27.01.2022

Komunikacja horyzontalna czyli co się dzieje na onlajnach

Dawna klasa - co się wtedy działo na lekcjach?
 

Długo się to we mnie mgliście tliło, było gdzieś z tyłu głowy. Ale dopiero w czasie uroczystego ogłoszenia Listy 100 za rok 2021 Szerokiego Porozumienia na Rzecz Umiejętności Cyfrowych w Polsce w pełni sobie uświadomiłem. Taka mała, osobista nagła eureka (może inni wiedzieli o tym od dawna?). Coś, co stale było przed oczami, nagle zostało dostrzeżone. Spotkanie SPRUC już drugi raz odbywało się online. Nawet wiele osób miało włączone kamery i były widoczne na wizji. Ja czasem wyłączałem kamera, bo chciałem się napić herbaty. I myślałem, że może nie wypada na oficjalnym spotkaniu. Chowałem się więc jak uczeń "pod ławkę" by w dyskrecji ugryźć kanapkę. Na wspomnianym spotkani zobaczyłem znajome osoby z grupy Superbelfrów. I jak z nimi pogadać? Na oficjalnym czacie? Niby można, bo przecież nie wypada włączać mikrofonu i zakłócać uroczystości oraz przeszkadzać prelegentom. Czat to dobre rozwiązanie. To nie pierwsza sytuacja, gdy doświadczałem spotkań online z drugiej strony ekranu.


Co się dzieje w czasie onlajnów? "Onlajny" to żargonowe i językowe "oswojenie" spotkań online: czy to webinariów, czy to lekcji zdalnych czy innych form spotkań z wykorzystaniem nowych technologii. Po prostu nazwać po swojemu. Onlajny to codzienność czasów pandemii. Jest wiele okazji doświadczyć spotkań z obu stron laptopa: jako prowadzący i jako uczestnik. Co robią studenci w czasie zajęć i wykładów? Dlaczego często nie włączają kamery i jak się ze sobą komunikują? Co oni w tym czasie robią? Dlaczego tak rzadko udzielają się na spotkaniowym czacie? Czy w czasie egzaminów lub "odpytek" nie korzystają z innych źródeł? Takie pytania często są zadawane w różnych gremiach nauczycielskich, razem z zastanawianiem się czy nie ściągają i czy ktoś im czasem nie pomaga. A co ja robię w czasie spotkań? Czy nie robię tego samego? I czy nie wystarczy siebie obserwować by zrozumieć? Tu oczywiście potrzebne jest nie tylko samo doświadczanie ale i refleksja. Zatem wróćmy do wspomnianego już spotkania.


A było to tak, przed oczami włączone spotkanie online ale czasem myśli odpływają i można włączyć sobie inne okno na komputerze. Na ekranie zobaczyłem inne osoby z Superbelfrów RP. W tle wyskoczył komunikat, że pojawiła się nowa wiadomość na naszym kanale na Facebooku. I mogliśmy na szybko wymienić się uwagami, cenniejszymi sformułowaniami prelegentów. Tak po ludzku czy nawet uczniowsku "poplotkować" w tle. Kolega miał włączoną w tle grafikę z logo Superbelfrów. Na pozaspotkaniowym, równoległym acz nieoficjalnym kanale komunikacji przedyskutowany był pomysł z tą grafiką, w interakcji podlinkowana była grafika i kolejne osoby włączyły sobie taką grafikę w tle. Coś w klimacie małego happeningu i poczucie wspólnoty, nawet w pewnym sensie uczniowskiej psoty w czasie lekcji. Ale ja się czegoś nauczyłem. Bo nie wiedziałem, że tło "za plecami" można zmienić w trakcie spotkania. Niby "nielegalna" komunikacja w tle a jednak z edukacyjnym, dobrym efektem. Wykorzystane chwile mniejszego zaangażowania w czasie spotkania. 


Nie pierwszy raz wykorzystywałem dodatkowy kanał komunikacji w czasie spotkania online. Informacja horyzontalna, adresowana tylko do części uczestników spotkania. Poza widocznością "nauczyciela". Najpewniej studenci i uczniowie tak samo czynią. Co zresztą nie jest aż tak trudne do zaobserwowania w czasie zdalnych spotkań. I tu rodzą się kolejne pytania. Po pierwsze dlaczego nie wykorzystują oficjalnego czatu np. na Teamsach? Nie chcą czy nie potrafią dyskutować? A może dyskutują ze sobą tylko wykorzystują inny, "prywatny" kanał komunikacji? Nie są przyzwyczajeni do oficjalnej dyskusji? Dlaczego? To pewnie na egzaminach czy kolokwiach też mogą sobie tak samo pomagać i "nielegalnie" pomagać? (czytaj też Jak uniemożliwić studentom ściąganie na egzaminach) Nielegalnie w sensie poza widocznością i wiedzą wykładowcy czy nauczyciela. Zmora zdalnego nauczania, bo wymyka się spod nauczycielskiej kontroli? Kiedyś tego nie było na normalnych zajęciach czy lekcjach w kontakcie?


I wtedy przypomniałem szkolne lata. Nic nowego się w onlajnach nie pojawiło. Może tylko większa intensywność bo i łatwiej. I wygodniej. Obok przekazu wertykalnego od nauczyciela czy mówcy, od zawsze istniał przekaz horyzontalny, między uczestnikami, między uczniami. Wynika m.in. z grzeczności. Bo gdy jeden mówi inni nie powinni przeszkadzać i nie powinni głośno mówić. Jest jeszcze i inny powód ale go na razie pominiemy. 


Jak to kiedyś się odbywało w klasie (dlatego górne zdjęcie z klasy sprzed wieku)? Szeptaliśmy z sąsiadem w ławce. Albo z kimś innym z sąsiedztwa. Robią tak nie tylko uczniowie ale i dorośli na wykładach, prelekcja czy spotkaniach z przemówieniami. Nagła potrzeba skomentowania. Czasem z nudów i nie na temat a czasem jako przetwarzanie zasłyszanych informacji. Czyli właściwy sposób zapamiętywania. Wróćmy do szkoły. Szeptanie jest czasem zbyt głośne i w klasie tworzy się szum (tak samo na "dorosłych" seminariach i wykładach), zwłaszcza gdy wiele takich rozmów się toczy. Ten gwar może zakłócać spotkanie i wertykalny przekaz od mówcy do słuchaczy. Przeszkadzać może samemu mówcy (nauczycielowi) - bo czuje się nie słuchanym - jak i innym słuchaczom. Stąd próby uciszania i nakłaniania do pokornego słuchania. A jak wymienić się refleksjami czy komentarzami z kimś siedzącym dalej? Przecież na głos nie można powiedzieć, bo byłoby za głośno (przeszkadza i jest wykryte, ujawnione wszystkim). Można oczywiście zabawić się w głuchy telefon i poprosić o przekazanie wiadomości przez pośredników. Lepiej jest jednak napisać coś na karteczce i rzucić lub poprosić o dyskretne przekazanie z rąk do rąk. Oczywiście w taki sam sposób można podpowiadać czyli uczestniczyć w "ściąganiu", czy to w czasie odpowiedzi "przy tablicy" czy to w czasie klasówki. To byłoby już nieuprawnione i nielegalne komunikowanie się. Nielegalne z punktu widzenia nauczyciela.


Zatrzymajmy się jednak na nieszkodliwym a nawet edukacyjnym horyzontalnym przekazywaniu treści, coś na kształt czasowej pracy w podgrupach czy "podpokojach". Przecież w czasie zdalnego nauczania świadomie i celowo tworzymy takie sytuacje by zwiększyć zaangażowanie uczniów i zapewnić aktywne zapamiętywanie. Chcemy by onlajnowe aplikacje miały takie funkcjonalności.


Pora na morał i podsumowanie: horyzontalna komunikacja w czasie wykładu czy webinarium nie jest wymysłem onlajnów - istniało od dawna. Teraz tylko pojawiły się lepsze narzędzia i efektywniejsze kanały by komunikować się w podgrupach i po pierwsze nie przeszkadzać innym, po drugie nie ujawniać tej komunikacji. Zatem zjawisko istniejące już od pradziejów w ludzkiej komunikacji w grupie. Nowe technologie pozwalają tylko na szersze wykorzystanie. Możemy to zwalczać, tak jak nauczyciel na lekcji dyscypliną wymuszający ciszę, lub wykorzystać tak jak podpokoje na webinariach. Zmierzam do tego, że świadomość zachodzenia konkretnych procesów można wykorzystać dla celów edukacyjnych i komunikacyjnych, świadomie tworząc warunki i wskazując narzędzia. 


Narzekać na rozproszenie? Wymuszać skupienie? Jeszcze się taki nie narodził, kto by wszystkim dogodził. Jeśli na wykładzie część słucha a część myślami "odpływa" to warto pomyśleć jak tę energię sensownie w edukacji wykorzystać. Niech zainspirowani przetwarzają zaplanowaną wiedzę różnymi kanałami a dzięki temu lepiej zapamiętują. Nie każde niejawne dla nauczyciela komunikowanie się uczniów/słuchaczy jest złym i nagannym procederem. Nie szkodzi procesowi edukacyjnemu. Wręcz przeciwnie. 


Oczywiście, najlepiej by było tak prowadzić wykład/lekcję by porwała wszystkich słuchaczy i ich bez reszty wciągnęła i całkowicie zawładnęła ich uwagą oraz umysłem. Ale zależy to od wielu czynników, nie tylko od umiejętności i przygotowania prowadzącego. Cisza może być efektem porywającego wykładu lub... zastraszenia. Jeśli notują i dyskutują ze sobą w równoległych, horyzontalnych kanałach, to już przetwarzają zasłyszane treści. A dzięki takiemu przetwarzaniu lepiej zapamiętują. Nie narzekajmy więc na komunikację ukrytą dla oczu wykładowcy/nauczyciela tylko ją wykorzystajmy. Jak w judo. Zamiast zwalczać wykorzystajmy siłę i dynamikę procesu. Jak? To już otwarte pytanie dydaktyczne. Sam chciałbym wiedzieć i z przyjemnością wysłucham pomysłów i doświadczeń innych. Zapraszam do komentowania.


Widoczny na spotkaniu efekt "szeptania po kątach" Superbelfrów czyli komunikacja horyzontalna w uzupełnieniu do tej wertykalnej.



25.01.2022

Ludzie i krowy (książka Andrzeja Piechockiego)

Są takie książki, które wabią swoim urokiem (np. tytułem lub okładką) a potem szybko wciągają, jak rosiczka owada. Nieszczęśnik usiądzie... i już się nie oderwie. Tak i ze mną było.

Książkę profesora Piechockiego, znanego mi z publikacji i książek czysto biologicznych (ściśle rzecz ujmując zoologicznych i hydrobiologicznych), dostarczył kurier. Wcześniej uprzedzony wiedziałem, że to będzie beletrystyka, bowiem Profesor na emeryturze zajął się pisarstwem teoretycznie bardzo odbiegającym od wykonywanego zawodu. Lecz jak się okazało natura wnikliwego obserwatora zwierząt i przyrody przebija nawet w powieści obyczajowej. 

Zerknąłem nieśmiało, tak by przekartkować. Miałem sporo innej i pilnej pracy. Lekturę chciałem odłożyć na później. Ale już pierwsze strony z opisem krów na pastwisku przypomniały mi wakacje i lata szczęśliwego dzieciństwa. Bez wątpienia Autor musiał znać krowy, pasące się na łące. Albo ze swojego dzieciństwa albo z wnikliwych obserwacji na emeryturze. Już na drugiej stronie pojawiły się piękne i edukacyjne dygresje biologiczne w postaci kozłka, rumianku i krwawnika. Nie ma więc enigmatycznego zielska, trawy czy kwiatów polnych lecz konkretne gatunki. Nie wiem czy dostrzeże to przeciętny czytelnik ale dla przyrodnika to bardzo sympatyczne didaskalia i opisy przyrody. 

Dziadek Rychu przypomniał mi mojego dziadka. Kosa, leżąca na drabiniastym wozie, którą Dziadek Rychu zamierzał "naciąć trawy dla królików" zdradza dobrą znajomość realiów życia wiejskiego, przynajmniej tego dawnego. Zapachniało sielską wsią, którą pamiętam z dzieciństwa i młodości. 

Ale tym, co  mnie wciągnęło bez reszty do lektury "Ludzi i krów", było zdanie "Krowa by przeczytała! Jesteś skończonym osłem!". To słowa wiejskiej nauczycielki skierowane do ucznia w reakcji na jego nieudolne czytanie. Zdanie przeciętne, takich wypowiedzi spotkać możemy sporo. Dla mnie jednak wciągającą intrygą było to, co ów uczeń - a Ignaś mu było na imię - zrobił po tej reprymendzie. Porównaniem do osła się nie przejął bo ten ma duże uszy i "przynajmniej dużo słyszy" , postanowił eksperymentalnie sprawdzić czy krowy szybciej się nauczą czytać. Szybciej niż on. Czyli zaczął uczyć krowy pisma... Był w tym specyficzny dowcip, przewijający się przez całą książkę. Ale jednocześnie jest to nawiązanie odniesienie się do edukacji. Mogłem odnieść do swoich własnych rozmyślań o edukacji i zapamiętywaniu. Po pierwsze eksperymentowania od najmłodszych klas. Po drugie lepiej zapamiętujemy i szybciej się uczymy, gdy wiedzę przetwarzamy na różne sposoby, np. ucząc innych. Po trzecie popełniane błędy nie stygmatyzują bo nie trzeba ich traktować jako porażki lecz jako pole do rozwoju. 

W czasie lektury przypominałem sobie swoje chłopięce lata i żałowałem, że nie przyglądałem się uważnie społecznemu życiu krów i ich relacjom w stadzie. Teraz przy pierwszej okazji zwrócę na to uwagę. Książka profesora Piechockiego rozbudza ciekawość badawczą, taką wakacyjno-amatorską, dostępną dla każdego. W czasie letniego urlopu po prostu siądź na łące i przyglądaj się krowom, próbując odczytać ich zachowanie i relacje w stadzie. 

"Ludzie i krowy" to dla mnie dowcipna książka edukacyjna - ze względu na przewijające się w tle treści botaniczne, zoologiczne i dotyczące ochrony przyrody. Czyta się świetnie. Nie mogłem się oderwać, póki do końca jej tego samego dnia nie przeczytałem. Wartka akcja, sporo humoru, dobrze oddającego wiejskie klimaty i współczesne problemy. Spodoba się miłośnikom zwierząt. Jest i nawet kryminalno-detektywistyczna intryga oraz sporo elementów damsko-męskich. Opisy krów i polskiej rasy nadwiślańskiej nizinnej były tak realistyczne i dobrze skomponowane, że w czasie lektury szukałem w Internecie informacji o tej rasie. Lokalnych ras w książce jest więcej, w tym odnoszących się do świń i owiec. Jest też trochę elementów fantastycznych, podanych ze sporą dozą dowcipu. Uwagę moją zwróciły dowcipne sentencje takie jak: "Z krowami jest jak z ludźmi, obok bystrzaków większość stanowią tępole", "Kocha się tych, co dadzą w dupę, a potem przytulą".

W opisywanej książce beletrystycznej pojawią się liczne miejsca prawdziwe, obok tych wymyślonych (zaciekawiony sprawdzałem w Wikipedii, czy opisywane wsie rzeczywiście istnieją). Niektóre szybko rozpoznałem, tak jak okolice Łęczycy z łąką z widokiem na zabytkową kolegiatę. Inne pewnie były jedynie inspiracją i mają swoje nazwy, trudne do rozszyfrowania. 

Wśród bohaterów pojawiają się naukowcy i klimaty sympozjów naukowych czy pracy laboratoryjnej. Znakomicie opisane bo wynikają z dużej znajomości tematu. Pojawia się nawet mój uniwersytet: "Listę [zaproszonych gości] zamykało nazwisko doktora Henryka Zasady, genetyka z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, entuzjasty restytucji tura w Polsce. nazywanego przez znajomych "szalonym fantastą" albo "pukniętym Heniem." Postać fikcyjna, niemniej m.in. polscy naukowcy pracują nad odtworzeniem genomu tura a w dalszej kolejności nad odtworzeniem tego wymarłego gatunku. 

Sięgnąłem po "Ludzie i krowy" z pewnym elementem sensacyjnej ciekawości: czy naukowcy, profesorowie nauk ścisłych, całe życie piszący publikacje i obracający się w naukowym języku, mogą pisać książki beletrystyczne "dla ludzi". Okazuje się, że mogą. Przynajmniej niektórzy. I moim zdaniem "Ludzie i krowy" to książka znakomicie się czytająca a przy okazji edukacyjna bo przybliża polską przyrodę. A w malutkiej części odsłaniającą także kulisy pracy naukowej. 

"Ludzie i krowy", Andrzej Piechocki, Wydawnictwo Novae Res, 2020, 352 strony (ok. 5-6 h czytania).

22.01.2022

Studniówka - symboliczne wychodzenie edukacji ze szkoły

Muzeum Żeromskiego w Kielcach, dawna klasa.
 

Czasem, poprzez media, do obiegu publicznego przedostają się informacje o studniówkach. Tak jak ostatnio. A że to młodzież coś śpiewała, co akurat się władzy nie podoba, a to że są regulaminy choć są bezpodstawne, a to czy nauczyciele odpowiadają za zachowanie uczniów na pozaszkolnej studniówce. W nawale tych doniesień prasowych uświadomiłem sobie, że studniówki już nie odbywają się w szkołach. Rodzi się pytanie "dlaczego" i czy jest to jednostkowe czy raczej jest to elementem szerszego procesu.


Ale zacznijmy od początku. Kiedyś, dawno, dawno temu uczono w szkole tańca. W gruncie rzeczy bardzo przydatnej w życiu umiejętności. Uczono pewnej ogłady i obycia towarzyskiego, teraz wydawać się nam może, że archaicznego i nie aż tak ważnego w świecie współczesnym. Kiedyś, gdy istniały szkoły męskie i żeńskie, takie wspólne szkolne potańcówki, bale, dobrze wpisywały się edukację szkolną jak również stanowiło okazję do poznawania płci przeciwnej. I było wdrażaniem do życia społecznego, zespołowego. W tańcu trzeba się "dostroić" do innych, przynajmniej do partnera czy partnerki. jakiś mały element uczenia wspołpracy i działań zespołowych. 


Potem były szkoły koedukacyjne. Tańca już nie uczono, ale pozostawały klasowe andrzejki, bale karnawałowe, bale przebierańców. I to też była dobra okazja edukacyjna. Ja takie bale pamiętam z podstawówki (np. karnawałowy). Okazja by ćwiczyć wspólną zabawę. A gdzie się uczyliśmy tańczyć? Na domowych prywatkach. Starsi na wiejskich zabawach lub miejskich potańcówkach. I Oczywiście na tych szkolnych czy klasowym tańczących zabawach. 


W szkole średniej były studniówki i bale maturalne. Organizowane w szkole, na sali gimnastycznej. Znakomita okazja by nabierać ogłady towarzyskiej. Miałem okazję być na studniówce z rocznikiem starszym. Bo była taka tradycja, że zapraszano przedstawicieli z młodszych klas. W jakimś stopniu było to przekazywanie tradycji, w tym organizacyjnej. Swojej studniówki nie miałem, bo był stan wojenny. Pozwolono nam jedynie na bal maturalny. Dekorowaliśmy salę a potem się tam bawiliśmy.


Studniówka czy bal maturalny, organizowany w szkole był elementem chcąc nie chcąc procesu edukacyjnego. W pełni wpisany w system szkolny. I było czymś oczywistym, że nadzór sprawowali nauczyciele. Organizacyjnie włączali się uczniowie i rodzice. Coś na miarę małego projektu. Działo się w szkole, więc zrozumiałym jest, że obowiązywał regulamin i zakaz spożywania alkoholu (legalnie). W niektórych szkołach studniówka czy bal maturalny miał swoją lokalną renomę i tradycję. Mocno osadzoną w realiach szkolnych i lokalnych. Swoista elitarność i duma dla rodziców ja i samych uczniów.


W czasach mojej młodości skromne studniówki organizowane były w szkole, na sali gimnastycznej. Bo taniej (własnym sumptem) i mocno osadzone w tradycji szkolnej. Lokali w zasadzie nie było i były kosztowne. Dopiero potem, w miarę bogacenia się społeczeństwa, już po PRL-u, oraz zwiększonej ofercie lokalowej, studniówki i bale maturalne zaczęły być organizowane poza szkołą. Moda na ostentacyjne bogactwo, wybór dobrego lokalu, kosztownych sukien i bogatego menu. Podobnie stało się z weselami, konsolacjami czy nawet imieninami - kiedyś organizowane w domach teraz coraz częściej urządzamy w lokalach z pełną obsługą kelnerską. Szkolne bale nie są więc wyjątkiem. Dawniej na studniówki tradycyjnie zapraszano nauczycieli. Teraz też, ale chyba siłą rozpędu. 


Czy zabraniać uczniom picia alkoholu na studniówce poza szkołą? Jeśli są dorośli, mają po 18 lat i bal odbywa się poza szkołą, to w zasadzie żaden regulamin (zaszłość szkolna) ani zakaz nie ma sensu. I nie ma do niego podstaw prawnych. I czy można obarczać odpowiedzialnością nauczycieli i dyrekcję szkoły za ewentualne incydenty na takiej zewnętrznej studniówce czy balu maturalnym? Podstaw nie ma. Pozostaje tylko tradycyjne przyzwyczajenie, bo kiedyś było w szkole. 


Taniec to element ogłady towarzyskiej, umiejętność bardzo przydatna w życiu dorosłym i zawodowym. Zarówno w aspekcie społecznym (radzenia sobie wśród ludzi i umiejętność zabawy) jak i zawodowym. Umiejętność potrzebna lecz nie jest nauczana we współczesnej szkole (programy i tam mocno przeładowane). Znikają nawet ostatnie okazje i sytuacje szkolne w postaci np. studniówek. Uczniowie, młodzi ludzie,  uczą się tańczy poza szkołą na domówkach, imprezach. I tylko nieliczni w szkołach tańca towarzyskiego (bardziej jako sport niż umiejętność towarzyska). 


Studniówki, organizowane poza szkołą, są symbolicznym wychodzeniem edukacji poza szkołę tradycyjną. Moim zdaniem to elementem szerszego procesu. Nie namawiam do tworzenia przedmiotów pt. taniec towarzyski. Zwracam uwagę na potrzebę tworzenia sytuacji edukacyjnych i przyjaznej przestrzeni edukacyjnej, w jakiej uczniowie mogliby się nauczyć tak ważnym w życiu dorosłym umiejętności: tańca towarzyskiego i umiejętności kulturalnej zabawy. Ważne pytanie: czy wszystko ma odbywać się w szkole? A może jestesmy świadkami powolnego przeobrażania się systemu edukacji? I wobec tego na nowo musimy przemyśleć "szkołę" a w zasadzie system edukacji. Niektórzy mówią o szkole rozproszonej, w której coraz większa liczba zajęć odbywa się poza szkolą. Bardzo mocno uwidoczniło się to także w czasie pandemii i nauczania zdalnego. Coraz więcej jest wyspecjalizowanych placówek takich jak centra nauki, ogrody zoologiczne, muzea, itd. Szkolne wycieczki, szkolne wyjścia do teatru do muzeów zawsze były, zawsze funkcjonowały w praktyce szkolnej. To w zasadzie żadna nowość. Mam na myśli tylko skalę zjawiska. I dobrze przemyślaną współpracę. Żeby udział w festiwalu nauki na uniwersytecie czy pokazy w centrum nauki nie było tylko zabawa i efektem wow, lecz by były wstępem lub podsumowaniem dłuższego procesu, realizowanego w szkole. Nie tylko zadziwić "wybuchem" lecz wyjaśnić co i dlaczego się stało. 


Coraz wyraźniej uwidacznia się niewydolność systemy edukacji w Polsce. Składają się na to stare i nowe grzechu. I nie należy odnosić tego do nauczycieli lecz do całego systemu edukacji oraz oczekiwań rodziców a także zmian cywilizacyjnych oraz cech obecnej młodzieży (m.in. wydłużone dojrzewanie w porównaniu do wcześniejszych pokoleń).  W naszych szkołach jest jeszcze za dużo skupienia się na wiedzy, testach i stopniach, sukcesywnie zapominając o elementach bardzo ważnych i potrzebnych, np. kompetencjach społecznych. Sądzę, że system edukacji jest w trakcie ewolucyjnego przeobrażania się. 


Jak edukacja wychodzi poza szkołę? Coraz liczniejsze szkoły językowe, kursy, korepetycje, szkoły społeczne i prywatne, nauczanie domowe i własna edukacja online. 


W przeładowanych wiadomościami programach szkoła okrajana z harcerstwa, małych projektów. Owszem, robią to nauczyciele. I chwała im za to. Nowe prawo tzw. "lex-Czarnek" i totalitarne zapędy obecnej władzy (pomysły na mundurki szkolne, przywrócenie przysposobienia obronnego itp.) zabijają wolność nauczycieli w tworzeniu małych i dużych projektów. 


Dlaczego państwowa szkoła staje się niewydolna? Po pierwsze zmiany cywilizacyjne. Po drugie autorytarne zapędy obecnej władzy. Po trzecie ogromne niedoinwestowanie edukacji, brak zaufania dla nauczycieli i krepowanie ich aktywności przesadną biurokracją. Kuratoria funkcjonują jako organ kontrolny ale nie wspomagający, wspierający. Nauczyciele pracują pod ogromna presją kontroli i oczekiwań rodziców i  władzy równego szczebla. Na dodatek za niskie wynagrodzenie. Odpływ kadr jest bardzo wyraźny. 


Zmienić się musi bardzo dużo. Edukację trzeba przemyśleć na nowo, np. jak sensownie i wspólnie połączyć system szkolny z przestaniami edukacyjnymi pozaszkolnymi. I jak wspierać nauczycieli. Na nowo musimy wymyślić przestrzeń edukacyjną. W niektórych krajach już to zrobiono, mamy więc dobre punkty odniesienia. 


Szkoła, dobrze dostosowana do epoki przemysłowej, wraz ze zmianami cywilizacyjnymi staje się coraz mniej wydolna w czasach trzeciej rewolucji technologicznej. W Polsce obserwujemy postępującą prywatyzację - skoro brak wystarczających państwowych nakładów na edukację (kadry, wyposażenie, dobre wsparcie), to rozwijamy edukację ze środków prywatnych, w tym rodzicielskich. 


Moim zdaniem dysonans między potrzebami a stanem obecnym jest tak duży, że potrzebna nam nowa Komisja Edukacji Narodowej, która ponad podziałami politycznymi przemyśli i sensownie długofalowo zaprojektuje cały system edukacji. Podobne procesy zachodzą w innych krajach. jedni są daleko przed nami, inni drepczą w miejscu jak i my. Bierzmy przykład z mądrzejszych. Jest już się na czym wzorować.


Obserwujemy kapitulację państwa w sferze edukacji: byle jakoś to było, a resztą zajmą się rodzice, dokładając do edukacji (szkoły prywatne, korepetycje, kursy itd.). Jest to jakieś wyjście, tylko tyle, że pogłębiać się będzie rozwarstwienie społeczne i wynikające z tego konflikty społeczne. Edukacja to nie tylko problem nauczycieli, to wyzwania dla całego społeczeństwa i całego państwa. Swoisty sprawdzian dla nas, czy potrafimy zorganizować własne, nowoczesne i wydolne państwo.

20.01.2022

Ewaluacja, przed którą uciekłem na etat dydaktyczny by spokojniej pracować naukowo



W niektórych miastach komunikacja publiczna jest za darmo. To efekt kalkulacji ekonomicznej. Bo jeśli druk biletów i system kontroli sporo kosztuje a i tak trzeba dopłacać do transportu publicznego, to może lepiej zrezygnować z biletów? A zyski społeczne i ekonomiczne i tak będą: mniej samochodów prywatnych na ulicy, mniejsze zanieczyszczenie powietrza i mniej korków. To analogia do wprowadzanego systemu ewaluacji na polskich uczelniach: dużo dyskusji, system skomplikowany, zabiera sporo czasu a jakie będę rzeczywiste efekty? Czy warto tworzyć skomplikowany system, który i tak jest ręcznie sterowany?

Ewaluacja uczelni i rankingi przypominają mi szkolne uczenie się dla ocen. Czyli skoncentrowanie aktywności i wysiłku nie tyle dla zdobycia własnej wiedzy i rozwoju co uzyskanie odpowiednich ocen. Czytelnik, z perspektywy własnego doświadczenia z pewnością dostrzeże przykłady, gdy osoby uzyskiwały wyższe oceny niż wynikało by to z ich wiedzy i osoby, które nie uzyskiwały dobrych ocen, bo nie poświęcały swojej energii tam gdzie trzeba. Nie prosiły, nie zabiegały, nie wyliczały co uzyskają za każdą aktywność i co się bardziej opłaca albo „z czego pytają”. Jak skutkuje taki mechanizm w szkole? Odpowiedzią ucznia „a czy będzie za to piątka?”. Czyli czy dana aktywność przełoży się na cyfrowo wyrażony efekt i świadectwo z czerwonym paskiem. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że znaczna część takich umiejętności przydatna jest tylko w szkole a nie w przyszłej pracy czy na studiach, gdzie inaczej trzeba się uczyć, to łatwo zauważyć, że ten mechanizm kształtuje złe postawy. Postawy, które nie przynoszą długofalowego sukcesu. A czy ewaluacja uczelni przyniesie dobre efekty w postaci lepszych badań czy tylko lepsze miejsce w rankingu?

Mogłem ale nie musiałem przechodzić na mniej prestiżowy etat dydaktyczny. Ale teraz dalej pracuję naukowo i publikuję tyle tylko, że bez presji wyrabiania slotów. Publikuję tam, gdzie uważam, że znajdę najwięcej czytelników moich badań, nie przeliczam na sloty i nie dobieram współautorów do prac pod kątem „ile punktów mi to przyniesie”. Czy pracuję mniej efektywnie? Wątpię. I nie jestem wyjątkiem. Praca twórcza nie lubi poganiania i biznesowych wskaźników na akord. Większa liczba publikacji w lepiej punktowanych czasopismach wcale nie przekłada się na lepsze i ważniejsze odkrycia. Mimo, że te dobre odkrycia naukowe rzeczywiście publikowane są w „lepszych” czasopismach. Przynajmniej statystycznie rzecz ujmując.

Moda na efekty rankingowe szeroko rozlała się w społeczeństwie i wśród decydentów. Być może to skutek wieloletniej edukacji w szkole dla ocen? Od uniwersytetów i nauki oczekuje się sukcesów jak od drużyny piłkarskiej. By pielęgnować dumę narodową. Co zrobić by polska nauka była na wyższej pozycji w międzynarodowych rankingach, a więc władza czy elektorat poczuł się dobrze jak po wygranych mistrzostwach w piłce nożnej? Zainwestować i czekać na efekty? Można przecież na skróty. Były przecież pomysły na różną „kreatywną księgowość”, np. połączenia instytutów naukowych PAN w jeden uniwersytet, przynajmniej na papierze. Wskaźniki pewnie byłyby dobre. Albo pomysł z wybraniem najlepszych profesorów i formalnie połączenia w jeden uniwersytet rozproszony. Miałbym dojeżdżać z Olsztyna do Poznania? Byleby na papierze był efekt widoczny w rankingach. Na szczęście tych scenariuszy nie zrealizowano.

Wiele pojedynczych czołowych uniwersytetów amerykańskich ma budżet większy lub porównywalny z całymi nakładami w Polsce na naukę. Aby uzyskać lepsze wyniki na arenie międzynarodowej wystarczyłoby zwiększyć nakłady na naukę i szkolnictwo wyższe. Wybierany jest nieco inny wariant. Stworzyć takie kryteria, które zmobilizują polskich naukowców do lepszej pracy przy tych samych finansach. A w zasadzie zdywersyfikują fundusze i skierują większy procent do kilku wybranych a reszta musi zniknąć. W rezultacie będzie wrażenie podwyżki, bo nieliczeniu dostaną więcej a sumarycznie wyjdzie na to samo. Tyle, że przy okazji na prowincji zniknie kilka uczelni, które pełnią tam bardzo ważną rolę kulturotwórczą. I budują lokalny kapitał ludzki oraz kapitał naukowy. Co przekłada się na efekt społeczny w skali całego kraju. A czy obecny system grantów NCN nie promuje aktywnych, z pomysłami i z dorobkiem? Czy nie jest wystarczający by kierować dodatkowe środki na naukę do najlepszych?

Posłużę się jeszcze jednym sportowym przykładem. By duże kluby pierwszoligowe miały dobry „narybek”, sport musi być powszechny, łącznie z małymi klubami wiejskimi czy powiatowymi. Z większej populacji łatwiej o talenty piłkarskie. To wydaje się oczywiste. Myślę, że w nauce i edukacji jest podobnie.

Po co skomplikowane kryteria naukowe, skoro i tak nie są stosowane. Tak jak można było się spodziewać, jest i będzie sterowanie ręczne. Po co skomplikowane formuły bibliometryczne jeśli dla wybranych czasopism i środowisk stosuje się ręczne dopisywanie do list ministerialnych? Cały wysiłek praktycznie po nic. Dostanie ten kto miał dostać? Czy system ewaluacji zmieni sposób pracy naukowców? Wskaże im na nowe działania? Osobiście i subiektywnie śmiem wątpić. Ręczne poprawianie podważa wiarygodność całego systemu. Ale dowartościowuje niektóre wybrane środowiska. O to chodziło?

Moja koleżanka, pani profesor, już dawno temu powiedziała: „czy naukowcy to idioci? Raczej nie, dość łatwo dostosują się do systemu, zarówno indywidualnie jak i instytucjonalnie”. Skoro mamy uczyć się dla ocen, to podjęte zostaną działania, przynoszące efekt rankingowy. Wiele uczelni zrobiło reorganizację, część pracowników przeniesiona została na etaty dydaktyczne, inni wpisani zostali w dyscypliny nieoceniane. Słabiej oceniany dorobek został ukryty. W punktacji będzie to lepiej wyrażone ale czy sumarycznie od tego podniesie się jakość pracy badawczej i dydaktycznej? Śmiem wątpić. Zmieniają się także indywidualne strategie: zamiast pracy zespołowej wewnątrz jednostki współpraca będzie realizowana z innymi naukowcami, tak by zdobyte punkty liczyły się każdemu. Takie cudowne rozmnożenie punktacji. Zwykłe dostosowanie się do systemu. Sporo energii i czasu pracowników idzie więc nie na rzeczywiste badania lecz na dostosowywanie się do systemu. Uczelnie dostosowują się to kryteriów ewaluacji a pracownicy do ustanawianych na uczelni kryteriów oceny. Ja w części przed tym uciekłem i mogę dzięki temu spokojnie pracować naukowo i dydaktycznie, choć na etacie uznawanym za gorszy. To cena jaką płacę za komfort spokoju i braku konieczności „uczenia się dla ocen”. W szkole też tego nie lubiłem.

Jakie już ponieśliśmy straty: upadek wielu polskich czasopism, obecnych na rynku międzynarodowych. Opłacało się nam dopłacać do publikowania w zagranicznych czasopismach, bo miały wyższą punktację a nasze czasopisma naukowe miały za mało dobrych artykułów do publikowania. A mogliśmy przecież zainwestować intelektualnie w rozwój tychże czasopism. Co przyniosłoby efekt również prestiżowy za jakiś czas. Ale na to trzeba świadomej wizji i wytrwałości. Pamiętam z pierwszych lat swojej pracy, że z dobrych, polskich czasopism hydrobiologicznych otrzymywałem honorarium autorskie (wydawane w języku angielskim). Teraz muszę dopłacać za publikowanie w czasopismach zagranicznych, z których część okazuje się „drapieżnymi”, a więc nastawionymi na zysk i kreującymi iluzoryczną prestiżowość. Przebiły się rankingach z wyższą punktacją…

I jeszcze na koniec o roli uniwersytetów prowincjonalnych (kapitał ludzki). Jednym ze skutków długofalowych wdrażanej ewaluacji będzie stopniowy upadek uczelni prowincjonalnych. A przecież w swoim regionie pełnią ważną funkcję kulturotwórczą i budująca kapitał naukowy. To z nich w dużym stopniu wypływa wiele innowacji dla lokalnej gospodarki. Nie da się wszystkiego łatwo zmierzyć i policzyć. Żadne prestiżowe miejsce kilku wybranych polskich uniwersytetów na listach międzynarodowych nie zastąpi roli edukacyjnej i kulturotwórczej tychże prowincjonalnych uczelni.

Po co polskiemu społeczeństwu nauka i uniwersytety? Czy są jak kluby sportowe by uzyskiwać lepsze wyniki w zawodach międzynarodowych, czy by przekładały się na efekty gospodarcze i lepszą jakość życia? Nie wszystko da się łatwo zmierzyć i policzyć. Trzeba zaufania do uniwersytetów i naukowców. Tak jak w każdej społeczności znajdą się osoby przeciętne, wybitne i bezproduktywni leserzy. Jeśli zabierzemy za dużo czasu na sprawozdawczość to mniej zostanie energii i czasu na rzeczywiście twórczą i odkrywczą pracę naukowców. Mniej efektywni naukowcy zawsze się znajdą i zawsze sobie poradzą bo sporo czasu i energii stracą na dobrą strategię „uczenia się dla ocen”. Może lepsze będzie mniej gęste sito, które ułatwi spokojną pracę najzdolniejszym niż zbyt gęste sito, które co prawda odsieje bardziej słabych ale i zamęczy najlepszych.


wersja robocza tekstu opublikowanego w Wieściach Akademickich

Czachorowski S., 2021. Ewaluacja, przed którą uciekłem na etat dydaktyczny, by spokojniej pracować naukowo. Wieści Akademickie, (Czasopismo Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu) 2021/4 (264), str.: 51-52 (ISSN 1429-3064. Link do numeru z tekstem (plik pdf)

19.01.2022

Jak działają ludzie? Spojrzenie naukowca (książka)

Dawno temu, gdy byłem nastolatkiem, zauważyłem coś drobnego ale intrygującego. Moje jedno oko widziało nieco inaczej barwy niż drugie. Niewielka, subtelna różnica, dostrzegalna gdy na przemian zamykałem jedno oko i to w konkretnych warunkach oświetlenia. Nie wiem czy wynikało to z drobnych różnic w czopkach czy pręcikach (fotoreceptory siatkówki oka) lub może jakieś wady wzroku, ale było widoczne. A co, jeśli ludzie widzą otaczający nas świat nieco inaczej? Przecież nawet się nie dowiedzą, bo porównują tylko opisujące świat słowa a nie ten sam świat. Potem czytałem o różnych uwarunkowaniach biologicznych a zwłaszcza kulturowych, wpływających na rozwój nauki i cywilizacji. 

Książka dr Camilli Pang jest niezwykłym opisem tego, że świat można odbierać inaczej, także relacje międzyludzkie i społeczne. Nie wszyscy jesteśmy jednakowi. I to nas, jako społeczeństwo, bardzo ubogaca. Na autyzm czy ADHD zazwyczaj patrzy się jako na swoiste deficyty. Ale można zupełnie inaczej, jako na specyficzne umiejętności i niepospolity sposób patrzenia na świat. Gdzie to, co powszechnie uznajemy jako odstępstwo od normy (atypowość), dysfunkcję, jest społecznie bardzo ważne społecznie. Pozwala rozwijać naukę. 

Do niedawna dużą uwagę zwracałem na społeczny mózg Homo sapiens. Nurtowało mnie jednak to, dlaczego w doborze naturalnym pojawiło się tyle różnych "mutacji", które utrzymywały cechy ujawniające się np. u autystów. Może kiedyś (jak i obecnie) niosły ze sobą ważne funkcje, decydujące o przetrwaniu? Nat jak anemia sierpowata okazała się przydatna w odporności na malarie a mukowiscydoza na gruźlicę (tak w uproszczeniu). Neuroatypowi społecznie mniej dopasowani za to grupowo, zespołowo podnoszący wartość całej ich grupy. Społeczny mózg, inteligencja społeczna, mimo swoich ogromnych atutów ma i ciemniejsze strony. Na przykład klanowość, plemienność i konformizm, które utrudniają tworzenie spójnych organizacyjnie dużych społeczności. Utrudniają efektywne funkcjonowanie rozwiniętych cywilizacyjnie społeczeństw.  Po prostu możemy mówić o klikach, nepotyzmie, konformizmie itd. 

Od kiedy mój syn zainteresował się zawodowo fizyką to dostrzegłem, że wśród fizyków jest więcej niż przeciętnie w populacji osób ze spektrum autyzmu. Może ten inny sposób patrzenia na świat pozwala im łatwiej odkrywać niektóre prawa przyrody? Może łatwiej im jest je dostrzec, bo ich myślenie jest w jakiś sposób inne? Odkrywają o potem objaśniają nam jak krowie na rowie? Bez wątpienia siłą ludzkości jest wielowymiarowa różnorodność jednostek (biolog napisałby - polimorfizm neurologiczny) . 

"Jak działają ludzie" to fenomenalnie ciekawa opowieść o tym, jak na co dzień wygląda trudne życie osób ze spektrum autyzmu czy ADHD, to opis świat widzianego oczami autystki. Myślę, że to niezwykle wartościowa lektura dla rodziców i nauczycieli oraz wielu osób o podobnych neuroatypowościach.

A ty, co i ile byś kupił w sklepie, gdybyś od mamy, wysyłającej cię do sklepu,  usłyszał "kup pięć jabłek, a jeśli będą jajka, kup dwanaście". Logiczny wydźwięk tego polecenia jest inny niż to, co odczyta mózg emocjonalny i nastawiony społecznie. Tak jak w biologii, taki sam sygnał ale inaczej może być odebrany przez różne receptory. To tak jak moje odkrycie z dzieciństwa: jedno oko widzi trochę inaczej. A przecież patrzy na zupełnie to samo.

W opisywanej książce urzekło mnie również częste porównywanie zjawisk społecznych z różnymi zjawiskami na różnych poziomach organizacji przyrodniczej. Szukanie analogii między z pozoru odległymi obiektami i procesami.  Dla autystki to sposób oswajania niemiłej rzeczywistości a dla nauki być może ważne odkrycia, ujawniające trudno dostrzegalne wzorce w przyrodzie. Jedni wykorzystują takie porównania, by za sprawą analogii zrozumiałych dla nich zjawisk przyrodniczych zrozumieć procesy, zachodzące między ludźmi. Z drugiej zaś strony, dla mózgu społecznego, dla którego relacje międzyludzkie są oczywiste i zrozumiałe, analogie takie pomogą zrozumieć złożone zjawiska z zakresu fizyki, chemii czy biologii. Dwa w jednym, książka z pogranicza dwóch światów ułatwiająca im wzajemne zrozumienie. 

W czasie lektury niezwykłego poszukiwania analogii między fizyką kwantową, termodynamiką, wiązaniami chemicznymi, białkami czy komórkami lub komputerowymi algorytmami z relacjami społecznymi, w mojej głowie rodziło się wiele inspiracji i chęci by sięgnąć głębiej do niektórych zjawisk. Książka ta pobudza to refleksji i mocno zaciekawia.

To niezwykła i wielowarstwowa książka popularnonaukowa, podkreślająca jak ważne jest myślenie naukowe. Wynotowałem z niej wiele trafnych myśli. Zaczyn do dalszych refleksji. 

Oczywiście, wiele z wyartykułowanych przez dr Pang analogii jest tylko analogiami i nie należy brać ich dosłownie (jako homologie). Na przykład porównanie typów osobowości człowieka do typów białek. Ale to znakomity sposób popularyzowania trudnych i złożonych zjawisk przyrodniczych. Każdy znajdzie coś dla siebie - rodzic i nauczyciel znajdzie sporo wskazówek jak pracować z takimi dziećmi. A przeciętny człowiek dowie się jak żyć z takimi przyjaciółmi lub kolegami w pracy. Coś, co może nam się wydawać dziwne i trudne w zrozumieniu, może być bardzo wartościowe, nie tylko zawodowo ale i społecznie. 

 A może zainteresuje cię to, jak komórki rakowe mogą uczyć nas współpracy albo jak studiowanie fotoniki może pomóc oswoić swoje lęki? Dr Camilla Pang postrzega samą siebie jako tłumaczkę między dwoma światami, w których żyje: między osobami z dysfunkcjami czy deficytami a tymi "normalnymi". Pang swoje wspomnienia życiowe, dorastanie z wykrytym ASD, ADHD i zespołem GAD, twórczo wykorzystała w swojej akademickiej ścieżce naukowej, transformują swoje doświadczenia do poznawania ludzkiego zachowania. Wiele z tych analogii jest bardzo zaskakująca. Przyglądanie się jej neuroatypowości to fascynujący przewodnik po nauce i świecie, ale też wskazówki, jak dzięki zrozumieniu siebie i innych możemy prowadzić szczęśliwsze życie. Gorąco polecam osobom, które czują się mocno niedostosowane do naszego świata. 

„Jak działają ludzie. Co nauka może nam powiedzieć o życiu, miłości i relacjach” to wyjątkowa książka, a zarazem wnikliwa eksploracja ludzkiej natury i norm społecznych, dokonana przez osobę, która przez wiele lat żyła niejako na ich marginesie. Jest to spojrzenie na nas z boku przez wnikliwą obserwatorkę. A przecież takich osób jest więcej wśród nas.

W swojej pierwszej książce Camilla Pang wykorzystała unikalną wiedzę i język nauki, aby analizować codzienne interakcje, w tym: podejmowanie decyzji, rozwiązywanie i unikanie konfliktów czy uprzejmość i empatię. „Jak działają ludzi” to prawdziwy koktajl neuroróżnorodności i bardzo wciągająca opowieść dla wszystkich czytelników. Pozwala odkryć całkiem nieznany świat, który istnieje tuz obok nas. Zazwyczaj go nie dostrzegamy i najczęściej zupełnie nie rozumiemy.

Dr Camilla Pang to najmłodsza w historii laureatka prestiżowej Nagrody Naukowej Royal Society za rok 2020 dla najlepszej książki popularnonaukowej. Jako ośmiolatka otrzymała diagnozę: zaburzenia ze spektrum autyzmu, ADHD i zespół lęku uogólnionego. Dorastała w wieloetnicznej rodzinie (jej ojciec jest Chińczykiem, matka pochodzi z Hiszpanii). Nie rozumiała większości ludzkich zachowań, emocji, nie wychwytywała sygnałów z otoczenia. Czuła, jakby nie dostała od nikogo instrukcji obsługi człowieka. Uzbrojona w doktorat z biochemii, dr Camilla Pang rozprawia się z naszymi niejednoznacznymi zwyczajami społecznymi i identyfikuje, co tak naprawdę oznacza bycie człowiekiem. Obecnie Pang kontynuuje badania naukowe i pracuje nad modelami obliczeniowymi, pozwalającymi rozpoznać choroby neurologiczne. 

Camilla Pang, Jak działają ludzie. Co nauka może nam powiedzieć o życiu, miłości i relacjach. Tłum. Aleksandra Weksej, Wydawnictwo Relacja 2022. 

15.01.2022

Kolejny kamień milowy osiągnięty

Jak zjeść słonia, skoro on jest taki duży? Po kawałku, systematycznie. Nawet wielkie budowle da się zrobić, trzeba je tylko rozłożyć na pojedyncze, małe zadania, etapy. W podróży pomagają kamienie milowe. Idziesz, idziesz, nogi bolą lub plecy od plecaka, a końca nie widać. Ale mijane kilometry, sygnalizowane kamieniami milowymi, informują o przebytej drodze. I wiesz, że się przybliżasz. Chyba, że zmyliłeś drogę. Ale i wtedy owe znaki na szlaku podpowiadają czy idziesz we właściwym kierunku. Przyglądając się kamieniom milowym i innym znakom, możesz skorygować swoją wędrówkę, jeśli poznasz, że zmyliłeś drogę.


350 tysięcy w cztery lata czy to dużo czy mało? A może średnio? W zasadzie się nad tym zbytnio nie zastanawiam. Tylko od czasu do czasu, mijając taki właśnie liczbowy kamień milowy. Brak mi danych i zrozumienia kontekstu by poprawnie zinterpretować te liczby. Nie piszę dla wyników. Z nikim się nie ścigam. Tylko ewentualnie sam ze sobą. Refleksyjnie odnosząc się do swojego rozwoju. Piszę, bo chcę. Jest to mój swoisty dziennik refleksji i nieco wyciszony sposób na dyskusję publiczną. Najpierw samemu ze sobą (niczym w samotni lub pustelni), potem z innymi. Owszem, potrzebuję informacji zwrotnych. Wiele pochodzi spoza Internetu, spoza bloga czy nawet Facebooka. Wielu (ale nie wiem ilu) czytelników zagląda ale nie komentuje. Nie zostawia śladu. Potem, gdzieś przypadkiem, przy okazji informują, że czytają i że się podoba. Bo jak się nie podoba to pewnikiem prosto w oczy by nie powiedzieli. Łatwiej anonimowo napisać w komentarzach...

Profil na Facebooku obserwuje obecnie 885 osób (profili) ale polubień jest o sto mniej. To też jest jakaś informacja zwrotna. Obserwują, bo uznali za ważne, ale część nie polubiła. Czyli dystansuje się od osoby lub treści. Wyraźniej to widać, gdy porówna się podobne wskaźniki dla innych facebookowych fanpage. Każda informacja jest lepiej rozumiana, gdy analizuje się ją w jakimś szerszym kontekście.


Informacje zwrotne w przestrzeni internetowej są inne niż te, uzyskiwane w kontakcie bezpośrednim. Też jest jakiś "pozawerbalny język ciała" ale inny niż ten, znany z życia społecznego. Trzeba się go nauczyć. I pewnie za jakiś czas pojawią się pełniejsze omówienia tego zjawiska. Łącznie z poradnikami. Nowy świat, który dopiero rozpoznajemy. Jak po odkryciu nowego kontynentu czy nowej planety.


Zasięgi można zwiększyć poprzez "zakup" i wynajem specjalistów od CEO (ciągle dostaję takie propozycje). Tylko po co? Wtedy wskaźnik straciłby swą informacyjną rolę. Wskaźniki statystyczne, np. w odniesieniu do zasięgów, szkodzą najbardziej wtedy, gdy stosuje się je do kontrolowania świata zamiast do jego zrozumienia. „Każda zaobserwowana prawidłowość statystyczna będzie miała tendencję do załamania się, gdy będzie na nią wywierany nacisk w celach kontrolnych.” (Ch. Goodhart). I prościej: „Gdy wskaźnik staje się celem, przestaje być dobrym wskaźnikiem” . Uczenie się dla ocen (by poprawić średnią i zdobyć czerwony pasek lub wyższe stypendium), publikowanie dla punktów czy podrasowywanie statystyk w mediach społecznościowych to samooszukiwanie się. Wtedy wskaźnik niczego już nie mierzy a jest elementem budowania wizerunku i zdobywania pozycji społecznej. Tak jak "picowanie" samochodu na giełdzie by lepiej go sprzedać. Na pewno nie jest już dobrym kamieniem milowym w wędrówce. Wtedy nie jest już dla nas kamieniem milowym lecz promocją skierowaną do innych. 


Owszem, czasem kusi by kupić zasięgi lub tak pisać, by było więcej odwiedzin. Pułapka mediów i niereprezentatywność tematów, pisanych pod emocje. By podbić klikalność. Stąd w mediach tyle szokujących emocji, krwi, nieszczęść i sztucznego polaryzowania. By się kłócili, bo to napędza ruch. Wtedy wskaźnik przestaje być dobrym wskaźnikiem. Będzie narzędziem do celów kontrolowania i wpływania na innych. 


W sumie nie wiem więc czy 350 tysięcy w cztery lata to dużo czy mało jak na blog popularnonaukowy. I czy to dobrze, czy źle. Same liczby nie powiedzą zbyt wiele o wywieranym (lub nie) wpływie.  Nie oceniam lecz próbuję wykorzystać do zrozumienie rzeczywistości. W tym przypadku zrozumienia jak funkcjonują kanały, przekazujące treść popularnonaukową. Oraz jak żyją swoim życiem osobiste lub zawodowe dzienniki refleksji.


Wyżej wykres i syntetyczne zestawienie odwiedzić w ciągu czterech lat. Mniej więcej wiem, które teksty odpowiedzialne są za te wysokie piki i dlaczego. Co z tego wykresu można jeszcze wyczytać? I jakich dodatkowych informacji potrzeba by lepiej osadzić w kontekście a przez to zrozumieć? Są teksty, które na skutek różnych okoliczności w krótkim okresie odznaczają się wysoką klikalnością oraz są teksty (artykuliki), które długo są odwiedzane. Systematycznie choć nielicznie. Dopiero suma wieloletnia jest wysoka. Jednorazowe zainteresowanie oraz ciągłe zaglądanie. Jak na nie czytelnicy trafiają?


Tysiąc komentarzy - czy to dużo czy mało. Nie wiem czy w statystyce ujęte są również te wykasowane (bo naruszały standardy społeczne  i dobry smak, czasem był to spam). Tylko niewielki odsetek czytelników lub słuchaczy wchodzi w interakcje i w komentarzach wyraża swoje reakcje czy odzew na zamieszczony wpis (tekst na blogu).


Do oceny oddziaływania (wpływu) należałoby jeszcze dodać różnego typu "przedruki" w innych miejscach internetowych i papierowych. To wymagałoby jednak całkiem innego poszukiwania śladów.

Wcześniejsza wersja bloga została zarchiwizowana ale nie do końca odtworzona (poprawy wymagają ilustracje i formatowanie). Statystyka z bloxa zniknęła. O ile pamiętam sięgała już miliona wyświetleń.   https://czachorowski.home.blog/ nie jest już aktualizowany ale ciągle odwiedzany. Zapewne efekt pracy wyszukiwarek. Bo treści tam już nie przybywa.

Statystyka z Wordpressa (blog zarchiwizowany)

12.01.2022

Jak czytać dane statystyczne by je rozumieć?

Czytając książkę Tima Harforda „Jak ogarnąć świat i odróżnić fakty od wyobrażeń” przypominał mi się stary dowcip, że ze statystyką jest jak z dziewczyną w bikini – niby cała goła ale to co najważniejsze to i tak zakryte. Ta książka ułatwia zajrzeć i dostrzec to, co zakryte. Pozwala nie dać się oszukiwać i jednocześnie samemu się nie oszukiwać. Książka opowiada o historii nauki ale ze sporym odniesieniem do człowieka jako gatunku społecznego. Jeśli nie wprost to z kontekstu można wywnioskować wiele ciekawych aspektów naszej społecznej siły i ułomności w odczytywaniu faktów i tworzeniu wyobrażeń o świecie.

Jest to dobrze napisana opowieść o tym, jak nauczyć się odczytywać liczby, zwłaszcza te duże. Czy więcej znaczy dokładniej? Jak nie dać się zmylić danym statystyczny by odróżnić fakty od złudzeń czy nawet manipulacji? Czytanie dobrej książki jest wielowarstwowe. Najpierw doświadczanie myśli i refleksji w czasie czytania, potem przy subiektywnym wynotowywaniu ciekawszych fragmentów. A potem w trakcie odłożonej w czasie refleksji. Pisanie na blogu o przeczytanej książce jest dla mnie jednym ze sposobów „przetwarzania” przyswojonych wcześniej informacji i wiedzy. Przetwarzaniem z wykorzystaniem pamięci zewnętrznej.

Dane statystyczne, zwłaszcza te zestawione w słupki, torciki i wykresy, wyglądają atrakcyjnie i przekonująco. Uwodzicielsko. Jednak to nie statystyka jako taka kłamie. To my „chętnie w coś wierzymy, tylko że szukamy powodów, by nie wierzyć w nic”. Statystyka kłamie? I tym zwrotem możemy uciąć każda dyskusję. „Wątpliwość jest towarem bardzo łatwym w produkcji”. Niedowierzanie płynie bardziej wartko niż wiara. Tak autor odnosi się do różnych negacjonistów, czy to do szkodliwości palenia tytoniu, szczepionek czy zmian klimatycznych. A więc elementów, które pojawiają się w różnorodnych, publicznych i prywatnych dyskusjach. Negowanie danych statystycznych czasami jest wymówką, pozwalającą odrzucać wszelkie niewygodne stwierdzenia, pochodzące z dowolnych źródeł. Jest to współczesna wersja cynicznego aforyzmu „Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, cholerne kłamstwa i statystyka.”

A propos fake newsów, generowanych przez Trumpa, Tim Harford pyta czy wierutne bzdury mogły skłonić łatwowiernych obywateli do głosowania na Trumpa? powątpiewa w duża skuteczność takich kłamstw: „Fałszywe wiadomości nigdy nie rozchodzą się szeroką falą ani nie mają szczególnie poważnego wpływu na cokolwiek – większość z nich stanowi pożywkę dla niewielkiej liczby bardzo konserwatywnych wyborców w podeszłym wieku, którzy i tak najprawdopodobniej poparliby Trumpa.”

Teraz w dużej mierze nasz obraz świata kształtują media. Wyciszanie na pustelni pomaga, tak sądzę. I świadomość życia w plemieniu nawet tym wirtualnym (bańki społecznościowe). Tim Harford zwraca uwagę na problem nadmiaru byle jakiego dziennikarstwa, zwłaszcza tego naukowego. Może to efekt obniżania kosztów w redakcjach i dostępu do darmowych treści? Każdy może pisać. A jak mało czasu to dziennikarze czy blogerzy, youtuberze, podcastowcy piszą, komunikują byle jak? To jednak byłoby tylko fragmentaryczne wyjaśnienie zauważalnego problemu. Autor pisze: „Boję się o świat, w którym wiele osób będzie skłonnych wierzyć w cokolwiek, co im się podsunie, ale mam jeszcze większe obawy o świat, w którym ludzie będą niewzruszenie wierzyć tylko we własne zdanie.”. Naucz się więc poprawnie odczytywać dane statystyczne, z którymi spotykasz się na każdym kroku, w mediach, w dyskusjach itd. Kłamać za pomocą danych statystycznych? Autor przekonuje, że łatwiej jest kłamać bez niej. Więc to nie statystyka jako taka jest zła tylko ewentualnie sposób korzystania z niej i sposób posługiwania się liczbami.

Często znajdujemy sposoby na to, by odrzucać dowody na pewne zjawiska, które nam się nie podobają. I przeciwnie – kiedy dowody zdają się podtrzymywać nasze wyrobione opinie, mniej chętnie przyglądamy im się z bliska i nie szukamy skaz i mankamentów.” To nasza ogólnoludzka przywara, uwarunkowana ewolucyjnie. Dotyczy także naukowców. Jeżeli jednak duże grupy ludzi odrzucają to, co naukowcy uważają za pewnik to narażę się wielu na prawdziwe niebezpieczeństwo. Myślenie życzeniowe jest jedną z wielu form rozumowania umotywowanego. Nawet eksperci nie są całkowicie odporni na rozumowanie umotywowane. Dlatego tak ważne są procedury i otwartość upowszechnianych danych oraz wniosków z nich pochodzących.

Wiara lub niewiara w ocieplenie klimatu jest częścią naszej tożsamości, mówi coś o tym, kim jesteśmy, kim są nasi znajomi i w jakim świecie chcemy żyć.” W różnych poczynaniach, nawet w działaniach eksperckich i naukowych staramy się dojść do wniosku, który pasuje do naszych pozostałych przekonań i wartości a im większa mamy wiedzę, tym więcej mamy argumentacyjnej amunicji, żeby się dokładnie wstrzelić w konkluzje, do której chcemy lub chcielibyśmy dojść.

Na dodatek myślimy i funkcjonujemy plemiennie. Setki tysięcy lat ewolucji człowieka nauczyły nas, że lepiej się nie wychylać. Że lepiej myśleć i mówić to samo, co większość w naszej grupie. Ale są ludzie z różnym zespołem autyzmu. Mniej przystosowani społecznie (mniejsze umiejętności i niższa „inteligencja społeczna”) a za to bardziej wierni zasadom. Trudniej im żyć w społeczeństwie ale z drugiej strony to może dzięki nim ludzkość się rozwija, przełamując ewolucyjną plemienność i przymus „krakania między wrony”.

Moją uwagę w omawianej książce zwróciły odniesienia, które wiążą się z edukacją na każdym poziomie. Na co dzień spotykamy się z różnymi rankingami, punktami, ocenami. „Wskaźniki statystyczne szkodzą najbardziej wtedy, gdy stosuje się je do kontrolowania świata zamiast do jego zrozumienia.” Przykładem jest chociażby uniwersytecka punktoza czy pozbywanie się słabszych uczniów by uzyskiwać lepsze wskaźniki w rankingach szkół. Ch. Goodhart w 1975 roku trafnie to ujął „Każda zaobserwowana prawidłowość statystyczna będzie miała tendencję do załamania się, gdy będzie na nią wywierany nacisk w celach kontrolnych.” A jak odnieść to do szkolnych ocen? „Gdy wskaźnik staje się celem, przestaje być dobrym wskaźnikiem”. W szkołach mamy uczenie się dla ocen, a w środowisku naukowym publikowanie dla punktów. A na początku była zwykła analiza bibliometryczna, adresowana do wydawnictw i bibliotek, które czasopisma najlepiej kupować. Gdy wskaźnik stał się narzędziem oceny i wartościowania awansu przestał należycie informować. 

Popełniamy różnorodne błędy poznawcze i interpretacyjne. Np. większość książek, które ludzie czytają, to bestsellery. Ale większość książek nie staje się bestsellerami. I dalej - większość pomysłów na książkę nigdy nie zostaje zrealizowana i nie stają się książkami. Gdy więc piszesz to nie łódź się, że będzie to bestseller. Może nawet nie uda się tego wydać i upublicznić.

Błąd przeżywalności to jedno z określeń, które pojawia się w omawianej książce. Błąd przeżywalności jest wtedy, gdy skupiamy się na analizie tego, co przetrwało (przeżyło). Sukcesy się celebruje, o porażkach się zapomina i w konsekwencji widzimy tylko fragment całości i rzeczywistości. Żeby dobrze poznać zjawisko, nawet statystycznie, trzeba pytać się o to, co zostało pominięte, czego brakuje. Ważne jest to zwłaszcza w medycynie. Ciekawe odkrycia publikuje się, a badania niekonkluzywne albo nieudane próby odtworzenia poprzednich wyników, mają pod górkę. Trudniej jest je opublikować. W medycynie próbuje się docierać do tych pominiętych i nieudanych badań klinicznych. Np. wprowadza się procedurę katalogowania wniosków badawczych a potem sprawdza się czy wszystkie zostały opublikowane. A jeśli nie to próbuje się docierać do tych „niepublikowalnych” materiałów. Kiedyś druk papierowy był kosztowny, teraz dane gromadzone elektronicznie są znacznie mniej kosztowne i łatwiejszy jest do nich dostęp. O ile są gromadzone i udostępniane. Nieudane doświadczenia czy próby powtórzenia wcześniejszych doświadczeń są także wartościowe do analiz. Dają pełniejszy obraz, razem z tymi opublikowanymi. Pozwalają uniknąć lub zmniejszyć wpływ błędy przeżywalności.

Dlaczego pojawiają sie publikacje niedopracowane i niezbyt należycie sprawdzone? „Jeśli ma się wynik, który wydaje się zdatny do publikacji, ale nie do końca pewny, logika nauki każe próbować go sfalsyfikować. Niestety, logika grantów i awansów akademickich każe jak najszybciej go publikować i nie sprawdzać go zbyt uważnie.” Czasopisma i uczeni, znajdujący się pod presją chętniej wysyłają do druku zaskakujące wyniki, oparte na słabych dowodach. Mechanizm nauki – wielość niezależnych badaczy i naukowców, sprawdzanie i potwierdzanie, jest jakimś remedium na te słabostkę. Czasem to trwa ale działa. „Jeśli wynik robi wrażenie, to czemu go nie opublikować?” W konsekwencji mamy nieproporcjonalnie większa szansę na publikacje ciekawych, ale błędnych wyników. Nie zawsze im więcej danych tym lepiej. Zależy jak dane są zbierane i czy są reprezentatywne.

W nauce czasem można spotkać się ze zwyczajem tworzenie hipotez po poznaniu wyników. Ale jeśli jest to wniosek wyciągnięty po badaniach, to należałoby sformułować hipotezę i zabrać nowe dane, aby tę hipotezę sprawdzić. Praktyka bywa inna. Ma być hipoteza? To jest na początku publikowanej pracy. Ale czy była ta hipoteza postawiona przed zabraniam danych do analiz statystycznych?

Czasem obrabia się statystycznie dane na różne sposoby a do publikacji wybiera jedynie te, które są przydatne, „ładne’, które są zaskakujące lub pasują do koncepcji lub paradygmatu. W zasadzie należałoby pokazać wszystkie, nawet te, z których nic nie wynika. Ale brakuje miejsca i trudno opublikować dłuższe prace. Ponadto mogłoby być to wentylem do publikowania nic nie wartych danych czy analiz. Lepiej chyba gromadzić dane w bazach komputerowych z powszechnym dostępem dla innych. „Standardowe metody statystyczne mają na celu wykluczenie otrzymania przypadkowych wyników. Jednakże połączenie złudzenia publikacyjnego z luźnymi praktykami badawczymi oznacza, że można się spodziewać, iż wśród prawdziwych odkryć znajdzie się znaczna liczba statystycznych przypadków.” A więc nie są to odkrycia rzeczywiste. Można liczyć, że nauka to proces zespołowy i kumulatywny, że dopiero wiele różnych badań i publikacji daje obraz lepszy i wtedy przypadkowe koincydencje zestawiane są z rzeczywistymi zależnościami. Przykładem niech będzie Salinella, która długo czekała na usunięcie z podręczników do zoologii. „Błędne wyniki znacznie częściej są zaskakujące, a jednocześnie niezbyt absurdalne, co czyni je ciekawymi. Ten „filtr ciekawości” jest niezwykle potężny.” Lepiej jest mieć nawet niedoskonałe standardy niż żadne. Dlatego nauka się rozwija mimo różnych ludzkich ułomności poznawczych.

Większość z nas nie będzie przekopywać się przez dziesiątki publikacji czy danych. Będziemy polegali na pojedynczych materiałach w mediach. Dziennikarstwo naukowe jest niezwykle ważne. Odwalają za nas dużo potrzebnej pracy. Ale jak każde bywa dobre i złe. Dobry dziennikarz naukowy spróbuje znaleźć miejsce na wyjaśnienia opisywanego zjawiska. Jego tekst będzie się czytało dużo lepiej bo zaspokoi ciekawość czytelnika i pomoże zrozumieć fakty.

Jedną z dziesięciu rad, których udziela autor opisywanej książki jest „pytaj jakich danych brakuje”. W badaniach zauważono, że konformizm (z wyjątkiem Japonii) był niższy w społeczeństwach, które socjologowie określali jako indywidualistyczne a większy w społecznościach określanych jako kolektywistyczne (tam, gdzie większa jest więź społeczna). Na nasze myślenie i widzenie tak jak inni ma wpływ społeczeństwo, kultura społeczna, w której żyjemy. Na szczęście świat jako całość nie jest jednolity. Częściej zgadzamy się z grupą znajomych niż z nieznajomymi. Nasza ewolucyjna kolektywność, plemienność ciągle w nas tkwi. Ani to dobrze ani źle, tak po prostu jest. Co więcej zauważalne jest  zróżnicowanie płciowe, bowiem w całości męskie grupy są mniej konformistyczne niż stuprocentowo żeńskie grupy. Indywidualizm kontra wspólnotowość. 

Algorytmy stały się narzędziami do szukania wzorców w dużych zbiorach danych. Big data lepiej pomagają nam opanować komputerowe algorytmy i statystyki. Same dane jednak nie wystraczą do zrozumienia. „Pozbawiona teorii analiza samych korelacji jest nieuchronnie słaba. Jeśli nie mamy pojęcia co stoi za korelacją, nie mamy pojęcia, co może sprawić, że korelacja ustanie”. Statystyka, zwłaszcza bazująca na dużych danych, pozwala nam dostrzec wzorce w zjawiskach i przyrodzie. Takie, których nie dostrzegamy „na oko”. 

Algorytmy, wykorzystujące różne dane, stały się ważne np. w ocenie nauczycieli. W omawianej książce możemy znaleźć przykład z USA. Nauczyciele byli w stanie oszukać algorytm, co zaniżało wyniki uczciwych nauczycieli. W zebranych danych „może być tyle szumów, że ocena kompetencji nauczyciela to zadanie, z którym nie poradzi sobie żaden algorytm”. Problemem jest nadmierne zaufanie do jakości lub kompletności zbioru danych.

Dlaczego alchemia zeszła na margines, mimo że zajmowali się nią wybitni ludzie? Bo obserwacje były tajne i prywatne. W tle była chęć odkrycia przemiany ołowiu w złoto. Bogactwem nikt nie chciał się podzielić. Inaczej jest w nauce i z danymi ogólnie dostępnymi. O sukcesie nauki przesądziła transparentność i otwartość a nie lepsze umysły. Żaden alchemik nie chciał się dzielić swoimi potencjalnie przydatnymi poznawczo porażkami z pozostałymi alchemikami. Bo co z odkrycia, jak zmienić ołów w złoto gdyby wszyscy wiedzieli jak to zrobić? Nauka popełnia sporo błędów, naukowcy czynią wiele pomyłek a mimo to, lub dzięki temu, sama nauka i wiedza ludzka się rozwija. „Otwarta społeczność naukowa czyni ogromne postępy, alchemia została zdyskredytowana w ciągu jednego pokolenia.” Alchemię praktykowano w sekrecie natomiast nauka funkcjonowała i funkcjonuje w otwartej debacie. Bo uważana była za niepraktyczna i niedochodową? Teraz takie firmy jak Google (dysponujące ogromnymi zasobami danych i algorytmami) nie są bardziej skłonne do dzielenia się swoimi zbiorami danych niż Newton swoimi eksperymentami alchemicznymi. Tak, tak, i Newton zajmował się alchemią. Algorytmy oparte na tajnych danych mogą oznaczać zmarnowaną szansę na odkrycia naukowe i zrozumienie świata lub odkrycie nieznanych jeszcze wzorców. Genom ludzki udało się poznać szybciej w otwartej nauce niż w tajnych laboratoriach prywatnych koncernów, nastawionych na zysk. Bo dane były otwarte i dostępne dla wszystkich naukowców. Utrzymywanie zbiorów danych i algorytmów w tajemnicy to sposób działania alchemików. Można oczywiście prywatne zbiory danych publikować z pewnym opóźnieniem, tak by wilk był syty i owca cała. W ten sposób można nie utracić ogromnej wartości poznawczej. Starsze dane przestają mieć wartość dla celów komercyjnych lecz dalej stanowią dużą wartość dla celów badawczych i naukowych.

A jak statystyką posługują się kandydaci, startujący w wyborach? „Branie własnych liczb z sufitu to częściej taktyka totalitarnych dyktatorów niż kandydatów w demokratycznych wyborach."

Korzystanie ze statystyk daje korzyści dzięki lepszym, szybszym decyzjom rządów, firm, organizacji i osób prywatnych. Warto więc prowadzić niezależne od władzy instytucje gromadzące i udostępniające różnorodne dane statystyczne. Publicznie dostępne dane statystyczne mogą pomóc zrozumieć ważne kwestie społeczne. A dzięki temu łatwiej podejmować dobre i właściwe decyzje.

W komentowanej książce sporo jest zdań o celowej dezinformacji, zawartej w różnych zestawieniach atrakcyjnych graficznie w połączeniu z danymi statystycznymi. Jak na nie patrzeć by zrozumieć i nie dać się omamić, oszukać? Przeglądają infografiki warto je weryfikować i mieć dostęp do publicznie dostępnym danych. Dlatego społeczeństwa powinny zadbać by takie wiarygodne i publicznie dostępne dane statystyczne były.

Nasze odgórne założenia mają dużą moc. Przez nie filtrujemy docierające do nas nowe informacje. Jeśli się zgadzają z naszymi założeniami, z tym czego się spodziewamy, to chętniej je przyjmujemy (te informacje). Mamy skłonność do unikania niewygodnych prawd. Na dodatek nasze umysły uzupełniają brakujące dane i dlatego widzimy to, co chcemy zobaczyć lub ro, czego się spodziewamy. Widzimy i słyszymy to, co chcemy usłyszeć i zobaczyć. 

Tim Harford w kilku miejscach podkreśla, że niezwykle ważna jest otwartość umysłu i skłonność do rewizji własnego zdania, A na koniec, jako podsumowanie, formułuje dziesięć przykazań"

10 przykazań statystyki:
  1.  Powinniśmy nauczyć się zatrzymywać i przyglądać naszym reakcjom na określone twierdzenia, zamiast je zaakceptować lub odrzucać z powodu tego, co czujemy.
  2. Powinniśmy zawsze próbować połączyć spojrzenie z lotu ptaka, oparte na danych statystycznych, ze spojrzeniem z perspektywy robaka a więc wynikających z naszych osobistych doświadczeń.
  3. Powinniśmy zapoznać się z opisem danych i zapytać samych siebie, czy na prawdę je rozumiemy.
  4. Szukać porównań i kontekstów, by przyjrzeć się każdemu twierdzeniu z odpowiedniej perspektywy.
  5.  Sprawdzać, skąd pochodzą statystyki i jakich danych nie uwzględniają.
  6. Zapytać, czego brakuje w danych, które mamy przed sobą i czy nie wpłynęło to na nasze wnioski.
  7.  Zadawać trudne pytania, dotyczące algorytmów i dużych zbiorów danych, przyjmując, że należy podchodzić do nich z inteligentną otwartością.
  8. Zwracać większą uwagę na podstawę oficjalnych danych statystycznych, a czasem również bohaterskich statystyków, którzy je chronią.
  9. Z podejrzliwością podchodzić do pięknych wykresów i grafik.
  10. Powinniśmy zachować otwarty umysł i upewnić się, czy przypadkiem się nie pomyliliśmy, czy nie zmieniły się fakty.

Zdrowe zaufanie rodzi się z pytań a nie ślepej akceptacji. Im bardziej jesteśmy ciekawi tym mniejsze znaczenie ma nasza plemienność. Ciekawość i otwarty umysł są ważne.

Tim Harford „Jak ogarnąć świat i odróżnić fakty od wyobrażeń”, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2021

7.01.2022

Spotkania z Nauką i Noc Biologów 2022

Wiedza naukowa jest fascynująca i dostępna dla każdego. W każdym czasie i w każdym miejscu. Wraz z rozwojem technologii cyfrowych dostępność wiedzy jest coraz większa i umożliwia edukację przez całe życie.  

Spotkania z nauką to projekt z zakresu popularyzacji i upowszechniania nauki z wykorzystaniem aktywizujących metod przekazu oraz budowaniem pozytywnego obrazu nauk przyrodniczych, poprzez bezpośredni kontakt z naukowcami w przestrzeni uniwersyteckiej i z wykorzystaniem nowoczesnych metod komunikacji. Zapraszamy na wykłady i warsztaty wyjazdowe do szkół, zajęcia na uczelni, wystawy, pikniki naukowych, krótkie artykuły w mediach społecznościowych.

W czasie pandemii Covid-19 mamy utrudniony kontakt bezpośredni i wizyty w uniwersyteckich laboratoriach. Dlatego i w czasie edukacji online oferujemy szkołom zajęcia zdalne. Chcemy wesprzeć trudna prace edukacyjną dodatkowymi materiałami dostępnymi online, zarówno w czasie lekcji jak i poza lekcjami.

Od 14 stycznia 2022 zapraszamy festiwal naukowy Noc Biologów 2022, z licznymi wykładami, warsztatami, wystawami, internetowymi oraz internetowymi grami edukacyjnymi, filmami. Każdy znajdzie dla siebie coś odpowiedniego, niezależnie od wieku i wykształcenia. Zapraszamy rodziców z dziećmi, dorosłych oraz nauczycieli z uczniami. Noc Biologów w Olsztynie organizujemy już po raz jedenasty a po raz drugi w formie zdalnej. Oferta online dostępna jest dla wszystkich , niezależnie od odległości od Olsztyna. Dodatkowo wydłużamy Noc Biologów. Rozpoczynamy 14 stycznia ale wiele filmów, pokazów i gier dostępnych będzie do końca maja br.

Proponujemy także wykłady wyjazdowe do szkół (zadanie Wypożycz sobie naukowca ), webinaria w dogodnym dla klasy terminie (oraz Cykliczne spotkania z nauką) a w maju i czerwcu zaprosimy na kolejny piknik naukowy pt. Dzień Biologii i Biotechnologii 2022 oraz obóz naukowy dla licealistów. Szczegóły na stornie: https://spotkanianauka.blogspot.com/. Liczę, że w maju spotkamy się w kontakcie bezpośrednim w laboratoriach Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.

Głównym celem projektu jest upowszechnianie i popularyzacja osiągnięć nauk biologicznych, w szerokich kręgach społecznych, w szczególności wśród młodzieży szkół średnich z terenu województwa warmińsko-mazurskiego i województw sąsiednich.

Dodatkowym celem projektu jest budowanie kapitału naukowego (w tym zachęcanie do kontynuacji kształcenia na poziomie wyższym) oraz popularyzacja oferty kształcenia UWM w Olsztynie wśród młodzieży licealnej. W ramach przedsięwzięcia młodzież pozna pełen cykl powstawania wiedzy, z uwzględnieniem obserwacji, dostrzegania problemu, dyskusji, analizy, działania i przedstawiania rezultatów badań. Aktywizujące metody upowszechniania wiedzy uwzględniają wyniki badań psychologicznych i neurodydaktyki, dotyczące procesu uczenia się.

W ciągu 24 miesięcy ponad 50 pracowników UWM zorganizuje: 4 pikniki naukowe, dwa obozy naukowe na Uniwersytecie (2021, 2022 r.), 60 wykładów, warsztatów i kawiarni naukowych w formie wyjazdowej lub webinariów, 12 cyklicznych spotkań na Uniwersytecie z wykładami i warsztatami, trzy wystawy półroczne w Bibliotece Uniwersyteckiej oraz cztery wystawy objazdowe, opublikowanych zostanie co najmniej 150 krótkich tekstów i filmików popularnonaukowych na blogu oraz mediach społecznościowych.

Projekt jest realizowany przez Wydział Biologii i Biotechnologii wraz z innymi jednostkami Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie i będzie wsparciem oraz komplementarnym uzupełnieniem zadań, które realizować będzie powstające Centrum Popularyzacji Nauki i Innowacji "Kortosfera". Projekt potrwa do końca czerwca 2022.

Projekt Spotkania z nauką, realizowany w latach 2020-2022, dofinansowano z programu „Społeczna odpowiedzialność nauki” Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Więcej o projekcie na stronie: https://spotkanianauka.blogspot.com/

Sądzę, że pikniki naukowe w kontakcie bezpośrednim, organizowane na uczelniach wyższych i centrach nauki oraz różnorodne zajęcia online nie są przemijająca ciekawostką. Moim zdaniem to ewolucyjny proces zmian w systemie edukacji. Coś, co rodzi się na naszych oczach. 



2.01.2022

Power Point i kreda - rzecz o nauczaniu zdalnym i nowych technologiach

 

Nawet czekolada może się znudzić, jeśli jemy ją zbyt często i w nadmiarze. Nie tylko dieta wymaga urozmaicenia, edukacja także. Mam na myśli formy dydaktyczne. Poszukiwanie nowych form, tematów i sposobów wynika także ze zmian w otoczeniu szkoły i zmiany potrzeb edukacyjnych. Kontynuacja nie jest w tym kontekście najlepszym rozwiązaniem.

Wcześniej żyliśmy w innych społecznościach, w rodzinach wielodzietnych z licznymi - w bawiące się dzieci - podwórkami. Moje pokolenie biegało z kluczem na szyi, dużo czasu spędzaliśmy w grupach rówieśniczych na podwórku. To tam nabywaliśmy wiele umiejętności i kompetencji społecznych. Współczesne młode pokolenie żyje głównie w miastach, w rodzinach z jednym lub najwyżej dwójką dzieci, a podwórka są relatywnie puste. Młodzi ludzie więcej czasu spędzają przed ekranami telewizorów, komputerów i smartfonów. 

Narzekamy na technologie i wydłużającą się niesamodzielność młodego pokolenia. Kiedyś, dawno temu, gdy szkoły nie było lub uczęszczali do niej uczniowie krótko - zaledwie kila klas - dorosłość przychodziła szybko. U dziewczynek wraz z pierwszą miesiączką. Ludzie dorastali w wieku kilkunastu lat. Ale sukcesywnie zmienia się strategia życia, ze strategii r na strategia K (pojęcia ekologiczne, można sprawdzić w podręczniku), czyli z oportunizmu ekologicznego na specjalizację, z mniejszą śmiertelnością w wieku dziecięcym oraz mniejszą liczebnością potomstwa. Strategia inwestowania w liczne potomstwo zmieniła się stopniowo w strategię długiego inwestowania w nieliczne potomstwo (ale dobrze wyposażane i gotowe na silną konkurencję). W ostatnich latach zmiany te czasowo skorelowane są z masowym wykorzystywaniem smartfonów i spędzaniem coraz więcej czasu przed monitorami telefonów. Ale czy ta nowa technologia jest skutkiem zmian strategii życia czy jej przyczyną? 

Kiedyś szkoła skupiała się na nauce czytania i pisania - bo uczniowie pochodzili głównie z rodzin analfabetów. Z innymi, potrzebnymi społecznie i kulturowo kompetencjami już przychodzili do szkoły. Na przestrzeni ponad jednego wieku znacznie wydłużył się okres nauki szkolnej. Już nie tylko 4-7 klas szkoły podstawowej, ale i szkoła średnia oraz studia (kilkanaście lat, nawet do 23). Już choćby tytko z tej przyczyny obecne pokolenia w dorosłość wchodzą o kilka czy nawet kilkanaście lat później. Rozdźwięk między biologią a życiem społecznym jest coraz większy. Już choćby tylko z tego powodu szkoła i edukacja muszą się zmienić by nadal być efektywnymi społecznie i kulturowo. I nie chodzi o dodanie jakiegoś nowego przedmiotu.

O zmianach społecznych można pisać długo. Wiedza jest łatwo dostępna. Ale w deficycie są różnego rodzaju kompetencje społeczne. Nie są one kształtowane w rodzinie ani na podwórku (a przynajmniej nie w takim stopniu jak dawniej). Z konieczności to właśnie edukacja (w skrócie szkoła) musi te funkcje przejmować i realizować zadania, których kiedyś nie musiała. Bo nie było takiej potrzeby. Obecnie wskazuje się na 4k: komunikację, krytycyzm, kooperację, kreatywność - jako ważne zadania dla edukacji. Nauczyć społecznej komunikacji i to w nowych warunkach cywilizacyjnych (coraz więcej kontaktów zdalnych przez internet i smartfon), nauczyć krytycznego myślenia w dobie nowych dla ludzkiego mózgu fake newsów z obrazami i wideo, nauczyć współpracy i kreatywności.

Niektórzy na wydłużony okres dorastania (dłuższe dzieciństwo i niesamodzielność) mówią "niedojrzałość". Ale można na to spojrzeć jako na pogłębiającą się neotenię. Wszak człowiek jest neoteniczną małpą, na co zwrócono uwagę już dawno. Proces wydłużania dorastania, co objawia się pozorną niedojrzałością obecnych nastolatków w porównaniu do wcześniejszych pokoleń, trwa już od dawna i nie można tego wiązać jedynie z masowym wykorzystaniem smartfonów. Narastający trend a nie nagła zmiana. Należy dodać, że pod względem strategii życia ludzie są bardzo polimorficzni a przez to mocno zróżnicowani. Nie tylko między społecznościami ale i w obrębie pojedynczych społeczności.

Co te zmiany oznaczają dla edukacji? Wiele. Kiedyś skuteczna kreda i tablica, z przyczyn technologicznych i społecznych odchodzi coraz bardziej w przeszłość. Niedawno modny Power Point i prezentacje multimedialne z wykorzystaniem komputera też stają się przestarzałe i niewystarczające. Mimo, że jeszcze 10 lat temu były nowinką uatrakcyjniająca wykłady i lekcje. Stają się po części przestarzałe, mimo że nie cała populacja opanowała sztukę posługiwania się tymi narzędziami.

Co nowego dostrzegliśmy w czasie pandemicznego nauczania zdalnego? Że potrzebne są nowe narzędzia, nowe programy do wykorzystania w edukacji? A może to, że nowym pokoleniom potrzebne są inne kompetencja społeczne, których musimy uczyć w szkole? I to, że całą szkołę musimy wymyślić na nowo? Tak, szkołę musimy tworzyć od nowa i dostosować ją do ogromnych zmian technologicznych i społecznych, w tym zmiany strategii życia Homo sapiens. Tworzyć na nowo nie zaprzestając aktywności ani na chwilę. Jest to wiec permanentna ewolucji bez chwili postoju.

Trzeba głębokiej refleksji nad społecznymi i cywilizacyjnymi zmianami, samo wykorzystaniem MS Teams nie wystarczy. Trzeba przebudować cele szkoły, programy (podstawy programowe) a nie obędzie się to bez dogłębnej i szerokiej dyskusji społecznej: po co nam szkoła. Samo się nie zrobi. A szkoła to nie jest przechowalnia dla dzieci by nauczyciele się jakość uczniami zaopiekowali. Nie chodzi o jakieś drobne zmiany kosmetyczne tylko ogromną przebudowę.

Czasem trzeba wracać i do kredy czy do średniowiecznego teatrzyku ilustracji kamishibai, po to by budować relacje i pobudzać kreatywność.

Niżej bardzo syntetyczne podsumowanie książki iGen. Właśnie ja czytam. Wnioski oparte na bogatych danych statystycznych i rzetelnej, wszechstronne analizie. Tak, młode pokolenie jest coraz bardziej inne niż kiedyś. Co to oznacza dla szkoły, gospodarki i naszej przyszłości? 

c.d.n,


1.01.2022

Wybór - Anne Applebaum i Donald Tusk "to co przed nami, nie jest przeznaczeniem, ale zadaniem"

W zagmatwanych i niepewnych czasach poszukujemy słów (ja na pewno!), objaśniających świat i zjawiska w nim zachodzące. Przysłuchujemy się rozmowom i czytamy książki. Poszukujemy słów dotykających sedna. I ja sięgam nie tylko do książek naukowych czy popularnonaukowych, lecz i do społecznych. 

"Optymizm, szczególnie w dzisiejszych czasach, jest trudniejszy niż pesymizm, wymaga odwagi i wyobraźni. Ale przyszłość należy właśnie do ludzi odważnych i z wyobraźnią." (Donald Tusk). Zawsze jest wybór i ta książka o tym przypomina. Jutro zależy od tego, co zrobimy. „Wybór” przywraca poczucie sprawstwa. Przywrócił mi nadzieję i poczucie sensu. I to w trudnym czasie dla Europy i Europejczyków. „Demokracja nie jest dana raz na zawsze. Ale dyktatura też nie.” (Anne Applebaum)

Czy lepiłaś (eś) zimą bałwany ze śniegu lub inne śnieżne budowle? Albo piaskowe babki w podwórkowej piaskownicy? Lub zamki z piasku na jeziornej czy morskiej plaży? Jeśli tak, to pewnie w dość szybkim czasie ktoś to zniszczył. Jakaś taka patologiczna potrzeba sprawstwa zawsze jest obecna i blisko nas. "Tu byłem (i zniszczyłem)". Burzenie i niszczenie jest łatwiejsze niż budowanie. I nie ważne czy chodzi o zamki z piasku czy poczucie wspólnoty i poczucie dumy. Zdecydowanie wolę budować niż burzyć. W tym pierwszym upatruję sens swojego istnienia i poczucie sprawstwa.

„Wybór” to 12 rozmów (z małym plusem, bo jest i posłowie). Rozmowa została przeprowadzona w sierpniu 2021 a ostatnie poprawki naniesione zostały w listopadzie 2021 roku. Jest więc to książka bardzo aktualna. Dziennikarka (Anne Applebaum) i polityk (Donald Tusk) opowiadają o kluczowych ich zdaniem problemach współczesnego świata oraz o kulisach polityki. Osoby wiarygodne bo uczestniczące w najważniejszych wydarzeniach i spotykające się z najważniejszymi politykami świata i Europy. Zatem są to refleksje z pierwszej ręki, refleksje uczestników a nie tylko pokątnych obserwatorów czy domorosłych "analityków".

W rozmowie poruszana jest aktualna tematyka o demokracji, kryzysie demokracji, nacjonalizmach, o Europie i jej (naszych) problemach z perspektywy świata, USA, Rosji i Chin. Są refleksje o demokracji i autorytaryzmie, o cyfrowym świecie i cyfrowych zagrożeniach. Są odniesienia do globalnego ocieplenia klimatu Ziemi i zagrożeń masowej migracji. Są też odniesienia do edukacji.

Kilka cytatów dla oddania charakteru i tematyki tego książkowego dialogu: „Pytanie tylko, czy uda ci się przekonująco mówić o kluczowych dla ciebie wartościach, czy też pójdziesz na łatwiznę i będziesz budować wspólnotę wokół lęku przed obcym? Czy zdołasz zbudować autentyczną więź wokół pozytywnych wartości? To są dzisiejsze wyzwania polityki.(…) Po prostu bez względu na to, czy masz wolnościowe czy autorytarne poglądy, chcąc wygrywać wybory, musisz dotrzeć do emocji, które budują poczucie wspólnoty wśród większości” (Donald Tusk).

Dobry język, wyważony i analityczny, trafne obserwacje i wybór, pobudzający do działania i optymizmu. Potrzebna i ważna książka. Tak ją odbieram. Tytuły rozdziałów zdradzają treść całości: Brukselski spleen, Być albo nie być (w Unii), Autorytaryści wszystkich krajów łącza się (wokół imigrantów), Fabryka strachu, Pakt z Mefistofelesem, Przyjaciele Chaosu, Wojenna granica i granica wojny, Plemiona, O budzeniu złych aniołów, Nie jesteśmy bezradni, Jak wygrać wybory (nie tylko w Ameryce), Afgańska lekcja. 

Wybór jest zawsze, co i jak robić. Sporo miejsca w tym spisanym dialogu poświęcone zostało demokracji i nacjonalizmowi, w kontekście Unii europejskiej. Np., „Dlatego nacjonalista francuski, niemiecki i polski mówią jednym głosem „Unio przepadnij, my znów chcemy się między sobą bić” "(Donald Tusk).

W podejmowanych wątkach pojawia się refleksja, dotycząca lęku o utratę tożsamości, lęku przed falą imigrantów z różnych części świata. I o tym, kto naprawdę skutecznie rozwiązuje rzeczywiste problemy, np. z zatrzymaniem fali migrantów. „Kluczowe jest właśnie rozpoznanie problemu i nazwanie go językiem, którzy nie będzie magiczny ani ideologiczny. Językiem wolnym od ksenofobii, przemocy i lęku. I równoczesne podjęcie racjonalnych działań (…) To tak jak w kwestii zmian klimatu, jestem absolutnie przekonany, że nie ma co się zastanawiać, kiedy nastąpi katastrofa klimatyczna i czy na pewno to człowiek jest jej główną przyczyną. Należy działać tak, aby jej zapobiec albo ją opóźnić, bo już samo działanie zmienia i świat, i nas na lepsze. (...) Musimy znaleźć też w sobie odporność na plemienność. Nienawiść i pogarda zagrażają wszystkim uczestnikom tego procesu.” (Donald Tusk).

Przypominane są chwile szczęśliwe dla Europejczyków mieszkających nad Wisłą. „Polacy wydawali się szczęśliwi i dumni, że są integralną i traktowaną na równi z innymi krajami częścią Europy. Widziałam tę dumę nie tylko w Warszawie, ale i u nas, na wsi, i u przyjaciół moich synów, którzy z plecakami ruszyli poznawać Europę i nigdzie nie czuli się obco, bo wszędzie byli Europejczykami z tego energicznego kraju, który odbudował się z wielkim sukcesem.” (Anne Applebaum). I ja tę dumę czułem, i ja ruszyłem poznawać Europę. I czułem się wszędzie jak u siebie: We Francji, Hiszpanii, Niemczech, Irlandii czy na Litwie,

Przyszłość zawsze wzbudza ciekawość. Zastanawiamy się co i jak będzie się działo, czasem z obawą, czasem z nadzieją. Jedni czytają przepowiednie, inny chodzą do wróżki, jeszcze inni sięgają po prognozy i naukowe analizy. Omawiana książka w prognozowaniu przyszłości w Polsce i na świecie  odwołuje się do aktywności: „Nie mamy pojęcia, co wydarzy się jutro. Ale wiemy na pewno, że to jutro zależy od tego, co my zrobimy dzisiaj, teraz.” (Anne Applebaum). W konsekwencji jest optymistyczna w swym przekazie i wyrywa z marazmu. 

W Wyborze znalazłem sporo refleksji, odnoszących się do zmian, jakie wywołała i wywołuje zmiana cywilizacyjna, odnosząca się do cyfryzacji kontaktów międzyludzkich. „Polityka stała się czymś, co uprawia się w mediach społecznościowych.” (Anne Applebaum) „Towarzyszy temu zjawisko ucieczki od tradycyjnych form organizacji, włącznie z nazwami partii, które mają podkreślić ich apartyjność, jakkolwiek nonsensownie to brzmi .(...) Internet daje nam złudzenie indywidualizmu i złudzenie sprawczości.(....) W Chinach ewidentnie rodzi się model autorytaryzmu cyfrowego” (Donald Tusk) „W chińskim internecie algorytmy są tak ustawione, by służyły państwu, w naszym systemie algorytmy mają służyć korporacjom.” (Anne Applebaum).

Jest kilka odniesień do edukacji i do tego, że szkołę trzeba wymyślić na nowo oraz dostosować do współczesności i przyszłości.

Co budzi moją nadzieję mimo nadciągających zagrożeń? Słowa Donalda Tuska: „Umiejętność życia obok siebie, czasem bliżej, czasem dalej, bez plemiennej nienawiści. (…) I bądźmy świadomi, że często nienawiść oraz strach jednoczą bardziej niż najszlachetniejsze idee i zamiary. (…)Budzenie nienawiści, nie tylko w internecie, jest o wiele łatwiejsze niż budowanie wspólnoty.”

Zamiast patrzeć w przyszłość z trwogą można patrzeć z nadzieją. W dialogu między dziennikarką a politykiem nie brakuje dostrzeganych zagrożeń. Niemniej patrzą na nie jako na wyzwanie a nie tylko jako problem: „To co przed nami, nie jest przeznaczeniem, ale zadaniem.” (Donald Tusk).

Zrozumieć świat i przysłuchać się rozmowie mądrych ludzi. Przysłuchać się słowom, które pozwalają lepiej zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość. Lektura Wyboru zachęciła by sięgnąć po inne książki Applebaum i Tuska. 

Prezenty pod choinkę cieszą. A ja dostałem m.in. komentowany Wybór. Słyszałem już o tej książce i szukałem przy okazji w księgarni. Sympatyczny św. Mikołaj był szybszy.
 
Zapewne i tu na blogu wpis o książce z wypowiedziami Donalda Tuska ściągnie jakieś nieprzychylne komentarze. Tak jak było na Facebooku kilka dni temu. Było też znaczenie więcej przychylnych komentarzy - wielu moich znajomych również sięgnęła po tę książkę. Jakiś drobny znak kulturowej wspólnoty.  Czuję się wolnym człowiekiem, czytam to, co chcę i komentuję także to, co chcę. Nie obawiam się ujawniać swoich zachwytów czy zniesmaczeń. Gdy zamieściłem na swojej facebookowej tablicy jedno zdanie z tej książki wraz z ilustracją okładki, bez żadnego komentarza, pojawił się m.in. wpis z furią i świętym oburzeniem (pisane nieskładnie, więc można się tylko domyślać, co rozzłościło czytelniczkę z Facebooka). Cytat i autorzy wspomnianej osobie najwyraźniej kojarzą się jednoznacznie negatywnie, stąd oburzenie, pełne negatywnych słów i plemiennego "wyznania wiary". Wybuch agresji wcale mnie nie przestraszył, zachęcił jedynie by o tej książce napisać więcej. 


Anne Applebaum, Donald Tusk „Wybór”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2021, 309 stron.