30.09.2023

A gdyby tak... ewaluacja zajęć na telefonie

 

Świat już nie dzieli się na ten realny i ten wirtualny. Świat jest już hybrydowy. My ludzie, żyjemy w świecie hybrydowym, w którym wirtualność przenika się z realnością. Na stałem co chwila zmieniamy uwagę z bycia w kontakcie bezpośrednim i bycia w komunikacji online oraz przeżywania świata wirtualnego. Jesteśmy zanurzeni w hybrydowym świecie. A przynajmniej nasze myśli i doznania. 

Powyższa grafika tylko częściowo związana jest z tematem wpisu na blogu. Przykład z restauracji, na stoliku nalepiony jest qr kod z linkiem do menu. Siedzisz przy stoliku, czekasz na kelnerkę lub kelnera, żeby podał ci menu. Ale możesz wyjąć telefon i sam szybciej sprawdzić. Lub też w trakcie konsumpcji myślisz o czymś więcej i ponownie sięgasz do menu. Oczywiście, możesz skorzystać z Google Mapy i tam szukać menu i zdjęć z potrawami. Za qr kodem kryje się oferta przygotowana przez restaurację czy cukiernię. Na Google Mapie będzie społeczna, kumulatywna opinia konsumentów. Nad pierwszym możesz - jako właściciel restauracji - w pełni panować i uaktualniać, łącznie z filmikami i zdjęciami. Ale wymaga to wysiłku. To drugie zrobią za ciebie konsumenci. Łatwo przyjdzie ale efekt nie jest wiadomy. To tylko tło do właściwego tekstu i rozważań.

Skoro takie qr kody (odczytywane przez telefony mobilne) są już w restauracjach (przynajmniej niektórych) to dlaczego nie miałoby być ich na uczelni? I nie, nie chodzi o zamawianie kawy czy ciastek. Mam na myśli ewaluację zajęć. Taki qr kod linkujący to prostej strony, zintegrowanej z USOSem na przykład. By pracownik szybko dostał informacje zwrotną.

A gdyby tak oceniać (ewaluacja) wykłady (i referaty na konferencjach) na telefonie komórkowym w trakcie ich trwania. Tak jak oceniamy hotele na Booking.com czy na lokale i muzea na Google Mapach. Łatwość dostępu i wygoda. QR kody do apki na sali wykładowej, przylepione na pulpitach (zamiast gryzmołów nudzących się studentów). Lub wyświetlany na pierwszym slajdzie tytułowym wykładu. 

Od dawna nagłaśniany jest problemy ze zbieraniem ankiet ewaluacyjnych na koniec semestru. Uczelnie stosują je od kilku lat, są zintegrowane z USOSem. Pytania są tam lepsze lub gorsze. Bo skoro trzeba robić - to robimy ale czasem bez głębszej analizy i optymalizacji. Taka ewaluacja ma sens jeśli spływa dużo ankiet. A jeśli jest ich zaledwie 5 % to niewiele wiadomo. Jest tylko przerost formy nad treścią.  Na dodatek wypełniają także studenci, którzy na wykłady nie przychodzili wcale lub rzadko. Piszą więc cokolwiek lub tylko na podstawie przypadkowej obecności na wykładzie. Jak zachęcić studentów do wypełniania takich ankiet na koniec semestru? Niektórzy się obawiają, że skoro to przez system jest generowane to nie ma pełnej anonimowości. Ale to raczej mit. Jak zachęcić do wyrażania swoich opinii? Nagrodami losowanymi na koniec? Poczuciem sprawstwa czyli, że ich praca w wyrażanie opinii rzeczywiście jest analizowana i coś z tego wynika? Zazwyczaj aktywni są ci, którzy byli bardzo zadowoleni lub bardzo niezadowoleni. Emocje ułatwiają aktywność. A co ze zdecydowaną większością? Jaki jest realny obraz danych zajęć? Z takimi dylematami borykają się uczelnie od dłuższego czasu.

Zatem może qr kody i szybka ocena - informacja zwrotna w czasie wykładu? Z wykorzystaniem  pamięci krótkotrwałej oraz wrażenia po danym wykładzie. Nie wyklucza to oceny całościowej, po całym kursie, z refleksjami i pewnym dystansem. Opisywana propozycja zwiększałaby interaktywność i poczucie wpływu. Kod mógłby być generowany na wykładzie. A może jeden stały do całego kursu?

To oczywiście korzyści. A jakie są zagrożenia? Częste wykorzystywanie może zbytnio nużyć i męczyć. Przecież nie chcemy zbyt często udzielać różnych opinii. To punkt widzenia studenta a jak to jest od strony wykładowcy? Czy nie byłoby  zbytnim stresowaniem to poczucie wiecznego oceniania? Czy nie powodowałoby zbytniego przywiązywania uwagi to aktualnego oceniania? Przesadne nastawienie na bieżące oceniania zamiast na długofalowy efekt?  Na pewno wykładowca miałby szybszą informację zwrotną. Miałby czas i możliwości poprawienia lub uzupełnienia formy lub treści prowadzonych zajęć. Co z informacji, którą dostaje kilka miesięcy po zakończonych zajęciach? Może zmienić dopiero w kolejnych semestrach. 

W takiej aplikacji można umieścić możliwość zadawania pytań kierowanych do wykładowcy. Kończysz wykład lub ćwiczenia i od razu masz wgląd w reakcje studentów, wraz z ewentualnymi pytaniami, zadanymi anonimowo. Szybka informacja zwrotna. Przecież telefon komórkowy praktycznie każdy student ma przy sobie. 

Sama aplikacja to nie wszystko. Pytania ankietowe muszą być sensowne w sensie interpretacyjnym. Bo jaki sens ma pytanie "czy wykładowca był przygotowany"? Tego student (słuchacz) nie jest w stanie wiedzieć. O to pyta przełożony, bo chce wiedzieć. Ale musi zapytać inaczej by z odpowiedzi wywnioskować czy wykładowca był przygotowany do zajęć czy nie. Przygotowania nie widać (to wie tylko sam wykładowca - a czy chciałby ujawnić?). Ktoś może się długo przygotowywać a efekt będzie mizerny lub nieadekwatny. Ktoś inny, z długim stażem, nie przygotuje a wypadnie dobrze (bo wcześniej przygotowywał i trenował, nabywał wprawę). Pytań nie może być zbyt wiele i muszą być dobrze przemyślane by dawały wiarygodną i sensowną odpowiedź. Odpowiedź ważna dla samego wykładowcy (to jego informacja zwrotna) jak i być może dla pracodawcy (może interesować program jak i kompetencje pracownika - by na tej podstawie modyfikować program studiów i dobór kadry do realizacji zajęć).

W podobny sposób mogliby oceniać referaty uczestnicy na konferencjach. Z jednej strony szybka informacja zwrotna (z ewentualnymi pytaniami - bo nie zawsze jest na to czas w ciągu trwania konferencji) a z drugiej informacja dla organizatorów konferencji. Wiedza na przyszłość kogo warto prosić o głos z referatem, a kto jest "złodziejem czasu" i marudą. W wersji konferencyjnej można pytać o trzymanie się czasu (konferencyjni złodzieje czasu potrafią rozłożyć nie jedną konferencję) o sposób referowania (logiczny wywód czy marudzenie), radzenie sobie z techniką (mikrofon, komputer, prezentacja). Dla prelegenta byłaby to także cicha, szybka i dyskretna informacja zwrotna.

Podobnie można byłoby oceniać prowadzących sesję: czy radzą sobie ze złodziejami czasu (bo jeśli jeden zabierze czas to kolejni referenci są w dużo gorszej sytuacji), czy aranżuje dyskusję itp. Taka aplikacja może w powiązaniu z Research Gate? Organizatorzy konferencji wiedzieliby kogo prosić o przewodniczenie sesji by całość konferencji przebiegała sprawnie i z dużą korzyścią dla uczestników.

I w końcu opcja z oceną konferencji. Dla organizatorów to szybka informacja zwrotna. Przecież nie o wszystkich niedociągnięciach uczestnicy powiedzą wprost. A byłby to proces samodoskonalenia na swoim i cudzym przykładzie. Tak jak są rankingi czasopism naukowych tak może byłyby punkty za konferencje. Uczestnik wiedziałby gdzie warto jechać i czy cena warta jest zapłacenia. 

Czy te powyższe pomysły nie są zbyt śmiałym marzeniem? Czy to trudne organizacyjnie i technologicznie? A może bariery są czysto społeczne i psychiczne? Tracilibyśmy komfort wykładania i uczestnictwa w konferencjach? Poczucie ciągłego oceniania i przesyt technologii może wywoływać poczucie zagrożenia brak komfortu. Wszystko zależy od pytań i co z tym zrobimy. Zupełnie tak samo jest z ocenami w szkole - oceny mogą być dobrą informacją zwrotną ale mogą być też źródłem niepotrzebnego stresu i blokującego stresu. Na dodatek nie wszyscy studenci czy słuchacze na konferencji z takich możliwości skorzystają. A czy częściowa informacja zwrotna warta będzie włożonego wysiłku?

Być na wykładzie z telefonem w ręku (lub na konferencji) nabiera zupełnie nowego znaczenia. 

*  *  *
Jedną z efektywniejszych metod uczenia się, jest szybkie sprawdzania nabytej wiedzy w praktyce, Mam problemy z pisaniem (jestem dyslektykiem). Robię sporo błędów literowych, automatyczna korekta nie jest wystarczająca bo czasem zmieniany jest sens słów i zdania. Muszę kilkakrotnie pokazać. Niektóre błędy literowe, składniowe, logiczne dostrzegam dopiero ko kolejnym czytaniu z długa przerwą. Nieustannie poprawiam teksty zamieszczone na blogu. W międzyczasie niektóre są przedrukowywane w innych miejscach a redaktorzy zazwyczaj nie sprawdzają uważnie tekstu i publikują z drobnymi błędami. Ja u siebie na blogi za jakiś czas poprawię, ale przedruk pozostaje z błędem. A może generatywna sztuczną inteligencję wykorzystać do poprawiania? Niżej jedna z prób z Chatem GPT, który miał za zadanie wystąpić w roli redaktora i nanieść poprawki. Z efektu nie byłem zadowolony, bo w niektórych miejscach pojawiły się błędy składniowe oraz zmiana sensu wypowiedzi. Niemniej poprawki naniesione na wygenerowanym, poprawiony tekście zajęły tyle samo czasu co poprawianie mojego oryginalnego tekstu.  Tek pisany w korekcyjno-redaktorskiej pracy ChatGPT niżej, pod zdjęciem.

Współczesny świat nie dzieli już się na rzeczywistość i wirtualność. Teraz jesteśmy częścią hybrydowego świata, w którym rzeczywistość splata się z wirtualnością. Nasza uwaga nieustannie oscyluje między bezpośrednim kontaktem a komunikacją online oraz doświadczaniem wirtualnego świata. Zanurzeni jesteśmy w hybrydowej realności. A przynajmniej nasze myśli i wrażenia.

Przykład z restauracji tylko częściowo odnosi się do głównego tematu tego wpisu na blogu. Na stoliku znajduje się naklejony kod QR z linkiem do menu. Gdy czekamy na obsługę, możemy sięgnąć po telefon i szybko sprawdzić ofertę. Albo, w trakcie posiłku, chwila zastanowienia może nas skłonić do ponownego sięgnięcia po menu. Oczywiście, możemy też skorzystać z Google Maps, aby przeszukać menu i obejrzeć zdjęcia dań. Za kodem QR kryje się oferta przygotowana przez restaurację lub cukiernię, a na Google Maps znajdziemy opinie społeczności. Nad pierwszym źródłem mamy pełną kontrolę jako właściciele restauracji, możemy aktualizować, dodawać filmy i zdjęcia. Drugie jest bardziej oddane w ręce konsumentów, co jest wygodne, ale efekty nie zawsze są przewidywalne. To tylko tło dla głównego tematu tekstu i rozważań.

Skoro kody QR, odczytywane przez telefony komórkowe, są już obecne w niektórych restauracjach, dlaczego nie można by ich wprowadzić na uczelniach? Nie, nie chodzi o zamawianie kawy czy ciastek. Mam na myśli ocenę zajęć. Prosty kod QR, który prowadzi do strony zintegrowanej z systemem USOS, na przykład. To pozwoli pracownikom szybko otrzymywać informacje zwrotne.

A co by się stało, gdybyśmy oceniali wykłady (i referaty na konferencjach) na bieżąco, korzystając z telefonów komórkowych podczas ich trwania? Podobnie jak oceniamy hotele na Booking.com lub lokale i muzea na Google Maps. To jest wygodne i łatwo dostępne. Kod QR do aplikacji na sali wykładowej, umieszczony na pulpitach, zamiast długopisowych gryzmołów na blatach czy pulpitach. Lub wyświetlany na pierwszym slajdzie wykładu.

Problemy z ankietami ewaluacyjnymi na koniec semestru są znane od dawna. Uczelnie stosują je od kilku lat, są zintegrowane z systemem USOS. Pytania w tych ankietach bywają lepsze lub gorsze. Często są wykorzystywane ale bez dogłębnej analizy i optymalizacji. Ewaluacja ma sens, gdy zbieramy dużą ilość ankiet. Jeśli tylko 5% studentów bierze udział, informacje stają się niewystarczające. Ponadto, ankiety często wypełniają studenci, którzy rzadko uczestniczą w zajęciach. Jak zachęcić ich do udziału? Nagrodami na zakończenie semestru? Poczuciem, że ich opinie są naprawdę brane pod uwagę? Aktywni są zwykle ci, którzy są bardzo zadowoleni lub bardzo niezadowoleni. Emocje sprzyjają aktywności. Ale co z resztą? Jaki jest rzeczywisty obraz zajęć?

Czy kod QR i szybka ocena w czasie rzeczywistym mogą rozwiązać te problemy? Wykorzystując pamięć krótkotrwałą i wrażenia po wykładzie. Oczywiście, nie wyklucza to oceny ogólnej po zakończeniu kursu, z większym dystansem. Opisana propozycja zwiększałaby interakcję i poczucie wpływu. Kod QR mógłby być generowany podczas wykładu. Albo być jednym stałym kodem dla całego kursu.

To oczywiście przynosi korzyści. Ale jakie są ryzyka? Częste korzystanie z takich narzędzi może znużyć. Nie chcemy przecież cały czas wyrażać opinii. Jak to będzie postrzegane z perspektywy wykładowcy? Czy nie będzie to stresujące, wrażenie ciągłego oceniania? Czy nie spowoduje to nadmiernego skoncentrowania się na ocenach w czasie wykładów? Szybka informacja zwrotna dla wykładowcy jest oczywiście zaletą. Daje czas na poprawki i ulepszenia.

A może można by dodatkowo umożliwić studentom zadawanie pytań wykładowcy za pośrednictwem aplikacji? Po zakończeniu wykładu lub ćwiczeń mielibyśmy dostęp do reakcji studentów i ewentualnych anonimowych pytań. Szybka informacja zwrotna. Przecież praktycznie każdy student ma przy sobie telefon komórkowy.

Sama aplikacja to jedno, ale pytania ewaluacyjne muszą być dobrze przemyślane, aby dostarczać sensownych odpowiedzi. Pytanie "Czy wykładowca był przygotowany?" może być trudne do oceny przez studenta. To pytanie, które bardziej interesuje przełożonych. Muszą je zadać w inny sposób, aby uzyskać odpowiedź na to, czy wykładowca był właściwie przygotowany. Przygotowanie jest niewidoczne dla studentów, a więc ich ocena może być subiektywna. Dlatego pytania muszą być przemyślane tak, aby dostarczały wiarygodnych i sensownych odpowiedzi. To ważne zarówno dla wykładowcy, jak i potencjalnych pracodawców.

Podobnie można by oceniać referaty na konferencjach. Szybka informacja zwrotna dla uczestników, ale także dla organizatorów, którzy wiedzieliby, kogo warto zaprosić do głoszenia referatu, a kto nie przynosi wartości dodanej. Wersja konferencyjna może zawierać pytania o czas trwania prezentacji, sposób prowadzenia oraz radzenie sobie z technicznymi aspektami. Dla prelegentów byłaby to cenna i dyskretna informacja zwrotna.

Podsumowując, czy pomysły te nie są zbyt odważne? Organizacyjnie i technologicznie są wykonalne, ale istnieją także bariery społeczne i psychologiczne. Czy zechcielibyśmy wprowadzić taki system? Czy nie wpłynęłoby to negatywnie na komfort prowadzenia zajęć i uczestniczenia w konferencjach? Czy uczucie ciągłego oceniania i przesyt technologią nie spowoduje poczucia dyskomfortu? To zależy od pytania i sposobu jego wykorzystania. Jak w przypadku ocen w szkole, mogą być one cenną informacją zwrotną, ale także źródłem stresu. Warto zastanowić się, czy wkład w implementację takiego systemu będzie adekwatny do uzyskiwanych korzyści.

 *  *  *

W modelach językowych takich jak Chat GPT można mówić uogólnieniami, wnioskami, rekomendacjami. Ale można także pokazywać konkretne przypadki. Tu zabrakło jeszcze oryginalnego (niepoprawionego) tekstu i promptu. Wtedy łatwiej byłoby ocenić co z czego wynika z które błędy językowe mogły być źle zinternetowane przez algorytm. Ja ćwiczę i zastanawiam się do czego i jak wykorzystywać narzędzie, które jest już dostępne. I wiedzieć co jest ograniczeniem narzędzia (algorytmu) a co brakiem wprawy w korzystaniu z tego narzędzia (poprawność instrukcji w prompcie). 

To ja wracam do okazjonalnej nauki AI. Czytelników proszę o opinie i wasze doświadczenia z algorytmami językowymi. Do czego i jak wykorzystywać a do czego nie próbować bo i tak nie będzie dobrych rezultatów.


PS. Oba zdjęcia mojego autorstwa. Mam zapas do ilustrowania wpisów na blogu ale czasem eksperymentalnie używam grafiki generowanej przez AI

29.09.2023

Jesienne zadania w akcji edukacyjnej Jestem Przyjacielem Ziemi

Podsumowanie akcji wiosennej w olsztyńskim parku, rok 2023

 
Od dłuższego czasu, we współpracy z panem Zbigniewem Majchrzakiem i przy wsparciu Wydziału Biologii i Biotechnologii UWM w Olsztynie, zachęcamy najmłodszych z przedszkoli i uczniów klas 1-3 ze szkół podstawowych do aktywnego poznawania przyrody w najbliższym otoczeniu. Tematem przewodnim jest ochrona bioróżnorodności na łąkach kwietnych oraz mała retencja. To było tematem miesięcy wiosennych i letnich. Coś nowego trzeba zaproponować na okres jesienny. Niżej kilka propozycji dla nauczycielek i nauczycieli do wykorzystania w przedszkolach i szkołach w ramach akcji Jestem Przyjacielem Ziemi. Podsumowanie zaplanowane jest na listopad br.

Jesienne zadania

1. Zebrać kolekcję liści różnych gatunków drzew i krzewów, wysuszyć w zeszycie lub między gazetą (przyciśnięte, by były rozprostowane). Z tego można zrobić wystawkę na gazetce ściennej lub w formie zeszytowego zielnika z liśćmi drzew. Każdy gatunek należy podpisać. Sprawdza sie także laminowanie liści, wtedy wytrzymują intensywne oglądanie przez dzieci. 

2. Można przygotować bajki o liściach i ich roli w przyrodzie, o konkretnych gatunkach, z wykorzystaniem generatywnej sztucznej inteligencji, np. Chat GPT (przykładowy prompt „Ułóż bajkę dla dzieci w wieku 4-7 lat o roli opadłych jesienią liść, z morałem, że wszystko jest potrzebne a liście służą za schronienie dla jeży i są pokarmem dla małych zwierząt takich jak owady i dżdżownice.” W instrukcji dla AI można poddać gatunki drzew, które są wokół przedszkola lub w kolekcji liści, zebranych przez dzieci. To oczywiście przykład, bo można zmieniać morał, można wpisać konkretne gatunki, które mają w bajce być wykorzystane itp. W razie potrzeby mogę zorganizować webinarium z warsztatami dla nauczycielek i nauczycieli jak wykorzystać ChatGPT lub Google Bard do szybkiego tworzenia bajek edukacyjnych. Być może warto byłoby zebrać mała "antologię" tam powstałych bajek by ułatwić pracę innym pedagogom. A jednocześnie byłoby to trwalsze podsumowanie efektów działań edukacyjnych, by służyły za inspirację do kolejnych aktywnosci wokól przedszkoli i szkół. 

3. Prace plastyczne: dzieci po wysłuchaniu bajki rysują (lub malują) do niej ilustracje. Można potem przygotować z tych ilustracji bajkę kamishibai (jeśli potrzebne warsztaty dla nauczycieli z tworzenia bajek kamishibai to mogę zrobić w kontakcie lub online). Innym rozwiązaniem może być przygotowanie kolażu z zasuszonych liści (naklejane na kartkę papieru) – kolaż można uzupełnić fragmentami z kolorowych gazet lub rysunkami.

4. Prace terenowe. Sterta liści lub kompostownik. Zebrać (zgrabić) opadłe liście i ułożyć je na kupce w jednym miejscu, tak by były schronieniem dla jeży oraz były pokarmem dla małych bezkręgowców. Można zrobić kompostownik (ogrodzony deseczkami i uzupełniany resztkami organicznymi ze stołówki lub posiłków w przedszkolu). Proszę  o zdjęcia takich stert z liśćmi i kompostowników. Jeśli kompostownik jest większy (wyższy) to można w nim umieścić szybkę (ze szkła lub pleksi), przez które dzieci będę w następnych miesiącach obserwować jak przebiega proces rozkładu liści przez małe zwierzęta.

5. Uzupełnieniem może być pogadanka o organizmach glebowych, żywiących się opadłymi liśćmi (martwa materią organiczną). W razie potrzeby mogę przygotować webinarium online z taką pogadanką. Ewentualnie nagrać filmik do dowolnego w czasie wykorzystywania. Być może ważniejsze byłoby webinarium dla nauczycielek, gdyż sami z pewnością lepiej opowiedzą swoim podopiecznym. Spotkania w kontakcie są bardziej przydatne niż te online. 

6. Można przygotować karmik dla dżdżownic: zwykła rura (może być kanalizacyjna), szerokości minimum 10 cm, otwarta z dwóch końców. Wpijamy ją w ziemię tak by spory fragment wystawał nad ziemią. Do rury wkładamy liście i resztki organiczne ze stołówki. Przykrywamy np. doniczką aby osłonić prze ptakami. Można co jakiś czas zdejmować doniczkę i zaglądać czy już dżdżownice zjadły znajdujący się tam pokarm. Karmik dla dżdżownic będzie służył także wiosną i latem. Można go wykorzystać w sytuacji, gdy na terenie przedszkola nie można założyć kompostownika.


Przykładowe dodatkowe treści dla nauczycielek i nauczycieli:

https://muratordom.pl/ogrod/pielegnacja-roslin/wermikompostownik-do-czego-sluzy-jak-zrobic-wermikompost-aa-yjDA-gRFS-nEPE.html

https://www.istockphoto.com/de/vektor/infografik-der-vermicomposting-komponenten-von-vermicomposter-vermicomposter-gm1301021929-393174816

https://zaborskipark.pl/aktualnosci-10/liscie-to-nie-smieci/

https://youtu.be/e73cPp6XFXo?si=aOpFqVZOcKGhRIvj


23.09.2023

Nowy obcy język nowożytny - promptowanie czyli rozmowa z AI

Obraz wygenerowany przez AI/SI,
aplikacja leonardo.ai
Coraz bardziej uzmysławiam sobie, że uczymy się nowego języka obcego. To język komunikacji z maszynami, w szczególności ze sztuczną inteligencją. Język bardzo dla nas obcy, niezależnie jakiego ludzkiego języka używamy. I nie bardzo zdajemy sobie sprawę, że to język obcy. Nie mówię tylko o matematyce, której uczymy się od wieków ani o języku binarnym, zerojedynkowych kodów komputerowych. Kodem komputerowym posługują się specjaliści, przeciętny człowiek nie ma z nim zazwyczaj styczności. My kontaktujemy się z już przetworzonym językiem i pozornie dla nas zrozumiałym. Sytuacja podobna jest do języka czeskiego (dla Polaków) - słowa wydają się zrozumiałe i wydaje się nam, że rozumiemy. Lecz niektóre mają inne znaczenie i dochodzi do nieporozumień. A na pewno czujemy się rozbawieni. Na tyle podobne są nasze języki, że wydają się nam zrozumiałe. Ale są na tyle różne, że dochodzi do nieporozumień. 
Codziennie używany bankomatów, biletomatów i temu podobnych urządzeń. Niby instrukcje są napisane czytelnie i jednoznacznie, z ograniczoną liczbą pól wyboru, a jednak czasem mam trudności z kupnem biletu. Ostatnio na dworcu w Krakowie. Biletomat jako urządzenie był mi znany, już wiele razy kupowałem w nich bilety w różnych miejscach. A jednak się nie udawało. Chyba zbyt szybko wyjmowałem karę bankomatową z urządzenia. Nie dałem czasu na pobranie danych. Zazwyczaj dzieje się to szybko (jak karta przy zbliżeniu do czytnika w sklepie czy restauracji) ale tym razem urządzenie pracowało jakoś wolniej a ja spieszyłem się na odjeżdżający pociąg. Zabrakło cierpliwego komunikowania się z automatem. Czułem się pewnie, bo już potrafiłem (tak mi się wydawało), a jednak odniosłem niepowodzenie. Pojawiło się zdziwienie, konsternacja i stres. Najwyraźniej różne urządzenia różnie pracują. To tak jak z językiem obcym, gdy trafimy na jakiś slang, żargon lub gwarę. Niby znamy język obcy a jednak zbyt słabo by się dogadać w konkretnej, pozaszkolnej sytuacji.

Języków obcych uczymy się już w szkole. Wydają się nam potrzebne do codziennej komunikacji. Przykładem jest chociażby język angielski. Nie tyle nawet obcy co międzynarodowy, ogólnoludzki. Równie niezbędnym okazuje się język komunikacji z urządzeniami, w tym z różnym komunikatorami sztucznej inteligencji. Technologia jest już tak zaawansowana, że komunikujemy się językiem naturalnym, prawie jak z ludźmi. Nie musimy uczyć się języka kodów komputerowych i specjalistycznego programowania (choć to ostatnie potrzebne jest coraz bardziej). Złudzenie pełnej komunikacji i pełnego zrozumienia. Wydaje się, że wystarczy po prosu mówić lub pisać. A bez komunikacji z urządzeniami nie da się żyć - na większości przystanków o dworców nie ma już kas z ludzką obsługą. Jak nie umiesz kupić biletu w swoim telefonie lub bankomacie (te się czasem psują lub zawieszają), to jesteś komunikacyjnie wykluczony. 

Dużo się ostatnio rozmawia o generatywnej sztucznej inteligencji, w tym o Chat GPT czy Bard. Jedni są zachwyceni, inni wyśmiewają głupawe rezultaty. A wszystko zależy od sposobu komunikacji. Mam na myśli pisanie promptów czyli instrukcji dla algorytmu. Jaki promopt taka i odpowiedź. Na głupie i miałkie pytania otrzymujemy banalne odpowiedzi. Podobnie jest z generowaniem obrazów. Przykład grafiki jest wyżej. W aplikacji leonardo.ai napisałem kilka słów, charakteryzujący to, co bym chciał uzyskać, coś w stylu "Zwykły nauczyciel wykorzystujący qr kody by zaktywizować uczniów". Otrzymałem 4 propozycje, wybrałem jedną. Jeszcze nie umiem komunikować się efektywnie z tym algorytmem. A możliwości są duże.  Potrzeba mi wielu prób i wiele czasu by się nauczyć tego obcego dla mnie języka. A wtedy będę szybko generował grafiki dobrze pasujące do przygotowywanego tekstu. 

W kontaktach z różnymi algorytmami AI/SI przede wszystkim musimy nauczyć się poprawnie zadawać pytania by otrzymać sensowną odpowiedź a nie byle jaką. Niezależnie czy chodzi o tekst, grafikę czy kod programu komputerowego. Nauczyć się formułować precyzyjne polecenia i bogate w potrzebną dla nas treść. Jednym słowem musimy uczyć się promtowania, by wykorzystać AI jako osobistego asystenta do wielu różnorodnych zadań oraz by rozumieć sens odpowiedzi - jaką mają wartość i dlaczego taką. Rozumieć, jak powstaje językowa kompozycja i że nie jest to encyklopedyczna, obiektywna prawda. Tak jak w języku obcym - umieć zadać pytanie i umieć zrozumieć odpowiedź. 

Nie sposób nauczyć się wszystkich języków obcych, tych starożytnych i tych nowożytnych. Dlatego korzystamy z usług tłumaczy. W sprawach niezwykle ważnych korzystamy nawet z tłumacza przysięgłego. Teraz takim tłumaczem jest prompter, by szef dogadał się z AI za pośrednictwem promptera, tłumacza na język maszynowy. Jakiś podstawowy poziom umiejętności jest nam jednak potrzebny. Inaczej będziemy niczym analfabeci - ciągle zdani na łaskę innych, nawet w najprostszych sprawach. 

A stajemy przed ogromnym wyzwaniem - wszyscy się uczymy a nie tylko uczniowie w szkole. Zupełnie jak alfabetyzacja w społeczeństwie analfabetów - rodzice (analfabeci) nie pomogą swoim dzieciom w pracy domowej, bo sami pisać i czytać nie potrafią. A teraz nawet nauczyciele w szkole są cyfrowymi analfabetami i uczą się razem z innymi. Technologia zawsze nas zaskakuje. I nigdy społeczeństwa nie były do nowych rozważań przygotowane. Uczyliśmy się w trakcie wdrażania tych technologii. Nie mieliśmy szansy dużo wcześniej przygotować się na te sytuacje w szkole... Ani nauczyciele na studiach. Może teraz to uzupełnimy? Najpierw jednak nauczyciele akademiccy muszą się nauczyć. I odważyć eksperymentować ze studentami. Pozorne zaklęte koło...

A może lepiej się samemu nauczyć niż zatrudniać promptera, tak jak warto się nauczyć języka obcego gdy ma się częsty kontakt z tym językiem a chce się rozumieć, o czym mówią, co komentują i jak zapytać się o drogę? Bo kupując bilet można dojechać nie tam gdzie chcemy. Pewna edukatorka jechała do szkoły z wykładem. Kupiła bilet do Żychlina. Ale to był nie ten Żychlin, w którym miała umówione spotkanie (kilkaset kilometrów dalej). Potrzebna świadomość, że nie jednemu psu Burek na imię i niezbędna jest uważność w wybieraniu opcji w różnych przeglądarkach/aplikacjach. Ja często muszę uważać by wybrać właściwy Olsztyn. Ten drugi jest daleko pod Częstochową. Przypomina mi się anegdota, gdy pewien obcokrajowiec w Płocku kupował bilet autobusowy do "Łoklołek", długo trwała konwersacja z panią kasjerką wraz z pomocą innych stojących w kolejce osób, z pokazywaniem na mapie, aż się okazało, że to Włocławek. Obcokrajowiec odczytywał napis w przewodniku turystycznym tak jak umiał...

Nie mieliśmy szansy nauczyć się promptowania w szkole, wtedy ten świat nie istniał. Nie jest to więc efekt naszego lenistwa, nieuctwa  czy braku pilności. Technologia zmieniła świat, gdy dawno już opuściliśmy mury szkolne. Musimy się uczyć teraz, jedni jako uczniowie, inni jako dorośli, jeszcze inni jako nauczyciele. Ci ostatni są pod największą presją, bo muszą się uczyć tak, by uczyć innych. A tempo zmian jest ogromne.

Każdy jest w stanie się nauczyć. Potrzebny tylko wysiłek. Być może najlepiej robić to systematycznie, jeśli nie codziennie, to co tydzień. Próbować i kolejny raz próbować a potem dyskutować o rezultatach z innymi. Zadaniem współczesnej szkoły jest nauczyć się uczyć i to uczyć ustawicznie, przez całe życie. Wpajanie konkretnych faktów, informacji nie jest już tak ważne. Trzeba wybrać tylko te istotne. A nie te, które sami znamy i niczym wzorzec z Sevres chcemy odnosić do kompetencji uczniów. Część naszej, nauczycielskiej wiedzy faktograficznej jest już bezużyteczna. Ma charakter historycznej ciekawostki. I ważne by umieć rozpoznać te fragmenty wiedzy w zmieniającym się nieostatnie świecie i pojawiających się nowych technologiach. Z pewnością kompetencje i umiejętności są ważne. Ale które? Bezsprzecznie najważniejszą jest umiejętność uczenia się. Które jeszcze? W szkole i na studiach, bo chyba powinno być to narastające wdrażanie do samodzielności. 

Tak jak większość dorosłych uczę się nie w szkole tylko sam. Inna motywacja - nie ma sprawdzania obecności, nie ma lekcji z wykładem, nie ma zadawania i sprawdzania prac domowych. Wiele z rutyn szkolnych, nad którymi tak dużo spędzamy czasu, jest zupełnie nieprzydatna. Szkoła nie nauczyła mnie samodzielnego uczenia się przez całe życie. Kiedy i jak powinniśmy w systemie edukacji uczyć samodzielnego uczenia się? Z tym pytaniem rozpoczynam nowy rok akademicki - ile i jak uczyć studentów samodzielności? Czy może skupić się tylko na transferze wiedzy podręcznikowej? A może uniwersytet to coś więcej niż transmisja wiedzy podręcznikowej? A jeśli więcej to czym jest to "więcej" i na czym polega? Na pewno spróbuję ze studentami uczyć się z wykorzystaniem nowej technologii i przynajmniej między wierszami uczyć się promptowania. Jak nauczeń - nauczyciel i uczeń w jednym

20.09.2023

O uratowanej łące ze świetlikami

Ocalony fragment zieleni niskiej by chronić świetliki
 

Czy indywidualne działania mają sens? Przecież całego świata się nie zmieni. Ale może choć maleńki fragment wokół nas? Ważne by nie przechodzić obojętnie i nieustannie próbować. Globalne problemy możemy zobaczyć lokalnie. Także w szkole. I o tym będzie dzisiaj tekst. O małej wielkiej sprawie ze świetlikami. Szkoła powinna być obecnie miejscem uczenia się, że żyjemy już teraz, w szkole. Że życie z działaniem jest już teraz a nie, że szkoła jest tylko uczeniem się do przyszłego życia,  kiedyś w bliżej nieokreślonej przyszłości dorosłego życia. A jeśli świat w tym czasie się znacznie zmieni to czy wyuczone w szkole umiejętności będą jeszcze przydatne? I wtedy uczenie do przyszłości będzie zmarnowanym czasem - wyuczonych umiejętności nigdy się nie wykorzysta. Nauka przez działania tu i teraz moim zdaniem mam sens.

Łąka kwietna to proces a nie tylko produkt (chwilowy stan). Wymaga więc ciągłego monitorowania i kontroli. Ciągłej interwencji i ciągłego sprawdzania. Każda jest inna i na dodatek zmienna w czasie. Bo trzeba uwzględnić sukcesję ekologiczną jako dynamiczny proces. Nie ma więc stanu końcowego i niezmiennego. Nie ma także jednakowych zasad (kosić lub nie kosić) dla wszystkich miejsc. Nie wszystkie, nie tak samo, nie w tym samym momencie. Dzięki takiej zróżnicowanej strategii możemy utrzymać heterogenność krajobrazu, łatkowatość z różnorodnymi wyspami siedliskowymi w różnym etapie sukcesji. W rezultacie na nawet niewielkiej powierzchni możemy utrzymać dużą różnorodność biologiczną i wyspy siedliskowe w różnym stadium sukcesji. Do każdego fragmentu należałoby podchodzić indywidualnie, jedne kosić częściej, inne rzadziej. Aby to osiągną trzeba zrozumieć jak przebiega sukcesja ekologiczna, jakie czynniki środowiskowe teraz najintensywniej oddziałują. Wszystko po to by z wyspo donorowych rozprzestrzeniały się diaspory roślin i osobniki migracyjne populacji zwierzęcych. Zrozumieć jak działa konkurencja międzygatunkowa w konkretnym miejscu i z konkretnym zestawem gatunków. Jaki wpływ ma gleba (jedne są żyźniejsze, inne uboższe), jaki wpływ ma pH, wilgotność i itd. Wiele czynników. Niestety przyroda jest układem bardzo złożonym. 

Łąka "kwietna" czyli mały ekosystem roślinności zielnej, to nie tylko kwiaty z nektarem i pyłkiem dla zapylaczy (np. motyle), ale i rośliny żywicielskie dla gąsienic, dla stadiów larwalnych, by zdążyły się rozwinąć się i dokończyć cyk życiowy aż do przepoczwarczenia. A gdy roślinność jest wykaszana to nie tylko kosy zabijają poszczególne organizmy lecz i niszczą ich bazę pokarmową. A wtedy cykl życiowy jest przerwany i nie mają szansy przetrwać. Giną z głodu. Tak więc łąka to nie tylko kwiaty ale cały, bogaty ekosystem z bazą pokarmową i różnymi relacjami w sieciach troficznych oraz konkurencją międzygatunkową. 

Po tym dłuższym wstępie pora na konkret ze świetlikami. Jakiś czas temu dostałem taki list:

Kontaktuję się z Panem z prośbą o ocenę pomysłu związanego z ochroną lokalnego siedliska świetlika. W alei spacerowej w parku, w pobliżu którego mieszkam, obserwuję od ok. 3 lat pojawianie się świetlików. Pojawiają się formy dorosłe pod końca czerwca. Świecą owady latające - nie potrafię określić gatunku świetlika (proszę o wskazówki). Chciałam ze swoimi uczniami (uczę biologii w lokalnej szkole) wystąpić do lokalnych władz o wstrzymanie się z wykaszaniem terenu ze względu na ochronę siedliska świetlików. Czy uważa Pan inicjatywę za słuszna z punktu widzenia entomologa? Czy wstrzymanie prac związanych z wykaszaniem terenu występowania świetlików pomoże zwiększyć ich populację? Co jeszcze możemy zrobić?

Urszula Boratyńska


Co mogłem, to doradziłem i zachęciłem do działań,. W rezultacie uczniowie z nauczycielką przygotowali pismo, by chronić świetliki: 

Zwracamy się z prośbą o wstrzymanie prac związanych z wykaszaniem skarpy na terenie Alei Spacerowej w Paczkowie. Prośbę swą motywujemy chęcią ochrony siedliska świetlików, które znajduje się na odcinku od zejścia z targowiska do mostu przy ul. Klonowej.

W Polsce możemy spotkać trzy gatunki świetlików: świetlika świętojańskiego, iskrzyka czy świeciucha, nie udało nam się jeszcze oznaczyć gatunków występujących w Paczkowie. Chcemy nad tym pracować w kolejnym roku szkolnym. Dla prawidłowego rozwoju każdego z trzech gatunków występujących na ternie Polski istotne jest zabezpieczenie ich siedliska. Świetliki na chwilę obecną nie są objęte ochroną gatunkową, natomiast liczebność ich populacji spada z roku na rok w związku z czynnikami antropogenicznymi. Liczne badania naukowe wskazują jako największe zagrożenie właśnie niszczenie siedlisk oraz zanieczyszczenie świetlne ( za: Madison Dapcevich, Fireflies Join List of Global Insects Threatened by Human, Alanlysis Finds, 04.04.2020, Uniwersytet Tufts). Wnioskujemy o niestosowanie w ww. obszarze oprysków z pestycydów, zaprzestanie wykaszania roślinności w okresie rozrodu świetlików (tj. od maja do końca lipca), w pozostałym okresie obejmującym okres rozwoju larwalnego owadów ograniczenie częstości wykaszania roślinności.


A po jakimś czasie dostałem taką oto dobrą wiadomość:
Ogłaszamy sukces! Wniosek pozytywnie zaopiniowany, a siedlisko świetlików omijanie przez kosy spalinowe do dziś. (…) Dzisiejsze pracę wykoszeniowe ominęły wyznaczony obszar, choć w przyszłym roku będziemy walczyć o więcej.

Czyli udało się ocalić siedlisko dla małej subpopulacji świetlików. Teraz można będzie obserwować to miejsce częściej. Być może uda się rozpoznać konkretny gatunek świetlików. Bardzo konkretna nauka przez działanie. I obiekt badawczy, z którym uczniowie są już emocjonalnie związani. Może wrócą by poznać co tam rośnie i co tam żyje oprócz świetlików?

Świetliki, tak jak i większość innych owadów, przeciętny młody człowieka zna tylko z telewizji i kreskówek. Tak jak w Pszczółce Mai. Coraz mniej mamy kontaktu z żywą przyrodą, z żywymi owadami. Na widowiskowy pokaz świetlików pod koniec czerwca trzeba czekać cały rok. Uczy to  cierpliwości i długofalowego planowania. Uczniom i nauczycielce z Paczkowa serdecznie gratuluję i jednocześnie dziękuję. Za ocalenie małego skrawka bioróżnorodności. Wielki świat składa się z małych fragmentów. A w szkole można już żyć życiem prawdziwym i działać od zaraz. Nie trzeba czekać aż się skończy wszystkie szkoły. Razem ze studiami i doktoratem zajmuje to wiele lat. A po co czekać? 

Pismo, wystosowane do burmistrza.

19.09.2023

Co robą owady jesienią? O owadach w CiekaWizji Wiktora Niedzickiego

Materiały Poligrafii UWM, magnesy, notesy, teczka, wykorzystujące moje akwarele (po transformacji)
 

CiekaWizja Wiktora Niedzickiego to wartościowy kanał popularnonaukowy. Liczne wywiady dotyczące nauki i wiedzy, tworzone przez freelancera ale jednocześnie bardzo doświadczonego popularyzatora nauki (w bogatym dorobku z wieloma wyemitowanymi filmami i programami w Telewizji Polskiej). Niedawno miałem okazję opowiadać o owadach: 


A na antenie u Pana Wiktora Niedzickiego gościłem już kilka razy:
Noe technologie znacząco ułatwiają upowszechnianie wiedzy. Obniżyła się "bariera wejścia" - nie trzeba wielkich inwestycji w studio, liczny personel i drogi sprzęt. Od strony technicznej i finansowej znacznie łatwiej jest tworzyć i upowszechniać audycje i inne treści popularnonaukowe. Przekaz stał się znacznie mniej zmonopolizowany. Z drugiej strony skutkuje to także nadmiarem dostępnej treści. trzeba więc umieć wyszukiwać i docierać do wartościowych treści. Nie wystarczy tak jak kiedyś włączyć telewizor (były tylko dwa programy) czy radio (cztery programy i jeszcze ewentualnie zagraniczne). W tej ogromnej ilości treści trzeba umieć się poruszać. Umieć wybrać. Tych nowych umiejętności trzeba się nauczyć od zera. Nie ma tradycji, nie ma utrwalonych szablonów. Ten nowy świat powstaje na naszych oczach i dlatego musimy się uczyć wszystkiego od nowa. 

Popularyzacja nauki ma zupełnie nowe możliwości. Wystarczy się tylko nauczyć tworzyć i upowszechniać, także w mediach społecznościowych. Sam osobiście uczę się od kilkunastu lat. Co się jednego nauczę, choćby tylko jako tako, to pojawiają się nowe możliwości. I trzeba ponownie się uczyć. Świat edukacji ustawicznej, przez całe życie. Dawniej wystarczyło się nauczyć pisać, teraz trzeba umieć robić zdjęcia, nagrywać wideo, edytować tekst, grafikę, wideo oraz... korzystać ze sztucznej inteligencji. I choćby być najpilniejszym uczniem to nie da się nauczyć raz na zawsze. Trzeba się nieustannie oduczać i uczyć nowych umiejętności. Umieć korzystać ze zmieniających się zasobów.  Właśnie dlatego cała edukacja musi się zmienić. A najważniejszą kompetencja jest nauczyć się uczyć. Nie - tak jak dawniej - zapamiętać (wykuć na pamięć) niezbędny kanon treści lecz uczyć się ciągle czegoś nowego. Stwarza to zupełnie inne wyzwania wobec całego systemu edukacji i pojedynczego nauczyciela. Raczej naucznia - nauczyciela i ucznia w jednym.

18.09.2023

Płot śmierci i nieludzkiego traktowania

Polsko-białoruska granica w Białowieży, sierpień 2023 roku. 

Puszcza Białowieska, miejsce które wielokrotnie odwiedzałem w celach naukowych i turystycznych. Tym razem z zupełnie innym widokiem. W głębi zdjęcia widoczny słynny mur z drutem kolczastym. Do tego miejsca prowadzi leśna droga. A na niej ślady konnej bryczki. Po Białowieży jeżdżą bryczki i wożą turystów do różnych atrakcjach okolicy, przyrodniczych i kulturowych. Czyżby przyjeżdżały z turystami oglądać mur jako atrakcję turystyczną? Jest w tym coś mocno surrealistycznego. Jakiegoś tak arcypolskiego. Obrazy układają się w dziwną opowieść z głębszym, niewidocznym kontekstem. Niewypowiedziane słowa, różne skojarzenia... Trochę takie przygnębiające. Przynajmniej dla mnie, Puszcza i jej życie. Epizodyczne. I życie przyrody toczące się na pierwszym lub drugim planie...W życie badawcze naukowca wkracza także kontekst otoczenia i kontekst sytuacji. Nie da się od tego odizolować i nie zawsze można przemilczeć. Emocje wpływają na kazdego.

Z jednej strony proceder mafii przemytniczej (bo nie można tego nazwać inaczej), z udziałem władz Białorusi, które za pieniądze sprowadzają imigrantów i podrzucają ich na granicę. Szemrany interes i działania polityczne, które miałyby destabilizować sytuację w Polsce. Postawiony płot jest przede wszystkim barierą dla migracji przez puszczę dużych zwierząt. To mnie boli jako przyrodnika i ekologia. Szkoda wyrządzana przyrodzie. Czy jest jakiś społeczny interes nadrzędny? Pilnowanie granicy to ważna sprawa i nie ulega wątpliwości, że bezpieczeństwo jest istotne społecznie. Ale tak zwane pushbacki nie mieszczą się tak na prawdę ani w polskim ani europejskim prawie. Wobec ciągle ujawnianych faktów całość wygląda bardzo kontrowersyjnie bo jak można wyczytać w różnych źródłach, wizy za łapówki oferowano nawet na granicy polsko-białoruskiej.


Z mediów społecznościowych, 18 września 2023.

Działania odstraszające nie są skuteczne (pomijając dwuznaczność działań obecnej władzy). Przyjęcie wniosku o azyl nie jest równoznaczne z przyjęciem imigranta na stałe. Działania nie są skuteczne a w zasadzie kosztowne i motywowane propagandowo. Bo jednocześnie rząd wydał wizy dla około 350-600 tysięcy imigrantów, we współpracy z szemranymi firmami m.in. z Indii czy Nigerii i w rezultacie to Polsce w Unii Europejskiej najwięcej przyjmuje imigrantów, w tym z krajów islamskich). Za pieniądze (łapówki) oczywiście. Sprawą w końcu zajęło się chyba CBA. Inni probuja przemilczeć, zagłuszyć i zakłamać. Jednocześnie rząd ogłasza referendów w sprawie przyjmowania lub nieprzyjmowania imigrantów. Bardzo to niespójne. A w tle czysta propaganda nienawiści i pokątnie zarabiane pieniądze. 

Dumni jesteśmy z rodziny Ulmów (i słusznie!), ale przemilczamy fakt, iż na śmierć wydał ich Polak, policjant granatowy. To było kiedyś, ponad 70 lat temu. Teraz, na zupełnie inną skalę (zdecydowanie mniejszą), ale jednak, mamy granicę z nieludzkim płotem. Ludzie, którzy pomagają ludziom w ludzkim odruchu, przez wielu są szykanowani i dyskredytowani. Nawet film o tym wywołuje relacje (negacjonizm, denializm) co najmniej dziwne... Może za jakiś czas tym pomagającym wystawimy jakieś pomniki? O hejterach pomilczymy, teraz i później? Tylko czy czegoś to nas nauczy? 

Warto wracać do już napisanych książek i relacji historycznych ale bez negowania faktów. Nawet, jeśli dla nas są niewygodne i przykre. Może one czegoś nas nauczą? Bo jakże z wielkim wysiłkiem negujemy to, co było, a osoby piszące i mówiące obrzucamy hejtem. W imię honoru, patriotyzmu (?) i czego tam jeszcze. Przypomina mi się dużo wcześniej napisany tekst o książce „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów” Mirosława Tryczyka. Czytaj całość: .https://wordpress.com/post/czachorowski.home.blog/39

Jakie tytuły będą miały książki o tym, co działo się i dzieje na wschodniej granicy?

Teraz pora na kolejna książkę: Mikołaj Grynberg "Jezus umarł w Polsce", Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023. Czeka na przeczytanie. Lektura będzie trudna, bo o wielu przykrych sprawach wołałoby się nie wiedzieć. Wszak to o nas. I często przy takich okazjach przypominane jest powiedzenie "Zły to ptak co własne gniazdo kala." Lepsze jest jednak powiedzenie "Nie ten zły co mówi (bo niby mówienie to kalanie - Dulska proponowała pranie brudów we własnym domu), lecz ten co mówić nie pozwala."

11.09.2023

Zmrocznik oleandrowiec widziany w Warszawie (2023 r.) czyli mała sensacja, którą można było przewidzieć

Zmrocznik oleandrowiec, Warszawa,
Ursynów 10 września 2023,
fot. Michał Barański 
Obserwacja zmrocznika oleandrowca w Polsce zawsze jest mała sensacją. Bo do gatunek południowy, który bardzo rzadko do nas zalatuje. Średnio raz na 30 lat. Ale ostatnio jakby nieco częściej.

Właśnie dostałem zdjęcie od Pani Joanny Barańskiej. Zdjęcie zrobione na warszawskim Ursynowie, w bloku na trzecim piętrze, w pobliżu ul. Ekologicznej. Wykonane  10 września o godzinie 22.23. Nocna aktywność nie jest niczym dziwnym u motyla nocnego, notabene zmrocznika (a wiec zmrok ma w swojej nazwie). Słabe oświetlenie nie do końca umożliwiło pokazanie pełni barw tego motyla. Końcówki skrzydeł są trochę zniszczone i pozbawione części łuseczek. to typowe dla osobników "zlatanych". Najwyraźniej długa droga za nim. Przyleciał sam (pojedyncza wyprawa) czy też w grupie? Czy uda się odnotować więcej stwierdzeń tego gatunku w Polsce z tego roku? Miejcie oczy szeroko otwarte a telefony w pogotowiu.

Kilka dni temu, na zebraniu olsztyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Entomologicznego, koleżanka pokazywała krótki filmik nagrany telefonem,, który dostała z zapytywaniem o rozpoznanie jednego z gatunków zawisaków. Przyjrzeliśmy się dokładnie, to nie był oleandrowiec.

Cztery lata temu pisałem już o tym gatunku (Zmrocznik oleandrowiec, który nadziei na sensację narobił) ale zdjęcie pochodziło z Grecji. Niemniej sugerowałem, że wraz z ocieplaniem się klimatu rośnie prawdopodobieństwo spotkania go w Polsce. Wiele innych gatunków południowych bywa u nas częściej a zasięgi występowania innych wyraźnie przesuwają się na północ. Coraz częściej trzeba sięgać po opracowania spoza Polski by rozpoznać gatunki widziane w Polsce. Zmrocznik oleandrowiec jest w książce prof. Jarosław Buszki "Atlas motyli Polski. Część II. Prządki, zawisaki, niedźwiedziówki" (Warszawa 1997). A teraz doskonałą pomocą są zasoby internetowe i możliwość wyszukiwania obrazów. Ułatwia to rozpoznawanie tego, co widzimy. Nawet jeśli jest gościem z daleka. Tak jak już wspomniałem, nowych przybyszów stosunkowo łatwo wypatrzyć. Trudniej z udokumentowaniem wymierania gatunków. Bo jedną stroną medalu jest pojawianie się gatunków południowych, a drugą zanikanie gatunków północnych. Zasięgi występowania wyraźnie się przesuwają. Na naszych oczach przyroda się zmienia.

Nie przypadkiem łatwiej zobaczyć południowych przybyszów w miastach. Bo są swoistymi wyspami cieplnymi. Cieplej jest tu także zimą. Takie warunki sprzyjają gatunkom subtropikalnym. 

Zmrocznik oleandrowiec Daphnis nerii (L.) jest przybyszem z południa, sporadycznie do nas zalatującym. Zwiadowca, który próbuje skolonizować nowy teren? W każdej populacji są takie osobniki. Najczęściej giną, lecz przy sprzyjających okolicznościach mogą wydać potomstwo. Nie znam szczegółowo biologii tego gatunku. Ale dorosłe chyba nie są w stanie przeżyć u nas do wiosny. Większy sukces reprodukcyjny maja gatunki zalatujące do nas wiosną lub wczesnym latem. Wtedy nowe pokolenie może odlecieć na południe jeszcze przed zimą. A czy złożone jesienią jaja byłyby w stanie przetrwać? Oprócz warunków klimatycznych niezwykle ważna jest baza pokarmowa. Roślinami żywicielskimi gąsienic jest oleander (Nerium oleander) a niekiedy także barwinek pospolity (Vinca minor). Oleander u nas  z czasem występuje jako roślina ogrodowa. Znacznie liczniejszy jest barwinek. Ma więc zmrocznik oleandrowiec możliwość znalezienia bazy pokarmowej.

Zmrocznik oleandrowiec jest gatunkiem migrującym, zasiedlającym całą Afrykę, południowo-zachodnią część Azji oraz Indie, okresowo pojawia się w Europie na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Spotykany był nawet w Finlandii. A w Polsce łowiony był bardzo rzadko, średnio raz na 30 lat! W 2015 gąsienice zaobserwowano na wyspie Uznam. Natomiast we wrześniu 2016 roku zaobserwowano tego motyla w Tarnowie. Teraz, po blisko 7 latach, mamy kolejne stwierdzenie jego obecności.

Oleander pospolity (Nerium oleander L.) należy do rodziny  toinowatych (Apocynaceae). Występuje na obszarze śródziemnomorskim, w północnej Afryce i południowej Europie, a także w południowej Azji Jest uprawiany jako roślina ozdobna w wielu krajach świata,  w klimacie ciepłym występuje jako gatunek introdukowany na wszystkich kontynentach. W Polsce jest rośliną ogrodową, najlepiej czuje się na słonecznych balkonach, tarasach i werandach. Chyba najłatwiej takie znaleźć w miastach. Tylko czy domowi miłośnicy kwiatów zezwolą na żerowanie gąsienic zmrocznika?

Oelander jest rośliną trują. Znajdująca się w roślinie oleandryna powoduje brak czucia w ustach (gdybyśmy próbowali jeść liście oleandra). mdłości, wymioty, zaburzenia pracy serca, rozszerzenie źrenic i duszności. Śmiertelne jest spożycie większej ilości liści, a śmierć może nastąpić już po 2–3 godzinach. Spożycie jednego liścia spowodować może śmierć w ciągu doby. Oleandryna występuje w soku mlecznym, znajdującym się w całej roślinie. To broń chemiczka oleandra przeciw roślinożercom. Gorzki smak odstrasza, nie jedzą do nawet kozy, choć góralki są odporne na te chemiczną broń rośliny. Niemniej znajdują się uodpornieni smakosze. I do nich należy także zmrocznik oleandrowiec (oczywiście w stadium gąsienicy). Ze względu na te właściwości raczej nie będzie często hodowana rośliną balkonową. A warunki klimatycznie jeszcze nie umożliwią oleandrom życie w naturze. To się oczywiście może niebawem zmienić.

Oleander, jako roślina obca i trująca, nie znajdzie zapewne wielu naturalnych konsumentów w nowych środowiskach. Dlatego migrujący zmrocznik oleandrowiec ma szanse na prawdziwe eldorado. Jeśli przyleci w porę o odnajdzie rośliny żywicielskie dla swojego potomstwa.

10.09.2023

Niełatwe jest życie bielinka kapustnika

Dublin, Fot. K. Zagroba
 

Czy ktoś cieszy się, że zalęgły mu się bielinki? W pierwszym odruchu pomyślimy o szkodnikach, niszczących uprawy, np. kapusty. Ale mieszczuch, który w skrzynce balkonowej zauważył gąsienice tego motyla, cieszy się. I martwi czy wystarczy dla nich pożywienia. Między kwiatami wyrosła jakaś rzeżucha albo rzepak. Ot po prostu chwast. Chwast ocalał, a wraz z nim pojawiły się i bielinki. Musiał przylecieć i złożyć jaja, z których wylęgły się gąsienice. A ów mieszczuch martwi się, czy wystarczy pożywienia bo przecież w skrzynce mało miejsca i mało roślin żywicielskich. Ptaki nie zaglądają więc gąsienice są bezpieczne. Chciałoby się doczekać poczwarek i dorosłych motyli. Zupełnie niecodzienny punkt widzenia i współczesne odnoszenie się do bioróżnorodności. 

Coś się pojawiło i trzeba sprawdzić co to za gatunek. Zatem trzeba zrobić zdjęcie i poszukać podobnych lub/i zapytać specjalisty entomologia. Tak trafiło do mnie. A miałem okazję poznać miejskie podejście do przyrody i cieszenie się każdym kwiatkiem i każdym "robalem".  Podobnie ubarwione gąsienice są u bielinka rukiewnika. Inne bielinki mają zielone gąsienice, dobrze swym ubarwieniem maskujące się wśród liści. 

Jaskrawo ubarwione gąsienice są dobrze widoczne. Dla nas piękne lecz to barwy ostrzegawcze - odstraszają ptaki i inne drapieżniki. Gąsienice są niesmaczne dzięki olejkom eterycznym, pochodzącym z rośliny, którą zjadają. Rośliny na różne sposoby bronią się przed zjadaniem. Popularna jest broń chemiczna, czyli różnorodne, gorzkie lub trujące związki chemiczne. Ich synteza pochłania zasoby energetyczne ale to opłacalna inwestycja. Kapustowate też takie produkują. W przyrodzie jednak zawsze prędzej czy później pojawi się roślinożerca, który znajdzie antidotum. I jeszcze truciznę wykorzysta na swoje, obronne cele. Wiele owadzich roślinożerców kumuluje te roślinne, trujące związki w swoim ciele. I dzięki temu same są niesmaczne dla drapieżników. Lub wręcz trujące. Zgodnie z powiedzeniem, co cię nie zabije to cię wzmocni. Na dodatek olejek musztardowy, zawarty w roślinach kapustowatych, zwabia samice bielika. I składają na nich jaja. Dzięki zapachowi łatwiej roślinę odszukać, pośród innej zieleniny. A wiadomo, że konkurentów nie będzie wielu, bo innym gatunkom te związki szkodzą. Jednych odstrasza ten zapach a innych zwabia.  

Gąsienice bielinka kapustnika (Pieris brassicae) żerują na na roślinach kapustowatych, preferując kapustę ogrodową, brukselkę a także rzepak. Z tego względu bielinek kapustnik uważany jest za szkodnika upraw ogrodowych i polowych. Populacja jest w stanie przetrwać bowiem gąsienice żerują także na dzikich roślinach (a tam już ich rolnicy nie zwalczają), takich jak rezeda żółta, rukiew nadmorska, gorczyca polna, rzodkiew świrzepę. Odżywiają się także nasturcją. Stąd mogą pojawić się i w wypielęgnowanych ogrodach.

W ciągu roku występują zazwyczaj dwa pokolenia, pierwsze imagines pojawiają się w maju i czerwcu, dorosłe drugiego pokolenia pojawiają się w okresie lipiec-wrzesień. To drugie pokolenie jest liczniejsze. W ciepłych latach mogą być trzy pokolenia. I wtedy dorosłe bielinki widzimy nawet w październiku.  Zważywszy na ocieplenie klimatu, będzie to zdarzać się coraz częściej. A dla nas nadarza się okazja dokładniej zbadać mechanizmy diapauzy, czyli jakie sygnały ze środowiska powodują, że poczwarka przeobraża się szybciej lub później (zimując). Stadium poczwarki pierwszego pokolenia trwa około dwóch tygodni. Poczwarki drugiego (i trzeciego) pokolenia zimują, a więc żyją znacznie dłużej. I tu pojawia się pytanie, co sprawia, że poczwarki drugiego pokolenia rozwijają się szybciej i pojawia się trzecie pokolenie a co powoduje, że wchodzą w diapauzę i czekają s rozwojem aż do wiosny? 

Najpierw gąsienice bielinka żerują gromadnie. Wiadomo, w kupie siła i bezpieczniej. Potem jednak się rozpraszają i zerują pojedynczo. Głównym zagrożeniem dla bielinków są parazytoidy takie jak baryłkarz bieliniak, który żeruje na gąsienicach. Z kolei poczwarki bielinka narażone są a atak innej błonkówki - Pteromalus puparum. W wyniku aktywności prazytoidów ginie nawet do 95% populacji bielinka. Naturalne środki ochrony są jak widać bardzo skuteczne. Muszą tylko przetrwać w ekosystemie te parazytoidy. 

Bielinki kapustniki w stadium imago daleko się rozlatują. Mogą migrować na duże odległości, nawet do kilkuset kilometrów. W czasie migracji można zdobyć nie tylko nowe tereny z zasobami pokarmowymi ale także uciec przed presja drapieżników, pasożytów czy parazytoidów. Osobniki pierwszego, wiosennego pokolenia mają tendencję do migracji na północ, a pokolenia letniego - na południe. 

Morał z tej opowieści jest taki, że dobrze jest umieć cieszyć się przyrodą wokół nas. Nawet w mieście. I nawet gatunkami pospolitymi. Ciekawie jest także obserwować zmiany w stosunku człowieka do przyrody. Innego znaczenia nabierają słowa takie jak chwast czy szkodnik. A na pierwszy plan wysuwa się bioróżnorodność oraz  ochrona zasobów genetycznych, nawet w mieście.

Nie miałem dobrego, własnego zdjęcia bielinka kapustnika. Zamieszczam niżej wątpliwe, bo być może jest to bielinek rzepik (czarne plamy na brzegach skrzydeł wydają się trochę za mała jak na bielinka kapustnika. Musze być bardziej uważny w czasie wycieczek i w końcu zdobyć fotografię bielinka kapustnika. Zarówno samca jak i samice, bo u tego gatunku widoczny jest dymorfizm płciowy. 

Dorosły bielinek kapustnik lub bielinek rzepik,
spijający nektar z kwiatu, 

9.09.2023

Laur AGH czyli ulepszanie dydaktyki akademickiej

Ilustracja dla przyciągnięcia uwagi. Muzeum secesji w Płocku.
 
W zaskakujących dla mnie okolicznościach włączony zostałem do procesu podnoszenia jakości dydaktycznej kadry akademickiej. Zaproszony zostałem jako ekspert do konkursu Laur Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Ekspert jest osobą spoza społeczności akademickiej AGH, która na co dzień zajmuje się dydaktyką, a podczas Konkursu wspiera Kapitułę w procesie wyłaniania Laureatów oraz Wyróżnionych. Stałem się więc czasowo doradcą studentów z Krakowa. Traktuję to zaproszenie jako wyróżnienie i docenienie dydaktyczne. Zaskoczyła mnie duża samodzielność i świadomość poczucia sprawczości studentów w tym konkursie. 

Laur Dydaktyka AGH ma na celu wyłonienie wyróżniających się dydaktycznie nauczycieli akademickich tej uczelni. Do konkursu zgłaszają kandydatów sami studenci. Pouczające było czytanie tych zgłoszeń wraz z uzasadnieniem. Ale to dopiero początek. Kapituła konkursu przygotowała kilka pytań, na które nominowani udzielili pisemne odpowiedzi. Pytania skłaniają do autorefleksji na temat szeroko rozumianej edukacji akademickiej i relacji ze studentami. Tegoroczna edycja zostanie rozstrzygnięta w następujących kategoriach: Wykładowca, Prowadzący Ćwiczenia, Promotor, Przyjaciel Studenta oraz Dydaktyk z Pasją. W każdej wyłoniony będzie Laureat oraz Wyróżniony. W sumie 10 osób zostanie uhonorowana Laurem. Ogłoszenie planowane jest w czasie uroczystej gali w dniu 10 października 2023 roku.

Czego się nauczyłem przy okazji? Po pierwsze ciekawej koncepcji konkursu. To nie tylko plebiscyt popularności z głosowaniem a przede wszystkim wypowiedzenie się na temat wizji edukacji oraz codziennej praktyki. Ja sam wiele nauczyłem się podczas lektury wypowiedzi nominowanych osób. Myślę, że zyskiem w tym konkursie jest refleksja nad edukacją. Pytania były bardzo ambitne merytorycznie. Przeglądając załączoną dokumentację miałem okazję zobaczyć pytania z uczelnianej ankiety ewaluacyjnej. Moim zdaniem  przydatniejsze niż te, które aktualnie mamy na UWM. Byłoby się od kogo uczyć. 

Skorzystałem także czytając odpowiedzi kandydatów. Wiele mądrych i dojrzałych przemyśleń. To tak, jak wysłuchanie kilku referatów na konferencji dydaktycznej. Dobrze by było, gdyby były one upowszechnione i by inspirowały innych. Znalazło się tam dużo dojrzałych refleksji i podejść do dydaktyki, dostrzeganie różnic pokoleniowych i pomysły na uatrakcyjnienie wykładów i zajęć. Oceniający też może się uczyć od ocenianych. 

Konkurs, organizowany przez studentów, jest znakomitą okazją dla nich do uczenia się kompetencji organizacyjnych, w tym zarządzania. Czyli dwa w jednym, zyskują pracownicy uczelni jak i sami studenci. Mądra refleksja nad różnymi problemami dydaktycznymi, docierająca do wielu osób. Chciałbym takich lub podobnych projektów również w Olsztynie. Bo to nie tylko zabawa czy uhonorowanie lecz także uczenie się ustawiczne. Edukacja przemycana w dyskretnej formie. W jakimś stopniu publiczna dyskusja o edukacji i zachodzących zmianach na uczelniach wyższych. Jedni może zobaczą zabawę i plebiscyt, ja dostrzegam dobrą dyskusję o edukacji i o współczesnym uniwersytecie (uczelni wyższej). 

Ocenianie innych jest trudne. Nie najlepiej się w takiej roli czuję. Mam mnóstwo wątpliwości.  A musiałem wystawić punkty i napisać uzasadnienie. Trudno jest wybrać między dobry a bardzo dobrym. Sama rzeczywistość jest wielowymiarowa i trudno różnorodne aspekty sprowadzić do jednego wymiaru liczbowego. Nie tak łatwo mierzy się szkiełkiem i okiem. 

7.09.2023

Refleksje eduzmieniacza - w przygotowaniu do konferencji



Znaczące sugestie teoretyczne, co do zmiany sposobu nauczania szkolnego, pojawiły się już ponad 50 lat temu, u schyłku epoki przemysłowej. A może jeszcze wcześniej. Tradycja zmian w edukacji, bazująca na refleksjach i badaniach naukowych, ma długą tradycję. Powstało co najmniej kilka poważnie uzasadnionych wynikami eksperymentów koncepcji teoretycznych, np. edukacja nastawiona na rozwój, uczenie się na doświadczaniu itd. Nie wspominając o wielu mniejszych koncepcjach. W sukurs teoriom pedagogicznym przyszły wyniki badań nad mózgiem ludzkim (neuronauki). Uzyskano biologiczne potwierdzenie niektórych pedagogicznych intuicji i obserwacji. Dodatkowo zaszły ogromne zmiany cywilizacyjne i społeczne, wpływające na proces uczenia się, np. w postaci internetu, technologii cyfrowych a ostatnio także gwałtownego rozwoju generatywnej sztucznej inteligencji. Teoria i praktyka wskazują na potrzebę głębokich zmian. Potrzebna jest refleksja nad tym, kim ma być nauczyciel oraz jakie ma być nauczanie/uczenie się. Zanosi się na kolejną wielką rewolucję w edukacji. Co można traktować jako uboczny skutek trzeciej wielkiej rewolucji technologicznej. Za pierwszą należałyby uznać powstanie pisma w cywilizacji rolniczej. Za drugą masowy druk w epoce przemysłowej. Teraz, za sprawą komputeryzacji i internetu, przechodzimy trzecią zasadniczą rewolucję technologiczną. Mimo to zmiany w systemie edukacji zachodzą bardzo wolno. W zasadzie lokalnie i na zasadzie eksperymentów edukacyjnych zmieniaczy (eduzmieniaczy). Dlaczego proces ten zachodzi tak wolno i dlaczego rośnie niezadowolenie z formalnej edukacji? Moda czy konieczność? Ja oczywiście upieram się przy konieczności. Bo zmienił się nawet nasz sposób komunikacji i pojawia się nowa oralność, nowa piśmienność jak i następuje połączenie we współpracy znacznie liczniejszych społeczności (dużo większy konektom). Można chyba mówić dodatkowo o rozwoju Noosfery, w analogii do biosfery (ale to już inna opowieść).

Od ponad 20 lat we własnej jednostce uniwersyteckiej próbuję namówić do wprowadzenia realnego wybierania zajęć przez studentów. Bezowocnie. A przecież to tak niewiele znacząca zmiana. W zasadzie kosmetyczna. Dająca studentom jednak trochę większe poczucie sprawstwa i sterowności własną ścieżką edukacyjną. Potrzeba znacznie głębszych i bardziej istotnych zmian. Dlaczego tak wolno do środowisk akademickich i nauczycielskich docierają nowe teorie pedagogiczne i rozwiązania praktyczne oraz dlaczego tak wolno się implementują? Można chyba porównać  to do sukcesji ekologicznej - pozostaje glebowy bank nasion, które kiełkują jeszcze przez wiele lat. Siła bezwładu instytucjonalnego jest bardzo duża. Ekosystemowego także.

Jedną z ostatnich moich innowacji dydaktycznych (dla mnie to innowacja, choć dla innych będzie to znana praktyka i coś ugruntowanego w codzienności edukacyjnej) jest studencki dziennik refleksji. Zdobyte doświadczenia odnoszę do różnych koncepcji pedagogicznych, w tym do konstruktywizmu i konektywizmu. Odkrywam w tym uczenie się na bazie doświadczania i cykl uczenia się, opisany przez Kolbów. 

To, co mnie mocno ostatnio pochłania to pytanie "jak motywować studentów do uczenia się"? Czy jedynym sposobem są oceny i sprawdzanie obecności? Próbuję odchodzić od ocen cyfrowych ku ocenianiu kształtującemu, by student otrzymywał więcej wartościowych informacji zwrotnych. W 2023 r. w trzech grupach studenckich (mikrobiologia oraz pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna) zaproponowałem do wyboru zamiast tradycyjnego egzaminu pisemnego założenie i prowadzenie dziennika refleksji. Jedną grupę stanowili studenci zaoczni (były widoczne różnice w efektach). Studenci musieli zacząć pisanie w ciągu dwóch tygodni i zamieścić minimum 15 wpisów o określonej minimalnej licznie znaków, wraz z grafiką lub filmami. Taka forma zaliczenia to odpowiedź na upowszechnianie się algorytmów generatywnej sztucznej inteligencji (np. ChatGPT) i uznanie, że ważniejsze jest motywowanie niż pilnowanie by nie ściągali. Efekty krótkotrwałe poznałem i opisałem (dziennik refleksji). A jakie będą efekty długofalowe i jak je zmierzyć? W nadchodzącym roku akademickim, mądrzejszy po popełnionych błędach i dostrzeżeniu brakujących elementów, spróbuję ponownie z kolejnymi innowacjami i udoskonalaniem tych starszych. 

Wiedza przez Internet jest dostępna dla każdego, dlatego obecnie ważniejsza jest wewnętrzna motywacja do rozwoju. Nie da się reglamentować dostępu do wiedzy. W najbliższym roku akademickim będę kontynuował wdrażanie dziennika refleksji. Spróbuję także z mikrocertyfikatami, powiązanymi z przedmiotami, które prowadzę. 

Jako projekczyciel (nauczyciel + projektant przestrzeni i sytuacji edukacyjnych) zaprojektuję coś nowego. Razem ze studentami będę obserwował rezultaty i pokuszę się o kolejne refleksje i próby osadzenia w szerszym kontekście teoretycznym (to element cyklu uczenia się, bo i ja się uczę).

Eduzmieniacz czyli ktoś, kto próbuje zmieniać edukację na lepsze. Przechodzenie od słów do czynu. Narzekać można lecz nie może być to jedyna aktywność wokół systemu edukacji. Narzekanie jako wyraz niezadowolenia ze stanu obecnego. Ale nie po to by jedynie marudzić. Po to, żeby mieć motywację do zmian i przemyśleć te zmiany. Wiedzieć co jest wadliwe to jeszcze nie znaczy jeszcze wiedzieć co jest dobre i skuteczne.

6.09.2023

Jak nie marnować potencjału na przykładzie ODNiS

Zdęcia z pikniku naukowego, będącego promocją UWM w małym, mazurskim miasteczku.
 

Czynności powtarzalne łatwo zautomatyzować. Ale raz zbudowany algorytm czy schemat narzuca potem sposób działania, poza który trudno wyjść. Tak, że potem trudno jest wydostać się z głębokich kolein. Groźne skutki automatyzacji można zobaczyć w wielu miejscach. Choć z natury automatyzacja poprawia warunki pracy i zwiększa wydajność. Automatyzacja to powtarzalne czynności. Muszą być ujednolicone, wszystkie takie same. Bez możliwości improwizacji, zmiany, modyfikacji i robienia inaczej (chyba, że w grę wchodzi Czat GPT czy Bard a więc algorytmy zupełnie nowej generacji). Nieumiejętnie skonstruowane algorytmy komputerowe czynią z nas podrzędnych wykonawców, mimo że miało być odwrotnie. I wtedy ogon zaczyna machać psem.

Jest to opowieść z przykładem o tym, jak projektować zautomatyzowane czynności (system bardziej elastyczny) by były w pełni użyteczne. Podaję przykład lecz można uogólniać i zastosować do innych sytuacji. Mądremu dość dwie słowie. I lepiej być mądrym przed szkodą. Uczenie się na błędach jest skuteczne a uczenie się na błędach innych mniej kosztowne.

Jestem zwolennikiem otwartej dyskusji akademickiej, która przecież nie jest "kalaniem własnego gniazda" tylko sprzyja optymalizacji i podnoszeniu jakości oraz efektywności działań. Wielokrotnie już wypowiadałem się na ten temat w mniejszych i większych gremiach. Teraz spróbuję publicznie na blogu. Może to wywoła jakąś dobrą refleksję i pożądany efekt? Bo jeśli się tylko dworsko potakuje i z zachwytem cmoka, to król wychodzi nagi na ulicę i się ośmiesza. Jakieś dziecko prędzej czy później i tak na głos o tym powie. Więc lepiej jak swoi zawczasu uprzedzą.

Jest to także krótka opowieść jak ważna jest wyobraźnia i wyjście poza doraźne schematy w czasie projektowania. Bo możemy się zamknąć w klatce i mieć na długo skrępowane ruchy i zawężone pole działania. 

Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki odbywają się już od ponad 20 lat, jako jeden z wielu podobnych pikników naukowych w Polsce. Początkowo było niewiele wydarzeń, potem piknik stał się bardziej rozbudowany i chętniej odwiedzany. Na początku program był drukowany i upowszechniany na papierowych plakatach i w papierowych programach. Miejsce miało znaczenie. Może dlatego wpisywano w programie jedynie same tytuły wykładów i pokazów? Dodanie nazwisk wykonawców i ich afiliacji zwiększałoby ilość limitowanego miejsca na papierze. A tego brakowało na plakacie jeśli pojawiła by się duża liczba propozycji. Ale potem pojawiły się programy w wersji internetowej. Tu już miejsca na opis nie brakuje. I dlatego dziwi mnie brak nazwisk naukowców i ich afiliacji (wydziały, katedry). Zaszłość wynikająca z bezrefleksyjnej kontynuacji.

Przykładowy fragment tegorocznego programu ze stroni ODNiS

Przykładowe rozwiniecie pozycji w programie. Jest tytuł, limit miejsc lokalizacja. Brak informacji o wykonawcach i ich afiliacji. Można się jedynie domyślać po lokalizacji o jaką katedrę i jaki wydział może chodzić.

Tak wygląda opis programu ODNiS już od dawna i mimo sugestii nic się nie zmienia. Same tytuły pokazów czy wykładów, a po rozwinięciu także opis tego, co się będzie działo. Brak jest nazwisk wykonawców i ich afiliacji (katedr, wydziałów). Brak nazwisk wykonawców i afiliacji a przecież te dane wpisywane są do internetowego arkusza, przy zgłaszaniu propozycji zajęć. Wystarczyłoby tylko kliknąć i cała informacja się pokaże w programie. Nie jest więc to tylko efekt takiego czy innego przemyślenia arkusza do wpisywania danych przez zgłaszającego lecz i koncepcja pokazywania informacji - uznanie jednych  informacji za ważne, innych za nieważne. Staram się przekonać, że nazwiska (twarze) wykonawców są ważne. Także dla budowania wizerunku UWM. Bo każdy przekaz, także ten popularnonaukowy, o wiele lepiej się rozchodzi, gdy ma konkretną twarz i konkretnego człowieka. 

Jakie efekty daje ta anonimowość i program bez twarzy?

1. Pracownicy mogą odnieść wrażenie, że są traktowani przedmiotowo, jako nieistotni. Ta anonimowość deprecjonuje wykonawcę, czyni go bezimiennym czytnikiem tekstu ze slajdów, nic nie ważnym wykonawcą, szarą masą. A wizerunek pikniku naukowego UWM pozostaje bez twarzy naukowców. Jak z generatora treści w ChatGPT 3 lub Bard. Na dodatek wrażenie to pogłębia sposób promocji ODNiS. Na pierwszy plan w promocji poszły instytucje i osoby z zewnątrz UWM, zakupione, importowane imprezy. Własnymi pracownikami (bo za darmo?) UWM nie chce się chwalić? Są nic nie warci i dlatego na sztandarach promocyjnych znajdują się firmy i nazwiska spoza uczelni? Moim zdaniem to marnowanie wizerunku uczelni, skoro nie pokazujemy twarzy naukowców, to znaczy, że nie mamy nic wartościowego w zakresie popularyzacji nauki? Wszystko co dobre, kupujemy na zewnątrz? Oczywiście nie jest to prawdą. UWM ma wielu wartościowych pracowników z dużym dorobkiem i wypracowaną marką w zakresie popularyzacji nauki. I trzeba to pokazywać a nie ukrywać. 

2. Utrudnia weryfikację dokonań pracownika przy ocenie pracowniczej. W arkuszu oceny pracownika są pozycje, dotyczące upowszechniania nauki. Ale jak to udowodnić lub sprawdzić, jeśli nie ma nazwisk w strefie publicznej? Dla tych, którym brakuje godzin do pensum, zajęcia na ODNiS mogą być uzupełnieniem. Zaświadczenie o udziale i przyznanych godzina przesyła organizator. To trochę tajemnicze dla przełożonych. A jeśli nie potrzeba pracownikowi dodatkowych godzin? To zostaje bez śladu pracy. Ani pieniędzy ani wykazania się w arkuszu oceny. Szara, bezimienna masa...

3. Brak nazwiska wykonawcy to mniej informacji dla odbiorcy. Bo przecież ma znaczenie kto wygłasza wykład, kto prowadzi zajęcia. Tak samo, gdy idziemy na koncert, to chcemy wiedzieć jaki będzie występował wykonawca. Bo nazwisko, indywidualna marka i osobowość mają znaczenie.

4. I rzecz najważniejsza. Marnowanie okazji do budowania relacji z mediami i otoczeniem uniwersytetu oraz z dziennikarzami. Gdyby były uwidocznione w programie nazwiska przy tematach i wykładach, to poznawaliby ekspertów, wiedzieliby kto z jakim tematem się wiąże. A potem wiedzieliby do kogo zwracać się po kolejne informacje. Byłoby to bardzo ważne wsparcie polityki promocyjnej i informacyjnej UWM. Bo skąd ma wiedzieć dziennikarz do kogo, jako eksperta, zwracać się z konkretnym pytaniem? Tylko do tych, których już zna lub których wskaże rzecznik prasowy (a czy rzecznik zna wszystkich pracowników i ich specjalizacje naukowe?). Podobnie ze szkołami, nauczyciele wiedzieliby do kogo personalnie i do jakich katedr zwracać się z prośbami o wykłady, pokazy, zajęcia. W ciągu trzech dni nie dla wszystkich starczy miejsca. Z mojego doświadczenia wynika (kilka projektów edukacyjnych, w tym coroczna Noc Biologów), że prośby ze szkół spływają potem przez wiele miesięcy. Bo konkretni ludzie wiązani są z tematami i są widoczni oraz rozpoznawalni. Dlatego nauczyciele wiedzą do kogo się zwracać.

Ta anonimowość marnuje potencjał UWM i utrudnia budowanie wizerunku uczelni. Utrudnia budowanie marki. Z trudem Wiadomości Uniwersyteckie i Radio UWM FM, poprzez swoje materiały,  wskazują na ciekawe badania i wartościowych naukowców czy popularyzatorów. W tę ważną działalność mogłyby wpisać się także ODNiS i to bez większego wysiłku. Wystarczyłoby wykorzystać to, co i tak już jest wprowadzone do zasobów internetowego arkusza. Na przeszkodzie stoi sztywna  automatyzacja i raz ułożony algorytm? A może brak szerszego spojrzenia i brak przepływu ważnych informacji w obrębie UWM?

Zaprojektowana kiedyś tabelka zbiera wiele danych. Jest tam także okienko z tytułem naukowym, z nazwiskiem, lecz potem nie jest to uwzględnione w upowszechnianym programie. Łatwo chyba zmodyfikować by te ważne informacje pojawiły się także na stronie internetowej z programem. Najpierw dostrzec a potem kliknąć w szablon. Lub zlecić informatykowi owo kliknięcie. Fachowość polega na tym, że wie się, gdzie puknąć młotkiem (że nawiąże do znanej anegdoty o mechaniku samochodowym).

Moje perypetie i próby omijania mało funkcjonalnych szablonów ciągną się już kilka lat (uwagi kilkakrotnie już zgłaszałem w różnych gremiach). Zajęcia w kontakcie mają określoną liczbę miejsc w sali, określony początek i koniec. Zaprojektowano maksymalnie czterech prowadzących (w tabelce). Takie ograniczenie miało chyba ograniczyć dopisywanie nazwisk dla zwiększenia dorobku? Są jednak większe działania, w których może być zaangażowanych więcej współpracujących osób. I co wtedy? Nie mieszczą się w schemacie. A jeśli propozycją jest wystawa do samodzielnego oglądania, bez zbiorowego i jednego początku dla wszystkich? Jeśli wstawić 8 lub 10 godzin dziennie, to jak wstawić liczbę miejsc? Jednorazowo może być np. 20 lub 60 osób. Ale w danym momencie, bo jeśli jedni wyjdą to będzie miejsce dla kolejnych. Ale jeśli zaznaczyć początek i koniec na kilka godzin, tak jak czynna jest wystawa danego dnia, to po szybkim wypełnieniu dostępnych miejsc ktoś pomyśli, że już nie ma miejsca. I nie przyjdzie. Jedni zwiedzą w 15 minut, inni w godzinę. Można oszukać system: wstawić kilka wystaw jako oddzielnych wydarzeń, np. co godzinę (tak niektórzy sobie radzą). Wtedy nie będzie problemu z wypełnieniem miejsc. Liczba godzin otwarcia będzie taka sama, lecz więcej wydarzeń. Może wtedy łatwiej ktoś dostrzeże? I przyjdzie? W szablonie nie ma rubryczki "bez ograniczeń, bez rezerwacji". I na innowacyjne lub tylko nieszablonowe rozwiązania nie ma miejsca. 

Wracając do automatyzacji czy dostosowywać się do szablonu czy szablon do naszej oferty? Wolałbym to drugie. Ale w każdych warunkach można sobie jakoś poradzić i improwizować. Dostrzegając te mankamenty, wynikające z anonimowości, od kilku lat samodzielnie i własnymi kanałami upowszechniam informacje o swoich propozycjach w czasie Olsztyńskich Dni Nauki. Opis dostosowując do sytuacji i omijając ograniczenia szablonu. Taka mała prowizorka i sztukowanie. Przykład z tego roku: https://profesorskiegadanie.blogspot.com/2023/08/czym-jest-nauka-czyli-nasze-niebo.html

4.09.2023

Kuliboda łąkowa - pogromca mszyc, opowieść z dygresją do edukacji

 

Na kwiatach (i nie tylko na kwiatach) często spotykam te przedziwne owady. Są pasiaste niczym osy i potrafią zawisnąć w powietrzu. Mistrzowie latania. Na zdjęciu przedstawiciel bzygów, kuliboda (Sphaerophoria), najpewniej kuliboda łąkowa (Sphaerophoria scripta). Nazwa przedziwna. Coś, co się kuli. Jakaś boda? Nieodgadniony źródłosłów polskiej nazwy zwyczajowej. Drugi człon nazwy wskazuje na łąki. I kwiaty oczywiście. Spotkałem ją na warmińskiej łące pod koniec sierpnia, na tym samym kwiecie co wyślepek czwórpasy

Kuliboda łąkowa jest gatunkiem pospolitym, często i licznie spotykanym w całym kraju. Żaden rzadki rarytas. Spotkać ją można od kwietnia do listopada na łąkach, polanach, w ogrodach, parkach, na przydrożach, Dorosłe zjadają nektar i pyłek. Larwy są mszycożerne (afidofagiczne), dlatego kuliboda uważana jest za gatunek pożyteczny, zwłaszcza w ogrodach i sadach. Jeszcze jeden, naturalny pogromca mszyc.

Bzygowate (Syrphidae) mają swoich przedstawicieli w faunie wodnej. Oczywiście w stadium larwalnym. Robakowate, beznogie larwy trudno było mi powiązać z tymi zwinnymi owadami, znanymi od dzieciństwa. Pasiaste ubarwienie przypomina groźne żądłówki. I dlatego traktowane jest jako mimikra - upodabnianie się do groźniejszych owadów. Jakaś ochrona przed drapieżcami. Nawet ludzie czasem się nabierają i panikują. Może nie przed kulibodą, bo ta jest mała, ale przed nieco większymi przedstawicielami tej rodziny muchówek.

Małe powierzchnie z dzikimi roślinami, tak zwane łąki kwietne, to miejsce schronienia i życia wielu zapylaczy. To także wyspy siedliskowe z owadami pożytecznymi, naturalnymi regulatorami liczebności tak zwanych szkodników., Na przykład mszyc. A przecież trzeba tak niewiele, małe przydrożne wyspy z kwitnącymi kwiatami i rzadko koszonymi roślinami. Są jak skarbiec różnorodności biologicznej. Nawet w mieście, na spacerze, siądź sobie na ławce (lub na kocyku na trawie) i obserwuj to bogate życie. Dzięki telefonowi komórkowemu i różnym aplikacjom do rozpoznawania obrazów, poznasz więcej niż jesteś w stanie zobaczyć. Nazwiesz konkretne gatunki roślin, grzybów i zwierząt. A po nazwie dotrzesz do dużo obfitszych zasobów informacji. I poznasz to, czego nie widać - lata obserwacji i gromadzenia wiedzy. Właśnie dlatego w biologii tak ważne są nazwy gatunkowe. Jednoznacznie kierują do desygnatu. I pozwalają poprawie dotrzeć do wiedzy wcześniej zgromadzone lub obserwowanej przez innych. Linneuszowski wynalazek dwuczłonowej nazwy gatunkowej był na prawdę znaczący i popychający naukę do przodu. 

Poznawanie przez doświadczanie, w tym przypadku przyrody i życia biologicznego. Obserwuj, dyskutuj, szukaj powiązań z innymi elementami wiedzy, analizuj, dokonuj syntezy i łącz w teorie a potem ponownie obserwuj i sprawdzaj w terenie. By poznawać tajemnice świata trzeba tak niewiele. wystarczy kawałek łąki, kilka kwitnących roślin, jedno drzewo a nawet miejski chodnik. I potrzebna komunikacja z innymi ludźmi by czerpać z kumulatywnie zebranej i gromadzonej wiedzy przez pokolenia. Dyskusja jest jednym z ważniejszych elementów poznawania i budowania wiedzy. A o niej zapominamy, gdy mówimy o metodzie naukowej. Zazwyczaj zwracamy uwagę na zaawansowaną aparaturę, na mikroskopy, teleskopy, amplifikatory, cieplarki itp. A to tylko narzędzia. Ważne i niezbędne lecz tylko narzędzia.

Wystarczy jedna roślina (niczym ziarnko piasku na pustyni). I nasza uważność oraz dociekliwość. A wtedy długie obserwowanie i łączenie z już przyswojoną indywidualnie lub zbiorowo wiedzą pozwala poznać wiele praw przyrody. Do jakich refleksji może skłonić nas kuliboda łąkowa? Mimikra i ewolucja, regulacyjne zależności w ekosystemie, rola i znaczenie owadów zapylających, drapieżnictwo w ekosystemie, cykle życiowe i przeobrażenie, fizyka lotu, filogeneza owadów i to, jak nauczyły się latać. To tylko niektóre przykłady. 

Uczenie się to tworzenie struktury we własnej głowie i struktury wiedzy wspólnej, społecznie tworzonej i wykorzystywanej. Uczenie się to także relacje z innymi ludźmi i pozamózgowymi zapisami informacji (książki, internet). Wiedza ma strukturę i jest rozproszona w sieci pozostających w relacjach (komunikacji) mózgów ludzkich i zewnętrznych nośników pamięci. Pedagodzy i filozofowie mówią o konstruktywizmie i konektywizmie

O tylu rzeczach można snuć refleksje obserwując na przykład kulibodę łąkową. Jedna roślina, jeden gatunek owada. A co to za roślina? Nawłoć pospolita. Zazwyczaj słyszymy o nawłoci kanadyjskiej, gatunku inwazyjnym. I mamy kolejny wątek do refleksji i poszukiwań co to wszystko znaczy. I nie byłoby tej opowieści, gdybym zdjęcia wcześniej nie umieścił na Facebooku. Bo tam botanik szybko rozpoznał nazwę rośliny a inny entomolog szybko zidentyfikował owada. Wspominałem już, że relacje i dyskusja są bardzo ważne w uczeniu się i poznawaniu świata? Warto przypomnieć, bo to ważne.