Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sam o sobie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sam o sobie. Pokaż wszystkie posty

8.09.2025

O tym, jak ważna jest umiejętność prezentacji

Przykład z jakiejś konferencji i z niezbyt dobrze przygotowaną przestrzenią. Masywna mównica oddziela mówcę od publiczności, niczym zamkowy mur z fosą. Brak podglądu ekranu. Są już mównice z wbudowanym ekranem w pulpit. Znacznie ułatwia prezentowanie i i utrzymywanie kontaktu wzrokowego z publicznością. Stare rozwiązania w nowych warunkach. 


Uczestniczę w różnych konferencjach i spotkaniach na żywo, wiele innych oglądam w mediach.  A samą sztuką (kompetencja, umiejętnością) przemawiania i przedstawiania treści naukowych i popularnonaukowych zajmuję się od kilkudziesięciu lat. Wynika to z wykonywanego zawodu nauczyciela akademickiego. Uczę studentów skutecznego przedstawiania treści naukowych. W uproszczeniu: uczę pisać, mówić i tworzyć treść wizualną. A przede wszystkim sam się uczę. Ćwiczę, eksperymentuję, czytam, szkolę się, analizuję. Teoretycznie przez te 40 lat powinienem się już wreszcie nauczyć?! Tyle, ze ciągle zmieniają się warunki społeczno0technologiczne. I jest jak z ewolucja biologiczna w zmieniającym się środowisku - trzeba ciągle biec by być w tym samym miejscu.

A przyszło nam żyć w czasach, gdzie internetowi prelegenci wyrastają jak grzyby po deszczu. Niegdyś, aby przemawiać do tłumów, trzeba było mieć na koncie co najmniej wprawę i wiedzę z retoryki. To było dawno, w kulturze słowa mówionego. A dziś? Dziś retoryki się nie uczy ani w szkołach, ani na studiach. Wystarczy konto na popularnej platformie społecznościowej. Czy to oznacza, że sztuka mówienia zanikła? O nie! Wręcz przeciwnie, nigdy nie była tak potrzebna. Może dlatego, że tak dużo jest słabym wystąpień, zarówno w biznesie, jak i edukacji. 

Sztuka prezentacji w ostatnim półwieczu rozwijała się od tablicy do wideokonferencji. W biznesie i edukacji prezentacja to nie tylko sposób na przekazanie wiedzy. To narzędzie do wywierania wpływu, budowania autorytetu i, co tu dużo mówić, zarabiania pieniędzy (przynajmniej w biznesie). Z tego powodu warto się jej nauczyć. Oglądam konferencje, spotkania biznesowe oraz webinaria i widzę, że składne i zajmujące mówienie to umiejętność wciąż niezbyt częsta. Może dlatego, że epoka oralna minęła dawno temu, a my, zanurzeni w morzu pisanych tekstów, zapomnieliśmy, jak się dobrze mówi? Może uznaliśmy, że liczy się tylko technologia a nie umiejętność wykorzystania tej technologii?  Przechodzimy z pisania na klawiaturze do mówienia do mikrofonu i liczymy na to, że treść sama się obroni. Błąd. Liczy się także forma i dostosowanie formy do konkretnego kontekstu czasu i miejsca. Bo inaczej się słucha a inaczej czyta. A jeszcze inaczej ogląda materiały w mediach społecznościowych. Trzeba mówić do ludzi a nie tylko w ich obecności.

Detale czynią różnicę. Wyobraź sobie, że idziesz na wystawną kolację, a kelner podaje wyrafinowane danie na brudnym talerzu. Da się zjeść? Pewnie, ale przyjemność z posiłku spada. Podobnie jest z prezentacjami i wypowiedziami publicznymi. Tam też warto zadbać o "czysty obrus i czyste talerze". Czyli zadbać by forma dostosowana była do sytuacji i okoliczności. Czy profesjonalista poradzi sobie w każdych warunkach? Tak, ale po co ma się męczyć i improwizować? Dobra organizacja przestrzeni, od oświetlenia ekranu po podgląd dla prelegenta, to niby detale, ale to one sprawiają, że i prelegent, i publiczność czują się komfortowo. Wtedy forma nie utrudnia odbiór zasadniczej treści. Tak jak jedzenie posiłku na estetycznej i czystej zastawie.

Ile razy widziałaś (eś) slajd wypełniony po brzegi tekstem, tak drobnym, że musiałbyś podać się do komputera, żeby go odczytać? To ewidentny efekt kultury pisma. Uczymy się pisać elaboraty, ale nie potrafimy ich streścić w punktach. Nie potrafimy wyłowić zasadniczej i najważniejszej myśli z własnych wypowiedzi. Wypełniamy wyznaczony czas słowami, a czasem znacznie przekraczamy przyznany mam czas ku irytacji innych prelegentów i słuchaczy. Efekt? Włączamy webinarium i z minuty na minutę coraz bardziej nuży nas to, że jest za dużo tekstu na slajdach i że jest nudnie przedstawiana treść w czasie webinarium. A przecież slajdy to nie scenariusz, a jedynie tło. Nie cel sam w sobie a jedynie pomocny rekwizyt.

Gdzie i jak nauczyć się dobrych form prezentacji, w tym prezentacji cyfrowych? Tak, jak w czasie awarii w samolocie, najpierw zakładamy maskę z tlenem dla siebie, dopiero potem towarzyszącemu nam dziecku. Tak samo jest z edukacją cyfrową. Najpierw opanuj samemu, potem ucz innych. Nasze dzieci dorastają z technologią w ręku, ale my, jako dorośli, mamy za zadanie pomóc im zrozumieć, jak z niej korzystać w mądry sposób. Przyspieszona edukacja cyfrowa to nie tylko wyścig z czasem, ale również rosnące nierówności (także cyfrowe). Jeśli my, dorośli, nie będziemy umieli nadążyć, nasze dzieci będą miały pozorną przewagę, ale w nieznanym nam świecie.

Zatem umiejętność prezentacji to nie tylko mówienie do ludzi, ale również sprawne posługiwanie się narzędziami, które wspomagają ten proces. Zmieniło się środowiska i zmieniły się narzędzia. Od prostych rekwizytów, tablicy z kredą, rzutnika multimedialnego z prezentacją w Power Poicie po wiele innych detali takich jak świetlenie, podgląd prezentacji, zegar z mijającym czasem itp. W świecie, gdzie komunikacja staje się coraz bardziej cyfrowa, te umiejętności są na wagę złota. Dlatego, zanim zaczniemy uczyć innych, jak się prezentować, zacznijmy od siebie. Najpierw maseczka z tlenem dla siebie, potem dla ucznia.

Dlatego właśnie się nieustannie uczę przez próbowanie i działanie. Metoda Kolba: doświadczam, poddaję się refleksji, wiążę z teorią, modyfikuję i stosuję w praktyce. I tak wchodzę w kolejny cykl. 

18.08.2025

20 lat mojego blogowania (e-booki)

Biurko pisarza blogowego wygląda tylko trochę podobnie... Ale też są kartki, ołówki i pióro wieczne.


Równo 20 lat temu, 18 sierpnia, pojawił się mój pierwszy wpis na blogu. Rocznicowo udostępniam pierwsze e-booki, będące zbiorem tekstów opublikowanych na blogu. Dużo tego było więc systematycznie pojawiają się kolejne części, do pobrania na dedykowanej stronie. Będą następne. Za jakiś czas. 

Z perspektywy 20 lat pisania bloga dostrzegam powolne krystalizowanie się kultury postpiśmiennej. Ślady tego procesu kulturowego odnajduję w swoim blogu, retrospektywnie. Tym bardziej jest to ciekawe, spojrzeć jeszcze raz na archiwalne wpisy blogowe i odczytywać je nieco inaczej. W nowym  kontekście już posiadanej wiedzy. 

Kiedy 20 lat temu zaczynałem pisać swojego bloga, to był dla mnie nieodgadniony eksperyment. Chciałem sprawdzić nowinkę dziennikarską w upowszechnianiu nauki i nową formę komunikacji. I owo sprawdzanie, stale wzbogacane kolejnymi pomysłami i próbami, trwa już 20 lat. Cała epoka, w które świat komunikacji międzyludzkiej i świat opowiadania, znacząco się zmienił. Niczym w trakcie  przepoczwarczenia chruścika, wyłania się z epoki pisma świat komunikacji po piśmie. Rozpada się larwa, widoczny chaos i bezład, a powoli tworzy się postać imago, o zupełnie innej budowie niż larwa. Wielką i unikalną przygodą jest być czynnym uczestnikiem tej transformacji ludzkiej komunikacji.

Blogowa forma okazała się wygodniejsza od typowej strony www. I jest trwała, bo moja uczelniana strona www przy jakichś tam porządkach została usunięta (mimo, że ciągle jestem jeszcze pracownikiem UWM). A blog, z przygodami, ale trwa. Nie trzeba panować nad formatowaniem oraz można pisać z dowolnego miejsca i dowolnego komputera – nie trzeba wozić wszystkiego ze sobą. Można pisać nawet na telefonie komórkowym. Przez te 20-tetnie eksperymenty sporo się nauczyłem, zdobyłem dużo wieloaspektowego doświadczenia, które wykorzystuję w dydaktyce akademickiej i w popularyzacji nauki. Przygoda i eksperyment ciągle trwają, tak jak mój proces uczenia się nowego świata komunikacji. 

Z wiekiem uczenie się przychodzi coraz trudniej… Ale nie ma innego wyjścia. Trzeba tylko wyważyć, aby uczenie się nowości nie przerastało funkcjonalności, czyli użytkowania tej wiedzy. Bo po co uczyć się nowych umiejętności… jeśli miałoby się ich nie wykorzystać? Byłby to zbędny wysiłek i zbędna inwestycja. Byłoby to po prostu przeinwestowanie. Plusem naukowca i twórcy jest jednak to, że może być aktywny i bez instytucji, już po przejściu na emeryturę. Sam sobie jest okrętem, sterem i kapitanem. 

Myślenie wymaga wysiłku, ale nie boli za bardzo, bo mamy wewnętrzny mechanizm "samoznieczulania" się (endorfiny) i mobilizowania się do wysiłku (adrenalina). Tu pojawia się zasadnicze pytanie o sens, czyli dlaczego myślenie jest tak ważne dla życia? Dlaczego jesteśmy szczęśliwi poznając świat wokół nas? I to jest ta wielka tajemnica, przed którą stajemy. Znamy biochemiczny mechanizm wydzielania endorfin w mózgu, ale nie wiemy jaki jest sens tego, że myślenie jest tak ważne. Odżywianie umożliwia trwanie życia, rozmnażanie płciowe zapewniło ogromną różnorodność genetyczną i ekspansję Homo sapiens. A po co nam zdolność myślenia i możliwość odkrywania tajemnic świata? Dlaczego - dla jednych ewolucja, dla innych Stwórca - zadbali o to, żeby człowiek (i cała ludzkość, łącznie z "szarymi obywatelami" i najmniejszymi prostaczkami) chciał poznawać wszechświat, rozgryzać jego tajemnice i odczuwać w tym procesie przyjemność?

Wiedza nie jest prostą sumą informacji. Wiedza to informacje ułożone w systemie (paradygmacie), w niezwykłym konstrukcie i to zarówno tym indywidualnym, osobistym, jak i tym zbiorowym, zespołowym. Pojedyncze informacje czy definicje są zawsze kontekstowe. W przypadkowym zbiorze niespójnych haseł nie ma zwartej i całościowej wiedzy. Ale te hasła są niejednokrotnie przydatne. Tak jak ze wszystkich innych także ze źródeł internetowych i papierowych trzeba umieć z tej hasłowej wiedzy korzystać. Inaczej jest to wiedza mało wartościowa, chaotyczna i niespójna. Tak ,jak trzeba umieć jeździć samochodem, tak trzeba umieć korzystać z encyklopedii. O sukcesie decyduje nie tylko jakość maszyny, ale i umiejętności kierowcy. Trzeba więc uczyć się poprawnego (efektywnego)  korzystania z Wikipedii, AI czy opowieści zebranych na blogu.

Wikipedia nie jest wartością jako dzieło skończone (bo nigdy nie będzie skończone), to proces budowania wiedzy. podobnie jest z zawartością bloga. Zatem najwięcej korzystają aktywnie uczestniczący (edytujący, dyskutujący), mniej ci, co tylko biernie czytają. Wikipedia jest projektem wolontariatowego samokształcenia się: kształcenie ustawiczne w społeczeństwie informacyjnym.

Podobnie jest z tym blogiem. Nie jest to produkt skończony tylko proces. A na samym początku nie było planu ani doprecyzowanego zamysłu. Była tylko decyzja, że zaczynam podróż w nieznane. Dokąd dojdę, co przeżyję to się okazuje w trakcie. Sam korzystam z pisania (procesu twórczego, który pomaga mi uporządkować moje własne mysli), mam też nadzieję, że i Czytelnicy korzystają (każdy we własnym, niepowtarzalnym kontekście).


Wesprzyj moją pisarską twórczość.

Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga, by mógł zdobyć środki na opracowanie i upowszechnienie e-booków, związanych z tym blogiem, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy. A skoro zapraszasz mnie na kawę (stawiasz kawę), to masz prawo pytać o interesujące Cię sprawy oraz sugerować poruszenie interesujących Cię tematów na niniejszym blogu. O czym chciałabyś (chciałbyś) jeszcze przeczytać a czego na razie nie ma na tym blogu? Co chcesz skomentować? Napisz w komentarzach.

16.08.2025

Nasi chłopcy, nasze dziewczyny... i bydlęce wagony



Opowiem Wam historię małej części mojej rodziny, tych ze wschodnich kresów, czyli skrótowo ujmując - zza Buga. Mieszkali w Polsce. Gdy wybuchła ta straszna wojna, to najpierw znaleźli się pod okupacją sowiecką, potem niemiecką a potem znowu sowiecką. Nie ruszali sie z miejsca a znaleźli się poza krajem. Po 17 września wielu wywieziono na wschód na nieludzka ziemię. 

Mojego dziadka, Władysława Branickiego, sowieci chcieli wcielić do armii czerwonej. Ale ma mocy podpisanych porozumień w tym czasie Polaków nie mogli legalnie wcielać do swojej armii. Dlatego zmuszano go, by podpisał dokument i by przyjął obywatelstwo/narodowość białoruską. Był przetrzymywany w obozie Połocku, razem z wielu innymi Polakami. Bracia Doweyko na przykład  stali w piwnicy w wodzie po szyję. Ale nie złamali się. Na innym przesłuchujący sowieci pocięli szablami całe ubranie. Chcieli nastraszyć. Mojego dziadka także wielokrotnie przesłuchiwano, nie ugiął się nie przyjąć narodowości białoruskiej (a wielu takich jak on, potem w Polsce Ludowej zwykli ludzie wyzywali od ruskich, bo mówili gwarą kresową). Wraz z dwoma innym Polakami uciekł i nocami wracał do domu. Pieszo przeszedł ponad 300 km. Do końca wojny był poszukiwany i musiał się ukrywać. Wraz najbliższą rodziną, z przedostatnim transportem dla repatriantów, takim wagonem jak na zdjęciu, przyjechał do Polski pozostawiając swoją ojcowiznę. Tęsknota za Wileńszczyzną pozostała do końca życia. Wyrastałem w tej tęsknocie.

Innych z rodziny wywieźli na Sybir jeszcze innych na stepy Kazachstanu. Część tam zmarła, niektórzy wrócili. Nielicznym udało się dostać do armii Andersa, ktoś walczył pod Monte Cassino. Wrócili do Polski z zachodu, choć część tam została. Inny krewny się spóźnił i dostał się do armii Berlinga. To też było polskie wojsko, polski mundur i szlak bojowy, okupiony krwią. Tych także nieliczni przezywali od ruskich, od czerwonych. Jeszcze inny, bliski krewny mojego dziadka, wcielony został do armii czerwonej. Zginął na Pomorzu, leży w kwaterze czerwonoarmijców. Ale był Polakiem. Rodzina mieszka teraz na Litwie. Przez wiele lat przyjeżdżali na grób ojca, leżał w kwaterze armii czerwonej. Do końca był Polakiem, choć mundur był całkiem inny. I zginął na froncie. Jedni z rodziny zostali, nie wyjeżdżali, ale znaleźli się poza granicami Polski, mieszkali w ZSRR, teraz są na Litwie lub Białorusi. 

Czekam na wystawę o "naszych chłopcach" zza Buga, znad Niemna, Swisłoczy i Wilii. I na to, żeby nikt nie nazywał ich Ruskimi. Tak jak innych Polaków nazywa sie Niemcami... Historia jest złożona a ludzkie losy bardzo powikłane. Część z tej rodzinnej linii mieszka we współczesnej Polsce, część na Litwie. Ci mają lepiej, bo to Unia Europejska. Ale część została na Białorusi, razem z mogiłami. Teraz dzieli nas żelazna i krwawa granica. Nawet nie ma jak się spotkać. Dzieli nas żelazna kurtyna a łączy pamięć. I wspólne pochodzenie.

Doświadczenia rodziny ojca, tych z Korony, tych z Centrali, są inne. Ci zaliczyli prześladowania i obozy niemieckie. Mój ojciec wraz z dziadkiem i babcią trafił najpierw do obozu w Działdowie. Pewnie podobnymi wagonami ich przewożono. A do obozu trafili bo sąsiad zza miedzy, Polak, zadenuncjował ich do gestapo, że Czachorowski to niepewny i jest przeciw Niemcom. Tyle wystarczyło. Bo sąsiad chciał przejąć gospodarstwo dziadka. Przeliczył się, Niemcy osiedlili tam kogoś innego, wysiedlonego z Wielkopolski. Ani honoru ani majątku. Ten Polak o polskim nazwisku wielu ludziom dokuczył. Dlatego partyzanci wydali na niego wyrok śmierci. Zginął haniebnie.

Mam w rodzinie uczestników wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku i uczestników obrony Westerplatte. Także tych, wywiezionych do Niemiec na roboty przymusowe, jak niewolników. Jak i także tych pobitych przez powojennych bandytów z bronią (tak zwani żołnierze wyklęci), którzy przyszli zrabować pieniądze zebrane za mleko od gospodarzy. To, co boli, to polscy nacjonaliści, którzy tak łatwo przyczepiają innym łatki nieprawdziwych Polaków...

Niech ten wagon stoi na widoku w parku w Olsztynie i przypomina o złożonej historii. O losie przesiedlanych i wywożonych. Podróżowali nimi nasi chłopcy i nasze dziewczyny. O wartości człowieka nie przesądza narodowość, obywatelstwo, kolor skóry. Przesądza to, jakim jest na co dzień, jak traktuje innych ludzi. Jakie wyznaje wartości i jakimi wartościami żyje na co dzień. 

3.08.2025

Odnalezione ponad 700 lat Czachorowskich z Czachorowa czyli nie tylko moja osobista przygoda z Czachorowszczyzną

Zrzut ekranu z aplikacji Google Maps, dzięki internetowi i nowym technologiom można podróżować daleko i łatwo. 

Świat się szybko i mocno zmienia. Ostatni wiek to ogromny postęp technologiczny oraz wielkie zmiany społeczne i kulturowe. Świat mojego dzieciństwa już prawie nie istnieje. A co zobaczą przyszłe pokolenia? Czy zrozumieją nasz świat? Jak utrwalić to, co znika lub się gębko przekształca? Zwracam się z pomysłem nowego kronikarskiego i archiwistycznego wysiłku, we współpracy wielu zwykłych ludzi, powiązanych więzami krwi i wspólnym pochodzeniem z jednej małej, niepozornej wsi – Czachorowo. Za pomocą jednego szczegółu można opowiedzieć o dużych i ważnych procesach, można wręcz opowiedzieć o całym świecie. Trzeba tylko wytrwałości i dociekliwości. Trzeba współpracy i dołożenia własnej cegiełki.

Możesz i Ty dołączyć. Zapisać, nagrać, sfotografować i ocalić od zapomnienia ludzi, czas i kulturę. Zwykłych, przeciętnych ludzi, potomków mieszkańców jednej wsi. A jednocześnie mieszkańców całego świata. Bo z jednej wsi, przez ponad 700 lat dotarliśmy na wszystkie chyba kontynenty. A to typowe dla Homo sapiens. A może by tak wspólnie napisać i wydać Encyklopedię Czachorowskich z Czachorowa (w tym Czacharowskich, Ciachorowskich itp.), czyli ponad 700 letnią historię jednego, prostego, szarego rodu z północnego Mazowsza? Historia Europy i Polski jak w soczewce niepozornej historii powszechnej i rodzinnej. Trzeba tylko dociekliwości.

Ponad ćwierć wieku temu zacząłem zbierać dane genealogiczne, udało się doprowadzić nawet do kilku zjazdu Czachorowskich w Czachorowie i w okolicach. Ukazało się kilka numerów biuletynu Czachorowiada, była strona www (już jej nie ma). Potem długo niewiele się działo. Pojedyncze kontakty, zbieranie danych. Aż wreszcie w 2025 roku pojawił się kolejny impuls. W rozmowie z Rafałem Czachorowskim z Warszawy, poetą i prozaikiem z dużym doświadczeniem radiowym (i podcastowym), dojrzał pomysł wydania drukiem książki o Czachorowskich np. w formie Encyklopedii wszystkich Czachorowskich wraz z nagrywaniem podcastów ze wspomnieniami żyjących jeszcze Czachorowskich z różnych zakątków Polski. A może i dzięki internetowi także z róznych zakątków świata. Będzie to także połączenie pisma i plików audio. Nad ostatecznym kształtem dopiero myślimy.

Potrzebne są fundusze na dojazdy i nagrywanie a potem na prace redaktorskie i edytorskie. A w końcu na prace wydawnicze. Stworzylibyśmy coś unikalnego i niszowego. Do tego trzeba współpracy. Jeden lub nawet dwóch ludzi temu nie podoła. Szczegóły pojawią się już niebawem. Jeśli ktokolwiek chce się włączyć do tych prac i uzupełniać treścią wspomnianą Encyklopedię, proszę pisać w komentarzach lub na maila stanislaw.czachorowski@gmail.com.

Na razie, we współpracy kilkunastu osób, udało się zebrać informacje o kilku a może nawet kilkunastu tysiącach Czachorowski, Ciachorowskich, Czacharowskich, począwszy od XV wieku. Piszę prawdopodobnie, bo nie liczyłem a jedynie szacowałem. Dane są pogrupowane w plikach wg imion. Jest teraz około 300 plików o łącznej szacunkowo liczbie ponad 3 tys. stron. Szacuję że to jakieś 60-80% wszystkich Czachorowskich, jacy żyli od XV wieku.

Brakuje wspomnień. Jest ich niewiele. A kto je napisze, jak nie Czachorowscy, sami o sobie? Będzie to kapsuła czasu dla przyszłych pokoleń. Bo w życiu każdego człowieka w pewnym momencie pojawia się pytanie „a skąd pochodzę?” Teraz przeszukujemy archiwa i dane metrykalne. Niektórzy Czachorowscy pozostawili po sobie powszechniej utrwaloną i znaną twórczość. Nieliczni spisali wspomnienia. A jeśli spiszemy i utrwalimy wspomnienia wielu osób, to będzie to delicja dla przyszłych pokoleń, naszych dzieci, wnuków i prawnuków. Stworzymy coś ważnego i wartościowego, taką społeczną kapsułę czasu, interesującą nie tylko dla Czachorowskich.

Jakie zachodziły procesy językowe, administracyjne, że z Czachorowskich wyłonili się Ciachorowscy, Czachorowscy lub Chacorowscy (w Brazylii)? Jakie zachodziły procesy społeczne i kulturowe, które generowały wędrówki z regionu do regiony, z kontynentu na kontynent? Jest jeszcze tyle archiwów do przejrzenia i tyle wątków do odkrycia. I tyle słów oraz historii do opowiedzenia.

Powstaje Encyklopedia, także w wersji postpiśmiennej (bo z plikami audio), jako punkt wyjścia do własnych, indywidualnych poszukiwań i rodzinnych opowieści, własnego opowiadana świata. Być może w naszej, Czachorowskiej dyskusji, pojawią się kolejne pomysły i nowe inicjatywy? Jest czas i miejsce na dyskusję i propozycje.

W swoim życiu słyszałem już o kilku Czachorowskich, którzy nie mieli komu przekazać wspomnieć, tych ustnych, i tych spisanych pamiętnikarsko. Zapewne nieodwracalnie przepadły. A szkoda. Czy nasze doświadczenia, przeżycia, przemyślenia, nasza twórczość, także przepadną?

Dołącz i Ty. Dodaj swoje dane i skorzystaj z tych już zebranych. W znanym utworze literackim bohater dowiaduje się, że mówi... prozą (sztuka „Mieszczanin szlachcicem”). Tak i ja po ponad 40 latach życia dowiedziałem się, że jestem szlachcicem z 700-letnią przeszłością. Zdziwienie i zaskoczenie jednocześnie. I ciągle powracające pytanie: cóż to znaczy być teraz potomkiem drobnej szlachty mazowieckiej? Czym jest szlachectwo w wieku XXI? Skansenem, bufonadą, hobbystyczną genealogią, a może czymś żywym i aktualnym? Może powinnością i obowiązkiem? Może rozumieniem historii?

Moim zdaniem to coś znacznie ważniejszego, to odkrywanie historii powszechnej przez pryzmat poszukiwania genealogicznego. Uczenie się, kronikarstwo, głębsze rozumienie nie tylko przeszłości ale i teraźniejszości.

Ale zacznijmy od początku. Wychowywałem się w PRL-u. W oficjalnej propagandzie ideałem był lud pracujący miast i wsi. Rodzina ojca wywodzi się z Łukoszyna – mazowieckiej wioski pod Płockiem. Rodzina matki – to repatrianci z Wileńszczyzny, osiedleni w byłych Prusach Wschodnich, w wiosce Silginy. Wielu krewnych po „mieczu i kądzieli” to rolnicy. Nic dziwnego, że tradycję wiejską utożsamiałem z tradycją chłopską. Szlachectwo to było coś odległego i karykaturalnego. Jeden z kuzynów odwoływał się do szlacheckiego pochodzenia, ale było w tym dużo bufonady i bezowocnego pieniactwa. Zaś oficjalna propaganda jednoznacznie piętnowała dawną Rzeczypospolitą Szlachecką. Potem, już w wolnej Polsce, odrodziła się tęsknota za szlachectwem. A zupełnie niedawno odkryliśmy, że większość z nas była wyzyskiwanymi pańszczyźnianymi chłopami. Tak czy siak większość z naszych przodków mieszkała na wsi i z wykonywanej pracy była rolnikami. Świat agrarny ze swoją kulturą odchodzi w muzealna przeszłość.

Kiedy urodził się mój syn, w pamiątkowej książeczce do uzupełniania znalazło się proste drzewo genealogiczne z trzema pokoleniami. Nie trudno było uzupełnić. Ale zrodziło się pytanie: a kto był wcześniej? I kim był? W tym czasie „wpadł mi w ręce” „Poradnik genealoga amatora” autorstwa Rafała Prinke. Fascynująca lektura i cenne wskazówki. Tak zaczęły się moje poszukiwania i intelektualna wędrówka w coraz dalszą przeszłość.

Najpierw zacząłem spisywać informacje od żyjących członków rodziny. Przy okazji uświadomiłem sobie, iż bardzo wiele szczegółów z opowieści dziadków uleciało mi z głowy. I niestety nie było jak uzupełnić. Już odeszli. Ten żal za straconymi w części wspomnieniami towarzyszy mi do dzisiaj. Jest jednocześnie motorem mobilizującym mnie do spisywania i utrwalania wszystkich wspomnień rodzinnych. Uświadomiłem sobie ulotność rodzinnej historii. Spisałem też możliwe do odtworzenia powiązania genealogiczne i pokrewieństwa mojej żony. Z myślą o synu. Ale i o sobie. W czasie tych poszukiwań poznałem wielu ludzi i dużo dowiedziałem się o historii w różnych jej aspektach. Była i jest to podróż z wieloma intelektualnymi zakrętami i przygodami.

Wraz z zapoznawaniem się z losami rodzinnymi zaczęła rodzić się fascynacja – ileż niezwykłych choć „zwykłych” losów i doświadczeń? Dostrzegłem, że rodzinnych historiach odbija się historia całego narodu, całej ludzkości. Historia zaś Polski i Europy stała się bliższa poprzez uczestnictwo w niej najprzeróżniejszych krewnych. Nie w rolach pierwszoplanowych, lecz w dalekim, niewidocznym zazwyczaj tle.

Szybko jednak wyczerpała się pamięć rodzinna. Nawet nie znałem imienia swojego pradziadka. Nikt w rodzinie nie pamiętał. Dopiero teraz znam. Tak jak i imiona kilku wcześniejszych pokoleń. A jest to podróż w genealogicznym czasie ciągle trwająca i z nowymi odkryciami oraz ustaleniami.

Zacząłem zastanawiać się nad pochodzeniem nazwiska. Myślałem, że może pochodzi od  imienia „Czachor” – zaś Czachorowski to po prostu syn Czachora. Poszukiwania rodzinne coraz bardziej skłaniały mnie to powtórnego studiowania historii Polski oraz czytania książek i artykułów związanych z historią powszechną oraz różnych opracowań archeologicznych. W herbarzach znalazłem Czachorowskich herbu Korab oraz herbu Abdank. Tak narodziło się pytanie, czy moja linia z chłopów czy z drobnej szlachty? Znalazłem też wieś Czachorowo. Znajduje się ona zaledwie kilka kilometrów od Łukoszyna, w którym mieszkałem przez ponad dwa lata a potem wielokrotnie przyjeżdżałem w czasie wakacji. Zaskakującym jest odkryć, że przez wiele lat żyło się tuż obok miejsca, z którego wywodzi się nazwisko, kompletnie nic o tym nie wiedząc. A raczej nie dostrzegając. Potem pojawiły się kolejne pytania i odkrycia. Znalazłem kolejne Czachorowo na Wielkopolsce i Czahrów na Rusi Halickiej. Może więc ja nie z tego Czachorowa co myślałem? Sama zaś wieś najpewniej swoją nazwę wzięła od imienia Czachor, Czachorowo to miejsce, które założył jakiś Czachor. A skąd to imię i jakie ma kulturowe pochodzenie?

Następne odkrycia były również fascynujące. Silginy okazały się wsią rycerską z XV wieku, a pobliski kościół we Lwowcu, w którym byłem chrzczony, ufundowany był przez komtura von Wallenroda. Intrygującym było odkrycie, że historia narodu, historia państwowości, działa się tuż obok. A ja nic o tym przez blisko 40 lat nie wiedziałem! Coraz bardziej uświadamiałem sobie, że praktycznie nic nie wiem o przeszłości swojej własnej rodziny. Ani tego, kim jestem.

Już na początkowym etapie zbierania danych zaszła konieczność pisania do krewnych rozsianych po świecie. Poszukiwania genealogiczne były pierwszym silnym bodźcem do odnowienia kontaktów z krewnymi w USA, Brazylii, na Litwie i Białorusi. Musiałem zacząć prowadzić korespondencję także w języku angielskim i rosyjskim oraz portugalskim. Zaś sukcesywnie zbierane informacje pokazały, że w rodzinie są także przedstawiciele innych narodów. Przygasł PRL-owski szowinizm i nacjonalizm. Niemcy, Litwini, Białorusini, Czesi okazali się krewnymi. Dosłownie, a nie w przenośni. Dzięki swoim poszukiwaniom rodzinno-genealogicznym coraz bardziej czuję się Europejczykiem. I Polakiem jednocześnie. A może po prostu Człowiekiem? W zasadzie historia wsi Czachorowo, jak i z niej wywodzących się Czachorowskich, od samego początku związana jest początkami państwa polskiego jak i chrystianizacją Mazowsza. Historia rodzinna w coraz głębszy sposób splata się z historią Polski jak i Europy. A biorąc pod uwagę migracje do obu Ameryk – także historią świata. To fascynujące i niezwykłe zarazem. I mobilizuje do dalszych poszukiwań i pogłębionej historycznej edukacji.

Internet jest dobrym źródłem informacji. Krok po kroku zacząłem odnajdywać innych Czachorowskich. Wiedziałem, że dla dalszych poszukiwań niezbędne będą wizyty w archiwach. Postawiłem sobie też ambitne zadanie: zebrać wszystkie informacje o wszystkich Czachorowskich. Nawet nie wiedziałem wtedy jak trudne i pracochłonne jest to zadanie. Po 25 latach ciągle zbieram te dane. I końca nie widać.

Któregoś dnia zapukał do drzwi jakiś Czacharowski, pytając czy czasem nie jesteśmy rodziną. Okazało się, że jego ojciec mieszka w Olsztynie i od dawna interesuje się przeszłością. Tak poznałem pana Kazimierza Czacharowskiego i przeczytałem jego maszynopis. Zapoznałem się także z jego żalem do samego siebie, że przegapił wspaniałą okazję. Otóż wiele lat wcześniej spotkał on innego Czachorowskiego, który miał spisane dzieje rodziny aż od XVII wieku. Wtedy Pan Kazimierz nie zainteresował się tymi informacjami. A później nie było już szansy na odszukanie. Ileż jeszcze spisanych historii ma zaginąć na dnie szuflady? Kilka z nich udało się odszukać. Może ocaleją? A może w wielu innych szufladach drzemią kolejne?

Rozpocząłem wysyłanie setek listów i wykonałem dziesiątki telefonów. Zacząłem poszukiwać kontaktu w internecie. Przeglądałem książki w księgarniach i bibliotekach w poszukiwania swojego nazwiska. Pierwszy ważniejszy ślad znalazłem w Przasnyszu, w książce p. Adama Pszczółkowskiego. Trafiłem w końcu na „rasowych” genealogów oraz forum dyskusyjne Związku Szlachty Polskiej. Coraz więcej danych i coraz większe zdziwienie. Okazało się, że są ludzie, którzy czują się szlachcicami! I traktują to całkiem poważnie. Rozpoczęły się długie dyskusje i moje naprzykrzające się pytania o to, czym jest szlachectwo. I wiele innych zapytań szczegółowych dotyczących przeszłości, ksiąg archiwalnych, dziedziczenia, heraldyki. W tych długich dyskusjach uświadomiłem sobie, iż jestem szlachcicem. A w zasadzie potomkiem mazowieckiej szlachty. Czy chcę tego, czy nie. Co prawda jeszcze nie wiem jakim herbem pieczętowali się przodkowie. Okryłem jednak, iż szlachectwo to przede wszystkim obowiązek.

Setki wysłanych listów, e-maili, telefonów zaczęły przynosić efekty. Znalazłem kilku Czachorowskich również zainteresowanych przeszłością. Tak rozpoczęły się poszukiwania w Archiwum Państwowym w Płocku oraz Archiwum Diecezjalnym w Płocku. Po kilku miesiącach okazało się, że Marek Czachorowski z którym koresponduję... jest moim bezpośrednim i całkiem bliskim krewnym. A odkrycie to było możliwe dzięki badaniom archiwalnym. Na kolejne takie odkrycia czekam z niecierpliwością...

Rodzina stawała się coraz większa. W czasie wakacji 2001 narodził się w mojej głowie pomysł zorganizowania zjazdu rodzinnego. Wypadało, żeby był to zjazd w Czachorowie. Okazało się, że mieszka tam Stanisław Czachorowski. I jest takim spotkaniem zainteresowany. Dzięki inicjatywie pana Stanisława Czachorowskiego z Czachorowa i jego rodziny, udało się doprowadzić do pierwszego zjazdu rodzinnego w lipcu 2002 r. Było ponad 80 osób. Wielu z nas widziało się po raz pierwszy. Zaskoczeniem dla mnie było duże zainteresowanie i radość ze spotkania. Niewątpliwie jest wiele osób zainteresowanych przeszłością i odnawianiem dawno zerwanych więzi rodowych. Potem było jeszcze kilka innych zjazdów.

Dla ułatwienia kontaktów zacząłem wydawać Biuletynik „Czachorowiada”. Dzięki uprzejmości Związku Szlachty Polskiej zagościł on na stronie www ZSzP. Umożliwiło to odnalezienie kolejnych Czachorowskich. W końcu sam zacząłem redagować stronę internetową (już nie istnieje). Co jakiś czas odnajdują się nowi Czachorowscy, Ciachorowscy, Czacharowscy, Chacorowscy itd. Nie tylko w Polsce, lecz także w Szwecji, Islandii, USA i Brazylii. Efekty dawnej i współczesnej emigracji. Homo sapiens od swojego zarania był i jest wędrowcą. To fascynujące, że przeszłość i teraźniejszość potomków drobnej szlachty zagrodowej z północnego Mazowsza, znajduje tak duże zainteresowanie.

Dzięki internetowi i digitalizacji wielu archiwów można  w domu przeglądać różne zasoby rękopiśmiennicze. Trudno czytać odręczne pismo, czasem w niezrozumiałym języku. Ale jest znacznie łatwiej niż 25 lat temu, gdy sam zaczynałem poszukiwania i gromadzenie danych. W naszych polskich archiwach spoczywa jeszcze wiele danych, które trzeba wydobyć na światło dzienne. Zapewne ułatwią one potomkom emigrantów identyfikację z dawną ojczyzną. Ale i nas tu mieszkających, czego ja jestem namacalnym przykładem.

Zainteresowania genealogiczne skłoniły mnie do poszukiwania i pogłębiania zarówno archeologii jak i historii powszechnej. Motyw napędzający do poznawania i uczenia się. Rozumienia przeszłości. Z tą wiedza inaczej już zwiedzałem skanseny i muzea.

Kronikarstwo i dziennikarstwo. Spiszmy, to co mija. By naszym potomkom z całego świata było łatwej, Dzięki translatorom, przeczytają w każdym języku świata, gdziekolwiek ich los rzuci. Technologia bardzo ułatwia poszukiwania i spisywanie przeszłości. Ale jeśli my teraz nie spiszemy własnych wspomnień, nie będzie czego szukać w przyszłości.

Zjazdy minęły, a po blisko 20-letniej przerwie znowu odżyła chęć poszukiwania dawnego życia. Może dlatego, że poczułem, iż mój świat, ten znany mi świat po prostu znika. I warto go utrwalić, ocalić od zapomnienia. Takie rodzinne, proste dziennikarstwo i kronikarstwo.

700 lat osobistej i udokumentowanej historii. Ale można zagłębić się jeszcze bardziej, już teoretycznie i bardziej ogólnie, np. napływ Słowian (kulturowo i genetycznie) na północne Mazowsze. Ostatnie badania genetyczne wykazały, że na starym Mazowszu, obecni byli Awarowie, Prusowie, Słowianie. A w zasadzie mieszanka ich genów. Być może także ich kultury. I pewnie gdzieś w tym także ludność staroeuropejska. Czyli trzeba by historię zacząć jakieś 40 tysięcy lat temu, gdy do Europy przybył Homo sapiens, systematycznie wypierając neandertaklczyka. Najpierw przybyli łowcy-zbieracze, wędrujący zapewne za zwierzyną po całym kontynencie. Potem, kilka tysięcy lat temu, nastąpił napływ rolników z południa i z Anatolii. Tak narodziła się ludność staroeuropejska. Potem był napływ konnych koczowników z Azji, Indoeuropejczyków. Gdzieś tu zaczyna się także historia Słowian. Byli nad Wisłą czy przyszli ze Wschodu? Tak wiele pogłębionych pytań rodzi się ze zwykłych, rodzinnych poszukiwań genealogicznych.

Dlaczego to ważne? By była motywacja do spisywania własnej historii zwykłego przecież życia. Za kilkadziesiąt, za kilkaset lat nie będzie już takie zwykłe. Będzie fascynujące kulturowo i cywilizacyjnie. Jak w odnalezionej kapsule czasu.

Stanisław Zbigniew Czachorowski Chruścik herbu Rogala

PS. Chruścik, to przydomek (nawiązuje do dawnej tradycji), Rogala to przypuszczalny herb.



1.08.2025

Opowiadanie świata czyli jak biolog zostaje blogerem lub tkaczem wrażeń

Zdjęcie z wyprawy na Śląsk, z muzeum porcelany.


Życie jest niczym długa wieczorna opowieść lub jak opasła księga, a my, istoty świadome, jej wędrującymi czytelnikami (lub słuchaczami). Od zarania dziejów, zanim jeszcze powstało pierwsze pismo, Homo sapiens  był przede wszystkim opowiadaczem historii. Opowiadał słowem, gestem i malunkami w jaskimi lub na własnym ciele. Nie tylko po to, by przekazać wiedzę o polowaniu czy zagrożeniach, ale by nadać sens istnieniu, by oswajać nieznane, by dzielić się radością i lękiem. By opowiadać o przodkach, demonach, przygodach i przyrodzie. I to w zasadzie na trwałe w nas pozostało. 

Jestem  biologiem, z wykształcenia i życiowego wyboru, a jednocześnie w gruncie rzeczy, właśnie takim archaicznym opowiadaczem. Moje narzędzia to nie tylko binokular czy lornetka, ale przede wszystkim zmysły i umysł, które nieustannie zbierają wrażenia.

Wrażenia to pierwotna materia opowieści. Pomyślmy o tym z perspektywy biologii. Każda istota żywa, od najprostszej bakterii po najbardziej złożony organizm wielokomórkowy i społeczny, bezustannie odbiera bodźce ze środowiska. Komórki reagują na sygnały chemiczne, rośliny na światło, zwierzęta na dźwięki, zapachy, obraz, dotyk. My, ludzie, posiedliśmy niesamowitą zdolność przetwarzania tych bodźców w coś znacznie więcej niż tylko proste reakcje – we wrażenia, doznania. To one są pierwotną materią, z której rodzi się cała nasza wiedza o świecie i nasza wewnętrzna mapa rzeczywistości. Sztuczna inteligencja też potrafi opowiadać, ale czy ma wrażenia? Czy odbiera bodźce? Czy tylko przetwarza wcześniej powstałem teksty? Teksty stworzone przez człowieka i niezliczone rzesze opowiadaczy Homo sapiens

Dla mnie, biologa, to proces nieustannego zachwytu. Zapach mokrej ziemi po deszczu w lesie to nie tylko sygnał o wilgotności; to złożony bukiet związków chemicznych uwalnianych przez bakterie, grzyby i rozkładającą się materię organiczną. To opowieść o cyklu życia i śmierci, o niewidzialnym świecie, który tętni pod stopami. Śpiew ptaka o świcie czy pasikonika zielonego wieczorem to nie tylko drgania powietrza; to komunikat terytorialny, zalotna pieśń, ewolucyjny majstersztyk dostosowania. Każda obserwacja, nawet najmniejsza, staje się cegiełką w budowaniu szerszej narracji o świecie. Zbieram te wrażenia niczym naukowiec próbki, a jednocześnie jak artysta przygotowuje paletę barw. Zbieram i przetwarzam w swoim rozumie. Ten konstrukt myślowy w pewnym sensie żyje sam z siebie i rządzi się swoimi prawami. W jakimś stopniu jest niezależny. To nie jest tylko suma wrażeń, faktów, obserwacji. To całościowy konstrukt, system. A skoro nasze myśli i opowieści mogą choć w części żyć własnym życiem to jak będzie z AI? Czy będzie jeszcze bardziej niezależne i samodzielne? A może to my będziemy symbiotycznymi receptorami wrażeń dla sztucznej inteligencji (w jej całej rozrastającej sie różnorodności form i bytów, niczym gatunków w biosferze)?

Zebrane wrażeń to dopiero początek. Prawdziwa myślowa kuchnia dzieje się w procesie ich przetwarzania (niczym gotowania, smażenia, pieczenia). Tutaj biologia spotyka się z filozofią i psychologią. Nasz mózg, ten niesamowity biokomputer, nie tylko rejestruje dane, ale je analizuje, klasyfikuje, łączy w sieci powiązań, nadaje im znaczenie emocjonalne i systemowe. Patrząc na rozłożyste korzenie starego dębu, widzę nie tylko system pobierający wodę i składniki odżywcze. Widzę historię wieków, odporność na burze, opowieść o symbiozie z grzybami, schronienie dla niezliczonych gatunków. To nie jest tylko obraz – to skomplikowany wzorzec informacji, interpretacji i refleksji.

To właśnie na tym etapie zaczynam tkać opowieści, niczym wiejska kobieta na archaicznych krosnach. Biologiczna wiedza pozwala mi zrozumieć mechanizmy, procesy i ewolucyjne uwarunkowania. Ale to filozoficzna refleksja pozwala mi dostrzec głębsze sensy, uniwersalne prawa, symbolikę. Dlaczego niektóre formy życia przetrwały miliony lat, a inne zniknęły? Jakie uniwersalne zasady kryją się za adaptacją i selekcją naturalną? Skąd się wziął człowiek, nasza kultura i co się z nią dzieje teraz? To przetwarzanie jest niczym alchemiczny proces, w którym surowe dane zamieniają się w cenną esencję zrozumienia. Wolałbym, żeby był to proces chemiczny, bardziej podporządkowany wypracowanemu, naukowemu algorytmowi logicznego wiązania faktów, oddzielanych od ich interpretacji. Ale czy udaje się całkiem uwolnić się od przesiąkniętej tajemniczością i subiektywną magią alchemii?

I w końcu nadchodzi moment, w którym nagromadzone wrażenia i przetworzone idee muszą znaleźć ujście. Tak jak dojrzałe nasiona w strąku fasoli czy grochu. Stają się opowieścią, którą można się dzielić. Lub które same wędrują, tam gdzie chcą. Czepiają się ludzi niczym rzep sierści i są nieświadomie rozprzestrzeniane po świecie. Dla mnie to różne kanały, różne języki i formy opowieści: słowem mówionym, słowem pisanym, np. tu na blogu i obrazem sfotografowanym lub namalowanym. 

Podczas wykładów i pogadanek, posługuję się archaicznym słowem mówionym, oralnością. To bezpośrednia, żywa wymiana. Widzę w oczach słuchaczy iskry zainteresowania, zaskoczenia, zrozumienia. Czasem znudzenia, zmęczenia i niecierpliwości. To właśnie wtedy, opowiadając o niezwykłych zachowaniach zwierząt czy zawiłościach ekosystemów, czuję, że moja pasja staje się zaraźliwa. Że opowieść niczym ziarno, trafiła na żyzny i podatny grunt. 

Ale jest i słowo pisane, nowsze ewolucyjnie (myślę o ewolucji kultury) i właściwe epoce piśmienności. Blog i media społecznościowe to przestrzeń do snucia dłuższych narracji, do dzielenia się zdjęciami, do spokojnej refleksji nad pięknem i złożonością świata przyrody. To tam mogę zaprosić czytelników do głębszego zastanowienia się nad miejscem człowieka w ekosystemie, nad kruchością życia, nad odpowiedzialnością, która na nas spoczywa. Nad przemijaniem naszego świata i rodzenia się nowego. Czy będzie lepszy czy gorszy? A może po prostu tylko inny?

Robiąc zdjęcia, staram się uchwycić ulotne chwile, detale, kolory, które mówią więcej niż tysiąc słów. Malując stare butelki, nadając im nowe życie, transformuję niepotrzebny przedmiot w coś, co ma nową wartość, nowe znaczenie, nową estetykę, a często i nową opowieść – o recyklingu, o kreatywności, o pięknie ukrytym w prostocie. Czasem o roślinach, owadach czy grzybach. To symboliczne działanie, które odzwierciedla moją wiarę w to, że wszystko można przetworzyć, wszystko może zyskać nowy sens. Taki kulturowy metabolizm, niczym ten biologiczny, organizmalny i ekosystemowy metabolizm nieustannego przetwarzania.

Bycie opowiadaczem historii o życiu i przyrodzie to dla mnie coś więcej niż zawód czy hobby. To sposób na bycie w świecie, na zrozumienie go i na budowanie mostów między nauką a codziennym doświadczeniem. Jest to nieustanne przypominanie, że jesteśmy częścią większej całości, skomplikowanej sieci zależności, w której każda istota ma swoje miejsce i swoją rolę. Samo opowiadanie, czasem po raz kolejny tej samej opowieści, lecz nieco zmienionej, uzupełnionej lub zbudowanej w odmiennym kontekście, pozwala mi lepiej myśleć. Bo myślimy w dialogu z innymi, w kolektywach myślowych (jak napisałby to Ludwik Fleck). Pisanie to porządkowanie myśli w linearnej logice i zależnościach przyczynowo-skutkowych. A obraz? To notatka graficzna z nieliniowymi relacjami między elementami rysunku czy obrazu. 

W gruncie rzeczy, każda nauka, w tym biologia, dąży do opowiedzenia pewnej historii – historii wszechświata, życia, ewolucji, ludzkości. Jest też poszukiwaniem sensu. Jesteśmy spadkobiercami tych opowieści, a jednocześnie ich kontynuatorami. Zbierając wrażenia, przetwarzając je w refleksje i dzieląc się nimi, stajemy się aktywnymi uczestnikami tego wielkiego dialogu, nadając sens naszej własnej egzystencji w obliczu niekończącego się cudu życia.

A co Ty zrobisz z tą przeczytaną refleksją? 

PS. Na górze jest zdjęcie z muzeum porcelany. Co widzisz? Co dostrzegasz? Jaką opowieść możesz stworzyć z (do) tego obrazu? Co niewidocznego zobaczysz? Jakie procesy, jakie sytuacje? 

19.07.2025

Przeklęty nadmiar i niewysiedziane smocze jajo

Grafika wygenerowana do tematu tekstu przez Copilot. 19 lipca 2025. 
 

Urlop. To słowo, które od zawsze kojarzyło mi się z czasem nadrabiania zaległości, realizowania odłożonych na później marzeń i małych lub wielkich planów. Pamiętam, jak planowałem do połowy lipca "wysiedzieć jajo smoka" czyli przetestować i nauczyć się jednego i obiecującego programu AI, kluczowego narzędzia, które miało zrewolucjonizować moje dydaktyczne życie. Miało mi ułatwić przygotowanie zajęć w nowej formule. Miałem w głowie obraz, jak z łatwością tworzę idealne materiały na nowy semestr, a moi studenci pracują z sensem i efektywnie.

Okazja była idealna. Darmowy dostęp do programu, o którym dowiedziałem się w czasie konferencji Ideatorium. Rozmowa i wstępny rekonesans uświadomiły mi, że samo narzędzie to nie wszystko. Potrzebowałem odpowiednio przygotowanych "materiałów wsadowych" – danych, na podstawie których powstałyby dobrze i z sensem przygotowane zadania i testy dla studentów. Testy, które sprawdzałyby rozumienie a nie tylko „wiem, że…”. Narzędzie wydaje się dobre do przygotowania wartościowych materiałów dydaktycznych z sensownym ocenianiem kształtującym. Przygotowanie materiałów wsadowych do konkretnego przedmiotu wymagało jednak czasu i wysiłku, a ten, jak na ironię, w urlopowym planie był towarem deficytowym. Mimo że kalendarz wydawał się pusty, szybko wypełnił się setką innych, pilnych i mniej pilnych spraw. Odpoczynkiem również.

W efekcie okno darmowego dostępu zamknęło się, a ja zostałem z poczuciem niewykorzystanej szansy. Smocze jajo pozostało zimne i nieprzeznaczone do wyklucia (nie będę miał więc magicznego smoka sztucznej inteligencji, który da mi niezwykłą moc). Teraz, jeśli będę chciał spróbować ponownie, będę musiał zapłacić. Nic jednak nie jest stracone na zawsze, ale niewykorzystana szansa ma swoją cenę, nie tylko w pieniądzach, ale i w poczuciu, że można było zrobić coś lepiej i szybciej.

To była moja mała porażka. A życie każdego nauczyciela, każdego edukatora, składa się z takich małych porażek i małych zwycięstw, z otwierających się i zamykających okien czasowych. Czasem wydaje nam się, że otacza nas nieskończona obfitość możliwości i narzędzi. Dziesiątki darmowych programów, niezliczone kanały na YouTube z poradnikami, setki kursów online. To klątwa nadmiaru, która towarzyszy nam od wczesnych lat z pilotem w ręku i telewizorem, gdzie skrolowaliśmy kanał po kanale, nie zatrzymując się na niczym na dłużej niż kilka sekund. Dziś robimy to samo, tylko z telefonem w ręku i mediami społecznościowymi.

Wszędzie otaczają nas możliwości, ale ten nadmiar zamiast inspirować, często nas paraliżuje. Chcielibyśmy chwycić wszystkie sroki za ogon, ale w rezultacie żadnej nie łapiemy. Zamiast skupić się na jednym celu i osiągnąć go, skaczemy z kwiatka na kwiatek, gubiąc cenną energię i czas. Zamiast dobrze opanować jedno narzędzie, ślizgamy się powierzchownie po wielu. 

Ta refleksja nie jest powodem do smutku. Wręcz przeciwnie. To przypomnienie, że nie ma jednej, cudownej recepty, jednego cudownego narzędzia, które załatwi wszystko za nas, szybko i bez wysiłku. Nie ma jednego cudownego i wszystkomogącego smoka, nawet AI, którego można łatwo wysiedzieć z jaja i wyhodować. Każda wartość wymaga pracy, potu i zaangażowania. Wymaga inwestycji, która zaowocuje dopiero później.

Moja mała, edukacyjna porażka nauczyła mnie, że czasami mniej znaczy więcej. Zamiast szukać idealnego narzędzia, które rozwiąże wszystkie problemy, warto skupić się na tym, co już mamy i co możemy zrobić teraz, w danym momencie. Zrobić to dobrze, z sercem i zaangażowaniem. Nie musimy łapać wszystkich okazji, które pojawiają się na naszej drodze. Wystarczy, że wybierzemy te, które są dla nas naprawdę ważne i poświęcimy im naszą uwagę. To one pozwolą nam zrealizować nasze cele. Tylko jak wybrać w takim nadmiarze dobrych i lepszych narzędzi? Gdy czas pogania? Gdy to kusi i to nęci? Przekleństwo nadmiaru… 

A prawdziwa twórczość rodzi się w ciszy i niedostatku. Tworzyć powoli samemu czy kusić się gotowymi ponoć rewelacyjnymi narzędziami? Trzeba zapewne znaleźć harmonię w tych alternatywach, korzystając i z jednego, i z drugiego. I ja poszukuje tej harmonii... malując butelki. Z dala od gwaru świata, wypełnionego nadmiarem. A te butelki to efekt szybkiej i nadmiarowej konsumpcji towarów jednorazowego użytku. Po tej konsumpcji zostaje wiele niepotrzebnych opakowań. Malując je, próbuję nadać im nową wartość i nowe życie. Nową użyteczność. 

11.06.2025

Moja filozofia uczenia się, gdy zrezygnowałem z nauczania

W czasie badań terenowych, Fot. Ekipa z Bagien, Ostróda, 2025 r.

Dobra konferencja naukowa ma to do siebie, że mocno i długo rezonuje. A taka była X Ogólnopolska Konferencja Dydaktyki Akademickiej „Ideatorium” Dlaczego jeżdżę na konferencje, przecież punktów z tego do dorobku nie ma? I tak, jak w szkole nie uczyłem się dla ocen, tak teraz nie podporządkowuję swojej aktywności zawodowej tabelkowym parametrom i punktom do dorobku i awansu zawodowego. Jeżdżę, by nasiąknąć ideami jak próchnicza gleba wodą. A potem długo czerpię z tak zgromadzonych zasobów. 

Pomysł na niniejszy tekst i na zwerbalizowanie swojej własnej, praktykowanej filozofii edukacji, narodził się  w czasie wspomnianej konferencji. Czyli punktów nie ma ale zysk intelektualny jest, bez wątpienia. W trakcie słuchania jednego z wystąpień uświadomiłem sobie, że jest mi potrzebna taka zwerbalizowana moja własna filozofia uczenia się, którą warto przedstawiać studentom na pierwszych zającach. Albo i wcześniej, by wybierali świadomie to, co chcą i z kim się chcą uczyć, czyli rozwijać. Bowiem edukacja to przede wszystkim relacje. To one decydują czy i jak przyswajana jest wiedza. 

Przyzwyczajony jestem do terminu "nauczanie", ale pojęcie to narodziło się w paradygmacie transmisji wiedzy. Wolę używać terminu "uczenie się", bo uczenie się zawsze jest aktywne a wiedzy nie da się transmitować, przelać, ona zawsze musi być tworzona samodzielnie. Zmiana terminu jest przejściem teoretycznym od behawioryzmu do konstruktywizmu i konektywizmu. Na studiach wyrastałem w behawioryzmie, a potem powoli dokonywała się moja transformacja. 

Moja filozofia edukacyjna jest spójną i nowoczesną wizją nauczania, która stawia studenta (ucznia) w centrum procesu edukacyjnego. Niby tak niewiele ale jakże wiele znaczy, także w praktycznych, codziennych rozwiązaniach dydaktycznych.

Dlaczego warto przychodzić na moje zajęcia?

Na pierwszych zajęciach zawsze stawiam sobie za cel odpowiedzieć na kluczowe pytania: Do czego przydadzą się Wam, studentom, te zajęcia? Po co Wam ten konkretny przedmiot, te moje wykłady i ćwiczenia? Moim celem nie jest jedynie przekazywanie wiedzy, ale przede wszystkim przygotowanie studentów (lub uczniów, bo też mi się zdarza prowadzić zajęcia w szkole i poza szkołą) rozumienia świata przyrody (biologia, ewolucja człowieka i kultury), przygotowanie studentów do realnych wyzwań, które czekają na rynku pracy i w świecie biznesu. Lub tylko w życiu dorosłym, bo studiowanie to nie tylko przygotowanie zawodowe lecz również poszukiwanie sensu własnego życia.

Aktywne uczenie się i kontekst praktyczny

Wierzę, że największą wartość ma wiedza, którą potraficie zastosować. A żeby ją zastosować to trzeba najpierw ją zrozumieć. Dlatego na zajęciach będziemy skupiać się na:

  • Zrozumieniu kontekstu: Nasze dyskusje i zadania będą osadzone w rzeczywistości i w szerszym kontekście wiedzy (także tego, jak ona powstawała), byście widzieli, jak to, czego się uczycie, przekłada się na konkretne sytuacje. Będziemy odpowiadać na zmieniające się potrzeby rynku pracy i przygotowywać Was do dynamicznych ról w firmach. Dlatego na zajęciach korzystać będziemy z narzędzi online oraz narzędzi sztucznej inteligencji.
  • Procesie, nie tylko produkcie: Dla mnie kluczowy jest proces doświadczania, próbowania i poszukiwania rozwiązań. Nie chodzi o to, by dostarczyć "idealny" produkt końcowy od razu, ale o to, byście nauczyli się, jak do niego dojść. Oceniam proces uczenia się i Wasze zaangażowanie, a nie wyłącznie końcowy efekt. To pozwala na bezpieczną przestrzeń do eksperymentowania i popełniania błędów. Masz prawo do błędów i potknięć.
  • Środowisku do aktywnego działania: Moim zadaniem jest stworzenie warunków, w których będziecie mieli ochotę zdobywać wiedzę i rozwijać się. Będziemy pracować nad przekształcaniem wiedzy teoretycznej w namacalne efekty. W tym procesie kluczowy jest stały i szybki feedback, którego będę Wam regularnie udzielał. I podobnej informacji zwrotnej oczekuję od Was.

Wasza odpowiedzialność i samodzielność

Moja rola to rola facylitatora, a nie jedynego źródła wiedzy. Odpowiedzialność za edukację ponosi student. Ja dostarczam narzędzi, tworzę środowisko sprzyjające nauce i inspiruję do myślenia.

  • Znajdźcie swoją drogę: Zachęcam Was do samodzielnego poszukiwania, zadawania pytań i znajdowania własnych ścieżek do zrozumienia materiału. Nie oczekuję, że będziecie biernie przyswajać to, co usłyszycie.
  • Błąd jako sygnał rozwoju: Pamiętajcie, że błąd nie jest sygnałem porażki, lecz sygnałem rozwoju. To dowód, że próbujecie i że dostrzegacie coś, co można poprawić oraz macie szansę coś zmienić. Nie bójcie się eksperymentować! Ja też eksperymentuję, m.in. z formą i metodami dydaktycznymi, próbuję tworzyć dobre środowisko do uczenia się. To oczywiście prototyp (z różnymi mankamentami), więc liczę na Wasze refleksje i informacje zwrotne. Tak, jak to się dzieje w dobrym zespole projektowym.
  • AI jako narzędzie, nie zastępstwo: W dobie sztucznej inteligencji kluczowa jest umiejętność oceny i weryfikacji informacji. Będziecie uczyć się, jak efektywnie korzystać z narzędzi AI, ale także jak krytycznie ocenić uzyskane rezultaty i dopracować je samodzielnie.

Jak pracujemy na zajęciach?

Wiem, że dużą część wiedzy możecie zdobyć samodzielnie – z książek, artykułów czy materiałów online, z podcastów, z wyszukiwarek internetowych, wspomaganych przez AI. Dlatego na moich zajęciach skupimy się na tym, co najcenniejsze w bezpośrednim kontakcie:

  • Pracujemy razem: Stawiam na aktywną pracę podczas zajęć. Moje podejście to "pracuj na zajęciach, a ja ci pomogę". Oznacza to, że jeśli aktywnie zaangażujecie się w zajęcia, nie będziecie mieli potrzeby wykonywania prac domowych poza nimi (nadrabiania zaległości z zajęć).
  • Uczenie się od siebie nawzajem: Jesteście dla siebie cennym źródłem wiedzy i inspiracji. Będę stwarzać okazje do wymiany doświadczeń, wspólnego rozwiązywania problemów i wzajemnego uczenia się. Będzie mieli możliwość dyskutowania i wymieniania się własnymi notatkami lub innymi wytworzonymi na zajęciach materiałami.
  • Myślenie o praktyce, nie tylko teorii: Będziemy zawsze łączyć teorię z praktyką. Nie interesuje mnie samo zapamiętywanie definicji, ale zrozumienie, jak działają mechanizmy i gdzie można je zastosować.

Radość z nauki i ciągłe poszukiwania

Studiowanie to nie tylko przebywanie na zajęciach, ale przede wszystkim praca własna i zaangażowanie. Wierzę, że nauka może, a nawet powinna, przynosić radość – zarówno z pozyskiwania wiedzy, jak i z budowania relacji w czasie zajęć. Hołduję zasadzie 3 razy Z: zaufanie, zaangażowanie, zabawa (zabawa rozumiana jako przyjemność z odkrywania i relacji budowanych w czasie zajęć).

Z mojej strony obiecuję, że:

  • Jestem w ciągłym procesie poszukiwań: Sam poszukuję nowych metod, zadaję nowe pytania i szukam nowych odpowiedzi. To, co Wam prezentuję, to często "prototypy" – jestem otwarty na Wasze opinie i punkty widzenia. Chcę się dzielić z Wami zarówno moimi odkryciami naukowymi (z zakresu biologii i ekologii, entomologii) jak i odkryciami dydaktycznymi.
  • Stwarzam przestrzeń do poszukiwań: Nie będę podawać Wam gotowych rozwiązań na tacy. Moim celem jest stwarzanie przestrzeni, w której sami będziecie poszukiwać, analizować i odkrywać. To, co zdobyte samodzielnie, jest cenniejsze niż to, co darowane w końcowej formie. 

Moja filozofia uczenia się opiera się na idei, że nie chodzi o to, by robić więcej, lecz by robić to, co ma sens. Wspólnie nadajmy sens naszej edukacji!

Co jest dla mnie ważne w dydaktyce i relacjach ze studentami?

Moja filozofia nauczania (a w zasadzie uczenia się, bo nie ma nauczania tylko projektowanie przestrzeni i sytuacji do uczenia się) opiera się na głębokim przekonaniu o aktywnym udziale studenta w procesie edukacyjnym oraz budowaniu relacji opartej na zaufaniu, wsparciu i wspólnej odpowiedzialności. Kluczowe wartości, które są dla mnie ważne w dydaktyce i relacjach ze studentami, to:

  • Samodzielność i inicjatywa studenta: Wierzę, że studenci powinni samodzielnie odnajdywać drogę do wiedzy i aktywnie planować swoją edukacyjną aktywność. Moja rola to dostarczanie narzędzi i tworzenie środowiska, a nie bierne przekazywanie informacji (chodzi o autentyczne odkrywanie a nie transmisje gotowej wiedzy). Cenię, gdy studenci zadają pytania i szukają własnych rozwiązań.
  • Aktywne uczenie się i doświadczanie: Zamiast tradycyjnych wykładów, stawiam na tworzenie środowiska do aktywnego uczenia się i przetwarzania wiedzy na namacalne efekty. Ważny jest dla mnie proces doświadczania, a nie tylko sucha teoria. Chcę, by studenci pracowali na zajęciach, bo wiem, że to najbardziej efektywna forma nauki. Tak więc nawet na wykładach staram się mniej mówić a więcej dyskutować i stwarzać sytuacje do aktywności (także intelektualnej) studentów.
  • Kontekst i praktyczne zastosowanie: Zależy mi na tym, by studenci rozumieli kontekst tego, czego się uczą, i widzieli sens w zdobywaniu wiedzy. Celem jest przygotowanie ich do wyzwań zmieniającego się rynku pracy, do działania w biznesie i pełnienia różnorodnych ról w firmach. Nie chcę podawać gotowych rozwiązań, lecz stwarzać przestrzeń do poszukiwań i znajdowania praktycznych zastosowań.
  • Ciągły rozwój i otwartość na błąd: Postrzegam błąd nie jako porażkę, lecz jako sygnał do rozwoju. Zachęcam studentów do próbowania, eksperymentowania i poprawiania. Sam jestem w ciągłym procesie poszukiwania nowych metod, pytań i odpowiedzi, co oznacza, że moja dydaktyka jest prototypem, otwartym na Wasze opinie i punkty widzenia, sugestie zmian itd..
  • Wsparcie i informacja zwrotna: Ważny jest dla mnie stały i szybki feedback, który ma wspierać studentów w procesie uczenia się. Moim zadaniem jest stworzenie warunków, by chciało się studentom zdobywać wiedzę i rozwijać się.
  • Radość z nauki i relacji: Oprócz samego pozyskiwania wiedzy, cenię sobie radość z relacji budowanych podczas zajęć. Wierzę, że studiowanie to nie tylko obecność na zajęciach, ale przede wszystkim praca własna, która powinna przynosić satysfakcję i rozwijać wzajemne interakcje.
  • Ocena procesu, nie tylko produktu: To podejście podkreśla, że ważniejsze jest dla mnie to, jak student dochodzi do rozwiązania, niż tylko sam efekt końcowy. Daje to studentom poczucie bezpieczeństwa i motywuje do eksperymentowania bez obawy przed negatywną oceną wynikającą z błędu. Są przecież rożne drogi dojścia do tego samego celu. Mój pomysł nie musi być tym jedynie słusznym.

Gdyby chcieć podsumować powyższe deklaracje edukacyjne jednym zdaniem, to można napisać tak: moja dydaktyka to zaproszenie do wspólnej, aktywnej podróży edukacyjnej, w której studenci są odpowiedzialni za swój rozwój, a ja jestem ich wsparciem i przewodnikiem.

Jak powstał ten tekst? Na konferencji Ideatorium 2025 robiłem notatki z wystąpień, debat i dyskusji, dodawałem swoje własne przemyślenia. Po przyjeździe z konferencji wybrałem fragmenty tych notatek i w brudnopisie spisałem zdania najważniejsze dla mojej filozofii edukacji. Poprosiłem Gemini (AI) aby uporządkował te notatki i spisał w spójnej wersji językowej. Poprosiłem o dwie formy, bo z pierwszej nie byłem do końca zadowolony. Następnie przeczytałem i poprawiłem niektóre fragmenty oraz uzupełniłem. Mam szablon, który będę wykorzystywał na pierwszych zajęciach. A nawet przed, by studenci wiedzieli na co się piszą i czego mogą oczekiwać, gdy wybiorą zajęcia ze mną, na kierunku biologia, biotechnologia, mikrobiologia, pedagogika, kreowanie trendów itd. Duża różnorodność studentów i przedmiotów ale rdzeń tej filozofii edukacyjnej pozostaje taki sam. Szczegółowe rozwiązania dopasowane zostaną do konkretnego przedmiotu (np. ochrona środowiska, ekologia krajobrazu, prezentacje publiczne, edukacja społeczno-przyrodnicza, interdyscyplinarne aspekty zmian środowiskowych itd.).

Jak już kilkakrotnie pisałem, ten blog jest moim rozwojowym dziennikiem refleksji. Pod koniec semestru warto się zatrzymać, przystanąć i pomyśleć o tym, co było i o tym co można poprawić. Już od następnego roku akademickiego. 

18.05.2025

I jest już czwarta część e-bookowej wersji Profesorskiego Gadania

W tym roku obchodzę dwudziesta rocznicę swojego blogowania. Udostępniłem kolejny, czwarty już, tom zebranych i edycyjnie poprawionych wpisów z mojego bloga. Poprawione zostały literówki (jakże nagminne u dyslektyka). Być może w jednym kawałku łatwiej będzie czytać. Tym bardziej, że oryginalny blog na Bloxie już nie istnieje. Co prawda przeniosłem wpisy pod nowy adres: https://czachorowski.home.blog/ lecz nie udało sie wiernie odtworzyć ilustracji. Zatem pierwotna wersja dostępna jest  tylko w formie ebookowej. 

Tom czwarty otwiera taki oto wstęp:

Wiedza jest jak sznurek: składa się z wielu małych, cienkich i słabych włókienek. Dopiero splecione razem dają długi i wytrzymały sznurek, tworzą nieprzypadkowy system. Podobnie jest ze wpisami na blogu, pojedyncze teksty są małymi historiami, wyrwanymi z kontekstu społecznego i sytuacyjnego, Jednak wszystkie razem układają się w miarę spójną historię, na podstawie której można wiele wywnioskować o czasach i sytuacji, w jakiej pisany był blog.

We wpisach z roku 2010 można dostrzec kontekst postępującej systematycznej cyfryzacji życia akademickiego, poszerzanie kontaktów i wypowiedzi w chmurze. W blogowym roku 2010 zobaczyć można fragment procesu, w którym tworzyła się akademickość hybrydowa.

Na blogu w 2010 roku pojawiały się relatywnie regularnie zdjęcia. To efekt dostępności fotografii cyfrowej. Jeszcze nie w smartfonach ale już dostępna. Dojrzałem edycyjnie i miałem zdjęcia cyfrowe. Obraz stanowił mniej lub bardziej przypadkowe lub celowe zilustrowanie i uzupełnienie tekstu. Czasem to obraz był inspiracją i radością tworzenia, czasem dobierany był do pisanego tekstu. Wpisy robią się także dłuższe. W roku 2010 było ich łącznie ponad 170 stron maszynopisu, a w kolejnych latach treści w ciągu roku pojawiało się jeszcze więcej. Albo się rozsmakowałem w takiej formie refleksji, albo miałem więcej do opowiedzenia. Przyroda i życie ludzkie nie zna próżni. Skoro więcej wpisów na blogu, to i konieczna to tego większa aktywność oraz emocjonalne, intelektualne oraz czasowe zaangażowanie. Skoro tu przybyło to zapewne gdzieś indziej ubyło. Można się zastanawiać w jakich obszarach skurczyła się moja aktywność i zaangażowanie. Czy da się to między wierszami wyczytać?

Znacząco przybyło opisów i tekstów przyrodniczych. Teksty przyrodnicze zamierzam zebrać w osobnych ebookach, tematycznych. Bo chyba warte są tego. Teraz przemieszane są z innymi refleksjami. W tle działa się historia uniwersytetu i miasta. Jest więc kontekst tej przyrodniczej, pisarskiej aktywności. Uważny umysł może do dostrzeże i rozpozna przyczyny oraz skutki.

Widać także początki rozwoju mediów społecznościowych. Wtedy na blogu było relatywnie sporo komentarzy. W późniejszych latach przeniosły się w większości do Facebooka, Twittera czy Instagrama. Można więc obserwować zmiany w społecznej aktywności cyfrowej.

Zapraszam do lektury i rozwiązania hipotez i zagadek, które nakreśliłem. Oraz tych, zupełnie niezauważonych a postawionych przez Czytelnika. Bo czytanie to proces angażujący nie tylko piszącego lecz i czytelnika. To on swoimi kontekstami i pomysłami w jakimś stopniu współtworzy jeśli nie powstająca to przynajmniej odczytywana treść. Tak jak do tego samego lasu pójdzie wiele osób i każda dostrzeże coś innego, tak i z czytaniem niniejszego zestawienia wpisów z bloga Profesorskie Gadanie. Jakim wiec był ten rok 2010?



Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga i e-booków by, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Bez warunków wstępnych dostajesz coś za darmo. Ale możesz partycypować w kosztach i czuć sie współwydawcą. wystarczy małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy. 

1.02.2025

20 lat mojego blogowania

Ciągle czytamy, choć trochę inaczej...
 

6 lutego 2018 pojawił się pierwszy wpis blogowy w moim nowym serwisie. Była to kontynuacja starego bloga. Mija więc 7 lat pisania pod tym szyldem. Nowe a zarazem stare. Jak wszystko w biologii, stan obecny wynika z poprzedniego. Zmiana dzieje się ewolucyjnie, z przekształcenia wcześniejszego. Nawet wtedy, gdy jest to zmiana rewolucyjna, niemalże skokowa. Pora na kolejne zmiany, m.in. powstają ebooki z treścią opublikowaną na blogu, pojawił się serwis buy coffe i coś jeszcze może się zapewne wymyśli w tym nowym, 2025 roku. Bo zgodnie z powszechnie znaną regułą ewolucyjną: trzeba szybko biec by zostać w tym samym miejscu. Kolejny (drugi) wpis na tym blogu pojawił się dopiero 20 marca (ponad miesiąc przerwy). A potem się rozkręciło.

Prawdziwy początek trzeba przesunąć 20 lat wcześniej. Pierwszy mój blogowy wpis w serwisie Blox, zaistniał 16 sierpnia 2005 roku, potem przeniesiony został do serwisu Word Press, gdy pierwszy wspomniany serwis zakończył działalność. Niby jest 7 lat blogowania, bo jest rocznica a tak na prawdę to już 20 lat pisania w nowej, internetowej rzeczywistości. Wcześniej był tylko papier, czyli publikowanie w tradycyjnych gazetach i miesięcznikach. A jeszcze wcześniej ręczne pisane teksty do szkolnej gazetki ściennej. Taka rekapitulacja ewolucji komunikacji ludzkiej. Jest spore doświadczenie do snucia refleksji. W skrócie przeszedłem całą historię ludzkości od pisma ręcznego do cyfrowej rzeczywistości.  

Stary blog, zarchiwizowany na WordPressie, mimo że w nim nic nowego już nie publikuję, to ciągle jest odwiedzany, czytany i nawet komentowany. W ostatnim roku zanotował około 20 tysięcy odwiedzin. Niżej grafika ze statystkami na WordPressie. Zniknęły statystyki z Bloxa, przy likwidacji serwisu. Było ich tam coś ponad milion, jeśli mnie pamięć nie myli. 

Statystyka z Wordpressa, początek stycznia 2025 r.

Na tamtym blogu przez 13 lat powstały 1924 wpisy. Na niniejszym są częściej publikowane (prawie dwa razy częściej) a teksty są obszerniejsze. Lakoniczne wpisy przejął Facebook. Dla bloga zostały dłuższe wypowiedzi. Niczym w prasie papierowej. Dostrzegalna ewolucja stylu wypowiedzi w nawiązaniu do obecnego środowiska społeczno-informacyjnego. 

Co się wydarzyło przez te 20 lat? Był blog dostrzegany, wielokrotnie cytowany, nawet wykorzystany do prac naukowych. Przedruki pojawiały w Gazecie Wyborczej (gdy był na Bloxie), także w kilku innych serwisach internetowych (np. Edunews). Trafił nawet do regionalnej encyklopedii mediów. Więcej o przeprowadzce napisałem tu:  https://profesorskiegadanie.blogspot.com/2018/03/blog-jako-wolna-katedra-idea-otwartego.html

Blog stał się dla mnie polem doświadczeń i eksperymentowania z dziennikami refleksji. Mój osobisty poligon pomysłów dla popularyzacji nauki akademickiej. Sprawdziwszy na sobie, tworzyłem zbiorowe (wieloautorskie) blogi dla Olsztyńskich Dni Nauki (już nie istnieje i nie został zarchiwizowany, a szkoda). Potem do realizacji projektów, jako swoiste strony www, o bogatej treści i szybkiej aktualizacji. Kronika treści i wydarzeń. Te blogi jeszcze są (np. Spotkania z nauką, Uniwersytet Młodego Odkrywcy).

Rocznica jest okazją do snucia rozważań o przyszłości, być może także o nowej wizji blogowania lub pisania (komunikowania się). Czyli próba wskazania, w jakim kierunku może się ten blog rozwijać w nawiązaniu do zmian w kulturze i sposobie upowszechniania wiedzy. Zapraszam do zbiorowej dyskusji, by na jednym przykładzie opowiedzieć o szerszych zjawiskach i całym świecie.

Rodzi się na przykład takie pytanie: pisać samodzielnie  czy z wykorzystaniem narzędzi AI? Uczę i się i rozpoznaję te narzędzia lecz zapewniam oryginalną i ludzką treść. Pierwsze próby zamieściłem jak wpisy w refleksyjnym dzienniki rozwoju. Tak jak samo pisanie bloga było odkrywaniem, niczym zwiadowca, nowych obszarów dla uniwersytetu, tak teraz eksperymenty i przyglądanie się narzędziom AI też jest realizowaniem funkcji zwiadowcy. Bo tak postrzegam rolę uniwersytetu. Odkrywać i nie bać się błędów, potknięć czy ślepych zaułków. A zanim coś pokażę studentom, sam na sobie chcę wypróbować. By dzielić się autentycznymi doświadczeniami a nie być tylko czytnikiem cudzych treści. 

Logo bloga Profesorskie Gadanie pojawiło się już na okładkach książek popularnonaukowy w ramach patronatu medialnego, a także w kilku różnych projektach edukacyjnych oraz  w akcjach szkolnych o charakterze edukacyjnym. Zaistniało więc także w przestrzeni analogowej.

Pierwszy wpis z 16 sierpnia 2005 roku

Dawno minęły czasy, gdy w akademii, pod oliwnym drzewem, mistrz prowadził spokojne dyskusje z uczniami. Wynaleziono pismo, druk i znacznie więcej chętnych pojawiło się z ambicjami kształcenia. W Polsce, w ciągu ostatnich 15 lat na uniwersytetach pojawiło się pięć razy więcej studentów. Nakłady na naukę i kształcenie wcale się nie zwiększyły. Elitarność zastąpiona została egalitarnością. Nic, tylko się cieszyć?

Na tym optymizmie znaleźć można rysę - grupy studentów są coraz liczniejsze, większość egzaminów odbywa się w formie pisemnej. Coraz mniej bezpośredniego kontaktu mistrz-uczeń? Zupełnie wbrew tradycji uniwersytetu!

Zamiast jednak biadolić i po próżnicy rozdzierać szaty, pora trochę się poduczyć i wykorzystać najnowsze zdobycze techniki. Pora, by i profesor nauczył się w pełni korzystać z internetu.

W zabieganej rzeczywistości brakuje indywidualnych kontaktów. Na wykładach anonimowe tłumy... albo wymowna pustka! Studenci pracują... lub śpią po imprezie.

Seminaria to za mało. Podejmuję próby nauki przez działanie. Próbuję spotykać się w kawiarniach i tam w "nieszkolnej" atmosferze otwarcie dyskutować. To wszystko jednak za mało.

Dwa lata temu zacząłem robić swoją stronę www (www.uwm.edu.pl/czachor). Zacząłem umieszczać przydatne studentom informacje i materiały [ta strona dawno nie jest już aktualizowana - przypis 2025 r.]. Ale to wciąż za mało. I nie syci mnie w pełni. Owszem, zacząłem pisywać do prasy akademickiej. Ale, gdzie umieścić myśli nie do końca uładzone, nie uczesane?

Pora więc spróbować czegoś nowego. A blog ma tę przewagę nad stroną www, że można go pisać z różnych miejsc. A w czasach, gdy pracownik uniwersytetu musi być ciągle na walizkach - jest to ważny argument.

Chciałbym więc zapisywać swoje myśli w mniej zobowiązujący sposób. Chciałbym "od kuchni" pokazać pracę profesora. Tak zupełnie prywatnie i nieoficjalnie.

Liczę, że kontakt z moimi studentami, doktorantami, stażystami, uczniami, nie będzie jednostronny. Liczę, że zechcą Oni skomentować moje przemyślenia i swoją wyrozumiałością pomóc mi w samokształceniu.

Link https://czachorowski.home.blog/2005/08/16/w-koncu-dojrzalem/

PS. 1. (2020 r.) przy okazji poprawiania bloga w nowym miejscu dodałem ilustrację. Zdjęcie powstało po napisaniu wpisu na blogu. [dotyczy ilustracji z 2020 roku, teraz jest inna]

PS. 2. (2025). Dużo się zmieniło przez te 20 lat. Grupy studentów zmalały i pojawiła się generatywna sztuczna inteligencja. Akademia jeszcze bardziej się zmieniła. Zostało blogowanie, choć w coraz bardziej zmienionej formie.

11.09.2024

A w środy tłumaczę świat, biologiczny świat

Fot. Archiwum Radia Olsztyn
 

Po wakacyjnej próbie z tłumaczeniem świata w Radiu Olsztyn, pojawiła się propozycja by kontynuować. We wrześniu rozpoczął się rok szkolny a niebawem rozpocznie się rok akademicki. A co z resztą? Człowiek uczy się całe życie, dlatego można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy uczniami, jesteśmy studentami. Bo człowiek ze swej natury jest ciekawy świata i chętnie się uczy. Dlatego powstały tak liczne uniwersytety trzeciego wieku. Po co emerytom uczenie się i poszerzanie swojej wiedzy? Przecież już nic nie muszą, nie przyda się im do pracy zawodowej i podnoszenia kwalifikacji. Od tej nauki nie dostaną lepszej pracy i wyższej pensji. A jednak przychodzą na wykłady, uczestniczą w warsztatach i uczą sie czegoś nowego. Z czystej przyjemności. Podobnie dorośli już pracujący z własnej ciekawości poznają inne, także pozazawodowe tematy. Uczymy się przez całe życie i zazwyczaj z dużą przyjemnością. I dobrze, że publiczne radio poszerza możliwości tłumaczenia świata.

Uniwersytet to nie tylko wykłady i ćwiczenia dla studentów, to także upowszechnianie wiedzy w szerokich kręgach społecznych. Krótkie, radiowe felietony, w których chcę objaśniać złożoności świata żywego, zachodzących w biosferze procesów i powiązania człowieka ze wszytkimi otaczającymi go elementami, traktuję jako ważną i potrzebną misję uniwersytetu. Przy okazji sam uczę się bardzo krótkich form wykładowych. W tym radiowym tłumaczeniu świata uczymy się wszyscy, i radiosłuchacze i mówiący do mikrofonu swoje felietony. 

Jest więc coś stałego, w każdą środę rano ok, godz. 9.30, w ramach szerszego cyklu, przygotowanego przez zespoł ludzi. Ale nie jestem jedynym z UWM, Radio Olsztyn znakomicie korzysta z kapitału ludzkiego, skupionego w uniwersytecie. Taka jest rola uniwersytetu, być w społeczności lokalnej i współpracować ze swoim otoczeniem społeczno-gospodarczym. My uczymy się mówić (jest także Postój z Nauką w Radiu UWM FM) i w ten sposób rozwijamy własne kompetencje dydaktyczne i komunikacyjne. UWM w pełni zasługuje na swoją nazwę, że jest to uniwersytet warmiński i mazurski bo w tym regionie funkcjonuje. 

O czym są moje radiowe felietony? O życiu biologicznych, o zjawiskach przyrody. Najkrócej można byłoby to ująć w sentencji "wszystko ze wszystkim, wszystko ze wszystkiego". Chyba jako pierwszy wypowiedział te słowa Grek, Anaksagoras, przedstawiciel jońskiej filozofii przyrody, żyjący jakieś prawie pół tysiąca lat przed narodzeniem Chrystusa. Jego sposób widzenia świata był oczywiście inny od współczesnego, niemniej  wykorzystuję jego słowa do syntetycznej ilustracji biologii. "We wszystkim jest część wszystkiego" - nawiązuje niemalże do istoty chasydzkiej opowieści, gdzie za pomocą jednego szczegółu można opowiedzieć o ogólnych prawach i zasadach. Ja również w swoich felietonach przedstawiam jakiś pojedynczy aspekt, jakąś ciekawostkę, mały problem. Jest to opowieść sama w sobie lecz w tle przemycam objaśnienie praw bardziej ogólnych. W ten sposób chcę pomóc słuchaczom w zrozumieniu tego, czym jest biologia, nauka o życia i jak funkcjonuje przyroda. 

O ile wiemy z zachowanych zapisków Anaksagoras był pierwszym filozofem starożytności, który określił zasadę świata jako nous, czyli niezależną siłę rozumu. To ta siła rozumu wprawia materię w ruch, to za sprawą owej nous powstały wszystkie rzeczy na tym świecie. Ze współczesnym rozumieniem nauki wspólne jest to, że nic nie bierze się z niczego ani nie znika, tylko ulega przekształceniu.  Jak objaśniał Anaksagoras, każda rzecz jest strukturą, złożoną z zasad (elementów), że we wszystkim jest cząstka wszystkiego. Anaksagoras, tak jak wielu starożytnych filozofów przyrody uważał, że Ziemia jest płaska, utrzymywana w górze przez powietrze. Do niektórych starożytnych sentencji współcześnie przypisujemy nieco inną treść i inne wyjaśnienia jak wszystko ze sobą jest powiązane i jak stany wcześniejsze wpływają na stany obecne. 

Dla mnie "wszystko ze wszystkim, wszystko ze wszystkiego" to bardzo syntetyczne zapisanie zasad ekologii i praw ewolucji. W felietonach radiowych staram się pokazać niektóre elementy otaczającego świata i to, jak powiązane są z innymi. Oraz jak jedne sytuacje wynikają z tych poprzednich. 

Anaksagoras twierdził, że nie istnieje powstawanie czegokolwiek z nie istniejącego, ani ginięcie jako obracanie się w nicość. To, co nazywa się powstawaniem, jest w istocie mieszaniem się zasad, ginięcie natomiast to ich rozdzielanie. Podobnie twierdzi współczesna fizyka w swoich prawach termodynamiki. Analogicznie możemy odnieść to do biosfery - człowiek jest częścią całości, mocno powiązany z przyrodą a w ekosystemach nic nie bierze się z niczego i nie znika. Ulega tylko przekształceniu. Te butelki plastikowe, które wyrzucamy na śmieci wcale nie znikają. Włączone są do różnych przemian oraz procesów i wracają do nas pod postacią np. mikroplastiku. 

Podcasty w radiu Olsztyn to miniwykłady o biologii, systematycznie podawana wiedza w małych porcjach, w formie radiowych dźwięko do słuchania synchronicznego i asynchronicznego. I bez ocen. Bez rankingów, bez dyplomów i zaświadczeń. Wiedza rozproszona w małych porcjach przez całe życie. Nowy pomysł na uniwersytet, budowanie nie od nowa lecz z wykorzystaniem tego co było, przekształcanie. Nic nie bierze sie z niczego i nie znika. 

Czy biologia jest nauką do wykucia na pamięć? 1,7 miliona opisanych gatunków, a jest ich obecnie na Ziemi 5-10 milionów (zatem naukowcy w swej wytrwałej pracy pomnożą liczbę znanych gatunków organizmów żywych), do tego białka, enzymy, geny, ekosystemy, biomy, zbiorowiska, części struktury organizmów i komórek, procesy.... Koszmarnie dużo, nie do ogarnięcia dla jednego człowieka. Ale już w społecznym konektomie - jak najbardziej. Wiedza rozproszona w ludzkich mózgach i pozaludzkich nośnikach pamięci. Każdy wie coś, nikt nie wie wszystkiego, ale razem mamy ogromną wiedzę.

Ten ogrom różnorodność można opowiadać w formie histori naturalnej, praw ewolucji i sukcesji ekologicznej. Zapraszam w każdą środę rano do Radia Olsztyn. 

Wszystkie nagrania dostępne są na stronie Radia Olsztyn: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627



26.08.2024

Po co mi wirtualna grupa nauczycielska?

Zdjęcia z warsztatów w czasie Kompasu Edukacji w Bydgoszczy, czerwiec 2024, fot. T. Czachorowski. Notuję jak pilny uczeń... Tam też spotkałem Superbelfrów.


Mam przyjemność od kilku lat należeć do nie tylko Facebookowej grupy nauczycieli Superbelfrzy RP.  Wiele jest takich grup wzajemnej pomocy i wsparcia w mediach społecznościowych. Większość kontaktów odbywa się w przestrzeni wirtualnej. Superbelfrzy spotykają się także na spotkaniach w kontakcie (quńwenty letnie i zimowe) oraz w czasie różnych konferencji. Ale ja najczęściej kontaktuję się z nimi online właśnie w Fecebookowej grupie. Dlaczego w mediach społecznościowych i dlaczego nauczyciele szkolni, skoro ja jestem pracownikiem uniwersyteckim?

Po co mi ta grupa SBRP na FB? Jak się wędruje (podróżuje), to trzeba często sprawdzać na mapie kierunek i sens. Pytanie o cel jest bardzo przydatne. Pytanie o sens bycia w grupie społecznościowej jest więc jak najbardziej zasadne. Zatrzymać się co jakiś czas i pomyśleć, czy to dobra droga i  w dobrym kierunku idziemy. Zawsze przecież można zmienić drogę i kierunek wędrówki. A także sposób podróżowania.

Po co mi grupa SBRP na FB (uczestnictwo w niej i komunikacja)? Uczę się od nauczycieli nowych technik, nie tylko technologii i komunikacji (TiK) i nie tylko edukacji online. Może dlatego, że nauczycieli szkolnych jest więcej niż nauczycieli akademickich? A w liczniejszej grupie taki sam odsetek aktywnych i poszukujących stanowi większą grupę i przez to stanowi sprawczą masę krytyczną? Być może. W tej nauczycielskiej grupie znalazłem to, czego brakowało mi w środowisku akademickim (też już powstają takie społeczności uczące sie, lecz jest nas mniej). W każdym razie uczę się od nauczycieli bardzo dużo (choć teoretycznie powinno być odwrotnie - nowinki dydaktyczne powinny przepływać z uniwersytetu do szkół - od odkrycia do zastosowań praktycznych). Czerpię od nich pomysły i motywację, czerpię wiedzę o tym, co się dziele w polskiej i światowej edukacji. Mocno się inspiruję. I cenię sobie ich krytyczne uwagi. Nawet mocne słowa.

Teraz i w środowisku akademickim pojawiają się grupy i inicjatywy, zmierzające do poprawy dydaktyki, do znalezienia się w nowej rzeczywistości. Ale z tej Superbelferskiej grupy nie zrezygnuję, bo ciągle korzystam. Dzięki nim lepiej rozumiem to, co na prawdę dzieje się w edukacji i wiem do jakich sytuacji mam przygotowywać studentów - przyszłych nauczycieli i edukatorów w szerokim sensie. Poznaję lepiej realia polskiej szkoły i edukacji pozaszkolnej. Dowiaduję się czego i jak kształcić, bo uczestniczę w kształceniu nauczycieli. Moi studenci idą do szkoły. Chciałbym ich dobrze przygotować na to, co rzeczywiscie spotkają w pracy.

Z czego korzystam? Ze stawianych wyzwań i wezwań do wspólnych akcji i działań. W ten sposób uczę się w działaniu. Wypróbowuję a potem część pomysłów i doświadczenia wykorzystuję w dydaktyce akademickiej. A także w pracy z dziećmi szkolnymi. Bo i takie przygody czasem miewam. Uniwersytet otwarty ma szeroki krąg swoich "studentów".

Grupa mobilizuje mnie do aktywnego udziału w różnych konferencjach, tych stacjonarnych i tych online. Nawiązuję kontakty i współpracę z konkretnymi osobami. W różnych sytuacjach już to się przydało, np. w stworzeniu zespołu autorskiego przy pisaniu podręczników do biologii dla WSiP.

Ergo: korzystam z kontaktów, dyskusji, interakcji i współpracy. A także z tego, że mogę swoje pomysły pokazać jeszcze w wersji roboczej i poddać pod dyskusję. Bo tam jest kompetentne i życzliwe środowisko. Tam można dzielić się nie tylko sukcesami lecz i porażkami. Czyli błędami. Owocnie się z nimi błądzi i potyka (bo jak mawiał mój ulubiony śp. profesor - potknąć się można aby tylko nie upaść).

Dziękuję Superbelfrom z całej Polski, że są. I dalej chcę z nimi być i się rozwijać. To ważne w środowisku edukacyjnym, przecież ze swej istoty tak bardzo rozproszonym. Podobnie myślących edukacyjnie osób nie mam zbyt wiele w swoim otoczeniu. Takie grupy jak Superbelfrzy ratują mnie przed mentalną samotnością i zgorzknieniem. Do efektywnej pracy potrzebne jest poczucie wspólnoty. Bo czuję, że nie jestem sam w chęci zmian w edukacji i w trudnych poszukiwaniach.

To właśnie wśród Superbelfrów odważyłem się częściej przyznawać do własnych błędów. Przyznawanie się do tego, że "myliłem się" jest bardzo ważną kompetencją. Bez tej umiejętności brniemy w ślepe zaułki, w śmieszność a nawet czynimy wiele zła. Po wielokroć trwamy w złych wyborach, bo nie chcemy się nawet przed samymi sobą przyznać, że źle wybraliśmy, że źle coś nam się powiedziało czy zrobiło. Niedostrzeganie własnych błędów to złudne budowanie własnej wartości jako nieomylnego i zawsze właściwie wybierającego. To złudne i szkodliwe legitymizowanie błędnych złych wyborów. Lepiej jest zauważyć swój zły wybór i skorygować trasę wycieczki. Owszem, widzimy że część wysiłku zostało zmarnowane, ale przynajmniej dalej nie brniemy w złej podróży prze życie. Bo chcemy być konsekwentnie i boimy się przyznać do dawnych, błędnych wyborów.