29.03.2023

Mój pierwszy dydaktyczny raz z dziennikami refleksji



Nowość jest potrzebna by mieć motywację do pracy i przeciwdziałać rutynie oraz wypaleniu zawodowemu. Zaangażowanie i zaciekawienie nowością i nieznanym przydatne jest nie tylko studentom, uczęszczającym na wykłady lecz i wykładowcy. By budziły się dobre emocje i zaangażowanie. A emocje są zaraźliwe. Więc lepiej zarażać tymi dobrymi: ciekawością, fascynacją, odkrywaniem. 

Dlaczego się podjąłem? Przymierzałem się od kilku lat by spróbować. Ale ciągle wiedziałem i umiałem za mało. Aż na webinarium o sztucznej inteligencji i aktywizujących metodach zgadaliśmy się o pomysłach, które chcemy wdrożyć w najbliższym czasie i wtedy zobowiązałem się spróbować z dziennikami refleksji. Zbliżał się nowy semestr, nowy początek z nowymi przedmiotami. Wcześniej próbowałem już odchodzić od tradycyjnego oceniania na rzecz oceny kształtującej. I to miał być kolejny krok. 

Spróbowałem na dwóch przedmiotach, na dwóch różnych kierunkach i nawet wydziałach. Obawiałem się, że studentki (bo akurat same panie, mimo że łącznie ponad poł setki) nie zdecydują się. Zostawiłem możliwość wyboru - dziennik refleksji lub tradycyjny egzamin. A skoro wybór to pewnie nie wszyscy się odważą. Bo to jednak wyjście poza strefę komfortu nie tylko dla mnie. Na początku było to zaledwie 10-20%, ale gdy zbliżał się koniec terminu na dokonania wybory okazało się, że piszą prawie wszyscy. Dla mnie to dużo pracy ze sprawdzaniem, czytaniem, archiwizowanie. Pozytywne emocje, poznawanie i doświadczanie nowego, dostrzeganie swoich słabych stron i potrzeby uzupełnienia umiejętności. I dużo więcej pracy niż się spodziewałem. 

Uczę się oceniania kształtującego i formułowania przydatnych edukacyjnie informacji zwrotnych. Dlaczego eksperymentuję z takimi formami jak dziennik refleksji, mimo że zabiera to sporo czasu na sprawdzanie? Bo chcę od zaraz tworzyć środowisko do nabywania ważnych kompetencji społecznych, takich jak odpowiedzialność, kreatywność, krytyczne myślenie, kooperacja. Poznaję coś nowego dla mnie i uczę się. Za wcześnie na podsumowanie i wyciagnięcie wniosków. Proces dopiero się toczy, nawet nie jest w połowie. 

Są dwa powody, dla których rozpocząłem eksperyment dydaktyczny z dziennikami refleksji jako formą egzaminu pisemnego. Pierwszy to ocenoza, która zbytnio wypełniła przestrzeń edukacyjną od pierwszych klas szkoły podstawowej aż po studia. Testy i egzaminy łatwo robić. Uczniowie i studenci uczą się zdawać. Tylko czy te umiejętności są przydatne w życiu pozaszkolnym? Czy są to umiejętności przydatne w praktykowanym zawodzie? Pisanie do szuflady, gdy jedynym oceniającym jest nauczyciel czy wykładowca. Potrzeba więcej codziennej konfrontacji z życiem realnym. Po drugie, w czasach Internetu i ChatGPT jaki ma sens zadawanie domowych prac pisemnych na ocenę? Ważniejszy staje się egzamin ustny. Lub systematyczność i refleksja nad sobą, w której to student przejmuje odpowiedzialność za swoją edukację a ocenia się sam przez konfrontację z realnymi zadaniami. I pracuje tak, jak w przyszłej pracy. Korzysta z różnych narzędzi i współpracuje z innymi. Zamiast więc pisemnego testu jako egzaminu na koniec semestru, systematyczne pisanie dziennika refleksji. Po pierwsze powtarzanie, po drugie systematyczność, po trzecie przetwarzanie zasłyszanej, spotkanej wiedzy, po czwarte refleksja nad procesem. A po piąte weryfikacja siebie samego z nowymi narzędziami. Będą przydatne w pracy nauczyciela i nie tylko nauczyciela. Coś na próbę z integrowaniem różnorodnych umiejętności. Na przykład z formatowaniem tekstu, dłuższymi wypowiedziami, tworzeniem grafik.

Czy się uda? Nie wiem. Sam jestem ciekawy. Uczę się razem ze studentami. I też popełniam błędy. Lecz nie traktuję ich jako porażki lecz wskazówkę co musze uzupełnić, czego się nauczyć, co utrwalić i zoptymalizować. Może przez pryzmat świadomości własnych błędów będę bardziej wyrozumiały dla studentek?

O dydaktycznych i edukacyjnych walorach dziennika refleksji czytałem już wcześniej. I powoli się przymierzałem, żeby samodzielnie sprawdzić czy i jak to działa. Od kilku tygodni już się w tej rzeczywistości zanurzyłem. Jakie są efekty? Poznaję coś nowego i w dużej skali mierzę się z wyzwaniem. Widzę jak sobie radzą (lub nie radzą) studenci zdolniejsi i ci zupełnie przeciętni. Są bardzo zróżnicowaniu w swoich ambicjach, planach życiowych, umiejętnościach komunikacyjnych i cyfrowych. A przy nich i ja się uczę oraz poznaję nowe obszary mediów społecznościowych.

Po pierwsze część studentek wybrało Instagram. I z tej przyczyny lepiej poznaję to medium. Bo sytuacja mnie zmusiła. Miałem konto kiedyś założone, ale wydawało mi się, że to miejsce do zamieszczania zdjęć. Słyszałem coś, gdzieś w oddali, że młodzi ludzie bardziej preferują Instagram niż Facebook. Teraz mam okazję bliżej poznać ich świat i możliwości komunikacyjne. Czytam, oglądam ich prace i sam próbuję wykorzystać nowe możliwości. Można więc na Instagramie pisać nieco więcej (ale nie za dużo), zamieszczać grafiki, dodawać filmiki. Sprawdzam czy nadaje się do spisywania refleksji. I do pracy zespołowej.

Po drugie systematycznie widzę prace studentek, co z wykładu zapamiętały, jak rozumieją poszczególne treści, co dostrzegły a co nie, gdzie pojawiają się błędy w rozumowaniu itp. Szybka informacja zwrotna. Można oczywiście byłoby robić co tydzień testy lub quizy sprawdzające. W każdym razie są to szybsze (i chyba dla studentów przyjemniejsze, bez stresującej "spiny" - w porównaniu do testów i kolokwiów) informacje zwrotne niż w przypadku egzaminu. Bo po egzaminie to już nic nie można zrobić. Chyba, że jakiś poprawkowy. Ale przecież nie ma zajęć między egzaminem w pierwszym terminie a tym poprawkowym. I już nic nie można skorygować. Z dzienników refleksji wyczytać można więcej niż z kolokwium. Bo nie odpowiadają dla stopni, nie próbują wpisać się w "klucz odpowiedzi".

Po trzecie mam.... więcej pracy. Muszę co tydzień przeczytać sporo nowych wpisów, analizować je, archiwizować i przesyłać uwagi, komentarze, sugestie. Sam sobie tej pracy dołożyłem. Nie uważam za stratę, bo dziennik refleksji jest dla mnie nowością a przez to emocjonalnie angażuje. Przeciwdziała nudzie i wypaleniu zawodowemu. Mózg ludzki lubi nowości i niespodzianki. I różnorodność. Dlatego odmiana jest potrzebna nie tylko studentom lecz i wykładowcom.

Po czwarte widzę różnorodne postawy w zakresie prokrastynacji, pracy zespołowej lub prób "podwózki na cudzych plecach". Lepiej poznaję studentki. I mam możliwość interakcji online. Jeszcze za mało tej dyskusji lecz jest! Poznaję stereotypy myślenia, wyniesione ze szkoły średniej, mam możliwość modyfikowania treści na kolejnych wykładach. Dostrzegam ich trudności techniczne w edycji treści na bloggerze. Można próbować im pomóc. Jeszcze nie wiem jak. Ponawiam próby i patrzę na rezultaty. Dla mnie też jest to przygoda uczenia się. Przygoda z potknięciami.

Zadania na najbliższe tygodnie? Rozwinąć dyskusję, by się odważyły w całej grupie, np. na Teamsach, otwarcie dyskutować. Oraz jak rozwinąć pracę zespołową lub przynajmniej w małych grupach. Czyli będę zmierzał się z dwoma ważnymi kompetencjami: komunikacją i kooperacją. Czy potrafię dobrze zaprojektować przestrzeń by te kompetencje się rozwijały?

I w końcu jeszcze jedna, ważna refleksja: czuję jak zmieniam się z nauczyciela w projektanta. Nauczyciel - naucza, wykładowca - wykłada a projektant projektuje przestrzeń, w której można się uczyć. Projektant edukacji jest jak ogrodnik: przygotowuje grządkę, sieje nasiona, podlewa i czeka. Aż urośnie. Czasem jednak nasiona są słabe i nie kiełkują, czasem przychodzi przymrozek lub susza i osłabia lub niszczy rośliny. I pojawiają się pomysły jak zaprojektować przestrzeń by ni przymrozki, ni susza ni szkodniki nie osłabiły plonu. W każdym razie na owoce trzeba długo czekać. I są niepewne.

25.03.2023

Stenopsyche marmorata - chruściki, które się je. W Japonii. A u nas?

Zazamushi, traditional food in Japan.
Fot. Pongsak Laudee, 
Prince of Songkla University, Surat Thani Campus
 

W Polsce słowo chruściki kojarzy się najczęściej z ciastkami (faworkami). Ale niniejsza opowieść kulinarno-ekologiczna dotyczy larw owadów wodnych z rzędu chruścików czyli Trichoptera. Wędkarze na larwy, wykorzystywane jako przynęta, mówią kłódki. O tym, że w niektórych częściach świata chruściki (owady) bywają jedzone przez ludzi, już kiedyś słyszałem. Było to jednak mocno dla mnie abstrakcyjne. Gdy niedawno zobaczyłem, zdjęcie zamieszczone przez  Pongsak Laudee a przedstawiające chruścika Stenopsyche marmorata w formie kulinarnej, postanowiłem nieco dogłębniej zgłębić temat. Zdjęcie z potrawą zrobione zostało w mieście Matsumoto a potrawa nazywa się zazamushi. Z tym, że zazamushi odnosi się nie tylko do chruścików ale i innych zjadanych w ten sposób owadów i bezkręgowców lądowych. Polecam poszukać zdjęć w Internecie. 

Ostatnio dużo się mówi o entomofagii i zjadaniu owadów, także w Europie. Czy chruściki mogą się u nas znaleźć w takim menu? Przypomniały mi się moje rozważania, nieco humorystyczne, z lat 80. XX wieku, gdy rozpoczynałem badania nad chruścikami w źródłach rzeki Łyny i w obliczu nieustannych trudności aprowizacyjnych i brakiem mięsa, dyskutowaliśmy nad tym, czy chruściki można zjadać. Na dyskusjach czysto akademickich się skończyło. Ale może teraz warto do tego powrócić. Zanim jednak przybliżę to wyzwanie najpierw garść informacji o chruścikach z rodziny Steopsychidae

Stenopsychidae ro rodzina chruścików spokrewniona z występującymi u nas Philopotamidae (razem łączone są w nadrodzinę Philopotamoidea). Są uważane za chruściki średniej wielkości. Larwy mają charakterystyczną, długą głowę (zdjęcie niżej). Są filtratorami, odżywiają się detrytusem, glonami i innymi, drobnymi bezkręgowcami. Zasiedlają rzeki, strumienie górskie, rzadziej spotkać je można w wodospadach czy jaskiniach. Spotyka się je na terenach miejskich. W górskich rzekach i potokach Steopsyche marmorata może stanowić aż 77% biomasy wszystkich chruścików i 35% biomasy wszystkich bezkręgowców. Są więc miejscami bardzo liczne. Jak pokrewne im Philopotamidae budują sieci łowne, są filtratorami. Niektóre gatunki australijskie nie mają oczu. Imagines są niepozornie ubarwione, jak to zwykle bywa u chruścików ale niektóre gatunki mają czarne skrzydła ze złotymi plamkami np. Stenopstyche mjobergi. Są niewątpliwie piękne.

W rodzinie Stenopsychidae, liczącej około 70 gatunków, wyróżniono trzy rodzaje: Pseudostenopsyche, Stenopsyche, Stenopsychodes. Ich występowanie stwierdzane było w następujących krainach zoogeograficznych: Etiopskiej, Palearktycznej, Orientalnej i Australijskiej. Najwięcej jednak  gatunków występuje we wschodniej Australii i Wschodniej Azji. Gdzie indziej obecne są pojedynczo. I oczywiście licznie występują na obszarze Japonii,

Pośród wielu różnych badań, prowadzonych na tych chruścikach, wspomnę tylko o badaniach nad stężeniem radioaktywnego cezu w Stenopsyche marmorata po katastrofie nuklearnej w Fukushimie. Być może było to jakoś związane z kulinarnym wykorzystaniem tego gatunku.




Larwa Stenopsychidae, fot. Karol Kjer, Uniwersytet w Rutgers. Karol Kjer. Rok: 2012, 

licencja cc-by-3.0



Stenopsyche marmorata  fot. Cooper - Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=55090418


A czy w Polsce są jakieś chruściki, które nadawały by się do zjadania i wykorzystania komercyjnego? Gdy w latach 80. XX. w o tym myślałem, to miałem na myśli larwy z rodziny Polycetropodidae (głownie obecną w źródłach Pletrocnemia conspersa) oraz Rhyacohilidae. Niewiele chityny, dużo mięsa, miękkie ciało, wydawałoby się, że potencjalny kandydat do hodowli przemysłowej. Odpowiedzi udzieli nam wiedza ekologiczna. Larwy Polycentropodidae są raczej małe, to je wyklucza jako atrakcyjne owady do zjedzenia. Większe są Rhyacophilidae

Czy chruściki są hodowane w celach konsumpcyjnych? Także w Japonii są pozyskiwane ze środowiska naturalnego. Ale, jak wskazałem wyżej, tam bywają  w dużych liczebnościach. Hodowla byłaby chyba zbyt trudna, w akwakulturze konieczne byłoby wytwarzanie nieustannego przepływy wody - inaczej filtraforzy nie mogliby się odżywiać. Zatem pierwszy problem to problem techniczny i ekonomiczny takiej hodowli. 

Zarówno Polycetropodidae jak i Rhyacophilidae nie występują w dużych ilościach. Dlaczego? Są drapieżnikami a więc ich liczebność zawsze będzie mniejsza. Stephopsychidae są wszystkożercami, odżywiającymi się martwą materią i glonami, dlatego ich liczebności są większe. Każdy wyższy poziom troficzny, w tym przypadku drapieżcy to spadek biomasy i produktywności. My również zjadamy przede wszystkim zwierzęta roślinożerne a nie drapieżne. Tak więc, mimo tego, że Rhyacohilidae są stosunkowo duże i apetycznie wyglądają, to z racji drapieżnictwa ich liczebności nie będą duże w środowisku a hodowla przemysłowa jest nieopłacalna (pomijając trudności z utrzymaniem takiej akwakultury). To może inne nasze filtratory? Philopotamidae występują prawie wyłącznie w górach i są małe. Ich zbieranie w środowisku naturalnym byłoby nieopłacalne. A hodowla trudna. Na dodatek są stosunkowo małe. Innie, licznie występujący wszystkożerni filtratorzy to wodosówki (Hydropscyhidae) - występują w rzekach i często w dużej liczebności. Ale po pierwsze są małe, po drugie budują swoje sieci łowne na kamieniach i trudno byłoby je zbierać. Są też raczej małe. Zatem pozyskiwanie z środowiska naturalnego byłoby utrudnione i nieopłacalne a hodowla w akwakulturze bardzo trudna.

A czy są u nas duże larwy chruścików? Tak, są z rodziny Phryganeidae. Co prawda są to chruściki, budujące w stadium larwalnym domki, to  łatwo je z nich wyjąć. Są duże, lecz są też drapieżnikami, więc są nieliczne w środowisku naturalnym. Z wymienionych już wyżej powodów ekologicznych (piramida troficzna) jako drapieżniki byłyby trudne w akwakulturowej hodowli i nieopłacalne.

Biorąc pod uwagę biologię samych chruścików jak i powszechnie znane prawa ekologiczne nie będziemy w Polsce jeść chruścików. Pozostaną jedynie faworki, które tylko w nazwie są chrustami - chruścikami. Chruściki jako jadalne owady pozostaną dla nas tylko egzotyczną ciekawostką. 

24.03.2023

Co to znaczy umieć się uczyć przez całe życie?


Co to znaczy umieć się uczyć przez całe życie? A nie wystarczy w szkle? 8 klas szkoły podstawowej, potem 4 liceum i ewentualnie nawet studia, czy to, licencjackie czy magisterskie? To samo z kształceniem zawodowym, nie wystarczy zawodówka, technikum czy studia zawodowe? W umiejętności uczenia się przez całe życie nie chodzi tylko o kształcenie zawodowe lecz i kompetencje społeczne, np. nauczyć się być rodzicem. Tego w szkole nie ma. Nie ma takiego przedmiotu. Nie ma praktyk zawodowych. Możemy tylko obserwować innych, swoich rodziców (czasem to bunt i "ja taki nie będę" ale to za mało, żeby wiedzieć jakim być. Czasami w rodzinach wielodzielnych starsze rodzeństwo praktykuje współwychowując młodsze lub dzieci kuzynów czy z podwórka. Allorodzice nie występują tylko u człowieka. Współwychowanie u Homo sapiens przez tysiąclecia  było czymś normalnym i powszechnym. Ale coś społecznie się zmieniło. Żyjemy w nuklearnych, wąskich rodzinach, często bezdzietnych, czasem z jednym dzieckiem. Wychowując się jako jedynacy nie doświadczamy, nie praktykujemy tego, co było chlebem powszednim wcześniejszych pokoleń. To co mieli nasi przodkowie za darmo i niejako przy okazji, my musimy się nauczyć. Tylko gdzie i jak? A jeśli nie uczyć się od podstaw wszystkiego to przynajmniej podnieść jakość, douczyć się w zetknięciu z realnymi problemami współczesności.

Nauczyć się być rodzicem obecnie ma duże znaczenie. Bo mało jest rodzin wielodzietnych. Rodzic nie ma więc możliwości nauczyć się na pierworodnym swojego rodzicielstwa by juz na młodszych dzieciach działać jako wyedukowany i rozumiejący swoje zadania. Rozumiejący i dzieci i ich problemy jak i właściwe działania rodzicielskie. Dawniej mówiło się, że pierwsze dziecko "jest na próbę" i na nim rodzice się uczą. Oczywiście pomagają allorodzice: babcie, ciotki, rodzeństwo, kuzynostwa. Teraz mamy najczęściej tylko jedno dziecko - więcej prób nie będzie z lepszym wychowaniem. Stąd rosnące znaczenie umiejętności rodzicielskich.

A ponieważ dziecko wychowuje cała wieś to jako sąsiedzi powinniśmy umieć wychowywać, w sensie reagować właściwie na sytuacje różne z dziećmi. Nawet jak jesteśmy singlami lub bezdzietni. To wtedy też umiejętności rodzicielskie a w zasadzie allorodzicielskie są nam potrzebne. Przynajmniej przydatne społecznie. Te kompetencje powinniśmy nabyć. Właśnie jako kształcenie ustawiczne, w miarek pojawiających się potrzeb.

Najlepszym nauczycielem jest praktyka i doświadczanie. Ale tego brak większości z nss. Gdzie i jak uczyć się wychowywania własnego dziecka i jako alllorodzic współwychowywania dzieci "z naszej wsi", jak reagować?

Najważniejszą kompetencją jest dostrzeganie potrzeby uczenia się i podnoszenia swoich rodzicielskich lub współrodzicielskich kompetencji. A potem odwaga uczenia się. Jeśli widzimy potrzebę i podejmujemy się odpowiedzialności za własne kształcenie, edukacją w szerokim sensie, to znajdziemy sposób. Paradoksem jest również to, że ten obowiązek uczenia rodzicielskości spada na... szkołę. A nauczyciele są przygotowywani do pracy z uczniami... a nie dorosłymi. Szkoła nie jest do końca przygotowana na takie wyzwanie, bo brak etatów, brak zaplanowanych sytuacji. A potrzeby są wielkie. Pora dostrzec problem i przeznaczyć na to siły i środki a nie liczyć tylko na wolontariat nauczycieli.

Uczyć się gdy w szkole są nasze dzieci, jako rodzice bez dziwnych pretensji i odrabiania pracy domowej za swoje dzieci, bez niepotrzebnych kumpelskich relacji z dzieckiem i traktowanie szkoły jako wroga dzieci.

Po drugie coraz większa jest oferta kształcenia pozaformalnego, w mediach i online. Możliwości są. Ale najpierw trzeba dostrzec potrzebę, że potrzebuję. A kolejną niezwykle ważną kompetencją jest umiejętność uczenia się. We współczesnym środowisku edukacyjny, w interakcjach z innymi ludźmi i online. A czy umiesz się uczyć? Tego być może powinna nauczyć szkoła. To najważniejsza kompetencja. Jak działa ludzki mózg, jak się uczymy efektywnie, i jak podejmujemy się odpowiedzialności za własne uczenie się.

Może uniwersytety w ramach nowej formuły, np. uniwersytetu otwartego, podejmą się organizacji takich kursów oraz budowanie dobrej przestrzeni edukacyjnej? Ustawiczne kształcenie dorosłych, także online i w kontakcie, w małych porcjach. W tym w zakresie umiejętności uczenia sie jak i uczenia się być rodzicem oraz współrodzicem (allorodziecielstwo).

21.03.2023

Kapitał kulturowy a wyższe wykształcenie



Od wielu lat coraz częściej słyszę narzekania, że za dużo jest magistrów i licencjatów. W domyśle pojawiają się ciche postulaty, żeby reglamentować studia, bo kiedyś było lepiej. Spotykam się z tym od początku XXI wieku. I to w różnych środowiskach, także w akademickim. 

Wykształcenie wyższe nie jest już awansem społecznym czy przepustką do elit. Jest elementem kształcenia ustawicznego i zawodowego. Elementem rozwoju cywilizacyjnego i elementem ewolucyjnego trendu wydłużania dzieciństwa czyli uczenia się pozagenowego. Zaczęło się jeszcze na długo przed Homo sapiens. A wraz z nami nabiera przyspieszenia.

Dawno, dawno temu, rzadkością była umiejętność pisania i czytania. Tylko elity były piśmienne. Kto był pisaty i cytaty ten wiele znaczył, miał dostęp nie tylko do ksiąg i listów ale i do ludzi. Potem, wykształcenie podstawowe z alfabetyzacją upowszechniło się. Zwłaszcza w epoce przemysłowej. Umiejętność czytania stała się powszechną umiejętnością i nie stanowiła wyznacznika elitarności. Przepustką do lepszego siata była wtedy matura, czyli coś więcej niż czytanie i podstawowe rachunki. Przed wojną matura była ho ho. Przepustką nie tylko na studia ale i do lepszej, umysłowej (nie męczącej i nie brudzącej) pracy. Pod koniec XX wieku w Polsce wykształcenie średnie upowszechniło się, nie tylko liceach ale i technikach. Zawodówki świeciły pustkami i były dla tych "gorszych". Matura spowszechniała i straciła smak niezwykłej elitarności. Ale magister (czyli ktoś po studiach) to był ktoś. Teraz i wykształcenie wyższe spowszedniało. Bo jakiż odsetek w populacji osób zaliczanych może być do elit? Więcej magistrów i licencjatów niż miejsc elitarnych "przy kierowcy". Stąd rosnące rozczarowanie. 

Moje pokolenie szło na studia i wierzyło w awans zawodowy. Nawet do wojska brano nas jako podoficerów a nie zwykłych szeregowych. Awans. A potem lepsza, kierownicza praca. A gdy studia wyższe kończy 30-40% populacji, to nie są one już elitarne. Z definicji. Są powszechne. Pod koniec lat 90. XX wieku wiele osób studiowało zaocznie. Była to "pożyczka PRL", spóźniona możliwość uzyskania studiów wyższych, nadrabianie zaległości pokoleniowych. I to też się skończyło. Studia zaoczne znacznie straciły na popularności. Bo młodzi kończą studia wcześniej. 

Czy gospodarka XXI wieku potrzebuje ludzi dobrze wykształconych? Bez wątpienia potrzebuje. Nawet doktorów. A w populacji odsetek osób ponadprzeciętnie uzdolnionych jest chyba stały. Więc jak liczniejsze są roczniki na uczelniach wyższych to i studenci się uśredniają. Niektórzy mają wrażenie, że jakość kształcenia spada. Nie, jest tylko więcej przeciętniaków. Ale i nie tylko to. Zmieniają się potrzeby w zakresie uczenia się wiedzy, umiejętności i kompetencji. 

Czy zatem ograniczać liczbę miejsc na studiach by były tak jak kiedyś elitarne? Nie ma tylu miejsc kierowniczych ilu jest absolwentów uniwersytetów. Kryzys uczelni wynika także z faktu, że mniej chętnie młodzi ludzie podejmują studia. Studiując tracą czas, gdy ich rówieśnicy już zarabiają, a oni ciągle w kolejce po pracę. Najpierw muszą skończyć studia a w międzyczasie dorabiają na zmywaku, w sklepikach i barach. Praca dorywcza raczej dla osób niewykwalifikowanych.

Nowoczesna gospodarka wymaga kształcenia ustawicznego przez całe życie. Dlatego pojawiają się studenci 40+ i 50+ . Rozwijają się uniwersytety trzeciego wieku. Ale tu już nie z racji szukania pracy lecz chęci osobistego rozwoju. Studia to nie tylko kształcenie zawodowe ani awans do elit, to także poszukiwanie sensu życia i własny rozwój. Stać nas na to dzięki automatyzacji. Ale najpewniej zmieni się model studiowania: nie wszystko w jednym ciągu. Studiować (uczyć się) będziemy z przerwami i wielokrotnymi powrotami. Ale za to przez całe życie.  Nie tylko długie cykle pięcioletnie lecz także krótsze. Licencjat to znaczący postęp bo to 3 + 2. Z możliwością zmiany profilu po licencjacie, przerwy na pracę itp. Ale to tylko początek zmian. Bo w  grę wchodzi także kształcenie hybrydowe i online, podyplomowe, krótkie kursy. Wiedza w małych porcjach i przez całe życie. 

Zapotrzebowanie na podwyższone wykształcenie nie minie z dwóch powodów: chęci własnego rozwoju oraz kształcenia zawodowego (przekwalifikowywania się). Trzeba tylko pogodzić z życiem rodzinnym i zawodowym, by nie były w konflikcie. I na pewno nie będzie kształceniem elitarny. O elitarności obecnie decyduje coś innego. Tak jak kiedyś alfabetyzacja dla analfabetów tak teraz kształcenie ustawiczne. Uczelnie wyższe muszą zmienić sposób kształcenia i certyfikowania wiedzy, umiejętności, kompetencji. Jeśli tego nie zrobią, pojawi się konkurencja i inne sposoby. 

Dla uzupełnienia mojego wywodu przedstawię dwa obszerne cytaty z różnych wypowiedzi. Najpierw prof. Henryk Domański, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, fragmenty z wywiadu, który ukazał się w prasie..

H.D.: "Dla społeczeństwa jest to o tyle korzystne, że posiadanie dyplomu magistra związane jest z większym kapitałem kulturowymi, chociażby w postaci przyrostu wiedzy, lepszego rozumienia mechanizmów społecznych, prawidłowości rządzących gospodarką i sprawowaniem władzy." Kluczowe znaczenie, moim zdaniem, ma ten kapitał kulturowy. To inwestycja w całe społeczeństwo. Nie w elitarność, wyścigi, pozycje w rankingach, ale właśnie kapitał kulturowy całego społeczeństwa. 

H.D.: "Poprawia to również pozycję Polski w międzynarodowych rankingach, ponieważ jest to jedno z najczęściej stosowanych kryteriów modernizacji i wzrostu gospodarczego." Gospodarka XXI wieku, z obecnością algorytmów sztucznej inteligencji, potrzebuje ludzi dobrze wykształconych. Dobrze i adekwatnie. 

H.D.: "Natomiast z punktu widzenia magistrów negatywnym aspektem jest to, że nadprodukcja wyższego wykształcenia utrudnia skonsumowanie inwestycji finansowych i innych, jakie się na jego uzyskanie ponosi. Prawidłowością występującą w we wszystkich krajach, w tym również w Polsce, jest to, że przyrost kapitału edukacyjnego przewyższa przyrost wysokich pozycji zawodowych, do których aspirują osoby z dyplomem magistra. O ile odsetek osób z wyższym wykształceniem stale się zwiększa, to liczba etatów wymagających wyższego wykształcenia jest ograniczona. [wytłuszczenie S. Cz.] Sprzyja to wywoływaniu frustracji i stresów. Wyższe wykształcenie ma więc niższą wartość rynkową, ale system edukacyjny kreuje coraz to nowe wyznaczniki awansu np. w postaci tytułu doktora, ukończenia dodatkowych kursów kwalifikacyjnych czy określonej specjalizacji."

H.D.: "O ile w czasach PRL-u odsetek ludzi z wyższym wykształceniem, którzy obsadzali najwyższe pozycje zawodowe, będące odpowiednikiem obecnych specjalistów, wynosił 75 proc. - w 1988 r., jak wynikało to badań, w których uczestniczyłem - to dziś ten odsetek nie przekracza 35 proc. W większości społeczeństw mamy więc do czynienia z inflacją wyższego wykształcenia, co powoduje, że przestaje być ono wyznacznikiem wysokiego statusu społecznego."
Znika elitarny charakter wyższego wykształcenia ale nie jego wartość jako taka. 

H.D.: "Od początku lat 1990. próbujemy ustalić, czy inteligencja przekształca się w wyższą klasę średnią. Moja teza jest następująca: dokonuje się przekształcanie "inteligencji" w specjalistów, czyli kategorii nastawionej na podporządkowanie swych strategii życiowych profesjonalizmowi i wymaganiom rynkowym. Mniej prawdopodobne jest przekształcenie się jej w klasę średnią, ponieważ wymagałoby to zasadniczych zmian w funkcjonowaniu systemu społecznego i mentalności Polaków. Zastępowanie etosu inteligencji etosem dostosowanym do racjonalności rynkowej nie jest świadectwem kryzysu, ale modernizacji struktury społecznej. Nie ma też tak bardzo czego żałować, bo tradycyjna inteligencja była grupą społeczną o dużej ekskluzywności i dystansowania się wobec kategorii o niższym statusie, co kontrastuje z otwartymi zasadami rekrutacji do kategorii specjalistów."

Kolejny cytat pochodzi z wypowiedzi dr. Piotra Wasyluka, umieszczone na Facebooku, zatytułowanej "Zatrudnienie oparte na umiejętnościach" (wytłuszczenia moje) "Nie wiem, jak wy, ale ja nie zauważyłem szerszego omówienia raportu wydanego w 2022 roku przez firmę Burning Glass, w którym pokazała ona, jak dewaluuje się wyższe wykształcenie (może dlatego, że raport dotyczył rynku amerykańskiego?). Raport nazywa się "The Emerging Degree Reset" i stanowi efekt badań nad kryteriami zatrudniania w USA (...). Główne przesłanie raportu brzmi: coraz mniej firm zatrudnia, kierując się wykształceniem kandydatów. Proces ten dotyczy stanowisk wymagających różnych umiejętności (nie tylko podstawowych). Raport wywołał sporą dyskusję na tzw. Zachodzie. Wielu specjalistów od rynku pracy ogłasza wejście w okres Zatrudnienia opartego na umiejętnościach.
Jedną z manifestacji tego przejścia są inaczej sformułowane oferty pracy. Ogłoszenia stają się bardziej szczegółowe w zakresie umiejętności i odwołują się do umiejętności miękkich (np. komunikacyjnych czy kreatywnych). Niektórzy wskazują, że dotychczasowy system zatrudniania, którego ważną częścią były stopnie, stanowił "zastępczy system kontroli" umiejętności. Dzisiaj przestaje się on sprawdzać.
Źródeł tego zjawiska jest wiele. Najważniejszym jest transformacja cyfrowa, która "demokratyzuje" dostęp do technologii, a tym samym dostarcza narzędzi wzmacniających potencjał indywidualny pracowników. Innym źródłem tego zjawiska może być spadek zaufania do instytucji, w tym do instytucji edukacyjnych, które dość mocno "opierają się" zachodzącym zmianom. Kolejnym jest łatwość w dostępie do wiedzy. Dotychczasowe instytucje edukacyjne przestały być monopolistami edukacyjnymi. Ja zwróciłbym uwagę na inną przyczynę. Nazwę ją "skróceniem łańcuchów edukacyjnych". W obecnym systemie proces kształcenia jest dość długi (wcale nie oznacza to, że jest efektywny) i drogi. Wielu pracodawcom opłaca się "samodzielnie" wykształcić pracownika. To gwarantuje szybszy proces kształcenia i zdobycie umiejętności dostosowanych do potrzeb.
Czy zjawisko DEGREE RESET dojdzie do nas? Jak zauważyła Sarah Kessler: jeśli gdzieś na horyzoncie majaczy jakiś trend, miej pewność, że wkrótce cię dopadnie. A co z uniwersytetem? Słodki książę dalej śpi."

No właśnie, czy uniwersytet jako taki śpi czyli nie dostrzega zmian, jakie dokonują się w społeczeństwie i że wykształcenie wyższe straciło charakter elitotwórczy? Nie da się wrócić do elitarności przez reglamentację miejsc na studiach bo z zupełnie innych przyczyn spada atrakcyjność wyższego wykształcenia. Pytanie można postawić nieco inaczej: czy uniwersytety będą wiodącą instytucją w tworzeniu kapitału kulturowego? Jeśli nie, to odejdą w cień, na margines aktywności społecznej. Niczym przy gwałtownych zmianach klimatu lub uderzeniu asteroidy ekosystemy edukacyjne w wielu krajach ulegają gwałtownym przeobrażeniom. Od nas - środowiska akademickiego - zależy czy dostosujemy się do aktualnych i przyszłych warunków społecznych czy też zostaniemy jakąś niszową, żywą skamieniałością. Uniwersytety nie pierwszy raz stają przed tak dużym wyzwaniem. Podobnie było w XIX wieku. Co będzie po tej "katastrofie", której właśnie doświadczamy? Czy dokona się znacząca transformacja czy też pojawią się inne instytucje i formy edukacyjne?

16.03.2023

Aelosoma - potwór ze szkolnego akwarium (z nowymi technologiami w tle)

Aelosoma. Fot.: Plskova K, Sacha M. BioOSM - Aeolosoma sp.. 2023. https://brmlab.s0c4.net/bioosm/det/c7407ef45edbb8ce8ebb01aaac20dc7f.htm
 

Czasem nowe technologie  - niczym czarownice - traktowane są jako źródło zła wszelakiego i krynicę nieszczęść społecznych i edukacyjnych. Narzekamy na internet, media społecznościowe i smartfony w rękach dzieci i młodzieży a nawet dorosłych. Chcę więc przytoczyć przykład jak można wykorzystać telefony komórkowe w szkole, media społecznościowe i szybkie konsultacje w celu uzupełnienia szkolnych obserwacji mikroskopowych. Technologie dobrze użyte przynoszą korzyści. Tak jak każde narzędzie. Zamiast więc straszyć i palić na stosie niczym czarownice, warto je eksplorować i uczyć się właściwego ich wykorzystania. Nawet prosty młotek, jeśli nie umiemy się nim posługiwać, może być przyczyną stłuczonego palca i bólu. Zatem  uczyć się korzystania z młotka czy go wyrzucić i posługiwać się jedynie pięścią lub kamieniem? Ale przejdźmy do tytułowego mikropotwora.

A działo się to w Tarnowskich Górach w połowie marca 2023, choć zaczęło jeszcze w listopadzie ubiegłego roku. A jeśli uwzględnić ewolucję to zaczęło się wiele milionów lat temu. A nawet miliardów. W każdym razie tego niezwykłego mikropotwora  (mikro bo miał długość ok. 2 mm) wypatrzono pod mikroskopem (filmik niżej) w dniu 14 marca w czasie Dni Otwartych w Zespole Szkół Chemiczno-Medycznych i Ogólnokształcących im. Marii Skłodowskiej-Curie w Tarnowskich Górach.

Woda wzięta ze stawu, do tego kupiona moczarka kanadyjska i zalana wodą z kranu (od listopada, czyli ponad 2 miesiące przed obserwacją). Skąd się wziął ten stwór? Na pewno nie z wody w kranie. Pozostaje moczarka kanadyjska ze sklepowego akwarium oraz bardziej prawdopodobna woda ze stawu, zapewne z fragmentem osadów dennych, może z piaskiem nawet. Cała hodowla był podkarmiana sacharozą i drożdżami. Dało to warunki do rozwoju mikroorganizmów. Potwór, szybko ochrzczony Rysiem, wykryty został w czasie obserwacji mikroskopowym podczas dni otwartych w szkole, wraz z całym stadkiem zooplanktonu. Filmik został nakręcony telefonem komórkowym przez nauczycielkę Bogusławę Mikołajczyk i przesłany z pomocą mediów społecznościowych (Messenger oraz Facebook) z prośbą o identyfikację nieznanego stwora. Też nie wiedziałem. I zacząłem szukać. Najpierw we własnej głowie.

To coś poruszało się niesamowicie. Członowana budowa ciała, szczecinki, pierwsze moje skojarzenie:  może to jakiś brzuchorzęsek lub skąposzczet? Zajrzałem do podręcznej książki hydrobiologicznej - nie było takiej sylwetki. Czyli moja wiedza i dostępne książki nie dały odpowiedzi. Zatem umieściłem link do filmiku na Facebooku (w grupie i na swojej tablicy) z zapytaniem hydrobiologów (czyli ekspertów zajmujących się fauną wodną, bo jednej osobie trudno znać się na wszystkich tak licznych w gatunki i plany budowy wodnych zwierzętach). Pierwsza sugestia pojawiła się w ciągu kilkunastu minut, że to skąposzczet i nawet pojawiała się nazwa "Czy to nie Chaetogaster limnei?". Sprawdziłem w Googlach, w grafice. Kilka rysunków, inne niż to, co na filmiku. A więc to nie ten wymieniony skąposzczet. Ale na jednym zdjęciu pojawił się podobny obraz. Tak trafiłem na rodzaj Aelosoma. Kilka minut później inni specjaliści od wodnych bezkręgowców (też za pośrednictwem Facebooka) zasugerowali, że to Aelosoma. Teraz już łatwo się przeszukiwało internet. Nazwa rodzajowa (jako ważne słowo kluczowe dla wyszukiwarki) ułatwiła dotarcie do stron specjalistycznych i zamieszczonej wyżej ilustracji. Były zdjęcia, filmiki i opisy. I tu pojawiła się kolejna tajemnica - niejasna pozycja systematyczna stwora. Bo że pierścienica to pewne, ale dalej zaczynały się wątpliwości. Po lakonicznych ale treściwych informacjach ze stron internetowych sięgnąłem do podręcznika zoologii (w wodnych i glebowych skąposzczetach nie znalazłem). A niżej przedstawiam zebrane informacje.

Aeolosoma to bezkręgowce o segmentowanej budowie ciała, należą do pierścienic (Annelida). Jak widać na zdjęciu i filmiku - są niewielkie, o długości 1,5- 2 mm. Czasami są zaliczane do skąposzczetów, czasem do siodełkowców (Clitellata) obok skąposzczetów, czasami do wieloszczetów a czasami do osobnej gromady Aphanoneura (=Aelosomata). Z tym, że w przeciwieństwie do wieloszczetów żyją w wodach słodkich, śródlądowych a nie morskich. W wielu opracowaniach ich przynależność jest pod znakiem zapytania i tymczasowa, określana mianem incerta sedis czyli czeka na pracę systematyków i w oparciu o nowe dowody przyporządkowanie do konkretnej grupy pierścienic.

Rodzaj Aeolosoma należy do kosmopolitycznej rodziny Aeolosomatidae. Wraz z siostrzaną (w ujęciu kladystów) rodziną Potamodrilidae zaliczane są do Aphanoneura. A dalej same filogenetyczne znaki zapytania. W sensie konkretnego pokrewieństwa ze skąposzczetami czy wieloszczetami.

Gromada Aphanoneura (nie ma polskiej nazwy, pora ją wymyśleć) uważana jest za słabo i niewystarczająca poznaną gromadę oligomerycznych (czyli z małą liczbą segmentów ciała), bardzo małych, mocno wyspecjalizowanych pierścienic żyjących w wodach słodkich i słonawych. Spotkać je można w wodach interstycjalnych (woda zawarta między ziarenkami piasku), zaliczane są do mejobentosu. Pierścienice z tej gromady są obojnakami (hermafrodytami).

Na przynależność do Clitellata wskazywały takie cechy jak: brak parapodiów, obojnactwo i ekologiczne preferencje do wód słodkich. Nie posiadają jednak siodełka tak charakterystycznego dla skąposzczetów. Stanowisko systematyczne ciągle jest więc dyskutowane. Jest pole do działania, a skoro można je znaleźć w szkolnej hodowli, to są na wyciągniecie ręki. By odkrywać tajemnice biologii. Nie wszystko zostało jeszcze odkryte i dogłębnie poznane.

Aphanoneura – problematyczny takson, zazwyczaj w randze gromady, obejmujący ponad 30 gatunków, wyróżniany w obrębie pierścienic (Annelida). Są to bardzo drobne, głównie słodkowodne zwierzęta charakteryzujące się prymitywnymi cechami budowy, w tym brakiem parapodiów. Długość ich ciała zwykle nie przekracza 1 mm, choć spotykane są osobniki o długości sięgającej 10 mm oraz łańcuchy zooidów długości kilku milimetrów. Nieliczne występują w wodach słonych. Są hermafrodytami, ale większość rozmnaża się bezpłciowo (niekompletna paratomia).W faunie Polski występuje 13 gatunków z tej grupy, z czego tylko jeden z rodziny Potamodrilidae.

Występują w stojących i płynących wodach słodkich, w wilgotnym piasku wybrzeży morskich, gdzie wchodzą w skład psammonu, nieliczne zasiedlają wilgotne środowiska lądowe, cieplarnie i zbiorniki z podgrzaną wodą. Żywią się glonami, bakteriami i drobinami materii organicznej (detrytus). Rozmnażają się głównie przez paratomię, rzadziej na drodze płciowej.

Do rodziny Aleosomatidae należy kilkadziesiąt gatunków, z których 13 występuje w Polsce. Pierścienice z tej rodziny są małe: od dziesiątych części milimetra do kilku milimetrów. Ciało mają przezroczyste z licznymi kroplami barwnika w kolorze pomarańczowym, żółtym, zielonkawym lub niebieskawym. Plamki te nieregularnie rozmieszczone są w epidermie. Wyraźnie widać je na niżej zamieszczonym filmiku. Z przodu ciała znajduje się prostomium, stosunkowo duże, orzęsione na brzusznej stronie. To dzięki temu prostomium poruszają się. Na końcu ciała znajduje się płat analny czyli pygydium. Segmentacja ciała jest widoczna lecz słabo zaznaczona. Na każdym segmencie widoczne są cztery pęczki cienkich szczecinek. U niektórych gatunków występują także szczecinki hakowate. U niektórych np. rodzaj Rheomorpha brak jest szczecinek, Większość gatunków rozmnaża się bezpłciowo. Rozmnażanie płciowe obserwowano tylko u nielicznych gatunków np. u Aeolosoma singulare. Rozmnazanie bezpłciowe polega na niekompletnej paratomii (podziały ciała), w wyniku której powstaje od dwóch do pięciu, połączonych łańcuszkowato osobników. Przedstawiciele tej rodziny zasiedlają wody słodkie i słonawe, śródlądowe. Nieliczne gatunki żyją na lądzie. Żyją w psammonie a jeden gatunek – Hystricisoma chappuisi - żyje na ciele innych zwierząt, konkretnie na ciele raków z rodziny Astacidae a więc prowadzi epizoiczny tryb życia. Najpospolitszy gatunek jest kosmopolityczny i eurytopowy - Aelosoma hemprichi (długości 0,3-1,0 mm), tworzy łańcuszki złożone z nie więcej niż z sześciu osobników (długości łącznej do 2 mm). Osobniki w łańcuszku czasami nazywane są zooidami (choć termin ten właściwszy jest dla innych grup bezkręgowców).

Aeolosoma - Rysiu - żywi się mikroorganizmami i detrytusem. Tekst pisany szybko więc są pewne powtórzenia. Być może do dopracowania stylistycznego i uporządkowania informacji można byłoby wykorzystać ChatGPT. Tego nie próbowałem. Muszę się nauczyć. Bo do takich językowych i redakcyjnych zadań ten algorytm się chyba dobrze nadaje. 

Podsumowanie: poszukiwania z pomocą mediów społecznościowych (Messenger, Facebook, Tik Tok) i nowych technologii, w tym wyszukiwarek internetowych, Wikipedii, wykorzystanie telefonu do nagrania obrazu spod mikroskopu (to nie takie łatwe, trzeba się nauczyć bo jest to nagrywanie improwizowane, bez dedykowanego i specjalistycznego sprzętu - liczy się kreatywność). Narzędzia jak to narzędzia - są ułomne i mają ograniczone zastosowanie. Na przykład ChatGPT nie nadaje się za bardzo do wyszukiwania informacji biologicznych, ponieważ kreuje tekst z różnych źródeł i często jest to niewłaściwe połączenie różnych elementów (niżej szczegóły).

Filmik zamieszczony na Tik Toku:


@biologusdesignans #poprostubiolożka #biologia #mikroskop #Biologusdesignans #cudawiankiwmikroskopie ♬ dźwięk oryginalny - Biologus designans
Wnioski: najwartościowsze informacje znalazłem na Wikipedii oraz akademickim podręczniku do zoologii bezkręgowców. ChatGPT okazał się zwodniczy bo podawał sporo wymieszanych a przez to błędnych, informacji.

Źródła: 

Zapytałem także ChatGPT. Mimo odpowiedzi z błędami merytorycznymi korzystanie z ChatGPT nauczyło mnie większej ostrożności w korzystaniu ze źródeł internetowych (i książkowych także). Nauczyło mnie mocno ograniczonego zaufania - trzeba szukać w wielu źródłach i weryfikować wiarygodność każdego. A niżej rezultaty konwersacji z czatbotem z zaznaczonymi moimi uwagami.

S.Cz. Chcę dowiedzieć się co to jest Aelosoma, wodna pierścienica

ChatGTP: Aelosoma to rodzaj wodnej pierścienicy z rodziny Naididae [błąd w przynależności do rodziny, nazwa rodziny zaczerpnięta ze skąposzczetów S.Cz.]. Są to małe, bezbarwne robaki o długości zwykle mniejszej niż 1 cm, występujące w słodkich wodach, takich jak jeziora, rzeki i stawy.

Charakteryzują się wydłużonym ciałem w kształcie pierścienia, z jednym końcem zakończonym głową, a drugim końcem zakończonym ogonem [nie mają ogonów, zły biologiczny termin, mimo, że chodzi o tylną część ciała - pygydium]. Ich ciało jest podzielone na segmenty, z każdym segmentem posiadającym pęczki szczecinek, które służą do poruszania się i utrzymywania się w wodzie.

Aelosoma żywią się zwykle detrytusem i mikroorganizmami, takimi jak bakterie i glony, a także larwami owadów i małymi skorupiakami [wątpliwe, bo zbyt małe aby zjadać larwy owadów czy skorupiaki]. Są ważnym elementem łańcucha pokarmowego w ekosystemach słodkowodnych, a także są używane jako wskaźniki zanieczyszczenia wód, ponieważ są wrażliwe na obecność substancji chemicznych w wodzie [tego nie jestem w stanie zweryfikować, lecz w innych źródłach nie znalazłem potwierdzającej informacji].

S.Cz.: A jak się rozmnażają?

ChatGTP: Aelosoma rozmnaża się za pomocą metody podziału ciała, zwanej podziałem poprzecznym [językowo dobrze ale nie w terminologii biologicznej, spora nieporadność]. Proces ten polega na tym, że ciało pierścienicy dzieli się na dwie części, z których każda regeneruje brakujące części, tworząc nowe osobniki.

Podział ciała zaczyna się od fragmentacji ciała pierścienicy na dwie części. Każda z tych części zaczyna regenerować brakujące części ciała i staje się nowym osobnikiem. Często również pojawiają się tzw. pączkowanie, w którym to z jednej części ciała pierścienicy zaczyna wyrastać mały "pączek", który z czasem rozwija się w osobnika [bardzo wątpliwe, bez potwierdzenia w innych źródłach, raczej twórcza, językowa konfabulacja, nie pasująca do terminologii biologicznej].

W niektórych przypadkach Aelosoma może również rozmnażać się płciowo, poprzez łączenie się dwóch gamet (komórek płciowych) - jaja i plemników. Jednakże, rozmnażanie płciowe nie jest u nich tak powszechne jak rozmnażanie przez podział ciała.

S.Cz.: Podzielone części czasem są połączone, Niektórzy piszą o zooidach. Co to są te zooidy?

ChatGT:  Tak, czasami podzielone części Aelosoma mogą pozostać połączone przez pewien czas, tworząc struktury zwane zooidami. Zooidy są to połączone lub częściowo połączone fragmenty ciała pierścienicy, które zachowują zdolność do samodzielnego funkcjonowania i rozmnażania.

W przypadku Aelosoma [w konwersacji nawiązuje do wcześniejszych treści i pytania, stąd pojawia się Aelosoma, ale dalsze wywody, dotyczące zooidów wzięte z innych grup systematycznych, np. msztwiołów], zooidy zwykle tworzą się, gdy jedna z części ciała nie rozwinie się w pełni, a pozostała część ciała zaczyna wydawać pączki lub tworzyć nowe segmenty. Zooidy zwykle zawierają tylko część układu nerwowego, mięśniowego i układu rozrodczego, ale niektóre z nich mogą mieć także część układu pokarmowego [przeniesione z innych grup systematycznych, w których występują zooidy, w tym przypadku ten wywód jest nieprawdziwy, błędny].

Zooidy mogą funkcjonować jako osobniki samodzielnie, ale zazwyczaj są one krótko żyjącymi formami przejściowymi, które szybko rozwijają się w osobniki dorosłe. W zależności od warunków środowiskowych, zooidy mogą pełnić różne role w cyklu życiowym Aelosoma, odnosząc różne korzyści ewolucyjne [całkowita twórcza konfabulacja, próba wykorzystania treści z innych źródeł, na takim poziomie ogólności, że może pasować i do opisywanego przypadku].

14.03.2023

Dlaczego śnieg w marcu w Olsztynie kogoś dziwi?

Cytrynek latolistek jest zwiastunem wiosny. Jeden z pierwszych motyli, które się pokazują wiosną przy nieco cieplejszej pogodzie. (czytaj więcej o cytrynku latolistku).
 

W pierwszej połowie marca spadł śnieg w Olsztynie i przez kilka dni leżał. Przykrył pod moim blokiem kwitnące przebiśniegi i kiełkujące tulipany. Dzisiaj (14 marca) po śniegu nie ma już prawie  śladu. Śnieg w marcu jednych dziwił, mnie ucieszył. Dlaczego dziwił? Bo jak to, wiosna a tu śnieg? Co z tym globalnym ociepleniem, kiedy śnieg za oknem? Takie zdziwienie to mylenie pogody z klimatem, w tym samym czasie w Krakowie było 15 stopniu na plusie. A w naszej strefie klimatycznej śnieg w marcu, nawet kwietniu to żadna niespodzianka. Zwłaszcza na Warmii i Mazurach, jednej z zimniejszych dzielnic kraju. Z dzieciństwa pamiętam padający śnieg nawet 1 maja. Ale wobec zmian klimatu przyzwyczajamy się do cieplejszych pór roku i krótszego okresu zalegania pokrywy śniegowej. Dziwienie się śniegiem w marcu jest jakimś elementem psychicznego wypierania zmian klimatu, nadziei, że może jednak klimat globalny się nie ociepla i nie przyjdą negatywne skutki z tym związane. Innym motywem zdziwienia się śnieżną pogodą jest tęsknota za ciepłem i wiosennym słoneczkiem. Już przygrzewało, już zakwitły przebiśniegi i leszczyny a tu krótkotrwały powrót zimnej pogody. I rozczarowanie. Tęsknimy za wiosną.

A dlaczego ja się cieszyłem? Bo więcej wody będzie wiosną w glebie i mniejsza susza. Jednym z negatywnych skutków globalnego ocieplenia klimatu jest krótszy okres zalegania pokrywy śniegowej. Zazwyczaj do wiosny wszystko stopnieje i odpłynie do morza. A przy zazwyczaj bezopadowym kwietniu susza w lesie i na polach coraz bardziej daje się nam we znaki. Marcowy śnieg to powolne tajanie i więcej wody wsiąknie w grunt. Wolniej będzie odpływała do morza. Brakuje naszej przyrodzie zimowo-śniegowej małej retencji. Śnieg w połowie marca i to w miarę obfity, to więcej wody. I to mnie właśnie cieszy. Niemniej potrzebne pilne są działania małej retencji w miastach i poza miastami. To kwestora także gospodarki i naszego przetrwania. Nie ma co liczyć na dogodne sytuacje pogodowe.

W marcu jak w garncu. W dniu 10.03.2023 o 13:46 pan redaktor pisał do mnie "Dlatego pozwalam sobie przesłać dwa pytania z prośbą o krótką, kilkuzdaniową odpowiedź"

Odpisałem 11 marca, wtedy śnieg jeszcze leżał za oknem a krajobraz wydawał się zimowy. Wstawiam udzieloną odpowiedź w oryginale. Oczywiście można byłoby odpowiedzieć znacznie rozleglej, ale trzymałem się wytycznych. Pogoda się szybko zmienia a materiał zaskakująco szybko dezaktualizuje.


Redaktor: Panie Profesorze, 20 marca wieczorem Słońce przejdzie na półkulę północną nieboskłonu i zacznie się kalendarzowa wiosna. Jednak rozglądając się dookoła widać jeszcze zimę w pełnej krasie. Czy rośliny i zwierzęta wiedzą już, że wiosna za pasem i jakoś się do niej przygotowują?

S.CZ. Owszem, klimat i pory roku uzależnione są od zjawisk astronomicznych, tj. nachylenia Ziemi i docierającego promieniowania słonecznego, ale przyroda nie śledzi kalendarza. Zimy za oknem nie ma, jest przedwiośnie. Ze śniegiem na początku marca, co w naszej strefie klimatycznej nie jest niczym dziwnym. Po czym przyroda poznaje, że zbliża się wiosna? Po długości dnia i temperaturze. Rytmy biologiczne przez miliony lat zsynchronizowały się z różnego rodzaju sygnałami pogodowymi. O tej porze zakwitają przebiśniegi i leszczyny. Za oknem słychać powracające z cieplejszych stron ptaki. Dla nich niebawem rozpocznie się sezon lęgowy i chcą zarezerwować dla siebie jak najlepsze miejsca, wcześniej niż konkurenci. Inne gatunki przespały zimę (hibernacja).

Redaktor: Wydawało mi się, że widziałem już u nas żurawie oraz gęsi - ptaki wędrowne, które odlatują na zimę na południe. Czy to znaczy, że zmylił je instynkt, skoro pojawiły się w okresie takiej aury, jak teraz? Czy też to może zima spłatała wszystkim figla bo nie powinna się już teraz manifestować w taki sposób?

S.Cz. Wraz z ociepleniem klimatu i łagodniejszymi zimami, niektóre gatunku lub część populacji rezygnuje z zimowych wędrówek. Zimują u nas. Albo skracają swój pobyt. Zima nie płata żadnego figla. A śnieg, który się pojawił na początku marca (ale tylko u nas, bo na południu Polski w tym czasie jest plus 15 stopni) to zasoby wody, które są niezwykle potrzebne wiosną. Od kilku lat mamy w kwietniu susze i burze pyłowe, z dużymi stratami dla rolnictwa. Dlatego, że w czasie ciepłych zim skraca się liczba dni ze śniegiem i brakuje retencji wód. Śnieg w marcu mnie cieszy, bo oznacza, że będzie mniej zagrożenia, zawiązanego z suszą.

Jak na razie wywiad się nie ukazał. Może się ukaże z okazji kalendarzowej wiosny? Ale wtedy zapewne śniegu nie będzie. Widok będzie zupełnie innym. I stare przysłowie dobrze do tej sytuacji pasuje: w marcu jak w garncu (bo się pogoda kotłuje i zmienia, niczym gotująca się zupa w garnku stojącym na ogniu. 

11 marca w Olsztynie.

10.03.2023

Smarfony zakorzenione w kulturze i w szkole

Uwaga, przejścia nie ma. Symbolicznie odnoszę to do kultury. Samo powieszenie napisu kładki jeszcze nie wyremontuje. To działania zastępcze...
 

Skalę zmian zobaczyłem na ilustracji w nowowydanym podręczniku do biologii (zdjęcie na dole). Symboliczne odwoływanie się do znanego czytelnikowi świata. Myślimy smartfonami. Wrosły w nas głęboko. Może dlatego, że korzystamy na co dzień i częściej widzimy ekran telefonu niż telewizora? A przynajmniej tak ma młode pokolenie. I wydawcy w grafice odwołują się do tych utrwalonych już wzorców. 

Koresponduję w sprawach służbowych z koleżanką na Messengerze, ja pisze teksty a ona nagrywa dźwięk. Bo ja korzystam głównie z laptopa a ona prawdopodobnie z telefonu, gdy jest w ruchu. To narzędzie wpływa na preferowaną formę zapisu (tekst czy dźwięk). Gdy zaproponowałem studentom pisanie dzienników refleksji, część wybrała wersje na Instagram. wydawało mi się, że na Bloggerze jest wygodniej. Ale wygodniej gdy pracuje się na laptopie a nie na telefonie. A telefon jest zawsze pod ręką i refleksje można spisać nawet w przerwie między zajęciami, siedzą na krześle w korytarzy czy na schodach. Albo w czasie jazdy tramwajem. Smartfony uczą nas korzystania z innych narzędzi internetowych i sposobu wypowiadania się. Ja się dopiero uczę  i powoli przekonuję do pełniejszego wykorzystywania smartfonu, nie tylko do dzwonienia. 

Za sprawą małego urządzenia dokonuje się przewrót kopernikański w edukacji i w komunikacji międzyludzkiej. Telefon mamy stale przy sobie. Nawet dziennik refleksji na Instagramie pisze się w telefonie więc powstaje szybciej niż taki, tworzony na laptopie. Bo można pisać w wodnej chwili, w przerwie między zajęciami. Małymi porcjami. I wtedy warto mieć kolekcję zdjęć w telefonie a nie na twardym dysku. Albo w chmurze. A telefon jest w damskiej torebce lub w męskiej kieszeni. I łatwiej jest mówić niż pisać na małej klawiaturze.

W ciągu kilku dziesięcioleci smartfony udoskonaliły się, spowszedniały i mocno się upowszechniły. I teraz pojawiają się propozycje różnych ograniczeń, np. w używaniu w szkole (czytaj więcej na ten temat). Dzieło Mikołaja Kopernika nie było zakazane od razu. Minęło wiele lat od chwili ukazania się drukiem zanim trafiło na indeksy ksiąg zakazanych. Dopiero po wielu latach, gdy zaczęło być dyskutowane i przetwarzane, gdy pojawiły się implikacje tego dzieła. Dopiero wtedy zostało zakazane. Uznane za groźne i niebezpieczne. Zakaz miał pomóc w publicznej dyskusji. Argument siły. Po wielu latach, bo kiedyś czas niejako płynął wolniej. A na pewno wolniej rozchodziły się w kulturze idee. Podobnie jest ze smartfonami, nie od razu pojawiły się regulaminy i rozporządzenia i pomysły zakazu używania smartfonów w szkole (na lekcjach i na przerwach). Dopiero jak się upowszechniły. Wtedy do głosu doszli konopielkowi, skansenowi konserwatyści. 

A obecna władza schlebia różnego rodzaju denialistom jak i takim konopielkowym zachowaniom. Podobnie jak w przypadku likwidacji gimnazjów (pod pretekstem, że jest przemoc w gimnazjach). Problemu wieku i przemocy likwidacja gimnazjów nie rozwiązała. Co więcej, dołożyła więcej nowych, np. z chaosem w programach nauczania i przegęszczeniem uczniów w klasach i szkołach. Na dodatek zlikwidowano dobre placówki, w których kadra nauczyła się już rozwiązywać problemy, związane z wiekiem dorastania, w tym z przemocą. 

Tak jak z ostentacyjnym jedzeniem mięsa w odpowiedzi na próby wprowadzania diety z owadami jako środek zaradczy przed nadmiernym zużyciem wody i powierzchni lądowej w hodowli zwłaszcza wołowiny. Żadnych problemów środowiskowych taki ostentacyjny kotlet mięsny nie rozwiązuje. Ot denializm w stylu konopielkowym. Tak jak  z działaniami przeciw energii odnawialnej, w konsekwencji których te znaczące zaniedbania teraz są szczególnie dotkliwe, także w postaci drogiej energii.

Konopielkowe zacofanie i uniemożliwianie koszenia kosą, mimo, że jest to lżejsze, i szybsze w porównaniu z sierpem. Wbrew faktom protest przeciw kosie. I agresywny zakaz stosowania innym.  Polska niczym wielkie Taplary z disco-polo w operze.

A przewrót kopernikański w edukacji i tak się dokonuje. Wisły kijem nie zawrócą. Tyle, że się pochlapią i zmoczą ubranie. Czyli będą straty. Zupełnie niepotrzebne. 

Przykład z podręcznika. Ramka z tekstem w kształcie ekranu telefonicznego,
odwołuje się do tego, co znane. Ilustracja z Biologii Campbella.

9.03.2023

Mikselot z jeziora czyli zabawy z czatbotem

Wypławek namalowany na butelce, wystawa w już nieistniejącej restauracji w Olsztynie.

Zaczęło się od testowania ChatGPT i wymyślania pseudonimu. To była zabawa. Wymyślaliśmy pseudonimy z pomocą ChatGPT, bo schodzimy do internetowego podziemia (w przenośni). Taka partyzantka. Umieściłem na tablicy w mediach społecznościowych, żeby nie zapomnieć. Tak jak z hasłem do konta internetowego. Też warto jest je mieć zapisane w dobrym miejscu. Okazuje się, że z poczuciem humoru u sztucznej inteligencji jest raczej słabo. Professor Mix-a-Lot zabrzmiało mało oryginalnie i zbyt sztampowo. Bez polotu. Dlatego postanowiłem poprawić na Mikselot, trochę jak Lancelot z Jeziora a trochę jak Axolotl - też z wody. Jako hydrobiolog chciałem zaznaczyć akcent środowiska wodnego. Doktora i habilitacja poświęcone były chruścikom jezior. Lancelot z jeziora do tego znakomicie pasuje. Axolotl to neoteniczny płaz, coś z radosnego dzieciństwa i dziecięcych dowcipów. Dwa wątki połączone w jedno. Znaczy AI trzeba poprawiać i dostosowywać do swoich potrzeb. To tylko narzędzie. Jeszcze? 

Tak, nieco dowcipnie przygotowywaliśmy, się do kolejnego Teamsatorium Potrzebna kontynuacja ale masy krytycznej jeszcze za mało. Pozostanie pseudonim jako pamiątka po próbach tworzenia rozdyskutowanego środowiska akademickiego online.

Jest więcej głosów o słabym poczuciu humory sztucznej inteligencji. To nie tylko moje wrażenia. Może specjalnie za jakiś czas wyszkolą generatywne algorytmy, by były bardziej dowcipne. Ale do tego potrzebny kontekstowość. Tak czy siak, sztuczna inteligencja do rozmów (ChatGPT) jest sztywna. I na razie w poczuciu humoru nas nie zastąpi.

Jedno jest pewne, od kilku miesięcy inaczej zadajemy pytania wyszukiwarkom internetowym, bardziej po ludzku, pełnymi zdaniami. A nie jak wcześniej słowami kluczowymi z dodatkowymi plusami, cudzysłowami i innymi, tajemniczymi znakami specjalnymi. Teraz jest bardziej po ludzku. Czyli paradoksalnie sztuczna inteligencja pozwala nam wracać do ludzkiego sposobu komunikacji.

I jeszcze jedna mała dygresja dotycząca języka ciała... Internetu. Tak, systematycznie odkrywam ten rodzaj niewerbalnej komunikacji, która do tej pory znaliśmy jedynie z kontaktów bezpośrednich, w zasięgu wzroku. Moja żona czasami mówi do mnie ":patrz na mnie jak do Ciebie mówię" - bo chodzi o kontakt wzrokowy w czasie rozmowy. Nie tylko nadstawiamy ucha ale swoim ciepłem wysyłamy informacje zwrotne. Wydawałoby się, że kontakty online całkowicie pozbawione są tej warstwy społecznej komunikacji.  Człowiek ewolucyjnie ukształtowany w kontaktach społecznych wytworzył znakomite możliwości intersubiektywności i teorii umysłu. I teraz miałoby to leżeć odłogiem?

Czyli jak pokazywać uwagę online? Świadomie lub nieświadomie. Na przykład włączając kamerkę w czasie wideokonferencji i webinarium - dla pokazania "słucham Cię". W kontaktach asynchronicznych używamy emotikonek lub jeszcze lepiej, słownych informacji, zwrotnych (komentarze, czy tylko gify). Tym internetowym językiem ciała wysyłamy sygnał "słucham cię, czytam co piszesz". A społecznie uczymy się dobrych manier, by świadomie wysyłać potrzebne sygnały ciała. Istotami społecznymi jesteśmy także online. Przecież już w piśmie na papierze wypracowaliśmy różnego rodzaju zwroty grzecznościowe. A teraz uczymy się jeszcze czegoś nowego.