28.10.2018

Konkurs za 2,47 zł czyli o docenianiu, nagrodach i prestiżowych konkursach

Przykładowa nominacja w plebiscycie.
A było to tak. W pewnej nauczycielskiej grupie dyskusyjnej pojawiło się ostatnio kilka informacji o konkursach i plebiscytach dla nauczycieli (w tym akademickich). Reakcje środowiska były zróżnicowane. W jakieś szkole dyrektor się ucieszył i namawiał nauczyciela do udziału (argumentując to promocją samej szkoły), w innej zakazał udziału argumentując, że to nieetyczne, w kilku innych przypadkach sami nominowani zwracali się z prośbą by na nich nie głosować (płatnym esemesem) tylko jeśli ktoś ma takie życzenie by pieniądze przekazać na szczytny charytatywny cel (wskazując od razu przykładowy konkret). Jeszcze inni nauczyciele zachęcali do udziału w takich plebiscytach podkreślając, że jest to jakaś okazja na dostrzeżenie, uznanie, docenienie. Dyskusja trwa. Jak się w tym odnaleźć, jak reagować, gdy dotknie to bezpośrednio nas?

W gruncie rzeczy temat nie jest nowy. Pojawił się już dawno i wiąże się z kilkoma trudnymi tematami. Nie dotyczy tylko środowiska nauczycielskiego. Dużo częściej podobne pozainstytucjonalne plebiscyty dotyczą sportowców, polityków, samorządowców, biznesu, listonoszów, sołtysów itd. Zjawisko powszechne i bardzo niejednoznaczne. Z jednej strony jest potrzeba bycia dostrzeżonym i docenionym a te różnorodne plebiscyty mogą być odbierane jako niezależne od instytucji a przez to bardziej obiektywne. Jest przecież wiele międzynarodowych czy krajowych konkursów i plebiscytów o dużej renomie. Organizacja każdego konkursu czy plebiscytu angażuje organizatorów czasowo i finansowo. Kto ma za to zapłacić? Jeśli to instytucja organizuje lub plebiscyt ma renomę i stałych sponsorów, to nie ma problemów. Czas pracy i cała obsługa będzie sfinansowana. Niektóre gazety czy organizacje lub stowarzyszenia przyjmują na siebie cały ten ciężar finansowy i organizacyjny. Ale jak nie ma dotacji, to może finansowanie w formie jakiegoś crowdfundingu? Na przykład głosujący wnoszą za każdy głos opłatę 2,47 zł od każdego esemesu lub głosu internetowego? Wtedy plebiscyt sam się sfinansuje, będzie całkowicie niezależny od nacisków potencjalnych sponsorów. Tak to można przecież odbierać.

Ale może to bardziej biznes niż plebiscyt? Sprzedaż iluzji doceniania i popularności. Jakaś forma gamifikacji (grywalizacji)? Może żerują na pustce i braku docenienia przez organy edukacyjne? Im większy ruch, im więcej głosów, tym większy zarobek. Nie liczy się obiektywizm, liczy się zwyczajny biznes. Sam nominowany, czując atmosferę docenienia, popularności i grywalizacji, będzie namawiał innych do płatnego głosowania. Albo nawet sam zainwestuje (przecież nie będzie widać, nikt się nie dowie). Przy niektórych takich plebiscytach można od razu wykupić pakiet głosów za 50, 100, czy 250 zł (znalazłem w odniesieniu do plebiscytu na najlepszego wykładowcę). Żeby nie musiał tak dużo razy klikać. A co zrobić, gdy widzi się sympatycznego nauczyciela, samorządowca, listonosza, sportowca w takim plebiscycie? Co tam jakieś 2,47 zł albo i wielokrotność tej sumy? Przecież to grosze a mogę poczuć swoją sprawozdawczość w plebiscycie i być jurorem. Wkręcani są więc zarówno nominowani (dostają powiadomienie o wyróżnieniu bo znaleźli się w konkursie) jak i sami głosujący.

Od lat tego typu plebiscyty organizują różne gazety, rozgłośnie radiowe, agencje. Jedne plebiscyty są sensowne i wiarygodne inne wyraźnie z nastawieniem biznesowym – sprzedają z jednej strony ułudne wrażenie prestiżu, wygranego plebiscytu, z drugiej poczucie sprawstwa u głosujących. Nic dziwnego, że sami nominowani nie są czasem zadowoleni i proszą o kierowanie tych pieniędzy na konkretny cel społeczny. Nauczyciele nie są wyjątkiem w tych plebiscytach. Ale mają rozterki etyczne i otwarcie o tym dyskutują. Chcą wiedzieć, jak się w tym świecie plebiscytowym odnaleźć.

Problem jest stary jak świat i ludzka chęć docenienia. Jakieś 30 lat temu środowisko akademickie w Polsce zostało „zalane” różnymi propozycjami płatnego członkostwa w renomowanych, zagranicznych stowarzyszeniach naukowych, umieszczenie biogramu w „prestiżowych” złotych księgach itd. Móc sobie dopisać w życiorysie przynależność np. do nowojorskiego towarzystwa naukowego lub znaleźć się w jakimś opracowaniu typu „Złota Księga Nauk Przyrodniczy”. Kusi. Jedni odpowiadają na te zachęty i wpłacają spore pieniądze bo dali się nabrać i nie są świadomi, inni całkowicie świadomie uczestniczą by poprawić swój wizerunek jako naukowca (kupują prestiż lub bardziej ułudę prestiżu). Teraz polskie środowisko naukowe bombardowane jest płatnymi ofertami druku w „renomowanych” czasopismach naukowych (specjaliści nazywają je drapieżnymi czasopismami). Naukowcy rozliczani są z punktów za publikacje, w tym międzynarodowe. Może dają się wkręcać bo chcą utrzymać swoje stanowisko pracy (uratować się przez zwolnieniem)? Uwidacznia się potrzeba nowej kompetencji odróżniania prawdziwych od wyłudzających podróbek bo chęć uczestnictwa w upowszechnianiu wolnej wiedzy na licencji Creative Commons może być przez takie czasopisma łatwo wykorzystana. Plebiscyty na najlepszego wykładowcę też się trafiają aczkolwiek dla środowiska akademickiego są mniejszym zagrożeniem. W świecie nieustannej rywalizacji i rankingów takie zjawiska są częste. Wymaga się od nas efektów to je w nieustannej presji kupujemy...

O czym świadczy podatność na tego typu wyłudzające plebiscyty? Czy jest to potrzeba uznania i docenienia, która nie jest zaspokajana przez dobrze działający system, w tym przypadku edukacji na każdym poziomie? Wiele osób z własnego doświadczenia może przytoczyć przykłady przyznawania nagród, medali, wyróżnień itd. po znajomości a nie za realne i rzeczywiste zasługi. Czują niesprawiedliwość takiego systemu i czują słuszne rozgoryczenie. Są więc nauczyciele niedocenieni. A może za mało jest dobrze zrobionych i obiektywnych konkursów i plebiscytów? Bo rzetelne i wartościowe z pewnością są. Może jest ich za mało?

Na koniec małe porównanie biologiczne: takie plebiscyty mają szansę szerzej zaistnieć tylko w systemie rozchwianym i osłabionym. Tak jak organizmy osłabione i wycieńczone są bardziej podatne na pasożyty, infekcje i choroby. Tak więc poza indywidualnym reagowaniem i umiejętnością odróżnienia wartościowego konkursu od wyłudzającej atrapy potrzebne są działania systemowe i instytucjonalne. W tym przypadku organizowane albo przez organ nadzorujący albo niezależne stowarzyszenie i organizacje porządkowe czy eksperckie. A może po prostu to skutek uboczny "wyścigu szczurów" i uzależnienia utrzymania pracy od miejsca w rankingu? Stawka jest duża, nie tylko sukces ale i przetrwanie, więc łatwiej po pokusę drogi na skróty czyli kupienia tego, co potrzebne i wymagane.

W każdym razie jest o czym dyskutować. I rozmyślać.W tym nad ważnymi kompetencjami społecznymi, które są istotne we współczesnym świecie i które powinny być w szkole kształtowane. Także na uniwersytecie.

25.10.2018

Tydzień otwartej nauki (2018)


Dobiega końca Międzynarodowy Tydzień Otwartej Nauki (23 do 29 października 2018). Tradycyjnie w obchody włączyła się Biblioteka Uniwersytecka UWM, niezmiennie wskazując, ze także i w wieku XXI sercem uniwersytetu pozostaje własnie biblioteka. Jest okazja by przypominać o misji uniwersytetu i ideałach nauki - szerokiego upowszechniania i udostępniania wiedzy. W epoce przemysłowej coraz silniej uwidacznia się komercjalizacja. Współczesne prawo autorskie kształtowane jest przez przemysł fonograficzny i informatyczny. Czasem lansowane rozwiązania ograniczają tradycję uniwersyteckiego upowszechniania wiedzy. Dostęp do wiedzy w coraz większym stopniu staje się ograniczony licencjami, abonamentami, koncesjami. O ideałach uniwersyteckich przypomina co roku Tydzień Otwartej Nauki. 

Ruch naukowy open access (Open Access Movement) działa na rzecz budowy otwartego modelu komunikacji naukowej już od lat 90. Ważną jego częścią są otwarte czasopisma naukowe i repozytoria, a także blogi naukowe czy e-laboratoria. Nowy cyfrowy świat wymusza poszukiwania nowych rozwiązań dla utrzymania tradycyjnych wartości.

Open Access Week w Polsce znany jest pod nazwą Tydzień Otwartej Nauki odbywa się  corocznie pod koniec października . W tych dniach na całym świecie odbywają się wydarzenia, promujące otwarty dostęp do treści naukowych (Open Access), organizowane przez instytucje akademickie, biblioteki, ale także przez naukowców czy studentów. Przypomina o wolnym dostępie do wiedzy jak i popularyzuje różnorodne narzędzia umożliwiające tej dostęp.

W Polsce Tydzień Otwartej Nauki koordynuje Koalicja Otwartej Edukacji oraz Stowarzyszenie EBIB. Biblioteka Uniwersytecka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie po raz czwarty włącza się w obchody, promując idee otwartości w nauce. W tym roku "przespałem" (nadmiar innych obowiązków zawodowych) to święto i nie włączyłem się czynnie. Niech przynajmniej wpis na blogu bedzie mała cegiełką w tym ważnym dziele.

Tegorocznym hasłem przewodnim Open Access Week 2018 jest designing equitable foundaCons for open knowledge, co można przetłumaczyć swobodnie jako: budowanie zbalansowanych fundamentów dla otwartej nauki lub budowanie rzetelnych podstaw otwartej nauki. Temat odzwierciedla system naukowy w okresie przejściowym. Prowadzone są działania na rzecz rozwoju i przyjmowania otwartych polityk i praktyk przez rządy, uniwersytety fundatorów, wydawców i uczonych. Pozostają jednak pytania, w jaki sposób stosować te zasady i praktyki oraz jak zapewnić, że nowe otwarte systemy, które są obecnie opracowywane, będą obejmowały globalną i zróżnicowaną społeczność świata. Niewątpliwie świat się zmienia, także za sprawa nowych technologii. Tradycyjne wartości uniwersyteckie też się musza w tym odnaleźć. Samo się nie "zrobi", potrzebny jest aktywny udział środowiska akademickiego: dyskusje, próby, mniej lub bardziej eksperymentalne działania, implementacja dobrych praktyk.

Więcej informacji o Tygodniu Otwartej Nauki w portalu Uwolnij Naukę https://uwolnijnauke.pl/ oraz na stronach Open Access Week: http://www.openaccessweek.org/

Otwartość w odniesieniu do zasobów cyfrowych może mieć wiele poziomów. Nie zawsze jest to pełna otwartość związana z domeną publiczną czy najmniej restrykcyjnymi wolnymi licencjami. Czasem, tak jak w przypadku modeli open access, bibliotek cyfrowych, repozytoriów czy czasopism otwartych, jest to otwartość wyraźnie zakreślona przez politykę archiwum, a jeszcze częściej wolę autorów. Pojęcie „otwartości” opiera się na założeniu, że wiedza powinna być szeroko rozpowszechniana przez Internet na rzecz globalnej społeczności. 

Dwa najistotniejsze aspekty otwartości to:

  • Dostęp do zasobów bez ograniczeń technicznych oraz prawnych (open access). 
  • Dostęp do zasobów bezpłatny (free of charge).
Z materiałów udostępnianych w otwartym dostępie można skorzystać w Bibliotece Uniwersyteckiej UWM poprzez wyszukiwarkę Primo (dostępna na stronie http://bu.uwm.edu.pl/). Wśród e-zbiorów (http://bu.uwm.edu.pl/pl/e-zbiory) Biblioteki Uniwersyteckiej UWM znajdują się m.in. z publikacje udostępniane poprzez bazy danych, czasopisma i książki elektroniczne oraz zdigitalizowane zasoby Biblioteki Cyfrowej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie (http://dlibra.bg.uwm.edu.pl/dlibra). 

Treści na niniejszym blogu udostępniam na wolnej licencji Creative Commons (informacja w stopce). Jedna z wielu możliwości. Zachęcam do przyłączenia się do ruchu otwartej nauki... poprzez nawet najmniejsze działania. Zacząć można od zapoznania się z możliwościami, na przykład w czasie  dzisiejszego seminarium w Bibliotece Uniwersyteckiej.

23.10.2018

Jak zaangażować odbiorcę w 15 sekund, czyli spotkanie z inną cywilizacją

Skusił mnie tytuł spotkania "Jak w 15 sekund zaangażować odbiorcę". Spodziewałem się czegoś innego niż doświadczyłem. Przyszło sporo młodych ludzi a prelegentka na początku powiedziała, że opowie... w czasie 50 minut! Po 15 minutach uzmysłowiłem sobie, że znalazłem się w innej cywilizacji. Młoda osoba mówiła po polsku, słowa chyba rozumiałem ale ich sensu domyślałem się z kontekstu (jak imigrant słabo znający język i kulturę).

Było to ciekawe i sympatyczne spotkanie. Ale czułem się jak podróżnik, który odwiedził obcą cywilizację. Niespodziewana bliska wyprawa na spotkanie z tubylcami. Cyfrowymi tubylcami, A ja byłem imigrantem. Cyfrowym imigrantem. Byłem jako dinozaur pośród ssaków, z innego, dawnego  świata. Dowiedziałem się, że jest świat młodych ludzi, który warto odkrywać. Korzystają z innych aplikacji, mają swój język (momentami bardzo hermetyczny), mają swój cyfrowy świat i różne od moich umiejętności. Nie znam tego świata ale wiem, że jest. I wiem, że trzeba będzie sporo wysiłku by się porozumieć. Muszę poznać ten świat, przynajmniej trochę. Tak jak osoba odwiedzająca obcą cywilizację (inna kulturę). Żyjemy w dwu, a raczej dużo większej liczbie swoistych baniek informacyjnych (kulturowych, komunikacyjnych). W jakichś światach równoległych, częściowo na siebie zachodzących. Współczesne społeczeństwo to archipelagach wysp, częściowo izolowanych światów.

Skąd moje nieporozumienie co do spotkania? Niby przeczytałem nie tylko tytuł ale i opis wydarzenia. Niemniej dopiero po spotkaniu, gdy powtórnie czytałem, to więcej zrozumiałem. Opis skierowany był "do swoich", ze skrótami myślowymi, słowami-kluczami. Ja spodziewałem się, że ktoś mi pokaże jak w 15 sekund zaangażować słuchacza. Chciałem nauczyć się/dowiedzieć co powiedzieć na początku wystąpienia, żeby zainteresować. I tę zdobytą wiedzę przekazać swoim studentom. Było coś o filmikach, a więc coś, czego teraz próbuję się sam nauczyć. Okazało się jednak, że prelekcja dotyczyła robienia filmowych relacji na Instagramie (Instastories czy jakoś tak nazywa się ta funkcja). A te 15 sekund to odnosi się chyba do długości trwania "filmiku". Co prawda kiedyś założyłem konto na Instagramie i od wielkiego dzwonu coś tam zamieszczę (fotkę). Ale kiedy prowadząca spotkanie opowiadała o tych "stories" to nie bardzo rozumiałem. To wszytsko jest w tym Instagramie? Gdy trzeba było wykonać proste zadanie, poczułem się kompletnie zagubiony. Miałem telefon i narzędzie ale nie potrafiłem się nim posłużyć. Dla mnie - nowicjusza - było za szybko. Czułem się jak ostatni niedojda. Zdecydowanie nie nadążałem. Odkryłem tylko świat, który muszę ewentualnie powoli i samodzielnie poznawać. Wiem, że jest za oceanem jakiś kontynent. Ale żeby go poznać to potrzeba wyruszyć w długą podróż.

Zdziwiło mnie to, że tak dużo można zrobić na własnym telefonie. Ogromne i nowe dla mnie możliwości. Tylko nauczyć się tego. A kiedy znaleźć na to czas? Może ludzi jest zbyt dużo, żeby wszyscy posługiwali się jednym językiem i żyli w jednej kulturze? Może to ogromne "pobańkowanie" wynika z wielkości społeczeństwa oraz ograniczeń naszego społecznego mózgu. Niezwykle ciekawy problem.

Czy zmarnowałem czas? Nie. Poczułem się jak podróżnik, który odkrywa nieznane lądy. I ten tajemniczy świat jest tuż obok. A jednak na osobnej wyspie.... W osobnej bańce.

Jak było rozreklamowane opisywane spotkanie? Zamieszczam opis:

Jak zaangażować odbiorcę w 15 sekund? - TechKlub Olsztyn.  Zapraszamy was na spotkanie z Olimpią Jenczek, która opowie wam o tym - Jak zaangażować odbiorcę w 15 sekund?  Kilka słów o temacie spotkania... Snapchat, relacje na Facebooku, InstaStories – krótkie formy video pojawiają się już wszędzie. Dla jednych to tylko dziecinne zabawy, dla innych doskonałe narzędzie do zawężenia relacji z odbiorcą! O tym, jak tworzyć angażujące, krótkie formy video opowie Wam Olimpia Jenczek, która w tym roku tworzyła InstaStories na Pol'and'Rock Festival oraz Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady. Kilka słów o naszej prelegentce... Uwielbia robić to co kocha. Zawodowo zajmuje się komunikacją i kreowaniem wizerunku w mediach społecznościowych – zarówno marek komercyjnych, jaki i organizacji pozarządowych. Kiedyś współpraca z #ngoplwypełniała życie po pracy, dziś jest ważnym elementem dnia codziennego. Współpracuje z Fundacją WOŚP jako wolontariusz Grupy Centrum Prasowe podczas Finału WOŚP oraz Przystanku Woodstock. Zajmuje się również współtworzeniem Strefy Inicjatyw Społecznych na Slot NGO. Od dwóch lat poznaje coraz większe grono osób związane z 3-cim sektorem, dzięki prowadzeniu szkoleń z zakresu promocji w sieci. Autorka książki „Nie zostawaj w tyle – jak wykorzystywać media społecznościowe do promocji i komunikacji działań NGO” Rozkład jazdy 17:45 - Networking 18:00 - Start 18:05 - Olimpia 19:00 - OLSZTYN 2.0 19:15 - Hydepark 19:30 - Afterparty Pełna agenda oraz więcej informacji na naszej stronie:  http://sektor3-0.pl/techklub/olsztyn/ UWAGA Ze względów organizacyjnych, proszę was o zapisy poprzez oficjalną rejestrację. Pomoże nam to w organizacji spotkania. Tym bardziej, że mamy dla was (a w zasadzie dla pierwszych 20 zapisanych osób) zaplanowaną niespodziankę !

I jeszcze kilka refleksji jakie mi się nasunęły. Umieć coś i być specjalistą (ekspertem) to jedno. Czym innym jest jednak o tym zrozumiale dla słuchacza opowiadać (zwłaszcza słuchacza z innej wyspy, z innej kultury, z innym zasobem wiedzy i umiejętności). I jeszcze czymś innym jest nauczyć tych posiadanych umiejętności. Chyba dlatego ludzkość wymyśliła pedagogikę i dydaktykę. To duża sztuka i duża umiejętność. Trzeba się jej uczyć. Nie wystarczy być ekspertem i mieć wiedzę by być nauczycielem. Dobrym nauczycielem. Biorę to do siebie. I częściej będę myślał o moich słuchaczach (wliczając w to studentów).

Wiedza, przekazywanie wiedzy oraz nauczanie to bardzo różne umiejętności i kompetencje. Tych dwóch ostatnich nie dostrzegamy na co dzień, dlatego nie cenimy i nie szanujemy zawodu nauczyciela. Przeciętnemu zjadaczowi chleba (zazwyczaj wykształconemu, z dyplomem uczelni wyższej) wydaje się, że umiejętności nauczania są proste, że wystarczy tylko coś wiedzieć i na czymś się znać...

20.10.2018

Czernidlak kołpakowaty (Coprinus comatus) spod mojego okna


Na moim przyblokowym trawniku, o przepraszam, na mojej kwietnej łące są i grzyby. Przez cały rok udało się ocalić mały fragment przed koszeniem. Dosiałem trochę gatunków, trochę detrytusu się zebrało. Gleba odetchnęła po byciu przyblokowym klepiskiem. Wyrosły grzyby. To znaczy, że w glebie jest życie, coś się dzieje. Miło popatrzeć nie tylko na kwitnące rośliny naczyniowe, odwiedzające je owady ale i owocniki grzybów. Malutki fragment zieleni pod oknem a tyle się dzieje. Jest co obserwować i nad czym rozmyślać.

A w połowie października wyrósł mi czernidlak kołpakowaty (Coprinus comatus). Grzyb zaskakujący z kilku powodów. Po pierwsze jest jadalny, po drugie wyrabiano z niego kiedyś atrament, a po trzecie jest niezwykle krótkotrwały. Pytanie dlaczego?

Czasem dorasta nawet do 30 cm, często rośnie gromadnie, na nawozie lub glebie próchniczej. Zwłaszcza tam, gdzie opadające z drzew liście tworzą grubszą warstwę. Spotkać go można na silnie nawożonych trawnikach, przy drogach, w ogrodach, rzadziej w lasach łęgowych nad brzegami rzek. Wymaga stanowisk bogatych w azot, można zatem spotkać go także na wysypiskach śmieci i gruzu, obrzeżach pól, łąk i poboczach dróg. Unika jedynie podłoża kwaśnego. Owocniki pojawiają się od maja do listopada – liczniejsze są jesienią.

Czernidlak kołpakowaty jest grzybem jadalnym, czasem nazywany jest lokalnie jako czerniak, gnojówka, gnojak, gnojnik, czernidło. Ale trzeba się spieszyć bo jadalne są tylko zupełnie młode, zamknięte, w całości białe owocniki. Starsze owocniki, ciemno zabarwione, rozpływają się w wyniku autolizy i nie nadają się do spożycia. Niemalże w oczach znikają.
Te same czernidlaki kołpakowate po dwóch dniach.

 Rozkład owocnika w trakcie autolizy trwa zaledwie kilka godzin. Kapelusz przebarwiają się od brzegów, od różowego do koloru czarnego, w końcu od brzegów rozpływa się w formie ciemnej cieczy, przypominającej atrament, która skapuje kroplami po trzonie. W każdej kropli znajdują się tysiące zarodników. Taki sposób samorozkładania się owocników typowy jest dla wszystkich czernidlaków. I tu pojawia się pytanie o sens biologiczny – dlaczego tak szybko znika owocnik i dlaczego pojawiła się zaprogramowana autoliza? Owocniki grzybów mają licznych konsumentów, nie tylko człowieka. Ale są siedliskiem pokarmowym rozproszonym. Rozwijające się w grzybach różne owady, w tym muchówki, muszą odnaleźć to rozproszone siedlisko i dostosować rozwój do szybkiej kolonizacji i szybkiego rozwoju. Być może autoliza jest sposobem na pozbycie się „darmozjadów” – nie mają szansy zdążyć. A co z zarodnikami? Jak są rozprzestrzeniane, skoro szybko spływają po trzonie pod owocnik? Czy tylko dyspersja odbywa się przez wzrost strzępek grzybni w glebie? O może ta lepka, atramentowa ciecz z zarodnikami przylepia się do jakich większych lub mniejszych zwierząt i tak się rozprzestrzenia po świecie? Szukałem odpowiedzi na te pytanie i nie znalazłem. Może ktoś wie?

Z powodu szybkiego rozpadu dla celów spożywczych mogą być zbierane tylko bardzo młode kapelusze, bez śladów czernienia. Pojawić się mogą w ciągu jednego dnia. Wielokrotnie je widywałem ale jeszcze nigdy nie jadłem tego grzyba. Jak można wyczytać w poradnikach czernidlak kołpakowaty nadaje się do zup i ciemnych sosów. Ma subtelny smak i delikatny miąższ. Aby zachować ten jego oryginalny smak, nie należy dodawać czosnku, ani innych mocnych przypraw. W innych poradnikach zalecają jednak sporą ilość przypraw ze względu na niekiedy mdławy smak. Bardzo smaczną przystawkę stanowią jego kapelusze zanurzone w cieście piwnym i przysmażane na tłuszczu. Młode owocniki można także przekroić wzdłuż i smażyć na maśle. Może być dodawany jako przyprawa do mięs (np. do gulaszu), do przygotowywania ekstraktu grzybowego (ze względu na zapach). Nie nadaje się do suszenia. To jeszcze jeden powód by nazywać go grzybem jednego dnia. Sezonowy, lokalny i w pełni okazjonalny.

Czernidlaka kołpakowatego można hodować na nawozie końskim. W dawnym NRD był dopuszczony do handlu (ale tylko grzyby z hodowli). Jak można wyczytać w poradnikach grzybiarskich, owocniki czernidlaka kołpakowatego zawierają substancje obniżające poziom cukru we krwi. Zawartość tych substancji jest większa w owocnikach występujących naturalnie (a nie w hodowlach). Być może te fakty przyczynią się do spopularyzowania tego grzyba w kuchni. Jakkolwiek jako szybko ulegający autolizie trudny jest w pozyskiwaniu i kulinarnym wykorzystaniu. 

W niektórych starszych opracowaniach można znaleźć informację, że spożywanie czernidlaka kołpakowatego wyklucza spożywanie alkoholu (ani w czasie jedzenia, ani przed i kilka dni po - co najmniej 24 godziny przed i 72 godziny po spożyciu nie można spożywać alkoholu). Okazuje się to jednak pomyłką. Takie antyalkoholowe właściwości mają dwaj kuzyni: czernidlak pospolity (Coprinus atramentaria) i czernidlak błyszczący (Coprinus mucaceus) – oba również jadalne. Właściwości te wynikają z obecności w grzybni kopryny. Jest to związek, który blokuje enzymy przeprowadzające metaboliczny rozkład etanolu w kwas octowy. W rezultacie w organizmie w szybkim tempie gromadzi się duża ilość aldehydu octowego. Po spożyciu tych czernidlaków nie można spożywać alkoholu nawet w najmniejszych ilościach. Bardzo charakterystyczne objawy zatrucia pojawiają się już po 1-2 godzinach. Pojawia się zaczerwienienie twarzy (zabarwienie może być nawet fioletowe) i obejmuje także szyję, podnosi się ciepłota ciała, przyspieszone jest bicie serca i przyspieszony puls, występuje silne pragnienie, zaburzenie mowy i wzroku. Czasami mogą występować wymioty i biegunka. Objawy te po jakimś czasie mijają. Ale jak wykazały badania akurat czernidlak kołpakowaty nie zawiera kopryny.

Czernidlaki to liczna gatunkowo grupa grzybów. Tylko niektóre są jadalne. Wszystkie przechodzą autolizę. Być może więc atrament wyrabiano nie tylko z czernidlaka kołpakowatego. Ciekawe jak ten atrament wyrabiano? I czy zachowały się w nim zarodniki. Być może przeglądają stare listy i pisma udałoby się takie zarodniki zidentyfikować.

Czernidlak kołpakowaty występuje na wszystkich kontynentach poza Afryką i Antarktydą. W Europie Środkowej i w Polsce jest grzybem bardzo pospolitym.

Jadalne są także niektóre inne czernidlaki: czernidlak pospolity (Coprinus atramentaria), czernidlak błyszczacy (Coprinus micaceus). Pozostałe gatunki nie są jadalne.

18.10.2018

Edukacyjne pogaduszki czyli Edugadki

(Notatka graficzna streszczająca wywiad, Autorka: Vitia)
Problemem komunikacji jest to, że nie zawsze mówimy (przekazujemy) to co chcemy i planujemy. Myśl jest szybsza niż wypowiadane dźwiękiem słowa a tym bardziej zapisywane pismem. W wypowiedziach ustnych "zjadamy" niektóre słowa, przez co przekaz jest nieczytelny. Skróty myślowe dla nas są oczywiste, dla słuchacza mogą być kompletnie niezrozumiałe. Żeby to dostrzec, trzeba zobaczyć się w lustrze. Usłyszeć i zobaczyć siebie, nagranego, stanąć niejako z boku i zobaczyć z perspektywy odbiorcy. Czasem jest to inny świat.

Jeszcze w wieku szkolnym ze zdziwieniem usłyszałem swój głos nagrany na magnetofonową taśmę - był podobny ale brzmiał inaczej niż słyszany "od środka". Potem to samo było, gdy słyszałem siebie w nagraniach radiowych. Dlaczego brzmi inaczej? Czy nagranie coś zmienia? Ale przecież słuchając głosu innych osób nie dostrzegałem różnicy w dźwięku i charakterze: czy to na żywo, czy to z taśmy (lub radiowego głośnika). Zatem istotą nie były ewentualne zmiany, powstające przy nagraniu na taśmę lub przefiltrowane przez radiowe urządzenia. Po prostu siebie słyszymy także od wewnątrz.

Widziałem kilku profesorów, którzy nagrywali swoje wykłady czy wystąpienia na dyktafon, by potem odsłuchać. Początkowo się dziwiłem, z czasem doceniłem. Wtedy można pełniej ocenić jak poszło i co rzeczywiście było wypowiedziane (i jak). W swoim przypadku dostrzegłem m.in. skróty myślowe, niedokończone zdania, pozjadane słowa. Wiedziałem jaką myśl chciałem przekazać, ale do odbiorcy dotarł przekaz okrojony. Bo szybko biegnąca myśl podążyła za nowym a język nie zdążył wszystkiego wypowiedzieć. W wewnętrznej pamięci wystąpienie pozostaje logiczne i pełne. Jeśli jednak "odsłuchamy się" z boku to dostrzeżemy wszystkie te szumy i niedociągnięcia. Nie jestem na tyle systematyczny by często swoje wystąpienia nagrywać. Nagrywanie się na dyktafon czy kamerą wideo wymaga pewnej odwagi. Widzę to także po studentach. Może to jakiś strach przez zobaczeniem własnych niedociągnięć, braków czy potknięć? Lepiej nie widzieć? Może z braku czasu - bo trzeba jeszcze to potem odsłuchać, obejrzeć. Czasem jednak udaje mi się nagrać lub skorzystać z cudzego nagrania. Dzięki temu dostrzegam różne braki i niedociągnięcia.  Z wielu swoich mankamentów zdaję sobie sprawę i staram się nad tym jakoś zapanować. Mimo to wciąż popełniam te same lub podobne błędy. Podobnie jest w udostępnionym nagraniu "Edu Gadki" - z boku czasem lepiej widać. Tekst można poprawiać wielokrotnie. Słowa wypowiedziane są już "niepoprawialne" Można dodać tylko nowe, objaśnić, ponownie wypowiedzieć. Ale tych wypowiedzianych się nie cofnie. Chyba, że jest to nagranie - wtedy można powycinać, nagrać ponownie, zmontować.

Ale jest jeszcze jeden rodzaj "spoglądania na siebie w lustrze" - to jak nas inni odbierają poprzez nasze wypowiedzi (w mowie, grafice lub piśmie). Ich notatki, interpretacje, wnioski. Każdy patrzy na świat przez pryzmat siebie (swojego światopoglądu, paradygmatu) i swoich doświadczeń. Do wywiadu i podkastowej rozmowy (link zamieszczony niżej) się przygotowałem. Wiedziałem mniej więcej w jakim kierunku się może potoczyć. Przemyślałem i się przygotowałem. Ale dynamika dialogu była nieco inna. O niektórych ważnych sprawach nie zdążyłem powiedzieć, inne się narodziły na gorąco. Taka jest specyfika rozmowy - to dwie strony tworzą wypowiedź-treść. Jest jeszcze w pewnym stopniu nieprzewidywalna dynamika dialogu, całości większej niż suma elementów. Z nagranej rozmowy autorzy wybrali tylko jej część. I tu już jest w jakimś stopniu także ich autorski wkład w to, co uznali za ważniejsze, ciekawsze, czytelniejsze i warte pokazania. Kolejny filtr.

I na koniec wspomnę o notatce wizualnej Vitii (zamieszczona na samej górze). Kolejna osoba, która wysłuchała i wynotowała jej znaniem najistotniejsze fragmenty i skomponowała relacje między tymi treściami w formie graficznej. Jeszcze jeden filtr i kolejna interpretacja. I teraz w pełni można zobaczyć siebie z boku. To co dotarło i jak zostało zinterpretowane.

Dzięki takim "lustrzanym" odbiciom można zobaczyć swój przekaz. To swoista ewaluacja. Pozwala lepiej zrozumieć dane zagadnienie, wydłużyć rozmyślania, uporządkować je i dopracować. A jeśli nie jesteśmy zadowoleni z rezultatu? To trzeba spróbować ponownie ująć tę samą myśl w nową, lepsza formę. I tak nieustanie. Dialog ze sobą i z innymi. Dojrzewanie pomysłu. Dialog ubogaca. Warto więc słuchać innych i... siebie samego.

Żeby dobrze mówić trzeba umieć słuchać. Siebie i innych.


Cały odcinek: http://bit.ly/edugadk25

Link http://edugadki.pl/odcinek-25-2-3-stanislaw-czachorowski-czyli-profesorskie-gadanie-po-edugadkowemu

17.10.2018

Malality II pod młotek


Jest czas malowania, jest czas licytowania. Teraz przyszła pora na licytowanie i to w szczytnej sprawie. 17 października od godziny 18.00 w Hotelu Omega przy ul Sielskiej 4a rozpocznie się licytacja obrazów namalowanych wiosną w ogrodach Pałacu Młodzieży przez artystów plastyków, studentów oraz młodzież. I ja tam byłem swoje dachówki i płytki ceramiczne malowałem (czytaj więcej). Była nawet znaleziona na ulicy deska...

Październik to dla hospicjum wyjątkowy miesiąc, ponieważ obchodzony jest w tym czasie Światowy Dzień Hospicjów i Opieki Paliatywnej. Dlatego też w tym miesiącu  Malality 2 „idą pod młotek”. Cel tej licytacji jest jeden – zbiórka środków na budowę nowego Hospicjum im. Jana Pawła II w Olsztynie. Hospicjum też życie, pomóż aby mogło płynąć w godnych warunkach. Licytacja jest imprezą zamkniętą. Jeśli nie dostałeś zaproszenia, a chcesz wziąć udział w licytacji, zapraszamy do kontaktu pod numerem telefonu: 606 545 245

Więcej na stronie Hospicjum: http://www.hospicjum.olsztyn.pl/

16.10.2018

Jesienny sezon na biedronkę azjatycką - bać się czy nie, oto jest pytanie !

(W pobliżu mojego domu biedronki mają dużo mszyc do zjedzenia - widać je na liściach trzciny.)
Jesień biedronkami się zaczyna. Tak można byłoby zacząć tę opowieść. Od kilku lat jesienią w mediach dużo jest o biedronkach azjatyckich. Widać to także po ruchu w internecie. Dominuje strach i sensacja. Sensacyjne wiadomości lepiej się "sprzedają", bardziej przykuwają naszą uwagę. Biedronka azjatycka, ninja, arlekin pojawiła się u nas niedawno. W Olsztynie obserwowana jest od 2010 roku (mogła być trochę wcześniej, ale nikt znający się na rzeczy nie poinformował publicznie). Teraz występuje masowo - jest gatunkiem pospolitym. I jest bez wątpienia gatunkiem inwazyjnym. Dlaczego wywołuje medialną niemalże panikę? Mamy tu dwa problemy: gatunków obcych i inwazyjnych oraz naszego kontaktu z przyrodą (chwasty i robale?).

Gatunek inwazyjny to taki, który jest obcy dla naszej przyrody, czyli pojawił się zupełnie niedawno. Najczęściej za sprawą zamierzonego lub niezamierzonego przeniesienia (zawleczenia) przez człowieka. Jeśli szybko powiększa areał swojego występowania to nazywany jest inwazyjnym. Jeśli rodzimy gatunek szybko powiększa swoją liczebności i zasięg to nazywamy go ekspansywnym. W przyrodzie nic trwałego. Czy gatunki obce a zwłaszcza inwazyjne są groźne dla naszej przyrody? To zależy. Mogą wypierać nasze rodzime. W lokalnej różnorodności biologicznej nic się nie zmieni, na przykład w rzekach i jeziorach były raki i są raki (co prawda inne gatunki, zamiast raka szlachetnego obecnie jest rak amerykański czyli pręgowany). Ale w skali globalnej zmniejsza się liczba gatunków, bo gatunki obce i tak gdzieś występują (obszar, z którego przybyły) a z biosfery znikać może gatunek lokalny. Czyli globalnie ubywa, mimo że lokalnie liczba i różnorodność może pozostać taka sama. Człowiek ułatwia dyspersje i rozprzestrzenianie się gatunków, doprowadzając do ujednolicania składu gatunkowego ekosystemów. I właśnie to zjawisko ekolodzy oceniają negatywnie. Często jednak gatunki obce wchodzą w pustkę, bo najpierw na skutek innych działań człowieka zanikają lokalne biocenozy i w te pustkę (lukę) wchodzą przybysze z zewnątrz (na ewoulucję, specjację, trzeba byłoby czekać znacznie dłużej). Sama dyspersja jest zjawiskiem jak najbardziej naturalnym i występującym od milionów lat. Teraz jednak za sprawą człowieka uległo to znacznemu przyspieszeniu. Podsumujmy: nie każdy gatunek obcy i inwazyjny to groźne i złe zjawisko.

Drugim problemem jest nieznajomość rodzimej przyrody. Przeciętny człowiek boi się wszystkiego: "robali i chwastów". W mieście i na wsi tępi robale i chwasty bo nie rozumie. Boimy się tego, czego nie znamy i nie rozumiemy (np. brak łąk kwietnych w mieście to efekt "tępienia chwastów" i preferowanie koszarowej estetyki). A nie znamy, bo siedzimy w murach, samochodach, przy telewizorach i smartfonach. Nie wiemy co i dlaczego za oknami się dzieje. I pośród tych wszystkich "bójstw" jest strach przed inwazją biedronek azjatyckich. Widzimy je licznie w szparach okien i panikujemy. Nie wiemy czy to coś złego czy dobrego.

Wczoraj dostałem zapytanie o biedronkę azjatycką z redakcji Gazety Olsztyńskiej z taką informacją: Do naszej redakcji zadzwoniła zaniepokojona czytelniczka: — Tylko w sobotę do mojego domu wleciało 10 biedronek. Doszło do tego, że bałam się otworzyć okno. Biedronki wyglądały inaczej niż zwykle. Były bordowe. Nie widziałam jeszcze biedronek w takiej ilości. Czy one gryzą? — zapytała. Bać się otwierać okno z powodu dziesięciu biedronek? A czyż smog nie straszniejszy? Albo hałas z ulicy? Oba bez wątpienia negatywnie wpływają na zdrowie i jakość życia....

Sądząc po wzmożonym ruchu medialnym to mamy najazd obcych. Imigrantów. Mam na myśli szum wokół biedronki azjatyckiej. Gatunek niewątpliwie obcy w naszej faunie. Strach jednak jest zdecydowanie nadmierny. A wszystko najpewniej za sprawą tekstów w mediach, w tym internetowych. Taki gorący temat. Na dodatek lubimy się straszyć końcami świata i innymi niezwykłościami. W Olsztynie biedronka azjatycka po raz pierwszy zaobserwowana była w 2010 roku . Kilkakrotnie o niej pisałem (a jesienią do tych tekstów wiele osób zagląda, co widać po statystykach i linkach). Ponieważ w ostatnich dniach często pytany jestem o tego uroczego owada, to kolejny raz o nim opowiadam. Niech idzie świat do ludzi ciekawych przyrody wokół nas.

Sensacyjność biedronki azjatyckiej związana jest z ekologią i miastami. Opowieść jednak warta jest uwagi, bo w tle pojawi się potencjalne lekarstwo ma groźne, ludzkie choroby. Nie jest przypadkiem, że jesienią masowo pojawiają się w naszych domach – niczym najazd azjatyckich koczowników lub niczym zalew tanich i tandetnych azjatyckich towarów. W sterylnych warunkach miejskich większa liczba biedronek na ścianie i na oknie wzbudza panikę. Same jednak biedronki mogą dać nam lekarstwo na malarię i gruźlicę. Wymaga to jednak określonych badań naukowych.

Któregoś roku, pewnego, jesiennego ranka zadzwonił pan z Radia Olsztyn z pytaniem czy nie znajdę kilku chwil, bo jest „epidemia biedronek w Olsztynie”. Znaczy jest temat medialny (jest sezon ogórkowy ale jest i sezon biedronkowy). Epidemii oczywiście nie ma. A "inwazja" za kilka lat zapewne minie, tak jak to było z ekspansją szrotówka kasztanowcowiaczka (motyl zjadający liście kasztanowców). Będzie inny, gorący temat. I dobrze, bo o czymś trzeba międzyludzko rozmawiać - o samej pogodzie a tym bardziej o politykach się nie da.

W ostatnich latach sporo było można usłyszeć o biedronce azjatyckiej. Skalę zainteresowania wskazywały pytania wspomnianego już dziennikarza radiowego: czy są krwiożerczymi czy napadają ludzi, skąd się wzięły itd. Strach ma wielkie oczy. W każdym razie masowe pojawy biedronki azjatyckiej są dla nas nietypowe (a przynajmniej do niedawna były nietypowe). Ekolodzy podsycają emocje pisząc o gatunku obcym i zagrażającym naszej bioróżnorodności. Czy jest jakieś zagrożenie? Same biedronki, jako drapieżniki, są w jakimś sensie krwiożercze, ale na ludzi nie napadają i nie atakują. Może tylko ewentualnie mogą u niektórych osób wywoływać alergie – ale co teraz nie jest alergenem? Bać się ich powinny mszyce i inne małe bezkręgowce.

Niniejsza opowieść jest o biedronce Harmonia axyridis, zwanej biedronką azjatycką, arlekinem lub ninja (czyt. nindża). Pochodzi ona z rejonu wschodniej i środkowej Azji, ale do Polski dotarła nie ze wschodu (choć byłoby bliżej), ale przez Europę Zachodnią. Takie to są kręte drogi inwazji gatunków obcych. W zasadzie bardzo podobna jest do biedronki siedmiokropki, naszej rodzimej, więc w panice przed biedronkami wschodnimi możemy wyrządzić krzywdę naszej tutejszej bożej krówce. Tak jak w panicznej obawie przez barszczem Sosnowskiego tępimy czasem arcydzięgla litwora, staroduba czy dzięgiela leśnego.

Historia biedronki azjatyckiej zaczęła się wiele lat temu, gdy poszukiwaliśmy biologicznych metod zwalczania szkodników. Dość szybko ludzie odkryli, że biedronki jako drapieżniki, odżywiające się małymi mszycami, mogą pomagać w zwalczaniu szkodników roślin. Nie środki chemiczne ale właśnie naturalni sprzymierzeńcy w walce ze szkodnikami upraw. Naszą rodzimą biedronkę siedmiokropkę zawieziono w inne miejsca, także do Ameryki czy na Nową Zelandię (tam jest gatunkiem obcym!). Ale biedronek łatwych w hodowli i wygodnych do stosowania w ochronie roślin jest więcej. Pośród wielu innych eksperymentowano także z biedronką azjatycką. Już w 1916 roku biedronkę ninja przewieziono do USA i tam wykorzystywano do walki z mszycami. Trzeba było wielu lat, aby „uciekła” z hodowli i upraw do środowiska naturalnego. Po kilku dziesięcioleciach biedronka azjatycka okazała się gatunkiem inwazyjnym, szybko rozprzestrzeniającym się po świecie – pojawiła się w Ameryce Południowej.

W Europie Zachodniej pojawiła się około 1982, sprzedawana komercyjnie jako biologiczny środek ochrony roślin przed mszycami. wyrządzającymi szkody w uprawach. Ale do Europy została sprowadzona dużo wcześniej, bo w 1964 r. na Ukrainę oraz w 1968 r. na Białoruś. Ekspansja w Polsce zaczęła się jednak od zachodu. Wydaje się to paradoksalne. W 1982 introdukowano ją we Francji ale w warunkach naturalnych zaobserwowano ją tam dopiero w 1991 roku. Potem w kolejnych latach pojawiała się w Belgii, Niemczech, Grecji, porem pojawiła się w Afryce. W Polsce po raz pierwszy zaobserwowano w warunkach naturalnych w 2006 w Poznaniu. W Olsztynie po raz pierwszy informacje o obecności tego gatunku pojawiły się w 2010 roku. Teraz i u nas występuje masowo. Sam ją mogłem na balkonie w dużej licznie oglądać w kolejnych latach.

Są płodne a więc spełniają cechy gatunku, który może łatwo stać się inwazyjnym. Samica w ciągu jednego dnia składa około 25 jaj. Niby niewiele, ale w ciągu swojego życia składa już od 1,5 tys. do 4 tys. jaj. Biedronki azjatyckie żyją przeciętnie od 5 tygodni do trzech miesięcy, ale mogą dożyć nawet 3 lat (w sprzyjających warunkach). W dogodnych warunkach może być do 5 pokoleń w ciągu roku. Szybko więc mogą zwiększyć swoją liczebność. Larwa rozwija się ponad 10 dni, w tym czasie zjada od 90 do 370 mszyc. Dorosłe owady są równie mszycożerne – zjadają od 15 do 65 mszyc dziennie. A jeśli mszyc zabraknie odżywiają się innym, małymi bezkręgowcami, w tym jajami i larwami innych biedronek. Stąd obawa o nasze rodzime gatunki. Ale takie troficzne relacje zachodzą i w drugą stronę. Poza bezkręgowcami biedronki azjatyckie mogą odżywiać się także pyłkiem kwiatowym i nektarem, oraz mogą nadgryzać dojrzałe owoce, np. winogrona, jabłka. Żerują na owocach uszkodzonych przez ptaki i inne owady, trudno więc uznać ją za szkodnika sadów. Bo i inne gatunki biedronek, nasze rodzime, podobnie się zachowują. Być może panikę przed ninja w dużym stopniu wywołały media, szukające sensacji. Tak jak latem szukano pytona nad Wisłą.

Biedronki ninja (nawiązanie do Azji i cichych zabójców) mają ponad 5 mm długości (są różnej wielkości 5-8 mm, zazwyczaj ciut większe od naszej siedmiokropki, ale mniejsze od oczatki), rude głaszczki oraz charakterystyczną plamkę w kształcie litery "M" na przedpleczu. Ta m-kształtna plamka nie zawsze jest widoczna u wszystkich odmian barwnych. Koloru głaszczek raczej nie dostrzeżemy – wymaga to powiększenia (lupy). Pozostaje przypatrzeć się ubarwieniu (od żółtego i pomarańczowego, przez czerwone aż do czarnego) i kropkom - tych jest od zera do 23, w zależności od odmiany barwnej (duża zmienność jest cechą typową dla gatunków inwazyjnych). Larwy mają charakterystyczne pomarańczowe pasy na bokach odwłoka i cztery brodawki grzbietowe (larwy czwartego stadium).

Jesienna inwazja biedronek nie jest przypadkiem. W październiku migrują do miejsc zimowania. Sygnałem do podjęcia wędrówek jest skracający się dzień. W swojej dawnej. azjatyckiej ojczyźnie migrowały w góry, by przezimować w szczelinach skalnych lub pod kamieniami. Miasto, z betonowymi „skałami” bardzo przypomina takie siedlisko, a szczeliny w oknach – szczeliny skalne. Lecą do mieszkań, gdy jest słonecznie i ciepło – bo to najlepszy czas na migrację dla owadów (są zmiennocieplne). Na dodatek jasne elewacje wabią te biedronki. Lubią zimować w naszym pobliżu, przy domach – bo tu jest ciepło. Wybierają szczeliny pod parapetami, szczeliny między oknami, zakamarki pod sufitem czy za meblami. Inne biedronki szukają podobnego schronienia, ale jest ich znacznie mniej i dlatego może nie zwracamy na nie uwagi.

Ekolodzy i entomolodzy podkreślają, że biedronki azjatyckie są zagrożeniem dla naszych rodzimych gatunków - mogą przyczynić się do zmniejszenia lokalnej bioróżnorodności. Może jednak bardziej biedronka azjatycka wchodzi w pustkę ekologiczną i bardziej widoczna jest na terenach przekształconych, antropogenicznych, zurbanizowanych? Byłaby więc raczej skutkiem spadku różnorodności gatunkowej i swoistego „osłabienia” ekosystemów niż przyczyną tych zjawisk. Czyli bardziej objawem choroby a nie jej przyczyną.

Dlaczego ninja tak dobrze sobie radzi i jest ekspansywna? Być może dzięki swojej hemolimfie (zawarty jest w niej związek harmonina) o silnych właściwościach antybakteryjnych. Być może dlatego znacznie sobie lepiej radzi od innych biedronek w środowisku zmienionym przez człowieka. Bardziej więc wchodzi w pustkę ekologiczną niż agresywnie wypiera inne gatunki. Tak więc masowe pojawy traktujmy jako objaw osłabienia ekosystemów. Powód do niepokoju jest. Warto się nad tym zadumać. Czyli jest zagrożenie, ale nie takie o jakim myślimy. 

Harmonina jest silnym antybiotykiem i jest w stanie zablokować rozwój nawet ludzkich patogenów, np. zarodźca malarii czy prątka gruźlicy. Zatem może warto po pierwsze przyjąć pod swój dach na zimę arlekiny i zainteresować się nimi naukowo i medycznie pod kątem produkcji lekarstw przeciw malarii i gruźlicy. Biedronka azjatycka więc nie tyle może przysporzyć nam kłopotów co wspomóc medycynę. Nie ma tego złego, co na dobre nie można byłoby obrócić – ale do tego trzeba po prostu wiedzy.

Naukowcy z Niemiec odkryli, że hemolimfa biedronki azjatyckiej jest toksyczna dla innych biedronek. A sprawcą jest swoista broń biologiczna, bowiem w hemolimfie stwierdzono pasożytnicze mikrosporydia (występują w jajach i larwach biedronek azjatyckich, ale dla swoich gospodarzy są niegroźne). Inne biedronki nie są jednak na te mikrosporidia uodpornione i zjadając jaja biedronek ninja po prostu giną. Tak oto sami korzystaliśmy z biedronek jako broni biologicznej przeciwko mszycom a okazuje się, że i biedronki stosują swoją broń biologiczną. Ciekawe jest tylko czy biedronki azjatyckie swoją broń biologiczna przywiozły ze swojej azjatyckiej ojczyzny czy też zdobyły gdzieś w trakcie przemieszczeń po całym świecie. To drugie tłumaczyłoby fakt przybycia ninja z zachodu a nie z Ukrainy czy Białorusi, gdzie miałyby krótszą drogę (ale może były bez broni biologicznej).

To co nowe wzbudza w nas emocje i zainteresowanie. Czy biedronki azjatyckie stwarzają problemy dla człowieka? Pojawiają się informacje, że czynią szkody w sadach. Być może, że przy dużej liczebności, gdy już zjedzą mszyce, wtedy odżywiają się dojrzałymi owocami. Ale ile może zjeść taka mała biedronka, nawet jeśli jest w większej liczbie? Może to tylko na siłę szukane „haków” na gatunek obcy, nazywany inwazyjnym. Tak jak panikujemy z nawłocią kanadyjską (roślina uznana za gatunek obcy i inwazyjny), a wydaje mi się, że jej ekspansja bardziej wiąże się z brakiem wypasu i wykaszania a nie przez wypieranie rodzimych gatunków. Ale wróćmy do naszej ninja, uciążliwość wynika z faktu pojawiania się w naszych mieszkaniach w okresie jesiennym i przebywania w okresie zimy. Ugryźć raczej nie ugryzie, chyba, że w obronie własnej. Ale tak mały owad raczej nie przegryzie skóry dorosłego człowieka. Bardziej realne są alergie, które stwierdzono u dzieci jak i dorosłych. Ale co teraz nie jest alergenem? Biedronki w obronie własnej wydzielają żółtawą ciecz – jest to hemolimfa. To ona może wywoływać alergie. Może też zostawiać plamy na ubraniach czy ścianach. Czy dla kilku plam na ścianie mamy się pozbywać sympatycznego owada oraz potencjalnego leku na gruźlicę?

Współczesne nasze mieszkania są bardzo sterylne i mało w ich niestety zwierząt i innych organizmów. Badania medyczne ostatnich lat przekonują, że zbytnia sterylność bardziej szkodzi niż pomaga. System odpornościowy naszego organizmu musi się nauczyć poprawnie działać, w innym przypadku „wariuje” alergiami.

Wspólnotowość widoczna jest także w teorii. W biologii coraz głośniej mówi się o hologenomie, wspólnotowości. A w praktyce codzienne sięgamy po probiotyki. Mamy w sobie co najmniej 1,5 kg bakterii… i bardzo dobrze, bo bez nich życie byłoby nie tylko smutne ale i niemożliwe. Tu mała dygresja skierowana do pań, walczących z nadwagą - spokojnie, ze 2 kg można ująć z wagi, bo to przecież bakterie i jak ubrania nie musimy liczyć... Ale i zwierzęta w domu mogą być pożyteczne. Ja pająków nie wyganiam. Dłużej przeżyją jedynie te synantropijne i semisynantropijne. Krzywdy mi nie robią, a komara czasem zjedzą (ku mojej radości spokojnego snu). Niech więc sobie mieszkają. W naszych domach nie ma już za bardzo szpar i niezaimpregnowanego drewna, gdzie mogłyby żyć różne chrząszcze, a owady chronić się na zimę. Biedronki i złotooki kryją się w szpary okien. Moje osy, co za oknem mieszkały (O osie dachowej, co za moim oknem mieszka), po przymrozkach zniknęły (w tym roku ich nie było). Zapewne tylko zapłodnione samice gdzieś poszukały schronienia na zimę. Nikomu krzywdy nie zrobiły a przy śniadaniu było co oglądać (O trzmielówce co do gniazda os się wkrada). Nie ma w mieście miejsc, gdzie mogłyby chronić się na zimę drobne zwierzęta. Tak jak budek lęgowych dla ptaków, tak i dla bezkręgowców potrzeba schronień w nowych miejskich blokowiskach. W części tę funkcję pełnią hotele dla owadów. Ale to za mało. Grabimy liście z trawników, wycinamy spróchniałe i stare drzewa, to gdzie mają się chronić owady i inne bezkręgowce? Zmuszone sytuacją przychodzą do naszych domów.

Człowiek lubi kontakt z przyrodą i potrzebuje do życia kontaktu z roślinami i zwierzętami. Dlatego mamy w domach tyle kotów i psów (czasem trochę świnek morskich, rybek w akwarium i świerszczy w terrarium, a w zasadzie insektarium). Ale jest ich w mieście zbyt dużo – znaczy się kotów i psów. Stanowią obciążenie i dla nas i dla dzikiej przyrody. Taka biedronka, co schroni się w szparze okna, też jest zwierzątkiem sympatycznym. Można poobserwować, poznać cykl życiowy itd. A nie trzeba wyprowadzać na spacer i nie trzeba sprzątać biedronkowych kup z chodnika. Latem pszyce pozjada. Same korzyści. Dla komfortu mieszkańców warto stawiać na osiedlach estetyczne i trwałe karmniki dla ptaków, by ludzie mogli dokarmiać. Teraz i tak to robią, rzucając nieestetycznie chleb na prawnik. Przydałoby się więcej hoteli dla owadów i domków dla biedronek. I karmników dla dżdżownic. A do tego kompostowników na jesienne liście. Raz że przyjazne środowisku, dwa obniżają koszty utrzymania czystości, a po trzecie mają walory edukacyjne (przydomowy, miniogród zoologiczny). Można siąść z dzieckiem (albo i bez) na ławeczce i poobserwować. A potem wymienić się obserwacjami na Facebooku.

My możemy wyciągnąć inny dla siebie morał: że warto coś/kogoś mieć w sobie lub swoim sąsiedztwie. To daje przewagę ewolucyjną. Tak jak te pająki, co komary wyjadają. Albo małe gryzki co pleśń zjadają. Same korzyści. Zatem … „biedronkę przytul zamiast psa”. Psów i kotów i tak jest zatrzęsienie i wyrządzają duże szkody w dzikiej przyrodzie. Koty zjadają (zabijają) bardzo dużo dzikich, małych ptaków.  A biedronkami, motylami czy złotookami prawie nikt się nie opiekuje.

Czytaj także:

14.10.2018

Tworzenie środowiska edukacyjnego czyli inauguracja Uniwersytetu Młodego Odkrywcy 2.0

(Pamiątkowe zdjęcie na zakończenie inauguracji Warmińsko-Mazurskiego Uniwersytetu Młodego Odkrywcy 2.0, fot. Grzegorz Fiedorowicz)
Wszystko ma swoją historię i rozwój. W ujęciu biologicznym powiedzielibyśmy, że ma swoje korzenie i swoję ewolucję. Pomysł na wspieranie edukacji szkolnej też się rozwija przez lata: od pojedynczych spotkań w szkole z wykładami i zajęciami gościnnymi, przez małe projekty (np. Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki, Noc Biologów) po duże projekty takie jak uruchomiony niedawno projekt pt. Warmińsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy 2.0 (budżet blisko 0,5 mln zł). Gromadzę doświadczenia, buduję współpracę i próbuję zespołowo realizować (nawiązując do hasła tegorocznej konferencji online Superbelfrów - mnożenie przez dzielenie: przez dzielenie się z innymi wiedzą, doświadczeniem, pomysłami i inspiracją). Rozpoznawanie potrzeb i kontekstu środowiskowego, ćwiczenie form i budowanie programu trwa ciągle. Nieustanne uczenie się i tworzenie nowego środowiska edukacyjnego w świecie trzeciej rewolucji technologicznej. I praktyczne wcielanie w życie społecznej misji uniwersytetu. Ważny temat do dyskusji przy okazji obchodów dwudziestolecia Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

W sobotę, 13 października 2018, na Wydziale Biologii i Biotechnologii, odbyła się inauguracja zajęć stacjonarnych na Warmińsko-Mazurskim Uniwersytecie Młodego Odkrywcy 2.0. Projekt finansowany jest przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego (program POWER) i potrwa do marca 2020 roku. Sporo zupełnie nowej dla mnie biurokracji i formalności (tez trzeba się nauczyć). Rok temu odbywały się zajęcia w ramach pilotażowego, mniejszego projektu, finansowanego przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego (Warmińsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy). Nowa edycja, znacznie rozszerzona, uniwersytetu Młodego Odkrywcy 2.0 trwać będzie do końca marca 2020 roku. W tym czasie zaoferujemy uczniom z województwa warmińsko-mazurskiego: Trzy cykle stacjonarnych zajęć na uczelni, realizowanych przez trzy kolejne semestry. Każdy cykl (najbliższy już od października 2018 roku) zawierać będzie: 6 warsztatów badawczych dla 6 grup w każdym semestrze (jedna grupa liczyć będzie 10 uczniów), dwa spotkania dla wszystkich uczniów (inaugurujące i podsumowujące); Dwa letnie Obozy Naukowe Młodego Odkrywcy: stacjonarne zajęcia badawcze na terenie UWM. dla tych dzieci i młodzieży, którzy ze względów organizacyjnych nie mogą wziąć udziału w regularnej semestralnej ścieżce UMO, łącznie 30 uczniów (lipiec i sierpień 2019); Otwarty kurs online z webinariami i wideokonsultacjami naukowców, realizowanymi przez trzy semestry dla uczniów realizujących projekty badawcze. Liczymy na udział co najmniej 100 uczniów z naszego województwa; Uczniowskie projekty badawcze z konsultacjami bezpośrednimi i online dla uczniów, zakończone szkolnymi festiwalami nauki, w trakcie których uczniowie zaprezentują wyniki swoich badań społeczności lokalnej (kolegom, nauczycielom, rodzicom, przedstawicielom jednostek samorządu terytorialnego); Dwa Uniwersyteckie festiwale nauki (Noc Biologów, styczeń 2019, styczeń 2020) dla dzieci i ich rodziców, z warsztatami, wykładami i pokazami; Kawiarnie Naukowe: sześć kawiarni po dwie każdym w semestrze. Powstanie także otwarta biblioteka ze scenariuszami zajęć i materiałami edukacyjnymi.

Zajęcia rozpoczęło 61 uczniów z czterech szkół naszego regionu (Szczytna, Stawigudy, Dywit i Lamkowa). To dopiero początek, bo oferta edukacyjna trafi do znacznie szerszego grona uczniów. W kolejnych semestrach mam nadzieję dołączą kolejne szkoły.

Celem głównym projektu, zgodnie z założeniami wcześniej ogłoszonego konkursu, jest opracowanie programów kształcenia i realizacja działań dydaktycznych dla dzieci i młodzieży w dwóch kategoriach wiekowych: 6-10 lat i 11-16, służących rozwijaniu u jego uczestników kompetencji pozwalających na rozbudzanie ich ciekawości poznawczej, stymulowania intelektualnego, aksjologicznego i społecznego, inspirowania do twórczego myślenia i rozwijania własnych pasji. To właśnie ma być coś trwałego. Uniwersytet ma to do siebie, że się tu eksperymentuje, próbuje, wymyśla, opracowuje a potem wdraża. Wspomniane cele te osiągane będą poprzez stworzenie warunków do prowadzenia pozaszkolnych zajęć edukacyjnych i popularyzatorskich poprzez: cykliczne stacjonarne zajęcia badawcze, otwarty kurs online z webinariami i wideokonferencjami, uniwersyteckie i szkolne festiwale nauki oraz lokalne kawiarnie naukowe, bibliotekę online z wypracowanymi programami, scenariuszami i interaktywnymi materiałami edukacyjnymi. Zakres tematyczny oraz metodologia rozpoczętego projektu umożliwią rozwój czterech kompetencji kluczowych i tzw. transversal skills niezbędnych na rynku pracy. Będą to: umiejętności matematyczno-przyrodnicze, umiejętność rozwiązywania problemów, umiejętność uczenia się i pracy zespołowej w kontekście środowiska pracy. 

Działania w projekcie zostały tak zaplanowane aby sprzyjały poznawaniu środowiska akademickiego i uczelni oraz integrowały lokalną społeczność wokół UWM.  Jesteśmy wszak uniwersytetem warmińsko-mazurskim i w tym regionie chcemy realizować społeczną misje uniwersytetu. Tak zwane prowincjonalne uniwersytet są niezwykle potrzebne dla rozwoju regionów i zrównoważonego rozwoju społeczeństwa (w skali Polski i Europy).

Głównym celem głównym omawianego projektu jest rozwój oferty Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w zakresie realizacji trzeciej misji, jako forum aktywności społecznej poprzez opracowanie programów edukacyjnych i realizację działań edukacyjnych dla dzieci w dwóch kategoriach wiekowych 6-10 i 11-16 lat (w tym ponad 50% uczniów ze środowisk wiejskich) służących rozwijaniu u jego uczestników kompetencji pozwalających na rozbudzanie ich ciekawości poznawczej, stymulowania intelektualnego, aksjologicznego i społecznego, inspirowania do twórczego myślenia i rozwijania własnych pasji, zapoznanie ze środowiskiem akademickim i uczelnią jako miejsca naukowego oglądu rzeczywistości, poprzez stworzenie warunków do prowadzenia pozaszkolnych zajęć edukacyjnych, popularyzatorskich, przy współpracy z ogólnopolską organizacją pozarządową (Centrum Edukacji Obywatelskiej z siedziba w Warszawie) od ponad 20 lat zajmującą się rozwijaniem kompetencji kluczowych uczniów odpowiadających potrzebom rynku pracy, gospodarki i społeczeństwa, niezbędnych do funkcjonowania w życiu zawodowym i społecznym.

Cele szczegółowe Projektu:
1) Podniesienie kompetencji uczenia się, pracy zespołowej, rozwiązywania problemów oraz kompetencji matematyczo-przyrodniczych minimum 610 uczestników w wieku 6-16 lat, poprzez uczestniczenie w działaniach edukacyjnych stacjonarnych (cyklicznych - Uniwersytet Młodego Odkrywcy (UMO) i jednorazowych: szkolne i uniwersyteckie festiwale nauki, Obóz Naukowy Młodego Odkrywcy, Kawiarnie Naukowe) oraz kursach edukacyjnych online (Laboratorium w Chmurze);
2) Podniesienie specjalistycznych kompetencji co najmniej 15 pracowników uczelni, współpracujących z uczelnią nauczycieli oraz pracowników NGO w zakresie stosowania strategii, metod i technik nauczania, służących rozwijaniu kompetencji uczenia się, pracy zespołowej, rozwiązywania problemów oraz raz kompetencji mat.-przyr. Poprzez wspólne opracowywanie metodologii oraz seminaria uczące; Doświadczenie i kompetencje kadry ma zapewnić trwałość projektu i podnoszenie kompetencji uczenia się uczniów w latach następnych.
3) Popularyzacja uczenia się przez doświadczenie wśród 1000 odbiorców pośrednich działań edukacyjnych dzieci w wieku 6-16 lat oraz ich rodziców, opiekunów i wychowawców poprzez udostępnienie otwartych zasobów (scenariuszy eksperymentów, festiwali naukowych, webinariów i wideokonferencji dobrych praktyk - udostępnionych w otwartych zasobach w formie Biblioteki Młodego Odkrywcy) osobom spoza Projektu;
4) Popularyzacja wśród jednostek samorządu terytorialnego z województwa warmińsko-mazurskiego działań edukacyjnych pozwalających na rozbudzanie ciekawości poznawczej, stymulowania intelektualnego, aksjologicznego i społecznego, inspirowania do twórczego myślenia i rozwijania własnych pasji oraz przygotowanie ich do tworzenie warunków do inicjowania pozaszkolnych zajęć naukowych poprzez konkurs na Kawiarnie Naukowe oraz szkolne festiwale nauki.

Zakres tematyczny oraz metodologia Projektu umożliwią rozwój czterech kompetencji kluczowych i tzw. transversal skills niezbędnych na rynku pracy. Będą to: umiejętności matematyczno-przyrodnicze, umiejętność rozwiązywania problemów, umiejętność uczenia się i pracy zespołowej w kontekście środowiska pracy. Działania w projekcie zostały tak zaplanowane by sprzyjały poznawaniu środowiska akademickiego i uczelni oraz integrowały lokalną społeczność wokół Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, oraz były nastawione na budowanie kapitału naukowego w młodym pokoleniu regionu Warmii i Mazur. 

Projekt realizowany jest w formalnym partnerstwie z ogólnopolską organizacją pozarządową - Centrum Edukacji Obywatelskiej, wybraną na drodze konkursu na partnera, ogłoszonego w 22-12-2017, ze względu na wieloletnie ogólnopolskie i międzynarodowe doświadczenie w zakresie kształtowania kompetencji matematyczno-przyrodniczych, uczenia się i uczenia się we współpracy oraz rozwiązywania problemów a także ze względu na ścisłą współpracę partnera z jednostkami samorządu w województwa warmińsko-mazurskim w zakresie planowania polityki oświatowej.

W ramach projektu prowadzone będą działania dydaktyczne zgodnie z następującymi założeniami:

1. Podniesienie kompetencji kluczowych jest długotrwałym procesem, angażującym nie tylko ucznia, ale także nauczycieli, rodziców, samorząd terytorialny (w zakresie rozwoju polityki oświatowej). Dlatego też obok bezpośredniego wsparcia dzieci prowadzone będą poprzedzające i/lub towarzyszące działania edukacyjne, wspierające dorosłych w długofalowym i kompleksowym wspierania uczenia się uczniów (seminaria uczące, kawiarnie naukowe, festiwale nauki). Celem jest tworzenie efektywnego i długofalowego środowiska edukacyjnego, rozwijającego kompetencje kluczowe i kształcenie tzw. transversal skills.

2. Skuteczne uczenie się polega na połączeniu teorii z praktycznym zastosowaniem nowej wiedzy i umiejętności w praktyce i w czasie (z wykorzystaniem technologii cyfrowych) - dlatego uczniowie wezmą udział w cyklu interaktywnych kursów edukacyjnych stacjonarnych (Uniwersytet Młodego Odkrywcy) i online (Laboratorium w Chmurze, webinaria); jednorazowych festiwalach nauki; będą realizować i prezentować własne projekty badawcze, w tym także we własnym środowisku lokalnym.
3. Czynnikiem wpływającym na proces uczenia się jest praca w zespole i możliwość korzystania z wiedzy i doświadczeń osób, które mierzą się z podobnymi zadaniami dlatego też uczniowie w trakcie projektu będą przygotowywani do współpracy z rówieśnikami, a jednocześnie będą korzystać ze wsparcia naukowców z UWM, trenerów i moderatorów w zakresie planowania i realizacji projektów badawczych i prezentacji lokalnym społecznościom efektów swoich działań (m.in. poprzez otwarty kurs online).

4. Podnoszeniu efektywności uczenia się służy indywidualizacja nauczania rozumiana jako dostosowanie procesu nauczania do różnych możliwości uczniów. Działania edukacyjne zostaną dostosowane do odpowiedniego etapu rozwojowego i potrzeb edukacyjnych dzieci (m.in. poprzez zastosowanie różnorodnych metod i narzędzi służących indywidualizacji - np. ocenianie kształtujące, praca metodą projektu, kształcenie wyprzedzające, stosowanie nowoczesnych technologii, uczenie problemowe). Wszystkie założenia Projektu realizowane będą w oparciu o ścisłą współpracę między Liderem i Partnerem Projektu: dzięki wymianie doświadczeń, zasobów i rozwiązań organizacyjnych możliwe będzie wzajemne uczenie się instytucji działających w różnych strukturach i obszarach. Współpraca Partnera ma zagwarantować efekt synergii oraz upowszechnienie na skalę ogólnopolską efektów Projektu. Udział ekspertów z tych instytucji zapewni uczestnikom możliwość dostępu do aktualnej wiedzy, poznanie innowacyjnego podejścia do nauczania, dostęp do dobrych praktyk oraz specjalistyczne wsparcie.

Projekt adresowany jest do dzieci i młodzieży (6-16 lat), z woj. warmińsko-mazurskiego, głównie ze szkół wiejskich i z małych miejscowości. Środowiska te są defaworyzowane w dostępie do ośrodków naukowych i mają mniejsze możliwości spotkania naukowców (ich wyobrażenia o nauce i pracy naukowców opierają się głównie na stereotypach telewizyjnych i popkulturowych). Wyniki egzaminów gimnazjalnych z 2016 i 2017 r. (dane okręgowej komisji egzaminacyjnej) wyraźnie wskazują niższe wyniki szkół i uczniów z terenów wiejskich w porównaniu do miejskich (wieś - średnia 43%, miasta 51%), zwłaszcza tych dużych (Olsztyn, Elbląg). W 2016 r. egzamin wskazał również umiejętności, które gimnazjaliści opanowali słabiej, m.in. planowania doświadczenia, w wyniku którego można otrzymać określoną substancję (chemia). W 2017 matura w woj. warmińsko-mazurskim poszła najgorzej w skali Polski (na tym samym miejscu uplasowało się tylko województwo zachodniopomorskie). W projekcie weźmie udział co najmniej 50% uczniów z terenów wiejskich. Uczestniczyć będą nie tylko najlepsi uczniowie, ale i przeciętni, łącznie z niepełnosprawnymi (udział 2% uczniów). Dotychczasowe doświadczenie z realizacji festiwali naukowych (Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki, Noc Biologów, Dzień Fascynujących Roślin, Wypożycz sobie naukowca) oraz projektu Warmińsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy (półroczny projekt zrealizowany w 2017 r.) wskazują, że jednorazowy udział młodzieży w pojedynczych zajęciach na uczelni jest zbyt krótkotrwały, by osiągać pożądane efekty edukacyjne (kompetencje kluczowe). Aby zapewnić trwałość i kontynuację wsparcia przewidziane są cykle zajęć, obozy naukowe na terenie uczelni, jak również wsparcie online z konsultacjami i materiałami edukacyjnymi. Z przeprowadzonych ankiet (za zakończenie wcześniejszego projektu) wynika, że długotrwałe efekty edukacyjne wśród uczniów możemy osiągnąć także poprzez zaangażowanie nauczycieli, rodziców i lokalnych samorządów, do których część działań pośrednich jest także kierowana. W ankietach zajęcia na uczelni wysoko zostały ocenione zarówno przez uczniów jak i nauczycieli oraz rodziców. Od 7 lat w czasie trwania festiwali naukowych: Nocy Biologów oraz Olsztyńskich Dni Nauki (zajęcia bezpłatne w uniwersyteckich laboratoriach), analizowaliśmy miejscowości, z których przyjeżdżają uczniowie z nauczycielami na otwarte zajęcia. Przyjęta koncepcja preferencji dla szkół z terenów wiejskich i małych miasteczek w grancie Warmińsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy w pełni się sprawdziła, co wynika z przeprowadzonych ankiet ewaluacyjnych (na zakończenie projektu Warminsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy, 2017 r.),  jak i rozmów z nauczycielami. 

Zasadniczą barierą indywidualnego udziału młodzieży w uniwersyteckich festiwalach nauki jest brak możliwości dojazdu. Zorganizowany, szkolny dojazd znacząco usuwa tę barierę. W czasie wizyt w szkołach wiejskich w ramach zajęć w akcji "Wypożycz sobie naukowca" (działania Wydziału Biologii i Biotechnologii) w wielu szkołach (poza Olsztynem) pracownicy naukowi zauważyli słabe wyposażenie aparaturowe, co utrudnia naukę przedmiotów przyrodniczych. Zorganizowany udział w zajęciach na uczelni ułatwia dzieciom ze środowisk defaworyzowanych z naukowcami. Dodatkową formą usuwania tych barier będą dwutygodniowe obozy naukowe na UWM oraz wykorzystanie kontaktu internetowego. Z rozmów z nauczycielami, biorącymi udział we wcześniejszych projektach edukacyjnych, wynika że potrzebują stałego wsparcia metodycznego i trwałej współpracy ze środowiskiem naukowym. Obecność naukowców (z wykładami lub warsztatami) na szkolnych uroczystościach (np. festiwal nauki) zwiększa motywację uczniów w dalszych samodzielnych eksperymentach i uczeniu się przedmiotów przyrodniczych.

Omawiany projekt to tylko krok w budowaniu czegoś trwałego. Mam na myśli zarówno dobre praktyki w ramach trzeciej, społecznej misji uniwersytetu, jak i tworzenie dobrego środowiska edukacyjnego na tak zwanej prowincji.

Więcej o projekcie: http://uniwersytetmo.blogspot.com/p/projekt.html

10.10.2018

Światowy Dzień Drzewa

(2009 rok, Mostokowo, sadzenie drzew przed szkołą)
10. października obchodzimy w Polsce Światowy Dzień Drzewa, oficjalnie od 2002 roku. Wcześniej, bo w 1951, Organizacja Narodów Zjednoczonych proklamowała Światowy Dzień Drewa. A cała idea narodziła się pod koniec XIX wieku w USA. Inicjatorem Dnia Drzewa był Julius Sterling Morton, sekretarz rolnictwa Stanów Zjednoczonych, gubernator stanu Nebraska, miłośnik przyrody.  W 1872 r., zwrócił się z apelem do rodaków aby w dniu 10 kwietnia każdy kto może posadził drzewo. Podkreślał, że „inne święta służą jedynie przypomnieniu, dzień drzewa wskazuje zaś na przyszłość”. Drzewa sadzić można także jesienią, dlatego w Europie i Polsce obchodzimy to święto 10 października. Idea Mortona spotkała się z szerokim odzewem w USA, gdzie wtedy zasadzono ponad milion drzew. Od tamtej pory, co roku, w drugą niedzielę kwietnia w USA świętowany jest Arbor Day.

Święto ma przypomnieć dużą i ważną rolę drzew. Zarówno w skali globalnej jak i lokalnej. Produkują tlen, wiążą dwutlenek węgla, wychwytują pyły i obniżają temperaturę (ważne w miastach, to drugie istotne zwłaszcza latem) i czynią krajobraz piękniejszym. A tam, gdzie piękno, tam i łatwiej o szczęście. Piękno dostępne za darmo dla każdego. Wystary tylko patrzeć. I zachwycać się.

Na zdjęciach drzewo zasadzone w 2009 roku w Mostkowie przed szkołą, w czasie akcji sprzątania świata, razem ze studentami i uczniami. Na koniec sprzątania zasadziliśmy kilka drzew. Jak się później dowiedziałem, jeden świerk został nazwany "Czachorek"  "(...), jednocześnie zawiadamiam, że świerk, który posadził profesor przy szkole z naszym dyrektorem w czasie sprzątania świata ma się dobrze i nazwaliśmy go "Czachorek". (....) A może w przyszłym roku powtórzymy sprzątanie Profesorze?" A co do akcji, pewnie, że trzeba powtórzyć, bo w dobrym towarzystwie miło jest nie tylko śmieci zbierać, ale i las sadzić. I to nie tylko w Światowym Dniu Drzewa. Człowiek jest istotą społeczną. Przyjemnie i sensownie jest z ludźmi robić coś ważnego. Małe z pozoru rzeczy bywają niezwykle ważne. Przez Mostkowo przepływa rzeka Pasłęka, w której urocze chruściki mieszkają. Trzeba i o tych chruścikach chyba w końcu napisać. Badania co prawda dawno były prowadzone, ale wymienić tych mieszkańców pięknej rzeki na pewno warto. Pozdrawiam świątecznie Mostkowo!

Z kolein 10 października 2011, w Dniu Drzewa, razem ze studentami socjologii (specjalność administracja publiczna i samorządowa) posadziłem 12 drzewek w dwu olsztyńskich przedszkolach: Przedszkolu nr 13 ul. Wyspiańskiego 3 i Przedszkolu nr 37 ul. Pana Tadeusza 12a. Bo studenci i przedszkolaki są przyszłością narodu, tak jak drzewa są przyszłością naszej planety. I naszej dobrej jakości życia. Po co robić samemu jeśli można zrobić to w dobrym towarzystwie? Człowiek jest istotą społeczną. Ciekawe jak duże już są te posadzone wtedy drzewa?

(Fot. Barbara Urbaszek z Mostowa)
Czytaj więcej:

6.10.2018

Edu Moc Online 2018 czyli nauczycielski konektywizm



#edumoconloine, #edumoc, #edumoconline2018

6 października 2018 r. była transmisja na żywo czyli webinarium. Teraz dostępny jest zapis zarchiwizowany. Edu Moc Online to już trzecia konferencja nauczycielska zorganizowana przez samych nauczycieli z grupy Superbelfrzy RP. Konektywizm w pełnej krasie.  Ci, co wiedzą i potrafią już trochę więcej, dzielą się umiejętnościami i wiedzą z innymi. Nauczyciele praktycy. Każdy wie, potrafi coś innego, razem tworzy się duża baza wiedzy. I życzliwego środowiska edukacyjnego (w tym przypadku podnoszenie kompetencji zawodowych). Dlatego wspominałem o konektywizmie. 

Odkrywają nowe narzędzia, ćwiczą i pokazują innym. Sama e-konferencja była eksperymentem z nowymi narzędziami. Uczenie się przez działanie i eksperymentowanie. Miej biegli mogą posłuchać, podpatrzeć i... także eksperymentować, bo dzięki różnym zadaniom konkursowym można było samemu poćwiczyć np. myślografię (czyli notowanie graficzne i myślenie wizualne).

I ja w tym, jako słuchacz, uczestniczyłem, zainspirowałem się, trochę poćwiczyłem... i spróbuję wykorzystać niektóre pomysły na zajęciach ze studentami. 

5.10.2018

Czym się żywi zgniotek cynobrowy?

Zgniotek cynobrowy - autor zdjęcia: Siga (Own work) [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html) or CC BY-SA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons
Dwa lata temu zapytała mnie żona, „czym się żywi zgniotek cynobrowy?”. Pisałem o tym dwa lata temu, a teraz widzę ruch w internecie pod tamtym wpisem na blogu, a to znaczy że znowu ktoś odrabia pracę domową  Zastanawiasz się czytelniku, co to ten zgniotek cynobrowy? Do szkoły chodziłeś a nie słyszałeś? Nie martw się. Po pierwsze podręczniki się zmieniają. A po drugie człowiek uczy się całe życie, więc możesz się teraz dowiedzieć, co to jest ten zgniotek cynobrowy. Wiedzę można zdobywać nie tylko w szkole z podręczników. 
 Zainteresowanie zgniotkiem cynobrowym wynika z faktu pojawienia się tego gatunku w podręcznikach szkolnych. Dlatego pytają nauczyciele, pytają uczniowie, pomagają sobie na portalach społecznościowych i forach dyskusyjnych. Przy okazji odkryłem dużą skalę kształcenia „horyzontalnego” (wymiana informacji między uczniami, w odróżnieniu od przepływu informacji pionowej, od nauczyciela do ucznia) jak i konektywizmu. Zasoby internetowe as znakomitym uzupełnieniem wiedzy podręcznikowej. Dlatego w czasach trzeciej rewolucji technologicznej warto na poważnie zastanowić się nas sensem i zawartością podręczników jak tez ich formułą. To nie tylko tablety, komputery i wi-fi w szkole, ale także smartfony i dobrze przygotowane zasoby wiedzy, otwartej i dostępnej.  Internet chcąc nie chcąc wypełnia ważną funkcję ułatwiania kształcenia poziomego, nieformalnego. I jest zasobem pozapodręcznikowym.
Skoro zgniotek cynobrowy jest w podręczniku i na dodatek zasugerowana praca domowa… to informacji poszukują zarówno nauczyciele (muszą wiedzieć, czy odpowiedzi uczniów są poprawne) jak i uczniowie. Ci ostatni chyba sprawniej sobie radzą z wykorzystywaniem interetu do konsultacji. Wszyscy się uczymy. Zgniotek jest gatunkiem mało znanym, dlatego przeciętny człowiek nic o nim nie wiem. A tu dzieci pytają, bo trzeba odrobić pracę domową...

„Czym się żywi zgniotek cynobrowy? Proszę odpowiedzcie to na jutro a jak nie będzie zadania to 1 :( liczę na odpowiedź.” A na pytanie „Jak zbudowany jest zgniotek cynobrowy?” ktoś szybko udziela odpowiedzi: „Należy do grupy owadów. Jest małej wielkości. Składa się z niewielkiej głowy, średniej wielkości tułowia, sześciu nóżek i cieniutkich czółek. Jego charakterystyczną cechą jest płaski tułów. Występuje w różnych zbiorowiskach roślinnych, także w lasach gospodarczych. Mam nadzieję że będzie dobrze też mam to zadanie :)”

źródło:
http://www.gios.gov.pl/siedliska/pdf/przewodnik_metodyczny_cucujus_cinnaberinus.pdf
Zacznijmy od pytania pierwszego (czym się żywi). W wyszukiwarce Google najwyższa pozycja (przynajmniej dwa lata temu na moim komputerze) to link do Encyklopedii Onet Wiem: „Zgniotek cynobrowy, Cucujus haematodes, chrząszcz z rodziny zgniotkowatych (Cucujidae). Ma 11-15 mm długości. Występuje pod korą drzew liściastych. Zarówno postacie dorosłe jak i larwy mają silnie spłaszczone ciało. Zgniotek odżywia się larwami korników i innych owadów szkodników.” Jak zaraz udowodnię, odpowiedź nie jest precyzyjna, nawet trochę błędna. I można nawet ustalić skąd się ta nieprecyzyjna informacja wzięła. Po drugie pomylone są nazwy gatunkowe. Zgniotek cynobrowy to Cucujus cinnaberinus, natomiast Cucujus haematodes to naukowa nazwa zgniotka szkarłatnego, mniejszego gatunku (więc może to ten bardziej żywi się larwami korników?).

Można się domyślać, że zgniotek cynobrowy jest drapieżnym owadem. Ale czy odżywia się larwami korników (czy jest w stanie do nich dotrzeć, przecisnąć się) i czy tylko owadami szkodnikami? Nie weryfikuje swoich ofiar pod kątem szkodliwy dla człowieka czy nie. Zje to, co upoluje.

W Encyklopedii Leśnej interesujący nas owad opisany jest nieco dokładniej: „Cucujus cinnaberinus (Scopoli, 1763) - chrząszcz z rodz. zgniotkowate (Cucujidae). Zasiedla suche lub obumierające drzewa, głównie liściaste, rzadziej iglaste. Zarówno postacie dojrzałe, jak i larwy żyją pod lekko odstającą korą drzew stojących lub leżących. Są one bardzo drapieżne i odżywiają się larwami i poczwarkami owadów podkorowych. Gatunek naturowy [znajduje się w załączniku do Natury 2000 - s.cz.] i chroniony.” Odpowiedź jest o tyle poprawniejsza, że wskazuje na miejsce życia ofiar - żyją pod korą. Zapewne więc trafią się i larwy korników, larwy innych owadów, uznawanych przez leśników za szkodniki jak i wszystkich innych. Ale i ta odpowiedź nie jest jeszcze pełna. Duża drapieżność larw wnioskowana jest chyba po ich dużej ruchliwości.

Skoro mamy najprostsze odpowiedzi (zaspokoją najmniej cierpliwych) to może poznajmy lepiej biologię tego rzadkiego gatunku. Zdecydowana większość uczniów, nauczycieli i rodziców zobaczy tego chrząszcza jedynie na ilustracji w książce lub na zdjęciu w internecie. A jeśli spotka to może pomylić z innym, podobnym (ale jeszcze rzadszym) gatunkiem - zgniotkiem szkarłatnym (Cucujus haematodes).

Cucujus cinnaberinus (Scopoli, 1763), zgniotek cynobrowy, gatunek saproksylobiontyczny, wybitnie leśny chrząszcz o skrytym trybie życia, uważany za relikt lasów pierwotnych. Dlatego uważany jest za gatunek wskaźnikowy. Dawniej rodzaj Cucujus nazywany był kleszczor (zapewne od charakterystycznych przydatków na ostatnim segmencie odwłoka u larw), zgnietek, zgniotek.

Zgniotek cynobrowy to chrząszcz o długości ciała 11–15 mm. Owady dorosłe (stadium imago) pojawiają się na przełomie lata i jesieni (inni autorzy wskazują, że obserwowane są w maju i czerwcu - ale to chodzi o owady, które przezimowały) i zwykle nie opuszczają miejsc swojego rozwoju, pozostając tam aż do wiosny (obserwowano jednak imagines w listopadzie, przy ciepłej pogodzie). Dlatego w tym czasie raczej ich nie widujemy (chyba, że ktoś odłupie korę drzewa). Owady dorosłe obserwuje się zwykle dopiero w maju i w czerwcu. W późniejszym okresie pojawiają się bardzo sporadycznie, aż do całkowitego zaniku obserwacji.

Ciało tak larw jak i postaci doskonałych jest silnie spłaszczone. Stąd nazwa - zgniotek (taj jakby rozgnieciony, zgnieciony). Taka płaska budowa ciała jest przystosowaniem do życia pod korą i przeciskania się w wąskich szczelinach między korą a drewnem. Głowa jest duża z silnymi żuwaczkami. Oczy niewielkie, kuliste. Od góry głowa, przedtułów i pokrywy mają barwę cynobrowo-czerwoną. Spód ciała, żuwaczki i odnóża są czarne. Tak więc zgniotek jest cynobrowy (dla mażczyzn po prostu - czerwony) widziany od góry, od dołu jest czarny. Na głowie, przedpleczu i pokrywach widoczna jest charakterystyczna mikrorzeźba. Błoniaste skrzydła drugiej pary są dobrze rozwinięte i dzięki temu chrząszcze dobrze latają. Tak przynajmniej wnioskujemy, bowiem rzadko obserwowane są chrząszcze w czasie lotu. Chyba że jakiś zapalony obserwator przyrody będzie spędzał dużo czasu w lesie i nastawi się na obserwację tychże chrząszczy.

Opisywane chrząszcze odbywają rójkę (lot godowy, w celach znalezienia partnera i kopulacji) w maju, wyszukując martwe drzewa, których łyko znajduje się już w stadium rozkładu, a drewno jest dopiero w początkowej fazie tego procesu. Muszą to być na dodatek grube (duże drzewa). Przypuszcza się, że samice składają jaja późną wiosną lub wczesnym latem. Aktywne chrząszcze widywana są w czerwcu. Przypuszcza się... zatem kolejne pole do obserwacji i poszerzania wiedzy. Skoro zgniotek jest już w podręcznikach a zainteresowanie jego biologia duże, to może i zapamiętali obserwatorzy się pojawią.

Stadium larwalne trwa co najmniej dwa lata. Larwy mają ciało silnie zesklerotyzowane, bursztynowej barwy. Na końcu odwłoka występują charakterystyczne struktury sklerytowe (ważna cecha diagnostyczna). Największe osiągają 26 mm długości. U owadów stadia larwalne są zazwyczaj większe niż postacie dorosłe (imago nie rośnie a skoro cześć życia spędzają w stadium poczwarki i wydatkują energię na metamorfozę, to nic dziwnego że larwy są większe. Oczywiście dotyczmy to owadów, przechodzących przeobrażenia zupełne). Larwy żerują pod korą przez dwa lata. W niektórych opracowaniach podaje się, że larwy prowadzą drapieżny tryb życia, odżywiając się głównie larwami i poczwarkami innych owadów. W innych uważa się, że są grzybożerne ze skłonnościami do drapieżnictwa (zwłaszcza w stadium larwalnym). Starsze źródła podają, że zgniotkowate (Cucujidae) są drapieżcami korników i innych owadów, żyjących w środowisku pod korą ale może (pierwotnie) dotyczyć to innych gatunków niż zgniotek cynobrowy, bowiem informacja odnosi się do rodziny z kilkudziesięcioma gatunkami - współcześnie do rodziny zgniotkowatych zalicza się jedynie 4 gatunki z dwóch rodzajów. Być może ta starsza informacja, odnosząca się do całej, szerokiej w gatunki rodziny, jest źródłem informacji, że zgniotek cynobrowy żywi się larwami korników. Upraszczanie informacji (synteza) bez uwzględniania kontekstu może prowadzić na manowce. Ta sama nazwa rodziny… ale współcześnie zaliczane są 4 gatunki (w Polsce) a 30-40 lat wcześniej nawet kilkadziesiąt gatunków (obecnie wliczone do innych rodzin).

Podsumowując: czym się żywią larwy zgniotka cynobrowego? Są saprofagami i drapieżnikami, czyli zjadają inne owady, grzyby i rozkładające się łyko.

Według nowszych, entomologicznych opracowań zarówno larwy, jak i owady doskonałe odżywiają się rozłożonym łykiem, poprzerastanym grzybnią (m.in. Aspergillus sp., Trichoderma sp., Ceratocystis sp.). Mogą też zjadać larwy i poczwarki owadów żyjących pod korą np. kózkowatych oraz wylinki larwalne i inne resztki pochodzenia zwierzęcego, znajdujące się pod korą. Larwy często spotykane są gromadnie. Zaniepokojone, reagują gwałtownymi ruchami na boki (głowy i tułowia). Wyrośnięte larwy budują pod korą jajowate komory poczwarkowe i przepoczwarczają się, co zajmuje, według różnych autorów, 6–7 lub 10-12 dni. Przepoczwarczenie następuje późnym latem w łyku, w miejscu rozwoju larwy.

Owady dorosłe i larwy żyją pod korą starych (grubych) drzew i ściętych pni (powalonym przez wiatr lub ściętych przez człowieka), przede wszystkim jodeł, buków, dębów, grabów i topoli. W Polsce zgniotek cynobrowy występuje głównie w górach (w Karpatach związany z niższymi położeniami górskimi, znany wyłącznie z kilku stanowisk w Beskidzie Niskim i Bieszczadach, jest przedmiotem ochrony w dwóch karpackich obszarach Natura 2000: „Ostoi Magurskiej” i „Ostoi Jaśliskiej”) oraz w Puszczy Białowieskiej, a więc tam, gdzie lasy zachowały się w najbardziej pierwotnym stanie (z dużą liczba dużych i martwych drzew). Martwe drzewa są atrakcyjne dla zgniotka po 2-3 latach od chwili obumarcia i atrakcyjność ta utrzymuje się przez okres około 8-10 lat. Czasem dłużej - uwarunkowane jest to czynnikami mikroklimatycznymi.

Siedliskiem występowania zgniotka są lasy, które zachowały choćby częściowo swój naturalny charakter. To własnie z tego powodu znalazł się w podręcznikach szkolnych. Zgniotek cynobrowy spotykany jest także w lasach gospodarczych, jednak warunkiem jego utrzymywania się w środowisku leśnym jest obfite i stałe (ciągłe) występowanie obumierających i obumarłych drzew o większych pierśnicach, powyżej 30-40 cm, będących już w ostatnim stadium rozkładu (gatunek rozwija się pod korą martwych drzew, w których łyko znajduje się w mniej lub bardziej zaawansowanych stadium rozkładu, a drewno jest w początkowych fazach rozkładu).

Drzewami, pod korą których spotykana zgniotka, są głównie: topole osiki, dęby, klony, jesiony, wiązy. W Karpatach spotykany był również pod korą starych, martwych jodeł, sosen i świerków. Gatunek ten był obserwowany w borach sosnowych i jodłowych, grądach, buczynach, lasach łęgowych i wielu innych. Zasiedla drzewa martwe i obumierające, zarówno stojące, jak i powalone czy złamane, a stopień ich oświetlenia ma niewielkie znaczenie. Larwy zasiedlają drzewa należące do różnych gatunków iglastych oraz liściastych. Podstawowym warunkiem jest ciągła podaż martwych i obumierających drzew.
Jest to gatunek leśny - relikt lasów pierwotnych. Związany z zamierającymi lub martwymi starymi drzewami, o dużej średnicy i grubej korze, która nieco odstaje, a wilgotne łyko zasiedlone jest przez grzyby. Znajdowany pod korą drzew liściastych, rzadziej iglastych, zarówno stojących jak i leżących. Najczęściej osik, dębów, klonów, buka, wierzby iwy, jesionu, wiązu i trześni oraz jodły, świerka i sosny.

Gatunek chroniony w Polsce. Zagrożeniem dla gatunku jest usuwanie z lasu martwych drzew, co drastycznie zmniejsza jego bazę pokarmową (i siedlisko), coraz bardziej izolując pozostałe jeszcze stanowiska. Gatunek ma największe szanse przetrwania na terenach leśnych rezerwatów ścisłych i w parkach narodowych. W użytkowanych gospodarczo drzewostanach należy pozostawiać pewien procent drzew martwych aż do ich całkowitego rozkładu, aby zapewnić siedlisko rozrodu i życia dla zgniotka cynobrowego (jak tez wielu innych gatunków, związanych z tym siedliskiem). Do niedawna uważano, że zgniotek cynobrowy należy do reliktów lasów pierwotnych, i że jego rozsiedlenie w naszym kraju ogranicza się do północnego wchodu (Puszcza Białowieska) i gór (Sudety, Góry Świętokrzyskie, Karpaty). Jednak badania prowadzone od 2000 roku przyczyniły się do odnalezienia nowych stanowisk tego chrząszcza w wielu różnych rejonach, w tym także nad Wisłą w okolicy Nowego Dworu Mazowieckiego. Występowanie tego gatunku na innych stanowiskach w dolinie Wisły wydaje się więc prawdopodobne. Kolejna możliwość dla badaczy, ciekawych nowych odkryć. Stwierdzenia te mogą mieć charakter reliktowy lub być efektem współczesnej dyspersji i rekolonizacji terenów leśnych (w miarę poprawy warunków siedliskowych).

Zgniotek cynobrowy wymieniony jest w załącznikach II i IV dyrektywy siedliskowej (Natura 2000). W polskiej „Czerwonej liście zwierząt ginących i zagrożonych” umieszczony z kategorią LC (najmniejszej troski), natomiast w Czerwonej liście IUCN - z kategorią NT. Zgniotek cynobrowy występuje w Europie Środkowej i Północnej, zasięg występowania sięga Europy Południowo-Wschodniej oraz zachodniej Syberii

Na koniec kilka informacji o rodzinie zgniotkowatych (Cucujidae) - to mieszkańcy lasów (w większości). Chrząszcze żyjące pod korą drzew, gdzie polują in inne owady. Silnie spłaszczone ciało jest przystosowaniem do życia podkorowego. Większość gatunków żyje w krajach o ciepłym klimacie (gatunki tropikalne osiągają wielkość do 3 cm), w Europie Środkowej występuje około 50 gatunków, w Polsce - od czterech do kilkudziesięciu, w zależności od źródła - w wyniku rewizji część gatunków poprzenoszono do innych rodzin, zatem w starszych opracowaniach rodzina zgniotkowatych jest liczniejsza w gatunki). Zgniotkowate są zazwyczaj barwy brązowej, rzadziej niebieskiej czy czerwonej. Niektóre gatunki przystosowały się do siedlisk ludzkich, żyją w magazynach gdzie uważane są za szkodniki magazynowe. Przykładem może być Ahasverus advena oraz spichrzel surynamski (Oryzaephilus surinamensis). Ten ostatni to szkodnik magazynów żywności, przede wszystkim ryżu i mąki czy produktów mącznych, z którymi został zawleczony w różne części świata. Niektórzy autorzy zaliczają spichrzela do rodziny Sylvanidae.

Źródła informacji: