
Już drugi raz w tym roku akademickim zdecydowałem się na wystąpienie bez prezentacji multimedialnej i bez Power Pointa. Inspiracją były warunki. Owszem, mogłem się upierać i domagać rzutnika multimedialnego, ale wolałem skorzystać z wyzwania i powrócić do formy, jaką znałem sprzed ponad 40 lat.
W dobie nieustannej cyfrowej stymulacji i wszechobecności multimediów decyzja o poprowadzeniu wystąpienia publicznego bez komputerowej prezentacji jest aktem odwagi i, co ważniejsze, świadomym powrotem do korzeni komunikacji. Szczególnie w kontekście kawiarni naukowej, kameralnego i otwartego forum wymiany myśli, ten "odwyk od technologii" pozwala odkryć na nowo pierwotną moc i piękno słowa mówionego.
Mam okazję słuchać i oglądać wiele wykładów i referatów wspieranych Power Pointem, w których nie było ani "poweru" (angażującej siły przekazu), ani "pointa" (wyrazistego i jasnego przekazu). Prowadzenie wykładu bez Power Pointa – doświadczenie, które miałem okazję przeżyć już dwukrotnie w tym roku akademickim, najpierw na Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Olsztynku, a następnie opowiadając o ewolucji owadów w małym warmińskim miasteczku (Biskupcu) – wymusza znaczącą zmianę perspektywy. Prelegent nie może ukryć się za slajdami, wykresami czy animacjami. Staje przed audytorium "nagi", a jego jedynym narzędziem jest słowo (treść), intonacja oraz scenariusz fabuły i wypowiedzi.
Takie wyzwanie przekształca sam proces przygotowania, a potem realizacji. Wymaga głębszego zanurzenia się w narrację i zbudowania opowieści, która płynie naturalnie, bez konieczności ciągłego odwoływania się do scenariusza wyświetlanego na ekranie. Zamiast budować kolekcję slajdów, prelegent buduje scenariusz zakorzeniony w swojej pamięci, który może być elastycznie modyfikowany w reakcji na zaangażowanie słuchaczy. Liniowy Power Point utrudnia improwizację i odbieganie od przygotowanego scenariusza. Jedyną ściągą i budką suflera jest mapa myśli naszkicowana na kartce mieszczącej się w dłoni. To ćwiczenie w budowaniu opowieści i zapamiętywania scenariusza jest bezpośrednim nawiązaniem do tradycji dawnych gawędziarzy i mówców, których jedynym rekwizytem był głos i sama opowieść. Trzeba zaciekawić treścią, a nie ekranowymi gadżetami. W pewnym sensie obecnie mamy przesyt technologii i ekranowego pobudzania receptorów. Przyda się więc powrót do retro-wypowiedzi, przynajmniej od czasu do czasu.
Kawiarnia naukowa, w odróżnieniu od auli uniwersyteckiej, sprzyja temu powrotowi. Ograniczenia przestrzeni jest równocześnie atutem. Mała przestrzeń o scenerii nienawiązującej do klasy czy sali zajęciowej. Jej kameralny, nieformalny charakter tworzy przestrzeń intymną, w której opowieść oparta wyłącznie na ustnej wypowiedzi wybrzmiewa z największą siłą. Opowieść o owadach, człowieku i ewolucji, zamiast być chłodnym przekazem suchych faktów, wspieranych wizualizacjami, staje się wspólnym doświadczeniem. Trzeba opowiedzieć o bugarach czy wujkowatych, składających prezenty samiczkom. O wiele łatwiej po prostu pokazać zdjęcie. A bez rzutnika trzeba pobudzić wyobraźnię słuchacza jedynie samą opowieścią. Słuchacze są zmuszeni do aktywnego współtworzenia obrazów mentalnych, wyobrażania sobie skrzydeł, skamieniałości i zmian gatunkowych, wyłącznie na podstawie opisów werbalnych. To aktywuje wyobraźnię i pogłębia koncentrację, niwelując jednocześnie ryzyko przeciążenia poznawczego, wynikającego z nadmiaru bodźców multimedialnych. Jest też także swoistym urozmaiceniem codzienności referatowej.
W takiej sytuacji wzrasta wartość i piękno słowa mówionego. Każda pauza, każda zmiana tonu, stają się narzędziami retorycznymi, które mają o wiele większy ciężar gatunkowy niż w wykładzie wspieranym zdjęciami i animacjami. Mówca, polegając tylko na słowie, buduje autentyczną relację ze słuchaczem, utrzymując bezpośredni kontakt wzrokowy i czerpiąc energię z reakcji audytorium. Nie ma za czym się schować, jest na pierwszym planie.
Nie byłem z siebie zadowolony. Widać już złe nawyki spowodowane przyzwyczajeniem się do technologii. Doświadczyłem i mam konkretne wnioski. Nabrałem ochoty, by skorzystać kolejny raz. Okazją będzie Dzień Chruścika i grudniowe spotkanie – tym razem w olsztyńskiej kawiarni.
Powrót do ascetycznego opowiadania w kawiarni naukowej rodzi również głębszą refleksję nad naszą zależnością od technologii. To krótki odwyk od gadżetów, który pozwala zorientować się, ile siły i wagi przenosimy na zewnętrzne narzędzia, zamiast polegać na własnych umiejętnościach narracyjnych i wiedzy. Z pewnością nie zrezygnuję z rzutników multimedialnych, zdjęć, schematów, a nawet z pobudzania publiczności do aktywności z wykorzystaniem internetu i telefonów komórkowych. Jednak od czasu do czasu chcę powracać do beztechnologicznej opowieści, by być bezpiecznym i nie zapomnieć tych umiejętności. Przecież czasem na sali brakuje internetu lub zdarza się nawet chwilowa przerwa w dostawie elektryczności. Nie chcę być bezradny w takich sytuacjach.
Nasuwają się analogie do sztucznej inteligencji (AI). Jeśli zrezygnowanie z Power Pointa jest ćwiczeniem w budowaniu opowieści bez wizualnych gadżetów, to może podobnie trzeba zrobić z AI? Może klucz do zachowania krytycznego myślenia i autentyczności wypowiedzi w erze cyfrowej polega na okresowym odcięciu się od generatorów tekstu, grafik i slajdów, aby ponownie docenić i wzmocnić pierwotną, niezapośredniczoną moc własnego intelektu i własnego słowa. Jest to niczym wyjazd na kilka dni do klasztornej pustelni.
W ostatecznym rozrachunku kawiarnia naukowa bez rzutnika jest mikro-sceną, która udowadnia, że najpotężniejszym nośnikiem informacji i inspiracji nie jest najnowszy gadżet, lecz człowiek z opowieścią. To powrót do esencji komunikacji, gdzie wiedza przekazywana jest nie przez wyświetlany tekst, ale przez żywe, rezonujące słowo.
Każda opowieść powinna kończyć się jakimś morałem. Ten tekst na blogu nie będzie osierocony. Doświadczenie z moim ostatnim bezelektronicznym wystąpieniem w kawiarni niesie ze sobą uniwersalny morał: w świecie przytłoczonym technologią i ciągłym szumem wizualnym, warto czasem zrezygnować z zewnętrznych rekwizytów, by skupić się na istocie wypowiedzi. Tylko wtedy, gdy zrzucimy cyfrową zbroję, możemy w pełni cieszyć się pięknem języka mówionego i docenić naszą wrodzoną zdolność do snucia opowieści. I sprawdzić, czy mamy coś rzeczywiście do powiedzenia. Właśnie w tej prostocie i bezpośredniości odnajdujemy autentyczność, która głęboko angażuje i trwale łączy mówcę ze słuchaczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz