28.04.2022

Gęsiówka piaskowa lub nietota, ozdoba miejskiej łąki

Kilka lat temu, początki mojej podblokowej łąki kwietnej, z liczną gęsiówką.

Chwasty są piękne, też kwitną. Dajmy im rosnąc. Podkreślić należy to, że termin "chwast" to pojęcie użytkowe i dotyczy upraw rolnych. Ekolodzy nie mówią o chwastach. Takie rośliny pionierskie, synantropijne szybko kolonizują wolne przestrzenie i zwiększają różnorodność biologiczną w urbicenozach. Cieszę się z ich obecności. Sadzę jednak także rośliny uprawne by było widać, że ktoś dba. W ludzkim zwyczaju jest "tępienie" wszystkiego, co samo wyrosło, co dzikie i wyrosło z własnej inicjatywy. Tylko wyplenić. A jak rośnie typowy gatunek ogrodowy, to widać, że człowiek ingeruje i pełen "szacun", pozostawimy w spokoju. Dlatego by ochronić przed wykaszaniem i pieleniem sadzę krokusy, tulipany i inne rośliny ogrodowe. To one chronią dziką bioróżnorodność. Chronią przed wykaszaniem. Takie małe refugia, by w nich urosły, zakwitły i wydały nasiona. Niech gdzieś padną na wolną przestrzeń i zachowują ciągłość populacyjną. Nawet w skrzynce balkonowej czy odstawionej doniczce. W estetyce preferuję landart. Dyskretną dbałość i piękno przyrody.

Gęsiówka piaskowa, rzeżusznik piaskowy (Cardaminopsis arenosa syn. Arabis arenosa) to roślina roczna, dwuletnia lub wieloletnia. Wszystko zależy od warunków lokalnych i sprzyjających okoliczności. Różnorodność populacyjna i efekt warunków siedliskowych. Wyrośnie choć na jeden sezon a jak się uda to przetrwa i do następnego lub jeszcze kolejnego. Nazwa rzeżusznik nawiązuje do roślin z rodziny kapustowatych, tak jak rzeżucha. A gęsiówka? Może kojarzy się z ubogą łąką, na której pasą się gęsi? Gęsiówka to chyba nazwa starsza, bo występuje w wykazie gatunków Erazma Majewskiego z 1894 roku. Drugą nazwą z tego opracowania jest nietota. Bardzo tajemnicza nazwa. Do gęsi nawiązują także nazwy czeskie, łużyckie, chorwackie i serbskie. W innym miejscu także jako niepota (ale to chyba błąd literowy).

Wróćmy do opisu nietoty czyli gęsiówki. Jest niewielkich rozmiarów – od 4 do 40 (czasem nawet 80) centymetrów wysokości. Jak widać warunki siedliskowe wpływają nie tylko na długość życia ale i wielkość.  Kwitnie od kwietnia do czerwca, czasem nawet do sierpnia. 

Gęsiówkę spotkać można na glebie piaszczystej, kamienistej oraz na siedliskach ruderalnych, nieużytkach, gruzowiskach, przy drogach, torach kolejowych. Jako „chwast” występuje w uprawach rolnych. Preferuje glebę o odczynie umiarkowanie kwaśnym. Jest gatunkiem światłolubnym i synantropijnym (związanym z siedliskami ludzkimi). Różne odmiany i podgatunki występują dość pospolicie na niżu i w górach.

A skąd się wzięła tajemnicza nazwa nietota? Wskazuje na jakieś właściwości magiczne, gdzie z obawy przed jakąś klątwą nie wymawiano właściwej nazwy, tak jak w przypadku nazwy niedźwiedź. Nazwą nietota określany był także widłak wroniec widlasty, widłak wroniec (Huperzia selago) . Dawniej stosowany w medycynie ludowej jako silnie działający środek wymiotny. Ponadto widłak był rośliną używaną do czarów, a przesądny lud nie wymawiał nazw takich roślin, mówiąc o nich „to nie ta” (nietota) lub „to jest ta” (stąd np. tojeść). Czy gęsiówka w dawniej była powiązana z magią i używana ja do jakowyś czarów lub obrzędów magicznych? Nie wiem czy uda się odnaleźć jakieś kulturowe ślady i dokładniej wyjaśnić tę zagadkę. Może ktoś przypadkiem znajdzie jakiś ślad w starych księgach? 

W opracowaniu Erazma Majewskiego nazwa nietota odnotowana został także dla innych roślin: Scoparia (mietelnik), Genista (janowiec), Genista tinnctoria (janowiec barwierski), Juniperus Salbina (poprawnie Juniperus sabina - jałowiec sabiński), Lycopodium selago (widłak wroniec), Muscus scoparius (żarnowiec miotlasty).
 
Czyż nie jest fascynujące to, że na miejskim trawniku można znaleźć tak niezwykłe rośliny i różnorodne, nierozwikłane jeszcze tajemnice kulturowe? Nasze zapomniane dziedzictwo kulturowe. A może nie do końca zapomniane? Może uda się komuś wyjaśnię nie tylko tę gęsiówkową tajemnicę?



Koniec kwietnia 2022, pod brzozą, na trawniku

Często pojawia się w skrzynkach i pozostawionych doniczkach. 


25.04.2022

Spotkania z przyrodą - wystawa w Starym Ratuszu

Zarówno moja praca zawodowa jak i wypoczynek w czasie wolnym sprzyjają spotkaniom z przyrodą. Doznania estetyczne, zauroczenia, zaciekawienie, wiele pytań i późniejszych poszukiwań. Wieloetapowe odkrywanie na początku którego są zwykłe obserwacje. I oczywiście ciekawość, w tym stawianie prostych pytań "co to jest" (jaki to organizm, jaki gatunek), "dlaczego", "skąd się wzięło itp. Opowiadanie o przyrodzie to pełniejsze przetwarzanie i lepsze zrozumienia. Opowiadanie obrazem, słowem, w czasie spotkań bezpośrednich z uczniami, studentami i  z dorosłymi. W poszukiwaniach coraz to nowych form opowiadania o nauce i o przyrodzie dotarłem do łączenia obrazu i treści poszerzonej, ukrytej za qr kodami. Forma wygodna, bo specjalistyczny "czytnik" (prawie) każdy widz ma ze sobą. I tak powstała kolejna wystawa nieco hybrydowa pod nazwą "Spotkania z Przyrodą".


Wernisaż wystawy 29 kwietnia (piątek) 2022 r., godz. 17.00

Galeria Stary Ratusz WBP; ul. Stare Miasto 33

Wystawa będzie czynna od 29 kwietnia do 12 maja 2022 r. Potem będzie udostępniana w Bibliotece Uniwersyteckiej w Kortowie. 

Wystawa jest mobilna i może dalej powędrować. Jeśli ktoś chce ją pokazać u siebie, to proszę o kontakt, po czerwcu 2022 będzie "wolna" i szkoda by leżała w "szafie". Wcześniejsze wystawy już wędrowały, m.in do Mazurskiego Parku Krajobrazowego oraz do Puszczy Białowieskiej. 

Spotkania z przyrodą Puszczy Białowieskiej oraz Warmii i Mazur z palcami umarlaka, osą klecanką, szczeżują,  psianką słodkogórz, sromotnikiem bezwstydnym, czarcim żebrem i wieloma innymi roślinami, grzybami, owadami. Fotografie i opowieści to efekt spotkań z przyrodą i zaproszenie do zgłębiania wiedzy przyrodniczej, nie tylko na wystawie. Przyjdź z telefonem komórkowym i mobilnym Internetem to zobaczysz więcej. Niezwykłe przygody są w zasięgu ręki, na każdym spacerze i na każdej wycieczce. Wystarczy być uważnym i zaciekawionym.

Obserwując przyrodę wokół nas rób zdjęcia i dziel się pytaniami, zachwytami, refleksjami, małymi i dużymi odkryciami. I na różne sposoby opowiadaj o swoich obserwacjach i spotkaniach z przyrodą. 


więcej plansz z wystawy dostępnych jest tu: https://gadajacedachowki.blogspot.com/2022/04/wystawa-spotkania-z-przyroda.html oraz na stronie Gazety Wyborczej (czytaj artykuł) .

23.04.2022

O skójce z grubą skorupką, monitoringu środowiska i guzikarstwie

Skójka gruboskorupkowa, zdjęcie z Internetu, dotyczące wystawy pt. „Sochocińskie guziki – ślad dawnej tradycji”, szczegóły w tekście.

Wojna zmienia wiele, w tym łańcuchy dostaw surowców i produktów w gospodarce. Powstają zupełnie nowe warsztaty i nowe oddziaływania na środowisko. Ślady tych procesów możemy zobaczyć w muzeach lub obserwować na bieżąco skutki wojny w Ukrainie. Możemy także uczestniczyć w szerokim monitoringu i ocenie oddziaływani na środowisko. Małże są dobrym obiektem do takich obserwacji i analiz.

Jako dziecko wakacje spędzałem zazwyczaj nad małą rzeczką. Uregulowana, płytka, piaszczysta. Wtedy żyły tak jeszcze raki szlachetne i kiełbie. W płytkiej wodzie rzeki Liwnej i Sołki zbieraliśmy muszle małży. Teraz wiem, że były to skójki malarskie. Ale z pewnością było tam więcej gatunków. Muszle zachwycały mieniącą się masą perłową.

Z dzieciństwa pamiętam jeszcze jakieś starodawne, nierówne guziki z masy perłowej. Mieniły się, ale każdy był jakiś ciut inny. I było ich mało. Więc do zabawy chętniej wybierałem jednakowe guziki plastikowe. To były czasy bez gier komputerowych więc guziki były armiami, walczącymi ze sobą w wymyślanych przygodach, inspirowanych książkami, filmami lub w pełni wymyślanymi histriami.

Wspomnienie guzików z masy perłowej przywołały mi dwa fakty, wcześniejsze odwiedziny z Muzeum Mazowieckim w Płocku i wystawy o sochocińskiej manufakturze guzikarskiej i wyjazdy terenowe, związane z monitoringiem skójki gruboskorupowej (Unio crassus). No i wcześniejsze wpisy na blogu poświęcone szczeżui pospolitej, po których zacząłem się zastanawiać czy ze szczeżui wyrabiano guziki? (czytaj 1, 2, 3)

Skójka gruboskorupkowa (Unio crassus) , jako gatunek naturowy, została objęta monitoringiem państwowym. Niestety na mapie badanych rzek brakuje tych z Warmii i Mazur. Może więc warto odnotowywać miejsce jej występowania (zob. Skójka gruboskorupowa w Olsztynie). Liczną populację skójki gruboskorupowej widziałem w rzece Pasłęce, od Bażyn aż po Pelnik. Jest liczna i ma się dobrze. Od lat widuję ją w rzece Łynie, w Lesie Warmińskim, Olsztynie i na wysokości Smolajn. Pojedyncze okazy spotykałem także w rzece Kirsnie. Natomiast na mapce rozmieszczenia tego gatunku w Polsce, nasz region to jedna wielka biała plama („Poradniki ochrony siedlisk i gatunków – skójka gruboskorupowa 1032”, Katarzyna Zając). Po prostu brakuje informacji o tym gatunku. Aż dziwne.
 
Zdjęcie z Internetu, dotyczące wystawy pt. „Sochocińskie guziki – ślad dawnej tradycji”, szczegóły w tekście.

Skójka gruboskorupkowa jest stosunkowo dużym słodkowodnym małżem. Średnie wymiary muszli mogą różnić się znacznie w zależności od stanowiska, w Polsce znajdowane muszle o wielkości 4,4 do 7,2 cm (K. Zając, „1032 Skójka gruboskorupowa”, Biblioteka Monitoringu Środowiska, i dalsze informacje). Tak dużych muszli nie sposób przeoczyć w czasie badań terenowych, nawet okazów martwych, żyjących wcześniej w danym siedlisku. Wygodne do inwentaryzacji są puste muszle, po martwych małżach. Wyraźnie palcami można wyczuć, że muszla jest grubsza niż u innych skójek. Ponadto nie niepokoimy tego gatunku (nie wyjmujemy z wody żywych małży).

Skójka gruboskorupowa jest filtratorem, odżywiającym się sestonem (odfiltrowuje z wody glony, drobne zwierzęta planktonowe, martwą materię organiczna). Na ogół przebywa zakopana w osadach dennych (tylko tylny koniec muszli z syfonami wystaje ponad powierzchnię dna), ale jest widoczna gołym okiem. Dojrzałość płciową osiąga przy długości muszli 30–40 mm. Do rozrodu przystępuje wiosną (kwiecień i maj). Tak jak i inne skójkowate w cyklu życiowym ma pasożytnicze glochidium (czytaj więcej). Żywicielami glochidiów skójki gruboskorupowej są: ciernik (Gasterosteus aculeatus), cierniczek (Pungitius pungitius), jelec (Leuciscus leuciscus), kleń (Leuciscus cephalus), strzebla potokowa (Phoxinus phoxinus), okoń (Perca fluviatilis), wzdręga (Scardinius erythrophtalamus) i głowacz białopłetwy (Cottus gobio). Inne gatunki mogą być nieodpowiednie – przyczepiające się glochidia mogą być przez system odpornościowy usuwane i uśmiercane. Sporym kłopotem mogą być gatunki obce i inwazyjne. Układ pasożyt-żywiciel to złożony system, kształtujący się przez wiele lat.
Jeżeli potencjalne ryby, żywiciele glochidiów skójki gruboskorupowej występują a skójki brakuje, to najwyraźniej siedlisko jest nieodpowiednie dla przeżycia tego małża.

Pasożytowanie trwa zwykle około czterech tygodni, po czym młode małże opuszczają ciało żywiciela i rozpoczynają samodzielne życie. Przez 2–5 lat żyją zakopane w osadach dennych (w tym stadium jest trudne do wykrycia w cieku, bez specjalistycznego sprzętu nie zobaczymy ich w rzece). Starsze osobniki najczęściej tworzą skupienia, składające się z osobników obu płci.
Skójki należą do organizmów długowiecznych. Maksymalna długość życia osobników różni się w zależności od populacji, złożone z osobników krótko żyjących, w których maksymalna długość życia wynosi 8 lat, oraz długo żyjące – 23 lata. W Skandynawii dożywają 70 lat. Można postawić pytanie, czy na Warmii i Mazurach są przyjazne warunki do długiego życia skójek?

Długi okres życia sprawia, że jeśli w danej rzece skójka gruboskorupowa pojawiała się nawet okazjonalnie, to pozostawałyby żywe lub martwe dorosłe osobniki. Stabilność siedliska w skali wieloletniej jest ważna dla przetrwania tego gatunku. Dlatego został wybrany do monitoringu stanu środowiska.

Siedliskiem skójki gruboskorupowej są czyste wody bieżące (duże potoki, strumienie i rzeki) z piaszczystym lub piaszczysto-żwirowym dnem, małż ten preferuje rzeki krainy lipienia i brzany. Zdarza się, że występuje także w innych siedliskach, np. w rejonie, gdzie rzeki wpadają do jeziora i w wypływach rzek z jezior.

Skójka gruboskorupowa zasiedla rzeki dość szybko płynące w porównaniu do cieków zasiedlanych przez inne gatunki skójkowatych, jednak osobniki tego gatunku występują zazwyczaj w takich miejscach, gdzie prędkość przepływu wody spada, przeważnie w strefie przybrzeżnej. Jako gatunek wrażliwy na zanieczyszczenia, skójka gruboskorupowa jest bardzo dobrym wskaźnikiem czystości wód. Zatem to zanieczyszczenie wód jest głównym czynnikiem sprawiającym zanikanie tego gatunku z naszych wód. Drugim jest melioracja, czyli bagrowanie rzek (zobacz zdjęcia z innego wpisu). Dla pogodzenia celów odwodnieniowych i ochrony bioróżnorodności proponuje się etapowe pogłębianie cieków, tak aby z części niebagrowanych organizmy zdążyły przejść do już oczyszczonych.

Zwierzęta te prowadzą na ogół osiadły tryb życia. W wypadku, gdy warunki pogorszą się (np. na skutek spadku poziomu wody), skójki mogą przemieszczać się na stosunkowo niewielkie odległości, w ciągu godziny są w stanie pokonać dystans około dwóch metrów. Tak więc dyspersja tego gatunku odbywa się przede wszystkim w stadium larwalnym, w okresie pasożytowania na rybach (zobacz też wpis o szczeżui). O obecności gatunku (kolonizacja, rekolonizacja cieków) w dużym stopniu decyduje obecność odpowiednich gatunków ryb. Przyroda jest całością, jeśli znikają pojedyncze ogniwa łańcucha, to skutki widoczne są także w innych częściach, powiązanego ze sobą ekosystemu.

Wędrówka małża przez osady denne pozostawia charakterystyczne rowki w podłożu, szczególnie dobrze widoczne w drobnych osadach (cecha ta ułatwia wykrycie obecności gatunku w rzece). Gdy niekorzystne warunki mają większy zasięg w przestrzeni i czasie (np. powódź, zima) małże spowalniają metabolizm, rezygnują z normalnej aktywności i w takim stanie usiłują przetrwać. W ostatnich kilkudziesięciu latach wiele siedlisk skójki gruboskorupowej uległo degradacji lub daleko idącym przeobrażeniom, głównie na skutek zanieczyszczenia wody oraz regulacji rzek. Czy na występowanie skójki i wielkość populacji tego gatunku mogło mieć wykorzystywanie jej jako surowca do produkcji guzików?

Zachęcam do obejrzenia wystawy pt. „Sochocińskie guziki – ślad dawnej tradycji” lub odszukania w internecie towarzyszącej jej broszurze. Chyba trzeba udać się do Sochocina i sprawdzić, z jakich mięczaków wyrabiano tam guziki. Na razie udało mi się dotrzeć, do dwóch fotografii ( http://xenna.com.pl/sochocinskie-guziki/, http://tc.ciechanow.pl/fotoreportaz-172-sochocinskie_guziki.html#/resources/image/fotoreportaze/big/172/200912151850550.jpg
Na zdjęciu widać, że do produkcji guzików wykorzystywano skójki, w tym skójkę gruboskorupowa, malarską i zaostrzoną. Nie widać szczeżui. Być może dlatego, że szczeżuje mają zbyt cienką muszlę. Najbardziej odpowiednia do wyrobu guzików wydaje się skójka gruboskorupowa.

Sochocin, zlokalizowany na północnym Mazowszu, niedaleko granicy naszego regionu, lokowany był na prawie chełmińskim w 1385 r. Położony nad Wkrą oraz w pobliżu jej dopływów (m.in. rzeki Łydyni). Jakie małże tam teraz żyją? Ciekawe. Wkra mnie zawsze kusiła pod względem chruścików. Trzeba będzie kiedyś wreszcie zrealizować marzenia i zaspokoić ciekawość.

Kiedy rozwinęła się manufaktura guzikarska w Sochocinie, w drugiej połowie XIX w. Sochocin był miejscowością typowo rolniczą. Rzemiosło i handel były słabo rozwinięte. Mieszkańcy poszukiwali nowych źródeł zarobkowania. I tak powstały tam zakłady rzemieślnicze guzikarskie. Być może, guziki, które pamiętam z dzieciństwa tam zostały zrobione.

W tym czasie, pod rosyjskim zaborem w Królestwie Polskim, rozwijał się przemyśl włókienniczy (zwłaszcza w okolicach Łodzi, Kalisza, Sieradza, Warszawy). Wzrosło więc zapotrzebowanie na guziki. Kiedyś wyrabiane z drewna, potem były produkowane z muszli mięczaków (ale morskich). W 1866 r. powstała pierwsza na północnym Mazowszu fabryka guzików z masy perłowej w Krasnem. Surowcem do produkcji guzików były muszle małży morskich, pochodzące z basenu Morza Czerwonego i Oceanu Indyjskiego. Produkcja więc opierała się na importowanej bioróżnorodności.
Nieznane są dokładnie gatunki dużych i twardych muszli morskich mięczaków, z których przed II wojną światową sochocinianie produkowali guziki. W samym Sochocinie zostały pojedyncze fragmenty muszli morskich, które dawniej po wycięciu krążków, usypywano w wielkie hałdy lub wyrzucano na drogi w celu ich utwardzenia. Nie dziwmy się więc obecności na Mazowszu muszli egzotycznych mięczaków. Kultura łączy się z przyrodą czasami w zaskakujący sposób.

Po II wojnie światowej, w czasie które wymordowano Żydów i wielu polskich mieszkańców, produkcja guzików w Sochocinie powoli się odradzała. Zmieniły się warunki gospodarcze i zabrakło importu czarnomorskich i indyjskich muszli mięczaków. A zapotrzebowanie na guziki było duże. Najpierw korzystano z tego, co pozostało na wysypiskach. Z niektórych muszli udawało się jeszcze wyciąć coś na guziki. Ale i to szybko się skończyło. Zainteresowanie sochocińskich guzikarzy zwróciło się w kierunku rodzimych małży. Czy wykorzystywano małże z Wkry? Być może, ale albo było ich za mało, albo było to głównie szczeżuje. Od dawna działająca cukrownia w Glinojecku zapewne przyczyniła się do zamieszczenia Wkry i zaniku wrażliwych skójek, w tym skójki gruboskorupowej.

Wcześniej już pisałem o tym, że małże nasze skarmiano świniom. Zapewne jako uzupełnienie paszy białkowej. Rolnicy nadwiślańscy, od Dobrzynia nad Wisłą aż po, Wyszków czy Nowy Dwór Mazowiecki co roku wypływali łodziami na połów małży (na bezrybiu i małż ryba?). Płynęli aż do Narwi i Bugu (a więc nie tylko z Wisły małże pochodziły). Następnie parzyli je wrzątkiem, otwierali i wyjmowali ze środka mięso, którym karmili zwierzęta. Bezużyteczne muszle usypywali w ogromne pryzmy. To był odpad poprodukcyjny. Te bezużyteczne mięczakowe hałdy wypatrzyli sochocinianie i wyprosili możliwość zabrania muszli niby w celu wysypania ich na błotniste uliczki i utwardzenia podłoża. Kiedy wydało się, że służą do wyrobu guzików, później nadwiślańscy rolnicy zaczęli żądać zapłaty, początkowo symbolicznej, potem wyższej.

Ale nie cena przyczyniła się do upadku sochocińskiego guzikarstwa. Eksploatacja mięczaków wynikała z potrzeb rolniczych. Guzikarstwo wykorzystało tylko odpad „poprodukcyjny”. Ciekawe jest jednak to, jak dawna była tradycja skarmiania świniom rzecznych małży i jaki skutek wywierało to na populacje tych mięczaków. Dane współczesne, już bez eksploatacji, pokazują ze najbardziej szkodliwe jest zanieczyszczenie wód oraz regulacja rzek.

Rzemieślnicy z Sochocina po swojemu nazywali surowiec. Ciekawe czy nazwy: „wiślanki”, „bużanki” oraz „narwianki” wiązały się z konkretnymi gatunkami małży i ich przydatnością do produkcji guzików, czy też z innego powodu nadawali takie nazwy. Wątpię także czy do produkcji guzików wykorzystywano szczeżuje (ale na pewno te muszle docierały). Resztki muszli, pozostałe po wyborowaniu krążków na guziki, wysypywano na ulice celem utwardzenia nawierzchni. Teraz to znakomity materiał badawczy do poznania bioróżnorodności. Dziedzictwo kulturowe wspaniale łączy się z dziedzictwem przyrodniczym.

Państwo socjalistyczne niechętnie patrzyło na przydatne rzemiosło. To była pierwsza przyczyna upadku sochocińskiego guzikarstwa. Drugim było wprowadzenie łatwych w produkcji i w bogatym wzornictwie guzików plastikowych. Guzikarstwo w Sochocinie, bazujące na lokalnej bioróżnorodności, zakończyło się przed rokiem 1963. A więc przed moim narodzeniem. Zostały tylko gdzieś pojedyncze guziki w pościeli czy koszulach.

Czy na fali rosnącej mody na lokalność i rękodzieło, powróci zainteresowanie muszlami krajowych małży? Może ozdoby, pamiątki, może w sztuce użytkowej? I czy potrafimy korzystać z lokalnej bioróżnorodności nie niszcząc jej? To znaczy umiejętnie korzystać z zasobów przyrodniczych, umożliwiając jej odtwarzanie się? 

Pierwszym krokiem do odpowiedzi na te pytania powinna być inwentaryzacja. Małże sa stosunkowo łatwe do przyżyciowej inwentaryzacji. Jest to wyzwanie dla przyrodników, wolontariuszy i dla nauki obywatelskiej. I Ty także możesz być naukowcem. Potrzebna jest uważność, systematyczność i upowszechnianie (dzielenie się) wynikami obserwacji w standardowy i usystematyzowany sposób. 

20.04.2022

A tymczasem na łące w Kieźlinach biegacze gajowe dokazują

Biegacz gajowy, Kieźliny pod Olsztynem, fot. Alicja Tomaszewska.
 

Zdjęcie dostałem w drugiej połowie kwietnia, zrobione na Łące Wiedźmy Kieźliniuchy. Już wcześniej z tego miejsca otrzymałem parę oleic. Łąka edukacyjna, na której wiele ciekawych rzeczy można zobaczyć. Potrzeba tylko uważności. 

Gatunek biegaczy (Carabidae) ze zdjęcia zidentyfikowała dr hab. Agnieszka Kosewska, prof. UWM. To kopulująca para Carabus nemoralis – biegacza gajowego. Piękne, stosunkowo duże owady. Długość ich ciała osiąga 2,0-2,6 cm. Jest to gatunek pospolity ale prowadzi nocny tryb życia więc nie łatwo go zobaczyć. I jak sama nazwa wskazuje biegaczowate szybko biegają. Nie jest łatwo zrobić im zdjęcie. te najwyraźniej były czymś ważnym dla przetrwania gatunku zajęte.

Biegasz gajowy zamieszkuje lasy liściaste i mieszane, rzadziej spotykany jest w ogrodach i parkach. Spotkać można od wiosny do jesieni. Zimuje w stadium imago, zazwyczaj w próchniejących pniach i pod mchem. Zapewne dlatego trzyma się lasu mieszanego. Tak jak i wiele innych gatunków biegaczowatych jest drapieżnikiem w stadium larwalnym i owada doskonałego (imago). Zjada głównie dżdżownice choć w źródłach pisanych można spotkać informację, że odżywia się także ślimakami i larwami owadów (np. gąsienicami motyli).

Wokół nas jest dużo niepospolitych gatunków i dziejących się zjawisk przyrodniczych. Nawet w mieście. Wystarczy tylko wybrać się na spacer i cierpliwie obserwować. Przed nami długi majowy weekend i kolejna okazja na poznawanie przyrody. Ćwiczmy swoją inteligencję przyrodniczą w dostrzeganiu różnic, rozpoznawaniu i klasyfikowaniu. Telefon z aparatem zawsze jest pod ręka. To, czego nie znamy, można sfotografować i przesłać do specjalisty, który pomoże zidentyfikować gatunek. A tedy w przepastnym Internecie (lub papierowych książkach) znajdziemy kolejne informacje o naszym obiekcie. Dzięki tej wiedzy zobaczymy znacznie więcej. I lepiej zrozumiemy otaczający nas świat.

Ekscytujących obserwacji życzę!

19.04.2022

Zainwestuj w naszą planetę czyli Dzień Ziemi 2022

Olsztyn, Łynostrada. Miejsce jakich wiele, które czekają na mądre inwestycje.
 

W piątek 22 kwietnia przypada międzynarodowy Dzień Ziemi. Tegorocznym hasłem Dnia Ziemi jest "Zainwestuj w nasza planetę". Tak, ochrona naszego domu, naszej biosfery to nie filantropia lub fantasmagorie "ekologów" lecz inwestycja w naszą przyszłość. To ogólnoświatowe święto narodziło się w Stanach Zjednoczonych w 1970 roku. Początkowo obchodzone było 21 marca, potem 22 kwietnia. W Polsce dzień Ziemi obchodzimy od 1990 roku. 

Dzień Ziemi to jeszcze jedna inicjatywa wynikająca z troski o Ziemię i globalny ekosystem. Tego dnia odbywają się sympozja, warsztaty, akcje i inne wspólne działania, promujące rozwój zrównoważony (ekorozwój). Potrzebna nam wiedza o funkcjonowaniu przyrody, o lokalnym i globalnym wpływie człowieka na przyrodę. 

Inwestować możemy indywidualnie jak i instytucjonalnie. Mamy prawo wymagać od rządów i instytucji międzynarodowych by w sposób zorganizowany i długofalowy inwestowały w nasza dobrą przyszłość w postaci troski o Ziemię. To na przykład odchodzenie o paliw kopalnych takich jak węgiel, ropa naftowa, gaz ziemny  i inwestowanie w energią odnawialną. Wojna w Ukrainie pokazała dobitnie jak ważne są to działania także z punktu widzenia bezpieczeństwa samej Europy. Zmniejszenie emisji dwutlenku węgla to inwestycja w zatrzymanie globalnego ocieplenia klimatu Ziemi.

Inwestować możemy w retencję wody, zwiększanie  ilości obszarów zadrzewionych. Mogą to być także działania indywidualne i inwestowanie w zmianę stylu życia. Posadź drzewo, załóż łąkę kwietną, zwiększ recykling i zmniejsz koszty recyklingu. Potrzebne są nawet drobne działania, np. odkręcenie korka i zgniecenie plastykowej butelki zanim wyrzucić do pojemnika z segregowanymi odpadami (zmniejszasz objętość odpadów i ułatwiasz dalsze procesy recyklingu). Wymagaj od własnego rządu, samorządu i od siebie samego. To Twoje święto o Twoja przyszłość.

Można zainwestować, np. w dzień bez samochodu. Lub we własną edukację by wiedzieć więcej i rozumieć procesy zachodzące wokół nas. Bądź odporny na demagogię denialistów różnej maści. Ale do tego potrzeba więcej rzetelnej wiedzy i wysiłku w analizowanie upowszechnianych treści. Licz swój ślad węglowy i ślad wodny czyli sprawdź jaki skutek na emisję dwutlenku węgla i zużycie wody wywiera Twoja konsumpcja. 

Nawet z pozoru banalna sąsiedzka czy szkolna akcja sprzątania terenów w mieście, na wsi i w dzikiej przyrodzie ma głęboki sens. Po pierwsze to element wspołpracy i samoorganizacji społecznej, po drugie to okazja by przemyśleć i dyskutować o naszej konsumpcji i gospodarce odpadami, po trzecie to coś konkretnego dla naszej przyrody. To nie tylko efekt estetyczny ale i zmniejszenie negatywnego oddziaływania na środowisko przyrodnicze. 

Każda inwestycja wymaga rzetelnej wiedzy, współpracy międzyludzkiej i woli działania. Pomyśl o tym w czasie Dnia Ziemi. 22 kwietnia można coś zacząć lub zintensyfikować dotychczasową aktywność. Każdy może coś zrobić i każdy może wymagać mądrych, rządowych czy korporacyjnych działań inwestowania w naszą planetę (nasz dom!).

Ja wysieję trochę nasion roślin łąkowych pod moim blokiem, zasadzę kilka drzewek. Drobne działania, które przyczynią się do zwiększonej sekwestracji węgla w glebie oraz pozytywnie wpłyną na czynną ochronę bioróżnorodności na terenach zurbanizowanych, łagodzenie negatywnych skutków wysokiej temperatury w miastach oraz ochronę przed pyłem i hałasem w mieście. Nie tylko jednego dnia. Działania i inwestowanie potrzebne są każdego dnia i w każdym miejscu. Nie będę stał biernie z boku.

I Ty także zainwestuj w nasza planetę, nasz ekosystem, nasz dom w szerokim znaczeniu tego słowa. Zainwestuj w jakość życia Homo sapiens.

18.04.2022

Czy dawniej jedliśmy szczeżuje i skójki?

skojkowate
Muszle skójek i szczeżui

Liczne są chwile, gdy o jedzeniu rozprawiamy dużo częściej. Zazwyczaj w czasie świątecznych biesiad, wspominamy dawne potrawy. Czasami wracamy w poszukiwaniach kulinarnych do przeszłości. Próbujemy na nowo odkryć dziedzictwo kulinarne własnego kraju czy regionu. Francuska kuchnia jest niezwykle bogata i wyrafinowana. Podobno dlatego, że mieszkańcy tego kraju przeżyli kilka klęsk głodu. A wiadomo, że z głodu to różne rzeczy się zje. Wyobraźnia kucharza jest niewyczerpana. W czasach niedostatku jedzono żołędzie (mimo, że gorzkie), mielono korę z drzew i dodawano do mąki. Byleby czymś brzuch wypełnić. Z części tego bieda-jedzenia zrezygnowaliśmy a dziś na powrót odkrywamy (pokrzywa, lebioda, komosa, czosnek niedźwiedzi, podagrycznik). Inne zostały wcześniej nobilitowane i trafiły na salony, np. kawior, pizza, bigos. Czy chociażby owoce morza. Przecież to nic innego jak jakieś „robactwo”.

Skoro jemy owoce morza, jakieś omułki, ostrygi to czy jedliśmy kiedyś słodkowodne małże: skójki, szczeżuje? Prusowie zjadali wiewiórki, łabędzie, Kurowie jeszcze w wieku XX zjadali wrony. Jedliśmy pokrzywę, lebiodę i inne chwasty. Francuzi jedzą żabie udka. Jedliśmy i jemy ślimaki winniczki. A co z naszymi małżami z rzek i jezior? Łatwo je złowić – nie uciekają, nie gryzą, nie drapią. I chyba nie są trujące.

Jeszcze na początku XX wieku w Polsce, nad Wisłą, Narwią i Bugiem karmiono świnie małżami. wybierano z rzeki i parzono wrzątkiem, wybierano mięso a muszle wyrzucano. Ktoś inny wypatrzył te leżace muszle i w czasie wojennej blokady zaczęto wyrabiać z nich guziki (ale to już inna opowieść). To może wcześniej sami jedliśmy małże? Jeśli nawet nasi przodkowie żywili się słodkowodnymi małżami, to niematerialne dziedzictwo kulinarne przepadło. Brak ciągłości. Teraz w Internecie spotkać może wiele zapytań o przepisy. Ale to raczej eksperymentowanie survivalowe a nie tradycja.

Warto przy okazji przypomnieć, że szczeżuja wielka i szczeżuja spłaszczona są pod ochroną, podobnie jak skójka gruboskorupkowa i skójka perłorodna. Zanim więc łakomym okiem spojrzymy na małże z naszych jezior czy rzek, warto się poduczyć w ich rozpoznawaniu by nie łamać prawa i nie niszczyć krajowej bioróżnorodności. 

Kiedyś wody były bardziej czyste to i małży było więcej. Na skutek zanieczyszczeń wód oraz regulacji koryt rzecznych (zobacz zdjęcie niżej) wiele skójek i szczeżui niepotrzebnie zostało wyniszczonych. Wystarczy przyjrzeć się osadom, wybranym z rzeki w czasie pogłębiania przez meliorantów.

A jeśli nasi przodkowie żywili się słodkowodnymi małżami to ciekawe jak kiedyś je jedzono? Teraz można spotkać na nowo tworzone przepisy, marynowane z cytryną, oliwą i ziołami (dawniej u nas cytryn i oliwy nie było), potem grillowane. Inne przepisy to posypywanie przyprawą do ryb, skrapianie cytryną i smażenie na patelni grillowej. Jeszcze inny przepis: „w rondlu roztopić masło, poddusić cebulkę, zetrzeć trochę marchewki. Wrzucić małże, podlać winem, dusić do czasu aż się muszle otworzą, czyli ok. 20 min. Mieszać od czasu do czasu, w razie konieczności podlać odrobiną wody. Na koniec wrzucić natkę pietruszki.” Czyli gotowanie, aby małże się otworzyły. Podobnie parzono dla świń, ale w samej wodzie, bez dodatków przypraw czy wina. Gotowanie jest chyba wygodnym sposobem dobrania się do umięśnionej nogi. Małż zamyka się w swej muszli i bardzo trudno go otworzyć. Po co się męczyć z nożem, kiedy wystarczy zagotować w rondlu? Tak jak omułki.

A co zrobić z pustymi muszlami? Ozdoby? Narzędzia, np. do wyczesywania włókien? A może nawozić pole lub zrobić guziki? O guzikowej manufakturze będzie kolejnym razem. I odnosić się będzie głównie do skójek.

Wyrzucone na brzeg mięczaki w czasie "czyszczenia" koryta rzecznego, rzeka Łyna w okolicach Smolajn

 
skojka
Skójka grubosporupkowa

15.04.2022

Sukcesja ekologiczna

Rzeka Guber koło Kętrzyna, erozja brzegów odsłania nowe warstwy mineralne, uruchamiając sukcesją

Sukcesja ekologiczna to jedno z ważniejszych pojęć, stosowanych w ekologii. Odnosi się do zmienności biocenoz. Bywa rozmaicie rozumiane. W wersji najbardziej pierwotnej Clementsa zakłada istnienie quasiorganiuzmalnego, całościowego zbiorowiska, superorganizmu i uzależnienia kierunkowość zmian od klimatu (stąd pojęcie klimaks). Inni autorzy pojęcie sukcesji ekologicznej traktują mniej ortodoksyjnie i  zakładają większą przypadkowość w tworzeniu się biocenoz. Ponadto obserwować możemy zmiany na poziomie całego ekosystemu lub tylko na poziomie biocenozy (koncepcja zbiorowiska jako superorganizmu w fitosocjologii).

Biocenozy mogą zmieniać się w czasie albo kierun­kowo w przestrzeni, w gradiencie jakiegoś czynnika siedlisko twórczego (sukcesja), albo niekierunkowo (cyklicznie). Większość prac nad zmianami, zachodzącymi w bio­cenozach było poświęconych roślinom, ale te same zasady stosują się do zespołów zwierzęcych.

Biocenozy w przyrodzie nie są stabilne przez dłu­gi okres z powodu zmian klimatu (lub innych krótkoterminowych czynników środowiskowych) oraz cyklicznych zmian procesów wzrostu i rozkła­du. W przypadku większości biocenoz obserwujemy zmiany w czasie, ale nie znamy wszystkich czynni­ków, które je powodują; dlatego trudno jest nam proponować, co zrobić, aby zmienić kierunek niepo­żądanych zmian. Problem ten ma szczególne znacze­nie w biocenozach przekształconych w wyniku dzia­łalności człowieka.

Sukcesja ekologiczna dotyczy zarówno świata roślinnego jak i zwierzęcego (a także grzybów i mikroorganizmów, bo wszystkie składają się na biocenozy i ekosystem). Jednakże ze względu na „nieruchliwość” roślin jak i bardziej zaawansowane badania fitosocjologiczne w porównaniu do zoocenologii, większość modeli sukcesji opracowano na podstawie zmian w szacie roślinnej. Ewentualnie na podstawie morskich organizmów osiadłych takich jak gąbki i koralowce. Większość opisywanych przykładów sukcesji dotyczy albo roślin, albo organizmów osiadłych (np. morskie osiadłe skorupiaki, gąbki i koralowce). Zgrupowania zwierzęce, zoocenozy dłużej się opierają uogólnieniom. Trudniej dostrzec prawidłowości u ruchliwych obiektów, jakimi są zwierzęta.
 
Wydaje się, że w odniesieniu do zwierząt - bardziej mobilnych i ruchliwych - przydatniejsze do oceny i badania zmian składu gatunkowego jak i struktury biocenoz wydaje się podejście równowagi zastosowane w biogeografii wysp oceanicznych opracowany przez MacArthura i Wilsona. Potem model ten wykorzystywano do innych układów, np. zbiorników wodnych, śródpolnych zadrzewień itp., formułując nowy termin „wyspa siedliskowa”. W odniesieniu do lasów wykorzystywano model luk leśnych. 

Drugim teoretycznym elementem, który wykorzystałem w niniejszym artykuliku, jest analiza alternatywnych cykli życiowych i dostrzeżenie prawidłowości na poziomie cykli życiowych i strategii życia.

Pojęcie sukcesji używane było i jest w różnych kontekstach i znaczeniach. Pomijając szczegółowe omówienie mechanizmów sukcesji, pojęcie „sukcesja” używane jest w czterech znaczeniach:

  1. Zmiany zgrupowań w czasie (gradient czasu, nieciągłość w czasie),
  2. Zmiany zgrupowań w gradiencie przestrzeni (nieciągłość środowiska, zmienność w przestrzeni, tak jak na załączonym wyżej zdjęciu)
  3.  „Altruistyczne” udostępnianie zasobów (to właśnie klasyczne ujęcie rozwinięte przez Clementsa),
  4. Cenofilogeneza (proces zmian, uwzględniający ewolucję samych gatunków a nie tylko biocenozy).
Dwa pierwsze podejście to ujęcie demograficzne: zgrupowania kształtują się jako wynik interakcji między różnymi gatunkami i konkretnymi parametrami środowiska (zróżnicowane cechy gatunków i zmienne środowisko). Trzecie podejście zakłada istnienie quasi-organizmalnego (prawie jak organizm) układu o charakterze całości (superorganizm). To klasyczne podejście Clementsa. Czwarte uwzględnia zmiany ewolucyjne gatunków pod wpływem interakcji w biocenozie, w wyniki długotrwałego wzajemnego oddziaływania (koewolucja).

Ponieważ sukcesja (niezależnie od kontekstu) realizuje się w przestrzeni, na początku określmy układ (układy) podlegający temu zjawisku (tej zmienności).

Krajobraz (fizjocenoza, „krajobraz ekologiczny”) charakteryzuje się pewną ziarnistością i niejednorodnością (różna skala niejednorodności). Ponadto możemy mówić o hierarchii układów ekologicznych (różna wielkość - zawieranie się w sobie, różna złożoność). Zjawisko sukcesji odnoszone jest do różnych poziomów organizacji ekologicznej, bardzo rozbieżnych terytorialnie i być może funkcjonalnie.

Bez wnikania w istotę tej hierarchii oraz klasyfikację poziomów, poprzestańmy na stwierdzeniu, że istnieją układy naturalnie wyodrębnione. Będą one wyodrębniającymi się terytorialnie, strukturalnie lub funkcjonalnie układami ekologicznymi o różnym statusie hierarchicznym (ekosystemy, biogeocenozy, zbiorowiska, konsorcja, siedliska, synuzja, biochory, strefy itp.).

Układem naturalnie wyodrębnionym (nazwijmy go „wyspą”) może być zarówno żywiciel w stosunku do pasożyta, wyspa siedliskowa, drobny zbiornik, zadrzewienie śródpolne, wyspa oceaniczna, luka leśna. Układy takie cechuje różny stopień wyodrębnienia z otoczenia. Na przykład zbiornik wodny bardziej wyodrębnia się z otoczenia niż zadrzewienie śródpolne – bo większe są różnice w charakterystykach środowiskowych.

Organizmy żywe są przystosowane do różnych czynników środowiskowych (parametrów itp.). Nie ma jednak organizmu (gatunku), który byłby przystosowany maksymalnie do wszystkich elementów. środowiska w szerokim rozumieniu. Pewne czynniki środowiskowe, np. niska temperatura, duża wilgotność itp., negatywnie i ograniczająco oddziałują na jedne gatunki (zmniejszają szanse przeżycia - całkowicie lub tylko częściowo), podczas gdy inne gatunki są do nich zaadoptowane i znoszą je bez szkody (lub przynajmniej z mniejszą szkodą). Są jednocześnie takie oddziaływania abiotyczne, które niszczą wszystkie organizmy. To są właśnie lokalne katastrofy (pożar, wybuch wulkanu).

Niezależnie od powyższych różnic przystosowawczych gatunków do gradientów środowiskowych, obserwujemy strategie życiowe przystosowane (korzystne) do nieprzewidywalnych zmian (nieciągłość i niepowtarzalność zmian, nieregularność, niecykliczność). Możemy wyróżnić dwie skrajne strategie (na osi kontinuum): oportunistów i specjalistów.

Strategia oportunistyczna (łapacza okazji, korzystającego z okazji, gatunku o szerokiej walencji ekologicznej) jest korzystna w warunkach niestabilnych, nieprzewidywalnych, dużej zmienności w czasie i niejednorodności w przestrzeni (duża nieciągłość środowiska). Strategia specjalisty korzystniejsza jest w warunkach stałych, stabilnych, ciągłych, powtarzalnych.

Mechanizmy sukcesji

Na zjawisko sukcesji ekologicznej można spojrzeć pod kątem strategii życiowych. W tak rozumianej sukcesji główną rolę odgrywają trzy mechanizmy:

1. Eliminacyjne działanie czynników zaburzających (stresy, katastrofy): udostępnianie przestrzeni lub zasobów w układzie naturalnie wyodrębnionym, pojawianie się wolnych, nieskolonizowanych wysp, luk, niezapasożyconych żywicieli itp.

2. Różna zdolność gatunków do kolonizowania nowo powstających wysp, wolnych przestrzeni lub wolnych zasobów pokarmowych. Jedne są szybszymi kolonizatorami, inne wolniejszymi.

3. Zdolność do rozwoju w warunkach imigracji (pojawiania się nowych gatunków), zdolność do wygrywania w konkurencji z innymi gatunkami (specjaliści sprawniejsi w wykorzystywani zasobów). Jedne gatunki są lepszymi konkurentami, inne przegrywają w tej konkurencji.

W konsekwencji w przebiegu sukcesji następuje wymiana gatunków o różnych (alternatywnych) strategiach życiowych, a w szczególności wymiana gatunków oportunistycznych (przystosowanych do siedlisk niestabilnych, zmiennych, nieciągłych czasowo i przestrzennie) na gatunki wyspecjalizowane, typowe dla siedlisk stabilnych, ciągłych, niezmiennych.

We wczesnych etapach sukcesji, w układach udostępnionych, (nowo-powstałych wyspach lub lukach) lub układach często zaburzanych, dominują gatunki, których strategia życiowa polega na dużej dyspersyjności i łatwości w kolonizowaniu: duża liczba nasion łatwo się rozprzestrzeniających, duża liczba jaj lecz z małą ilością substancji zapasowych, liczne larwy dyspersyjne. Gatunki te odznaczają się szerokimi zakresami preferencji siedliskowych, pokarmowych, ekologicznych itd., cechują się zazwyczaj małymi rozmiarami, szybkim wzrostem i zakończeniem całego cyklu rozwojowego zanim zostaną wyparte przez konkurentów lub zanim „wyspa zatonie”. Gatunki tej grupy (strategia r, oportunizm ekologiczny) inwestują energię w większości w produkcje diaspor lub dużą liczbę potomstwa.

W dalszych etapach sukcesji (dalej w czasie  lub w przestrzeni od zaburzeń i nieciągłości) lub układach o rzadkich nieprzewidywalnych, nieregularnych i niepowtarzalnych zaburzeniach, zaczynają dominować gatunki przystosowane do niskiego poziomu stresów (bardzo wrażliwe na stresy i zaburzenia), przystosowane do środowiska stabilnego i powtarzalnego - ciągłego. Gatunki z tej grupy (strategia K, specjaliści) odznaczają się znacznie mniejszą dyspersyjnością i wolniej (później z braku odpowiednich przystosowań do kolonizacji) pojawiają się na powstających wolnych „wyspach”, wolnych przestrzeniach lub zasobach. Charakteryzują się węższymi zakresami preferencji ekologicznych, niską rozrodczością, małą liczbą nasion (nasion rozsiewanych na niewielkie odległości) lub potomstwa, lecz zaopatrzonego w substancje zapasowe ewentualnie występuje opieką nad potomstwem. Energia inwestowana jest w sukces potomstwa nie zaś jego liczebność. Gatunki te charakteryzują się wolnym wzrostem w młodości i długowiecznością i zazwyczaj dużymi rozmiarami. W konsekwencji osiągają dominację w biocenozach o stabilniejszych warunkach.

Wariant 1 (gradient czasu) i wariant 2 (gradient przestrzeni) wydają się być obrazem tego samego zjawiska: zróżnicowanego sukcesu alternatywnych strategii w różnych warunkach pod względem ciągłości-nieciągłości, zmienności-niezmienności. Porównywanie zmian czasowych i zmienności w przestrzeni możliwe jest na gruncie modelu demograficznego; zróżnicowanego sukcesu w zależności od ciągłości/nieciągłości środowiska.

Altruizm i cenofilogeneza

Niezależnie od wyżej przedstawionego poglądu, sukcesja bywa rozpatrywana pod kątem tworzenia przez organizmy żywe nowych warunków siedliskowych i troficznych (działalność życiowa modyfikuje środowisko; zużywanie jednych zasobów, udostępnianie, uaktywnianie innych). Umożliwia to imigrowanie i osiedlanie się innych gatunków. Gatunki więc tworzyłyby nowe wyspy siedliskowe. Nic dziwnego, że czasem traktowane są te gatunki jako altruiści umożliwiający osiedlenie się i życie innym gatunkom. Część tych zmian możemy rozpatrywać jako zmiany ekosystemowe.

Zmiany w środowisku (wyspie siedliskowej) mogą wynikać z wyczerpywania się zasobów (rośnie znaczenie większej efektywności i silniejszej konkurencyjności) i pogarszania się warunków życia. W tym kontekście same organizmy poprzez swoje oddziaływania troficzne i konkurencyjne wpływają na dynamikę struktury dominacji. Także i ten aspekt sukcesji daje się sprowadzić do wyżej omówionego modelu „demografii wyspy”. Oddziaływania biotyczne można potraktować równorzędnie z innymi zaburzeniami, czynnikami środowiska. W wyniku działalności życiowej gatunków następuje udostępnienie lub utrudnienie dostępu do zasobów lub przestrzeni (przestrzeń często sprowadza się do zasobów, np. dla roślin dostęp do światła).

Powyższe punkty widzenia sprowadzają się do rozpatrywania sukcesji jako zmian gatunkowych w gradiencie zmian środowiska (zmiany w przestrzeni lub czasie). W takim rozumieniu zakłada się niezmienność preferencji ekologicznych gatunków (gatunki są niezmienne w czasie). Zasoby genotypów są niezmienne.

Uchylając powyższe założenie (uproszczenie!) rozpatrzmy sytuację, w której gatunki (ewentualnie organizmy, populacje) zmieniają się w czasie, zmieniają swoje genotypy, czyli podlegają ewolucji: zmieniają się i przystosowują do nowych warunków i czynników środowiskowych. W konsekwencji ich preferencje ekologiczne (siedliskowe, pokarmowe) ulęgają bardziej lub mniej powolnym zmianom.

W końcu więc sukcesja może być rozpatrywana jako zjawisko koewolucyjnego integrowania układu ekologicznego. Możemy mówić o filocenogenezie, w wyniku której następuje zmiana preferencji ekologicznych lub/i cykli życiowych (ze strategią włącznie). Oportuniści mogą ewoluować w kierunku specjalizacji, zaś specjaliści zmieniać się w oportunistów. Mierzalnym efektem tego procesu jest zmniejszanie się liczby i intensywności stosunków antagonistycznych, a zwiększanie się liczby związków mutualistycznych w ekosystemach (obserwowane na poziomie ekosystemu). Długotrwałe, wzajemne oddziaływanie najczęściej zmniejsza patogeniczność pasożytów lub nawet powoduje wytworzenie się typowej symbiozy mutualistycznej.

Proces filocenogenezy możliwy jest jedynie w układach ciągłych czasowo, układach stabilnych i niezmiennych w dłuższym czasie, przynajmniej więcej niż długość trwania jednego pokolenia rozpatrywanego gatunku. Inaczej selekcja nie może zmienić częstości genów ułatwiających szansę przeżycia. Na tym etapie możliwe jest także powstawanie nowych gatunków poprzez tworzenie się izolowanych populacji (zmiana strategii poprzez specjację, jak i radiację adaptacyjną). Omawiany proces można nazwać ewolucją biocenozy i rozpatrywać jako zjawisko odmienne od sukcesji. Na odmienność tych procesów zwracało uwagę już wcześniej wielu autorów.

W aspekcie ewolucyjnym najczęściej chyba obserwowanym procesem jest przechodzenie od strategii oportunistycznej do strategii specjalisty (wszelkie wielkie radiacje po wielkich wymieraniach), zachodzące w warunkach ustabilizowanych, ciągłości (przy braku „gotowych” imigrantów). Jednakże proces przeciwny: od specjalisty do oportunisty również występuje, i to chyba wcale nie tak rzadko! Często poprzez zjawisko pedogenezy czy neotenii.

Specjacja przez zmianę lub rozszerzenie zakresu preferencji ekologicznych możliwa jest przy braku konkurentów. Proces specjacji i ewolucyjnego powstawania gatunki jest dłuższy niż imigracyjne pojawianie się „gotowego” specjalisty. Dlatego specjacja (np. z oportunisty do specjalisty, lub z roślinożercy na drapieżcę itp.) możliwa jest albo przy kompletnym braku gatunków przystosowanych do danej niszy (a zachodzi to zwłaszcza po wielkim wymieraniu, ekstynkcji gatunków), albo silnej izolacji, uniemożliwiającej imigrację „gotowych” gatunków z terenów sąsiednich.

Wolna niezasiedlona przestrzeń (w aspekcie fizycznym lub pokarmowym) kolonizowana jest przez nowopowstających (nowo wyewoluowanych) „osadników”. Jest to więc specyficzna migracja do nowych siedlisk, nowych „wysp”. Brak sprawniejszych i efektywniejszych konkurentów umożliwia powolną kierunkową adaptację...

Procesy ekologiczne przeplatają się z ewolucyjnymi. To dwa obrazy tego samego zjawiska.   

Na podstawie:
  • Czachorowski S., 1994. Sukcesja ekologiczna. Biologia w Szkole, 2 (238): str.: 79-85
  • Czachorowski S., 1997. Wpływ nieciągłości krajobrazu na liczbę i  liczebność gatunków - model symulacyjny. W:  T. Puszkar i L. Puszkar (red.) Współczesne kierunki ekologii - ekologia behawioralna, Wyd. UMCS, Lublin, str.: 399-412.

14.04.2022

Mariupol - nie tylko ukraińskie Termopile

Małe miasteczko w północnej Polsce, cukiernia. Miejsce jakich teraz wiele, gdzie organizowana jest obywatelska pomoc dla Ukrainy.
 

Laboratorium i uniwersytet nie są odizolowane od świata. Wszelkie problemy i niepokoje docierają i wpływają na klimat do pracy. Lub do niepokojów. Nauka w czasie wojny jest przygaszona i zajęta innymi sprawami. Wojny, dziejącej się w sąsiedztwie nie da się przemilczeć. Nie da się nie zauważać. Pracujemy tak jak dawniej lecz nasze głowy zaprzątnięte są również i innymi myślami, innymi niepokojami. W tle rodzi się jednak jakaś ogólna refleksja nad procesami społecznymi cywilizacyjnymi.

Dzisiaj jest 50 dzień napaści putinowskiej Rosji na Ukrainę. Kolejny dzień zbrodni i ludobójstwa, jakiego dopuszczają się Rosjanie w Ukrainie. Ogromna przewaga militarna a jednocześnie spektakularna klęska drugiej armii świata. Pęka iluzja i propagandowa bańka w konfrontacji z bohaterstwem Ukraińców. Walczą o wolność nie tylko dla Ukrainy ale i dla Europy.

Kolejny dzień obrony Mariupola. Niezwykłe bohaterstwo Ukraińców. Mariupol jest jak Termopile. Wiąże walką znaczne siły zbrodniczego agresora, przez co Rosja nie może wszystkimi siłami atakować na pozostałych kierunkach działań. Porównanie do Termopil jak najbardziej uzasadnione, obrona europejskich demokracji przed inwazją azjatyckiej satrapii i despotii. Walka z przeważającymi siłami i skazana na porażkę? Obrońcy wiedzą, że swoim poświęceniem dają czas i wytchnienie całej Ukrainie. A najpewniej i całej Europie. Dają szansę na skuteczną obronę.

Putinowska despotia miała i ma sporo zwolenników w Europie, w tym w Polsce. Putin mówi o wstawaniu z kolan, o ratowaniu konserwatywnych wartości przed ponoć "zgniłym Zachodem" i używa języka homofobii. Taką retorykę znajdziemy także w polskich środowiskach prawicowych, łącznie z PiSem. Skąd to zaskakujące "wstawanie z kolan"? Jeśli weźmiemy pod uwagę nacjonalizm, kult siły, szowinizm to rzeczywiście wstaje on z kolan. Nacjonalizm mocno został skompromitowany przez zbrodnie hitlerowskich Niemiec. Teraz także wraz z rosyjskim putinizmem wstawał z kolan i zyskiwał przychylność wielu nacjonalistycznych środowiskach. I teraz ponownie ludobójstwo i zbrodnie Rosjan w Ukrainie kompromitują ten sposób myślenia o świecie o państwie i o Europie. To nic dobrego nawet dla samych zbrodniarzy.

Dlaczego Rosja przegrywa w Ukrainie mimo ogromnej przewagi militarnej? Bo "wielkość" nacjonalizmu i siły to propagandowa wydmuszka. Demagogia na pokaz w czasie defilad na ulicach Moskwy. Nie wystarczy ubrać w wielkie słowa i przepasać patriotyczną flagą by coś rzeczywiście zyskało na wartości. Każda kleptokratyczna despotia tworzy dwór klakierów, którzy będą schlebiać i wychwalać. A jednocześnie rośnie korupcja.  Armia rosyjska była już zdemoralizowana przed inwazją. To nie stało się tylko na skutek niepowodzeń wojskowych. Korupcja, kłamstwa i brutalność są w Rosji od dawna. Armia jest taka jak i społeczeństwo, w którym powstała. 

Putin zaatakował Ukrainę by zniszczyć Ukraińców, ich wolność i ich poczucie narodowe. Zamierzał to zrobić metodami policyjnymi. Liczył, że Ukraina padnie po tygodniu a Kijów po trzech dniach. Czy gdyby Ukraińcy nie stawiali oporu, gdyby zrezygnowali ze swojej wolności, to nie byłoby zbrodni wojennych i ludobójstwa? Putin odmawia Ukrainie prawa do istnienia, a wraz z nim duże kręgi Rosjan. Gdyby Ukraina poddała się bez walki to Rosjanie i tak przybyli z listami proskrypcyjnymi i tak by aresztowali wielu Ukraińców i ich zakatowali. A co z resztą cywili? Zostali by wcieleni do rosyjskiej armii tak jak mieszkańcy Donbasu i ginęliby na kolejnych frontach w Europie jako "mięso armatnie". Posłuszna uległość nie zagwarantowałaby bezpieczeństwa. Despotia nie liczy się z ofiarami swoich wrogów ani z ofiarami własnego narodu. Bo jednych i drugich traktuje jako niewolników. 

Putinowska Rosja przyszła by niszczyć Ukrainę. Mordowani są cywile, gwałcone kobiety i dzieci, niszczone szkoły, teatry, muzea, cała infrastruktura. Ponuro wygląda ten "ruskij mir". Poprzez agresję i zbrodnie na długie dziesięciolecia dokonało się pęknięcie między Rosjanami a Ukraińcami. Skutek odwrotny od zamierzeń. Atak miał chronić Rosję przed NATO? Jeszcze w tym roku, na skutek rosyjskiej agresji, do NATO chce dołączyć Finlandia i Szwecja. 

Wojna dzieje się blisko nas. Na co dzień widzimy jakich zbrodni dopuszcza się nacjonalizm i szowinizm, w tym przypadku rosyjski. I widzimy jak silne jest społeczeństwo ukraińskie. Ich przywiązanie do wolności. Za swoją wolność płacą wielką cenę i pokazują wielkie bohaterstwo. Nie sposób o tym nie myśleć, nie dyskutować. I nie sposób nie wspierać. 

Czytam i słucham wielu wypowiedzi i refleksji. Taki przyspieszony kurs zrozumienia Rosji i despotii. Jak i procesów społecznych, zachodzących na świecie. I codziennie wyczekuję wieści z Ukrainy... ze współczesnych Termopil i o współczesnych Leonidasach. Ogrom zbrodni, ogrom cierpień i ogrom bohaterstwa oraz przywiązania do wartości europejskiej demokracji. Dni, które odmieniają oblicze całej Europy. 

11.04.2022

Co szczerzy szczeżuja, skoro zębów nie ma? I co ma wspólnego z czesaniem?

Szczeżuja pospolita

Rozróżnianie, tego co dostrzegamy  przyrodzie, mieści się w inteligencji przyrodniczej. Na tym bazuje nasza umiejętność klasyfikacji. A jak już coś dostrzeżemy i wyróżnimy z otoczenia, to nazywamy. nadajemy nazwy.  Zapewne odkąd człowiek nauczył się mówić (a nie tylko wydawać dźwięki). Nazywamy tak jak potrafimy. Albo przejmujemy nazwę od innych, od przodków lub tubylców, gdy się osiedlamy w nowym środowisku. I tylko czasem się zastanawiamy, czy nazwa jest adekwatna.

Wszystko zależy od kontekstu, a ten się zmienia to i nazwy wydają się niezrozumiałe lub opacznie interpretowane. Zastanówmy się więc skąd się wzięła nazwa dla szczeżui pospolitej (Anodonta anatina), naszego słodkowodnego małża. Dlaczego szczeżuja ma taką nazwę? Czy się szczerzy i czym? Jeśli spojrzeć na małża, żyjącego w rzece czy jeziorze, gdy otwarty ma syfon i filtruje (dolne zdjęcie), to rzeczywiście wydawać by się mogło, że szczerzy do nas jakiś zęby. Syfon wlotowy, wygląda jak gęba z zębami, jakby rzeczywiście szczerzyła zęby.

Ale wiemy przecież już ze szkoły (teraz wszyscy chodzi do szkoły, chcą czy nie chcą), że mięczaki, a w każdym razie małże z rodziny skójkowatych, zębów nie mają (otwór gębowy zaopatrzony jest w dwie pary orzęsionych płatów przygębowych, wspomagających przesuwanie pokarmu - i te orzęsione płaty mogłyby od biedy uchodzić za otwór gębowy z małymi "zębami"). Może nasi przodkowie nie mieli szerszej wiedzy biologicznej i nazwali szczeżuję tak jak się wydawało i tak, jaką wiedzę o świecie mieli?

Szczerzyć pochodzi prawdopodobnie od szczerby, szczerzyć zwykle pojawia się w odniesieniu do zębów: obnażać, odsłaniać, pokazywać (np. w uśmiechu lub złości, mizdrzyć się, podlizywać itd.). Zwierzę pewnie szczerzy zęby, aby odstraszyć lub przestraszyć. W każdym razie nic dobrego to nie wróży. Człowiek może szczerzyć zęby w uśmiechu, choć i w złości także. Więc na dwoje babka wróżyła – sympatia lub antypatia.

A szczeżuja? Gdyby od szczerzenia wzięła nazwę to by była szczerzuja? Chyba, że nastąpiły zmiany w ortografii, tak jak w przypadku chruścików, które po reformie ortograficznej w drugiej połowie XX wieku zaczęto pisać przez u otwarte – chruściki (owady wodne z rzędu Trichoptera). Pierwotna pisownia pozostała jedynie w nazwie porostu – chróścik. Albo inny przykład, wieś Bożewo z północnego Mazowsza. Dawniej pisano jako Borzewo, bo nazwa pochodziła od boru lub imienia Borek. W czasie zaboru rosyjskiego cyrylicą pisano Божево. Po odzyskaniu niepodległości zapisano już w alfabecie łacińskim jako Bożewo. Widać zapomniano pierwotną nazwę a kojarzyło się z Bogiem a nie borem. Może więc jak Borzewo zmieniło się Bożewo, lub chróścik w chruścika, tak i szczerzuja zmieniła się w szczeżuję? Analizy etnograficzno-lingwistyczne są jak analiza DNA - docieka przeszłości i funkcji.

A może od żucia szcze-żuja? Ale tym bardziej małże nie przeżuwają, są filtratorami.

Pora więc coś więcej o szczeżui pospolitej napisać. Jest to gatunek małża, po łacinie zwany Anodonta anatina, z rodziny skójkowatych (Unionidae). Szczeżuja pospolita, jak sama nazwa wskazuje jest (w przynajmniej była w czasach, gdy jej nazwę przydawano), szeroko rozprzestrzeniony w zachodniej Palearktyce. Żyje w wodach bieżących (rzeki, kanały, rowy melioracyjne) i stojących (jeziora, stawy). Jest stosunkowo dużym gatunkiem, bo muszla osiąga długość do 10 cm. Większe od niej są dwa inne gatunki (w tym jeden obcy, niedawno się u nas pojawił w Jeziorach Konińskich). Szczeżuja zagrzebuje się częściowo w mule (tylko częściowo wystaje z dnia), a porusza się przy pomocy organu zwanego nogą. Odżywia się odfiltrowując (odcedzając) pokarm z wody. Pokarm stanowią drobne jednokomórkowe organizmy wodne (fitoplankton i zooplankton) oraz seston. W Polsce szczeżuja jest gatunkiem pospolitym, niepodlegającym ochronie gatunkowej i siedliskowej, cennym przyrodniczo i łatwym do monitorowania.

Na równi ze skójkami szczeżuja pospolita stała się jednak małżem coraz rzadziej spotykanym, gdyż wymaga czystej wody. Tak więc w nazwie pospolita w naturze pospolita już za bardzo nie jest. Nazwy mogą mylić i się … dezaktualizować.

Wróćmy jednak do pochodzenia nazwy tego małża. W słowniku etymologicznym Aleksandra Brϋckera znalazłem starsze nazwy: szczeżuła, szczeszuja, szeszelinki, czasołki, czasula (o rybiej łusce, czaszce orzecha czy żołędzi) i w końcu czeżuja i czeszuja. Czyżby szczeżuja nazwę swoją wzięła od czesania? Grzebienie z niej robiono? Chyba o inne czesanie chodzi – czesanie, czochranie (czuchranie), czosanie. Więcej się dowiemy, gdy przypomnimy sobie dawne czynności z czesaniem wełny, drapaniem, czesaniem, ocieraniem. I pewnie muszla szczeżui nie do czesania wełny ale raczej do czesania czyli odzierania z paździerzy lnu lub prędzej pokrzywy czy konopi. Bo i pokrzywa nad wodą i szczeszuja-czeszuja w wodzie, przy brzegu, lub pusta muszla nad woda. Pokrzywa była kiedyś rośliną włóknistą.

A że nie są to czcze wymysły to cytat ze strony survivalowej, przytaczającej dane techniki: „Plemię Ajnów z Sachalinu tak robiło włókna z pokrzywy: Późną jesienią zbierali łodygi pokrzywy, kładli je na leżącym pniu i krawędzią muszli oddzierali włókno i części zdrewniałe. Następnie włókna przemywali i suszyli rozwieszone. Potem było już tylko skręcanie sznurków albo przędzenie nici”.

A czemu nie muszla skójki? Bo są mniejsze i mniej wygodnie układają się w dłoni. Muszla szczeżui jest większa i chyba wygodniejsza jako narzędzie prostej pracy, do uchwycenia w dłoni. Słowianie dawniej żyli nad wodami. W zasięgu ręki była pokrzywa (jak i inna roślina włóknista – wierzbówka) oraz muszle małży w rzece. Stąd może i nazwa od czesania się wzięła, od czesania włokiem przy wyrabianiu sznurka z pokrzywy lub włokiem do przędzenia i tkania płótna.

To nie wszystko o szczeżui i słodkowodnych małżach. W kolejnej opowieści będzie o zjadaniu szczeżui, wyrabianiu guzików i dziwnych pasożytach co się larwami małży okazały. c.d.n. 

Szczeżuja częściowo zakopana w osadach dennych rzeki.

9.04.2022

Zaadoptuj śródmiejskie bagienko i stwórz podwórkowy kalendarz przyrody

Widok z mapy Google z małym zabagnieniem w Ostródzie. Dobrze widoczny rów melioracyjny.


Na zaproszenie Stowarzyszenia Inicjatyw Możliwych RzeczJasna odwiedziłem Ostródę z wykładem na temat znaczenia mokradeł w mieście. Mieszkańcy Ostródy chcą ocalać przyrodę małego bagienka, położonego przy ul. Pionierskiej i 11 Listopada. Takich miejsc w naszym regionie jest dużo. W wielu miejscowościach społeczności lokalne chcą uratować małe skrawki przyrody. Uratować przed zasypaniem, wybetonowaniem i przeznaczyć na teren użytkowany nie tylko przyrodniczo ale i rekreacyjnie. 

Wspomniane bagienko prawdopodobnie nie ma jeszcze nawet nazwy. Być może nazwa była ale została gdzieś zapominania. Może trzeba odszukać, może trzeba dopiero wymyślić. W przeszłości był to zapewne jakiś mały zbiornik wodny, osuszony by utworzyć łąki z paszą dla zwierząt. Siana od dawna się tam nie zbiera ani krów nie wypasa. Takie miejsca traktowane są jako nieużytki (stąd pokusa by je zasypywać gruzem budowlanym, śmieciami). A przecież pełnią ważna rolę, w tym w zakresie usług ekosystemowych (temat na osobną, dłuższa opowieść). Stanowią zbiornik retencyjny, który może zbierać nadmiar wody po ulewnych deszczach, chroniąc ulice i domy przez zalaniem. Nie trzeba budować, już jest. Wystarczy tylko dobrze wykorzystywać. Po drugie zabagnienia i tereny podmokłe, poza retencjonowaniem wody, magazynują węgiel (w biomasie). Są więc elementami sekwestracji węgla, jakże ważnego w czasach globalnego ocieplenia klimatu, spowodowanego nadmierną koncentracją dwutlenku węgla w atmosferze. Po trzecie są miejscem ochrony przyrody i różnorodności biologicznej. Chronić przyrodę w miastach? Tak, bo same parki narodowe i krajobrazowe nie wystarczą. Po czwarte może to być wilgotna łąka kwietna, służąca nie tylko owadom zapylającym lecz i jako miejsce rekreacyjne dla mieszkańców. I w końcu po piąte może to być teren edukacyjny. Taka zielona klasa w edukacji pozaformalnej. Jedno małe zabagnienie może być elementem ważnych działań globalnych jak i bardzo lokalnych, poprawiających komfort życia ludzi. 

Od czego zacząć? Od najprostszej dokumentacji tego co tam żyje: roślin, grzybów, zwierząt. Wybrać się na spacer i obserwować. Próbować rozpoznać gatunki roślin i zwierząt, robić zdjęcia, nagrywać głosy płazów i ptaków. Można na wspólnej grupie facebookowej lub innym wirtualnym miejscu, umieszczać te zdjęcia. Ktoś inny pomoże oznaczyć. Tak będzie tworzyła się lista mieszkańców bagienka. Przydatne będą także obserwacje kiedy poszczególne gatunki zakwitają, kiedy pojawiają się konkretne zwierzęta. Znając nazwy można dowiedzieć się więcej o biologii tych gatunków. O ich wykorzystaniu kulinarnym, medycznym czy związkach z kulturą. Tak będzie powstawał podwórkowy kalendarz przyrody.

Na wspomniane bagienko wybiorę się jeszcze w innym terminie, gdy będzie cieplej. Pojadę poobserwować co tam żyje. czy spotkam tam coś niezwykłego? To już zależy od uważności i wiedzy. I od przypadku. Na twoim podwórkowym skrawku przyrody też pojawiaj się niezwykłe gatunki, dzieją się niezwykłe procesy przyrodnicze. Trzeba tylko przystanąć i uważnie się przypatrywać. I rozmawiać z ludźmi. Bo wiedza ma charakter konektywny. 

Ostródzianie są bardzo aktywni, może będą przykładem dla innych miast i miasteczek jak można społecznie zaadaptować nie tylko bagienka lecz i inne tereny zielone. Zaadaptować i przekształcić w użyteczne przyrodniczo, gospodarczo i społecznie miejsca. Razem można więcej. 
 


7.04.2022

O szachach, Rosji i Kaliningradzie

 

Czy i ja jestem rusofobem? Wyrastałem w czasach PRL, programowo przyjaźnie nastawionej do ZSRR, język rosyjski mieliśmy w szkole a z mediów wypływał przekaz o rosyjskim kraju jako liderze postępu i cywilizacji. Po raz pierwszy odwiedziłem ZSRR w wieku nastoletnim. Odwiedziliśmy rodzinę w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Wtedy to był Związek Radziecki i nie rozróżniałem Litewskiej i Białoruskiej Socjalistycznej Republiki. Granicy nie było. Skoro w Rosji (ZSRR) mieszkała rodzina, to i miałem ciepłe odnoszenie do tego kraju. Mimo wspomnień rodzinnych i ucieczki do Polski przez "ruskimi". Rodzina oswajała kraj i kulturę.

Potem była szkoła średnia i znakomity nauczyciel języka rosyjskiego, obowiązkowa prenumerata jakiegoś czasopisma z pięknymi ilustracjami. Jednocześnie rodził się coraz bardziej ambiwalentny stosunek do ZSRR. Ale czytaliśmy Bułhakowa z wypiekami na twarzy i z zauroczeniem.  

W czasie studiów raz wysłano mnie na spotkanie z młodzieżą z ZSRR do Perkoza pod Olsztynkiem. Nie należałem do ZSP ale widać kogoś trzeba było wysłać z organizacji studenckich. Zaskoczył mnie zbyt duży wiek gości ze wschodu, jak na młodzież studencką. Pierwsze zetknięcie z siermiężnością i tandetą. To był początek lat 80. dwudziestego wieku. 

Tuż po rozpoczęciu pracy zawodowej rozpoczęła się współpraca z Uniwersytetem Kaliningradzkim. Najpierw był cykl seminariów w latach 1989-1990 pt. "Problemy ekologii wodnych organizmów". Odbywały się naprzemiennie w Olsztynie i w Kaliningradzie. Współpraca była z geografami a nie z biologami. Była też konferencja na inny temat, dydaktyczny "XXII Nauchnaja konferencja professorsko-prepodavatelskogo sostava, nauchnyh sotrudnikov, aspirantov i studentov universiteta, 23-27 aprela 1990. Kaliningrad." To były pierwsze wyjazdy do Kalingradu i kurortu Świetłogorska oraz bliższe poznanie życia w Rosji. Jedzenia suszonych ryb (z łuskami i wnętrznościami). Potem nawiązana została współpraca dydaktyczna i wymiana grup studenckich. Nasi studenci biologii jeździli na letnie praktyki biologiczne, terenowe, a my przyjmowaliśmy grupy z Kalinigradu. To były moje pierwsze zajęcia w języku obcym. I okazja do kontaktów zarówno z kadrą jak i ze studentami. Zamieszczona fotografia z dedykacją na pudełku z szachami pochodzi z tego właśnie okresu. Wspomnienia z zajęć pozostały dobre. Gdy dużo później jechałem pociągiem z Litwy do Daugawpils na Łotwie (pociąg Kaliningradu), to w pociągu poznał mnie i zaczepił student z Kaliningradu. A z rozmowy wynikało, że miło wspominał pobyt na zajęciach w Polsce. 

Gdy po raz pierwszy Rosjanie z Kalinigradu przyjeżdżali do Polski to dziwili się kartkom na żywność. Po jakimś czasie i u nich zobaczyliśmy komitety kolejkowe przed sklepami i kartki. To, co się rzucało w oczy, to duża bylejakość życia, niedoróbki i buble. Ale to znaliśmy już z życia w socjalistycznej Polsce. I dużo mężczyzn w różnych mundurach. Kobiety pracujące przy budowie ulic a mężczyźni w mundurach, najwyraźniej przeznaczeni do ważniejszych celów... 

Potem jeździliśmy także na badania terenowe na torfowisko Celau. Pomniki Lenina w każdej wsi i miasteczku. Po jakimś czasie współpraca z Obwodem Kalinigradzkim się urwała. Raz tylko, w czasie studenckiego obozu naukowego (byłem opiekunem koła naukowego) w powiecie ełckim, byliśmy razem ze studentami z Kalinigradu. Wedrowalismy i opisywaliśmy przyrodę. Wynikało to jednak z inicjatywy starostwa powiatowego i ich projektu. Natomiast w latach 90.tych nawiązaliśmy współpracę z naukowcami z Białorusi i tam jeździliśmy na wyprawy badawcze oraz trzykrotnie ze studentami na obozy letnie w ramach praktyki. To były pierwsze lata samodzielności i niepodległości Białorusi. W zasadzie kraj taki sam, język taki sam i wszechobecne pomniki socjalizmu. Porównując Obwód Kaliningradzki i Białoruś z tego samego mniej więcej okresu dawało się zauważyć małą różnicę. Na Białorusi było widać większą przedsiębiorczość: ludzi handlujących w pociągu a nawet prace na polu, gdzie pług ciągnęła druga osoba (zamiast konia). W Obwodzie Kalingradzkim ludzie pili i zastanawiali się czy lepiej, żeby ich przyłączyć do Niemiec czy do Polski. Na Białorusi też pili ale było widać większa chęć "dorobienia się". 

Z ludźmi z Rosji i ZSRR spotykałem się także na konferencjach naukowych oraz w projektach, realizowanych przez NGO w moim regionie. W swoim domu gościłem wiele osób ze Wschodu i krajów zachodnich. Ale tylko ludzie sowieccy mówili mi, co powinienem zmienić w swoim domu. Nie było to zbyt sympatyczne. Najpewniej robili to odruchowo. Jakiś klimat imperialnego ustawiania świata. Zapewne w tym wyrośli.

Potem moja współpraca skupiła się na Niemczech i Francji. A także z Ukrainą. Niedawno próbowałem organizować wyjazd na Pojezierze Smoleńskie (Rosja). Chciałem zbierać tam chruściki w jeziorach wschodnioeuropejskich, żeby porównać do moich badań z polskich pojezierzy. Nie udało się. I najpewniej nie dojdzie już nigdy do realizacji. Przynajmniej w bliżej przewidywalnej przyszłości. Ubolewam nad tym.  

Przez te wszystkie lata byłem otwarty na współpracę naukową i na kulturę rosyjską. Z wyrozumiałością dla historii starałem się ją poznawać i rozumieć. Starałem się poznać dorobek naukowy. Otwartości nie żałuję. Po agresji na Ukrainę w 2014 i 2022 roku spadło moje zaciekawienie kulturą i nauką rosyjską. Wobec zbrodni odczuwam coraz większą niechęć i strach. Tam też są ludzie wartościowi i mądrzy. Jest jednak jedno ale. Tych zbrodni nie dokonuje sam Putin. W tej społeczności tkwi jakiś klimat szowinizmu imperialnego i apatii wobec zbrodni. Czy wobec moich emocji można mówić o rusofobii? Nie sądzę. Utrzymuję kontakty ze znajomymi naukowcami z Rosji jednak tracę nadzieję  na lepszy świat z Rosją w tle. Dużo musi się zmienić. I powinni zrobić to sami Rosjanie. 

I mam nadzieję, że już państwowo i wojskowo nie przyjdą do mojego kraju ustanawiać i tu swój "ruskij mir"... 

PS. Wojna wpływa na naukę. Zrywa współpracę, wspólne badania, wprowadza złe nastroje. 

5.04.2022

Rzadsze niż kwiat paproci w noc świętojańską (kwitnąca rzęsa wodna)

Rzęsa drobna (Lemna minor) i Wolfia - najmniejsza roślina pośród okrytonasiennych.

Niezwykłe i unikalne zjawiska dzieją się obok nas. Ale żeby je dostrzec i cieszyć się ich sensacyjnością musimy mieć wiedzę i być uważnymi. Przykładem niech będą rośliny, zamieszczone na fotografii, które kwitną a kwiaty ich są niezwykle rzadkie (i małe). Mało kto widział. Ja jeszcze nie widziałem. Rozmnażanie wegetatywne jest skuteczne więc rzadko u tych gatunków występuje rozmnażanie płciowe. Aż trudno uwierzyć, że są to rośliny kwiatowe. Zwłaszcza Wolfia.

Myśląc o niezwykłych roślinach mamy zazwyczaj na myśli kwiat paproci.  A wiedząc ze szkoły, że paprocie to rośliny zarodnikowe więc sądzimy, że kwiatów nie mają bo nie kwitną. Nie można więc spotkać kwiatu paproci nawet w Noc Świętojańską. Zaskoczę czytelników - łatwiej spotkać kwiat paproci niż kwitnącą rzęsę. Kwiatem paproci jest nasiężrzał. Stosunkowo niedawno (licząc historię nauki) botanicy rozdzielili rośliny zarodnikowe i nasienne, wskazując na ich odmienną biologię. Ale wcześniej, nasi przodkowie, traktowali rośliny jednakowo, zatem kłos zarodnionośny był uważany za kwiat. Biorąc pod uwagę ten historyczny kontekst możemy szukać nasięźrzała i w ten sposób znaleźć kwiat paproci. paproć rzadka, spotykana w siedliskach podmokłych. 

Z racji specjalności naukowe (hydrobiologia) rzęsy wodne, różnych gatunków, spotykałem dość często. Traktowałem jako element siedliska wodnych bezkręgowców. Często sprawiały kłopot przy pobieraniu materiału. Utrudniały wybieranie bezkręgowców wodnych dlatego, że pływając na powierzchni wody zasłaniały to, co głębiej się znajdowało. Małe, raczej jako tło dla innych roślin czy to zwierząt. Kto by na taką rzęsę wodną zwracał uwagę? Naoglądałem się wiele ale nigdy nie szukałem kwitnącej rzęsy. Kwiaty ma niezwykle małe, bo i rośliny są niewielkie. Trzeba więc dużej uważności. Na dodatek rzadko kwitnie.

Czy ktoś widział kwitnącą rzęsę wodną? Jak będziecie nad wodą to zwróćcie uwagę. Może akurat będziecie mieli to szczęście zaobserwować niezwykłe zjawisko przyrodnicze.

Wolfię tylko raz widziałem, w Delcie Wisły. Na jednym stanowisku występowała masowo. Nie od razu zorientowałem się, że mam do czynienie z najmniejszą rośliną kwiatową, nie posiadającą nawet korzenia. Małe kuleczki. Wyglądały jak plastikowe. Mniejsze niż rzęsa drobna. Dopiero po jakimś czasie zacząłem szukać w pamięci informacji botanicznych a potem dla pewności sprawdziłem w Internecie. Świadomość spotkania niezwykłego i rzadkiego gatunku dała dużą satysfakcję. 

Wniosek: żeby przeżyć niezwykłą przygodę potrzeba dwóch rzeczy: wiedzy (by wiedzieć, że coś jest niezwykłe) i uważności (by wypatrzyć w otoczeniu). Czasem także trochę szczęścia znalezienia się w odpowiednim miejscu i czasie. 

Teraz przy każdej wizycie nad wodą będę wypatrywał kwitnącej rzęsy wodnej. Jak spotkam, to się pochwalę.




3.04.2022

Refleksje dotyczące warsztatów bentologicznych

Warsztaty bentologiczne, wycieczka terenowa i zajęcia praktyczne.


Spotkania naukowe w formie zjazdów, konferencji i warsztatów z kontaktami bezpośrednimi, zostały na dwa lata zawieszone z powodu pandemii Covid-19. Były całkowicie zawieszone ale niektóre odbywały się w formie zdalnej. Sanitarnie sytuacja się poprawia lecz pojawiła się wojna w Ukrainie i nowe obawy czy i jak organizować zawieszone cykliczne spotkania, w tym ogólnopolskie warsztaty bentologiczne, organizowane przez hydrobiologów. Co ma wojna do warsztatów? Choćby dostępność bazy noclegowej oraz zaangażowanie się ludzi w inne działania. Czas nie jest z gumy. Pośród różnych pomysłów pojawił się także i ten by zaprosić szerzej do udziału bentosowe środowisko naukowe z Ukrainy. Czyli dwa w jednym i warsztaty i jakaś pomoc czy wsparcie dla Ukrainy w trudnym dla niej czasie. 

Ta dyskusja zaczęła się od wpisu na fejsbookowej grupie przez Grzegorza Tończyka i maili rozesłanych przez Małgorzatę Kłonowską-Olejnik. Wpisem na blogu włączam się do dyskusji i poszerzam kanały komunikacji (zapewne toczą się także rozmowy kuluarowe i wąskich gronach). Na blogu można napisać dłużej, niczym w dawnym newsletterze (kiedyś grupa bentosowa miała także newsletter o znamiennym tytule DNO). Oczywiście tu na blogu piszę w uzupełnieniu i znacznym poszerzeniu do tego, co już zamieściłem na Facebooku. 

Pytanie zasadnicze: co dalej z warsztatami, a jeśli tak, to w jakiej formie? W każdej dalekiej wyprawie warto czasem zatrzymać się i zastanowić co dalej? Jak wybrać drogę, którędy i jak dalej podróżować? W długiej już tradycji spotkań warsztatowy mniej lub bardziej publicznie zastanawiamy się co dalej i jaką dla nas wartość miały i mają warsztaty bentologiczne. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że bentosem nazywamy organizmy, żyjące na dnie zbiorników wodnych: rzek, źródeł, jezior, stawów itd. Zatem warsztaty bentologiczne to spotkania naukowców (w tym doktorantów i studentów) zajmujących się bentosem,

W refleksji nad zapoczątkowaną dyskusją nasunęło mi się kilka wątków. Pierwszy dotyczy form komunikacji w nauce i ich ewentualnej ewolucji, drugi - sensu istnienia towarzystw naukowych, trzeci - utrzymania wartościowej tradycji, czwarty odnosi się do pytania o młode pokolenie hydrobiologów i ich pomysły na świat i życie naukowe. 

Skoro dyskusja trwa to znaczy, że warsztaty w jakieś formie trwają i są potrzebne. My się zmieniamy, świat się zmienia lecz coś pozostaje niezmienne. Czy tym czymś są warsztaty bentologiczne, organizowane pod szyldem Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego? A może to tylko forma czegoś znacznie głębszego? I wtedy o tę głębszą istotę warto pytać.

To, co niezmienne i trwałe, to dyskusja naukowa jako jedna z form komunikacji nauce. Lecz na skutek zmian cywilizacyjnych, przynajmniej w części zmieniają się formy tej komunikacji. Czy warsztaty mają trwać siłą przyzwyczajenia i tradycji czy siłą autentycznej potrzeby? A może trzeba zamknąć pewien etap i wspominać sympatyczne chwile, licząc na nową transformację, na inicjatywy nowego pokolenia i na nowe warunki komunikacji? Tak jak stało się z newsletterem DNO - całkiem nie zamarł, przynajmniej w części trwa w postaci grupy na Facebooku.

Od dawna wykorzystywanymi formami komunikacji w nauce są książki, publikacje, newslettery. Zwłaszcza książki długo powstają i mają długi cykl życia. Sprawniejszym narzędziem są i były publikacje o znacznie krótszym cyklu życiowym i raczej węższym zakresie przedstawianych zagadnień. Jeszcze szybsze w komunikacji były newslettery. Powstały w epoce kserokopiarek i znacznie przyspieszyły upowszechnianie informacji naukowych. Teraz już chyba nie funkcjonują, bowiem wyparte zostały przez tańsze wersje online w postaci stron internetowych, elektroniczne wersje pdf (tańsze w rozsyłaniu nawet mailem) czy w mediach społecznościowych. W naszym przypadku założyliśmy grupę na Facebooku w miejsce obumarłego DNA (newsletter papierowy). Nawet publikacje i książki w coraz większym stopniu funkcjonują w wersjach elektronicznych, nie tylko jako uzupełnienie wersji papierowej lecz także zamiast nich. Wszystkie wymienione formy to dyskusja zdalna, bez bezposredniego kontaktu.

Równie starą formą dyskusji naukowej są konferencje, kongresy, seminaria czyli spotkania bezpośrednie rozproszonego bądź co bądź środowiska naukowego. Rozproszenie to cecha pracowników naukowych - każdy w innym miejscu, w czasem innym kraju, daleko od siebie. Na co dzień pracujemy pojedynczo lub w małych zespołach. Konferencja umożliwia spotkanie bezpośrednie wielu osób z wybranej dyscypliny czy specjalności. Spotkanie ludzi, którzy na co dzień znają się z publikacji i korespondencji listownej, teraz także z telefonów, e-maili i mediów społecznościowych. Spotkanie bezpośrednie to nie tylko możliwość wysłuchania referatu, wykładu ale także niezaplanowane spotkania i dyskusje kuluarowe. Niezwykle ważne dla ludzi nauki. Nie tylko budowanie relacji międzyludzkich ale miejsce na powstawanie pomysłów, poznawanie nowych ludzi i na dyskusje nie do końca uporządkowane. Miejsce inspiracji. 

Pewną nowszą formą konferencji są warsztaty, czyli spotkania bezpośrednie specjalistów ale z zaplanowanym czasem na poznawanie technik, przydatnych w codziennej pracy. Warsztaty to czas i miejsce, gdy uczymy się razem w grupie, bez wyraźnych podziałów na nauczycieli i uczniów, to czasowa grupa wspólnie odkrywająca, z relacjami bardziej horyzontalnymi niż wertykalnymi, mniej hierarchicznymi. Jakieś hybrydowe połączenie konferencji z szybkim kursem "podyplomowym". Ważne są w szczególności dla młodych badaczy lub dla osób rozpoczynających przygodę z nową tematyką czy metodologią badań. Szybciej uczymy się w kontakcie niż gdy czytamy o metodzie w książkach. W pewnym sensie na warsztatach wydłużamy czas na kuluary i wielobiegunowe dyskusje i niezaplanowane interakcje. W przenośni nazwałbym to specyficznymi rozmyślaniami przy łuskaniu fasoli czy darciu pierza. Nie tylko uporządkowane i sformalizowane zabieranie głosu ale możliwość aktywnego uczestnictwa w poznawaniu nowej metody. Przyjemność bycia w środowisku uczących się ludzi.

Czy warsztaty się przeżyły? Sądzę, że nie. Nawet jeśli pojawią się jakieś inne, nowe formy komunikacji w nauce, to książki, publikacje, konferencje i warsztaty zachowają swoją wartość i dużą przydatność. A co z warsztatami bentologicznymi? Czy po pandemicznej przerwie odrodzą się czy raczej przekształcą w coś nowego? A może jakieś zmiany zaszły w polskim środowisku hydrobiologicznym? Jeśli tak to jakie? Czy chcemy się ze sobą spotykać wokół tematyki bentosowej?

Kiedy spotkałem się z warsztatami? Będzie trochę osobistych wspomnień. Był początek lat  90-tych XX wieku, na samym początku mojej aktywności naukowej, jako asystenta. Zaprosił mnie kolega ze studiów do wsparcia warsztatów koleopterologicznych. Co prawda moim obiektem badań były chruściki ale warsztaty poświęcone były jeziorom lobeliowym i miałem adekwatny materiał. Przy okazji miałem pomóc organizacyjnie bo warsztaty organizował w Polsce The Balfour-Browne Club. Od razu na głęboką wodę. Zaskoczyła mnie duża otwartość i życzliwość europejskich koleopterologów, w odróżnieniu od polskiego klimatu feudalnej hierarchii, szorstkości i klimatu „ruki po szwam” dla ludzi z prowincji (a Olsztyn to prowincja na naukowej mapie Polski), której zdążyłem już doświadczyć. Myślałem, że tak po prostu musi być. Okazało się, że nie musi. Poznałem inną rzeczywistość (przenikała powoli do Polski). Było to towarzystwo naukowe starego typu bez podkreślania tytułów i stopni naukowych. Między naukowcami byli policjanci, przyrodnicy-amatorzy i dopiero przy ognisku można było się dowiedzieć między wierszami kto jest profesorem ważnej uczeni. Były oczywiście jakieś referaty, ja prezentowałem poster. Ale głównie było terenowe zbieranie materiału. Dwóch Brytyjczyków przyjechało ze mną do Olsztyna bo i tu chcieli pozbierać chrząszcze a ja spełniałem się w roli przewodnika terenowego. Czego się nauczyłem i co podpatrzyłem? Że w terenie najwygodniej bez woderów. Wystarczą tylko adidasy lub trampki. I tę metodę wielokrotnie potem wykorzystywałem w dalekich wyprawach bez samochodu. Oczywiście taka technika sprawdza się od wiosny do jesieni, najlepiej latem. Buty i spodnie szybko schną i nie obciążają plecaka. I nie trzeba na każdym stanowisku zmieniać obuwia. Znakomicie sprawdzają się także sandały. Szybciej schną. Oczywiście muszą być z odpowiedniego materiału. Drobny szczegół, o którym nie piszą w podręcznikach do hydrobiologii.

Co jest dobrego w warsztatach i co warto utrzymać? Niskie koszty zakwaterowania, np. w schroniskach. Kiedyś było ważne bo byliśmy biedni, teraz bo pieniądze na wyjazdy są tylko z grantów, uczelnie zazwyczaj nie finansują. Nie masz grantu i zaplanowanych konferencji - nie jedziesz. Albo za swoje, jako wyjazd prywatny. Niskie koszty ważne są dla doktorantów, studentów i freelancerów. Zatem wartością jest nastawienie się przede wszystkim na spotkanie a nie na luksus zakwaterowania (faktem jest, że młodszym jest łatwiej znosić spartańskie trudy zakwaterowania). Przy okazji wspólne robienie posiłku w schronisku sprzyja budowaniu relacji. Kolejną, moim zdaniem, wartością jest to, że dużo czasu przeznaczone jest na warsztaty i wycieczki terenowe a mniej na typowe części konferencyjne. Bardziej uczymy się razem niż prezentujemy swoje dokonania. To także ale więcej w formie posterowej niż referatowej. I spore nastawienie na życzliwe integrowanie środowiska polskich hydrobiologów. A w zasadzie tworzenie środowiska do takiej integracji w czasie wycieczek terenowych z demonstrowaniem różnych technik badawczych, z aktywnością artystyczną w postaci malowania kamieni, koszulek itd., w czasie których można milczeć i odzywać się tylko od czasu do czasu. 
Warsztaty z wycieczkami terenowymi są dobrą okazją do lepszego poznania różnorodnych ekosystemów i uzupełnienie zbiorów dydaktycznych. 

Warsztaty bentologiczne zapoczątkowali głównie "młodzi gniewni" hydrobiolodzy. Jako ich własny pomysł na podnoszenie kwalifikacji i wspólne uczenie się, jako własny pomysł na własne konferencje. Może po wielu już latach młodzi nie są już tacy młodzi i chcą przekazać pałeczkę innym? Czy będzie to prosta kontynuacja czy jakaś zmodyfikowana? I czy nam, starszym, starczy cierpliwości i wyrozumiałości na nowe pomysły innych ludzi? 

A może mniejsze jest zapotrzebowanie na warsztaty bo zaszły jakieś zmiany w polskiej nauce, w tym wśród hydrobiologów? Może bardziej nastawiliśmy się na zbieranie punktów (punktoza), potrzebnych w ocenie pracowników? Jeśli tak, to przyczyna leży gdzieś poza środowiskiem polskich bentosiarzy. Może spada zapotrzebowanie na konferencje i spotkania w towarzystwach naukowych? Bo zaciera się różnica między spotkaniami naukowymi a spotkaniami towarzystw naukowych w środowisku akademickim? Bo może szerzej wykorzystujemy spotkania online? Osobiście uważam, że sporo zmieniło się w całym środowisku naukowym a sytuacja z warsztatami jest tylko małym przykładem. A może się mylę i moje pesymistyczne myślenie wynika z wieku?

Jakie jest sens warsztatów? Ciekawość i początek indywidualnej podróżny w nauce. Tworzenie szerokiej grupy współpracujących naukowców. Dlatego warto utrzymać. Zatem czy jestesmy jeszcze wystarczająco ciekawi i czy chcemy tworzyć szersze, międzyuczelniane zespoły badawcze?  

Po co jeździć na warsztaty? By posłuchać wykładów i doniesień jak na każdej konferencji. By podyskutować inaczej niż na co dzień i by wziąć udział w wycieczce i poznawać nowe ekosystemy i siedliska i grupy bezkręgowców. A nawet po to by uczestniczyć w zabawach integracyjnych, w niezaplanowanych, spontanicznych mikro spotkaniach i interakcjach. Niczym jak na studiach poznawać różne siedliska i grupy bezkręgowców; jak wyglądają nie tylko w podręczniku, by poszerzać horyzonty własnego obiektu badawczego. Czasem by w rozmowach lub w terenie rodziły się nowe pomysły badawcze i zawierane były nowe znajomości, kontakty. Jeździmy, moim zdaniem, by budować relacje i integrować środowisko badawcze. Ale czy my (a jeśli tak to jak wielu) chcemy się integrować i współpracować czy raczej konkurować? Lepsza jest współpraca międzynarodowa niż krajowa? 

A może teraz inaczej poszukuje się pomysłów badawczych? Czy warsztaty bentologiczne mają trwać siłą przyzwyczajenia i tradycji czy silą autentycznej potrzeby? Co nas łączy, jeśli cokolwiek? Czy potrafimy to zwerbalizować?  Nie wszystko się robi dla punktów i dla nagrody. Są rzeczy niewymierzalne w krótkim odcinku czasowym. Zatem kontynuacja czy nowy początek? Skoro starsi się nieco "zmęczyli" to może niech młodzi spróbują przejąć pałeczkę?

I pytanie najważniejsze: kto się podejmie organizacji w ramach wolontariatu by koszty były jak najniższe. A gdyby zapraszać liczniejsze grono hydrobiologów z Ukrainy to pewnie trzeba zdobyć dodatkowe fundusze na pokrycie części wydatków. Spory wysiłek organizacyjny...

Warsztaty to okazja by pozbierać materiał dydaktyczny lub naukowy w nowych siedliskach.

...I by poznać nowe ekosystemy, nowe krajobrazy ze zbiornikami wodnymi w tle.

Poznawanie lub tylko trenowanie różnych technik badań terenowych.

Praca laboratoryjna w czasie warsztatów (oznaczanie bezkręgowców itp.).

Malowanie i element artystyczny jako forma integracji i dyskusji w konwencji "łuskania fasoli".