7.09.2025

Podróż pociągiem jak przeglądanie się w zwierciadle duszy społecznej

Dworzec kolejowy w czeskiej Pradze.

Od wczesnego dzieciństwa podróżuję pociągami. Pamiętam jeszcze parowozy i dawne przedziały z drewnianymi siedzeniami. Od tego czasu przejechałem tysiące kilometrów i spędziłem setki godzin w podróży. Nie tylko za oknami jadącego pociągu zmieniał się świat, ale także i w wagonie. Nie tylko technika lecz i zachowania społeczne. W wagonie kolejowym, tym zamkniętym i ruchliwym mikroświecie, odsłania się przed nami intrygujący obraz kondycji ludzkiej. Podróż nie jest jedynie przemieszczaniem się z punktu A do punktu B. To swoisty rytuał przejścia, podczas którego widać naszą społeczną naturę w pełnej krasie, a często też w pełnym... hałasie.  To także miejsce spotkania z drugim człowiekiem. Albo miejsce izolacji. Powoli zmienia się kultura jazdy i powoli uczymy się kultury obcowania w tym nowym świecie. Jednym przychodzi to szybciej, innym wolniej. To zapewne kwestia empatii i spostrzegawczości. 

Współczesny pociąg to mozaika jednostek zanurzonych we własnych, cyfrowych bańkach. Głośne odtwarzanie mediów, bez słuchawek, to już nie tylko kwestia braku dobrych manier. To symptom głębszej zmiany. To akt swoistej agresji, manifestacja egoizmu, który przekłada własny komfort nad dobro wspólne. Albo efekt braku wyobraźni i braku empatii. Dawniej, takie zachowanie zostało by nazwane prostactwem. Dziś, w świecie zdominowanym przez indywidualizm, staje się ono niestety coraz bardziej powszechne. Zapewne trzeba czasu na wypracowanie i upowszechnienie norm dobrego wychowania w świecie szybkich pociągów i powszechnego dostępu do technologii.

Wagon kolejowy, w którym spotykamy tak wielu różnych ludzi, prowokuje do refleksji. Dlaczego zatraciliśmy wrażliwość na potrzeby innych? Dlaczego nasza osobista swoboda stała się tak ważna, że musimy ją manifestować kosztem spokoju i komfortu innych? Ta utrata empatii i poczucia wspólnoty to jeden z wielu problemów naszej cywilizacji. Mam nadzieję, że przemijających.

Kiedyś podróżowało się inaczej. Ludzie w przedziałach rozmawiali. Dzielili się opowieściami, komentowali rzeczywistość. Może dlatego, że podróż była przygoda i większym wyzwaniem? Teraz tłoczno jest nie na dworcach kolejowych tylko na lotniskach. Pierwszym elementem izolowania się i odgradzania były papierowe książki i czasopisma. Czyta się jednak po cichu. Dzisiejsza technologia, choć ułatwia życie, staje się paradoksalnie barierą, która izoluje. I która hałasuje.

Jednak problem głośnych mediów jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Przyglądając się rodzicom, którzy są uzależnieni od telefonów, podczas gdy ich dzieci siedzą samopas (czasem nawet destrukcyjnie dla otoczenia), można dostrzec coś, co jest jeszcze bardziej niepokojące. Ci dorośli sami nie byli uczeni w szkole, jak radzić sobie z cyfrowym uzależnieniem, bo gdy dorastali, telefony wyglądały inaczej. Uzależnili się jako dorośli, w życiu pozaszkolnym. Dlatego rozwiązanie nie leży wyłącznie w szkołach, ale przede wszystkim w edukacji pozaformalnej i ustawicznej, która powinna być dostępna przez całe życie. Państwo, często zapominające o tej potrzebie, ignoruje fakt, że świat zmienia się szybciej niż kiedykolwiek. Zajęty rodzic w pociągu daje swojemu dziecku "grzechotkę" czyli smartfon z grą lub bajką, by się zajął i dorosłemu nie przeszkadzał przeglądać social media we własnym telefonie. Pikający telefon lub z głośna muzyką zakłóca podróż pozostałym pasażerom. A z dzieckiem mało kto rozmawia, dlatego zauważa sie, że współczesne maluchy później zaczynają mówić. 

Musimy uczyć się całe życie, jak nawigować w cyfrowym świecie, aby nie zatracić tego, co w nas najcenniejsze - człowieczeństwa i zdolności do bycia obecnym. Wystarczy odkryć słuchawki. Wielu już tak zrobiło, ale liczni są cywilizacyjni maruderzy. Przewoźnicy nawet tworzą specjalne wagony ze strefa ciszy. I tam można sobie wykupić miejsce. Małym dzieciom jednak nie słuchawki są potrzebne co uwaga i rozmowa... Pociąg jest miniaturowym społeczeństwem, w którym zderzają się ze sobą różne światy. To, jak w nim funkcjonujemy, jest odzwierciedleniem naszego podejścia do życia. Czy decydujemy się na hałas i ignorancję, czy na ciszę i szacunek? Ostatecznie, to my wybieramy, czy wnosimy do tej przestrzeni chaos, czy porządek.

Morał tej opowieści jest prosty: to, co robimy w pociągu, pokazuje, kim jesteśmy w życiu. Rozpychamy sie lub jesteśmy wrażliwi na potrzeby innych (nawet własnych dzieci). Prawdziwa kultura nie polega tylko na znajomości etykiety. To głębokie zrozumienie, że przestrzeń, którą dzielimy z innymi, nie należy wyłącznie do nas (i nie dotyczy to tylko podróży w pociągu). To umiejętność rezygnacji z odrobiny własnej wygody dla dobra wspólnego. I tak jak w wagonie, tak i w życiu - nasza empatia i szacunek dla innych są miarą naszego człowieczeństwa. Wystarczy przytoczyć bardzo stare: nie czyń bliźniemu tego, co tobie niemiłe. Trzeba tylko umieć osadzić to praktyczne zalecenie w kontekście współczesnej chwili i konkretnym miejscu. 

W czasach mojej młodości chodziło sie do fryzjera i tam czekało sie w kolejce. Byli fryzjerzy gadatliwi i byli milczący. W jakimś mieście wymyślono rozdział na fryzjerów milczków i tych rozgadanych. A klient w jednym zakładzie mógł sobie wybrać, czy chce strzyżenia z pogaduszkami czy w ciszy. Introwertycy i ekstrawertycy mogli sobie wybrać bardziej dogodne dla siebie warunki. Czy warte to upowszechnienia także w innych, publicznych miejscach?

Być może ten esej trafi do kogoś, kto akurat oglądał na pełnej głośności film na swoim telefonie w czasie podróży autobusem lub pociągiem. Może się pokusi o autorefleksję i na kolejną podróż zabierze słuchawki. Albo, co by było cudowne, w ogóle nie włączy swoich przenośnych multimediów. Jestem realistą. Wiem, że nie zmienię świata tymi słowami, ale wiem też, że znaczna większość moich znajomych, moja bańka społeczna, zachowuje się inaczej. Spokojnie, kulturalnie i z szacunkiem dla innych. Wierzę, że takich ludzi jest więcej. A my, cisi pasażerowie, powinniśmy trzymać kciuki za wagony ze strefą ciszy. To właśnie tam, w oazach spokoju, możemy wreszcie poczuć, że ewolucja może iść w dobrą stronę.

A jeśli nie, zawsze możemy założyć własny wagon, tak jak wspomniane strefy u fryzjera, Taki, gdzie rozmawia się, czyta książki, a jedynym dźwiękiem jest stukot kół i szelest stron. No i oczywiście, gdzie nie ma zasięgu. Kto wie, może w przyszłości powstanie taki podgatunek pasażera: Homo sapiens cichogłowy? A może podział na towarzyskich i gadatliwych ekstrawertyków i milczących introwertyków istniał od zarania naszego gatunku? Skoro przetrwaliśmy setki tysięcy lat, to i teraz znajdziemy dobre rozwiązanie.

A co wy myślicie o kulturze podróżowania w pociągu? Podzielcie się swoimi doświadczeniami w komentarzach. Wolicie wagony z przedziałami czy te bezprzedziałowe z ograniczonym kontaktem z innymi pasażerami?

Może zanikła nasza umiejętność prowadzenia rozmów publicznych? Ciekawych, zabawnych i pożytecznych. Czy warto współcześnie rozwijać umiejętność konwersacji w kolejowym wagonie? Jak zacząć, jak zagadnąć, jak kontynuować? A podróż, przynajmniej kiedy,. była okazją do trenowania umiejętności opowiadania. Szkoła w pociągu.

6.09.2025

Jak budować zaufanie do nauki przez upowszechnianie wiedzy?

Opowieść o chruścikach (owady wodne z rzędu Trichoptera) na jednym z pikników naukowych w Olsztynie. Opowieść z rekwizytami i z aktywnością słuchaczy,


Współcześnie nauka jest wyalienowana przez złożone i trudne metody, które uniemożliwiają bezpośrednie uczestnictwo w odkrywaniu. Utrudniają także zrozumienie odkryć naukowych. Dobra opowieść o nauce może to zmienić. Potrzebny jest nie tylko przekaz. Potrzebny jest bezpośredni kontakt z odbiorcą, by mówić do ludzi a nie tylko w ich obecności. Trzeba angażować w odkrywanie a nie tylko w bierne słuchanie (czytanie książek, oglądanie filmów, słuchanie podcastów). Trzeba budować i tworzyć poczucie sprawstwa. W nawiązaniu do trzeciej kultury oraz mojego osobistego, wieloletniego doświadczenia w różnorodnych formach popularyzacji nauki, obecnie staram się organizować warsztaty i pogadanki terenowe, w czasie których słuchacze zapoznają się z kilkoma szablonami krótkich opowieści z rekwizytem, bohaterem oraz wykorzystują narzędzia AI. Po co AI? To narzędzie pomocne (ale nie jest niezbędne) do tworzenia opowieści słownych, dźwiękowych lub obrazowych. Tak, opowiadam i pokazuję ale zachęcam do nawet minimalnej aktywności. By samemu stworzyć opowieść o tym, co się widziało. By posłuchać, obejrzeć i przetworzyć zdobytą wiedzę. 

Przykładem może być trzecia kultura jako tło i inspiracja. Trzecia kultura to obszar, gdzie naukowcy, myśliciele i pisarze z dziedziny nauk ścisłych i przyrodniczych komunikują swoje idee bezpośrednio do szerokiej publiczności, omijając tradycyjnych intelektualistów humanistycznych (w tym dziennikarzy popularyzatorów). Omijają pośredników. Muszą się jednej sami nauczyć komunikacji adekwatnej do współczesności. To nie tylko klasyczne budowanie opowieści lecz i wykorzystanie pisma, dźwięku (podcasty) oraz nagrań wideo. To pom prostu wykorzystanie technologii starych (np. rekwizyty) jak i nowych. W zasadzie tego powinniśmy uczyć się już w szkole. Bo po co na języku polskim uczyć się pisania rozprawki, gdy potem raczej nigdy z tej formy absolwenci szkoły nie skorzystają? W to miejsce raczej powinniśmy uczyć wypowiedzi w formie wideo do umieszczania na You Tube czy Tik Toku. Treść ta sama lecz forma inna. I konieczność edycji, montażu, poprawiania oraz udostępniania w mediach społecznościowych. Tak jak kiedyś w szkole uczyliśmy się pisać CV czy podania do urzędu. Wtedy uczyliśmy się pisać ręcznie na papierze kancelaryjnym. Pora dostrzec, że coś się zmieniło. Że mniej piszemy odręcznie i już trudno jest znaleźć papier kancelaryjny...

W popularyzacji nauki muszą brać udział nie tylko sami popularyzatorzy jako tłumacze z języka nauki na ludzki język lecz musi odbywać się to także z udziałem prawdziwych naukowców. Wtedy będzie wiarygodność i autentyzm. Mamy, jako naukowcy i pracownicy uniwersyteccy, już wpisaną w obowiązki zawodowe trzecią (czyli społeczną) misję uniwersytetu. Obok badań naukowych i tradycyjnej dydaktyki (zajęcia dla studentów na uczelni). Jest już zaczątek, podstawa. Pora teraz na codzienną praktykę. A wtedy ogromny potencjał kapitału ludzkiego wykorzystany zostanie w edukacji przyrodniczej przez całe życie i w małych porcjach. Popularyzacja nauki to element powszechnej edukacji. 

Kryzys zaufania do nauki wynika m.in. z faktu, że nauka współczesne jest wyalienowana przez złożone i trudne metody, które uniemożliwiają bezpośrednie uczestnictwo w odkrywaniu. Zupełnie inaczej było w wieku XVIII, XIX czy w pierwszej połowie XX wieku. Uczestnictwo w nauce staje się niedostępne. Dobra popularyzacja może to zmienić. Co jest ważne? Po pierwsze bezpośredni kontakt z odbiorcą i by mówić do ludzi a nie tylko w ich obecności. Po drugie trzeba angażować w odkrywanie a nie tylko w bierne słuchanie (czy oglądanie). I po trzecie trzeba kreować poczucie sprawstwa, poczucie wpływu przynajmniej na dyskusję o dokonywanych odkryciach. Potrzebne jest rozumienie nauki jako procesu w nieustannej dyskusji i weryfikowaniu informacji. Teraz na przykład potrzebna jest wiedza o szczepionkach, energii odnawialne, zmianach klimatu czy zdrowiu człowieka. Jak o tym opowiedzieć wiarygodnie? I skutecznie.

Moje doświadczenie w popularyzacji nauki to ponad 40 lat pisania tekstów w tradycyjnych czasopismach papierowych, to eseje, felietony w mediach społecznościowych, podcasty, rolki (wideo), wywiady w TV i radio, to wykłady przed różnorodną publicznością i w nietypowych miejscach, webinaria, pokazy na piknikach naukowych, kawiarnia naukowa, wycieczki terenowe, kamishibai, gry terenowe i online, symulacje komputerowe. Uczyłem się przekazu w ciągle zmieniających się okolicznościach społecznych i technologicznych. I ciągle się muszę uczyć. Bo zmiany się nie zatrzymały...

Jestem nauczniem - nauczycielem i uczniem jednocześnie. Uczę się od innych i przez eksperymentowanie oraz nauczam innych przez dzielenie się zdobytą wiedzą i doświadczeniem. Uczę się nie tylko w przestrzeniach akademickich, ale i każdych innych. Tam, gdzie popularyzacja nauki się pojawia. Na wycieczkach terenowych, w radiu, w mediach społecznościowych. 

W nowy rok akademicki wchodzą z nowymi zadaniami i nowymi wyzwaniami. Odkrywać wyłaniający sie uniwersytet otwarty i nową, rozproszona edukacją przez całe życie i w małych porcjach. Wiem, że potrzebna jest szeroka współpraca z różnymi specjalistami, instytucjami i społecznościami. Popularyzacja nauki jest kolektywne, kumulatywna i konektywna. 

Zapraszam do wspołpracy i wspólnego odkrywania.

5.09.2025

Cyfrowa symbioza i awaria systemu, czyli jak stałem się niemalże bezdomnym cyfrowym wędrowcem




Jak bardzo jesteśmy już zrośnięci z technologią uświadomiłem sobie za granica, gdy zepsuł mi się telefon. Jesteśmy zrośnięci jak drzewo z grzybami w symbiozie mykoryzowej. Co prawda drzewo może żyć bez grzybów mykoryzowych, ale rośnie woniej i jest słabsze. Tak i my symbiotycznie zrastamy się z mobilną technologia i się od niej uzależniamy. Można by sparafrazować fraszkę "szlachetne zdrowie ile cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto się stracił" - "Szlachetna technologio, ile cię cenić trzeba ten tylko się dowie, komu smartfon padnie."

Część mnie jest już w chmurze czyli gdzieś na serwerach daleko ode mnie, np. dane i logowania w różnych aplikacjach. A bez smartfonu nie mam dostępu do tej części mnie. Bez niemalże symbiotycznego smartfonu poczułem się jak ślepiec lub beznogi inwalida.

Gdy w samolocie zepsuł się ekran mego telefonu (niby działał a jednak był bezużyteczny) wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem zrośnięty z technologią. Po raz pierwszy w życiu utknąłem za granicą bez sprawnego smartfona. Nie jest to historia o zagubieniu się w dżungli, a raczej o bezradności w samym centrum nowoczesnej cywilizacji. Być może nawet wiecie, o czym mówię. Pęknięty ekran to jedno, ale całkowity brak reakcji na jakąkolwiek komendę, to już w zasadzie koniec świata. To jak ucięcie sobie kawałka duszy, która okazała się znajdować w chmurze.

Przyzwyczaiłem się do smartfonu, a bez niego nie da się włączyć gogle mapy by znaleźć drogę w nieznanym sobie miejscu, nie kupi się biletu, nie da się zapłacić blikiem, sprawdzić połączenia komunikacyjnego. I co ważne za granica, gdy nie zna sie języka tutejszych ludzi, nie ma się dostępu do translatora. A nawet jak się ma wykupiony bilet na samolot czy pociąg, to nie można go pokazać. Czyli się jest bez biletu, bez kontaktów. Tak, jakby ktoś ukradł nam bagaż z dokumentami. 

Do tamtej chwili sądziłem, że jestem dość niezależnym człowiekiem. W końcu potrafię zawiązać sznurowadła, ugotować jajecznicę i rozmawiać z ludźmi bez emotikonów. Tego dnia miałem jednak wrażenie, że cała moja samodzielność była tylko iluzją. Gdy w desperacji szukałem drogi z lotniska do dworca kolejowego, uświadomiłem sobie, że nie mam już w głowie żadnych danych (a o papierowej mapie nie pomyślałem, bo od dawna nie używam), bo przecież od lat polegam na Google Maps. Co prawda miałem już kupiony bilet na pociąg ale nie mogłem się do niego dostać i wyświetlić na ekranie. Poczułem się, jak jaskiniowiec w lśniącej metropolii. A raczej jak bezradnie dziecko w obcym i niezrozumiałym świecie. Było to we Francji a ja francuskiego nie znam. Na smartfonie miałem odpowiedni translator. On by wystarczył. Ale przecież telefon nie działał. Tak jak by ktoś oddzielił symbionta lub jakbym stracił ważną część ciała. Potem się okazało, że we Francji można porozumieć się po angielsku i to praktycznie w każdym miejscu, do jakiego dotarłem.

W tej niespodziewanej technologicznej katastrofie na myśl przyszła mi... grzybnia mykoryzowa. Drzewo może żyć bez niej, ale będzie rosło wolniej, będzie słabsze i mniej odporne na przeciwności losu. Z ludzkością i technologią jest podobnie – wrośliśmy w siebie, tworząc cyfrową symbiozę. Dane, wspomnienia, kontakty, a nawet kawałek naszej tożsamości, to wszystko żyje w chmurze, na serwerach gdzieś daleko od nas. Bez smartfona nie mamy do tego dostępu. I w tym momencie, gdy cała nasza niezależność rozpada się na kawałki, odkrywamy, że to, co naprawdę nas łączy, to nie gigabajty, ale inni ludzie. Zrozumiałem, że technologia, choć daje nam pozorną niezależność, w sytuacji kryzysu ujawnia naszą wspólnotową naturę. W świecie, gdzie wszystko staje się indywidualne, awaria uświadamia nam, że nadal jesteśmy plemieniem. I trzeba umieć poprosić. Podróżować najlepiej z kimś. Bo jest nie tylko przyjemniej ale i bezpieczniej. 

Na wycieczkę zabrałem stary telefon by robić nim zdjęcia. Mogłem więc przełożyć kartę SIM i korzystać przynajmniej z funkcji telefonicznej. Ale skąd wziąć cienką szpilkę, potrzebną do wymiany karty? Pożyczone zapięcie od damskiego kolczyka załatwiło sprawę. Niezbędny kontakt telefoniczny wydobyłem z zepsutego telefonu za pomącą zegarka (smartwach), kłopotliwe ale możliwe. Wniosek na przyszłość taki, by mieć ważne kontakty zapisane w notesie papierowym. Miałem na szczęście hasło do konta w gogle więc mogłem połączyć się ze swoją skrzynką pocztową i internetem. Odzyskałem choć częściowo dostęp do tej mojej części, która jest w chmurze. Eksterioryzacja osobowości daleko poza granice własnego ciała. 

W drodze powrotnej mogłem kupić bilet tylko z pomocą innej osoby z telefonem i przesłaniem biletu w pliku pdf. Inaczej bym chyba nie wrócił do kraju. A na pewno byłoby to bardzo trudne. To znaczy bilet lotniczy był, ale potrzebna była pomoc innej osoby ze sprawnym telefonem, by się do niego dostać. Dobrze, że miałem stary aparat. Oczywiście można byłoby gdzieś kupić jakiś nowy, ale to wymaga czasu i dodatkowych starań,. W czasie przesiadki tego czasu brakuje. 

Pomocni okazali się ludzie, z telefonami. Bez nich bym sobie nie poradził. Technologia daje nam dużą niezależność. Ale kiedy jest awaria ta nasza samodzielność staje się iluzoryczna. I wtedy niezastąpione są kontakty i współpraca z innymi ludźmi. W takich okolicznościach uświadamiamy sobie jak bardzo ludzkość jest wspólnotowa.

Po powrocie zepsuty telefon oddałem do serwisu, ekran wymienią. Niemniej przez co najmniej dwa tygodnie będę nie  w pełni cyfrowo sprawy. W tym czasie mam zaplanowaną podróż w inna część kraju. Wszystko będzie trudniejsze, od kupowania biletów po szukanie drogi w obcym mieście. 

Paradoksalnie, to właśnie brak technologii pozwolił mi odnowić prawdziwe, ludzkie kontakty. Zamiast wpatrywać się w ekran, musiałem poprosić o pomoc, podziękować i porozmawiać. Być może to jest ta filozoficzna refleksja, której potrzebowałem. Nasze smartfony, choć potężne, nie zastąpią nigdy ludzkiego gestu, uśmiechu i wsparcia. A może to po prostu ironia losu, że muszę o tym pisać na komputerze, byście mogli to przeczytać na swoich telefonach.

PS> zdjęcie z muzeum kinematografii. Technologia, która dawno wyszła z użycia. Ale są chwile, gdy wracamy do starych umiejętności. I wtedy to, co przestarzałem okazuje się niezastąpione. Tak jak zwykła kartka i ołówek. 

1.09.2025

Richard Altman czyli o edukacji na prowincji

Fotomigawka z Nocy Biologów, jednego z wielu pikników uniwersyteckich. Noc Biologów w Olsztynie odbywała się na Wydziale Biologii i Biotechnologii UWM w Olsztynie. Organizowana jest w wielu ośrodkach akademickich w całej Polsce, w tym samym terminie.

Dlaczego nowy sezon felietonów radiowych w Radiu Olsztyn rozpoczynam od prezentacji naukowca z Iławy? I to naukowca z XIX wieku? Jest to symboliczne nawiązanie do edukacji i rozpoczynającego się nowego roku szkolnego. Jest też zastanawianiem się nad współczesnymi wyzwaniami edukacyjnymi i nad edukacją pozaformalną. Bo szkoła jest wszędzie a do wychowania jednego dziecka potrzeba całej wioski. I my tą wioską jesteśmy. Osobiście widzę w edukacji pozaformalnej (np. w Radiu Olsztyn) realizację trzeciej, społecznej misji uniwersytetu. 

Czy ważna jest powszechna edukacja i to przez całe życie? Tak, bardzo ważna. Przykładem znajdziemy w najnowszej książce Antoniny Tosiek pt. Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet. 
Dodam też, że bardzo ważne jest budowanie kapitału naukowego w czasie bezpośrednich kontaktów młodych ludzi z naukowcami. Nie chodzi tylko o przekazanie wiedzy a tym bardziej o fajerwerkowe i widowiskowe pokazy rozrywkowe. Chodzi o coś więcej i o mniej zauważalnego. Tymi przesłankami kierowaliśmy się w realizacji dwóch projektów edukacyjnych: Spotkania z nauką oraz Warmińsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy. Teraz realizuję tę misję w Radiu Olsztyn, w formie cotygodniowych felietonów radiowych. Sam się czegoś uczę i liczę, że uda się rozpropagować pomysł i wypracować nową, dodatkową formułę, która na dłużej pozostanie. Tak jak efekty wspomnianych dwóch projektów. 

Na antenie Radia Olsztyn wspominałem już Emila Adolfa von Behringa i Jerzego Andrzeja Helwinga. Teraz pora na kolejnego uczonego z naszego regionu. Jest nim Richard Altmann, niemiecki naukowiec z Iławy, sławny i zasłużony dla nauki. Jego wkład w biologię jest tak ważny, że z pewnością zasługuje na felieton radiowy. Pochodził z małego miasteczka w Prusach Wschodnich, dziś miasto w województwie warmińsko-mazurskim. No cóż granice administracyjne i państwowe sie zmieniają a wkład w rozwój nauki pozostaje na zawsze. Warto dodać, że i w wieku XIX jak i XXI Iława jest miejscem prowincjonalnym,, dalekim od metropolii i ośrodków akademickich. Altman studiował na Uniwersytetach w Greifswaldzie, Królewcu, Marburgu oraz Giessen. W 1877 na Uniwersytecie w Gissen uzyskał tytuł doktora nauk medycznych. W 1879 roku zatrudniony został na stanowisku asystenta w Instytucie Anatomii w Lipsku. Zajmował się opracowaniem nowych technik barwienia i utrwalania tkanek oraz materiału cytologicznego – opracował tzw. płyn Altmanna, składający się z kwasu osmowego i dichromianu potasu. Niby nic wielkiego ale wtedy poszukiwano różnych sposobów wybarwiania preparatów mikroskopowych by zobaczyć jak najwięcej. W 1882 habilitował się w dziedzinie anatomii i histologii, a pięć lat później został mianowany profesorem. W 1886 opracował metodę izolacji kwasów nukleinowych z drożdży. Nowe metody pozwalają zobaczyć więcej. I on zobaczył, a po nim wielu innych. Obecnie te i inne metody barwienia wykorzystują studenci biologii na zajęciach akademickich. 

Wyobraźcie sobie świat, w którym nauka nie znała jeszcze pojęcia komórkowej elektrowni (dziś każdy uczeń odpowie, że chodzi o mitochondria). Nie wiedziano, skąd komórki czerpią energię. Właśnie w tym świecie, młody Richard Altmann, pracując pod mikroskopem, dostrzegł coś niezwykłego. Używając specjalnej techniki barwienia, zauważył wewnątrz komórek maleńkie, nitkowate struktury. Nazwał je „bioblastami”, co można przetłumaczyć jako „zarodki życia”. Uważał, że są one podstawowymi, niezależnymi jednostkami odpowiedzialnymi za procesy życiowe. Jego odkrycie wywołało w środowisku naukowym niemałą sensację, ale też spotkało się ze sceptycyzmem. Mimo to, Altmann uparcie stał przy swoim, wierząc, że jego „bioblasty” to coś znacznie więcej niż tylko artefakty z preparatów mikroskopowych. Po jego śmierci inni naukowcy kontynuowali badania, a ostatecznie to, co Altmann nazwał „bioblastami”, nazwano mitochondriami. Dziś o tych organellach wiemy dużo więcej. Znajdziemy to w każdym podręczniku do biologii. Nauka ma charakter kumulatywny, ciągle ktoś dodaje coś nowego. A te nowości sprawdzane są na setki sposobów. Bo sceptycyzm i ostrożność w wyciąganiu wniosków to element metody naukowej. 

Dziś wiemy, że Richard Altmann miał rację! Mitochondria są niczym miniaturowe elektrownie, które produkują energię niezbędną do funkcjonowania każdej komórki naszego ciała. Bez nich nasze mięśnie nie mogłyby pracować, nasz mózg myśleć, a serce bić. W każdej komórce mamy ich setki, a nawet tysiące. Organella, które u zarania ewolucji eukariontów były samodzielnymi organizmami bakteryjnymi. Na skutek symbiogenezy na trwałe zintegrowały się z naszymi komórkami. 

Ale to nie wszystko, co zawdzięczamy Altmannowi. To właśnie on rozpropagował i nadał znaczenie terminowi „kwas nukleinowy”. Brzmi znajomo? Tak, to właśnie z kwasów nukleinowych zbudowane jest nasze DNA.

Richard Altmann, choć nie otrzymał Nagrody Nobla, na stałe zapisał się w historii nauki. Jego dociekliwość i upór w badaniu tajemnic komórek, które dziś możemy podziwiać, zaowocowały fundamentalnymi odkryciami. Zawsze warto pamiętać o tych, którzy w cieniu, bez blasku fleszy, zmieniali nasz sposób postrzegania świata. Tym bardziej, że ta historia wydarzyła się tak blisko nas, w naszej Iławie! W naszym regionie, gdzie jak to mówią bociany zawracają a diabeł  mówi dobranoc

Historia Richarda Altmanna, naukowca z małego, prowincjonalnego miasteczka, przypomina nam o czymś niezwykle ważnym. Nikt nie wie, gdzie dojrzewają talenty, które zmienią świat. Czasem rodzą się w wielkich metropoliach, ale równie często na dalekiej prowincji. W nauce nie pytamy o narodowość, rasę, poglądy czy płeć naukowca. Pytamy o fakty i rzetelne badania. I ciągle dyskutujemy o tych róznych odkryciach. 

Wspomniałem uczonego z XIX wieku właśnie dlatego, że fundamentalne znaczenie ma powszechny dostęp do edukacji i to przez całe życie. Wysokiej jakości szkoły, dostęp do książek, laboratoriów i inspirujących nauczycieli oraz edukacja pozaformalna dają szansę każdemu – niezależnie od tego, czy mieszka w Warszawie, Krakowie, czy w Olsztynie lub Iławie. Czy jakieś maleńkiej wioseczce z bocianami i żurawiami.

Talent jest jak ziarno. Może ono wykiełkować i rozkwitnąć, ale tylko pod warunkiem, że dostanie odpowiednią glebę i wodę. Tą glebą i wodą jest właśnie dobra edukacja. Kształcenie wszystkich, zarówno chłopców, jak i dziewcząt, tutejszych jak i imigrantów z dalekich krajów, dzieci z najodleglejszych zakątków, to inwestycja, która przyniesie korzyści całej ludzkości.

Richard Altmann, choć nie otrzymał Nagrody Nobla, na stałe zapisał się w historii nauki. Jego dociekliwość i upór w badaniu tajemnic komórek, które dziś możemy podziwiać, zaowocowały fundamentalnymi odkryciami. Zawsze warto pamiętać o tych, którzy w cieniu, bez blasku fleszy, zmieniali nasz sposób postrzegania świata. Tym bardziej, że ta historia wydarzyła się tak blisko nas, w naszej Iławie!

Można także opowiadać o współczesnych naukowcach z pojeziernej "prowincji". A jest dużo do opowiedzenia, wiele odkryć, wiele  życiorysów. Na blogu czasem o tych osobach piszę. Postaram się także opowiedzieć o nich w Radiu Olsztyn w felietonowym cyklu "Tłumaczymy świat". Wiedza naukowa nie ma narodowości, rasy, poglądów. Jest uniwersalna i ogólnoludzka. 

Niniejszy wpis na blogu jest poszerzoną wersją felietonu dla Radia Olsztyn, inaugurującego nowy cykl Tłumaczenia świat. Archiwalne nagrania (z ubiegłego sezonu) można posłuchać tu: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627. Moje felietony zebrane są tu: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-stanislawa-czachorowskiego/01778309 Zapraszam do posłuchania.

25.08.2025

Energia elektryczna z węgla czy z wiatraków? Co wybrać dla Polski?

Ponoć wiatraki psują estetykę krajobrazu. Poszukaj na zdjęciu wiatraka. Zastanów się potem, co bardziej psuje estetykę polskiego krajobrazu.


Węgiel to technologia z XIX wieku (i początku XX), teraz to odchodząca przeszłość. Niżej zawarta jest prosta analiza skutków dla gospodarki (aspekt ekonomiczny), w tym dla kieszeni każdego Polaka, stuków społecznych, przyrodniczych i nawet bezpieczeństwa militarnego i aspektu patriotycznego. Wszystkie dane łatwo samemu znaleźć, zachęcam więc do weryfikacji i samodzielnego przenalizowania. Do zebrania niżej zawartych danych wykorzystałem kilka łatwo dostępnych źródeł. Walka z wiatrakami i utrudnianie rozwoju energetyki z wiatru to kosztowny dla Polski skansen.

Na przełomie 2025 i 2026 OZE (odnawialne źródła energii)  przegonią węgiel jako największe światowe źródło energii. Tak się rozwija cały świat i nie jest to przypadkowe. Dlaczego Polska miałaby sobie fundować bardzo niebezpieczny i kosztowny skansen?

Na początek aspekt ekonomiczny, bo ponoć pieniądz najlepiej przemawia (przynajmniej do niektórych). Energia z wiatru jest w Polsce dwa razy tańsza od węglowej. Skoro można taniej to dlaczego tak mocno mamy przepłacać? Koszty produkcji energii elektrycznej w Polsce (2024–2025) są następujące: 1. Energia z elektrowni wiatrowych. Średni koszt techniczny: ok. 192 zł/MWh. To oznacza, że wyprodukowanie jednej megawatogodziny energii z wiatru kosztuje około 192 zł. Koszty są relatywnie niskie, choć nadal uwzględniają spłatę kredytów na budowę farm wiatrowych. 2. Energia z węgla. Węgiel kamienny: ok. 441,5 zł/MWh, Węgiel brunatny: ok. 223,3 zł/MWh. Węgiel kamienny jest znacznie droższy, głównie przez wysokie koszty paliwa i emisji CO₂ (choć dane techniczne nie uwzględniają opłat ETS (European Trading System lub Europejski System Handlu Emisjami) to mechanizm stosowany w Unii Europejskiej, który ma na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, zwłaszcza dwutlenku węgla (CO₂), przez sektor energetyczny i przemysłowy.). Koszty nie uwzględniają opłat za emisję CO₂, które znacząco podnoszą cenę energii z paliw kopalnych. Źródła odnawialne - woda, wiatr, słońce - są obecnie najtańsze w produkcji, nawet bez dotacji. Węgiel brunatny wypada lepiej niż kamienny, ale nadal drożej niż wiatr.

Prąd z wiatru jest więc tańszy w skali kraju. Ale warto jeszcze spojrzeć na zyski społeczności lokalnych. Wynikają z jednej ważnej cechy energii ze źródeł odnawialnych (wiatru, słońca, biomasy) – energetyka odnawialna jest rozproszona. Czyli nie jest skoncentrowana w jednym regionie, jednym miejscu. Do jednej dużej elektrowni węglowej dowożony jest węgiel z kopalni a wyprodukowana energia rozprowadzana jest liniami energetycznymi po całym kraju. Zyski górnictwa węglowego i energii węglowych są skoncentrowane lokalnie. Natomiast zyski z elektorowi wiatrowych są rozproszone po całym kraju. Za udostępnione grunty pieniądze otrzymują osoby indywidualne jak i gminy. I to te, gdzie nigdy żadnego przemysłu nie było. Dla nich to ogromna szansa. Energetyka wiatrowa jest społecznie bardziej sprawiedliwa niż ta węglowa. Energetyka ze źródeł odnawialnych daje nowe miejsca pracy i to więcej sumarycznie niż w górnictwie. Na dodatek te miejsca pracy są rozproszone po całym kraju a nie tylko na Górnym Śląsku.

Woda. Elektrownie węglowe do chłodzenia potrzebują dużo wody. A na skutek globalnego ocieplenia klimatu (jeden ze skutków spalania węgla!) wody w rzekach okresowo brakuje. Tak więc grozi okresowym wyłączaniem elektrowni węglowych. To jest wąskie gardło, które systematycznie nabiera coraz większego znaczenia. Na dodatek wydajność energetyczna spalania węgla w elektrowniach maleje wraz z wyższymi temperaturami.

Przeciwnicy wiatraków zwracają na koszty środowiskowe, że wiatraki psują krajobraz i zabijają ptaki. Oba argumenty są demagogiczne i anegdotyczne. Każda działalność człowieka, od przemysłu po transport, turystykę i rolnictwo, wywiera wpływ na środowisko. I jest to wpływ mniej lub bardziej negatywny. W porównaniu z innymi sferami aktywności człowieka, a zwłaszcza z energetyką węglową, środowiskowe skutki wiatraków są mniejsze. Owszem na turbinach wiatraków giną ptaki. Ale giną także rozbijając się o linie przesyłowe (słupy energetyczne z drutami). Scentralizowana energetyka, w tym węglowa, wymusza budowanie licznych i długich linii energetycznych. Znacznie więcej ptaków jak i innych zwierząt małych i dużych ginie na polskich drogach. Czy ktoś podnosi postulat likwidacji dróg i ruchu samochodowego z tego powodu? Owszem, w każdej sferze działalności człowieka wprowadzamy nowe technologie minimalizujące straty. Ptaki rozbijają się na ekranach akustycznych i szybach w budynkach, także na linach mostowych. Dlatego naukowcy poszukują ciągle nowych i lepszych rozwiązań. W przypadku górnictwa trzeba doliczyć szkody górnicze, pękające domy, zapadliska itp.

A efekt na ludzi? W kopalniach co roku zdarzają się wypadki i giną ludzie. Spalanie węgla to choroby układu oddechowego i zwiększona śmiertelność Polaków. Dlatego w miastach od kilkunastu już lat likwiduje się piece węglowe i odchodzi się od opalania węglem. Smog zabija i skraca życie. A jakie negatywne skutki dla zdrowia człowieka niosą wiatraki na lądzie? Efekt migotania światła? Znacznie więcej hałasu niż wiatraki generują wiejskie drogi. Estetyka krajobrazu? To piękniejsze są linie przesyłowe czy krajobraz z kopalniami i hałdami? Górnictwo generuje liczne szkody środowiskowe, np. odprowadzanie do wód powierzchniowych słonych wód kopalnianych. To ogromne zanieczyszczenie polskich rzek, straty w bioróżnorodności. Jedną z głównych przyczyn zakwitu złotych alg i katastrowy w Odrze były właśnie słone wody kopalniane. To tysiące razy większe straty środowiskowe niż te generowane przez wiatraki.

Do najważniejszych efektów oddziaływania na środowisko energetyki węglowej należy zaliczyć globalny efekt cieplarniany i wynikające z tego globalne już katastrofy: fale upałów (śmiercionośne dla człowieka!), susze, liczne pożary siejące zniszczenie w przyrodzie i ludzkiej gospodarce. Właśnie ze względu na emisje dwutlenku węgla cały świat systematycznie odchodzi od paliw kopalnych i przestawia się na energetykę odnawialną. To nie jest fanaberia, to koniczność. Jeśli chcemy jako ludzkość przetrwać.

Pora na aspekt patriotyczny: polski węgiel polskie złoto. To sentyment z XIX wieku. Czy wiatr wiejący nad Polską jest mniej polski niż ten węgiel zalegający głęboko pod ziemią? Czy słońce świecące nad Polską jest mniej polskie i patriotyczne od węgla? Czy biomasa produkowana na polskiej ziemi jest mniej złota od węgla? Polski węgiel jest coraz droższy i dlatego musimy importować węgiel z innych krajów (tam gdzie zalega płycej i jest tańszy w wydobyciu), w tym z Rosji. To antypolskie działanie bo osłabia naszą gospodarkę i godzi w polskie miejsca pracy. Jak już wspomniałem, produkcja wiatraków jak i ich obsługa, podobnie do energetyki ze słońca (panele fotowoltaiczne) i z biomasy, dają miejsca pracy w Polsce i wspierają naszą gospodarkę. W przeciwieństwie do importu paliw kopalnych.

I na koniec bezpieczeństwo militarne Polski, bezpieczeństwo przed możliwym atakiem militarnym ze strony putinowskiej Rosji. Doświadczenia z Ukrainy pokazują, że wystarczy jedna rakieta lub 1-2 drony by unieruchomić całą elektrownię a tym samym odciąć dostęp do energii elektrycznej dla bardzo wielu odbiorców. Energetyka odnawialna, w tym wiatraki, to rozproszona produkcja energii. Jedna rakieta czy dron zniszczyć może jeden wiatrak a pozostałe pracują. Dla całkowitego odcięcia takiej samej liczby odbiorców trzeba wielu rakiet i wielu dronów. Tak więc energia z wiatru (zamiast tej węglowej) jest także wyborem strategicznych dla bezpieczeństwa militarnego Polski i zdolności obrony przez ewentualnym atakiem Rosji

Węgiel, który Polska musi w coraz większych ilościach importować (bo nasz jest coraz droższy), to bardzo kosztowna i bardzo szkodliwa dla Polski i Polaków droga. W naszym narodowym społecznym i ludzkim interesie powinniśmy likwidować wszystkie przeszkody w rozwoju energetyki ze źródeł odnawialnych, w tym z wiatraków. Czy ostatnie weto prezydenta to koniec OZE (odnawialne źródła energii) w Polsce? Oczywiście, że nie. Mamy spory potencjał w rozwoju energetyki wiatrowej, słoneczne i z biomasy. Szkoda tylko, że weto prezydenta i bałamutne fakenwsy kolportowane w mediach opóźniają nam rozwój wiatraków na lądzie. 500 m od domu jest wystarczającym zabezpieczeniem. 700 to za dużo i uniemożliwia budowanie wiatraków w wielu biednych miejscach Polski. Tam pieniądze by sie społecznością lokalnym przydały.

Przypomnę na koniec kilka faktów i mitów. 1. Turbiny wiatrowe nigdy nie „zwrócą się” emisyjnie. Turbina lądowa „zwraca się” emisyjnie w ciągu 6-9 miesięcy w zależności od jej ustawienia i warunków, w których pracuje. Potem - czyli przez ok. 20-25 lat pracy - produkuje bezemisyjnie energię elektryczną. Intensywność emisji z wiatru to 11 gramów CO2/kWh, podobnie niski wskaźnik daje tylko energia jądrowa. Budowanie wiatraków w niczym nie przeszkadza rozwojowi energetyki jądrowej. 

Turbiny zabijają masowo ptaki i nietoperze. O tym już pisałem ale przypomnę - turbiny zabijają ok. 7-10 tysięcy razy mniej ptaków niż np. koty. Nasi domowi pupile. Ponadto dla ptaków bardziej śmiercionośne są oszklone wieżowce, ekrany akustyczne i ruch drogowy. Przed postawieniem turbiny wiatrowej prowadzi się roczne badania dot. potencjalnego wpływu na ptaki, ssaki (w tym nietoperze) i owady, które są potrzebne do uzyskania zgody środowiskowej. Wszystko jest wiec pod kontrolą. I tak powinno być. 

Hałas turbin powoduje choroby. W odległości 500 metrów od zabudowań poziom hałasu nowych turbin wiatrowych to ok. 35–45 dB, więc znacznie mniej niż np. miejski ruch uliczny. Prowadzone badania naukowe nie potwierdziły związku między tym hałasem a jakimikolwiek chorobami. Jak już wspominałem większy hałas pochodzi od ruchu na wiejskiej drodze. 

Infradźwięki szkodzą. Nie ma żadnych wiarygodnych badań pokazujących, że infradźwięki z turbin wiatrowych wywołują choroby. Ich poziom przy turbinach wiatrowych jest niższy niż w wielu codziennych sytuacjach, np. w samochodzie, w mieście czy przy falującym morzu. Ciągle trwają badania naukowe także i w zakresie tego aspektu. A na dodatek, nowe turbiny są cichsze od tych starych. Postęp technologiczny jest widoczny. Powstają nawet małe wiatraki o zupełnie innej technologii (np. wertykalne), mogące wykorzystywać nawet ruch powietrze generowany przez przejeżdżające samochody. Montuje się je tuż przy drogach szybkiego ruchu. 

Wiatraków nie da się recyklingować czyli wykorzystać surowców, wykorzystanych do budowy wiatraków. A kopalnie da się recyklingować? Ok. 90% masy turbiny wiatrowej to materiały bardzo proste w recyklingu (np. stal czy beton). Wyzwaniem są tylko łopaty - ale je także można bardzo łatwo recyklingować, zarówno mechanicznie jak i chemicznie. Zakłady prowadzące działalność na tym polu działają także w Polsce. To kolejny aspekt rozwoju technologii i pracy w róznych miejscach Polski. 

Grozi nam import starych turbin wiatrowych. Po pierwsze: przypadki instalacji starych i zużytych turbin wiatrowych to absolutna rzadkość, spotykana tylko punktowo u niewielkich inwestorów, stawiających maksymalnie kilka turbin (a często: tylko jeden wiatrak). Żaden duży inwestor nie będzie ryzykował stosując zużyty sprzęt, bo to się po prostu nie opłaca. Po drugie: od wieku instalowanych turbin często jest uzależnione np. wsparcie lub mechanizmy pomocowe (zazwyczaj ten wiek to 4-5 lat). Turbiny wiatrowe produkowane są w róznych krajach świata. Możemy korzystać z róznych dostawców i rozwijać także polski przemysł budowy i eksploatacji wiatraków. 

Wiatraki powodują migotanie światła. Zjawisko migotania światła ze względu na turbiny wiatrowe występuje bardzo rzadko w obrębie budynków mieszkalnych, jest przewidywalne na etapie projektu farmy, a regulacje dot. budowy wiatraków ustalają rygorystyczne limity w tym zakresie (zazwyczaj średniorocznie: max. 5-10 minut dziennie).

Fakty są jakie są. Może je weryfikować i samodzielnie sprawdzać w wiarygodnych  źródłach. Odporność na fake neswy jest elementem edukacji nie tylko cyfrowej. 

21.08.2025

Czy zawsze lepsze jest dobre pytanie niż zła odpowiedź?



Żyjemy w świecie, w którym odpowiedź wydaje się najważniejszym celem. Od przedszkola po uniwersytet, od prostej gry w pytania i odpowiedzi, po wyspecjalizowane badania naukowe, wszystko sprowadza się do znalezienia „właściwej” odpowiedzi. W czasach, gdy wyszukiwarka Google w ułamku sekundy podsuwa nam setki gotowych rozwiązań, wydaje się, że dobre pytanie jest reliktem przeszłości. Po co pytać, skoro można mieć odpowiedź?

Jednak w tej pogoni za pewnością zapominamy o pewnej zasadzie, która, choć na pierwszy rzut oka wydaje się paradoksalna, od wieków kształtuje ludzkość: lepiej jest żyć z dobrym pytaniem niż ze złą odpowiedzią. Bo skąd wiedzieć, która odpowiedź jest dobra? Kiedyś Bartłomiej mówił tak a Augustyn inaczej? To jaka jest ta prawda? Jaka ta dobra odpowiedź? W epoce pisma często dało się słyszeć pytanie skoro w jednej książce napisano tak, a w drugiej inaczej, to jaka jest prawda? To pytanie często słyszą nauczyciele od uczniów, którzy w książkach znajdują inne informacje niż w szkolnym podręczniku. W epoce cyfrowej coraz częściej słyszymy: czat GPT napisał mi tak, a pani (nauczycielka) mówi inaczej, to jak to w końcu jest, co jest prawdą? I czego mam się nauczyć, co zapamiętać?

Zła odpowiedź jest pułapką. Tworzy iluzję wiedzy i zrozumienia, która skutecznie zamyka nas na dalsze poszukiwania. Kiedy jesteśmy przekonani, że posiadamy rozwiązanie, nasze umysły przestają pracować. Przestajemy kwestionować, badać i uczyć się. Zła odpowiedź to mentalna zaślepka, która prowadzi na manowce i utrudnia rozwój. Przykładów w historii jest mnóstwo, od płaskiej Ziemi po błędne teorie medyczne, które hamowały postęp na setki lat.

Dobre pytanie, choć pozornie niesie ze sobą niepewność, jest siłą napędową. Ono nie daje komfortu gotowego rozwiązania, ale zmusza do myślenia. Nie jest celem, ale drogowskazem, jest sposobem dojścia. To ono zapoczątkowało rewolucje naukowe, artystyczne i społeczne. Bez pytań „Co by było, gdyby…?” nie byłoby Einsteina, Mikołaja Kopernika ani Van Gogha. Dobre pytanie jest jak kamyk rzucony w spokojną taflę jeziora, którego fale rozchodzą się w nieskończoność, otwierając coraz to nowe horyzonty.

Filozofia od zawsze opierała się na szukaniu dobrych pytań (bo nie każe pytanie jest dobre). Sokrates nie dawał gotowych recept, ale prowadził dialog, który polegał na zadawaniu pytań, aby wydobyć prawdę. Nawet w codziennym życiu, jeśli pytasz „Dlaczego w ogóle to robimy?”, zmuszasz siebie i innych do refleksji, kwestionując rutynę i status quo.

Co więcej, dobre pytanie świadczy o inteligencji i ciekawości. Zła odpowiedź może być jedynie efektem zapamiętania. Dobre pytanie to owoc oryginalnego myślenia. Jak powiedział kiedyś ktoś mądry (a wielu powtarza): „Sądy o człowieku należy formułować na podstawie jego pytań, a nie odpowiedzi.” (Ciekawe, że gdy zapytałem AI to dostałem dwie różne odpowiedzi, Gemini przypisuje te słowa Wolterowi a Copilot Kantowi. Miałbym dwie wiarygodnie podane przez AI odpowiedzi a ja jednak pozostanę przy niewiadomej i pytaniu).

Oczywiście, to nie znaczy, że powinniśmy unikać odpowiedzi. One są nieodzowną częścią procesu poznawczego. Kluczem jest jednak otwartość na weryfikację i przyjęcie, że nawet najlepsza odpowiedź może okazać się niepełna lub błędna. Ostatecznie, to nie posiadanie wiedzy, ale umiejętność jej ciągłego poszukiwania, czyni nas mądrymi. Na tym opiera sie także metoda naukowa.

Więc może zamiast gonić za kolejnymi odpowiedziami, powinniśmy zatrzymać się na chwilę i zadać sobie dobre pytanie. Może to być najcenniejsza rzecz, jaką możemy zrobić dla swojego umysłu i dla przyszłości. No tak, tylko po czym poznać dobre pytanie? Może Wy wiecie? A może wiecie czy na złe pytanie można udzielić dobrej odpowiedzi?

20.08.2025

Nieco rozczarowujące przenikanie umysłów

Sięgnąłem z entuzjazmem... i na samym początku spotkało mnie małe rozczarowanie. Marketingowe. Znowu dałem się naciągnąć. W tej książce jest trochę myśli bardzo wartościowych i inspirujących, ale całość okazała się dla mnie rozczarowaniem. Czego innego oczekiwałem. Po prostu marketing sprzedażowy wywiódł mnie w pole.

W tej książce są dwa bardzo wartościowe elementy. Jest książką hybrydową z drugim elementem w internecie (czyli papier + internet). I wskazuje na przenikanie się umysłu człowieka z "umysłem" maszyny i sztucznej inteligencji. Rzecz warta głębszego przemyślenia.

Nie wszystko się udało lecz "Przenikanie umysłów" zdradza pewien kierunek rozwoju komunikacji i pisarstwa postpiśmiennego. Treść jest w wielu miejscach zbyt przegadana. Można by najważniejsze elementy skrócić do solidnego eseju. Czcionka w książce jest zbyt mała, przez co źle się czyta od strony technicznej. A czcionka jest mała, bo za dużo treści i zapewne chciano upchać jak najwięcej a jednocześnie by książka nie była zbyt gruba. Zabrakło dobrego doświadczenia edytorskiego. I za bardzo autorki zaufały sztucznej inteligencji. Sążnista treść zbyt łatwo przyszła a potem trudno było zapewne skracać.

Przeglądałem tę książkę w księgarni. Zachęcił mnie fakt, że książka jest swojego rodzaju kodem-biletem wstępu do platformy, gdzie można z "książką pogadać". Słyszałem już o aplikacja z AI, gdzie umieszcza sie plik pdf i można zadawać pytania do treści. Na coś takiego liczyłem. Ale się zawiodłem. Na platformie było tylko kilka prostych filmików. Raczej o charakterze marketingowym niż merytorycznym. By w pełni korzystać z tej treści na platformie, trzeba zapłacić. Czyli znowu dałem się nabrać na chwyt marketingowy. Postanowiłem najpierw przeczytać książkę, a potem zdecydować czy zapłacić za dostęp do tej hybrydowo poszerzającej książkę platformy.

Czytam, ale nie idzie łatwo. Wzrok ślizga się po akapitach i po małej czcionce. Jest sporo wartościowych myśli lecz jest sporo "wody" (wypełniaczy miejsca). Odnoszę wrażenie, że duże części pisało AI - wypełnianie słowami sformułowanych lakonicznych prompotów. Brakuje mi osobistych doświadczeń Autorek. Dużo jest rozważań gdybologicznych. Może to jedynie prosty marketing i obietnica, czego to się kursant nie nauczy, gdy wykupi abonament do platformy szkoleniowej? Jeśli to rzeczywiscie jedynie zabieg marketingowy, to mnie nie przekonał. Wręcz przeciwnie, zniechęcił. Szukam opinii w sieci na temat tej platformy szkoleniowej, co to ponoć ma nauczyć korzystania z AI. Na razie nie znalazłem wiarygodnych i dobry opinii. Poczekam. Poszukam ponownie za jakiś czas, może już się pojawią.

Każdy rozdział uzupełniony jest bardzo bogatym, cytowanym piśmiennictwem. Odnoszę jednak wrażenie, że w części to tylko ozdobniki, by wyglądało na tekst naukowy. Nie wiem czy to efekt AI czy stylu nauk humanistycznych. Narasta we mnie przekonanie, że lepiej było napisać dobry i krótki esej, zamiast rozdmuchiwać wartościową treść i wielce inspirującymi tezami do dużej i przegadanej książki. 

"Wyobraź sobie, że siedzisz w ulubionym miejscu, w rękach trzymasz książkę. Kartki cicho szeleszczą przy przewracaniu, a Ty zagłębiasz się w fascynującą opowieść. Nagle, na stronie 42, napotykasz fragment, który sprawia, że Twój umysł zaczyna wirować od pytań. Co autor miał na myśli? I jak to, co napisał, ma się do wcześniejszego rozdziału? Wyobraź sobie, że możesz po prostu zapytać. Tak, zgadza się. Samego autora. I nie, nie musisz uciekać się do szpiegowskich metod, wynajdywać adresu i walić do jego drzwi."

Kupiłem książkę z kodem, ale tam były tylko trzy krótkie materiały. Jakaś zajawka, żadnej możliwości zapytania autorek. Strona i portal jest płatny, a kod przy zakupie książki e-booka i wersji papierowej dawał niewiele. W zasadzie to reklama płatnego portalu. Czy warto płacić, skoro ta obietnica nie została zrealizowana? 

"Możesz to zrobić z miejsca, w którym siedzisz. A on odpowie. Niesamowite, prawda? Ale sytuacja staje się jeszcze bardziej nierzeczywista. Okazuje się, że możesz o to zapytać samą książkę. Możesz po prostu zadać jej pytanie i niemal od razu otrzymać odpowiedź, jakby przez jej strony prowadził Cię doświadczony przewodnik. Taki, który nie przeszkadza w lekturze, ale zna historię na wylot i chętnie udzieli odpowiedzi na każde pytanie. A co, gdyby można było zrobić jeszcze coś więcej? Co, gdyby można było połączyć się z innymi osobami, które w tym samym momencie czytają tę samą książkę? Usłyszeć ich interpretacje, podzielić się z nimi swoimi spostrzeżeniami, zobaczyć, jak ta sama historia rezonuje w różnych umysłach? Brzmi jak science fiction? Cóż, witaj w świecie AI Books."

Czytając komentowaną książkę miałem skojarzenia ze słowami Ludwika Flecka sprzed ponad wieku. Pisał on o historii nauki i filozofii nauki. Wspomniał o kolektywach myślowych. Teraz raczej używalibyśmy terminów takich jak współpraca, konektywizm. Ludwik Fleck wskazywał na powstającą w dyskusji wartość dodaną. Gdy dyskutuje dwóch (lub więcej) naukowców, to w tym dialogu rodzą sie myśli, których wcześniej nie było w głowie żadnego z nich. Gdyby dalej myśleli osobno, bez dialogu, to pewnie by do tych nowych refleksji nie doszli. Ten efekt kolektywów myślowych, czy jakbyśmy teraz nazwali - systemów konektywnych, zachodzi w interakcji intelektualnej. Można dyskutować w kontakcie i bezpośrednio (rozmowa ustna) ale także asynchronicznie przez artykuły i książki. Do tej pory działo się to na styku dyskusji między ludźmi. A teraz nowa sytuacja: przenikające się umysły i kolektywy myślowe człowieka z AI. To najważniejsza i oryginalna myśl z tej książki, jaką wyłowiłem.

"Papierowy artefakt, który spoczywa w Twoich dłoniach, to nie jest zwykła książka. To wrota do nowego wymiaru czytelniczych doświadczeń. Dzięki innowacyjnemu formatowi Living Book, Przenikanie umysłów wykracza daleko poza tradycyjne granice drukowanego słowa. Otwierając tę książkę, otwierasz drzwi do żywej, oddychającej społeczności. Na platformie CampusAI możesz wejść w dialog z autorem, wymienić się spostrzeżeniami z innymi czytającymi i – co najbardziej fascynujące – porozmawiać z samą książką. Za jej głos odpowiada zaawansowany asystent AI, BookBot. Ale to nie koniec. Przenikanie umysłów to początek podróży. Seria specjalnie przygotowanych kursów pozwoli Ci przekuć teorię w praktykę, przetransformować wiedzę w namacalne umiejętności."

Ale to wszystko jest dodatkowo płatne. Więc żadna nowość. Bo jak czytam książkę i czegoś nie wiem, to też muszę zainwestować czas i wysiłek by sięgnąć do kolejnych źródeł. Albo sprawdzić na swoim telefonie komórkowym. Na pewno tworzy się nowa jakość hybrydowego przekazywania treści: już nie tylko samym słowem mówionym (np. wykład) czy samym pismem (tradycyjna książka), ale w formie zmiksowanej, łączącej czytanie z oglądaniem materiałów wideo i aktywnym dyskutowaniem, komentowaniem w przestrzeni zaplanowanej do tego dzieła. Ku temu powoli chyba zmierza dydaktyka akademicka. 

A sama książka jest nie najlepiej wydana edytorsko - małe litery utrudniają wygodne czytanie. Rozumiem, że zmniejszanie czcionki to zabieg, by cała książka miała mniej kartek i była lżejsza, mniejsza. W tym konkretnym przypadku sprawdziłaby się zasada mniej znaczy więcej (lepiej, czyli więcej przyswojonej treści).

Z jednej strony obietnica czegoś nowego (do czego nie mam dostępu i waham się czy za ten dostęp dodatkowo płacić), a z drugiej nie wykorzystanie dotychczasowego dorobku edytorskiego. Widać że nowe wydawnictwo nie ma jeszcze doświadczenia. I tworzy niezbyt doskonałe edytorsko treści. No cóż, pierwszy naleśnik zazwyczaj jest nieudany. Ale potrzebny, by kolejne były lepsze. Poczekam na te lepsze.

Książka droga, która sprawiło mi rozczarowanie. Myślałem, że jak dużo płacę, to płacę także za te dodatkowe treści. A obie okazały się iluzoryczne i z bardziej chwytem marketingowym. Może ktoś inny znajdzie coś wartościowego w tej książce, bo zasiądzie z innym nastawieniem i innym, własnym doświadczeniem?