bo nasunął zupełnie nową hipotezę powstania nazwy „bawarka”. Zaciekawił czymś nowym, zaintrygował.

Przez lata spotykałem się ze słowem bawarka, jako określenie herbaty z mlekiem. Nigdy mnie nie zaciekawiała etymologia tego słowa. Nie zwracałem uwagi, geneza nazwy wydawała się oczywista, póki nie trafiłem na krótki zapis w książce kucharskiej, który wygenerował hipotezę alternatywną. Pierwsze i pozornie oczywista hipoteza – od Bawarii. Oczywiste i proste wyjaśnienie. Po co to zgłębiać? Aż trafiłem na ukropek. I skojarzyłem ze słowem warzyć – warka. To co dla piwa możliwe czy mogło być związane z herbatą zabielaną mlekiem? Biała warka? Ale czy możliwy był proces językowy skracania białej warki do ba-warki? Zacząłem poszukiwać przy okazji a te poszukiwania nieco przypadkowo zawiodły mnie to niekropienia i soku z leśnych tulipanów.

Wróćmy jednak do myślenia potocznego. Często stosujemy strategię żołnierza – bronić „ojczyzny”, w tym przypadku jakieś tezy, własnej, autorskiej lub zasłyszanej, do której czujemy się w jakiś sposób przywiązani. Traktujemy jako oczywistość a gdy pojawiają się wątpliwości to szukamy potwierdzenia. To postępowanie jest złudne, bo psychologicznie pomijamy fakty przeczące lub niepasujące (czasem nawet ich nie dostrzegamy, czasem świadomie odrzucamy). W toku dyskusji i wieloletniego rozwoju metodologia naukowa dostrzegła tę niedogodność i wypracowała inne procedury dowodzenia. Na przykład w dyskusji wyznaczano adwokata diabla, czyli osoby-strony, która ma za zadanie dowodzenie tezy przeciwnej. Co dwie pary głowy to nie jedna i na dodatek dwa przeciwstawne punkty widzenia. Niech dyskusja na argumenty rozstrzygnie. Każda strona z zapałem "żołnierza-obrońcy" będzie wyszukiwać stosownych argumentów.

Po wielu latach procedura naukowa wzbogaciła się o nową metodologię – testowanie (falsyfikowanie) hipotezy. Wymyślamy doświadczenie lub tylko proces myślowy, by wykazać błędność hipotezy, by ją obalić. Jeśli nie uda się jej obalić, znaleźć słabych stron, to hipoteza tymczasowo zostaje. Aż do następnej próby. Ale po popperyzmie zwrócono uwagą i na paradygmat i konieczność generowania hipotez alternatywnych. Zatem nie tylko falsyfikowanie ale i poszukiwanie alternatywnych hipotez (które także się falsyfikuje). A paradygmat? Na ile hipoteza (i wyjaśnienie) pasuje do szerszej wiedzy – przyjętego paradygmatu.

Można było oczywiście sprawdzać czy bawarka pochodzi od Bawarii i jak to się stało, czyli poszukiwać potwierdzenia. W znanym mi przypadku potocznego dowodzenia etymologii bawarki takie postępowanie ze strategią żołnierza doprowadziło do karkołomnego wywodzenia herbaty z mlekiem od napoju ziołowego z niekropieniem. Zabrakło chłodnego falsyfikowania. Ale łatwiej może dociec prawdy z dwoma, alternatywnymi hipotezami? Które konkurują ze sobą jak gatunki w ekosystemie lub w procesach ewolucji?

Ukropek wygenerował hipotezę alternatywną, nie od Bawarii lecz od warki, warzenia. Hipoteza to dopiero początek przygody i detektywistycznego poszukiwania. Temat dla mnie bardzo poboczny ale przy nadarzającej się okazji poszukiwałem śladów na jedną bądź druga hipotezę (bawarska kontra warecka). I o tym właśnie będzie ta opowieść o bawarce. Niby rzecz błaha, ale można nauczyć się metody i zrozumieć metodologię (filozofię nauki). I tego, dlaczego w nauce ważne jest podawanie źródeł (by można było weryfikować, sprawdzać). Jeśli jedna, nawet drobną rzeczą zajmować się długo i dociekliwie, to można zrozumieć znacznie więcej. Tak jak z analizy ziarna piasku można dowiedzieć się o całej pustyni. Jeśli nie wszystkiego to na pewno wielu rzeczy.

Kuszą łatwe i proste rozwiązania: bawarka – znamy Bawarię i jej mieszkańców Bawarczyków. Słowo bardzo podobne, to na pewno od Bawarii wywodzi się herbata z mlekiem. Tyle tylko że język się zmienia a słowa zmieniają swoje znaczenie. Na przykład nazwa wsi (teraz dzielnicy Olsztyna) – Kortowo. Pierwsze skojarzenie z kortami tenisowymi. Pewnie nazwa wzięła się od tego, że są tu korty tenisowe. Owszem, są. Ale nazwa powstała znacznie wcześniej, dawniej, przed 1945 rokiem brzmiała Kortau i pochodzi prawdopodobnie od pruskiego słowa korto, oznaczającego las, zarośla.

Tajemnica pochodzenia słowa bawarka na określenie herbaty z mlekiem nurtuje mnie od 10 lat. Zacząłem szukać w 2010 roku. I do tej pory szukam. Przy okazji, czasem przeszukując internet, bo cyfrowe wersje starych książek są już dostępne. To przygodne poszukiwania bez specjalnego nastawienia i systematycznego przeszukiwania źródeł. Kultura niematerialna zostawia swoje materialne ślady. Tak jak ślady zwierząt odciśnięte na piasku, śniegu lub błocie (nawet skamieniałe) informują mniej lub bardziej precyzyjnie o zwierzęciu. Wnioskowanie jest jednak zawsze tylko pośrednie.

Bawarka, czyli herbata z mlekiem, sprowokowała mnie do sięgnięcia po stare książki i poszukiwania nie tylko lingwistyczne. Rzecz z pozoru prosta okazała się skomplikowana. Po pierwsze skąd nazwa bawarki, po drugie czy to herbata z mlekiem, czy mleko z herbatą? Wgłębianie się w te zawiłości przypomniały, że kultura niematerialna zmienia się ale i zachowuje swoją ciągłość. Podobnie jak gatunki i ekosystemy. Ale do rzeczy.

Maria Disslowa, w książce kucharskiej z 1935 r., opisuje ukropek (bawarka) jako napój sporządzony z połowy szklanki śmietanki i połowy szklanki wrzącej wody oraz kawałka cukru (wtedy powszechny w użyciu był cukier w głowach, więc się go najczęściej w kawałku brało do ust i popijało – zbyt długo trzeba byłoby czekać na rozpuszczenie w filiżance z herbatą). Ale sam przepis wskazuje na fakt, iż pierwotnie bawarka (ukropek) nie była sporządzana na bazie herbaty. No cóż, herbata w naszej środkowoeuropejskiej kulturze pojawiła się stosunkowo niedawno. Jeśli przyjąć taką hipotezę to najprawdopodobniej nazwanie herbaty z mlekiem jako bawarki wywodzi się z gorącego napoju zwanego ukropek. Potwierdzałby to Słownik poprawnej polszczyzny PWN z 1980 r., w którym bawarka to regionalne określenie na „osłodzony napój z wody lub herbaty i mleka”. Podobnie definiuje bawarkę (pomijając Bawarkę jako mieszkankę Bawarii) Mały słownik języka polskiego PWN z 1989 (wyd. I z 1969).

Sądząc po synonimie z ukropkiem oraz definicjach słownikowych, słowo bawarka mogłoby pochodzić od war, warzyć (gotować, wrzątek) a nie od Bawarii. Według innych opinii znalezionych w Internecie, bawarka to określenie utworzone od słowa "rozbawiać" (pomieszać, rozcieńczyć) innym płynem, w niektórych regionach mówi się np. zupę rozbawić śmietaną. To byłaby trzecia etymologiczna hipoteza. Żadnego związku mlecznej herbaty z Bawarią nie udało mi się znaleźć, jest więc on być może pozorny i wynika z podobieństwa słownego a nie związku kulturowego. Ale to, że nie znalazłem, nie znaczy że takiego związku nie ma. Może za słabo szukałem? Teoretycznie da się to sfalsyfikować.

Maria Disslowa (M. Disslowa, Jak gotować. Wyd. Epoka, Warszawa 1989 , na podstawie wydania pierwszego z 1935 r.), zaleca podawanie ukropka (bawarki) na śniadanie, zwłaszcza osobom chorym i dzieciom (jako napój smaczny i pożywny). Rozbawianie, rozcieńczanie śmietanki wodą wydaje się współcześnie dziwaczne. Ale co pili nasi przodkowie, gdy nie było jeszcze u nas ani kawy, ani herbaty? Może tak samo pożywne jak mleko z masłem i miodem? A gorący napój już swoją temperaturą rozgrzewał. Bawarka byłaby więc gorącą (uwarzoną), rozbawioną (w sensie rozcieńczona, zmieszania) śmietaną lub mlekiem (dolanie gorącej wody zamiast gotowania mleka czy tym bardziej śmietany byłoby mniej pracochłonne). W sam raz dla osłabionych i chorych. Czy dlatego pojawił się powszechny współcześnie mit, że bawarka wzmaga laktację u karmiących matek? Może po prostu jest tylko pożywna i rozgrzewająca?

Współcześnie w Polsce bawarka to określenie na herbatę z mlekiem, parzoną na sposób angielski. W opracowaniu z końca XX w (M. Pempel, S. Pempel, Napoje na różne okazje. Poradnik barmana. Wyd. Spółdzielcze, Warszawa 1985) przepis na bawarkę wskazuje, że do gorącego mleka dolewa się napar herbaciany (na 1 szklankę mleka pół szklanki zaparzonej herbaty). W Internecie znaleźć można jednak i inne przepisy, informujące o dodawaniu mleka do herbaty. Anglicy obruszyliby się na takie „barbarzyństwo”. Co więcej, znaleźć można uzasadnienia naukowe, wskazujące, że dolewanie mleka do herbaty jest szkodliwe i powinno się jedynie dolewać herbatę do mleka.

Sama zaś herbata to słowo łacińskie, określające trawę, ziele. Angielska tea wzięła się z południowo-chińskiego . Czy taki „obrót słowny” (w nawiązaniu do „obrót sprawy”) wynikał ze szlaków handlowych czy przywiązania Polaków do łaciny? A może niechęci do rosyjskiego? Bowiem w rosyjskim czaj to herbata. Ale słowo to pochodzi z tureckiego czaj, a to z chińskiego cza (za Aleksandrem Brüknerem ze Słownika etymologicznego języka polskiego, Wiedza Powszechna 1974). Wychodzi więc, że nazwa czaju też z Chin do nas doszła, ale poprzez innych pośredników kulturowych niż do Anglików, stąd inaczej się nazywa. Podobno czaj to bardziej północna wersja natomiast te to wersja kantońska. Statki holenderskie raczej dopływały do Kantonu, bo tam bliżej z Indii Holenderskich, więc i słowa zapożyczali raczej od kantończyków niż pekińczyków.

Mamy więc herbatę i… czajnik (do parzenia czaju). Maria Disslowa proponuje nazwę „herbatnica”. Bardzo to logiczne, ale czy wtedy (początek XX. w., budowanie niepodległej Polski po półtorawiekowych zaborach) było to słowo rzeczywiście powszechniej używane? Czy była to tylko maniera spolszczania (tak jak wszechnica zamiast uniwersytetu)? Dziś czajnikiem jest każde naczynie do gotowania wody na herbatę, kawę, rosołek z kostki, zupkę chińską itd. Nie ma już samowarów, kawiarek i herbatnic…

No dobrze, a jak się nazywało wcześniej naczynie do gotowania wody, kiedy nie znaliśmy jeszcze „czaju” czyli herbaty? Garnek? Kocioł?

Według Słownika poprawnej polszczyzny PWN pod red. Doroszewskiego, czajnik - „naczynie zakryte z dziobkiem służące do gotowania wody i zaparzania herbaty; reg. takie naczynie, służące tylko do zaparzania herbaty”. Logiczniej byłoby mówić o czajniku jako naczyniu, w którym zaparza się herbatę, np. stawiając dodatkowo na samowarze lub gorącej płycie kuchennej. W naszym języku zarezerwowaliśmy na to słowo „czajniczek” vel „imbryczek”. W tym samym słowniku czajnik to inaczej imbryk. Ale Słownik wyrazów obcych PIW, z 1958 r. imbryk wywodzi z języka osmańsko-tureckiego oraz z arabskiego, gdzie oznacza dzban na wodę, naczynie na kawę, a współcześnie oznacza (u nas) naczynie do gotowania wody, zaparzania herbaty lub kawy. Byłby więc czajnik do herbaty a imbryk do kawy.

Z tych przydługich (jak na blog) rozważań wynika, że albo pierwotna nazwa na naczynie do gotowania samej wody nie istniała w ogóle (pojawiło się z kawą i herbatą), albo ta pierwotna nazwa została wyparta. Co i jak pili nasi przodkowie? Czy tylko wodę ze strumienia, studni i napoje fermentowane (piwo jak sama nazwa wskazuje, to coś podstawowego do picia)? Co się z tego dawnego dziedzictwa niematerialnej kultury zachowało?

Dlaczego w języku polskim słowo czajnik wyparło słowo imbryk z powszechnego użycia (elektryczny czajnik a nie elektryczny imbryk)? Czy dlatego, że herbata (czaj) przez wiele dziesięcioleci była tańsza i powszechniejsza od drogiej i luksusowej kawy? Nie licząc oczywiście kawy zbożowej (np. uprażonej domowym sposobem na patelni). Tak oto ekonomia i granice polityczne w pośredni sposób wpływałyby na język.

c.d.n.