| Edukacja to przede wszystkim projektowanie przestrzeni i sytuacji do uczenia się. Dlatego ten wakacyjny widoczek z przestrzenią publiczna ilustruje niniejszy tekst. |
Jakiś czas temu opublikowałem tekst zatytułowany „Wykład w czasach postpiśmienności, czyli szukanie drogi we mgle” (i przedrukowany na portalu Edunews), w którym dzieliłem się swoimi wątpliwościami i poszukiwaniami lepszego formatu zajęć. Jeszcze w ubiegłym semestrze otrzymałem niezwykle cenną i szczerą odpowiedź (studencki feedback) – głos prosto z sali, który traktuję jako inspirację i drogowskaz w dalszym rozwoju dydaktyki. Wiadomość ta, będąca głęboką refleksją na temat dynamiki uwagi i zaangażowania studentów, potwierdza wiele moich obserwacji, ale też otwiera oczy na subtelności, które umykały mi z perspektywy prowadzącego. To samo lecz widziane z innej strony.
W informacji zwrotnej od studentki (jakaś dodatkowa forma wykładowego feedbacku) potwierdza się teza o krótkim cyklu zainteresowania studentów treściami, podawanymi na wykładzie. To, co początkowo "porywa" i zachwyca (np. nowa formuła, aktywność, humor), szybko staje się normą, a w konsekwencji rutyną. Uwaga jest towarem luksusowym, a jej utrzymanie wymaga ciągłej, ale zmiennej strategii. Stała stymulacja prowadzi do znużenia, podobnie jak ciągły „zachwyt”. Zupełnie jak w sytuacji, gdy „chłopak co tydzień przynosi kwiaty – początkowo to miłe, ale po czasie staje się rutyną”. Wnioskuję więc, że konieczna jest rotacja metod i świadome wprowadzanie elementu zaskoczenia, by przełamać monotonię.
Opinia jednoznacznie wskazuje, że maksymalne skupienie (nawet przy wysokim zainteresowaniu) rzadko przekracza 30 minut w 90-minutowym bloku wykładowym. A ja na dodatek nie robię przerwy, więc wykład leci ciurkiem półtorej godziny (może warto pomyśleć o przerwach na aktywność ruchowa?). Jest to dla mnie sygnał, by zrewidować strukturę wykładu. Zamiast budować jeden ciągły monolog, muszę projektować zajęcia jako moduły 20-30 minutowe, przeplatane świadomym "resetem" uwagi. Próbuję już to robić od dłuższego czasu, ale efekty ciągle mnie nie zadowalają. Staram się mniej mówić i bardziej angażować studentów w formie różnych mikroaktywności. I jakkolwiek wzbudzają one uwagę i uznanie studentów, to w ciągu całego semestru daje się wyczuć znużenie monotonią atrakcyjności. Muszę więc wzbogacić mój repertuar mikroaktywności. Bo struktury wykładów, że trwają po 90 minut i są raz w tygodniu, nie bardzo da się zmienić. To stan zastany, organizacyjny, systemowy. Muszę zmienić coś, na co sam mam wpływ. A zatem zmienić moje półtorej godziny na sali wykładowej. Szkoła i uniwersytet nie powstają w ministerstwie lecz w głowach edukatorów, nauczycieli szkolnych i nauczycieli akademickich.
Studenci określają się jako leniwi, ale chętni do rozmowy. Najcenniejszym spostrzeżeniem jest paradoks: studenci określają siebie jako "leniwych", co objawia się unikaniem zadań na Teamsie czy używaniem AI do szybkich, powierzchownych odpowiedzi (np. pisania bajek edukacyjnych). Jednocześnie, naprawdę chcą rozmawiać i dyskutować. Problem polega nie na braku zainteresowania, ale na oporze przed formalnym, pisemnym zadaniem oraz na niechęci do przerywania monologu wykładowcy na forum. Są po prostu kulturalni i nie chcą przerywać monologu wykładowcy (bo przecież tak zaplanował, to dlaczego burzyć tę strukturę?). Wykład to okazja do dyskusji w kontakcie bezpośrednim. Ale czy sami w innym czasie przeczytają podręcznik lub wykonają zadania, które pozwolą im zebrać dane do dyskusji? Brakuje mi uczelnianych „rad pedagogicznych”, gdzie moglibyśmy częściej, jako wykładowcy akademiccy, porozmawiać o dylematach dydaktycznych, poszukiwaniach i eksperymentach a także o sytuacjach w konkretnych grupach zajęciowych. Tego na uniwersytecie do tej pory nigdy nie było. A odczuwam brak i potrzebę. Borykam się więc sam z tymi dylematami a jedyna dyskusja to w rozproszonej „radzie pedagogicznej” innych, zapalony edukacyjnie nauczycieli i wykładowców, z którymi utrzymuję kontakt online. Silą internetu jest wyjście poza ograniczoną i lokalną niemożność, wynikającą z braku wystarczającej "masy krytycznej" kapitału ludzkiego.
W studenckim feedbacku znalazła się krytyka pracy z generatywną AI (ChatGPT). Łatwość użycia narzędzia sprawia, że studenci unikają wysiłku włożonego we własną refleksję. Początkowo cieszy, że coś wychodzi, ale sprawdza się to na jeden góra dwa razy. Otrzymana sugestia, by zamienić "odpowiedzi na Teamsie, tworzone wspólnie z Chatem" na "żywą rozmowę o tych zadaniach na wykładzie", trafia w sedno. Studenci szukają autentycznej wymiany poglądów w kontakcie bezpośrednim. Być może to jest najcenniejszym elementem wykładów a nie transmisja wiedzy podręcznikowej. Rodzi się jednak pytanie jak osiągnąć zaplanowane efekty kształcenia? Przecież trzeba mieć bazę do tych dyskusji. Czy studenci samodzielnie przeczytają wskazane podręczniki lub artykuły? Jak ich do tego zmotywować? Czy jedynym narzędziem jest straszak "to będzie na egzaminie?"
Zauważone przez studentkę szeptane "rozmowy po cichu" na temat poruszanych treści na wykładzie to dowód, że materiał inspiruje, ale naturalny mechanizm dyskusji nie działa na forum. Studenci nie przerywają, bo czują, że "przeszkadzają" w realizacji przygotowanego materiału. Muszę stworzyć jasny i bezpieczny "rytuał przerywania". Muszę nauczyć się słuchać języka ciała sali i dostrzegać tę podławkową dyskusję by dać jej możliwość zaistnienia na sali.
W oparciu o takie głosy, planuję rozwinąć i zmienić moje wykłady w kilku aspektach. Po pierwsze przygotować mikromoduły i zmianę aktywności co 25-30 minut), Zatem wykład musi być podzielony na 3-4 segmenty. Po każdym segmencie (max 25-30 min) nastąpi obowiązkowa zmiana formy ("reset uwagi"). Na przykład dwie minuty na refleksję (typu: "Jaka jest kluczowa teza tego segmentu, tej części wykładu?"). To już próbowałem ale może trzeba częściej i bardziej różnorodnie? A może krótki quiz? Jakoś osobiście nie lubię quizów. Niemniej będę musiał przygotować i spróbować. Inna możliwością jest aktywacja "szeptanych rozmów" (tzw. "turn and talk"). Dwie minuty na rozmowę w parach o konkretnym zagadnieniu lub wątpliwości, po której następuje krótka, dobrowolna runda pytań/opinii na forum. Osobiście zawsze miewam trudności z takimi zadaniami (gdy jestem słuchaczem) „a teraz porozmawiajcie ze sobą, ze swoim sąsiadem”. Jako introwertyk, czuję się źle. Nie potrafię dyskutować na zawołanie. Jak przełamać tę sztuczność sytuacji? Tego chcę się teraz nauczyć. Poszukam książek, webinarów lub dyskusji w mediach społecznościowych. Na pewno są nauczyciele i wykładowcy, który to potrafią i znają odpowiednie „zaklęcie” by czar dobrze zadziałał.
AI podpowiada mi również, że można zrezygnować formalnych "cyfrowych zadań" na rzecz debaty. Cyfrowe zadania w moim założeniu są dobre dla licznej publiczności, bo wszyscy mogą robić niezależnie od siebie. Ale może zredukuję liczbę zadań wymagających pisemnych odpowiedzi na Teamsie (może nie trzeba zachęcać do używania narzędzi ekranowych bo to dodatkowo rozprasza uwagę?)).
W zamian, wprowadzę strukturę "mini-debaty" (np. "za" i "przeciw" wybranej tezie) jako stały element zajęć. Chodzi o wywołanie "pstryczka w nos" – stymulowanie do własnej, oryginalnej myśli, która rodzi się w żywej interakcji, a nie w syntezie AI. Jest więc coś nowego, co będę chciał sprawdzić w kolejnym semestrze. Potrzebuje trochę czasu na przemyślenie i przygotowanie się i być może wykupienie abonamentu do przydatnych aplikacji.
Wartym przemyślenia jest również wprowadzenie "pauzy na przerywanie" (formalizacja wtrąceń). Czasem irytuję się, gdy niecierpliwi studenci swoimi głośnymi wrzutkami odbiegają od tematu. Na początku każdego wykładu jasno zadeklaruję: "Na tym wykładzie przerywanie jest nie tylko dozwolone, ale i pożądane." I postaram się w tym wytrwać. W połowie i na końcu segmentu wprowadzę formalny moment: "Stop. Teraz 5 minut na pytania, wątpliwości lub uwagi, które mogłyby pojawić się w dyskusji po cichu." - to stworzy, mam nadzieję, bezpieczną przestrzeń, w której wtrącanie się nie jest postrzegane jako zakłócanie toku wykładu, lecz jako zaplanowany element struktury.
Postaram się pamiętać, że moją rolą nie jest przekazanie wszystkich informacji (to jest dostępne online i w bibliotecznym offline), ale inspirowanie do dyskusji i refleksji. Chciałbym, żeby wykłady były pretekstem do myślenia, a nie podsumowaniem do notatek.
Wspomniany głos studentki utwierdza mnie w przekonaniu, że nasza rola akademickich wykładowców ewoluuje z "dostawcy treści" do "facilitatora myślenia". Dziękuję za tę inspirującą i szczerą opinię. Liczę na więcej a tej roli nie spełnia anonimowy system ankiet w USOSie.
Mam nadzieję, że autorka tego studenckiego feedbacku przeczyta i ten wpis na blogu. Wspólna dyskusja nad ewolucją metod dydaktycznych jak i form (wykład, ćwiczenia) pozwoli nam wszystkim efektywniej czerpać z czasu spędzonego na sali wykładowej.







