15.05.2024

Łąki kwietne w Olsztynie - dlaczego się nie udało (jeszcze), wraz z instrukcją jak zakładać i utrzymywać łąki kwiatowe

Połowa sierpnia 2021, Olsztyn. tabliczka z napisem jest lecz łąki kwiatowej nie widać...
 

Chcemy efektów szybkich, tu i teraz. I jeszcze mają być spektakularne, tak by każdy widział z daleka. Jest moda i rzeczywista potrzeba na ochronę bioróżnorodności w miastach więc powstają tak zwane łąki kwiatowe. Ale łąka to nie obiekt lecz proces. Nie da się jej zrobić tak jak ławki w parku czy rozwinąć z rolki jak trawnik. 

Jak zazwyczaj powstaje łąka kwietna? Najczęściej metodami bardzo inwazyjnymi, by szybko uzyskać efekt. A więc najpierw spryskiwanie herbicydami a potem zaoranie (lub wykorzystanie kultywatora). Tak się postępuje, gdy zakłada sie łąkę na rozwiniętym trawniku z gęstą darnią traw. Trzeba się jej pozbyć. Na oczyszczoną chemicznie i mechanicznie z roślin glebę, zagrabioną i spulchnioną, wysiewa się nasiona różnych roślin, w tym dzikich i ogrodowych. Te ostatnie pojawiają się, gdy chcemy mieć szybko efekt z licznymi, kolorowymi kwiatami. W pierwszym roku efekt jest widowiskowy - dużo różnych roślin. Lecz po kilku latach efektu nie widać. Dlaczego? Bo łąka to żywy ekosystem a nie obiekt. Trwa proces sukcesji ekologicznej, zanikają rośliny ogrodowe a rośliny dziko żyjące ulegają konkurencji traw (sukcesja ekologiczna). Jedynym zabiegiem jest koszenie, czasem zbyt często, co przyspiesza sukcesję i dominację traw. czasami koszenie jest w nieodpowiednim terminie, np. w trakcie letniej suszy, co dodatkowo destrukcyjnie działa na obecna tam gatunki mikroorganizmów, roślin, grzybów i zwierząt. 

W Kortowie, na UWM, trzy małe łączki powstały inaczej. Po remoncie parkingu trawniki były zniszczone pracami budowlanymi, sporo było piasku i odkrytej gleby. Nie było więc celowego pozbywania się darni traw, wykorzystano sytuację naturalną. Dosiano rośliny dziko żyjące. Efekt był znakomity. Koszono najwyżej jeden czy dwa razy w roku. Bogactwo gatunkowe stanowiło wyspę z propagulami a rosnące tu gatunki rozsiewały się na pobliskie, często koszone trawniki. Ale i tu trwał proces czyli naturalna sukcesja ekologiczna. Jedne gatunki zyskiwały, inne powoli znikały. dynamika liczebności jest czymś naturalnym w tym procesie. Po kilku latach postanowiono odnowić łąkę kwietną. Niestety metodami inwazyjnymi: zastosowano herbicydy i kultuwartorowanie glebogryzarką. Zniszczono w ten sposób gatunki, które już tam trwale się zadomowiły. Zaczęto od samego początku ze zredukowanym chemicznie (herbicydy) glebowym bankiem nasion i z istniejącą bioróżnorodnością. Przeszkadzały liczne trawy lecz przy okazji usunięto niemalże wszystko. Zastosowano typowe metody "ogrodnicze", bo tylko tak potrafią działać typowe firmy ogrodnicze. W mojej opinii jest to nieadekwatne do sytuacji i potrzeb. warto wypracować i upowszechnić inne metody, koncentrujące się na procesie a nie tylko jednorazowo zakładanym obiekcie. 

Jak utrzymać łąkę kwiatową z dużą różnorodnością biologiczną? Po pierwsze trzeba zrozumieć procesy ekologiczne, zachodzące w ekosystemach. Ukwiecone ziołorośla to efekt warunków glebowych, wilgotności, żyzności, zacienienia lub nasłonecznienia i oddziaływania innych gatunków. Najczęściej kluczowy jest wypas zwierząt. Nieudolną namiastką jest koszenie kosami spalinowymi. Dlaczego koszenie jest gorszym procesem niż wypas? Bo zwierzę zgryza selektywnie, nie wszystko naraz i nie wszystkie rośliny. Zgryzanie zapobiega sukcesji drzew ale zawsze są jakieś kwitnące rośliny, co ma duże znaczenie dla owadów zapylających i małych owadzich fitofagów (koszenie kosiarkami i kosami żyłkowymi zabija mechanicznie sporo małych zwierząt). Aktywność dużych zwierząt sprzyja heterogenności takiej łąki kwietnej oraz powstawianiu różnych mikrosiedlisk. To wszystko sprzyja większej bioróżnorodności. A więc sprzyja celowi, dla którego takie łąki w ogóle zakładamy w miastach.

A co się dzieje, gdy kosimy kosiarkami? Znika cała roślinność, w tym kwitnące rośliny, w ciągu kilku godzin (lub szybciej). W rezultacie siedlisko ulega znacznemu ujednoliceniu. W jednym momencie znikają wszystkie kwitnące rośliny i znika baza pokarmowa dla zapylaczy. Najgorzej jest, gdy wykorzystywane są spalinowe kosy żyłkowe, bo nie tylko koszą ale i młócą aż do samej ziemi. Hałas dla ludzi, większe zniszczenie dla roślin zielnych, małe drzewka są uszkadzane, bo z pnia zdzierana jest kora. Jeszcze gorzej, gdy wykorzystywane są spalinowe dmuchawy do "zgrabiania" skoszonych roślin. Z gleby wywiewane są cenne małe cząstki. Przyspieszona jest erozja gleby. Jeśli kosiarki zbierają "urobek" od razu do worków lub całość jest od razu jest zgrabiana, to rośliny nie mają szansy się rozsiać. Skoszona "trawa" powinna poleżeć przynajmniej kilka dni, wtedy zwiększamy szanse na pozostanie nasion w glebie. I być może wykiełkują. wtedy nie trzeba dosiewać corocznie. czyli możemy mieć coś "za darmo" i nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy na dosiewanie.

Jak więc zadbać o łąki kwietne? Zwrócić uwagę na zachodzące procesy i podtrzymywać te procesy, które są pożądane. Kosić w odpowiednich terminach i nie wszystko w jednym dniu. Koszenie rozłożyć na wiele dni lub tygodni. Owszem, to trudność organizacyjna. Ale jeśli wydajemy duże pieniądze na zakładanie łąk kwietnych to dlaczego potem "po taniości" mamy psuć efekt i skracać okres przydatności takiej łąki? Można najpierw wykosić alejki, po których wygodnie spacerować a potem w różnym czasie wykosić powstałe "wyspy". Tak, by zawsze były kwitnące rośliny. Bo to baza dla owadów zapylających. I co ważne, dostosować maszyny do zabiegów a nie odwrotnie: mamy kosy żyłkowe i dmuchawy to ich używamy? To tak jakby ktoś malował mieszkanie - mam zieloną farbę, to maluję wszystko na zielono. I nie ważne co chce właściciel mieszkania i co by pasowało do tego lokalu. W takim podejściu to ogon macha psem.

Po drugie dobrać zestaw gatunków do lokalnych warunków, do gleby, zacienienia, żyzności, wilgotności. W ten sposób zadbamy o dłuższą obecność wysianych roślin. Najlepiej byłoby zadbać o okresowy wypas przez owce, kozy, lub nawet krowy. To także dodatkowa trudność organizacyjna. Ale czego chcemy: wygody w "koszeniu" czy całorocznego efektu dla ludzi i ekosystemu? Corocznie warto dosiewać w wybranych puntach najbardziej odpowiednie gatunki. Można np. dosiewać rośliny takie jak szelężnik, które pasożytują na trawach. Będą osłabiały ekspansję traw, przechylając efekt konkurencji na inne gatunki. Można myśleć o introdukcji lub reintrodukcji odpowiednich gatunków małych zwierząt, w tym bezkręgowców.

Do właściwego utrzymania łąki kwietnej potrzebny jest ogrodnik-ekolog, który całorocznie będzie czuwał nad procesami i wykonywał niezbędne prace. Lub zlecał wykonanie takich prac. Utrzymanie łąki kwietnej wymaga specjalistycznej wiedzy a nie tylko umiejętności obsługi kosy żyłkowej. 

Działania ciągłe a nie jednorazowe. Proces a nie produkt. Inaczej wydawać będziemy spore pieniądze na zakładanie łąk kwietnych a wszystko i tak pójdzie "w piach". 

Niżej prosta instrukcja wysiewania kamyków kwiatowych czy bomb kwietnych a wiec wysiewania łąk kwiatowych.  "Złote zasady tworzenia bomb kwietnych (kul i kamyków siewnych)" wg. Adama Kaplera (nieco zmodyfikowane i uzupełnione):

1. Starannie wybierz, a w razie potrzeby przygotuj, miejsca siewu. Usuń darń 9można tylko w małych fragmentach). Niewielką powierzchnię przekop widłami, szpadlem lub motyką; rozleglejsze powierzchnie warto wzruszyć glebogryzarką, poddać kultywacji bądź wertykulacji. Usuń gruz, kamienie i resztki korzeni drzew. Potem wygrab i podlej. Po kilku tygodniach od usunięcia darni wypiel stanowiska z gatunków niepożądanych: obcych dla Polski i alergizujących (komosy, iwa rzepieniolistna, ambrozja). pielenie to selektywne usuwanie niektórych gatunków, wymaga wiedzy i umiejętności ich rozpoznania.

2. Unikaj miejsc zacienionych, gdzie Słońce świeci krócej niż 6 godzin na dobę oraz intensywnie użytkowanych. Ale w takich miejscach mogą rosnąć inne gatunki, bardziej cieniolubne. Dobierz gatunki do siedliska. W miejscach zacienionych tez mogą być łąki kwietne, tyle tylko że utrzymają się tam inne gatunki. Mniej światła to także mniejszy wzrost traw. 

3. Korzystaj z już istniejących luk w pokrywie roślinnej np.: kretowisk, dołków wykopanych przez psy albo buchtowisk dzików.

4. Możesz skorzystać z metod bez kopania (ang. no dig, no till). Odetnij dostęp światła dotychczasowej niskiej roślinności. Możesz nisko skosić ruń, nakryć ją 2-3 warstwami kartonów, podlać je i nasypać gleby na wierzch tychże kartonów. Ułóż kartony jak dachówki. Pamiętaj, by nie były lakierowanie ani nie zawierały plastików. Potem siej w glebę na kartonach.

5. Nie siej w beton, asfalt, gęsty trawnik bez luk ani do zwartego łanu obcych nawłoci, astrów i/lub rdestowców. Nic nie wzejdzie. Szkoda czasu, nerwów i pieniędzy!

6. Jeżeli nie możesz oczyścić terenu, a grunt jest bardzo żyzny, wybierz gatunki ruderalne ale pożyteczne dla dzikich zapylaczy, względnie łatwe do usunięcia lub ustępujące same po paru latach np.: babkę zwyczajną, bnieca białego i czerwonego, chabra nadreńskiego, dziewanny, lnicę zwyczajną, nostrzyki białe i żółte, rodzime ślazy, trybulę leśną albo żmijowca zwyczajnego.

7. Siej tylko gatunki rodzime oraz nieinwazyjne egzoty, najlepiej historycznych odmian i ras lokalnych. Poznaj pochodzenie oraz inwazyjność dostępnych gatunków. Dostępnych to znaczy zarówno tych występujących dziko obok ciebie, jak i oferowanych w sklepach.

8. Nie wprowadzaj obcych gatunków inwazyjnych, zwłaszcza: amerykańskich nawłoci, topinambura (słonecznika bulwiastego), kaukaskich barszczy (Sosnowskiego, Mantegazziego, perskiego oraz ich mieszańców), pewnych niecierpków (himalajskiego i przylądkowego), „marcinków” (astrów nowobelgijskich, nowoangielskich i ich mieszańców) oraz tojeści amerykańskiej.

9. Nie siej archeofitów (chwastów segetalnych) w pasach kwietnych tuż obok pól ornych (rolnicy te gatunki zwalczają na swoich polach i mogą pojawiać się konflikty). Archeofitami powszechnie oferowanymi w mieszankach łąk kwiatowych (czasem nawet jako „rodzime kwiaty Polski”) są m.in.: kąkol polny, rumian polny, złocień polny, bławatek, maki: polny i wątpliwy, dymnica zwyczajna, miłek letni, gorczyca polna czy ostróżeczka polna. Archeofity warto wysiewać w innych miejscach. na przykład w miastach, bo tu nie ma pól uprawnych. 

10. Nie siej chwastów łąkowo-pastwiskowych w pasach kwietnych tuż obok łąk kośnych i pastwisk użytkowanych przez farmerów. W takich miejscach rezygnuj m.in. z popłocha pospolitego, ostrożeni, mikołajków, knieci błotnej (kaczeńca), firletki, smółki, pyleńca przydrożnego i dymnicy zwyczajnej (trujące dla koni), nawet rodzimych barszczy. Nie wprowadzaj tam: półpasożytów (np.: szelężnika), form kolczastych i ciernistych; gatunków trujących dla koni, przeżuwaczy, nutrii (wilczomleczy, jaskorowatych, zimowita jesiennego, rzeżuchy łąkowej, szaleju, szczwołu, potocznika); gatunków silnie drewniejących (szczawi, barszczy, turzyc, sitów). Dlaczego? By nie tworzyć sytuacji konfliktowych i nie utrudniać gospodarki rolnej 9pastwiskowej).

11. Nie siej chwastów okopowych tuż obok warzywników, buraczysk i kartoflisk. Spośród gatunków rodzimych dla Polski, częstych w mieszankach komercyjnych będą to m.in. bniec czerwony i biały, lnica zwyczajna oraz fiołek trójbarwny (bratek polny). Z gatunków zbieranych samodzielnie oraz mieszanek dla koneserek będą to m.in. podbiał lekarski, zaślaz Teofrasta, wilczomlecz obrotny, kurzyślad polny, jasnota różowa, tobołki zwyczajne oraz tasznik polny.

12. W bezpośrednim sąsiedztwie sanatoriów i szpitali zrezygnuj z traw i kwiatów motylowych, ale uczulających jak rodzime szczawie i babki!

13. Eksperymentuj z rodzimymi oraz nieinwazyjnymi zamiennikami IGO (inwazyjne gatunki obce). Siej rodzime, ew. niektóre nieinwazyjne u nas astrowate zamiast topinambura; naszą nawłoć alpejską i pospolitą zamiast amerykańskich; nasze barszcze zwyczajne, karpackie i syberyjskie zamiast kaukaskich; nasze astrowate (np.: brodawniki) zamiast „marcinków”.

14. Pamiętaj o właściwych porach siewu. Niektóre, tzw. kwiaty letnie np.: słonecznik zwyczajny, maciejka (lewkonia dwuroga), suchołuska (suchlin różowy), emilia szkarłatna, nemezja powabna czy limnantes wyrosną bezpiecznie dopiero po "Zimnej Zośce" (połowie maja). Jeżeli chcesz siać już pod koniec marca to wybierz m.in. gatunki rodzime dla Polski (np.: brodawniki zwyczajne i jesienne, bodziszki łąkowe, czarcikęsa łąkowego, firletkę poszarpaną) ew. najmniej grymaśne archeofity (bławatka, maka polnego i wątpliwego, złocienia polnego, ostróżeczkę polną). Spośród roślin bardziej południowych możesz siać tylko czarnuszkę damasceńską, nagietka lekarskiego, pozłotkę kalifornijską albo rezedę wonną. Dopiero od połowy kwietnia bezpiecznie wprowadzać m.in. kosmosy, klarkie, godecje, porcelanką błękitną oraz krokosza barwierskiego.

15. Dbaj o swoje zdrowie! Zaszczep się na tężec i choroby odkleszczowe jeżeli jeszcze tego nie zrobiłaś/eś. Bezustannie podnoś swoją sprawność manualną oraz intelektualną.

16. Szanuj prośby właścicieli i dzierżawców terenu o niesianie albo sianie (w tym uprawianie partyzantki ogrodniczej poprzez miotanie kamyków i kul siewnych/bomb pszczelich) tylko za ich zgodą.

17. Jak najwięcej rób własnymi rękoma, z rodziną i przyjaciółmi. Można samemu ukopać gliny i ziemi ogrodowej, przygotować kompost, zebrać nasiona, kupić je lub wymienić się ze społecznością lokalną.

18. Poznaj wymagania sianych ziół, a potem korzystaj z tej wiedzy w praktyce. Siej gatunki wilgociolubne na stanowiskach mokrych; sucholubne na suchych; kwiaty łąk trzęślicowych i selernicowych na stanowiskach zmiennowilgotnych; zasadolubne na wapieniach i gipsach; kwasolubne na kwaśnych glebach; słonorośla w miejscach zasolonych. Zwróć uwagę, że w obrębie jednego rodzaju spotkać możesz gatunki i odmiany o przeciwstawnych upodobaniach np.: goryczki wapienio- i kwasolubne, krwiściągi sucho- i wilgociolubne.

19. Podczas nauki przechodź od gatunków/odmian prostszych do trudniejszych w oznaczaniu.

20. Zwracaj uwagę na cenność nieużytku. Wiele z nich faktycznie ma zerową bądź ujemną wartość przyrodniczą (zwarte płaty amerykańskich nawłoci i azjatyckich rdestowców, dzikie wysypiska śmieci etc.), ale niektóre miejsca posiadają florę cenniejszą od wielu rezerwatów np.: okolice mleczarni w Pińczowie z dziewięćsiłem popłocholistnym, miłkiem wiosennym i storczykami; bagna doliny Rospudy z rodzimymi storczykami i reliktowymi mszakami; torfowisko „Ciesacin” koło Garbatówki z reliktowymi turzycami oraz brzozą niską.

21. Zostaw trochę piaszczysk i gołej ziemi dla bezkręgowców, zwłaszcza pszczół samotnych i bzygów. Dowiedz się więcej o tych pożytecznych owadach z atlasów i blogów, prowadzonych przez znawców.

22. Nie zbieraj nasion gatunków rzadkich i prawem chronionych. Rzadkość gatunku nie zawsze wiąże się z jego statusem prawnym w Polsce np.: kocanki piaskowe podlegają ochronie mimo, że w wielu miejscach bywają pospolite; dzwonek szczeciniasty nie podlega ochronie mimo, że stał się bardzo rzadki. Zwróć uwagę, że niektóre kwiaty dostępne w sklepach ogrodniczych są zarazem chronione na stanowiskach naturalnych jak: wielosił błękitny, sasanki owarta, alpejska i łąkowa, goździk pyszny, aster gawędka, ożota zwyczajna, języczka syberyjska, czarcikęsik Kluka czy miłek wiosenny. Nie kupuj w Internecie nasion od firm-krzaków, rabujących stanowiska naturalne.

23. Zdobądź unikatowe kwalifikacje pracując jako wolontariusz w ogrodzie botanicznym lub parku narodowym. Przekazuj nadwyżki nasion pospolitych w Polsce roślin do indeksów semini ogrodu botanicznego. Jako stała/y współpracownica/k możesz zyskać legalny dostęp do nasion rozmaitych kolekcjonerskich rarytasów z indeksów zagranicznych ogrodów botanicznych i arboretów.

24. Zbieraj żołędzie, bukiew i orzechy (laskowe, włoskie, skrzydłorzechów) dla zwierząt z azylów i ogrodów zoologicznych. Nie zbieraj „kasztanów” naszych kasztanowców, bo są one trujące dla większości zwierząt.

25. Do kul (bomb kwiatowych) lepiej  wybieraj komposty "czyste", to jest bez żywych nasion chwastów, bez jaj pasożytniczych robaków, zarodników grzybów patogennych dla roślin, nie powstałych z liści orzecha włoskiego etc.

Park Centralny, początek maja 2022 r. jest napis ale rzeczywiste łąki kwiatowej nie widać.

14.05.2024

Brak zdolności do rozumnego wykorzystania osiągnięć technicznych?




Na zdjęciu muzealna technika: maszyna do pisania i aparat telefoniczny. To czas mojej młodości a już jest w muzeum. Jeszcze chyba nigdy nie było tak szybkich zmian i tak gwałtownego postępu technologicznego. Nie nadążamy za światem, który stworzyliśmy. I chyba nie bardzo rozumiemy ten nowy świat. Zmiany są głębokie i szybkie. Może dlatego, że żyjemy w czasach przełomu, w czasach trzeciej rewolucji technologicznej. Trzeciej, jeśli za pierwszą uznać powstanie rolnictwa, a za drugą epokę przemysłową. Teraz technologie komputerowe, połączenie sieciowe i powstanie algorytmów generatywnej sztucznej inteligencji zmieniają nam krajobraz życia społecznego. 

Cała moja młodość, od czasów studenckich, przez pierwsze lata pracy, a potem i wiek dojrzały, to dostosowywanie się do zmieniającej się technologii. Najpierw pierwsze komputery, wielkie jak szafa i uczenie się programowania w języku Basic. Potem komputery osobiste i uczenie się DOS, ChiWritter itp. Potem pojawił się Windows i coraz sprawniejsze komputery. Nie było już potrzeby uczenia się programowania. Byłoby przydatne, ale nie nadążałem. Zakupione książki nadają się tylko do antykwariatu, dla historyków.

Tradycyjne listy, pisane ręcznie lub na maszynie do pisania, zastąpione zostały pocztą elektroniczną i innymi komunikatorami internetowymi. Uczenie się prezentacji z wykorzystaniem Power Point, Prezi i kilku innych programów, uczenie się edycji i składu tekstów w ramach dostępnej i coraz bardziej małej poligrafii. Samemu można było napisać, edytować, wydrukować i zbindować skrypt czy program konferencji. Ledwie się trochę nauczyłem a już pojawiły się całkiem inne możliwości. Uczenie się obsługi różnych aplikacji, od Excela, przez specjalistyczne programy do obliczeń. Nie starczyło czasu i energii, bo ciągle pojawiały się nowe możliwości i nowe potrzeby. Nieustanny bieg jak na przyspieszającej bieżni stacjonarnej. Sporo jest aplikacji, których się nauczyłem... i szybko trafiły do muzealnego lamusa. Pojawiły się kolejne. I znowu konieczność uczenia się. Zapominania starego a uczenia się nowego. 

Uczyłem się publikowania na własnej stornie www, potem na blogu (z wykorzystywaniem do celów służbowych), potem w mediach społecznościowych. Uczyłem się nagrywania podcastów, tworzenia obrazów, obsługi programów graficznych, coraz bardziej zaawansowanych i interaktywnych.

W liceum uczyłem się fotografii i wywoływania analogowych zdjęć w ciemni, kadrowania, obróbki. Teraz to muzeum. Obecnie muszę się uczyć edycji plików graficznych z fotografii cyfrowej. Zgromadziłem pokaźną bibliotekę zdjęć z myślą o potrzebach dydaktycznych (do wykładów i prezentacji) oraz publikowania w internecie. Ale szybciej teraz wygeneruję z AI niż odszukam w swoim repozytorium. Czy dawne umiejętności robienia zdjęć analogowych są do czegoś potrzebne? Może nawyk kadrowania? A czy doświadczenia z tworzenia ściennej gazetki szkolnej przydają się w tworzeniu treści internetowych w social mediach? Czy praca w studenckim Radiu Emitor z analogowymi magnetofonami do czegoś się przydaje w przygotowywaniu podcastów? Trochę tak, ale teraz muszę być nie tylko reporterem lecz i obsługą techniczną (technikiem-realizatorem). Kilka osób w jednym ciele, w jednym mózgu. 

A teraz pojawiła się generatywna sztuczna inteligencja, spotkania online i zupełnie nowe aplikacje. I trzeba się ich nauczyć. Albo tylko patrzeć jak ciele na malowane wrota. Jest potencjał na wykorzystanie osobistego i wszechstronnego asystenta AI, ale czy potrafię posługiwać się tym narzędziem i wykorzystać jego potencjał? By nie pracować więcej lecz pracować mniej a bardziej wydajnie? Kolejna inwestycja w siebie, polegająca na uczeniu się. Tak, to prawda, ważną kompetencją XXI wieku jest umiejętność uczenia się i nastawienie na rozwój.

W tych szalonych zmianach całego świata technologicznego i społecznego uwidacznia się luka ludzka, brak kwalifikacji i motywacji, by właściwie spożytkować zasoby. Żniwo wielkie tylko wykwalifikowanych robotników brakuje. Brak wystarczających zdolności do rozumnego wykorzystania osiągnąć technicznych. Stąd rodzi się frustracja i rosnące rozwarstwienie. Jedni przyswajają szybciej, inni obrażają się na technikę i zostają z boku. Wzrasta agresja. 

W krajobrazie szkolnym i uniwersyteckim uwidacznia się wzrost liczby uczniów (i studentów) ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Nowe technologie potencjalnie mogłyby pomóc, ale czy potrafimy w dostatecznym stopniu skorzystać z tych narzędzi? I czy mamy właściwą do tego celu kulturę pracy? Czyli nie technologia a kompetencje miękkie i społeczne tu są bardzo ważne.

Doświadczamy zalewu informacji (efekt przegęszczenia), więcej kontaktów jest także za sprawą internetu. Zalew informacji jako efekt przegęszczenia, wzrostu liczby interakcji społecznych. Nie tylko tych w bezpośrednim kontakcie lecz także tych online. Mój mózg już nie rozpoznaje wszystkich osób. Spotykam ludzi, którzy mówią mi "dzień dobry" a ja nie rozpoznaję, nie potrafię umieścić twarzy we właściwym kontekście sytuacyjnym i społecznym. Czuję się z tym źle, bo jestem niczym gbur, który ignoruje ludzi i czeka aż ktoś pierwszy wypowie słowa powitania. 

Nie rozumiemy świata, który sami tworzymy. W tym sensie wrasta niedostosowanie do środowiska. Ewolucyjna zmiana dla człowieka, bo plotkowanie stworzyło Homo sapiens. Plotkowanie czyli iskanie na odległość i budowanie relacji międzyludzkich, społecznych. Ja i w przeszłości wypadałem z układów/relacji przez brak plotkowania, takiego na poziomie podstawowym. Już wcześniej moja introwertyczność przesycona była nadmiarem informacji społecznych. A teraz jeszcze sie to nasiliło. Być może dlatego, że świat zmienia sie wyjątkowo szybko. Nie mamy czasu na adaptację.

Pozostaje tylko biec w tym stadzie, nawet gdzieś na końcu, ale biec i zbytnio nie odstawać. Dla nas wszystkich kluczowe jest rozumne wykorzystanie osiągnieć technologicznych. Na przykład teraz, wykorzystanie internetu, narzędzi komputerowych i generatywnej sztucznej inteligencji do gruntownego przebudowania edukacji. Sam uczę się nowego sposobu prowadzenia wykładów, z próbami nagrywania i przygotowywania dydaktycznych materiałów wideo. Czuję, że jest to za wolno i zbyt mało. Szybciej już nie daję rady. A przydałoby się...

Dostrzegam wiele możliwości tylko brak mi sił i czasu by się należycie nauczyć i dobrze wykorzystać. W pojedynkę niewiele da się zrobić. Potrzebna cała instytucja, cała ucząca sie społeczność. A z tym bywa różnie. Przeszkodą jest nie tylko własna, ograniczona zdolność do uczenia się całkiem nowych rzeczy lecz i opór środowiska, ściąganie w dół i negowania zachodzącym zmianom. Niczym w Konopielce, nie tylko samemu nauczyć się kosić zboże kosą a nie sierpem, lecz jeszcze przekonać całą wioskę do zmiany... I z tym przekonywaniem bywa bardzo różnie.

Pozostaje tylko robić tu gdzie jestem (a nie w idealnym miejscu), co to umiem i z tym co mam pod ręką do dyspozycji. Zmagać się ze swoim własnym brakiem zdolności do rozumnego wykorzystania technologii jak i z oporem środowiska społecznego. Bo w pojedynkę to można być w pustelni a nie w miejscu pracy...

12.05.2024

Kamera na wykładzie czyli przyszłość już jest

Kamera na wykładzie

Przyszłość już jest, tylko nierównomiernie rozłożona. Przekonałem się o tym kolejny raz na gościnnym wykładzie na warmińskiej wsi (do tego wrócę pod koniec niniejszego tekstu). Wykład i warsztaty były nagrywane kamerą spoza komputera. To dla studentów by mieli cały czas do dyspozycji zrealizowany wykład lub zajęcia warsztatowe. Nawet wtedy, gdy nie byli na zajęciach w danym miejscu i czasie. A przede wszystkim do powtarzania przed egzaminami. Nowy rodzaj notatek czy skryptu. Monopol kultury słowa pisanego jest systematycznie łamany.

Wiele lat temu, młodzi ludzie, chyba z Poznania, zwrócili się do mnie z propozycją nagrywania moich wykładów i to dwoma kamerami. Takie rozwiązanie pozwoliłoby na bardziej dynamiczny i atrakcyjniejszy dla widza montaż nagrania. Niestety nie udało się tego zrealizować. Szkoda. Gdy zacząłem korzystać z webinarów, to pojawiła się opcja transmisji i nagrywania. Korzystam z tego od dawna a część udostępniam na swoim kanale You Tube. Nie jest to idealne rozwiązanie, bowiem obraz z monitora jest statyczny i mało atrakcyjny filmowo. Niektórzy tak powstały materiał montują, przeplatając wyświetlane slajdy obrazem z kamery zewnętrznej. Tu potrzebna jest pomoc kogoś z zewnątrz, zarówno w nagrywaniu jak i potem profesjonalnym montażu. Każda dobra edukacja to praca zespołowa.

Od niedawna próbuję realizować wykłady w wersji hybrydowej, to znaczy wykład dla studentów obecnych na sali jest jednocześnie transmitowany w MS Teams i nagrywany. Nagranie, jako zarchiwizowane, dostępne jest dla studentów, uczestniczących w kursie (członkowie zespołu w Teamsach). Nawet i w takim rozwiązaniu przydaje się pomoc osoby dodatkowej - asystenta - by kontrolować i ewentualnie interweniować w przypadku trudności technicznych. Na razie traktuję to jako eksperyment i uczenie się nowych umiejętności. Przypuszczam jednak, że stanie się to niebawem standardową codziennością. Po prostu w komfortowych warunkach przygotowuję się do przyszłości. Komfortowych, bo całkowicie nieobowiązkowo. Podobnie było z pandemicznymi zajęciami online - nie były dla mnie szokiem, bo już wcześniej trenowałem na webinariach w ramach projektów edukacyjnych. Opłaciło się, myśleć o stającej się przyszłości. 

Zewnętrzna kamera to dobre rozwiązanie, bo obraz jest lepszy niż nagrane webinarium (obraz z monitora). Potrzebna jest tylko druga osoba od nagrywania. W przypadku, który opisuję, była nie tylko kamera z operatorem lecz i dodatkowe oświetlenie oraz mikrofon zewnętrzny, przypięty w klapie wykładowcy. Dzięki temu nie ma problemów z dźwiękiem (kamera z laptopa przy stojącym wykładowcy może słabo zbierać dźwięk - a lepiej się jest odbieranym, gdy stoimy aniżeli siedzimy za biurkiem). W każdym razie niezbędna jest osoba od sprzętu nagrywającego, by ustawić, obsłużyć i zadbać o dobrą jakość nagrania. Samemu się tego nie zrobi. Owszem, podraża to koszty zajęć, bo trzeba uwzględnić dodatkową osobę, dodatkowy etat. Ale to dobra inwestycja w jakość zajęć i materiałów.

Może i do mojej uczelni dotrą takie nowinki i takie podejście? Niecierpliwie czekam. I zawczasu się uczę, czyli przygotowuję na takie możliwości. Na razie praktycznie ćwiczę na występach gościnnych. Bo przyszłość już jest i trzeba być na nią przygotowanym. Zawsze można znaleźć samemu dobre okazje do poznawania i uczenia się. 

Co zmienia nagrywanie? Na pewno dla wykładowcy jest większy stres, bo wszystkie błędy i niedociągnięcia będą utrwalone a potem wielokrotnie odtwarzane. Trzeba więc samemu się oswoić z taką sytuacją. Najlepiej nieustannie ćwicząc i praktykując. Bo samo przeczytanie w książce lub artykule nie jest wystarczające. Doświadczać i zastanawiać się na ulepszaniem różnorodnych rozwiązań. Trzeba też myśleć o całej logistyce: jak i gdzie potem udostępniać, jak wybrać fragmenty do wykorzystywania w kolejnych latach itd. Niewątpliwie potrzebne jest wsparcie techniczne, najlepiej systemowe a nie tylko improwizowane. Warto uświadomić sobie, że w taki sposób powstają materiały dydaktyczne analogiczne do podręczników. Tych ostatnich przecież sam wykładowca też nie tworzy. Są wydawnictwa, z redaktorami i całym zapleczem poligraficznym. Teraz potrzebni są kamerzyści, realizatorzy dźwięku, edytorzy obrazów wideo, dbający o transkrypcję itp. Co prawda technologia wraz ze sztuczną inteligencją wiele ułatwia, niemniej bez współpracy i zespołu niewiele się zrobi. Są wydawnictwa uczelniane, to zapewne powstawać będą i "wydawnictwa" z materiałami wideo i wszelakimi innymi online. Biblioteka, jako repozytorium wiedzy, już od dawna nie jest tylko magazynem książek.

Czekając na powstanie odpowiednich placówek na uczelni (w tym rozwijających różnorodne materiały zdalne i nauczania online) warto rozglądać się za tą przyszłością, która już obok nas się pojawia. Trzeba tylko uważnie się rozejrzeć i nauczyć ją dostrzegać. I trzeba przemyśleć całą edukację i krajobraz edukacyjny z różnymi kanałami utrwalania, gromadzenia oraz udostępniania materiałów dydaktycznych. Może warto każdy wykład podzielić na mniejsze fragmenty by potem łatwiej można było podzielić na małe porcje dydaktyczne? Bo łatwiej studentowi przeglądać krótkie (10-15 minutowe) porcje informacji niż odsłuchać cały, półtoragodzinny wykład. Zmieniać scenariusz wykładu, przygotowując się nad nadchodzącą przyszłość. Łatwiej wtedy będzie się wpisać w nowe wyzwania i rozwiązania. To jest przyszłość dydaktyki uniwersyteckiej, przyszłość, która małymi płatami (plamami) już się obok nas pojawiła. 

W tym roku moje wykłady przeplatam różnymi mikroaktywnościami, adresowanymi do studentów obecnych na sali. Teraz uświadomiłem sobie, że mają one dodatkowy walor - są naturalnymi przerywnikami, ułatwiającymi podzielenie wykładu na samodzielne, mniejsze fragmenty. Na dodatek połączone z samodzielną aktywnością studenta, także w trakcie odsłuchiwania nagrania. I w taki sposób neurodydaktyka synergicznie łączy się z nowymi technologiami. Wracam zatem do praktykowania przyszłości dydaktycznej i odkrywania już wyłaniającego się krajobrazu edukacyjnego. 

Wspomniany wykład odbył się na warmińskiej wsi, daleko od typowego ośrodka akademickiego. Daleko a jednocześnie blisko. Dzięki technologii możemy być aktywni w rozproszeniu i uczyć się w pięknych okolicznościach przyrody. Zajęcia terenowe znakomicie mogą się łączyć z tymi typowo wykładowymi. Uniwersytet może być coraz bardziej rozproszony. Niczym produkcja energii odnawialnej. I coraz bardziej hybrydowy, łączący spotkania w kontakcie z nauczaniem online. Taka przyszłość już obok nas się materializuje. Rozejrzyjcie się uważnie. Trzecia rewolucja technologiczna już się materializuje w naszym sąsiedztwie.

7.05.2024

Miasta stają się wyspami ciepła a my wciąż wycinamy drzewa...

Olsztyn, połowa marca 2024 r.
 

Miasta są wyspami ciepła. Dlatego skutki ocieplenia klimatu są tu dotkliwsze i szybciej zauważalne. Dlaczego wyspy ciepła? Bo dużo tu powierzchni asfaltowych, betonowych a mało roślinności. Szybko nagrzewające się powierzchnie i mało roślin a więc i mniej transpiracji. Już dawno zauważono, że na zadrzewionych ulicach jest chłodniej. To efekt obecności drzew i transpiracji, niczym kurtyny wodne. Zacienienie i chłodzenie. W wielu miejscach na świecie właśnie z tego powody zwiększa się liczbę drzew w miastach oraz tak zwanych trawników (zieleń niska). Zakładane są nawet na dachach. Ochrona przed intensywnymi opadami deszczu, podtapiającymi domy i ulice jak i ochrona przed wysokimi temperaturami. Udaje się w ten sposób schłodzić miasto nawet o kilka stopniu. To już jest odczuwalne i pozytywnie wpływające na komfort życia. 

Wiedza wiedzą ale stare przyzwyczajenia pozostają. Dlatego wycinane są drzewa pod byle pretekstem. A to ze względu na zagrożenie dla sieci wodociągowej lub kanalizacji (są metody takiego kładzenia instalacji, że systemy korzeniowe ich nie uszkadzają, ale kto by się takimi "lewackimi" dyrdymałami przejmował), a to liście trzeba grabić lub zasłaniają widok z okna. Konflikt między widzimisię pojedynczych osób a dobrem wspólnym. Wystarczy głośno pokrzyczeć a miasto wytnie, w odpowiedzi na głos mieszkańców... Kolejny parking jest ważniejszy...

Drzewa, jak jak las, szybko się wycina (w godzinę), a rosną długo. potem błędne decyzje naprawia się przez lat kilkanaście. Tak jak betonowanie centralnych placów w naszych miastach...

Brak wiedzy i brak wykorzystania wiedzy w praktyce jest bardzo kosztowny. Kiedy wreszcie, jako społeczności, zaczniemy korzystać z dorobku ludzkości i naukowców? 

4.05.2024

Dlaczego koty boją się ogórków? Książka Agnieszki Defus

Ukazuje się sporo książek popularnonaukowych. Cieszy mnie ten urodzaj, bo lubię literaturę faktu i objaśnianie rzeczywistości. Po książkę „Dlaczego koty boją się ogórków?”  Agnieszki Defus sięgnąłem z przyjemnością, zaciekawiony rekomendacjami, zawartymi na okładce. Kiedyś widziałem na filmikach, zamieszczanych w mediach społecznościowych, koty odskakujące z przerażaniem na widok ogórka. Zatem teraz poznam tajemnicę tego zachowania?  Brzmi zachęcająco.

Zacząłem czytać z dużą ciekawością i dozą zaufania. Spodobała mi się konstrukcja narracyjna: treść ułożona porami dnia, od świtu do zmierzchu. Pory dnia miały być przewodnikiem po różnych tajemnicach świata i odkryciach naukowych. Spodobała mi się także deklaracja autorki, że ważna jest wyobraźnia. A zatem rozpocząłem podróż po fizyce, chemii, biologii, a nawet kulturze.

Pierwsze moje duże zdziwienie pojawiło się, gdy dotarłem do części „Wyuczone reakcje trawy”, w której autorka wiąże zapach koszonej trawy z odstraszaniem roślinożerców. Małe zdziwienie, ale może te wywody oparte są na jakichś badaniach? Tyle, że Agnieszka Defus odnosi obronę zapachową do obrony przed małymi owadami, gąsienicami. Owszem sporo jest badań, dotyczących obrony chemicznej roślin, indukowanej przez żerowanie owadów. Brakuje jednak w omawianej książce jakichkolwiek konkretów. Ale przecież głównymi roślinożercami są duże zwierzęta. To właśnie do nich dostosowane są trawy swoją budową z nisko ułożonym stożkiem wzrostu, dzięki czemu dobrze znoszą zgryzanie przez krowy, żubry i inne podobne zwierzęta. Znoszą to lepiej niż inne rośliny. Trawy dominują w ekosystemach z presją dużych roślinożerców. Dlatego zdziwiły mnie wywody, że zapach koszonej trawy „to jedyny sposób, aby pozbyć się wrednego intruza”. To zbyt daleko idące uproszczenie. Jeśli na dodatek autorka pisze „Jeżdżąca po trawie kosiarka jest dla niej [trawy] drapieżnikiem, który bestialsko niszczy cały jej dobytek.”, to można już pisać o błędach merytorycznych, a na pewno wprowadzaniu w błąd niezorientowanego czytelnika. Mylenie podstawowych pojęć takich jak roślinożerność i drapieżnictwo niezbyt dobrze świadczy o rzetelności i kompetencjach merytorycznych autorki. Zbyt dalekie uproszczenia i zbyt popularny styl. Pośpiech, by zawrzeć jak najwięcej wątków i tematów? Ale wtedy wszystkie będą opisane pobieżnie, z uproszczeniami i daleko idącymi skrótami myślowymi. Dla książki popularnonaukowej to zły prognostyk.

Dalej w tym samym rozdziale było jeszcze gorzej. Agnieszka Defus pisze o koszeniu trawy i bioróżnorodności „Czy koszenie trawy zmniejsza bioróżnorodność i w ten sposób przyczynia się do niekorzystnych zmian w ekosystemach? Tak, zapylacze bardzo go nie lubią.” Ani słowem nie są wspomniane rośliny kwiatowe. Albo zbyt daleko idące uproszczenie albo ignorancja piszącej. Tak czy owak czytelnik na tej podstawie wyrobi sobie błędny pogląd i nie zrozumie o co chodzi. Koszenie łąki niszczy przede wszystkim dwuliścienne rośliny kwiatowe (także siewki drzew). Bo one mają wysoko ułożone stożki wzrostu i źle znoszą zgryzanie przez dużych roślinożerców i koszenie, w przeciwieństwie do traw. Częste koszenie przesuwa szalę konkurencji na korzyść jednoliściennych traw, a te są wiatropylne i nie dają żadnego pożytku owadom zapylającym, odżywiających się nektarem i pyłkiem. Jak czytelnik, który dopiero poznaje to zagadnienie, ma zrozumieć przedstawiony problem z koszeniem zieleni niskiej? Owszem, są gąsienice motyli, które są fitofagami. Częste koszenie trawy to niszczenie ich bazy pokarmowej i nawet mechaniczne zabijanie tych owadów. W stadium imaginalnym czyli motyla są już zapylaczami, bo odwiedzają kwiaty, żeby napić się nektaru, a przy okazji przenoszą pyłek z kwiatu na kwiat. Czy o to chodziło autorce?

Nawet dygresja, że częste koszenie nie sprzyja walce ze zmianami klimatu i wiązaniem węgla w glebie, nie jest zrozumiała. Wzmianka jest tak lakoniczna, że nie wiadomo dlaczego miałoby się to dziać przy jednorazowym w ciągu roku koszeniu. Może ważniejsze jest pozostawienie biomasy na miejscu, bez grabienia, czy to skoszonej trawy czy jesienią opadłych liści z drzew? Może ważne jest to, co się dzieje w glebie?

Zwątpiłem w merytoryczną wiarygodność zamieszczanych informacji. A zwłaszcza zaniepokoił mnie styl, który trudno nazwać popularnonaukowym i objaśniającym przyrodniczą rzeczywistość. Kto wie, nie musi czytać, kto nie wie to nie zrozumie lub będzie miał błędny obraz omawianych procesów.  Znużył mnie ten styl tabloidalny i pokazywanie nauki w stylu bardzo pop.

Czytałem dalej z coraz zwiększą nieufnością. Ciągle się zastanawiałem czy autorka na pewno rozumie to, o czym pisze? Tak, jakby skrótowo i pobieżnie (niezbyt dokładnie) relacjonowała (wymieniała) to, co ktoś inny zbadał. Miałem wrażenie, że czytam jakiś szkolny bryk do powtórzeń przed klasówką, mocno skrótowy, pisany wypunktowaniami, tak aby tylko sobie coś przypomnieć. Wyraźnie brakowało mi solidnego uzasadnienia argumentami przedstawionych  skrótowo wywodów. Jako biologowi łatwiej mi wychwycić niedoskonałości treści biologicznych. Ale co z fizyką, chemią, kulturą? Straciłem zaufanie do prezentowanej treści. Ale czytałem dalej, by poznać tytułową historię z kotem i ogórkami.

Kuriozalna była część zatytułowana „Opowieść pierwiastków zagrożonych wyginięciem i tych, które mogą spać spokojnie”. Jak to pierwiastki mogą znikać? Wyginąć tak jak gatunki? W tak przedstawionej sprawie łamane są podstawowe prawa fizyki! Niestety nie tylko w tytule jest ta przesadzona sensacją analogia. Cały rozdział opowiada o zanikaniu pierwiastków. Jedynie na rycinie pojawia się zwrot „surowce”. Jeśli ktoś nie wie, że chodzi o ich wyczerpywanie się to może zrozumieć, że znikają pierwiastki z Ziemi. Nawet jest wzmianka o helu, który ucieka w kosmos. To może i pozostałe pierwiastki tak znikają z Ziemi? Styl i podane przykłady mogą rodzić zupełnie błędne rozumienie procesów przyrodniczych. Dużo tego obserwuję w popularnych dyskusjach w mediach społecznościowych. Opisywana książka jest szkodliwa, bo będzie powiększała pospolite błędy, istniejące już w przestrzeni publicznej.

Dotarłem wreszcie do tytułowego wątku o kotach i ogórkach. Zagadkowe zwroty typu „wielka kocia niechęć do tego pełnego aromatu warzywa”, mogłaby nasuwać skojarzenia, że to zapach jest jakąś przyczyną reakcji. Domyślam się, że to tylko taki kwiecisty styl. W nauce ważna jest precyzja przekazu. W literaturze popularnonaukowej także!

Spore wątpliwości miałem przy części, dotyczącej smoków. Pamięć ewolucyjna ssaków, bojących się dużych dinozaurów z czasów Mezozoiku? Nie wiem, czy to fantazje autorki czy jakieś nawiązanie do dawnych dyskusji (takowe rzeczywiście były w świecie naukowym). Ponadto w Europie smoki traktowane były jako symbol zła, ale już w Chinach jako symbol pomyślności i szczęścia. Zupełnie inny kontekst, więc trudno pisać o jakimś jednym, ogólnoludzkim związku, na dodatek odziedziczonym po ssakach jako takich. „Wspomniany zakodowany antysmoczy instynkt” stał się wyjaśnieniem reakcji kota na ogórek, znanej z popularnych filmików w mediach społecznościowych. Zdaniem autorki koty odskakują od podłożonego ogórka, bo kojarzą go z wężem. A węże to wiadomo gady. Trudno powiedzieć czy to wyjaśnienie jest oparte na interpretacji autorki czy jest relacjonowaniem jakichś badań. Mały szczegół, ogórki na tych filmach podkładane były ukradkiem. Może więc to jest wystraszenie się czegoś nowego, niespodziewanego a nie ogórka jako takiego? W badaniach naukowych na pewno takie próby byłyby wykonane (próby kontrolna). Każdy ma prawo podawać swoje hipotezy, swoje narracje, lecz taki sposób nie można nazwać popularyzacją nauki.

„Dlaczego koty boją się ogórków?”, moim zdaniem, to popkulturowa fantazja wokół nauki, w której nie da się odróżnić zupełnych fantazji od rzeczywistych ustaleń nauki. Rekomendacje z okładki i mediów społecznościowych podważają zaufanie także w odniesieniu do rekomendujących. Zachwalają bez czytania czy też świadomie podpisują się pod tymi źle edukującymi treściami?

Podsumowując, moim zdaniem jest to opowieść zbyt hermetyczna, napisana  w stylu, który nie przypadł mi do gustu. Zamiast rzetelnych wyjaśnień najczęściej są aluzje. Uważam, że ta książka jest szkodliwa w zakresie popularyzacji nauki. Przyroda opowiadana jest aluzjami, że niby to wiadomo, ale bez głębszego wyjaśnienia, uzasadnienia. Styl dość specyficzny, rzucanie hasłami bez głębszego wyjaśnienia. Dużo skrótów myślowych. Bardziej przypomina bryk szkolny (konspekt, pomysł do rozwinięcia) niż ciekawą opowieść. Jest niczym poezja, którą można na różne sposoby interpretować. Dla czytelnika to poważne ryzyko niewłaściwego zrozumienia opisywanych zjawisk. Może po prostu źle zinterpretować.

Książka jest o wszystkim, ogromna rozpiętość tematyczna od fizyki kwantowej, przez chemię, biologię aż po kulturę. Hasło reklamowe książki  Nauka jeszcze nigdy nie była tak prosta.Jest trafne co do tej prostoty i uproszczeń. Półprawdy to całe kłamstwo. Wiedza naukowa może rzeczywiście wtedy wydawać się pozornie łatwa i prosta.

Za wadę uznaję brak czytelnego odniesienia do badań. I nie mam na myśli cytowania konkretnych prac i danych bibliograficznych. Ale brakuje wskazania, które z omawianych zagadnień są oparte o jakieś badania naukowe, a co jest twórczą interpretacją autorki. Odautorskie interpretacje mogą być inspirujące, trzeba tylko wiedzieć co jest czym. Nie da się tego zweryfikować w omawianej książce. Lubię, gdy przynajmniej oględnie wskazane są badania naukowe: może nazwisko, może zakres tematyczny, wskazanie na czym polegał eksperyment, jakie argumenty wskazywały na taką, a nie inną interpretację itp. Do książki podszedłem z pozytywnym nastawieniem lecz w trakcie czytania straciłem zaufanie i z wielką podejrzliwością patrzyłem na kolejne przedstawiane informacje. Ciągle się zastanawiałem czy i jak to zweryfikować, co wynika z badań, a co z odautorskich interpretacji.

Przeczytać można w jeden dzień. Na pewno nie są to dobre informacje popularnonaukowe.

"Dlaczego koty boją się ogórków? Czyli czego nie widać gołym okiem, a widzą to naukowcy", Agnieszka Defus, Wydawnictwo MANDO, Kraków 2024, 350 str., projekt okładki i ilustracji: Marcin Wierzchowski.