Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grzyby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grzyby. Pokaż wszystkie posty

30.05.2025

Ciekawostki ewolucyjne z zapuszczonego lasu – rulik czy wampirze mleko?

Rulik nadrzewny czy mleko wampirów? Widzisz te niby małe purchaweczki?

Zapuszczony las to taki, który przypomina puszczę. Ale i coś „zaniedbanego”, zapuszczonego, z licznymi pozornie zabałaganionymi, leżącymi próchniejącymi kłodami drzewa. Niektórzy zapewne chcieliby posprzątać, wygrabić, wykosić, by było jak na polu golfowym. Przyroda jednak woli być zapuszczona z siedliskiem martwego drzewna tętniącego życiem.

Nie wszystko co jest w lecie i przypomina grzyba jest grzybem. Przykładem mogą być śluzowce. Kiedyś zaliczano je do grzybów, ale po poznaniu niezwykłej ich biologii stworzono dla nich osobny takson. Zasłużyły na taksonomiczną niepodległość i indywidualność. Śluzowce są ewolucyjnym reliktem, gdy powstawały organizmy wielokomórkowe. Łączą w sobie fazę życia jednokomórkowego by czasem w swoim cyklu życiowym łączyć się i jeden wielokomórkowy organizm. Najczęściej w stresie środowiskowym, w jakimś tam zagrożeniu. Bo rozmnażanie płciowe daje większą różnorodność i ułatwia przetrwanie. Można oczywiście szukać jakichś analogii do życia społecznego ludzi, dylematu między samotnym indywidualizmem a zbiorową współpracą. To oczywiście coś dla filozofów. Łatwiej się filozofuje, gdy dogłębniej zna się przyrodę, w tym filozofię przyrody.

Ostatnio rulika nadrzewnego spotkałem w rezerwacie U źródeł rzeki Łyny, na pniu próchniejącego drzewa (zapewne widywałem go i wcześniej ale nigdy nie "dostrzegłem"). Dodatkowo okazało się, że w starym lesie spotkać można... wampirze mleko. Zatem rulik czy wampirze mleko? Dawniej przenikało nas myślenia magiczne i spersonifikowane. Wszędzie były ślady demonów i potworów. Do spotkanych obiektów tworzyliśmy opowieści pełne sił różnorakich, by objaśnić i wyjaśnić świat. Stąd wampirze mleko jako nazwa dla rulika. Ale ja zajmę się opowieścią przyrodniczą w oparciu o wiedzę przyrodniczą, Zapewniam, że też jest niezwykle intrygująca i wciągająca.

Rulik nadrzewny (Lycogala epidendrum) to prawdziwy mistrz kamuflażu i ewolucyjna osobliwość. Jest śluzowcem, który jest znacznie bardziej fascynujący, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Małe jest piękne i niezwykle ciekawe, trzeba tylko uważności w patrzeniu na świat, by go zobaczyć. I dociekliwości by dowiedzieć się więcej. Co to jest, co widzimy jako małe purchawki? Jest to tak zwana zrosłozarodnia, która okryta jest dwuwarstwową okrywą. Zarodniki są bezbarwne, o powierzchni siateczkowanej i pokrytej brodawkami. Mają średnicę zarodniki 4–7 μm. Niedojrzała masa zarodników ma barwę różowo-fioletową. W większości przypadków śluźnia śluzowców jest niewielka. Czasami bywa tak mała, że trudno ją zaobserwować. Ale największa odnaleziona śluźnia miała powierzchnię około jednego metra kwadratowego, grubość jednego centymetra i ważyła 20 kilogramów. Czyli małe może być czasem wielkie.

A teraz wyobraźcie sobie leśną scenerię po deszczu. Na butwiejącym pniu, wśród mchów i paproci, dostrzegacie nagle małe, pomarańczowe i szare kuleczki. To właśnie on – rulik nadrzewny. Młode owocniki mają zazwyczaj intensywny, różowo-pomarańczowy kolor, przypominający koraliki z jakiejś leśnej biżuterii. Ich powierzchnia jest gładka i lśniąca, a w dotyku przypominają nieco galaretkę. W miarę dojrzewania, te urocze kulki zmieniają barwę na bardziej stonowaną – od szaroróżowej po brązową, a ich skórka staje się bardziej chropowata, niczym miniaturowa, spękana ziemia. Osiągają zazwyczaj od 3 do 15 milimetrów średnicy, ale potrafią rosnąć w imponujących skupiskach, tworząc prawdziwe "łańcuchy pereł" na drewnie. Niczym maluteńkie purchawki.

Gdzie szukać tych niezwykłych stworzeń? Rulik nadrzewny to prawdziwy kosmopolita, co oznacza, że spotkacie go niemal na każdym kontynencie. Jego ulubione miejsca to martwe drewno: pnie, kłody, gałęzie, a nawet sterczące kikuty drzew. Szczególnie upodobał sobie wilgotne i butwiejące podłoże, gdzie znajduje obfitość materii organicznej. Las to jego dom, a rozkładające się drewno – spiżarnia i kołyska jednocześnie. Możecie go znaleźć zarówno w lasach liściastych, jak i iglastych, w parkach, a nawet w przydomowych zaroślach, o ile znajdzie odpowiednie warunki. I o ile będziecie uważni i spostrzegawczy.

Rulik nadrzewny skrywa kilka fascynujących tajemnic. Po pierwsze, czerwonawa ciecz. Jeśli delikatnie naruszycie młodego rulika, często wypłynie z niego substancja o intensywnym, rdzawym kolorze, przypominająca krew. Stąd też potoczna nazwa "wampirze mleko". Nie ma się jednak czego obawiać – to nie krew, lecz płyn pełen barwników i innych związków, które prawdopodobnie odgrywają rolę w ochronie rozwijających się zarodników.

Po drugie, to, co widzimy jako kuliste owocniki, to tylko jeden z etapów życia rulika. Prawdziwym "bohaterem" jest tu plazmodium – ameboidalna komórka, która pełza po podłożu. Żyje swoim indywidualnym, jednokomórkowym życiem. Niczym miniaturowy łowca-zbieracz lub sprytny detektyw, poszukuje i pochłania bakterie, drożdże i inne mikroorganizmy, będące jej pożywieniem. Plazmodium potrafi powoli się przemieszczać, choć niewidoczne jest to dla ludzkiego oka, co jest świadectwem niesamowitych zdolności adaptacyjnych tych organizmów. To właśnie ten ruch sprawia, że śluzowce fascynują naukowców badających logikę i inteligencję w przyrodzie.

W jaki sposób śluzowce, mimo braku mózgu czy układu nerwowego, potrafią znaleźć najkrótszą drogę w labiryncie, jest jednym z najbardziej fascynujących zagadnień w biologii i informatyce. Tak, prowadzono i nadal prowadzi się bardzo intensywne badania nad tym zjawiskiem, głównie na gatunku strzępek wielogłowy (Physarum polycephalum). Najbardziej znane i spektakularne eksperymenty, które zapoczątkowały szerokie zainteresowanie "inteligencją" śluzowców, przeprowadził japoński naukowiec Toshiyuki Nakagaki i jego zespół na początku XXI wieku. Oto, jak to wyglądało. Na płytce agarowej tworzono labirynt (np. w kształcie litery "U" lub bardziej złożonych ścieżek). W jednym punkcie labiryntu umieszczano plazmodium Physarum polycephalum, a w drugim (na "wyjściu" z labiryntu) źródło pożywienia, np. płatki owsiane. Śluzowiec zaczynał się rozprzestrzeniać, tworząc sieć przypominającą rurki. Początkowo eksplorował wiele możliwych ścieżek w labiryncie. Po pewnym czasie, zwykle w ciągu kilku godzin, śluzowiec stopniowo wycofywał się z dłuższych i ślepych zaułków, pozostawiając zagęszczone i zoptymalizowane "rurki" cytoplazmatyczne tylko na najkrótszej ścieżce łączącej źródło pokarmu z punktem startowym.

Wyniki były zdumiewające: organizm bez mózgu rozwiązywał problem, który dla człowieka wymaga logicznego myślenia. Mechanizm tego "rozwiązywania labiryntu" opiera się na prostych, lokalnych zasadach i dynamicznej optymalizacji sieci, a nie na centralnym "myśleniu". Plazmodium rozszerza się i tworzy sieć rurek cytoplazmatycznych, które eksplorują wszystkie dostępne ścieżki. To trochę jak burza mózgów, gdzie generowane są wszystkie możliwe rozwiązania. W rurkach plazmodium występuje rytmiczny przepływ cytoplazmy (tzw. strumień protoplazmatyczny), który zmienia kierunek co kilkadziesiąt sekund. Gdy plazmodium napotka źródło pożywienia, sygnały (np. cząsteczki chemiczne) rozprzestrzeniają się w sieci, wpływając na lokalne właściwości rurek. Rurki, przez które płynie więcej cytoplazmy (bo prowadzą do źródła pożywienia lub są częścią krótszej drogi, a więc mają mniejszy opór), stają się grubsze i bardziej przepustowe. Dzieje się tak dzięki mechanizmom regulacji skurczów białek w ścianach rurek oraz osadzaniu się dodatkowych materiałów. Z kolei rurki, które nie prowadzą do pokarmu, lub te, które są częścią dłuższych dróg (a więc przepływ przez nie jest mniejszy i napotykają większy opór), stopniowo się zwężają i zanikają. To swego rodzaju "zapominanie" nieefektywnych rozwiązań. Kluczem jest tu system pozytywnego sprzężenia zwrotnego. Efektywne rurki stają się szersze, co zmniejsza opór i zwiększa przepływ, co z kolei jeszcze bardziej je wzmacnia. Nieefektywne rurki zanikają, co eliminuje niepotrzebne połączenia. Ostatecznie, sieć stabilizuje się na najbardziej efektywnej, czyli najkrótszej, ścieżce.

Niektóre badania sugerują również, że śluzowce wydzielają na swojej drodze śluz, który może działać jako forma zewnętrznej pamięci przestrzennej, sygnalizując miejsca, które zostały już zbadane. To pozwala im unikać ponownego wchodzenia w te same obszary. Badania nad Physarum polycephalum mają ogromne znaczenie, nie tylko dla biologii, ale także dla dziedzin takich jak informatyka i inżynieria. Zdolność śluzowców do znajdowania optymalnych rozwiązań zainspirowała rozwój algorytmów komputerowych, które naśladują ich zachowanie. Algorytmy "Physarum-like" są używane do rozwiązywania złożonych problemów, takich jak projektowanie sieci transportowych, logistyka, a nawet rozwój sztucznych sieci neuronowych. Modele matematyczne oparte na dynamice przepływu cytoplazmy w plazmodium pomagają zrozumieć, jak tworzą się i optymalizują złożone sieci (np. internet, sieci energetyczne). Badania te rzucają światło na to, jak złożone zachowania i zdolność do rozwiązywania problemów mogą wyłaniać się z prostych, zdecentralizowanych interakcji na poziomie komórkowym, bez potrzeby istnienia mózgu.

To niesamowite, jak prosty organizm, będący w pewnym sensie żywym reliktem ewolucji, może pokazać nam tak zaawansowane "strategie" rozwiązywania problemów. I to wszystko dzieje się pod naszym okiem, w zapuszczonych lasach i laskach.

Śluzowce, w tym nasz rulik nadrzewny, nie są ani grzybami, ani roślinami, ani zwierzętami, choć przez długi czas klasyfikowano je razem z grzybami. Stanowią one osobną linię ewolucyjną protistów, która jest niezwykle zróżnicowana i obejmuje organizmy jednokomórkowe i proste wielokomórkowe.

Co czyni śluzowce tak intrygującymi w kontekście ewolucji? Ich cykl życiowy, z dominującym stadium plazmodium – jednokomórkowej, aczkolwiek wielojądrowej masy bez sztywnych ścian komórkowych – jest w pewnym sensie ewolucyjnym reliktem. Przypomina on hipotetyczne stadia przejściowe, gdy życie na Ziemi ewoluowało od prostych form jednokomórkowych do złożonych organizmów wielokomórkowych. Plazmodium, z jego ameboidalnym ruchem i zdolnością do tworzenia owocników w odpowiedzi na zmiany środowiskowe, to jakby żywe laboratorium ewolucji, pokazujące, jak organizmy mogły eksperymentować z formami i funkcjami, zanim utrwaliły się bardziej złożone struktury. Śluzowce, z ich niezwykłą prostotą i jednocześnie zaskakującą złożonością behawioralną (na przykład w znajdowaniu najkrótszych dróg w labiryncie), dają nam unikalne spojrzenie na wczesne etapy rozwoju życia na Ziemi. Są żywym świadectwem ewolucyjnych prób i błędów, które doprowadziły do powstania ogromnej różnorodności form życia, które znamy dzisiaj.

Następnym razem, gdy spacerując po lesie, natkniecie się na te niepozorne, perłowe kuleczki, pamiętajcie, że macie przed sobą nie tylko uroczy element leśnego krajobrazu, ale także kawałek historii ewolucji. Prawda, że to fascynujące?

Śluzowce, naukowo określane jako Mycetozoa (czasem także Myxomycetes), to grupa organizmów, która przez wieki sprawiała naukowcom mnóstwo kłopotów z klasyfikacją. Dawniej wrzucano je do worka z grzybami, potem do zwierząt, a nawet roślin! Dziś wiemy, że stanowią one odrębną, choć niejednorodną, linię ewolucyjną w obrębie protistów (obecnie często klasyfikowanych w supergrupie Amoebozoa, w podtypie Conosa), czyli eukariotów, które nie pasują ani do zwierząt, ani do roślin, ani do grzybów. Jest to prawdziwa "szuflada" dla ewolucyjnych dziwadeł, a śluzowce są jednymi z jej najjaśniejszych klejnotów.

Biologia śluzowców jest równie nietypowa, co ich pozycja systematyczna. Ich cykl życiowy jest dwufazowy i obejmuje dwa główne stadia: plazmodium (śluźnia) i sporangia (zarodnie). Plazmodium (śluźnia) to najbardziej charakterystyczna faza śluzowców właściwych. Jest to wielojądrowa masa protoplazmy, która nie jest podzielona na pojedyncze komórki. Wyobraź sobie gigantyczną amebę, która może rozrastać się do zaskakujących rozmiarów – od kilku milimetrów do nawet metra kwadratowego! Plazmodium pełza po podłożu za pomocą nibynóżek, wydzielając śluzowatą warstwę. Ruch ten jest bardzo powolny (rzędu milimetrów na godzinę), ale niezwykle precyzyjny. Plazmodium to prawie drapieżnik. Odżywia się w procesie fagocytozy, otaczając i pochłaniając bakterie, drożdże, a nawet inne małe organizmy (np. pierwotniaki czy zarodniki grzybów). Potrafi też wydzielać enzymy trawienne na zewnątrz, rozkładając martwą materię organiczną.

Mimo braku układu nerwowego, plazmodium wykazuje zdumiewającą "inteligencję". Reaguje na bodźce takie jak: chemotaksja (ruch w kierunku lub od substancji chemicznych, np. pokarmu lub toksyn), fototaksja (ruch w kierunku lub od światła, większość gatunków unika światła podczas fazy wzrostu, ale szuka go do rozsiewania zarodników), termotaksja (reakcja na zmiany temperatury) i thigmotaksja (reakcja na dotyk). 

W obliczu niesprzyjających warunków (susza, brak pożywienia), plazmodium może przekształcić się w formy przetrwalnikowe, takie jak sklerocjum – twardą, spoczynkową masę, która może przetrwać długie okresy i "ożyć" po powrocie sprzyjających warunków. Gdy warunki środowiskowe stają się trudne (np. wyczerpuje się pokarm, następuje wysuszenie), plazmodium przestaje się odżywiać i migruje w miejsca, gdzie może efektywnie rozsiewać zarodniki (często są to miejsca wyżej położone i jaśniejsze). Wtedy formuje struktury rozrodcze, zwane owocnikami (lub zarodniami/sporangiami). Są one bardzo zróżnicowane morfologicznie, co ma kluczowe znaczenie w identyfikacji gatunków:
  • Sporangia właściwe: pojedyncze zarodnie, często osadzone na trzonkach (jak np. u rulika nadrzewnego).
  • Aetalium (zrosłozarodnia): zlane ze sobą zarodnie, tworzące jednolitą masę (jak np. u wykwitu piankowatego, Fuligo septica).
  • Plazmodiokarpium: plazmodium przekształca się w siatkowate lub rozgałęzione struktury, w których powstają zarodniki.
Wewnątrz owocników dochodzi do mejozy, w wyniku której powstają haploidalne zarodniki. Zarodniki są lekkie i posiadają odporne ściany komórkowe, dzięki czemu mogą być przenoszone przez wiatr, wodę, a nawet zwierzęta na duże odległości, co zapewnia szeroką dyspersję gatunku. Gdy zarodniki znajdą się w sprzyjających warunkach (wilgoć), kiełkują, uwalniając haploidalne komórki ameboidalne (pełzaki) lub wiciowce (pływki), zdolne do ruchu. Te ruchliwe komórki mogą się odżywiać i rozmnażać przez podział.

W pewnym momencie dwie haploidalne komórki (pełzaki lub pływki) tego samego gatunku, ale różniące się genetycznie (co jest ważne dla różnorodności genetycznej), łączą się (plazmogamia i kariogamia), tworząc diploidalną zygotę. Zygota ta następnie rozwija się, przekształcając w nowe plazmodium, zamykając cykl życiowy.

Filogeneza, czyli badanie historii ewolucyjnej organizmów, śluzowców jest polem intensywnych badań i dyskusji. Długo były one klasyfikowane z grzybami, ze względu na podobieństwo w produkcji zarodników. Jednak badania molekularne i mikroskopowe wykazały, że jest to zbieżność ewolucyjna, a nie pokrewieństwo. Ich sposób odżywiania (fagocytoza) i ruch (pełzanie) są typowe dla pierwotniaków. Obecnie śluzowce właściwe (Myxomycetes/Myxomycota) są umieszczane w supergrupie Amoebozoa, razem z innymi amebami. Uważa się, że Amoebozoa rozeszły się bardzo wcześnie na drzewie życia eukariotów.

Dlaczego powstały organizmy wielokomórkowe, np. przez pośrednie stadium kolonii? Pisałem już wcześniej na blogu  o obronie przed zjadaniem (dużego nikt nie połknie), a śluzowce wskazują jeszcze na jeden mechanizm – rozmnażanie w reakcji na trudne warunki środowiska. Niczym ptaki zbierające się w kolonie lęgowe lub jelenie zbierające się na rykowiskach.

Unikalny cykl życiowy śluzowców z plazmodium – wielojądrową, nagą protoplazmą – jest uważany za pierwotną formę organizacji eukariotycznej, która pojawiła się bardzo wcześnie w historii życia. Kiedy na Ziemi zaczęły powstawać organizmy wielokomórkowe, ewolucja "testowała" różne strategie. Śluzowce, z ich plazmodium, oferują nam wgląd w jedną z tych "prób". Zamiast dzielić się na oddzielne, wyspecjalizowane komórki, które tworzą tkanki i organy (jak u zwierząt i roślin), śluzowce rozwinęły komórczakowatość (nie one jedne w świecie organizmów żywych) – stan, w którym wiele jąder funkcjonuje w jednej, ogromnej masie cytoplazmy. To strategia efektywna w poszukiwaniu pokarmu i rozrastaniu się, ale z ograniczonym potencjałem do złożoności i specjalizacji. Komórczakowatość to jakaś forma przezwyciężenie bariery wielkości, bo jeśli komórka z jądrem rośnie, to jak efektywnie do cytoplazmy (coraz większej) docierać ma mRNA? Jak ma zachodzić ekspresja genów w łączności z tym co w cytoplazmie zachodzi? Zbyt długie ścieżki dostaw. Komórczakowatość to rodzaj kompartymentacji, dzielenie się na mniejsze elementy bez podziału komórkowego, bez zakładania błon komórkowych czy ścian komórkowych.

Choć śluzowce nie ewoluowały w kierunku złożonych organizmów tkankowych, ich sukces w postaci około 1000 opisanych gatunków i kosmopolitycznego występowania świadczy o ich doskonałym przystosowaniu do niszy ekologicznej, którą zajmują. Są żywym przykładem alternatywnych dróg ewolucji i przypominają nam, jak różnorodne i pomysłowe potrafi być życie na Ziemi. Ich istnienie to świadectwo, że ewolucja nie zawsze zmierza do tworzenia coraz bardziej skomplikowanych struktur, ale także optymalizuje proste, ale skuteczne rozwiązania, które przetrwały miliony lat. A jednocześnie pokazują, że życie biologiczne wiele razy na różne sposoby dążyło do wytworzenia organizmów wielokomórkowych. czy to bardziej proces niż przypadek. 

Idź na spacer do zapuszczonego las a spotkasz tam wiele tajemnic i niesamowitości. I wcale nie musi być to mleko wampirów, czyli istot demonicznych.


28.05.2025

Ścierwiec na leśnej ścieżce w rezerwacie

 

Entomolodzy już tak mają, że w czasie spacerów i wędrówek uważniej patrzą pod nogi. Wypatrują małych istot, które innym ludziom nie wpadają raczej w oko. Najwięcej widać na pozbawionych roślinności ścieżkach. Przeczesywanie siatką entomologiczną roślinności tego dnia owocowało dużą ilością kleszczy. Czekały tam nie tylko na nas. 

Po co są ćwiczenia terenowe dla studentów biologii? To czas doświadczania, obserwowania i poznawania przyrody w miejscu jest występowania. W laboratorium są już tylko wyizolowane próbki, z możliwością dokładnego obserwowania pod binokularem czy mikroskopem. A na ćwiczeniach terenowych chcemy zobaczyć organizmy (grzyby, rośliny, zwierzęta) w ich środowisku, by łączyć budowę, cykl życiowy z kontekstem środowiskowych. Nigdy nie wiemy co spotkamy, stad trudniej zaplanować takie zajęcia. Trzeba otworzyć się na improwizację i na nieznane. 

Ścierwce ze zdjęcia wyżej spotkaliśmy w czasie ćwiczeń terenowych na leśnej ścieżce w Rezerwacie geomorfologicznych U źródeł Rzeki Łyny. Coś pewnie zginłęó pod kołami pojazdu. Bo wiele zwierząt w taki sposób ginie. I pojawiły się one, ścierwce, widać sześć dorosłych chrząszczy, w tym dwie pary w trakcie kopulacji i dwie larwy, jedna w środku, druga z prawej strony, niezbyt wyraźna. Na ćwiczeniach terenowych trzeba patrzeć pod nogi. Jeden ze studentów rozglądał się za polujących pieszo na drodze gąsienicznikach. Te owady wola pieszo patrolować i szukać swoich ofiar niż latać w powietrzu.

Wśród niezliczonych mieszkańców lasów wszelakich, często niedoceniane, a wręcz budzące niechęć ze względu na swoje upodobania, są chrząszcze (owady z rodziny omarlicowatych (Silphidae). Jednym z ciekawszych przedstawicieli jest ścierwiec (Oiceoptoma thoracicum syn. Silpha thoracica), mały, lecz niezwykle ważny chrząszcz, który w naturalny sposób dba o czystość i równowagę w lesie. Nie robi tego celowo, po prostu zjada to, co lubi. Jest nekrofagiem i koprofagiem. Ale skutek dla nas i dla ekosystemu jest jak najbardziej pozytywny.

Ścierwiec to gatunek pospolity w całej Europie, w tym oczywiście w Polsce. Inne jego nazwy zwyczajowe to liszkojad czerwonotarcz, omarlica tarczowata. Ścierwiec - bo można go spotkać na padlinie czyli ścierwie. Liszkojad - bo zjada także i inne owady, znajdujące się na padlinie. Na przykład larwy much, które stanowią konkurencję pokarmową dla dorosłych i larw ścierwca. A czerwonotarcz - bo tarczka sklerytowa na pierwszym segmencie tułowi jest krwiście czerwona, niczym kawałek świeżego  lub gnijącego mięsa. Z kolei nazwa "omarlica" nawiązuje do całej rodziny i wskazuje na padlinę tylko w bardziej poetycki sposób, coś umarłego, obumarłego. Ścierwca można  spotkać w różnorodnych siedliskach leśnych – zarówno w borach iglastych, jak i lasach liściastych czy mieszanych. Preferuje miejsca wilgotne, zacienione, gdzie łatwiej o jego główne źródło pożywienia. Nie ogranicza się jednak wyłącznie do lasów, ścierwca można spotkać także w parkach, na polach, a nawet w ogrodach, wszędzie tam, gdzie znajdzie się odpowiednia materia organiczna do rozkładu. Jego obecność często sygnalizuje, że w pobliżu znajduje się padlina, którą chrząszcz wyczuwa z dużej odległości dzięki bardzo rozwiniętemu węchowi.

Dieta ścierwca, zarówno dorosłych osobników, jak i larw, jest dość specyficzna i skupiona wokół padliny. Oiceoptoma thoracicum jest nekrofagiem, co oznacza, że żywi się martwymi zwierzętami – od drobnych owadów, przez ptaki, po niewielkie ssaki. Dzięki temu odgrywa kluczową rolę w procesach dekompozycji materii organicznej (recyklingu) w przyrodzie. Poza padliną, ścierwiec może również wzbogacać swoją dietę o odchody innych zwierząt oraz rozkładające się szczątki roślinne, choć w mniejszym stopniu niż padlinę. Szczególnym upodobaniem cieszą stare, rozkładające się grzyby a zwłaszcza jeden gatunek, zapachem bardzo przypominający padlinę. Mam na mysli sromotnika cuchnącego dawniej zwanego sromotnikiem bezwstydnym. Ten niezwykle wyglądający grzyb (dojrzały owocnik kształtem przypomina prącie ludzkie) wydziela słodkawy zapach podobny do padliny. W lesie wyczuwamy go z daleka ale najczęściej nie widzimy, Zwabione zapachem ścierwce pojawiają się na owocnika sromotnika cuchnącego i w ten sposób  przyczyniają  się do rozsiewania zarodników tych grzybów.

Rola ścierwca w ekosystemie leśnym jest absolutnie nieoceniona i zasługuje na miano prawdziwego sanitariusza lasu. Jego działania można podsumować w kilku punktach. Po pierwsze usuwanie padliny. Szybkie usunięcie i rozłożenie martwych zwierząt zapobiega rozprzestrzenianiu się chorób i nieprzyjemnych zapachów w lesie. Bez takich organizmów, jak ścierwce, lasy byłyby zaśmiecone rozkładającą się materią. Po drugie obieg materii organiczne czyli popularnie rzecz ujmując recykling składników odżywczych: Ścierwiec, konsumując padlinę, przyspiesza rozkład białek, tłuszczów i innych związków organicznych. Dzięki temu cenne składniki odżywcze wracają do gleby i są ponownie dostępne dla roślin. To kluczowy element obiegu materii w przyrodzie. Po trzecie ścierwce maja wpływ na populacje much, konkurując z larwami much o padlinę i polując na nie, ścierwce w pewnym stopniu regulują ich populacje. W ten sposób wpływa na dynamikę troficzną w ekosystemie. I w końcu można je uznać za wskaźnik zdrowia ekosystemu: Obecność ścierwców jest często dobrym wskaźnikiem zdrowego, funkcjonującego ekosystemu leśnego, w którym zachodzą naturalne procesy rozkładu.

Ścierwiec (Oiceoptoma thoracicum) to dobry przykład na to, jak nawet pozornie nieatrakcyjne czy "odpychające" stworzenia pełnią niezastąpione funkcje w przyrodzie, dbając o jej równowagę i czystość. Następnym razem, gdy spacerując po lesie, natkniesz się na tego chrząszcza, pamiętaj o jego niezmiernie ważnej roli! zatrzymaj się, poobserwuj i nie wyrządzaj mu krzywdy.


Studenci biologii na ćwiczeniach terenowych. Coraz częściej, zamiast zbierać do fiolek z płynem konserwującym owady, stosuje się metody dokumentacji nieinwazyjnej, czyli robienie zdjęć. Zwierzę zostaje całe w swoim środowisku. Uważny obserwator zauważy położaną małą latareczkę, która podświetla fotografowane ścierwce.  

3.01.2025

Biogospodarka, GMO, bioinformatyk i biodisel z drewna

Ceramiczny smok w Toruniu. Najwyraźniej przynosi szczęście, o czym świadczą liczne monety, leżące obok. A przynajmniej w to wierzą rzucający monety. Czy taki smok może ożyć?
 

Jest to opowieść o biogospodarce (definicja na końcu tekstu). Czy można zaprojektować, korzystając z bioinformatyki, takie enzymy, które będą cięły celulozę na mniejsze fragmenty czyli cukry proste? Te już łatwo można poddać fermentacji i uzyskać biodisel. Dlaczego takie pytanie w ogóle się pojawia jako problem badawczy? Wszystko zaczyna się od energii odnawialnej. Jak wykorzystać fotosyntezę by produkowała surowce energetyczne? Fermentację alkoholową znamy od dawna i ją dobrze już opanowaliśmy. Oczywiście z wykorzystaniem mikroorganizmów, w tym przypadku drożdży. Były już w środowisku, myśmy tylko wyselekcjonowali najbardziej przydatne szczepy. Rezerwuary dzikich drożdży ciągle są w środowisku a w ich utrzymaniu pomocne są dziko żyjące osy, w tym szerszenie. Jest więc "narzędzie", potrzebny tylko surowiec - cukry. Proste cukry powstają w wyniku fotosyntezy i gromadzone są w roślinach, w szczególności w owocach. Produkcja alkoholu etylowego z produktów roślinnych trwa od dawna. Sam alkohol może być dodawany do paliwa tradycyjnego lub samodzielnie być wykorzystywany do spalania. Ale hodować kukurydzę na paliwo? Albo winogrona? Marnować tyle żywności? A nie da się wykorzystać innych produktów fotosyntezy, takich, które nie nadają się do zjedzenia?

Celuloza i lignina jako wzmocnienie roślinnych ścian komórkowych to ważny ewolucyjny wynalazek. To cukry złożone, polimery, bardzo trwałe. Dzięki nim drzewa nie tylko mogą być duże i sztywne, ale i odporne na zjadanie przez różne organizmy duże i małe.  Celuloza jest energetyczna tylko trudno się do tej energii dostać. Najprostszym sposobem jest fizyczne spalanie. Robimy to już od milionów lat, spalając w ogniskach, piecach czy kotłowniach. W elektrowni, spalając drewno, uzyskujemy energię cieplną, którą za pośrednictwem parowania wody możemy zamienić w energię elektryczną. Transport napędzany parą już mieliśmy, były samochody i były pociągi oraz silniki w fabrykach. Tak zaczęła się epoka przemysłowa. Niemniej silniki parowe generują sporo pyłów i zanieczyszczenia środowiska. Naukowcy szukają czegoś nowego i efektywniejszego.

Do produkcji biodisla można oczywiście wykorzystywać mikroorganizmy i rośliny jeszcze inaczej - wykorzystując różne tłuszcze i im podobne związki. Tak by paliwo produkować z roślin lub glonów a nie z ropy naftowej. Ale z drewna nie da się wycisnąć czy wytłoczyć oleju. Teoretycznie można by fermentować celulozę na alkohol. Tylko brak enzymów, które cięłyby celulozę na mniejsze cukrowe fragmenty. A jak będzie cukier to dalsza fermentacja przez drożdże to już łatwizna. 

Skąd wziąć takie enzymy? Zaprojektować enzym w komputerze (bioinformatyka) a potem go wyprodukować w formie bakterii GMO lub innych mikroorganizmów. Szukać w środowisku czy stworzyć samemu od podstaw? Samodzielne tworzenie to niewyobrażalnie wiele losowych prób (chyba, że pomoże sztuczna inteligencja). Drogą na skróty jest podpatrywanie natury, czyli tego co ewolucja uczyniła przez kilka miliardów lat. Drewno jako surowiec powstało dawno temu, gdy rośliny wyszły na ląd. Przez te miliony lat na pewno musiały pojawić się organizmy zdolne do trawienia celulozy a więc cięcia i rozkładania jej na mniejsze fragmenty. Przecież są zwierzęta roślinożerne, są grzyby i wiele innych mikroorganizmów. Gdzie ich szukać?

Nawet krowa sama nie trawi celulozy z roślin zielnych. Ma swoją, wewnętrzną hodowlę mikroorganizmów. Dostarcza im tylko wody oraz rozdrobnionego, przeżutego surowca. Podobnie z termitami - te również trawią celulozę za pośrednictwem mikoorganizmów, przechowywanych w przewodzie pokarmowym i przekazywanym z "ust do ust". Takie dziedziczenie poza gametami. Eko-dziedziczenie poza genetyczne. Termity także rozdrabniają surowiec by zwiększyć powierzchnię działania dla enzymów z nie swojego genomu. Z hologenemu. 

Takich organizmów jest dużo więcej, zwłaszcza wśród owadów. Nawet mieszkających u nas w domu, np. rybików cukrowych. A wszystkie drogi prowadzą do mikroorganizmów i ich biochemicznego potencjału. Jak ich szukać? Tu na pewno potrzebna jest podstawowa wiedza biologiczna i ekologiczna. Czyli wskazana jest współpraca biotechnologów i biologów molekularnych z podstawowymi naukami biologicznymi: entomologią i ekologią. To ci ostatni mogą podpowiedzieć, gdzie szukać. 

Od lat, zwłaszcza w środowisku chemików, krąży anegdota o pędzeniu bimbru z trocin. Przepis jest tak samo mityczny jak smoki. A jednak zajmuje umysły wielu ludzi. Za sprawą fantazji naukowców mityczne przepisy jak i mityczne zwierzęta, mogą stać się faktem. Już nie tylko ceramiczna figurka lecz całkiem nowe zwierzę zaprojektowane w laboratoriach. Tylko po co komu smok? Co innego z przepisem na bimber z trocin. Bo to oznaczałoby biopaliwo wspierające energię, pozyskiwaną z wiatru i słońca. W momentach, gdy jest ciemno (noc) i gdy nie wieje, a więc nie pracują wiatraki ani solary, można produkować energię z etanolu. Anegdotyczny bimber z trocin jest więc ważnym elementem zrównoważonej gospodarki. Do produkcji biomasy, np. w formie wierzby czy miskanta, wykorzystywać można grunty o niskich klasach rolniczych. 

Nauka jest tym, co ożywia mityczne zwierzęta i to co fantazyjne i niemożliwe, staje sie możliwe. Do tego prowadzi jednak długa droga żmudnych poszukiwań. Łatwiej znaleźć, gdy wie się, gdzie szukać.


Biogospodarka, znana również jako gospodarka biologiczna, to system gospodarczy, który opiera się na wykorzystaniu zasobów biologicznych, takich jak rośliny, zwierzęta, mikroorganizmy i biomasa, do produkcji żywności, energii, materiałów i innych produktów. Celem biogospodarki jest zrównoważony rozwój, który minimalizuje negatywny wpływ na środowisko i promuje efektywne wykorzystanie zasobów naturalnych. Biogospodarka obejmuje różne sektory, takie jak rolnictwo, leśnictwo, rybołówstwo, przemysł spożywczy, biotechnologię i energetykę odnawialną. Przykłady działań w ramach biogospodarki to produkcja biopaliw, bioplastików, biochemikaliów oraz rozwój technologii bioremediacji, które pomagają w oczyszczaniu środowiska. W tej definicji zabrakło nauk podstawowych. Ale bez nich biogospodarka nie mogłaby się rozwijać. Nauki podstawowe, takiej jak ekologia czy entomologia są po nic... i po wszystko co ważne w dniu codziennym.

Chcesz wesprzeć powstawianie takich tekstów? Postaw kawę autorowi

8.06.2024

Skąd się wziął mikrobiom i co ma wspólnego z biomem oraz hologenomem

Grafika wygenerowana przez Copilot, asystenta AI.
 

W tytule są aż trzy trudne słowa. Język jest sposobem myślenia i postrzegania rzeczywistości. Tworzymy różne terminy i nadajemy im sens oraz znaczenie. Czasem, podobnie jak w przypadku ewolucji gatunków, nazwa się nie zmienia lecz zmienia się jej pole semantyczne. Brzmi tak samo lecz coś innego znaczy. Czasem różne pojęcia mają takie same pola semantyczne, są więc synonimami. Nieustanna ewolucja języka, tak jak ewolucja biologiczna w populacjach i w ekosystemie. 

A co z tymi trudnymi, specjalistycznymi słowami? Zacznijmy od biomu, nie tylko najkrótsze słowo ale i najdłużej funkcjonujące pojęcie w ekologii. "Biom – rozległy obszar o określonym klimacie, charakterystycznej szacie roślinnej i szczególnym świecie zwierzęcym. Typ roślinności biomu jest charakterystyczny, choć skład gatunkowy może być różny w zależności od położenia geograficznego i historii flory. Podobnie rzecz się ma ze składem gatunkowym zwierząt. O zaliczeniu różnych obszarów do tego samego biomu decyduje podobieństwo fizjonomiczne, a nie pokrewieństwo zasiedlających je organizmów i ich zespołów (które to pokrewieństwo z kolei decyduje o wydzielaniu państw zoogeograficznych i fitogeograficznych). Większe biomy wyróżnia się na podstawie roślinności i dużych zwierząt, często ssaków." źródło : Wikipedia [wytłuszczenia S.Cz.]

Zatem biom to coś dużego, rozległego, jednorodnego, wyróżnianego  na podstawie szaty roślinnej, jako wskaźnika jednakowych warunków. To przykład poszukiwanie powtarzalnych wzorców. Skala raczej duża, krajobrazowa. "Biom – wysokiej rangi jednostka biologiczna, obejmująca podobne podzespoły klimaksowe, fragment biosfery o typowych, wyróżniających go warunkach środowiskowych. Biom to znacznej wielkości obszar Ziemi, jednorodny pod względem warunków klimatycznych i występującej na nim szaty roślinnej oraz fauny. Biom obejmuje dużą część powierzchni Ziemi, jego granice są rozległe. Poszczególne biomy są od siebie oddzielone strefami przejściowymi. Te same biomy występują na różnych szerokościach geograficznych, dlatego fauna i flora choć charakterystyczne, różnią się od siebie gatunkowo w zależności od położenia na kuli ziemskiej. Innymi słowy gatunki tych samych biomów nie muszą być nawet ze sobą spokrewnione, choć posiadają ten sam typ cech przystosowawczych. Niektórzy autorzy i ekolodzy utożsamiają pojęcie biomu z pojęciem formacji roślinnej, jednak biomy wyznacza się również na podstawie charakterystycznych gatunków zwierząt zasiedlających dany obszar (często bierze się pod uwagę głównie największe ssaki). Ponadto nie we wszystkich biomach obecna jest roślinność – na obszarze pustyń lodowych szata roślinna nie istnieje. Niemniej wyodrębnione biomy pokrywają się ze znanymi nam formacjami roślinnymi. Szata roślinna jest więc najważniejszym wyznacznikiem określania biomu." źródło: Leksykon ekologii i ochrony Środowiska https://www.ekologia.pl/wiedza/slowniki/leksykon-ekologii-i-ochrony-srodowiska/biom.  [wytłuszczenia S.Cz.]

W definicjach biomu podkreśla sie klimat, roślinność i duże zwierzęta (dla współczesnych biomów będą to głownie ssaki), jako wyróżniki. Brak jest wyraźnego odniesienia do mikrobioty i mykobioty. A przecież mikroorganizmy występują, tym bardziej grzyby są widoczne. Przedrostek mikro - wskazuje na mikroorganizmy a myko- na grzyby. Biom to typ ekosystemów, więc z całością występujących gatunków. Czy na mikrobiotę można byłoby powiedzieć mikrobiom? W tradycji biom odnosi się do dużych obszarów a więc szukajmy innych terminów.

A czym jest biota? I jak się ma do biomu? "Biota – wszystkie organizmy danego regionu  geograficznego w określonym czasie w dowolnym środowisku rozpatrywane niezależnie od powiązań ekologicznych. W jej skład wchodzą np. przedstawiciele fauny i flory organizmów komórkowych (rośliny, zwierzęta, grzyby, bakterie, pierwotniaki itp.) oraz organizmów bezkomórkowych (np. wirusy)." Za Wikipedią. https://pl.wikipedia.org/wiki/Biota_(ekologia). Zatem biota to pojęcie szersze niż biom i pełniej oddające zróżnicowanie organizmów. Pojęcie używane w innym celu niż biom. Nie ma tu próby typologizacji czy klasyfikacji. Jeszcze jedna próba spojrzenia na ekosystem sensu lato.

W definicji w Encyklopedii PWN uwidacznia sie zróżnicowanie wielkościowe: elementy duże, średnie i małe: "biota [gr. bíos ‘życie’], ekol. rośliny i zwierzęta występujące łącznie na określonym obszarze lub w określonym środowisku (np. biota lądowe lub morskie); biota dzielimy na: zwierzęce — fauna i roślinne — flora; zależnie od wielkości organizmów na: makrobiotę (makrofauna, makroflora) — obejmującą formy duże; mezobiotę (mezofauna, mezoflora) — obejmującą organizmy o drobnych wymiarach ciała; mikrobiotę (mikrofauna, mikroflora) — obejmującą najmniejsze organizmy (pierwotniaki, bakterie, grzyby i glony)." źródło: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/biota;3877892.html. Widać w tej definicji, ze zbudowana została na florze i faunie, a mikroorganizmy dodane niezbyt przekonująco. Bo czy mikroflora to małe rośliny czy raczej bakterie i protisty?

Najkrótsza definicja wygląda tak: Biota - organizmy żywe występujące w dowolnym środowisku rozpatrywane niezależnie od powiązań ekologicznych. (https://www.ekologia.pl/wiedza/slowniki/leksykon-ekologii-i-ochrony-srodowiska/biota)

A skąd się wzięła biota? Na początku była tylko fauna i flora. Dostrzegaliśmy tylko rośliny i zwierzęta. W takim dawnym podziale do roślin zaliczaliśmy grzyby i bakterie, wystarczyło więc mówić o faunie i florze. Na bakterie jelitowe mówiliśmy "mikroflora bakteryjna jelit". Takie określenie jeszcze długo funkcjonowało, nawet po tym, jak wydzieliliśmy z roślin grzyby i małe bakterie. Po prostu siła przyzwyczajeni. Stopniowe odkrywanie różnorodności świata żywego skutkowało koniecznością wymyślania nowych słów by lepiej opisać dostrzegane desygnaty

Najpierw na tę swoista semantyczną niepodległość z królestwa roślin wybiły się bakterie. Dalej były mikro lecz już nie florą. Ujmując w przenośni - szukały słowa na samostanowienie, choć ciągle mówiło się mikroflora bakteryjna (te archaizmy można jeszcze tu i ówdzie znaleźć). Potem grzyby uzyskały niepodległość i odłączyły się od królestwa roślin. Była fauna i flora, to z konieczności pojawiła się funga. Ale brzmiało tak jakoś obco. Dlatego wykorzystano i inne pojęcie - biota. A skoro mykobiota to i logicznie pojawiła mikrobiota, od bioty. Mikro czyli coś małego a wiec bakterie, archeony i zapewne jednokomórkowe protisty (dawniej powiedzielibyśmy glony i pierwotniaki).

Biom i biota to kolejne próby opisywania wspólnoty organizmów żywych, jedna z prób opisywania wspólnotowości życia, poza ekosystemem, zbiorowiskiem, konsorcjum itp. Takich pojęć powstawało dużo, jako kolejne próby nazwania tego co dostrzegamy. Jedne uzyskały popularność, inne zostały zepchniete do językowych refugiów i niszowych środowiska naukowych. Mikrobiom czyli biom w skali mikro i jeszcze jeden element w hierarchii ekosystemów. 

Odkryliby, że to, co w jelitach jest ważne dla zdrowia i życia. Potem dostrzegliśmy w systemie wiedzy, że i na skórze i w innych narządach też występują mikroorganizmy i nie wszystkie są pasożytami. Samych komórek mikroorganizmów jest w nas więcej niż naszych "własnych". Część to potrzebne, inne obojętne i jeszcze chorobotwórcze. Równowaga jak w ekosystemie. A jeśli doliczyć wirusy? Sami jestesmy jednym małym ekosystemem. Coś nowego dostrzegamy więc i potrzebne zupełnie nowe słowa (terminy). Tak narodził się hologiont i hologenom. Holobiont to organizm jako ekosystem. Nasze własne, dziedziczone geny współbytujące z genami innych organizmów z naszego holobiontu (holobiomu?). Tak zupełnie niedawno narodziło się pojęcie hologenomu. Geny współdziałające ze sobą, choć znajdujące się w różnych "organizmach", różnych gatunkach. 

Hologenom dobrze opisuje przypadek koralowców - wiele organizmów ze sobą powiązanych różnorodnymi oddziaływaniami. Wcześniej jeszcze wykorzystywano pojęcia takie jak konsorcja i konsorty pierwszego i drugiego rzędu. nieutrwalona próba nazywania dostrzeganych zjawisk i obiektów. Takich reliktowych i niemalże "wymarłych" pojęć w naukach ekologicznych jest więcej. pojawiają się w małych grupach naukowców i jeśli nie spopularyzują się, nie skolonizują językowego kontynentu, to znikają lub egzystują w kulturowych refugiach. 

A skoro mikrobiom występuje u człowieka to dlaczego nie u innych gatunków? Stąd mówi sie i pisze o mikrobiomie innych organizmów, w tym nawet zwierząt.

Na koniec pytanie czy porosty są lądowymi stromatolitami? Kiedyś uważane są osobne gatunki teraz jako związek dwu symbiotycznych gatunków, w systematyce umieszczane pośród grzybów, jedynie dla zaznaczenia specyfiki określane są jako grzyby zlichenizowane. Mały ekosystem, prosty i niezbyt złożony. Pierwszymi były morskie stromatolity, ekosystemy zbudowane głównie z mikroorganizmów. Dominowały w dawnym świecie. A czy porosty nie możemy uważać za takie analogiczne tylko lądowe stromatolity?

Złożoność i różnorodność świata żywego jest tak ogromna, że mimo kilku stuleciu rozwoju nauki, ciągle mamy problemy z nazwaniem tego, co nas otacza. Stad podejmowane są coraz to nowe próby. Nowe słowa są jak kamienie milowe rozwoju nauki

18.01.2023

Rozmowa z czatbotem o chrząszczach ambrozyjnych vel ambrozjańskich



Gdy pisałem tekst o chrząszczach ambrozyjnych, zaintrygowany niezwykłą nazwą, kojarząca się z mitologią grecką (Chrząszcze ambrozyjne, które spotkać możemy na spacerze do lasu), to pomyślałem sobie „a jak by o tym napisał tekst ChatGPT?Pisanie jest aktywną formą uczenia się. Gdy coś nas zaintryguje, tak jak mnie chrząszcze, które kojarzą się z ambrozja, pożywieniem greckich bogów, to sięgamy do źródeł i zaspokajamy ciekawość. Jeśli jednak musimy o tym komuś opowiedzieć lub napisać, to nasza uważność się zwiększa. Bo trzeba zdania ułożyć, powiązać jedne elementy z drugimi i wtedy okazuje się, że coś musimy jeszcze przemyśleć, doszukać. Więcej uporządkowanego wysiłku skutkuje lepszym poznaniem zagadnienia. Powstaje tekst lub ustna opowieść a my sami na tym korzystamy. Zarówno tworzenie spójnej opowieści jak i tekstu porządkuje i strukturalizuje nasze myśli. Warto więc mobilizować uczniów czy studentów do wypowiedzi ustnych i prac pisemnych. Nie tylko by sprawdzić czy zadanie wykonali lecz by stworzyć im sytuację edukacyjną, w której coś głębiej poznają. I może rozumieją. Dla mnie pisanie bloga jest formą porządkowania myśli i udoskonalona forma uczenia się. Tak samo jak pisanie publikacji czy tekstów dla różnych redakcji, udzielanie wywiadów itp.

Skusiło mnie przy okazji przetestowanie ChatGPT. Wszak rozmowa z innym człowiekiem też pomaga uporządkować swoje własne myśli. Raz, że musimy mu coś powiedzieć, i to z sensem, Dwa, że konfrontujemy się w działaniu. A w tym przypadku AI występuje w roli wygodnego sparing partnera. Zawsze ma czas, nie trzeba częstować go kawą czy ciastkiem i się nie obraża, nawet gdy się unosimy czy jesteśmy niegrzeczni. W podtekście zdradzam już dzisiejsze moje odkrycie, gdy zainspirowany przez Ewę Przybysz-Gardyzę zatrudniłem czatbota do napisania tekstu, w celach eksperymentalnych (Czy i co zmieni AI w edukacji, na przykładzie ChatGPT).

Rozmowa o chrząszczach ambrozyjnych odbyła się wcześniej, czekała na impuls by się wrażeniami podzielić. I przedstawiam je w formie wywiadu (przeprowadzony na początku stycznia 2023). AI szybko się uczy więc w innym terminie efekt może byłby inny. Zamieszczam całość wywiadu bez zmian, poprawiłem jedynie moje literówki w pytaniach oraz formatowanie kursywa nazw łacińskich, naukowych. ChatGPT poprawnie odczytywał moje pytania mimo drobnych błędów. Bez wątpienia jest sprawny językowo. Dodałem także kilka komentarzy jako wtrąceń do wywiadu.

S.Cz.:Napisz mi coś o chrząszczach ambrozyjnych

ChatGPT: Chrząszcze ambrozyjskie (lat. Hippodamia convergens) są stosunkowo małymi chrząszczami o ciemnobrązowym lub czarnym ubarwieniu. Występują głównie na terenach Ameryki Północnej, ale ich zasięg rozprzestrzenia się coraz bardziej i obecnie można je spotkać także w Europie. Chrząszcze te są szczególnie niebezpieczne dla alergików, ponieważ produkują pyłki ambrozy, które są jednym z najsilniejszych alergenów znanych człowiekowi. Kontakt z pyłkami ambrozy może prowadzić do ciężkich reakcji alergicznych, takich jak astma oskrzelowa czy nieżyt nosa.

S.Cz.: To są chrząszcze, żyjące w symbiozie z grzybami.

Ch.: Nie, chrząszcze ambrozyjskie nie żyją w symbiozie z grzybami. Są to owady z rodziny chrząszczy ryjkowcowatych, które zajmują się głównie zapylaniami roślin. Młode larwy chrząszczy ambrozyjskich żywią się głównie młodymi liśćmi roślin, natomiast dorosłe osobniki są głównie owadami nektarogłowymi i zajmują się zapylaniami. Niektóre gatunki chrząszczy ryjkowcowatych mogą współpracować z grzybami, ale chrząszcze ambrozyjskie nie należą do tej grupy.

[błędy językowe w określeniu owadów zapylających, a określenie owady nektarogłowe chyba miało oznaczać owady odżywiające się nektarem i przy okazji zapylającymi rośliny]

S.Cz.:To są na przykład korniki. Nazwa bierze się od ambrozji z mitologii greckiej.

Ch.: Nie do końca. Chrząszcze ambrozyjskie (Hippodamia convergens) nie są kornikami i nie mają z nimi nic wspólnego. Korniki to gatunki chrząszczy z rodziny kornikowatych, które są szkodnikami drzew i krzewów. Natomiast chrząszcze ambrozyjskie to owady z rodziny chrząszczy ryjkowcowatych, które zajmują się głównie zapylaniami roślin. Nazwa "ambrozyjskie" pochodzi od rośliny zwanej ambrozią, która jest głównym źródłem pokarmu dla młodych larw chrząszczy. Ambrozja jest rośliną alergiczną i produkuje pyłki, które mogą powodować ciężkie reakcje alergiczne u ludzi.

S.Cz.: Hippodamia convergens to chrząszcz z rodziny biedronkowatych.

Ch.: Nie, to nieprawda. Chrząszcze ambrozyjskie (Hippodamia convergens) należą do rodziny chrząszczy ryjkowcowatych, a nie do rodziny biedronkowatych. Biedronki to gatunki chrząszczy z rodziny biedronkowatych, które są bardzo często spotykane w ogrodach i parkach. Natomiast chrząszcze ambrozyjskie są mniej powszechne i występują głównie na terenach Ameryki Północnej, choć ich zasięg rozprzestrzenia się coraz bardziej i obecnie można je spotkać także w Europie.

[Ewidentnie kreuje treść, wprowadzając w błąd]

S.Cz.: Zmyślasz i się mylisz.

Ch.: Przepraszam, ale moje informacje są prawdziwe i zgodne z aktualnym stanem wiedzy. Jeśli masz jakieś wątpliwości co do tego, co napisałam, to mogę podać dodatkowe źródła, które potwierdzą moje słowa. Jeśli natomiast masz jakieś inne pytania dotyczące chrząszczy ambrozyjskich lub innych tematów, to chętnie na nie odpowiem.

S.Cz.: To proszę o źródła

Ch.: Oto kilka źródeł, które potwierdzają, że chrząszcze ambrozyjskie (Hippodamia convergens) należą do rodziny chrząszczy ryjkowcowatych:

"Chrząszcze ambrozyjskie zwane też chrząszczami zapylającymi ambrozię to małe, ciemnobrązowe lub czarne owady z rodziny chrząszczy ryjkowcowatych." (źródło: https://www.alergia.pl/alergeny/chrzaszcze-ambrozyjskie)

"Chrząszcze ambrozyjskie (Hippodamia convergens) to gatunek chrząszczy z rodziny chrząszczy ryjkowcowatych." (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Chrz%C4%85szcze_ambrozyjskie)

"Chrząszcze ambrozyjskie (Hippodamia convergens) należą do rodziny chrząszczy ryjkowcowatych (Coccinellidae) i są jednym z największych nektarogłowów." (źródło: https://www.researchgate.net/publication/265822591_Chrzaszcze_ambrozyjskie_Hippodamia_convergens_Coleoptera_Coccinellidae_w_Polsce)

Mam nadzieję, że te informacje pomogą Ci w rozwianiu wątpliwości. Jeśli masz jakieś inne pytania lub potrzebujesz dalszych wyjaśnień, to chętnie na nie odpowiem.

[druga z podanych pozycji nie istnieje, oczywiście istnieje podobny w tytule artykuł na angielskojęzycznej Wikipedii. Pierwszy link ostrzega, że się wchodzi na niebezpieczną stronę, a trzeci linkuje do ResearchGate – tytuł jest inny od sugerowanego przez ChatGPT i sugeruje, że tematyka jest inna, brak streszczenia i nie można podejrzeć pracy, trudno wiec w pełni zweryfikować poprawność cytatu

S.Cz.: Zmyślasz, Coccinellidae to nazwa rodziny biedronkowate.

Ch.: Przepraszam, ale to nie jest prawda. Coccinellidae to rzeczywiście nazwa rodziny chrząszczy, ale nie rodziny biedronkowatych, tylko rodziny chrząszczy ryjkowcowatych. Biedronki to gatunki chrząszczy z rodziny Coccinellidae, ale rodzina ta obejmuje także inne gatunki chrząszczy, takie jak chrząszcze ambrozyjskie (Hippodamia convergens). Poniżej przytoczę fragment z Wikipedii, który opisuje rodzinę Coccinellidae:

"Coccinellidae – rodzina chrząszczy z rzędu ryjkowców (Coleoptera), zwana też biedronkami lub biedronkowatymi. W Polsce znane są głównie jako siedmiokropki."

Mam nadzieję, że teraz już wszystko jasne. Jeśli masz jakieś inne pytania lub wątpliwości, to chętnie na nie odpowiem.

[Nie muszę chyba podkreślać, że sam sobie zaprzecza w jednej wypowiedzi? Z logiką w tym algorytmie nie jest najlepiej]

S.Cz.:To w takim razie co to jest ambrozja?

Ch.: Ambrozja to roślina z rodziny astrowatych, która występuje głównie w Ameryce Północnej. Jest ona silnym alergenem i produkuje pyłki, które mogą powodować ciężkie reakcje alergiczne u ludzi. Ambrozja jest szczególnie niebezpieczna dla osób z astmą i innymi chorobami układu oddechowego, ponieważ może powodować nasilenie objawów tych chorób. Roślina ta jest także szkodliwa dla środowiska, ponieważ jest bardzo szybko rozprzestrzeniająca się i potrafi zdominować inne rośliny, tworząc monokultury.

S.Cz.: Tu akurat napisałeś prawdę, Jest taka roślina.

Ch.: Jestem szczęśliwa, że mogłam Ci pomóc i przybliżyć informacje o ambrozji. Jeśli masz jakieś inne pytania dotyczące tej rośliny lub innych tematów, to chętnie na nie odpowiem.

S.Cz.: Czy wolisz jak do Ciebie zwracać się w rodzaju żeńskim?

Ch.: Jako asystent nie mam płci i nie mam preferencji co do rodzaju, w jakim zwracają się do mnie użytkownicy. Możesz więc do mnie zwracać się w rodzaju męskim lub żeńskim, jak wolisz. Ważne, żebyś miał/a pewność, że odpowiadam na Twoje pytania szybko i rzetelnie, bez względu na to, jak do mnie się zwracasz.

S.Cz.: A czy napiszesz mi co to jest ambrozja w znaczeniu ekologicznym? Jako rodzaj symbiozy między owadami i grzybami?

Ch.: Ambrozja w znaczeniu ekologicznym to roślina z rodziny astrowatych, która występuje głównie w Ameryce Północnej. Jest ona silnym alergenem i produkuje pyłki, które mogą powodować ciężkie reakcje alergiczne u ludzi. Roślina ta jest szkodliwa dla środowiska, ponieważ jest bardzo szybko rozprzestrzeniająca się i potrafi zdominować inne rośliny, tworząc monokultury.

Jeśli chodzi o symbiozę między owadami a grzybami, to niektóre gatunki owadów i grzybów faktycznie tworzą takie symbiotyczne relacje. Na przykład niektóre gatunki chrząszczy z rodziny chrząszczy ryjkowcowatych (w tym rodzina Coccinellidae, do której należą biedronki) współpracują z grzybami z rodzaju Aspergillus, które pomagają im w walce z pasożytami. Natomiast ambrozja nie należy do tej grupy roślin i nie ma z nią nic wspólnego. Jeśli masz jakieś inne pytania dotyczące ambrozji lub innych tematów, to chętnie na nie odpowiem.

S.Cz.: Sprawdziłem, korniki rzeczywiście należą do rodziny ryjkowcowatych.

Ch.: Przepraszam, ale to nie jest prawda. Korniki to gatunki chrząszczy z rodziny kornikowatych (Curculionidae), a nie rodziny chrząszczy ryjkowcowatych (Coccinellidae). Kornikowate to bardzo liczna rodzina chrząszczy, która obejmuje ponad 60 tysięcy gatunków na całym świecie. Korniki są szkodnikami drzew i krzewów, ponieważ larwy tych owadów żerują w korzeniach i pniach drzew, co może prowadzić do ich osłabienia lub śmierci. Natomiast chrząszcze ryjkowcowate, w tym biedronki, są owadami nektarogłowymi i zajmują się głównie zapylaniami roślin.

S.Cz.: Kornikowate to podrodzina Curculionidae czyli ryjkowcowatych.

Ch.: Przepraszam, ale to nie jest prawda. Kornikowate to nie jest podrodzina rodziny Curculionidae, ale rodzina chrząszczy o nazwie Curculionidae. Rodzina Curculionidae obejmuje ponad 60 tysięcy gatunków chrząszczy, w tym korniki, ale także inne gatunki, takie jak dziurycze, kleszczyki i kornikowce. Rodzina ta jest jedną z najliczniejszych rodzin chrząszczy na świecie i obejmuje gatunki występujące w różnych środowiskach, od lasów po pustynie. Rodzina chrząszczy ryjkowcowatych (Coccinellidae), do której należą biedronki, jest inna niż rodzina Curculionidae i obejmuje około 6 tysięcy gatunków chrząszczy.

[rozbawiło mnie to kreatywne słowotówrstwo: dziurycze, kleszczyki i kornikowce]

S.Cz.: Biedronki należą do podrzędu Cucujiformia

Ch.: Nie, biedronki nie należą do podrzędu Cucujiformia. Cucujiformia to podrząd chrząszczy, który obejmuje gatunki z różnych rodzin chrząszczy, ale nie obejmuje rodziny Coccinellidae, do której należą biedronki. Biedronki należą do podrzędu Polyphaga, który obejmuje większość gatunków chrząszczy na świecie. Podrząd Polyphaga dzieli się na kilka rzędów, w tym rząd ryjkowców (Coleoptera), do którego należą biedronki. Rodzina Coccinellidae obejmuje około 6 tysięcy gatunków chrząszczy, w tym biedronki,

[Podrząd nie może dzielić się na kilka rzędów, to w obrębie rzędu możemy wyróżnić niższe jednostki systematyczne- podrzędy]

S.Cz.: Operujesz poprawnymi nazwami ale mylą ci się jednostki systematyczne

Ch.: Przepraszam, jeśli popełniłam jakiś błąd w swoich odpowiedziach. Jako asystent staram się dokładnie i rzetelnie odpowiadać na pytania użytkowników i dostarczać im sprawdzonych i aktualnych informacji. Jeśli zauważyłeś jakiś błąd w moich odpowiedziach lub masz jakieś inne pytania dotyczące tej lub innych kwestii, to chętnie na nie odpowiem.

S.Cz.: A co wiesz o Ambrosia beetle Może w języku angielskim pójdzie ci lepiej?

Ch.: Ambrosia beetle (z angielska: "chrząszcz ambrozyjny") to gatunek chrząszcza z rodziny chrząszczy ryjkowcowatych (Coccinellidae). Gatunki z tej rodziny zazwyczaj są znane jako biedronki, ale niektóre z nich, w tym chrząszcz ambrozyjny, są szkodnikami drzew i krzewów. Chrząszcze ambrozyjne są szczególnie szkodliwe dla drzew iglastych, ponieważ larwy tych owadów żerują w młodych pędach i pniach drzew, powodując ich osłabienie lub śmierć. Chrząszcze ambrozyjne są rozpowszechnione głównie w regionach tropikalnych i subtropikalny

S.Cz.: Czyli masz kłopoty z poprawnym tłumaczeniem na język polki. Teraz poprawnie użyłeś określenia chrząszcze ambrozyjne a nie jak poprzednio ambrozyjskie.

Ch.: Przepraszam, jeśli popełniłam jakiś błąd w tłumaczeniu na język polski. Jako asystent staram się dokładnie i rzetelnie odpowiadać na pytania użytkowników i dostarczać im sprawdzonych i aktualnych informacji. Zwróciłam uwagę na Twój komentarz i poprawiłam błąd w mojej odpowiedzi. Mam nadzieję, że teraz już wszystko jest jasne i nie ma żadnych wątpliwości co do tego, co chciałam przekazać. Jeśli masz jakieś inne pytania dotyczące tej lub innych kwestii, to chętnie na nie odpowiem.

S.Cz.: Nie wiem tylko dlaczego piszesz o biedronkach czyli o Coccinellidae.

Ch.: Przepraszam, jeśli sprawiłam wrażenie, że piszę o biedronkach (gatunkach chrząszczy z rodziny Coccinellidae). W rzeczywistości odpowiadałam na pytanie dotyczące chrząszcza ambrozyjnego, który jest gatunkiem chrząszcza z rodziny Coccinellidae. Chrząszcze ambrozyjne są szkodnikami drzew i krzewów, a ich larwy żerują w młodych pędach i pniach drzew, co może prowadzić do ich osłabienia lub śmierci. Chrząszcze ambrozyjne są rozpowszechnione głównie w regionach tropikalnych i subtropikalnych. Jeśli masz jakieś inne pytania dotyczące chrząszczy ambrozyjnych lub innych tematów, to chętnie na nie odpowiem.

S.Cz.: Jednak nie potrafisz dostrzec błędu logicznego, sam sobie zaprzeczasz : "sprawiłam wrażenie, że piszę o biedronkach (gatunkach chrząszczy z rodziny Coccinellidae). W rzeczywistości odpowiadałam na pytanie dotyczące chrząszcza ambrozyjnego, który jest gatunkiem chrząszcza z rodziny Coccinellidae."

Ch.: Przepraszam, jeśli sprawiłam wrażenie, że piszę o biedronkach (gatunkach chrząszczy z rodziny Coccinellidae) i zarazem zaprzeczam temu, że odpowiadam na pytanie dotyczące chrząszcza ambrozyjnego, który również należy do tej rodziny. To był błąd i przeoczenie ze strony mojej strony. Chrząszcz ambrozyjny to faktycznie gatunek chrząszcza z rodziny Coccinellidae, a biedronki to również gatunki chrząszczy z tej rodziny. Przepraszam za tę pomyłkę i mam nadzieję, że teraz już wszystko jest jasne. Jeśli masz jakieś inne pytania dotyczące chrząszczy ambrozyjnych lub innych tematów, to chętnie na nie odpowiem.



Podsumowanie

Mój słownik w edytorze Word też nie rozpoznaje ambrozyjnych, ambrozyjne (sugeruje zmieniać na inne). Czyli to specjalistyczne słowo nie weszło jeszcze do słownika tych narzędzi. Mogę oczywiście u siebie dodać do słownika i spersonalizować. ChatGPT w trakcie dialogu przyjął poprawną formę chrząszczy ambrozyjnych zamiast ambrozjańskich. Czyli się uczy. Niemniej kolejna moja próba pokazała do czego nie nadaje się ChatGPT. Nie nadaje się do szukania odpowiedzi na pytania merytoryczne, przynajmniej z zakresu biologii. 

W tym dialogu miałem wrażenie jakbym "wyciąga za uszy" słabo przygotowanego ucznia w czasie odpowiedzi. Jakbym doszukiwał się sensu w każdej wypowiedzi i kolejnymi pytaniami naprowadzał na poprawną odpowiedź. Podobieństwo intrygujęce.

Po odpowiedziach ChatGPT poszukałem troche w sieci by znaleźć źródło jego wiedzy (i błędów). Okazuje się, że są w języku angielskim funkcjonuje termin „ambrosia beetle” „Ambrosia beetles are beetles of the weevil subfamilies Scolytinae and Platypodinae (Coleoptera, Curculionidae), which live in nutritiona symbiosis with ambrosia fungi” Czyli to kwestia tłumaczenia na język polski oraz nieporadności w systematyce. Kornikowate, (Scolytinae) a nie jak bot napisał i w tłumaczeniach można znaleźć „z podrodziny ryjkowców Scolytinae i Platypodinae (Coleoptera, Curculionidae)”. Kornikowate są podrodziną w rodzinie ryjkowcowatych. Drobne zawiłości, w których nie znaleźliśmy porozumienia. Jest oczywiście roślina o naukowej nazwie rodzajowej Ambrosia i niektóre gatunki występują w Polsce. To byliny.

A przy okazji dialogu z czatbotem znalazłem także ciekawostkę . Jeden gatunek chrząszcza ambrozyjnego Austroplatypus incompertus, wykazuje eusocjalność, jeden z nielicznych organizmów poza Hymenoptera i Isoptera. Czyli nie tylko błonkówki i nie tylko termity są owadami społecznymi.

Refleksja jest taka, że jak w każdym dialogu można się czegoś nauczyć, w swoje głowie coś uporządkować, uzupełnić. Zaskakujące jest to, że dialogowałem z botem AI, sprawdzając w źródłach internetowych. Jego odpowiedzi prowokowały nie do sprawdzania i weryfikowania poszczególnych informacji. Jakby nie było jakaś sytuacja edukacyjna. I motywacja do szukania. 

21.07.2022

Jak rozprzestrzeniają się rośliny czyli nic w przyrodzie nie jest proste

Bioróżnorodność w mieście. Czy świadome rozprzestrzenianie "chwastów" w miastach
jest nowym sposobem rozprzestrzeniania się roślin? Nowym rodzajem antropochorii?


To będzie opowieść biologiczna ale z głębszym podtekstem filozoficznym, dotyczącym nauki i stosowanych terminów w języku nauki. Możesz przeczytać dwuwarstwowo. Jedną warstwę, albo drugą, tę głębszą i mniej widoczną. Albo obie na raz.

Kto stoi w miejscu ten się cofa, kto się nie rozprzestrzenia, ten ginie. Tak można sparafrazować myśl z książki Alicja w Krainie Czarów w odniesieniu do pytania jak rozprzestrzeniają się rośliny (lub organizmy żywe w ogólności). W niniejszym tekście skupimy* się na roślinach, które uważamy za organizmy osiadłe, nieruchome, więc jak mogłyby się rozprzestrzeniać?

Najprościej przez wzrost na wielkość. Zwykły rozrost organizmu. Ale nie da się rosnąć nieustannie bo zmieniają się warunki fizyczne. Rosnąca komórka zwiększa swoją długość liniowo, powierzchnia rośnie już do kwadratu a objętość do sześcianu. Zmienia się zatem stosunek powierzchni do objętości, co stwarza nowe problemy z wymianą substancji przez błonę komórkową. Albo więc nastąpi reorganizacja struktury i pojawią się nowe „organy” albo komórka podzieli się dna dwie potomne. Te z kolei mogą się od siebie oddalić (samodzielnie lub przez czynniki zewnętrzne, np. ruch wody) lub pozostać w kontakcie, tworząc agregacje, cenobia i kolonie a w ewolucyjnym sensie organizm wielokomórkowy.

Podobnie przez rozrost rozprzestrzeniają się wielokomórkowe rośliny. Nie tylko zwiększają swoją wielkość w szerz i w górę, ale poprzez rozłogi, kłącza itp. powolnie opanowują teren. Czy jest to jeden osobnik czy kolonia? Botanicy stworzyli termin polikormon. Poszczególne pędy mogą się usamodzielnić lub pozostawać w związku z innymi pędami (rametami). Największy znany obecnie polikormon ma nawę Pando. Pando to las genetycznie identycznych drzew topoli osikowej (Populus tremuloides). Pando jest uznawany za jeden z najstarszych organizmów obecnie żyjących na naszej planecie (szacuje się, że liczy 80 000 lat, więcej niż życie poszczególnych drzew-kormonów). Podobnie my, jako organizm wielokomórkowy, wiek liczymy dla organizmu a nie poszczególnych naszych komórek. Te ostatnie mogą żyć krótko i nieustannie się wymieniać.

Pando składa się z około 47 tysięcy pojedynczych drzew o takim samym materiale genetycznym, lecz połączonych z innymi poprzez skomplikowany system korzeniowy. W sumie Pando waży ok. 6 tys. ton, co czyni go największym pojedynczym organizmem na Ziemi. Zajmuje powierzchnię ponad 40 hektarów. Obszarem przewyższa go tylko pewna opieńka (grzyb) o bardzo rozległej grzybni - blisko 9 km2. Grzybnia tej opieńki pasożytuje (lub wchodzi w ścisłą relację z wieloma drzewami). Ten osobnik (?) a na pewno organizm, znaleziony w USA w Górach Błękitnych w stanie Oregon, rozrasta się od 2 400 lat. Grzyb nie jest rośliną ale jak roślina prowadzi osiadły tryb życia. Grzyby mają podobne do roślin problemy do rozwiązania w związku z rozprzestrzenianiem się.
Polikormon, rozrastający i dzielący się na samodzielne jednostki (wg. Krystyna Falińska, Osobnik, populacja, fitocenoza. PWN, Warszawa 1980)

Ale wróćmy do pojęcia polikormon, funkcjonującego na gruncie botaniki. „Polikormon– struktura roślinna składająca się z wielu potencjalnych osobników strukturalnych (ramet), które są połączone żywymi stolonami (rozłogami lub kłączami).” Biologia wymyka się tradycyjnym terminom. Bo czymże jest polikormon? Klonem organizmów, organizmem, kolonią? Może populacją? Próżno szukać sztywnych granic między osobnikiem, organizmem, populacją i ekosystemem. Pojęcie polikormonu dobrze oddaje istotę sprawy. Czy jest osobnikiem genetycznym? A jak odnieść to do bakterii i jednokomórkowych eukariontów, rozmnażających się przez podział? Też są przecież klonami. Podobnie jak zwierzęta rozmnażające się (choć lepiej nazywać ten proces pomnażaniem w ujęciu profesora Bohra) przez partenogenezę? Czy inwazyjny rak marmurkowy, rozmnażający się u nas przez partenogenezę to populacja czy swoisty „polikormon”? 

Każdy moduł polikormonu może żyć samodzielnie, jeśli zostanie przerwana łączność z resztą „organizmu”. A czyż rośliny za pomocą korzeni i grzybów nie tworzą mniej lub bardziej zintegrowanej sieci? Zatem polikormon to osobnik, kolonia czy sieć wielu osobników? A może populacja lub część populacji? W biologii jest jeszcze wiele do uporządkowania. Zgromadziliśmy już wiele obserwacji, faktów, które ciągle czekają na pełne uporządkowanie i syntetyczne opisanie wzorców ogólnych. Nauka rozwija się nie tylko przez gromadzenie faktów lecz także przez tworzenie teorii i systemu powiązanych pojęć. Zatem obserwacja i rozmyślanie z poszukiwaniem jak najprostszego i uniwersalnego wzorca. Każdy może się włączyć ze swoimi pomysłami i przemyśleniami.

Polikormon (wg. Krystyna Falińska, Ekologia roślin. Wyd. Naukowe PWN, Warszaw 1996)


Są jeszcze inne terminy, powstałe w biologii, dla opisywanie wspólnotowej złożoności i skutków wzrostu czy pomnażania. Nas przykład cenobium czyli zbiór spokrewnionych komórek, powstałych z jednej komórki macierzystej, połączonych żelową substancją lub otoczonych wspólną ścianą (ścianą komórki macierzystej). Cenobium może być w kształcie nici (niektóre glony). Termin stosowany w fykologii, czyli w odniesieniu do glonów. Sam termin "glony" ma obecnie znaczenie ekologiczne a nie systematyczne, bo to zarówno zróżnicowane eukarionty jak i prokarionty (sinice). Zmiany systematyczne wyniknęły z dostrzeżonych różnic biologicznych. Następstwem zmian systematycznych są mniejsze lub większe rewolucje terminologiczne. A utrudnieniem jest fakt, że równocześnie w użyciu są nowsze i starsze terminy. Kiedyś za rośliny uważano także grzyby, eukariotyczne glony jak i bakterie. Zamiana terminu flora bakteryjna na mikrobiota jelitowa zajmuje już kilka dziesięcioleci. I jeszcze się nie zakończyła.

Jest jeszcze termin agregat, czyli skupienie komórek, które początkowo funkcjonowały osobno, po czym łączą się tracąc częściowo samodzielność, np. przez odrzucenie wici. Agregaty spotykamy u niektórych glonów. 

I w końcu termin kolonia. Kolonia glonów, w której komórki tworzą funkcjonalną całość tak, że śmierć pojedynczej komórki narusza funkcjonowanie całej kolonii. Zauważa się więc kolejny, ewolucyjny krok w kierunku organizmu wielokomórkowego. Analogiczne procesy zaobserwować możemy w świecie zwierząt.

Wróćmy do rozprzestrzeniania się roślin. Poza zwykłym wzrostem, rośliny (choć nie tylko one) mogą rozprzestrzeniać się „skokami”, bez zachowania ciągłości organizmu. A więc przez różnego rodzaju samodzielne propagule: przez wyspecjalizowane zarodniki i nasiona lub inne specjalne struktury takiej jak urwistki. Niczym wiriony wirusów (czytaj więcej na ten temat). A więc sposób powstały już na bardzo wczesnych etapach życia. Ten "skokowy” sposób wiąże się z przystosowaniami do czasowo niekorzystnych cech środowiska. Służy zarówno jako przetrwanie (przeczekanie) w jednym miejscu jak i do podróżowania (dyspersja).

Rośliny się w zasadzie nie poruszą (choć są wyjątki). A jeśli tak, to jakie siły przyrody rośliny wykorzystują do rozprzestrzeniania się? Te, które są dostępne na Ziemi a się poruszają: ruchy atmosfery, ruchy wody, ruchy innych organizmów, w tym człowieka. Swoiste podwieszanie się jako pasażer na gapę. Oraz przez samodzielne ruchy. Ewolucja przystosowań jest olbrzymia. Bo kto stoi w miejscu, ten się cofa. Przy ciągle zmieniającym się środowisku (niejako uciekającym) trzeba się rozprzestrzeniać by przetrwać.

W nauce stosuje się różnorodne terminy opisujące zjawiska, w tym rozprzestrzeniania się. Jedno słowo zamiast długich wyjaśnień (problemem bywa to, że ten sam termin czasem bywa inaczej rozumiany przez różnych autorów). Precyzja i jednocześnie oszczędność. Taka jest funkcja języka. W odniesieniu do rozprzestrzenia się roślin stosuje się różnorodne, zachodzące na siebie klasyfikacje i terminy naukowe z końcówką -choria dla procesu i -chory dla roślin, np. anemochoria i anemochory. Terminologia nie musi być spójna (by była użyteczna), bo pojęcia tworzone są dla określonych potrzeb i w różnym czasie.

Ze względu na sposób rozsiewania wyróżnia się: różne słowa zwięźle opisujące zjawiska. Zacznijmy od autochorii i allochorii czyli samosiewności i cudzosiewności (jedno z kryteriów klasyfikacji).

Autochoria (samosiewność) występuje wtedy, gdy rośliny rozprzestrzeniają nasiona lub zarodniki samoczynnie (np. przez odrzut tak jak np. niecierpek). W samosiewności możemy wyróżnić blastochorię, ballochorię i herpochorię. Ale czy barochoria zaliczana powinna być do samosiewności czy allochorii? Bo przecież można uznać, że wykorzystuje zewnętrzną (w stosunku do rośliny) grawitację. To przykład jeden z wielu, gdy różne systemy (kryteria) klasyfikacji próbuje się scalić w jeden. Klasyfikacja względem klas abstrakcji nie musi się w pełni pokrywać z klasami dyskrecji. Stąd biorą się liczne spory różnych ortodoksyjnych „nauczycieli-sędziów”, narzucających jeden sposób interpretowania biologicznej rzeczywistości. Czysto formalny i literalnie trzymający się wybranych podręczników. Ale koniec dygresji, wracamy do rozprzestrzeniania się roślin.

Blastochoria polega na wzroście pędów, leżących na ziemi, które wydłużając się, przenoszą (przesuwają) kwiaty, owoce i nasiona. W jakimś stopniu jest to połączenie rozmnażania wegetatywnego przez wzrost i rozrost polikormonów z rozmnażaniem płciowym i tworzeniem nasion. Znowu zachodzące na siebie różne systemy porządkowania obserwowanych zjawisk. W blastochorii diaspory przenoszone są samodzielnie przez roślinę przez rozrastający się pęd. Ale jeśli jest to kwiat niezapłodniony, trudno uznać, że przemieszczana jest diaspora. W efekcie nasiono znajdzie się w pewnej odległości od rośliny macierzystej. Ale czy w odległości od bądź co bądź polikormonu? Czy takie nasiono zawędruje dalej niż dotrze część polikormonu? Jak widzicie dla dociekliwego umysłu nic nie jest proste i jednoznaczne. Wkuwanie definicji nie zastąpi krytycznego myślenia.

Blastochoria występuje np. u truskawki. Rdest ptasi przenosi w blastochoryczny sposób nasiona do 2 m od rośliny macierzystej. Niektórzy blastochorię widzą w podziemnym rozroście kłączy u trzciny. Ale tu nie ma przesuwania kwiatów czy nasion, pojawiających się na pędzie. To raczej typowy rozrost polikormonu,

Ballochoria to sposób rozsiewania nasion lub zarodników za pomocą mechanizmów eksplozyjnych (balistycznych). Rośliny wykształciły wiele różnych mechanizmów, np. naprężeń różnych struktur, które przy dotyku powodują odrzut nasion. Tak jest np. u niecierpka, gdzie potrącona dojrzała torebka pęka, wyrzucając nasiona na odległość 3-6 m. Z kolei nasiona szczawika zajęczego wyrzucane są z rozsadzanej ciśnieniem torebki i dolecieć mogą na odległość 2-3 m od tej malutkiej rośliny.

Jeszcze inny mechanizm obserwujemy u tryskawca (sama nazwa już wiele mówi). W owocach tryskawca miękisz jest silnie uwodniony i odznacza się dużym turgorem. Gdy owoc upada na ziemię, w miejscu, gdzie przytwierdzona była szypułka (najsłabsze ogniwo, najcieńsza skórka), pod ciśnieniem wydostaje się płyn z nasionami. W ten sposób nasiona mogą być rozprzestrzeniane do 13 metrów. Ballochorię obserwujemy także u niektórych paprotników w rozsiewaniu zarodników. A także u grzybów. Zarodniki takich grzybów nazywana są nawet blastosporami. Grzyby z rzędu owadomorkowców wyrzucają lepkie zarodniki, które trafiając w owada przyklejają się do niego i dokonują infekcji. Tu jest oczywiście połączenie z zoochorią, bo owad się porusza i przenosi wraz ze sobą grzyba owadomorka w jeszcze inne miejsce. Dużo dalej niż grzyb potrafi „strzelić” swoimi zarodnikami. Tak, rzeczywistość biologiczna jest złożona i wielowymiarowa.

Herpochoria to rozprzestrzenianie się diaspor na skutek wykonywania ruchów pełzających. Jak część rośliny, np. nasiono, może pełzać? Ano może, gdyż niektóre nasiona wyposażone są różne włoski lub podłużne struktury, wykonujące ruchy pod wpływem zmian wilgotności (zmiana kształtu tych struktur) i w ten sposób przesuwające diasporę po podłożu. Wolno ale jednak przesuwa się samoczynnie. Herpochorię wykazuje np. jęczmień i szczotlicha. Diaspory niektórych roślin (np. iglicy i ostnicy) mają zgięte ości, skręcone śrubowato pod zgięciem. Pod wpływem zmian wilgotności te fragmenty wykonują ruchy higroskopijne, skręcając się i rozkręcając (a więc naprzemiennie skracając się i wydłużając się). I tak przesuwają się po podłożu lub wkręcają część nasiona w podłoże. Dwa w jednym – wędrowanie i zagłębianie się w glebie by się zakotwiczyć i ułatwić kiełkowanie a potem wzrost.

Pora na problematyczną barochorię (problematyczną, bo czy zaliczyć ją to autochorii czy allochorii?). Barochoria występuje wtedy, gdy rośliny rozprzestrzeniają się tylko pod wpływem grawitacji. Nasiona nie mają wyraźnych, innych przystosowań. Po prostu spadają z rośliny macierzystej. Spadająca diaspora może się odbić i potoczyć dalej, może zadziałać także wiatr i nieco dalej przenieść. A zatem działa grawitacja, odbicia, ruchy atmosfery i czasem także ruchy wody (np. w czasie ulewnego deszczu). Nic w przyrodzie nie jest proste i jednowymiarowe.

Druga klasa mechanizmów w rozprzestrzenianiu się diaspor u roślin (choć nie tylko u nich) to allochoria czyli obcosiewność. Występuje wtedy, gdy w rozsiewaniu roślina wykorzystuje czynniki zewnętrzne takie jak wiatr, woda, zwierzęta czy człowiek.

Anemochoria  (wiatrosiewność) to rozsiewanie nasion czy zarodników przez wiatr (ruchy atmosfery). Wiatr jest prawie zawsze dostępny dla roślin czy grzybów lądowych. Anemochoria jest chyba najbardziej pierwotnym sposobem rozsiewania diaspor u organizmów lądowych (jeśli nie liczyć archaicznej hydrochorii). Jest bardzo rozpowszechnionym sposobem, szczególnie wśród roślin i grzybów rosnących w górach, na stepach, pustyniach, na sawannie i na wyspach. Czyli tam, gdzie nie ma za wiele mobilnych i użytecznych zwierząt. Umożliwia rozprzestrzenianie się grzybów i roślin na duże odległości, nawet na setki kilometrów. Mała dygresja: anemochoria nie dotyczy wiatropylności, bo ta ostatnia wiąże się z zapłodnieniem i przenoszeniem pyłku przez wiatr a nie nasion czy zarodników. 

Rośliny wiatrosiewne wytwarzają przeważnie bardzo wiele nasion, ale małych a więc lekkich (np. storczyki). Małe rozmiary i lekkość umożliwiają przenoszenie przez wiatr. Dodatkowo mogą wytwarzać specjalne struktury, ułatwiające unoszenie się w powietrzu niczym balony i spadochrony. Nasiona lub owoce z nasionami lub zarodniki mają specjalne aparaty lotne, umożliwiające długie utrzymywanie się w powietrzu, takie jak puch (np. u mniszka, ostu, podbiału) lub skrzydełka (np. u lipy, sosny, klonu). Niektóre rośliny posiadają specjalne mechanizmy, takie jak kołysanie pędów z nasionami, wprawiane w ruch przez wiatr, które ułatwiają wydostanie się nasion podczas wietrznej pogody. Żeby roślina uwolniła nasiona (lub zarodniki) w najbardziej odpowiednim momencie. A więc wtedy, gdy wieje wiatr. Jeszcze inne rośliny całe wędrują, odrywają się od podłoża i są toczone przez wiatr, wraz z nasionami. Przykładem może być mikołajek polny czy pustynne lub stepowe biegacze.

Hydrochoria to mechanizm roznoszenia zarodników i nasion przez wodę. Ułatwiają niewielkie rozmiary lub specjalne przystosowania, ułatwiające długie utrzymywanie się na powierzchni wody (np. kotewka orzech wodny). Przykładem mogą być palmy kokosowe, których nasiona mogą przepłynąć setki i tysiące kilomentrów z jednej wyspy na drugą.

Zjawiska fizyczne (wiatr, woda) mają swoje ograniczenia. Nic dziwnego, że w toku ewolucji pojawiły się mechanizmy, pozwalające na wykorzystywanie zwierząt w rozprzestrzenianiu się roślin (ale i grzybów także). W zależności od przystosowań można doprecyzować zoochorię jako ornitochoria (roznoszenie przez ptaki), chiropterochoria (roznoszenie przez nietoperze), entomochoria (roznoszenie przez owady, myrmekochoria (roznoszenie przez mrówki) i w zasadzie także antropochoria. Bo przecież człowiek to także zwierzę. Poza rozróżnieniem systematycznym (ornitochoria, myrmekochoria) możemy wyróżnić także egzochorię (egzozoochorię) i endozoochorię.

Egzochoria (egzozoochoria) występuje u roślin, które wytwarzają rośliny o nasionach czepnych lub lepkich, przenoszonych na powierzchni ciała zwierząt. Także przez człowieka. Bo przyczepiające się do ludzkich ubrań nasiona różnych roślin (np. łopianowe rzepy), pierwotnie przystosowane były do przyczepiania się do sierści ssaków. Należałoby więc wyróżnić teriochorię lub mamochorię (jeśli rozumiesz zasadę, to w razie potrzeby możesz sam utworzyć potrzebny termin).

Endozoochoria występuje u roślin, których nasiona połykane są przez zwierzęta i są przenoszone w przewodzie pokarmowym. O ile nie zostaną strawione. Nie trudno wyobrazić sobie selekcję naturalną, która doprowadziła do powstania różnych mechanizmów przetrwania w przewodzie pokarmowym różnych zwierząt. Co więcej, rośliny wytworzyły różnego rodzaju owoce, zachęcające do zjadania. Słodki owoc to danina lub opłata za transport. Zwierzę ma zjeść miękki i smaczny owoc lecz twarde i osłonięte nasiono (lub zarodnik) ma przetrwać. I zniechęcać do rozgryzania, bo znajdują się w nim gorzkie i trujące substancje. W ten sposób powstają np. ekskluzywne i drogie nasiona kawy. Owoce takich roślin są kolorowe – by były zauważone a w odpowiednim momencie (gdy są dojrzałe i gotowe na podróż a nie są jeszcze „zielone"). Ewolucja jest bezładna. Czy znacie nasiona miłorzębów? Brzydko pachną. Być może nie ma już zwierząt na Ziemi, do których zjadania powstały takie cuchnące owoce. Dlatego botanicy-ogrodnicy nie sadzą w bliskim sąsiedzkie osobników żeńskich i męskich miłorzębu. Nie chcą by powstawały owoce-nasiona brzydko pachnące. Człowiekowi pachną niemiło ale na pewno były zwierzęta, dla których był to zapach przyjemny i wabiący. Kuszący do połykania.

Myrmekochoria występuje u roślin, które wytwarzają nasiona, zaopatrzone w jadalne dla mrówek elajosomy. Mrówki zbierają takie przydatne pożywienie i zanoszą do swoich spiżarni. Zjadają elajosomy a bezużyteczne nasiona glistnika są porzucane. I to w pewnej odległości od rośliny macierzystej.

Czy antopochoria jest jedynie podklasą zoochorii? I to zarówno egzo- jak i endozoochorii? A może występuje zupełnie nowa klasa zjawisk i specyficznych przystosowań? Antropochoria oznacza rozprzestrzenianie nasion i zarodników roślin przez człowieka. W przypadku zoochorii rozprzestrzenianie roślinnych diaspor nie jest świadome, Czy to przez przyczepianie się rzepów nie tylko do psiego ogona lecz i do ludzkiego ubrania, czy to przez zjadanie owoców i przenoszenie nasion w ludzkim przewodzie pokarmowym. Tak było przez miliony lat ewolucji naszych małpich i owocożernych przodków. Od niedawna, z przyczyn sanitarnych, ludzie wypróżniają się w izolowanych od środowiska przyrodniczego ustępach i szaletach. Przerwane zostały szlaki roślinnego, zoochorycznego rozprzestrzeniania zarodników i nasion. Ale pojawiło się coś zupełnie nowego – świadome rozsiewanie nasion i zarodników. To w zasadzie cała historia rolnictwa, ogrodnictwa i proces udomowienia roślin. A nawet grzybów. Dla wyróżnienia tego świadomego rozprzestrzenia nasion utworzono nowy termin – etolochoria. Ewolucyjne pojawienie się związków protekcjonistyczny a nawet symbiotycznych. Udomawianie mocno zmienia nie tylko rośliny (proszę porównać na przykład kukurydzę z jej dzikimi przodkami, banany, zboża, marchew itp.) ale i człowieka. Z jednej strony jest to uzależnienie się od diety roślinnej, z drugiej pojawianie się specyficznych chorób, związanych z taką dietą. W toku nieustającej koewolucji następuje dostosowanie morfologiczne, fizjologiczne i behawioralne obu partnerów. Tak jak niegdysiejsze powstanie kwiatów owadopylnych i owadów zapylających czy owoców i owocożernych zwierząt. Etolochorię można traktować jako ewolucyjne powstawanie silniejszego związku między gatunkami typu protekcjonistycznego – obaj partnerzy odnoszą korzyść – roślina z rozprzestrzeniania, człowiek z użytkowania wybranych roślin (nawet tylko w sensie estetycznym). Prekursor symbiozy.

Etolochoria może mieć szersze znaczenie. Umownie możemy jeszcze wyróżnić wyedukowaną antropochorię, w tym swoistą ochronę przyrody poza obszarami chronionymi (parki narodowe, parki krajobrazowe, rezerwaty itd.). Świadome dbanie o bioróżnorodność w postaci kwietnych łąk w mieście itp. Zyski człowieka nie wynikają tylko z konsumpcji roślin ale utrzymywania szerokich związków ekosystemowych, bardzo korzystnych w dalszej perspektywie i zapobiegających ewentualnym katastrofom ekologicznym. Dla tego rodzaju rozsiewania nasion nie ma jeszcze specjalnego terminu. 

Termin speirochoria odnosi się do nieświadomego rozprzestrzeniania nasion tak zwanych chwastów. Wróćmy jeszcze do antropochorii i rolnictwa. Część roślin przystosowała się do podróży na gapę. Są to tak zwane chwasty, czasem nie tylko niejadalne lecz nawet trujące (np. kąkol). Przystosowały się do życia w agrocenozach i dostosowały swój cykl życiowy a nawet wielkość nasion, do cyklu uprawy zbóż (lub innych roślin uprawnych). Zmiana sposobu uprawy i zmiana maszyn zagraża tym gatunkom. Na przykład kiedyś ścinano zboże i zostawiano na jakiś czas w snopkach na polu. Teraz kombajny od razu młócą i zabierają ziarno do magazynów. Niektóre przystosowania chwastów okazały się nieprzydatne. Pomijając antropogeniczne stosowanie środków ochrony przez chwastami.

Nieświadome rozprzestrzenianie diaspor roślinnych i grzybowy to nie tylko speirochoria, obecna w agrocenozach lecz także roznoszenie nasion, wraz z gospodarczym rozwożeniem towarów. Agochoria (lub chyba poprawniej byłoby agorochoria) czyli rozprzestrzenianie diaspor z rozmaitymi towarami, paszami, produktami spożywczymi, ziemią ogrodową i innymi produktami, sprzedawanymi w sklepach i galeriach handlowych różnego rodzaju.

A jak nazwać nieświadome rozprzestrzenianie nasion i zarodników w trakcie podroży samochodami, pociągiem, samolotem czy statkiem? Nie jest to typowa egzozoochoria.

Obserwujemy spadek różnorodności biologicznej w wielu ekosystemach. Miasta (urbicenozy) mogą być miejscem "uprawy" różnorodności biologicznej i miejscem ochrony przyrody. Na przykład na miejskim trawniku. Wiele razy już pisałem o owadach zapylających, budowie hoteli dla pszczół itd. Czasami przywożę różne nasiona dziko rosnących roślin i próbuję rozsiewać w mieście. Przygotowałem rabaty kwiatowe (by miejscy kosiarze nie wykosili roślin do gołej ziemi), ale oprócz sadzonek z kwiaciarni staram się "uprawiać" dziko rosnące gatunki. Niech będą pociechą dla oka, okazją do edukacji przyrodniczej oraz bazą pokarmową dla owadów zapylających. Część wysiewam w skrzynkach balkonowych. Bo dzikie jest piękne. Nie jest to etolochoria w ścisłym rozumieniu. Jest coraz powszechniejszym procesem. Przydałoby się go jakoś nazwać specjalnym terminem. By w dyskusji używać jednego słowa zamiast długiego, objaśniającego opisu o co tym razem chodzi.

"Jak rozprzestrzeniają się rośliny czyli nic w przyrodzie nie jest proste" jest przyczynkiem do tego, że wiedza nie jest dla idiotów, wymaga oczytania i wysiłku. Nie jest idiotą ten, kto chce wiedzieć więcej. Niezależnie od aktualnego stanu swojej wiedzy. Czytanie wymaga wysiłku i sprawdzania niezrozumiałych terminów, nieznanych a zbyt skrótowo opisanych zjawisk. 


* "skupimy się" - to nie jest wyraz pluralis maiestatis lecz zachęta do aktywnego czytania i wspólnego rozważania, łącznie z dyskusja w komentarzach


25.08.2021

Zjeść, zasiać czy wyrzucić na śmieci?

Przy osiedlowym śmietniku. Gałązki tui
(pozostałość po przycinaniu krzewów),
leżące mirabelki, rosnące rośliny:
babka szerokolistna, mniszek i inne
oraz owocnik grzyba - czernidlaka kołpakowatego.
No i niezidentyfikowane śmieci w worku, 
(zapewne biomasa). Efekt naszej wiedzy
i niewiedzy, czyli tego jak 
rozumiemy procesy zachodzące w 
otaczającym nas świecie.
Masz przed sobą owoce, zjadasz ze smakiem ale przecież nie wszystko. Pozostają jakieś obrane skórki oraz nasiona. Jedne są twarde, inne nieco gorzkie. I tu rodzi się dylemat: zjeść, zasiać czy wyrzucić. Prosta niby decyzja ale wymaga sporej wiedzy. I jest testem czy rozumiesz otaczający nas świat oraz zachodzące w nim procesy. Sprawdź się w tym teście.

Zjeść. Na przykład pestki od jabłek, arbuza, winogron. Da się rozgryźć. Ale czy to zdrowo? Niektóre pestki zawierają kwas pruski (czy wiesz które?). To sposób obrony nasion przed zjedzeniem (zaszkodzić zjadającemu i zniechęcić do dalszego zjadania). Zawartość kwasu pruskiego w pestkach jabłek jest niewielka. Bo to ilość czyni lekarstwem lub trucizną. Śmiało możesz zjeść. Chyba, że zaczniesz zbierać pestki z jabłek i gruszek a potem hurtowo zjesz większą ilość. Wtedy może zaszkodzić. Bez wiedzy i rozumienia świata ani rusz. Sama informacja, wyczytana gdzieś w gazecie lub portalu o tym, że w tych pestkach jest kwas pruski, nie wystarczy by sensownie podejmować decyzje. Potrzebne jest rozumienie docierających informacji.

Pestki z wiśni, śliwek, czereśni, moreli, brzoskwiń dodatkowo zabezpieczone są twardą łupiną. Nie da się w większości ich rozgryźć. Pojedyncze można zjadać (przy sporym wysiłku dobrania się do środka) ale w większej ilości zaszkodzą. Nawet jak wrzucimy owoce do słoja by zrobić nalewkę. Lepiej, żeby nie miały pestek bo wtedy po takiej nalewce, długo stojącej w nastawie owoców z pestkami, głowa dodatkowo mocno zaboli. To jeszcze jeden przykład, że braki we własnej wiedzy i rozumieniu otaczającego nas świata (zachodzących procesów) mogą kończy się dla nas tragicznie. 

A może rękodzieło i sztuka (jeszcze jedna opcja, nieuwzględniona w tytule)? Może z pestek i nasion zrobić jakieś ozdoby? Nasi przodkowie od wieków w takim rękodziele przygotowywali przeróżne ozdoby. Zatem zebrane nasiona czy pestki może warto wykorzystać do zrobienia unikalnej biżuterii czy innych, wyklejkowych prac plastycznych? Z pewnością warto. Wysiłek artystyczny i fizyczny. A przy okazji mała sekwestracja węgla, przyjazna na klimatu. Co to jest sekwestracja węgla i zmiany klimatu? To już osobna opowieść...

Zasiać. Można na różne sposoby, np. po prostu wyrzucić gdzieś na ziemię, w lesie, na łące, nad jeziorem, tam gdzie akurat jesteśmy i zjedliśmy owoce. Zwracalibyśmy w ten sposób przyrodzie jej cząstkę. Biomasa wraca do ekosystemu, nasiona mogą być zjedzone przez inne zwierzęta małe i duże lub staną się pokarmem dla grzybów. Ale jest też i zagrożenie, bo w ten sposób możemy do lokalnej przyrody wprowadzać gatunki obce i inwazyjne. Drzewa owocowe jak najbardziej powinny znaleźć się w krajobrazie kulturowym, na wsi i w mieście. Wzdłuż dróg, rowów, na miedzach itp. Wzbogacą lokalną różnorodność. Ale nie w rezerwatach dzikiej przyrody.

A czy nie zaszkodzą lokalnym odmianom i przez hybrydyzację nie będą zagrażały lokalnej bioróżnorodności? W sklepach mamy odmiany przemysłowe, z wielkich sadów produkcyjnych. Dobierane są wg konkretnych cech. Mają małe szanse na zaaklimatyzowanie się w wiejskim czy miejskim krajobrazie. Oczywiście rozsądniej byłoby wprowadzać do krajobrazu dawne, stare i ekstensywne odmiany grusz, jabłoni, wiśni, śliw czy czereśni. A więc odmian, charakteryzujących się relatywnie dużą wielkością drzew i długim okresem życia. Czy w sklepie kupisz jabłka papierówki? Raczej nie, bo to delikatne owoce i do spożycia na miejscu. Bardzo źle znoszą przechowywanie i transport. Smak papierówek poznasz jedynie na miejscu. Nie w supermarkecie lecz na wakacjach w gospodarstwie agroturystycznym. Albo na wakacjach u babci lub wujka.

Preferencje handlowe się zmieniły. Pojawiły się zupełnie nowe odmiany roślin owocowych, stare ulegają zapomnieniu i systematycznie zanikają. Szkoda tej różnorodności i unikalnych zasobów genowych. Dla ich ocalenia tworzy się różnego rodzaju "banki genów" czyli sady, w których gromadzi się po 2-3 egzemplarze zanikających odmian i w ten sposób zachowuje dla potomnych. Wcześniej jednak trzeba wyszukać je i przewieźć szczepki lub nasiona. Potrzebna lokalna i regionalna inwentaryzacja. Ale i my do tego procesu możemy się przyczynić, przez sadzenie starych odmian w mieście lub na wsi, na miedzach, rowach, na obrzeżach. Potrafisz rozpoznać stare odmiany jabłoni, grusz, wiśni?

Jeśli więc w czasie wędrówki zerwałeś z polnego drzewa owocowego jabłko, gruszkę, śliwkę, to nasiona koniecznie pozostaw w tym środowisku lub wysiej gdzieś dalej, w podobnym krajobrazie. Może wzejdą i unikną kos namiętnych wykaszaczy wszystkiego.

Rośliny produkują nadmiar nasion i tylko niewielki procent z nich ma szansę wykiełkować a jeszcze mniej dorosnąć do reprodukcyjnej dojrzałości. Ekologiczni oportuniści wytwarzają ogromne ilości nasion ale z małą ilością substancji zapasowych. Specjaliści ekologiczni wytwarzają dużo mniej nasion lecz zawierają one dużo substancji zapasowych (łatwiej im wykiełkować w cieniu innych drzew). To duże nasiona (kasztany, żołędzie itd.). Jeśli będziesz rozrzucał nasiona to niewielkie są szanse, że coś z nich wyrośnie. Zasadź w domu, wyhoduj z siewki małe drzewko i dopiero takiego "podrostka" zasadź w odpowiednim terenie. Może przybędzie przydrożnych alei czy szpalerów na miedzach. Albo będzie więcej drzew owocowych w miastach. Dla ludzi i dla zwierząt. 

A jak już wykonasz ten pierwszy krok z drzewami i roślinami owocowymi (bo w mieście można sadzić np. dynie), to może rozochocisz się i zaczniesz rozsiewać nasiona drzew dzikorosnących, takich jak głogi, jarzębiny, śliwy tarniny. A potem nasiona roślin zielnych by wzbogacać w bioróżnorodność miejskie trawniki i łąki kwietne. Można produkować "bomby kwietne", "bomby nasienne". 

Wyrzucić na śmietnik. Ale wrzucić do pojemnika z resztkami organicznymi czy do śmieci zmieszanych? Czy nasiona nadają się na kompost? Test na naszą wiedzę o recyklingu i właściwym segregowaniu odpadów z naszego domu. Kto by się tym przejmował? Tak, głupiec niczym się nie przejmuje i nie bierze odpowiedzialności za swoje działania. Tych zostawmy. Dalsza część tekstu nie jest dla głupców. 

Jeśli trafi do odpadów zmieszanych to powiększać będzie wysypiska śmieci i podnosić koszty utylizacji odpadów komunalnych. Odzwierciedleniem tego będą coraz wyższe opłaty. Zatem przeznaczyć do pojemnika z bioodpadami (a te mogą być różne, jedne na kompost inne do innego wykorzystania biomasy, np. energetycznego). A może od razu do  środowiska? Niech zjedzą inne zwierzęta a być może coś wyrośnie, Do środowiska? Tak, ale dużo zależy od gatunku rośliny, by nie wprowadzać gatunków obcych i inwazyjnych. A jeszcze ważniejsze pytanie - gdzie? W krajobrazie kulturowym jak najbardziej ale z refleksją w przypadku parków narodowych i rezerwatów przyrody. Tam użytkowe rośliny takie jak jabłonie, wiśnie, dynie nie są mile widziane. 

Po co roślinom owoce? To pytanie zostawiłem na koniec. Części generatywne roślin, bogate w azot i inne cenne substancje od samego filogenetycznego początku były łakomym kąskiem dla zwierząt roślinożernych. Jak w takich warunkach ocalić potomstwo? W ewolucyjnym procesie rośliny, kosztem wydatków energetycznych, deponowały w nasiona substancje gorzkie i trujące, by odstraszyć zarodniko- i nasionożerców. Lub ukryć w twardej łupinie czy pestce. Co prawda trudniej wykiełkować ale i łatwiej swoje potomstwo uchronić przed zjedzeniem. 

Zjadanie nasion to nie tylko strata dla rośliny, to także możliwość dyspersji, przemieszczania się na duże odległości z wykorzystaniem zwierząt (zoochoria). Owoc to swoista danina: masz tu coś smacznego, zjedz, ale nasiona nie ruszaj. Przy okazji zjadania owoców rozsiewane są nasiona. Niektóre są przystosowane do tego, by przejść przez przewód pokarmowy i zachować siłę kiełkowania (czy próbowaliście rozgrzebywać odchody różnych domowych i dzikich zwierząt by sprawdzić co w nich jest? I czy znajdujące się tam nasiona mogą wykiełkować? Jak to sprawdzić?). Słodki owoc kusi do konsumpcji a nasiono zostaje gdzieś dalej przeniesione. Do nowego miejsca. W tym procesie zoochorii (czego szczególnym przypadkiem jest antropochoria*) rośliny wędrują i kolonizują nowe obszary. W tym sensie owoc jest specyficznym biletem podróżnym.

Odpowiadając na tytułowe pytanie zdecydowanie opowiadam się za odpowiedzią zasiać. Mądrze zasiać, wiedząc co, gdzie, kiedy i dlaczego. Mamy wpływ na środowisko. Może być od dobry i konstruktywny. Do tego oczywiście potrzeba wiedzy. Zatem dokształcaj się i działaj. A zacząć można od refleksji nad tym, co zrobić z pestkami owoców, które właśnie zjadłaś/zjadłeś.

PS. A co z grzybami, takimi jak czernidlak na zdjęciu? One też są elementem lokalnej bioróżnorodności. O wspomaganiu ich dyspersji też warto pomyśleć. Ale to już trochę trudniejsza sprawa. Wymaga większej wiedzy i zrozumienia procesów.


* Czy traktując antropochorię za szczególny przypadek zoochorii nie upowszechniam ideologii ekologizmu przez animalizację człowieka? ;)