28.10.2020

Czy nowe zasady oceny dorobku naukowego wymagają nowej strategii publikacyjnej naukowca? Cz. 3.



Dydaktyka od dawna nie jest ważna. Nie liczy się zbytnio w karierze i nie bardzo wiadomo jak ją weryfikować. Jest znacznie trudniejsza w ewaluacji. Bo jak przełożyć na jakiś algorytm? Liczyć godziny wykonane (gdyby zajęcia były wybierane przez studentów to miałoby jeszcze jakiś sens, bo pośrednio wskazywało by na zainteresowanie)? Jakieś dodatkowe punkty za to, że ktoś jest kierownikiem przedmiotu (a więc układa program i koncepcję), za napisanie nowego sylabusa, za zajęcia w języku angielskim? Za jakieś innowacje dydaktycznie? Jest oczywistym, że nie można prowadzić sensownej dydaktyki bez badań i publikacji. Przecież mamy na uczelni pokazywać proces badawczy, dochodzenie do prawdy, pokazywać nowe osiągnięcia a nie czytać cudze książki.

Polskie uczelnie żyją ze studentów. Niemniej ten oczywisty fakt jest jakoś pomijany. W nowej parametryzacji wysokość dofinansowania na dydaktykę też jest związane z jakością badań. Jest to chyba założenie, że tam, gdzie lepiej publikują tam są lepsze warunki do dobrego kształcenia. A może wystarczyłyby wybory studentów? Może są na tyle rozsądni, że sami skierują się tam, gdzie najlepsza renoma?

Jeśli zabraknie studentów (z różnych przyczyn), to nawet najlepsze publikacje nie pomogą w utrzymaniu pracy (nie jesteśmy PAN-bis). Przykład z mojej uczelni z jednego z wydziałów

„(...) walczymy o każdego studenta, angażując się w promocję itp. A i tak okazuje się, że mamy ich nadal za mało (godzin dydaktycznych za mało) i praca niepewna... Przykład pracownika z (…) naukowo bez zarzutów, dobre publikacje, granty a już nie pracuje, bo nie ma godzin. Jak dla mnie - to chora sytuacja! Absolutnie demotywująca! Przecież my pracownicy nie mamy wpływu na to ilu studentów przyjdzie do nas studiować!”

Cały czas staram się powiedzieć, że dla podniesienia jakości nauki i jakości dydaktyki (żeby nie tylko utrzymać własnych studentów ale i zdobyć tych zza granicy) trzeba zasadniczej zmiany sposobu myślenia o zarządzaniem nauką. Trawa nie rośnie dlatego, że ją się za źdźbła do góry ciągnie, lecz dlatego, że się podlewa, dba i nawozi. Czyli stworzyć odpowiednie warunki do wzrostu i rozwoju. I trzeba czekać. Zaufanie i cierpliwość. Bez oczekiwania na szybkie i spektakularne wyniki. Moim zdaniem konieczne są systemowe zmiany w całej edukacji a nie tylko wyższej. Na uniwersytetach - tak jak w szkole – uczymy się dla wiedzy i siebie czy dla ocen/punktów? A jak szybko zmieniają się systemy oceniania to i szybko będą się zmieniać strategie uczenia się dla ocen. Warto zastanowić się skąd się bierze wiedza? I czy jedynie przez system nagród i kar można podnosić wydajność.

Zamiast twórczości akademickiej mamy produkcję akademicką. Ignorujemy kulturotwórczą rolę uniwersytetów i kształcenia elit, krajowych, regionalnych, lokalnych. Dyskusję nad parametryzacja i ewaluacją trzeba byłoby zacząć od podstaw, od tego po co nam wiedza i po co nad kapitał ludzki. Jakie kompetencje będą ważne z punktu widzenia człowieka/obywatela jak i gospodarki.

Jeden z wątków relacjonowanej debaty dotyczył strategii maksymalizacji dorobku naukowego na poziomie uczelni (makro), dyscypliny (mezzo) i pracownika (mikro). Moim zdaniem (co już wcześniej artykułowałem) to trzy różne punkty widzenie i niekoniecznie zbieżne.

Jak się pracownicy odnajdą? Jedni będą posłusznie wykonywać odgórne polecenia, niektórzy się odnajdą lepiej, inni gorzej. Kolejni będą pozorować (unikać kar, łącznie z oszukiwaniem różnokierunkowym kombinowaniem w poprawianiu wskaźników). Jeszcze inni będą z uczelni uciekać albo do biznesu, albo do edukacji albo na etaty dydaktyczne, techniczne czy administracyjne.

Można spojrzeć na zachodzące zmiany jak na sukcesję ekologiczną, jest spore zaburzenie i zmiana warunków środowiskowych – jedne strategie życiowe wygrają, inne przegrają. W wyniku tak rozumianej sukcesji wytworzy się inna (mniej lub bardziej) biocenoza, z innymi gatunkami dominującymi. Będzie inaczej. 

Czytaj także:

27.10.2020

Zwężnica (ale czy większa?) z Góry Św. Małgorzaty

Fot. Grzegorz Sawicki.
 

A było to tak. W czasie krótkiego, wakacyjnego wyjazdu do przyjaciół z centralnej Polski (Góra Św. Małgorzaty), siedzieliśmy sobie na tarasie, delektując się pięknem wakacyjnego spokoju i słoneczną pogodą. Leniwie obserwowałem owady, przylatujące do kwitnących roślin (lawenda). I wypatrzyłem coś nowego dla mnie, jakąś czarno-białą, w paski pszczołę lub osę. Chwyciłem za aparat i pobiegłem przyglądać się z bliska. Potem jeszcze więcej podobnych widziałem na pobliskiej murawie kserotermicznej. 

Inny region to i inne owady. Wróciłem do domu i rozpocząłem poszukiwania w swoich książkach i Internecie. Nie było łatwo ale znalazłem. Najwyraźniej spotkałem pszczołę zwężnicę, być może jest to zwężnica większa. potrzebny byłby specjalista. Ale nie wiem czy po zdjęciu udałoby się pewnie zidentyfikować. W Polsce występują trzy gatunki z tego rodzaju.

Zacznijmy od zwężnicy większej (Thyreus histrionicus) należącej  do pszczołowatych (Apidae). Określenie pszczoła jest bardzo szerokie, odnosi się w węższym rozumieniu do rodzaju Apis jak i do innych gatunków z rodziny pszczołowatych. W języku polskim jakoś niezręcznie napisać "pszczołowata" - prościej i wygodniej "pszczoła", zdając sobie sprawę, że to szerokie określenie .

Wróćmy do tytułowej zwężnicy. Jej ciało jest czarne z licznymi plamkami i przepaskami z białych,  włosków (włoski występują także na odnóżach). To właśnie te białe włoski tworzą charakterystyczny deseń niczym u zebry. Ten deseń jest charakterystyczny dla rodzaju, zatem można być pewnym, że chodzi o zwężnicę. Owłosienie wierzchu tułowia jest stosunkowo krótkie. Długość ciała mieści się w przedziale 8-13 mm.

Zwężnica większa jest stosunkowo rzadkim w Polsce gatunkiem. Umieszczona została na Czerwonej Liście zwierząt wymarłych i ginących z  kategoria DD (przyczyny zagrożenia nie są bliżej znane). Pszczoły te są samotnicami, nie tworzą rodzin tak jak pszczoła miodna. Zwężnicę spotkać można na suchych i nasłonecznionych terenach otwartych czyli na łąki kwietnych, polanach i ugorach. Owady dorosłe aktywne są od czerwca do sierpnia.

Do tej pory zanotowano jest występowanie na Lubelszczyźnie i w Łódzkiem. Na ziemi łódzkiej wykazywana wcześniej z rezerwatu Winnica Pokarm. Teram mogę dorzucić okolice Tumu czyli Górę Św, Małgorzaty. 

W stadium larwalnym zwężnica jest parazytoidem i rozwija się na larwach porobnicy Amegilla quadrifasciata. Pszczoła jako parazytoid gniazdowy? Różnorodność życia jest ogromna a ścieżki ewolucji bardzo kręte. 

W Polsce występuje drugi, bardzo podobny gatunek zwężnicy – Thyreus orbatus, różniącej się min. słabiej sprasowanymi białymi włoskami tworzącymi plamy i przepaski, czy też ciemniejszymi włoskami na twarzy samicy. To już musiałby sprawdzić specjalista od Apidae. Wyglądem podobne są także brzęczki z rodzaju Melecta o wyraźnie dłuższym owłosieniu tułowia, oraz znacznie mniejsze mamrzyce z rodzaju Epeolus. Dlatego swoją identyfikację opatrzyłem znakiem zapytania. 

Piękne nazwy: zwężnica, porobnica, mamrzyca, brzęczka


Fot. S. Czachorowski

26.10.2020

Czy nowe zasady oceny dorobku naukowego wymagają nowej strategii publikacyjnej naukowca? Cz. 2.



Nie tylko w czasie tej debaty padły słowa, że nie warto rozsmarowywać pieniędzy po zbyt wielu szkołach, lepiej skoncentrować się tylko na kilku – tam będzie grubiej. W jakimś stopniu oddaje to cel wprowadzanych zmian: inaczej rozdysponować pieniądze na naukę i uczelnie wyższe. A jeśli tak, to system ewaluacji jest tylko narzędziem by zróżnicować uczelnie i części zabrać. W ten sposób najlepsze ośrodki dostaną więcej. Przypomina to zabawę w krzesła: stawia się na sali kilka krzeseł a w zabawie bierze udział więcej osób niż miejsc siedzących. Na sygnał wszyscy próbują usiąść. Kto się spóźni i nie znajdzie swojego krzesła ten odpada (stąd rywalizacja i przepychanki). W następnej rundzie usuwa się jedno krzesło i zabawa trwa dalej. Tak po kolei usuwane są krzesła aż do jednego, ostatniego.

Zamiast więc wzmacniania nauki poprzez zwiększenie odsetka PKB, kierowanego na badania, ośrodkom peryferyjnym trochę się uszczknie by wzmocnić kilka centralnych. Można znaleźć jakieś argumenty za takim postępowaniem. Jednak skutkiem ubocznym będzie centralizacja szkolnictwa i nauki, w czasach kiedy trwająca trzecia rewolucja technologiczna opiera się na decentralizacji, np. produkcji energii (energia odnawialna jest rozporoszona), produkcji przemysłowej czy bardzo wyraźnie widocznej w przestrzeni internetowej. Centralizacja to przeżytek przemijającej epoki przemysłowej. Ośmielam się twierdzić (być może się mylę), że to nie tylko sprzeczne jest ze zrównoważonym rozwojem społecznym, ale i z trendami cywilizacyjnymi. Nie zwiększy to konkurencyjności naszej gospodarki ani innowacyjności przedsiębiorstw. Jeszcze smutniejsze będą skutki społeczne bo uniwersytety pełnią ważną funkcję kulturotwórczą.

Na pytanie „Jakie korekty powinny zostać wprowadzane w obecnie obowiązującym systemie?” odpowiem - żadne. Nie ma to większego znaczenia. To tak jakby zastanawiać się nad konstrukcyjnymi korektami w syrence czy trabancie. Owszem, takie działania miałyby sens 50 lat temu ale nie teraz. Współczesne samochody są zupełnie inne i zmodernizowany trabant nie stanowiłby żadnej konkurencji. Przez tę analogię chcę powiedzieć, że moim zdaniem system oceny punktowej obecnie w Polsce funkcjonujący i wdrażany jest z innej epoki. Bazuje na behawioryzmie, systemie kar i nagród. Owszem, to działa, ale współczesny świat potrzebuje sprawniejszych systemów motywowania i zarządzania. To tak jakbyśmy szlifowali system kar i nagród w systemie niewolnictwa. Coś zawsze można ulepszyć (troszkę zwiększy się efektywność). Tyle tylko, że jak historia pokazała systemy oparte na niewolnictwie przegrały w konkurencji międzynarodowej z feudalizmem a ten z kapitalizmem – zupełnie inna efektywność pracy.

Behawioryzm to odkrycie z przełomu XIX i XX wieku oraz połowy XX wieku. Nie uwzględniał czynnika relacji między osobnikami, skupiał się na karach i nagrodach (bodźcach, odruchach itd.), dość prostym kształtowaniu odruchów i motywowaniu. Tak, to działa, ale są lepsze sposoby motywowania zwłaszcza w działalności twórczej.

Nowszymi koncepcjami powstawania nauki jest konstruktywizm oraz konektywizm. Ten ostatni dostrzega relacje między elementami i funkcjonowania sieci. W małych społecznościach nauka bazowała na indywidualnych działaniach. W dużych, globalnych społecznościach, coraz bardziej uwidacznia się współpraca dużych zespołów. Po części wynika to także z coraz bardziej wyrafinowanej a przez to drogiej aparatury.

Nowy system wprowadza pewne zmiany w sposobie oceny pracownika, liczenia jego wkładu. Będą zmiany, ktoś zyska, ktoś straci. Czy energia indywidualnych poczynań skierowana zostanie na zmiany jakościowe i usprawnienie efektywności i ważności badań naukowych czy raczej tylko na zmiany dostosowawcze (organizacyjne, biurokratyczne, czasem pozorowane)? 

Głos, jaki usłyszeć można wiele: „Wydaje mi się, że nowy sposób oceniania i liczenia punktów nie jest dobry. Po pierwsze, wprowadza niezdrową konkurencję pomiędzy pracownikami w jednostkach, konkurencję o udział w publikacji, w badaniach, co nie sprzyja współpracy. Po drugie, wprowadza strach o pracę: nie zdołam opublikować "swoich" slotów - stracę pracę (!), to jest paraliżujące a nie mobilizujące (przynajmniej dla części pracowników); dodatkowo kompletnie zniechęca do ważnych badań długoterminowych ("już muszę mieć wyniki i już muszę mieć publikacje"). Po trzecie, myślę, że nadal nie wiemy dokładnie jak liczyć udział w publikacjach, czy tzw. sloty; kogo liczymy, kogo nie itp., nawet nie jestem pewna czy jest cały czas taki sam system czy się zmieniał. Po czwarte, w mojej opinii, jest bardzo krzywdzące to, ze na jednej Uczelni, dla każdego wydziału jest inny punkt odcięcia dla publikacji, np. dla nas liczą się tylko publikacje za co najmniej 100 pkt a na innych wydziałach przyrodniczych już za 40 pkt; to jest przepaść! Przecież pracując na jednej Uczelni, mamy jednego pracodawcę, podobne zarobki, podobne możliwości (przynajmniej tak mi się wydaje) - dlaczego mamy konkurować z biologią na UJ czy UW?”

Jedni się przystosują bez większych stresów. Nowy system będzie im bardziej odpowiadał bo na przykład są indywidualistami w swoim miejscu pracy a mają dobre kontakty z innymi ośrodkami w kraju i za granicą.

Inni będą pozorować. Strategia uczenia się dla „ocen” wymaga zmiany strategii. Ale się dostosują. Na przykład wiele lat temu znajomy naukowiec zamiast swoje obserwacje umieścić w jednej publikacji (co byłoby wygodne dla odbiorców) rozbił na trzy – bo punkty liczyły się (i liczą) za sztukę. Trzy publikacje z tą samą treścią to trzy razy więcej punków niż jedna. Wcześniej bywały „spółdzielnie” publikacyjne, to i teraz będą. Tylko inaczej zostaną skonstruowane (trzeba tylko trochę czasu by się ukształtowały). Na czym polega „spółdzielczość”? Na dopisywaniu się do publikacji: ty dopiszesz mnie, a ja dopiszę ciebie. Dalej będą dwie publikacje ale każdy z nas będzie miał po dwie a nie po jednej. I nie jest łatwo odróżnić taką „kreatywną” spółdzielczość od rzeczywistej współpracy. Tak czy siak w nauce w ten sposób nie przybywa nowych odkryć, zmieniają się tylko cyfry i wskaźniki w rankingach.

Jeszcze inni uciekną z nauki lub na stanowiska dydaktyczne. Ja przeszedłem na stanowisko dydaktyczne (choć nie musiałem, miałem wybór). I dalej pracuję naukowo, publikuję (punktów jakby nawet więcej - ale się nie liczą, bo jestem "poza systemem"). Tyle tylko, że jestem spokojniejszy. Nie uczestniczę w nerwowych rozmowach „a za ile punktów opublikowałeś”. Mogę pytać o to, jakie wyniki uzyskałeś, co odkryłeś. Publikuję wtedy, gdy uznam, że już warto a nie dlatego, żeby wyrobić roczną normę.

Na dodatek zapominamy, że głównym źródłem finansowania uczelni wyższych są studenci a więc dydaktyka. Ta jest natomiast całkowicie pominięta. Tu się niczego nie mierzy, nie doskonali, nie podnosi jakości. W ten sposób możemy przegrać w konkurencji międzynarodowej. Coraz bardziej zyskująca na znaczeniu edukacja zdalna, przy braku podnoszenia, jakości spowoduje, że stracimy własnych studentów (nie wszystkich ale dużą część). W punktozie i slotozie prawie całkowicie zapominamy o kształceniu studentów.

O tym szerzej napiszę w kolejnej części.

C.d.n.

25.10.2020

Czy nowe zasady oceny dorobku naukowego wymagają nowej strategii publikacyjnej naukowca? Cz. 1.



Telefony bywają zaskakujące. Czasem zwiastują nieoczekiwane spotkania i wyzwania. Tak było i tym razem. Zostałem zaproszony do udziału w debacie on-line na temat nowych zasad ocen dorobku naukowego. Organizatorzy postawili pytanie o to czy faktycznie wymagają nowej strategii publikacyjnej naukowca. Nie jestem ekspertem od zarządzania. Zabrałem głos jako zwykły, przeciętny pracownik akademicki i przedstawiłem swój punk widzenia, poszerzony o głosy innych, znajomych pracowników naukowych z mojej uczelni (zrobiłem szybkie konsultacje). Ponownie, teraz w formie pisanej, chcę odnieść się do tematyki debaty i jeszcze raz w uporządkowany sposób przedstawić moje argumenty.

Wprowadzenie do debaty brzmiało tak: „Zdaniem wielu naukowców nowy przelicznik ewaluacyjny jest skomplikowany i wymaga jeszcze większej koncentracji na zdobywaniu punktów za publikację, a zmiana systemu oceny dorobku naukowego niesie konsekwencje związane z cyklem pracy naukowej, które nie są do końca jasne. Inni twierdzą, że wprowadzone zmiany systemowe nie wnoszą istotnej różnicy na poziomie funkcjonowania pojedynczych pracowników naukowych i zostały wprowadzone po to, aby stopniowo modyfikować system w kierunku odejścia od tzw. punktozy. Naukowcy zwracają też uwagę na to, że nowe zasady w różnym stopniu dotykają różne dyscypliny.

Jaka jest najbardziej racjonalna ścieżka postępowania? Jak przeliczać swoje publikacje, aby dobrze zaplanować własną strategię publikacyjną? A może nowe reguły nie wymagają żadnych zmian w działaniach pracowników naukowych, a jedynie sposobu zarządzania uczelniami?”


Pierwsze pytanie w debacie dotyczyło ewaluacji dorobku naukowego, jego silnych i słabych stron. Od razu w mojej głowie pojawiło się pytanie kto/co ma być ewaluowane i dla kogo. Dostrzegam co najmniej trzy różne punkty widzenia: pracownika, podatnika i instytucji. To są różne i tylko częściowo zazębiające się obszary. Choć ta sama metoda i te same punkty.

Sama algorytmizacja i automatyzacja ma swoje ograniczenia. Bo jak jest rubryka, to trzeba ją wypełnić (bez względu czy ma jakikolwiek sens w tym konkretnym przypadku). Dobrze ilustruje to przykład, jaki zamieścił Michał Rusinek w książce o Wisławie Szymborskiej („Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej” Wyd. Znak, Kraków 2016). Po wojnie jej znajomy – Henryk First - starał się o paszport. M.in. miał wypełnić trzy rubryki, odnoszące się do jego ojca. Co robił przed wojną? Prowadził Księgarnię Salonu Malarzy Polskich przy ul. Floriańskiej w Krakowie. Co robił w czasie wojny? Zginał. Co robi teraz (po wojnie)? Wypełniający dokument wpisał „nadal nie żyje”. 

Naukowiec. Praca twórcza i badawcza jest trudna, bo nie tak łatwo dostrzec jej rezultaty, a każdy człowiek potrzebuje poczucia sprawstwa i sensu. Prace badawcze w terenie czy laboratorium czasem trwają długo. Żmudne zbieranie materiału, opracowywanie, analizowanie, godziny spędzone przy aparaturze i na rozmyślaniu. Czy coś z tego wynika? Nie widać efektów? Referat na konferencji czy zwłaszcza publikacja jest takim widocznym efektem. Coś namacalnego co można pokazać. Można więc uważać, że w jakimś stopniu liczba publikacji jest jakąś formą ewaluacji dla pracownika naukowego (z rozróżnieniem na publikacje oryginalne, krótkie doniesienia konferencyjne, monografie itd.). I tak było przez lata. Ale gdy znacząco wzrosła liczba naukowców, potaniał druki i pojawiło się mnóstwo czasopism i książek same liczby publikacji systematycznie rosły. Stąd naturalna tendencja do wyodrębniania ważniejszych i mniej ważnych czasopism. Te ważniejsze to takie, do których zagląda więcej osób. Jest więc większa szansa, że zamieszczony tam artykuł ktoś przeczyta i odniesie się do badań. Po drugie w „lepszych”, tych bardziej wymagających (bo mają nadmiar nadsyłanych prac więc mogą wybierać), staranniejsza jest praca redakcyjna i recenzencka. To dodatkowe wsparcie, sprawiające lepsze dopracowanie publikacji.

Pierwsze punktacje i rankingi stworzone zostały przez bibliotekarzy – chcieli wiedzieć jakie czasopisma kupować (a więc nie po to by wspierać poczucie sensu i sprawstwa naukowców). Na wszystkie nie stać ani finansowo ani magazynowo, więc może kupować do biblioteki takie, które są częściej czytane? To można sprawdzić w danej bibliotece przez liczbę wypożyczeń. A globalnie? Przez liczbę cytowań: jeśli jakieś czasopismo jest częściej cytowane to znaczy, że ktoś to musi czytać. Przy okazji, pośrednio korzystają sami naukowcy bo dostają jakieś narzędzie ewaluacji. Niejako zastępcze. Ale innych, lepszych nie ma. Jest oczywiście uznanie innych specjalistów, ale to bardzo trudno zalgorytmizować i policzyć. Zamiast oceny cyfrowej jest ocena opisowa, bardzo niewygodna dla urzędnika.

Przecież nie po to się pisze artykuły naukowe i książki by były lecz po to by ktoś je przeczytał (publikacje to jedna z form komunikacji naukowej, jedna ale nie jedyna). A czy ktoś do takiej ogromnej liczby tekstów zagląda? W ciągle wyodrębniających się subdyscyplinach i wąskich specjalnościach? Kiedyś takim punktem odniesienia było uznanie innych badaczy i liczba cytowań. Trzeba je było wyszukiwać ręcznie, potem znacząco pomogły komputerowe algorytmy. Pojawiły się punkty za lepsze i gorsze publikacje, różnego typu indeksy. Automatyzacja ułatwia uzyskiwanie tak rozumianych informacji zwrotnych (ten temat szerzej podejmę niżej). Liczba łatwa do pokazania, tak jak indeks Hirscha. Tak jak ocena w szkole. Łatwo ją pokazać, znacznie trudniej poprawnie zinterpretować. Tak jak uczniowie w szkole tak i naukowcy zaczęli publikować „dla oceny”.

Podatnik. Nauka finansowana jest przez podatnika. Co on z tego ma? Pracuję na państwowym uniwersytecie, w całości utrzymywanym ze środków publicznych. Jak wygląda ewaluacja z puntu widzenia podatnika? Najpierw przekazuje fundusze na moje badania (infrastruktura, pensja, koszty badań), potem pieniądze na opublikowanie w dobrych, zagranicznych czasopismach…. Które nie są dostępne dla podatnika, bo gdy chce przeczytać to musi zapłacić za dostęp do czasopisma. W rezultacie nic lub niewiele sam podatnik nie skorzysta bo system oceny wymusza publikowanie za granicą (przez takie algorytmy padły liczne, polskie czasopisma, np. hydrobiologiczne). Bardziej korzysta z tego globalna społeczność naukowa i globalne czy zagraniczne koncerny. Dlaczego? Bo podstawa są bazy danych. Ktoś musi wprowadzić do baz danych tytuły czasopism, tytuły prac, afiliacje utworów itd. Z oczywistych względów brakuje tam czasopism polskojęzycznych. Nie zbudowaliśmy własnego, krajowego systemu, ani europejskiego, dlatego jedyny dostępny to amerykański. Kiedyś był także w ZSRR. Wiemy, że transfer wiedzy z uczelni wyższych do gospodarki się odbywa. Lecz obecny system oceny pracowników i instytucji nie jest korzystny dla polskiego podatnika i nie uwidacznia tego transferu. Trudno więc ocenić podatnikowi czy i co dobrze działa w polskiej nauce. Całkowicie pominięta jest kulturotwórcza rola uniwersytetu.

Instytucja. Wskaźniki, punkty, sloty to sposób pomiaru czy efektywnie wydatkowane są pieniądze na badania naukowe. Ale czy jest to efektywny sposób pomiaru? Instytucje, naciskane z góry, chcą mieć jak najszybciej rezultaty w postaci dobrych wskaźników. Sposób wygodny bo widać liczby. Liczby łatwo się porównuje. Ale czy poprawnie interpretuje? Nie wszystko co da się policzyć liczy się w życiu. I nie wszystko to co się liczy w nauce da się prosto policzyć. Rząd chciałby pochwalić się dużą liczbą polskich uczelni na czołowych pozycjach w rankingach międzynarodowych, np. liście szanghajskiej. Stąd tendencja do kreatywnej księgowości, poprzekładania ludzi i uczelni tak, by wypaść najlepiej. Od takiej działalności nie podniesie się poziom polskiej nauki (ani naukowcy, ani podatnicy nic nie zyskują). Jeśli mają być szybko wyniki (a tak właśnie jest) to można na różne sposoby poprawić rankingową wartość liczbową, ludzi poprzesuwać na inne stanowiska itd.. Liczne działania, pochłaniające czas i umysły, z których nic, ale to nic nie wynika dla jakości polskiej nauki.

Niech za przykład posłuży sport. Początkowo celem było podniesienie zdrowia społeczeństwa przez rozwój tężyzny fizycznej szerokich kręgów społecznych, by jak najwięcej osób było aktywnych, w tym sportowo. Budowano stadiony, boiska, rozwijano kluby sportowe. Szybko się skomercjalizowały i mamy przede wszystkim biznes, mistrzostwa… i kibiców lub kiboli, siedzących przed telewizorem z piwem i czipsami lub demolujących miasta po rozgrywkach. Gdy „nasza drużyna” wygrywa to mamy powód do dumy…. I nic więcej. Na uniwersytety przez pryzmat rankingów też tak się patrzy, by rząd i naród był dumny z dobrego miejsca na międzynarodowym podium. I tak jak w sporcie dążenie do wyniku często skutkuje różnorodnym dopingiem (ze stratą dla zdrowia) tak i w naukowych punktozach i slotozach oddalamy się od pierwotnego celu. Wyciskamy z „zawodników” ile się da, nie patrząc na koszty i sens. Pamiętacie zdrowotne skutki „hodowli” sportowców w NRD?

Dla kogo jest więc punktowa ewaluacja? Na dodatek powiela one niezdrowe i szkodliwe metody szkolnego uczenia się dla stopni.

Wróćmy do algorytmów, publikacji i autorów. Nie powstały by pomóc naukowcom w ich autoewaluacji. Ale są pomocne. Tak jak siekiera może być przydatna do wbijania gwoździ – narzędzie powstało do innego typu prac, ale od biedy, zastępczo jakoś gwoździe można wbijać. Na pewno lepiej niż pięścią.

Algorytm zawęża bardzo złożoną i różnorodną rzeczywistość. W mniejszym czy większym stopniu zawsze algorytmom wymyka się kreatywność i przyszłość. Bo w chwili tworzenia skupiają się na tym, co powszechnie znane. Budowanie algorytmu trwa a w tym czasie świat się zmienia. Algorytmy zawsze są spóźnione, bo trzeba lat by to, co zaistnieje nowego w końcu uwzględniono w algorytmach. Bo żeby uwzględnić trzeba zmieniać algorytmy. A to zawsze jest wysiłek organizacyjny i finansowy. Można powiedzieć, że to co najwartościowsze w nauce będzie się wymykało algorytmom. Liczyć się będzie przeszłość i standardowość. Przeciętność.

Co na przykład wymyka się starej i wprowadzanej punktacji? Nowe formy komunikacji i upowszechnienia wiedzy naukowej. Liczą się tylko publikacje, te papierowe i te elektroniczne. Kiedyś liczyły się także wystąpienia na konferencjach ale ponieważ są trudniejsze do wystandaryzowania i policzenia, to zostały pominięte. Publikacje są łatwe do zautomatyzowania (identyfikacja czasopisma i jego pozycji w rankingu, liczby stron, afiliacji autorów). I tego systemu zazdrośnie strzegą wielkie i małe wydawnictwa (koncerny wydawnicze). One zawsze zarabiają, czy to na płatnych czy na czasopismach open source. A weźmy na przykład wystąpienia typu TED, rozwijające się od końca lat 80. XX wieku. Wprowadziły zupełnie nowa jakość wystąpień ustnych. Kilkunastominutowe wystąpienia, nagrywane i udostępniane teraz w internecie. Niektóre mają po kilka milionów wyświetleń! Ogromny zasięg upowszechniania wiedzy i odkryć naukowych. Sprawczość i wpływ na rzeczywistość jest wielka. Ale w rankingach i punktowej ocenie ich nie znajdziecie. Podobnie z wykładami i referatami konferencyjnymi. Kiedyś dostępne były dla nielicznych uczestników konferencji, teraz nagrywane, udostępniane on line lub umieszczane w repozytoriach cyfrowych i przez wiele lat oglądane są przez coraz to nowych odbiorców. Rosnące znaczenie w upowszechnianiu wiedzy naukowej i w komunikacji naukowej a zupełnie niewidoczne w obecnych punktozach i slotozach. Za jakiś czas się pojawią, za kilka, - kilkanaście lat. W wtedy komunikacja w nauce gdzie będzie?

Moim zdaniem obecny i ten najnowszy system oceny pracowników jest archaiczny i niczego praktycznie nie zmienia. Dyskutujemy czy mieszać łyżeczką w lewą czy w prawą stronę ale nie dosypujemy do szklanki z herbata cukru. Od samego mieszania herbata nie zrobi się słodsza.

c.d.n.


22.10.2020

Czy pani doktor, naukowiec, pracująca na poczcie to porażka społeczna?

W okienku pocztowym pracowała  już wcześniej. Być może już na studiach. A może dopiero na studiach doktoranckich? Obrobiła doktorat, chyba z biologii a może  z biotechnologii. W każdym razie nauki przyrodnicze i eksperymentalne, dalekie od czynności biurowych. Praca badawcza wspomnianej pani na pewno była laboratoryjna. 

I teraz dalej pracuje na poczcie. Czy to nie jest porażka i strata? Żeby tak wykwalikowane kadry zatrudniać do prostych prac w okienku pocztowym? A może to jej osobista strata - marnować kilka lat ciężkiej pracy w laboratorium by dalej pracować na poczcie? Skończyć studia drugiego i trzeciego stopnia by pracować w miejscu, gdzie wystarczy szkoła podstawowa lub najwyżej szkoła średnia? Kilka lat nauki, 5 lat studiów przyrodniczych i drugie tyle (lub więcej, bo po drodze był urlop macierzyński) studiów doktoranckich. Czy nie jest to marnowanie pieniędzy podatników i marnowanie lat życia młodych ludzi?

Na te pytania odpowiadam przecząco. Same zyski osobiste i społeczne. 

Najpierw zyski społeczne. Czy to zmarnowany kapitał finansowy i ludzki? Do pracy doktorskiej owa pani musiała wykonać badania laboratoryjne. To sensowna praca zespołowa. Musiała opublikować prace w czasopismach naukowych. Weszły do obiegu międzynarodowego. Zatem nic się nie zmarnowało. Zysk dla społeczeństwa jest w postaci dobry badań, które nie zginęły w szufladzie. To takie czasowe uczestniczenie w zespole badawczym i wykonywanie społecznie potrzebnych badań naukowych. Jedno ogniwo w długim łańcuchu. Nie na stałe, nie na całe życie ale przez kilka lat. To nie jest strata, to jest zysk. Można uprawiać naukę czasowo, przez kilka lat. 

Czy strata osobista? Po co kształcić takich absolwentów na drogich kierunkach przyrodniczych? Przez kilka lat rozwijała swoje zainteresowania i podnosiła kompetencje. To zysk osobisty. I na tym można byłoby skończyć dyskusję. Dzięki automatyzacji możemy pracować coraz krócej (w skali życia). I lepiej by ten wolny czas przeznaczyć na edukację niż nic-nie-robienie przed telewizorem. W czasie edukacji nie jest się bezrobotnym, wyrzuconym poza nawias użyteczności. To ważne dla człowieka.

Czego nauczyła się na studiach magisterskich i doktoranckich? Metody naukowej, dostrzegania problemu, dobierania metod, analizy i wyciągania wniosków. Czy to się może przydać w pracy na poczcie? Tak, może. A może i w innej pracy bo teraz często w swoim życiu zmieniamy pracę. Na przykład w czasie pandemii, rozumiejąc głębiej i dokładniej sposób rozprzestrzeniania się patogenicznych mikroorganizmów i wirusów oraz cały fizjologiczny i molekularny mechanizm infekcji, może dostrzeże coś w procedurach epidemicznych i zaproponuje zmiany, korekty, ulepszenia? U siebie, w miejscu pracy. A jeśli będą dobre to może się upowszechnią w innych miejscach. Ludzie kreatywni i rozumiejący zachodzące procesy potrzebni są w każdym miejscu pracy. 

Uzyskane kompetencje są jak nasiona w glebowym banku diaspor. Leżą, leżą i po kilku latach nieoczekiwanie kiełkuję. Wydają niespodziewany plon.

Edukacja to nie jest proste kształcenie zawodowe. Zwłaszcza w czasach szybkich i nieustannych zmian. Bo kompetencjami zawodowymi nie jest nauczenie się przykręcania śrubek w maszynie typy jakiegoś tam lecz kreatywność, myślenie naukowe, myślenie krytyczne, uczenie się języków obcych, szersze spojrzenie. Żeby dobrze się odnaleźć w życiu jak i na rynku pracy trzeba rozumieć świat wokół nas. Świat nieustannie i szybko się zmieniający, przekształcający, gdzie dawne szablony, modele szybko stają się nieadekwatne. Nie sprawdza się proste kopiowanie tego, co było dobre kiedyś.

Warto łożyć pieniądze i wysiłek w szkoły i uniwersytety. To jest znakomita inwestycja. W badaniach naukowych w mniejszym czy większym stopniu można uczestniczyć będąc poza uczelniami, instytutami czy ośrodkami badawczymi. Na przykład w badaniach ekologicznych potrzeba wielu obserwatorów. A tu nie jest wymagana wyrafinowana i droga aparatura by zbierać wspólnie z naukowcami wartościowe dane. Potrzebni tylko wykształceni ludzie. Tylko i aż.

Edukacja jest jak schody. Pozwalają się nam wznosić, kto po kroku, wyżej i wyżej. A z wyższej wysokości szerzej i dalej widać. Zobaczymy większy świat.

16.10.2020

Poszukiwanie cyfrowych dyskusji kuluarowych na konferencji on line - Cyfrowość w kontekstach akademickich

 

Zostałem zaproszony do udziału w konferencji naukowej Cyfrowość w kontekstach akademickich. I jest to znakomita okazja by poeksperymentować, coś odkryć, czegoś się nauczyć w działaniu (a nie tylko zakomunikować o dotychczasowych odkrycia, refleksjach, przemyśleniach). Metodologia współczesnej nauki zaczęła się mniej więcej w Renesansie, gdy uczeni odeszli od ksiąg i zaczęli sprawdzać eksperymentalnie to, o czym wyczytali (nie był to jednorazowy akt lecz proces). Nie porzucili dzieł i spisanych doświadczeń tylko uzupełnili je o eksperymenty i weryfikację w przyrodzie. Niczym niewierny Tomasz, wyciągajmy swój palec by dotknąć i sprawdzić.

Odkrywam zdalną edukację i komunikację już od lat. Mamy wysyp różnych konferencji on-line. I one w różnym stopniu nie spełniają jeszcze oczekiwań. Trzeba szukać nowych form komunikacji i relacji w sieci. Owszem, czytam w wielu książkach, słucham ekspertów. Ale i sam chcę eksperymentować. I oto trafiła mi się znakomita okazja z odważnymi ludźmi z UWM, którzy także nie boją się eksperymentów. 



 
Pierwszy krok w przenoszeniu komunikacji naukowej i edukacji do sieci to skopiowanie, odwzorowanie i proste przeniesienie formy ze spotkań bezpośrednich do form zdalnych. Jak ktoś dyktował na sali wykładowej, to teraz dyktuje przez Internet. Zawsze kopiowanie traci część informacji. Pamiętam to doskonale z dzieciństwa, gdy kalkowałem rysunki lub z młodości, gdy pisałem przez kalkę na maszynie. Każda kolejna kopia była mniej czytelna.

W komunikacji zdalnej tracimy język ciała, nie widzimy się w pełni. Tracimy sporo z przekazu.  Patrzymy jak przez dziurkę od klucza (zawężone pole widzenia). Gdy siedzimy przed monitorem to łatwiej o rozproszenie, brak szybkich sygnałów zwrotnych. Podobnie w czasie naukowej konferencji on line. Teoretycznie nie trudno jest zrobić wykład/referat zdalny. A co z resztą interakcji, niezwykle ważnych na konferencjach naukowych? Czy zastanawialiście się nad istotą i sensem różnych form komunikacji w czasie konferencji naukowej? Czy tylko odwzorowujecie rytuał? "Bo tak się robi" (bo tak inni robią)?

Nie tak dawno pojawiła się sesja posterowa. Najpierw popularna była na konferencjach nauk przyrodniczych, potem pojawiła się we wszytkach dyscyplinach. To przykład powolnego wchłaniania różnych form przekazu, jakie generuje postęp technologiczny. Poster (plakat naukowy) to nie tylko pokazanie swoich doniesień w formie graficznej ale i rozmowy z autorami prac w czasie sesji plakatowej. Sesje posterowe to w sumie niezbyt dawny wynalazek konferencyjny. Był to sposób na upchnięcie (zmieszczenie) zbyt licznych doniesień, bez konieczności zbytniego mnożenia małych, równoległych sesji. Nie da się wszystkiego dobrze podzielić tematycznie na różne sesje  bo zainteresowania naukowców są wielotorowe i wielowymiarowe. Zazwyczaj interesują referaty z różnych sekcji. I jak rozwiązać tę kwadraturę koła? Jednym z dobrych rozwiązań było wymyślenie posterów i sesji posterowej - to "oglądacz" sam indywidualnie dobiera siebie czas, kolejność i zakres tego, co ogląda i czyta. Postery to większa indywidualizacja odbioru treści. Technologie cyfrowe umożliwiają jeszcze większą indywidualizację i lepsze dopasowanie poszukiwanej treści w nadmiarze oferowanych propozycji. 

Ale sesja posterowa to także zainicjowane rozmowy kuluarowe, uzupełniające te w przerwach na kawę, spotkaniach integracyjnych itd. Możliwość nawiązywani nowych znajomości, możliwość rozmów kameralnych, niezaplanowanych dyskusji. Jak to zaplanować w czasie konferencji on line? To wielkie wyzwanie. Mam kilka pomysłów i niektóre będę chciał eksperymentalnie sprawdzić. Wiem, że pierwsze prototypy nie działają idealnie, że popełnia się wiele błędów. Ale to na tych błędach nauczymy się lepszych rozwiązań. Optymalizacja jest jak ewolucja - wymaga selekcji i następstwa co najmniej kilku generacji.

Po prostym kopiowaniu konferencji z kontaktem bezpośrednim  do przestrzeni internetowe, pora na dostrzeżenie potencjału kontaktów zdalnych i wykorzystanie ich do celu zasadniczego: ułatwienie dyskusji, rozmów kuluarowych i wielotorowych interakcji między uczestnikami konferencji. W tradycyjnych konferencjach jednoczyło nas miejsce, czasem odizolowanie od zgiełku dnia codziennego (miejsce poza miastem, daleko od pokus codzienności i spraw słuzbowych). Jesteśmy w jednym miejscu i czasie to i ułatwia nieplanowane różnorodne interakcje. 

Teraz pora odkryć nowy potencjał i stworzyć dobre środowisko do zdalnej naukowej komunikacji. To rola organizatorów, jak ogrodnika, który tworzy dobre warunki dla rosnących roślin. 

Pomocą w zrozumieniu procesu, o którym piszę, jest model SAMR, opracowany przez dr. Rubena Puentedurę w odniesieniu do edukacji (przechodzenia edukacji do formy zdalnej i hybrydowej). W tym modelu zdefiniowanych zostało kilka poziomów integracji technologii w procesie edukacji, ale możemy przenieść na konferencje naukowe i na komunikację w nauce.  

SAMR to skrót od pierwszych liter czterech wyrazów w języku angielskim:

  • Substitution (podstawienie)
  • Augmentation (powiększenie, rozszerzenie)
  • Modification (modyfikowanie)
  • Redefinition (redefinicja)

Substitution (podstawienie) to wykłady i referaty w formie wideokonferencji, webinariów: ktoś mówi, widać go na ekranie, czasem wykorzystuje jeszcze prezentację multimedialną, pokazuje slajdy. Tak samo jak na tradycyjnej sali konferencyjnej czy wykładowej. Ale widzimy mniej, po patrzymy przez małe okienko monitora i nie mamy obok sąsiedztwa żywych ludzi. Prezentacja (wykład) może być uzupełniona o możliwość zadawania pytań (wideokonferenjca lub czat - zadawanie pytań, tak jak kiedyś na karteczkach, które trafiają do przewodniczącego, do stołu prezydialnego).

Sesja posterowa na tym etapie (podstawianie) sprowadzona jest do zamieszczenia plakatów graficznych na stronie internetowej. Słaba interakcja. Bo przecież równie dobrze można wysłać pocztą elektroniczną jako plik lub nawet od razu całą publikację. Po co taka sesja? Możliwość pierwszeństwa obejrzenia przez uczestników konferencji, którzy wnieśli opłatę? Ale zapewne autorowi doniesienia (plakatu) zależy na jak najszerszym gronie odbiorów. 

Cykl życiowy konferencji (przed, w trakcie, po) 

Przed - informacja (zaproszenie) i komunikat, rozsyłany do potencjalnych zainteresowanych. Namysł i poszukiwanie własnego pomysłu na referat czy poster, potem wysyłanie zgłoszenia. 

Czas konferencji (najkrótszy czasowo etap). Program i książka abstraktów, które dostajemy w momencie przybycia i rejestrowania się na konferencji - samodzielnie czytamy, wybieramy te najbardziej intersujące, decydujemy się na która sesje pójść, który poster zobaczyć, z kim spróbować porozmawiać, czy są obecni ci, na kontakcie z którymi nam zależy itd.. W materiałach konferencyjnych (abstrakty) są także adresy i afiliacje autorów, uczestników. Przydaje się w przyszłości (zyskiem udziału w konferencji jest zdobyta w taki sposób książka adresowa specjalistów danej dyscypliny naukowej). Potem udział w sesjach plenarnych, sekcjach problemowych, sesji posterowej, rozmowach kuluarowych, spotkaniach towarzyskich. Jesteśmy odizolowani od świata i mamy czas dla siebie. Mniej spraw codziennych nas rozprasza.

Po konferencji - kontakty z wybranymi osobami, druk publikacji itp. Piszemy publikacje (kończymy). Zdajemy relacje w swoim środowisku, coś tam planujemy, jeśli kontakty i inspiracje konferencyjne były owocne i udane. 

Model SAMR z jednej strony opisuje różne sposoby wykorzystania technologii w nauczaniu (ale i komunikacji naukowej na konferencjach), z drugiej pokazuje też możliwe, konstruktywne zmiany. Pokazuje jak z technologii wykorzystywanej w procesie nauczania/komunikacji przypadkowo i w wąskim zakresie funkcjonalnym (jako zamiennika tradycyjnych form prowadzenia zajęć/kontaktów konferencyjncyh), można przechodzić do rzeczywistej transformacji nauczania/komunikacji, z pełnym wykorzystaniem potencjału nowych technologii. To samo można odnieść do komunikacji w nauce i konferencji naukowych on line. 

Substitution (podstawienie): na tym etapie urządzenia komputerowe i programy internetowe  wykorzystywane są do wykonywania tych samych zadań, które były wykonywane zanim komputery się pojawiły. Naśladujemy, kalkujemy sytuacje konferencyjne w sieci. Na przykład wykłady on-line, z wygłaszaniem referatu do kamery w laptopie, czasem z prezentacją typu Power Point, pokazywaną na monitorze, czasem z udostępnianiem pulpitu i przewijaniem dokumentu tekstowego (Word, pdf itd.). Sytuacja prowokuje do skupiania się na własnym monitorze i myślimy, że tak samo dobrze widać to u odbiorców. Brak jest zmiany funkcjonalnej. W przypadku edukacji jak i komunikacji w nauce ten etap to spora utrata kontaktu i interakcji (czat nie wystarczy). Jeśli tak mają wyglądać konferencje, to po co na nie jeździć? Dla prestiżu? Dla prawa nadesłania swojej pracy do pokonferencyjnego tomiku prac? Kiedyś to może było wartością ale teraz, gdy wydawnictwa pokonferencyjne są nisko punktowane, to i spada zainteresowanie taką formą publikowania a w konsekwencji udziałem w konferencji (wykupywania prawa do publikowania w tomie pokonferencyjnym).

Augmentation (rozszerzenie): na tym etapie technologia komputerowa wykorzystana jest jako skuteczne narzędzie rozwiązywania podstawowych problemów edukacyjnych i komunikacyjnych. Przykład z edukacji: uczniowie zamiast pisać kartkówkę długopisem na papierze, rozwiązują testy przygotowane w formularzach internetowych (Google, Microsoft itd.) lub różnych quizach (wiele różnych programów i stron). Jest to niewątpliwie odnoszenie korzyści bo zaoszczędzamy papier i czas (nauczyciela), zwłaszcza przy dużej liczbie uczniów. Ponadto wynik testu/ankiety otrzymujemy szybko i automatycznie. Informacja zwrotna jest szybsza. W czasie konferencji naukowej może to być szybkie zabranie informacji i aktywizująca forma przekazywania treści (np. ClickMeeting czy Mentimeter). Jest to pierwszy krok by zacząć dostrzegać odbiorę i uzyskiwać informacje zwrotne już nie za pośrednictwem języka ciała (co jest możliwe tylko w kontaktach bezpośrednich). Uczestnicy konferencji mogą bardziej angażować się w proces komunikacji i rzeczywistej dyskusji. 

W wymyślaniu nowej formuły konferencji on-line to zaledwie pierwszy etap. I na nim jestesmy. Sporo tu jeszcze do odkrycia. Na przykład tworzenie interaktywnej mapy konferencji (jak ta wyżej, wykonana w programie Genially). To nasz pierwszy, konferencyjny eksperyment. Powstaje prototyp i potrzebujemy ewaluacji. Mapa konferencji jest uzupełnieniem tradycyjnego komunikatu przedkonferencyjnego. Z tradycyjnej formy nie rezygnujemy (bo to kwestia przyzwyczajeń i strefy komfortu), ale już próbujemy czegoś nowego. A może to już etap modyfikowania?

Modification (modyfikowanie): to pierwszy poziom, w którym odchodzimy od tradycyjnego modelu nauczania i technologia zaczyna odgrywać znaczącą rolę w klasie. A jak jest w przypadku konferencji naukowych? Czy mapa konferencji to już ten etap? My chcemy spróbować wykorzystać nowe technologie do stworzenia rozmów kuluarowych.  Taką przestrzeń chcemy zrobić z wykorzystaniem eventu na Facebooku jak i platformy Wakelet. 

Przykład z edukacji: "zadaniem uczniów jest przygotowanie wypowiedzi na zadany temat, a następnie nagrać ją kamerą, odpowiednio przyciąć, zmontować, dodać efekty dźwiękowe – później może być publicznie zaprezentowana przed określonym gremium, np. rodzicami, dyrekcją szkoły, uczniami innych klas itp. Tu następuje już znacząca zmiana w wykorzystaniu technologii – staje się ona niezbędna, aby zadanie mogło być wykonane. Co więcej, indywidualne doświadczenia edukacyjne ucznia zaczynają mieć istotne znaczenie – uczy się już nie tylko komunikować, ale także rozwija przy okazji rozmaite umiejętności cyfrowe." 

Co może zrobić uczestnik konferencji naukowej poza słuchaniem? Tak jak dawniej zapewne chciałby dyskutować, prezentować swoje pomysły nie tylko w wyznaczonym dla niego referacie czy posterze. Jak wykorzystać potencjał TIK by zmodyfikować dotychczasowe rytuały komunikacyjne, tak by uczestnik zdobywał nowe doświadczenia, inspiracje itd.? Pytanie pozostaje ciągle otwarte.... na pomysły i eksperymenty.

Redefinition (redefinicja): na tym etapie transformacji, technologia komputerowa "pozwala realizować złożone działania uczniów, które składają się także z zadań, których nie można było wcześniej przewidzieć, wyobrazić". Jako przykład podawany jest "projekt edukacyjny, w którym zadaniem całej klasy jest przygotowanie filmu dokumentalnego dotyczącego określonego tematu z podstawy programowej."  Jak ponownie zdefiniować konferencję naukową, realizowaną zdalnie, by pojawiły się, dzięki technologii, formy kontaktu, o których wcześniej nie myśleliśmy i nie praktykowaliśmy w czasie kontaktów bezpośrednich? Przecież to nie będzie pierwszy raz, gdy technologia modyfikuje i poszerza formy komunikacji konferencyjnych. Dawniej były tylko odczytywane referaty (odczyt - zwłaszcza u humanistów taka forma trzyma się jeszcze bardzo mocno), czasem z pokazami lub pisaniem w trakcie wystąpienia na tablicy (teraz jest także papierowy flip-chart). Gdy powstały epidiaskopy, rzutniki pisma i rzutniki do slajdów (takich fotograficznych) można było pokazywać obrazy i wcześniej przygotowane schematy graficzne. Znacząco to poszerzyło kanały komunikacji wizualnej. Potem pojawiły się postery - a cyfrowe opracowywanie plakatów i tani druk wielkoformatowy mocno upowszechnił tę formę komunikacji konferencyjnej. Potem pojawiły się komputery i rzutniki multimedialne - wtedy upowszechniły się atrakcyjniejsze wizualnie prezentacje, nie tylko z graficznymi ilustracjami ale i z animacjami. 

A co umożliwiają programy i platformy internetowe w poszerzaniu i redefiniowaniu konferencji naukowych w wersji on-line? To chcę odkrywać. A jednym z pierwszych kroków jest w/w konferencja naukowa, do której zaprosili mnie akademicy z Wydziału Nauk Społecznych UWM w Olsztynie. Rozpoczęła się bardzo ekscytująca praca zespołowa.

7.10.2020

Biotechnologiczne hybrydy czyli o dobrych stronach wymuszonego (przez sytuację) zdalnego nauczania

Zdalne nauczanie i komunikacja w nauce spadły na nas nagle. Ale to pozory, bo funkcjonowały już od kilkunastu lat. Tyle tylko, że wykorzystywane były przez niewielu nauczycieli i naukowców i to raczej okazjonalnie. Teraz sytuacją epidemiczną przymuszeni zostaliśmy do wykorzystywania na skalę masową. I to praktycznie codziennie. Stąd zapewne wiele narzekania. 

Z całą pewnością nie da się w pełni zastąpić kontaktów bezpośrednich komunikacją zdalną. Z drugiej jednak strony komunikacja zdalna umożliwia nam spotkania, których normalnie byśmy nie byli wstanie zorganizować. Być może wgłębiając się w nauczanie zdalne odkryjemy zupełnie nowe możliwości. 

Seminaria naukowe, organizowane w Warszawie przez Zespół Antropologii Niezdyscyplinowanej są niezwykle ciekawe (przynajmniej dla mnie). Ale odległość robi swoje. Wyjazd do Warszawy na jedno godzinne spotkanie to inwestycja praktycznie całego dnia. Nie zawsze można wygospodarować, pomijają koszty dojazdu. Ale dzięki temu, że zaczęto organizować spotkania zdalne to i ja mogłem w spotkaniu naukowym uczestniczyć. Dobre strony pandemii i odkrywania zdalnej komunikacji. 

Spotkanie, na które zaprosił mnie Pan Łukasz SmyrskiZespołu Antropologii Niezdyscyplinowanej, odbyło się 6 października 2020 r. o 15.00. Mogłem uczestniczyć będąc w domu. Wygospodarowanie półtorej godziny jest znacznie mniejszym problemem niż całego dnia. No i koszty finansowe znacznie mniejsze. 

Referat Pani Magdaleny Kozhevnikovej pt. Biotechnologiczne hybrydy był niezwykle ciekawy i trafiający w moje aktualne rozmyślania. Wykład i dyskusja zostały nagrane. Mam nadzieję, że za jakiś czas będą publicznie dostępne i będę mógł polecić moim studentom. Przyda się biotechnologom jak i biologom. To będzie dodatkowy zysk spotkań zdalnych. Normalnie nikt by spotkań naukowych nie nagrywał, bo nie było takiego zwyczaju. A skoro jednym kliknięciem w komputerze można nagrać zdalne spotkanie to czemu z tego nie skorzystać? Jeśli będzie dostępnie wideo to automatycznie znacząco poszerzy się krąg odbiorców.

Odkrywanie cyfrowego świata komunikacji może być nie tylko stresujące lecz także inspirujące i owocne w nowe kontakty naukowe. Liczę na więcej i częściej. Jednocześnie wiem, że trzeba się nauczyć tych nowych form komunikacji by w pełni wykorzystać możliwości. 

*   *    *

Wideorelacja z seminarium:

4.10.2020

W poszukiwaniu wszy książkowych czyli noc w księgarni z Książniczkami



Stary, poremontowy kafelek, pomalowany i umieszczony w witrynie księgarni. Co on tam robi? Stara, wyrzucona po remoncie płytka ceramiczka oraz ważka szklarnik (szklarnik leśny - Cordulegaster boltonii)? Pierwszym powodem jest Ogólnopolska Noc Księgarń, drugim - finalizacja streetartowej akcji pt. Ulicznica czyli gadająca ceramika prosto ze śmietnika.

Noc Księgarń odbywa się z piątku na sobotę 16/17 października 2020, w Olsztynie w  Książnicy Polskiej (pl. Jana Pawła II 2/3). Książniczki to panie pracujące w Książnicy.  Wyjaśniło się skąd noc z Książniczkami. Pozostaje tylko odsłonić rąbka tajemnicy co z tym wszami książkowymi. 

Na noc księgarń w Olsztynie zostałem zaproszony przez Annę Mikitę, olsztyńską pisarkę i pedagoga. By ją wesprzeć w edukacyjnych działaniach i wspólnie malować na starych płytkach ceramicznych. Miałem do spłacenia dług wdzięczności - Pani Ania włączała się do moich inicjatyw, pora się odwzajemnić czasem i inwencją. Malowanie będzie towarzyszyło jej warsztatom tworzenia literackich maskotek. W programie znalazło się kilka dobrych elementów edukacyjnych, promujących przyjazny dla środowiska styl życia (ograniczenie wytwarzanych odpadów), co dobrze koresponduje z jej edukacyjnymi bajkami dla dzieci. Z chęcią do takich działań dołączyłem. Poza malowaniem zaproponowałem zabawę czytelniczą z qr kodami. Między regałami ukryte zostaną ukryte karteczki z krótkim tekstem i QR Kodami, linkującymi do opowieści przyrodniczych, opublikowanych na moim blogu Profesorskie Gadanie. Czyli podobnie jak to było z Płocidugą, tyle że nie w terenie a w budynku. 

No dobra, ale co z tymi wszami książkowymi? Są - jak nazwa wskazuje - związane z książkami. A tych nie brakuje w księgarni. Dużo bardziej znane są mole książkowe (przykłady akcji z molami książkowymi: O chruściku z Jeziora Czarnego i molu książkowym – gatunek nowy dla naukiDachówki z molami czyli Molariusz Warmińsko-Mazurski, Tajemnica Moli Książkowych z Biblioteki Uniwersyteckiej). Wszy książkowe są bardziej tajemnicze. I to właśnie one staną się motywem poszukiwań między regałami. Szukaj kodów QR i poznaj tajemnicę wszy książkowych:  czym są, gdzie można jest spotkać, czy są groźne dla książek lub dla człowieka itd. Straszne, groźne czy może przyjazne i uciekające przed zaleszczotkami. A co to są zaleszczotki i co robią między książkami? Dowiesz się w Noc Księgarń.

W nocnej zabawie z qr kodami, ukrytymi w księgarni kryje się coś więcej. To praktyczne zapoznanie się z nową formą opowieści, inną formą książki: rozproszonej, "kwantowej", samodzielnie i aktywnie komponowanej. Dawno, dawno temu istniały tylko ustne opowieści, opowiadane, zapamiętywane i znowu opowiadane. Potem były książki. Linearne opowieści zapisane na kartkach papieru, czytane od deski do deski, o ustalonej kolejności (choć bywają niesforni czytelnicy, którzy czytają po swojemu, w wybranej kolejności rozdziałów). Wszystko w jednym miejscu, między okładkami. Epoka cyfrowa przyniosła nowy rodzaj utrwalania i prezentowania opowieści. Do pełnego odczytania treści potrzebny telefon komórkowy z mobilnym Internetem (z zainstalowanym czytnikiem kodów qr). To od poszukującego czytelnika zależy w jakiej kolejności dotrze do pojedynczych opowieści, czy i ile odnajdzie i jak sobie skomponuje zbiór opowieści o przyrodzie w najbliższym otoczeniu. Między książkami także. Pojawią się i inne organizmy, niektóre tajemnicze, inne straszne, jeszcze inne groźne, trujące i jadowite. Będziesz jednocześnie odbiorcą-czytelnikiem oraz twórcą-opowiadaczem. Jednym słowem czytelnicza prosumpcja i nauczeństwo.

Przyszłość już jest, tylko jest nierównomiernie rozłożona w  świecie wokół nas. Możesz wziąć udział w jej poszukiwaniu bezpośrednio lub internetowo. Dołączysz?


Noc Księgarń w Olsztynie (program ramowy)

19:00 - 03:00 Bookcrossing night w centrum książki w Olsztynie. Edycja specjalna comiesięcznego, największego w Olsztynie eventu wymiany książek. 

19:00 Księgarnia zero waste, czyli budowa makiety księgarni z materiałów recyklingowych.  

19:00 Między regałami, czyli gra z zagadkami Dominika Łuszczyńskiego dla poszukiwaczy dobrej literatury, Specjalna edycja gry "znajdź książkę", w której każdy uczestnik może - kierując się wskazówkami - znaleźć na terenie olsztyńskiego Centrum Książki przygotowane uprzednio pakunki z literacką zawartością. Wskazówki do odnalezienia książek przygotuje Dominik Łuszczyński - pisarz, animator kultury, popularyzator literatury, recenzent oraz felietonista.

20:00 Sowy - mądre głowy. Warsztaty z tworzenia literackich maskotek pod okiem Ani Mikity + warsztaty czytelnicze + malowanie postaci przyrodniczych i literackich na starych płytkach ceramicznych (upcykling). Warsztaty dla dzieci z tworzenia maskotek - sów - prowadzone przez pisarkę i animatorkę kultury Anię Mikitę. 

21:30 Chodź w noc, czyli gra terenowa w straszzzznych klimatach z Dominikiem Łuszczyńskim, przy współudziale Wydawnictwa Mamania. Gra terenowa dla dzieci i rodziców, rozgrywająca się na terenie Centrum Książki oraz olsztyńskiej starówki i Parku Centralnego. Prowadzenie: Dominik Łuszczyński - pisarz, autor cyklu powieści dla dzieci "Strachociny", animator kultury.

23:00 Poszukiwanie wszy książkowej - Interaktywne podchody między książkami - Gra w podchody łącząca tradycję z nowoczesnymi technologiami (z wykorzystaniem aplikacji mobilnej i skanowaniem kodów QR). Przygotowanie: dr hab. Stanisław Czachorowski, prof. UWM

24:00 Warsztaty tworzenia papieru pakowego - Prowadzenie: Ania Wojszel - eko artystka

24:00 Nocne rabatopromocje Specjalne promocje i rabaty dla najbardziej wytrwałych uczestników Nocy Księgarń

01:00 Vintage horror show - edycja specjalna - projekcja filmu "The City of the Dead" Edycja specjalna cyklicznego wydarzenia organizowanego w ramach Vintage Horror Show

Limit miejsc: zapytaj w księgarni

Więcej:
A tu być może pojawi się filmowa relacja po.

1.10.2020

O rozmowie z awatarem w skansenie (nowy rok akademicki)


Dzisiaj zadzwonił do mnie awatar (AI - sztuczna inteligencja), usłyszałem sympatyczny głos kobiecy, Miła rozmowa (takich kiedyś było wiele). Głos całkiem jak ludzki czasem odpowiadał na pytania sensownie. Ludzie są coraz mniej potrzebni, zastępuje ich Sztuczna Inteligencja, boty i algotytmy. Przynajmniej w pewnych zawodach. 
Czego uczyć studentów, by mieli pracę, gdy opuszczą mury uniwersytetu? I by byli szczęśliwi, czuli się potrzebni światu? Nad tym teraz myślę. W sumie od dłuższego czasu. Awatar w słuchawce telefonu przypomniał mi, że sprawa jest pilna, że przyszłość już jest. W jednych miejscach bardziej, w innych jeszcze tylko ciut. I jak przekonać kustoszy skansenu by nie przeszkadzali i pozwolili kształcić studentów do świata, który już jest a nie tylko będzie gdzieś kiedyś? A tym bardziej do świata, który już przeminął... Bo skansen kończy się za drzwiami, a tam już normalne życie. Może trzeba namówić by kustosze wyjrzeli przez okno? Próbuję, od dłuższego czasu. Na razie ciągle fiasko. 

A awatary coraz częściej tworzą treść. Już nie tylko do przeczytania ale i wysłuchaniu w telefonie. Ten awatar chciała się ze mną umówić. Bym gdzieś poszedł i coś dostał za darmo. Nie dopytywałem ile mnie to będzie kosztowało. Rozłączyłem się. Ale czy jutro nie zadzwoni do mnie cwańszy awatar? Cyborg, bot czy insza AI? Może już nie rozpoznam?

W społecznie ludzkim świecie coraz więcej nieludzkich podmiotów uczestniczących w tworzeniu wiedzy i kultury. W relacjach z nami.

Szukam więc dobrego pomysłu na nowy rok akademicki. Przemykając w skansenie, między muzealnymi inscenizacjami ale ukradkiem wyglądam za okno. Na świat, który już jest. Szukam dobrego pomysłu, który przyciągnie ludzi. Albo AI.... Będzie gwarnie i w relacjach.